[Fanfiction] Druidka |
3 | ||
Powstal drugi sezon, kontynuacja! Duch Podziemii: Nowy Wymiar Witam w moim >drugim< FF. Liczę, że uda mi się go doprowadzić do końca. Będzie on o pewnej myszce, która zaczyna naukę w Szamańskiej Szkole, więcej nic nie zdradzę. Fabuła będzie miała zupełnie inny bieg wydarzeń, niż na początku. Nie przyjmuję nowych postaci. Koniec przynudzania, zapraszam do czytania! Tam, gdzie żyję, istnieje pięć plemion. Każde z nich jest inne. Aby rozpoznać, do którego ktoś należy, trzeba się przyjrzeć Tatuażom, które pojawiają się po przemianie w Szamana. Duchowi Przewodnicy są znani ze swojego poświęcenia i tego, że ważniejsze dla nich jest czyjeś dobro, a nie własne. Umieją wyczarować chmurki, które ułatwiają im poruszanie się, i są jedyną możliwością wzbicia się w powietrze. Ich kolorem jest zielony. Władców Wiatru myszki kojarzą jako plemię, które jest dzikie, szalone i lubiące wszelkie ryzyko. Oni jako jedyni mogą w pełni wzbić się w powietrze. Kolor ich Tatuaży jest błękitny. Druidzi są dobroczynni, nie lubią walki. Nigdy nie brali udziału w tłumieniu buntów. Dostarczają dla reszty plemion najwięcej pożywienia, które pochodzi z upraw. Jako jedyni potrafią przemienić się w koty, doskonale opanowali sztukę przetrwania. To jest też plemię, do którego należę. Naszym kolorem jest żółty, niemal złoty Fizycy to obecnie niemal najinteligentniejsze plemię. Oni wynaleźli większość udogodnień, których używamy do dziś. Charakteryzuje ich inteligencja, wytrwałość i cierpliwość. Mają kolor fioletowy. Mechanicy to powszechnie znienawidzone plemię. Wzbudzili kilka buntów, zawsze stłumionych przez resztę. Są określani jako chamscy i aroganccy. Władcy Wiatru mają nad nimi panowanie. Ich kolorem jest czerwony. Położyłam się na trawie i spojrzałam w oddal. Widziałam tam zarys Miasta - jedynego miejsca, gdzie plemiona się mieszają. Jeszcze dalej widniała sylwetka Szamańskiej Szkoły. Tia, jutro zacznę tam naukę. Wiem tylko tyle, że uczy się tam panowania nad swoimi mocami. Klasa A, czyli najmłodsza, to myszki w moim wieku, czyli czternaście lat. Lekko zadrżałam. Zawsze byłam mało wytrzymała, nie wykazałam do tej pory żadnych szamańskich zdolności. -Prith, chodź do mnie! Przygotuję ci fryzurę na jutro! - usłyszałam głos mamy. -Dobra, już idę - jęknęłam cicho i powolnym krokiem ruszyłam w stronę domu, zdejmując przed domem maskę.. Rozdział 1. Gdy weszłam, od razu skierowałam się do salonu. Czekała tam na mnie moja matka. Usiadłam na krześle, odgarnęłam włosy i spojrzałam na swoje odbicie, którego nie lubiłam. Czerwone oczy i niebieskie włosy kompletnie do siebie nie pasują. Dlatego noszę maskę, by jej kolory współgrały z barwą oczu. Poczułam, jak moje włosy są rozczesywane. Trochę bolało, gdyż zawsze chowałam je pod maską, przez co mi się plątały. Zacisnęłam zęby, starając się nie reagować na ból. -Powinnaś bardziej dbać o włosy - usłyszałam surowy głos. - Masz takie wspaniałe, nieskazitelnie błękitne, a chowasz je pod tą okropną maską. -A widziałaś, żeby ktoś miał czerwone oczy do kompletu? Wyglądam jak.. No nie wiem, jakiś demon. Usłyszałam westchnienie i poczułam, że moje włosy są zaplatane w warkocz. Świetnie, łatwiej je ukryję. Poczułam, że moja fryzura jest gotowa. Spojrzałam w swoje odbicie - starałam się ukryć obrzydzenie na widok połączenia błękitu i ciemnej czerwieni. Udało mi się zachować obojętny wyraz twarzy. -Dziękuję - odpowiedziałam chłodno. Chwyciłam torbę, nałożyłam maskę i wyszłam z domu, z cichym mruknięciem "Do widzenia". Mój dom i teren w promieniu pół kilometra znajdowały się na wysokim wzgórzu. Nigdy jeszcze stamtąd nie schodziłam. Może powinnam się poturlać? Zbocze nie było na szczęście strome. W pobliżu dostrzegłam drzewo z bardzo dużymi liśćmi. Zerwałam jeden z nich, uformowałam coś na kształt sanek. Z pnączy dorobiłam linkę, bym mogła wyhamować. Zaczęłam zjeżdżać. To było wspaniałe uczucie - wiatr przewiewający szybko przez futerko, i ta prędkość... Po niecałej minucie znalazłam się na dole. Miałam lekkie zawroty głowy. Mimo to ruszyłam w stronę Miasta. Nigdy nie widziałam takich tłumów. Całe ulice były pełne myszek. Czasem nad moją głową przelatywali Władcy Wiatru ścigający się z Duchowymi Przewodnikami. Mijałam różne stragany oferujące jedzenie, słodycze, urządzenia od Fizyków itp. Nagle usłyszałam za sobą beczenie owcy, a po chwili wybuch. Uderzyłam w jakiś budynek, po czym upadłam na ziemię. Poczułam ból w jednej łapce. Kilka innych osób również doznało siły wybuchu. Dostrzegłam jakąś mysz, u której zanikały czerwone Tatuaże. No tak, tylko oni umieją czarować wybuchowe owce. Chłopak zaśmiał się szyderczo, po czym zaczął wyczarowywać pod sobą Duchy, by uciec. W locie złapało go dwóch Władców Wiatru w policyjnych czapkach. Lecieli w stronę więzienia. Jakimś cudem udało mi się wstać. Ruszyłam w stronę Szkoły, ale nagle ktoś mnie szarpnął za torbę. Dostrzegłam dwie myszy w okularach. Jedna trzymała kamerę, a druga mikrofon. -Przepraszam panią, z tego co widzieliśmy była pani jedną z ofiar wybuchającej owcy. Mogłaby pani opisać, jak to się stało? Jakie uczucia pani towarzyszą? -Ekhem... Spieszę się do szkoły... - warknęłam cicho. -Ooo, mogłem się domyśleć! Na oko już widzę, że klasa A. Czy odkryła pani szamańskie moce? Obawia się pani rówieśników? -ZARAZ SIĘ SPÓŹNIĘ! - krzyknęłam, po czym pobiegłam. Po dwóch minutach biegu się zmęczyłam. Zwolniłam do szybkiego marszu. -Co ci reporterzy sobie myślą - mruknęłam do siebie. Dostrzegłam znak z napisem "Szamańska Szkoła" i strzałką wskazującą kierunek. Poszłam w tamtym kierunku. Chwilę później znalazłam się przed budynkiem Szkoły. Spojrzałam na kartkę wiszącą na drzwiach: Klasa A - sala 12 Klasa B - ... Weszłam do środka i spojrzałam na pierwsze drzwi, które zobaczyłam. Był na nich namalowany numer 8. Po prawej był 9. Poszłam w tamtym kierunku, aż doszłam do sali 12. Zapukałam do drzwi. Gdy usłyszałam "Proszę wejść!", weszłam do środka. Rozdział 2 Sala była niewielka. Pod ścianami siedziało 13 myszek. Farba była w wielu miejscach obdrapana, gdzieniegdzie było widać cegły stanowiące konstrukcję szkoły. Na suficie wisiało kilka lamp, jedna z nich migała. Okna były pokryte grubą warstwą kurzu, przez co nie wpuszczały do środka dużo światła. Naprzeciwko mnie stała wielka szafa ze szklanymi drzwiami, za którymi widniały niezliczone okładki podręczników i innych nieznanych mi książek. W rogu przy suficie dostrzegłam coś, co przypominało pleśń. -Proszę podać imię - usłyszałam surowy głos nauczycielki. -Prith, z plemienia Druidów - powiedziałam drżącym głosem. Kątem oka zauważyłam bliźniaczki szepczące coś pomiędzy sobą i spoglądające na mnie co chwilę. Super, ledwo weszłam i już mnie obgadują. Dostałam nakaz by usiąść z innymi. Znalazłam się obok dziewczyny z kremowym futerkiem. Jej włosy miały pasma w kolorach ognia. Na uchu miała zawiązaną chustę. Wpatrywała się w biało-pomarańczowy wachlarz, który trzymała w łapkach. Myszka wyglądała na groźną, ale i godną zaufania. -Hej. Jestem Prith, a ty? -Elissa, w skrócie Eli. Z plemienia Mechaników - powiedziała, przenosząc wzrok z wachlarza na moją twarz. Mimowolnie poczułam dreszcz. Mechanicy. Najbardziej znienawidzone plemię. W głowie pojawił mi się obraz Przykazań Plemiennych Druidów. Jedno z nich miało taką treść: Szanuj innych obywateli, niezależnie od pochodzenia. -Ekhem, cisza - uciszyła wszystkich nauczycielka. - Na początek spytam: Kto z was wykazał jakiekolwiek moce szamańskie? Wszyscy niemal natychmiast podnieśli łapki w górę. Wszyscy oprócz mnie. Zarumieniłam się ze wstydu, gdy poczułam na sobie spojrzenia innych. -Prith, w twoim wieku każdy wykazał choć trochę mocy. Jakim cudem u ciebie tak nie ma? -Nie mogłam ich się ich uczyć, przez... Sytuację w domu - spojrzałam na podłogę. Usłyszałam śmiechy wszystkich zebranych w sali. Byłam bliska płaczu, ale starałam się tego nie okazywać. -Cóż... W takim razie nie będziesz chodzić na lekcje panowania nad mocami. Mamy w naszej szkole nauczycielkę od takich spraw. Zajęcia prowadzi wieczorami. -Dobrze. Dziękuję. Wszyscy dostali plany lekcji. Na moim był dopisek "Nauka dla nieumiejących mocy - wtorki i czwartki o 18:15 w sali treningowej. Westchnęłam ciężko. Dziś jest wtorek. -Sypialnie dla waszej klasy są na górze budynku. Będziecie mieli jeden pokój na dwie osoby. To, jak się podzielicie, to wasza sprawa. Dziś nie ma lekcji. Możecie się rozejść. Wszyscy opuścili salę niemal z prędkością światła. Wyszłam ostatnia, z Elissą u boku. Wspólnie zadecydowałyśmy, że będziemy mieć razem pokój. Szybko odnalazłyśmy piętro z pokojami dla naszej klasy. Wszystkie były takie same, oprócz dwóch ostatnich na końcu korytarza. One miały balkony! Od razu weszłyśmy do jednego z nich. Nie było nic szokującego, tylko dwa łóżka, kanapa, stolik, mała lodówka, szafka i lampa na górze. Dalej było przejście do łazienki, w której było niezbędne wyposażenie. Rzuciłyśmy nasze torby na kanapę i poszłyśmy na balkon. Przed nami roztaczał się widok na park znajdujący się pod szkołą. Widziałyśmy dużo drzew o fantazyjnych kształtach i rozległe ścieżki z żywopłotami. Na środku widniała marmurowa fontanna z wizerunkiem Szamańskiej Bogini na chmurze. Na "włosach" dostrzegłam drobne topazy, które rzucały złote refleksy na okoliczne przestrzenie. W oddali znajdował się staw otoczony pałkami wodnymi. -Cudowne miejsce, musimy tu wpadać po lekcjach! - zawołała Eli. Zgodziłam się z nią, uśmiechając się. Spojrzałam na zegar wiszący w głównym pokoju. Właśnie wybiła 18:00. -Rany, muszę iść na zajęcia. Wiesz gdzie sala treningowa? - jęknęłam. -Tak, zaprowadzę cię. Razem wyszłyśmy z pokoju, zamykając na klucz. Pobiegłyśmy po schodach w dół, aż znalazłyśmy się na parterze. Poszłyśmy wzdłuż korytarza, aż dotarłyśmy do podwójnych drzwi z napisem "Sala treningowa". -No, liczę że trafisz do naszego pokoju. Będę tam na ciebie czekać, adios! - zawołała i poszła w przeciwnym kierunku. Westchnęłam cicho i z trudem otworzyłam drzwi. Rozdział 3. Gdybym miała określić salę jako wielka, użyłabym złego słowa. Ona jest ogromna! Znajdowało się w niej dużo materacy i innych nieokreślonych przedmiotów. Okna zajmowały niemal całą wysokość sali, wpuszczając dużo światła. Były zasłonięte mocno napiętą metalową siatką, która chroniła przed skutkami przywoływania kul armatnich. Przy jednym z okien stała myszka. Wyglądała na około 30 lat, miała futerko w kolorze przypominającym ciemnoliliowy, z białymi fragmentami. Jej włosy i trawiasty pióropusz były w podobnej kolorystyce. Na ogonie wisiało coś co przypominało łapacz snów, a jedno oko było zasłonięte czarną przepaską. Myszka wyglądała na godną zaufania i cierpliwą. -Witaj, zgaduję że jesteś nowa - przywitała się. -Tak. Nie umiem przywoływać mocy. Jestem Prith, Druidka. -Ja jestem Samanta. Nie przejmuj się, pomogę ci. Chodź za mną. Skierowałyśmy się do ogrodu. Podeszłyśmy do stawu, po którym pływało kilka kaczek. Przy brzegu siedział jakiś chłopak. Miał szarobrązowo-białe futerko, jego włosy były w podobnym kolorze. Wyglądał na 17 lat. -Uhm... On też nie umie używać mocy? - spytałam zaskoczona. -Nie, przychodzi do mnie na medytację. Dowiedziałam się, że nazywa się Reeve, że jest z klasy D i że należy do Mechaników. Poświęca czas medytacji, aby opanować coraz silniejsze stopnie mocy. -Prith, usiądź na trawie. Zamknij oczy i spokojnie oddychaj. Wdychaj powietrze nosem, a wydychaj pyszczkiem. Staraj się skupiać tylko na odgłosach natury - powiedziała spokojnie Samanta, po czym usiadła z Rev'em obok mnie. Zrobiłam to samo, po czym starałam się robić to, o co zostałam poproszona. Z początku wydawało mi się to nienaturalne i dziwne, z racji tego że zawsze oddychałam nosem, ale po kilku minutach się do tego przyzwyczaiłam. Poczułam odprężenie. Rozluźniłam mięśnie, wszelkie problemy przestały mieć najmniejsze znaczenie. Nie czułam upływu czasu. Słyszałam tylko równomierne oddechy moich towarzyszy i szum trawy i liści na delikatnym wietrze. Gdy poczułam czyjąś łapkę na moim ramieniu, mimowolnie poczułam dreszcz. Otworzyłam oczy i niemal od razu się odwróciłam. Obok mnie stał Reeve, to on mnie dotknął. -Prith, już koniec. Możesz iść do siebie - powiedział cicho. Z niewielkim trudem wstałam. Podziękowałam za zajęcia i ruszyłam w stronę budynku. Pomyślałam, że to będą naprawdę ciekawe godziny. Chciałabym, by były codziennie. Samanta i Rev to naprawdę ciekawe i uprzejme myszki. Zaczęłam wchodzić po schodach. Cicho warknęłam, nie miałam siły by wejść na samą górę. Nagle poczułam, że unoszę się w powietrze. Na moim tułowiu dostrzegłam solidny pas, do którego był przyczepiony... balon. Usłyszałam cichy trzask, który towarzyszy przywoływaniu Duchów - nieokreślonej energii, która pojawia się na ułamek sekundy i ze srebrnym błyskiem odpycha wszystko w swoim zasięgu. Zaczęłam lecieć do przodu. Po kilkunastu sekundach balon uderzył w sufit, byłam już na szczycie schodów. Chwilę później zniknął wraz z pasem. Przy ścianie stała Elissa, uśmiechając się. No tak, to jedne z umiejętności Mechaników; natychmiastowe przywoływanie balonów i usuwanie przedmiotów. -Nie podziękujesz? - zaśmiała się. -Dzięki. Skąd wiedziałaś że akurat w tej chwili będę tu przechodzić? -Widziałam jak wracasz z parku. Zauważyłam tam tę Duchową Przewodniczkę co uczy pierwsze klasy magii. Uznałam, że chodzi o Samantę. Poszłyśmy do naszego pokoju. Dostrzegłam przy kanapie figurę z symbolem Transformice - krainy, w której znajdują się wszystkie plemiona i Miasto. Przedstawiała drzewo, na którym wisiało sześć kamieni szlachetnych. Szmaragd przedstawiał Duchowych Przewodników, szafir - Władców Wiatru, rubin - Mechaników, topaz - Druidów, i ametyst - Fizyków. Nikt nie wie, co znaczy diament znajdujący się na samej górze. Prawdopodobnie symbolizuje Szamańską Boginię. Poza tą figurą zauważyłam wielką szafę, a także komodę z telewizorem. Na stoliku przy kanapie było radio, a niedaleko lodówki stał stolik z dwóch pudeł i deski, na którym dostrzegłam dwie wysokie szklanki z napojem cytrynowo-miętowym. Usiadłyśmy na kanapie, pijąc to, co przygotowała Eli, po czym włączyłyśmy telewizor. Oglądałyśmy jakąś komedię. Nie mogłyśmy przestać się śmiać, kilkukrotnie zakrztusiłam się koktajlem. A skoro o nim mowa, był pyszny. Troszkę kwaśny, ale bardzo mi smakował. Poza tym nigdy nie oglądałam telewizji, komedii tym bardziej. W domu mi nie pozwalano, więc większość dnia spędzałam na dworze. Spojrzałam na zegar - była godzina 22! Wyłączyłyśmy światło i telewizję, po czym położyłyśmy się do swoich łóżek. Na kryształy znajdujące się na figurze padało srebrne światło księżyca, dzięki czemu migotały. Zamknęłam oczy. Rozdział 4. Obudziłam się dość wcześnie. Według zegara była siódma rano. Łóżko Elissy było puste, a koc leżał na nim zwinięty w nieładzie. Postanowiłam trochę to uporządkować, pamiętając o tym, że u mnie w domu zawsze było czysto i schludnie. Gdy zdjęłam koc Eli, dostrzegłam rzecz, której nie spodziewałam się tu znaleźć. Zakrwawiony nóż. Serce mi przyśpieszyło do najszybszego możliwego rytmu. W głowie pojawiło mi się dużo złych myśli. Czułam, że zaraz zemdleję. Elissa kogoś okaleczyła. Obejrzałam szybko swoje futerko. Nie dostrzegłam żadnych śladów krwi lub zadrapań. Zdjęłam maskę i podeszłam do lustra w łazience. Na szczęście nie było ani jednej blizny, a moje nakrycie głowy było całe. Gdy obejrzałam swoją twarz, zauważyłam coś, na co nigdy nie zwracałam uwagi. Moje oczy miały barwę krwi. Zawsze mi mówiono, że mam tak od urodzenia, ale z niebieskimi włosami..? Powinnam mieć raczej błękitne oczy, albo włosy w odcieniach maski. Szybko ją włożyłam i wróciłam do głównego pokoju. Nóż wciąż leżał tam, gdzie wcześniej. Poczułam na sobie czyiś wzrok. Odwróciłam się, starając się ukryć drżenie całego ciała. Za mną stała Elissa. Na jej ciele widniały Tatuaże. Miały błyszczący, biały kolor. Biały. Nie istnieje żadne plemię, które ma takie kolory. Chyba że ten diament symbolizuje... -Masz nikomu nie mówić, bo cię zabiję - warknęła Eli. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, więc lekko skinęłam głową i podeszłam do swojego łóżka, by je uporządkować. Śpię w jednym pokoju z psychopatką, która prawdopodobnie nie pochodzi z Transformice. Kim są biali Szamani? Trzęsłam się jakbym stała na silnym mrozie bez kurtki. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do schodów, by zejść na śniadanie. Poszłam do stołówki. Podeszłam do okienka, gdzie rozdawali śniadanie. Stanęłam w kolejce. Wzięłam miskę z płatkami i łyżkę, po czym rozejrzałam się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Dostrzegłam wolne miejsce obok Reeve'a, postanowiłam tam pójść. -Cześć, mogę usiąść? - przywitałam się. -Spoko - odpowiedział, po czym się trochę odsunął, by zrobić mi miejsce. Usiadłam obok, po czym zaczęłam jeść. Zauważyłam, że Rev ma w każdym uchu jakiś dziwny przedmiot. -Co masz w uszach? - spytałam. -To są słuchawki. Możesz dzięki nim słuchać muzyki z urządzenia, które się nazywa MP3 - wyjaśnił, po czym podał mi jedną słuchawkę. Włożyłam ją do swojego ucha. Od razu usłyszałam przyjemną muzykę. -Fajnie brzmi - uśmiechnęłam się. -To mój ulubiony zespół, Hollywood Undead. Właśnie słuchamy piosenki o tytule 'Circles'. Dowiedziałam się, że ulubionym wokalistą Reeve'a jest Johnny 3 Tears, zwany J3T. Stwierdziłam, że podzielam zdanie mojego towarzysza - ma wspaniały głos. Kilka minut później skończyliśmy jeść śniadanie. Rev wyłączył MP3, poszliśmy odnieść naczynia. Wyszliśmy ze stołówki, potem każdy z nas poszedł w swoim kierunku. Rozdział 5. Spojrzałam na plan lekcji, który trzymałam w swojej torbie. Pierwsza była historia plemion, w sali tuż pod piętrem klasy E. Pobiegłam najszybciej jak mogłam w stronę schodów. Gdy dotarłam pod salę, wszyscy z mojej klasy już czekali. Poczułam silne kłucie w żebrach, próbowałam uspokoić oddech. Zauważyłam, że wszyscy otaczają jakąś myszkę. Miała ona śnieżnobiałe futerko i jasnoróżowe włosy z błękitnym pasemkiem. Kwiat na jej uchu i księżyc na ogonie były w podobnej kolorystyce. Dziewczyna miała brzuch, łapkę i ogon obwiązane bandażami, na których były ślady krwi. Serce mi momentalnie przyśpieszyło. Miałam wrażenie, że powietrze stało się rzadsze. Ofiara Elissy. -Moonlight, kto ci to zrobił? - spytał jakiś chłopak. Myszka nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Jej siostra bliźniaczka podeszła do niej i ją przytuliła. Wyglądała tak samo, oprócz faktu, że u niej błękitne i różowe kolory były 'zamienione miejscami'. Z tego co usłyszałam, jej imię to Starlight. Chwilę później przyszła nauczycielka. Otworzyła drzwi i wpuściła wszystkich do klasy. Górne krawędzie brązowych ścian były przyozdobione gałęziami pełnymi liści. W rogach stały kolumny z marmuru w niewiele jaśniejszym kolorze. Na jednej ścianie wisiała stara flaga z pierwszego buntu Mechaników. Miała czerwony kolor, a złotymi literami było napisane 'Domagamy się równości!'. Wszyscy usiedli w ławkach, przy których mogą usiąść 4 osoby. Bałam się znaleźć koło Elissy. Byłam pewna, że zakrwawiony nóż i ranna Moon mają ze sobą niemal wszystko wspólnego. Usiadłam z tyłu, obok Star. Spojrzałam na nią kątem oka. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że przez jej jasnoróżowe oko przebiega cienka, srebrna blizna. Zaczęłam się zastanawiać, skąd ją ma. -Proszę o ciszę! - usłyszałam głos nauczycielki. - Jak wiecie, jest to wasza pierwsza lekcja o historii plemion. Dzisiaj pomówimy o ich początkach istnienia. Zaczęła mówić o tym, że kiedyś wszyscy byli jednością itp., ale później każde plemię otrzymali wyjątkowe dla każdego umiejętności, co spowodowało u nich wrogość. Władcy Wiatru budzili zazdrość możliwością latania, Druidzi jako jedyni umieli przemienić się w koty, i tak dalej... Starlight nie ukrywała znudzenia lekcją. Spała, nie przejmując się innymi. Przez całą lekcję nie usłyszałam tego, na co ciągle czekałam. Natychmiast podniosłam łapkę w górę. -Hm? - spytała nauczycielka, kończąc poprzednie zdanie. -Kim są Biali Szamani? - spytałam. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Star poderwała się i odwróciła się w moją stronę z przerażeniem w oczach. -Słucham? -Kim są Biali Szamani - powtórzyłam dobitniej. -Nic takiego nie istnieje, proszę nie przeszkadzać w lekcji. -Oni istnieją, ja to wiem! Widziałam jednego DZISIAJ RANO - niemal krzyknęłam. Moonlight otworzyła pyszczek ze zdziwienia. Dobrze, przynajmniej jest choć trochę świadoma tego, kto ją zaatakował. Nauczycielka zaczęła kontynuować swoją przemowę, jak gdyby nic się nie stało. Położyłam głowę na ławce. Spojrzałam kątem oka na Starlight. -Ej, gdy się skończy lekcja, to poczekaj na mnie i Moon przy drzwiach. Z góry dzięki - usłyszałam w głowie jej głos. Otworzyłam szerzej oczy. Powiedziała coś do mnie, nie poruszając pyszczkiem. No tak, wiadomości w myślach. Jeszcze tego nie umiem. Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk dzwonka. Niemal od razu chwyciłam torbę i wybiegłam z sali. Zatrzymałam się przy drzwiach, czekając na bliźniaczki. Po niedługim momencie przyszły do mnie. -Prith, widzę że wiesz o czymś, co może być ważne - zaczęła Star. Zaczęłam opowiadać bliźniaczkom o dzisiejszym poranku, zaczynając od znalezienia noża, kończąc na groźbie Elissy i ucieczce z pokoju. Moon była wstrząśnięta. -Ten ktoś... Tak, atakował mnie nożem. Miał zakrzywione ostrze - mruknęła cicho. -To by się zgadzało. -Ale czemu to robi? Spojrzałam na dziewczyny badawczym wzrokiem. Przede mną stoją dwie Władczynie Wiatru. Władcy Wiatru mają panowanie nad Mechanikami. Elissa jest Mechaniczką. -Podejrzewam, że ona się mści na Władcach Wiatru. Jak wiecie, wasze plemię ma panowanie nad Mechanikami. Prawdopodobnie jest to odzew na wasze panowanie - powiedziałam stanowczo. -Jesteś bardzo mądra, choć nie umiesz przywoływać mocy - stwierdziła Star. Uznałam to za komplement, więc się uśmiechnęłam. -Starajcie się dbać o wasze bezpieczeństwo. Również będę się starać - westchnęłam. Ruszyłyśmy w stronę sali matematycznej. Wróciłam po południu do swojego pokoju. Na matematyce było dużo działań, z którymi jako jedyna dobrze radziłam. Na lekcji języka omawialiśmy jakiś wiersz, nawet nie pamiętam treści. Później był obiad, po którym miałam już wolne. Usiadłam na kanapie. Usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam, by otworzyć. Przede mną stał Reeve. -Cześć. Można? - spytał. -Jasne. Usiedliśmy znowu na kanapie. Wcześniej przyniosłam kilka ciasteczek z czekoladą. -Słuchaj, jest taka sprawa. Nauczyciele ciągle są zaniepokojeni. Zaczęło się to po pierwszej lekcji, od nauczycielki historii plemion. Wtedy twoja klasa miała z nią lekcje. Postanowiłam wszystko mu opowiedzieć. Zaczęłam od momentu, gdzie znalazłam nóż, a skończyłam na rozmowie z bliźniaczkami. Rev patrzył na talerz z ciastkami, wsłuchując się w moje słowa. Gdy skończyłam, spojrzał mi w oczy. -Prith, twoje życie może być zagrożone, skoro powiedziałaś o tym głośno na lekcji. Biała Szamanka może cię w każdej chwili dopaść, chociaż wieść o nich szybko się rozejdzie po szkole. Nie chcę, by coś ci się stało. Znamy się krótko, ale zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Jesteś słaba, ale bardzo inteligentna. Poczułam szybkie bicie mojego serca. Moje dni są prawdopodobnie policzone. Zostało mi kilka miesięcy życia. Może dni? Godzin? Zacisnęłam łapki na krawędzi kanapy, wbijając w nią pazurki. Próbowałam powstrzymać drżenie całego ciała. Poczułam łzę płynącą po moim policzku. Nie chcę umierać. Poczułam łapkę Reeve'a na moim ramieniu. Nie myśląc o tym co robię, wtuliłam się w niego, chowając twarz w jego futerku. Po chwili mnie objął. -Ćśś, już spokojnie. Postaram się ciebie obronić - szepnął. Przez pewien czas tak siedzieliśmy. Z upływem minut uspokajałam się. -Już późno, idę do siebie - powiedział. -Jakbyś mnie potrzebowała, jestem w ostatnim pokoju na swoim piętrze. Wypuścił mnie, po czym wyszedł. Zostałam sama. Starałam się nie myśleć o tym, ile godzin życia mi zostało. Położyłam się na łóżku, po czym zasnęłam. Usłyszałam jakieś dziwne dźwięki. Zerwałam się z łóżka. Na zegarze niedawno wybiła północ. Wybiegłam na korytarz, który był pusty. Czemu nikt nie panikuje ani nie wybiega z pokojów? Weszłam do tego, który był najbliżej mnie. W jednej chwili uderzyła mnie złowroga cisza. Gdy klasnęłam, nic nie usłyszałam. Tak samo gdy kopnęłam szafę. Jakieś zaklęcie wyciszenia, czy co? Wróciłam do swojego pokoju. Tajemnicze dźwięki znowu wróciły. Wyszłam na balkon, trzymając jedną łapkę na sercu. W parku dostrzegłam jakieś światło. Białe światło. Rozdział 6. Byłam pewna, że to Elissa. Mogła w każdej chwili po mnie przyjść. Odsunęłam się od bariery balkonu, lekko się zataczając. Nie wiedziałam, co zrobić. Biec po Reeve'a? Lepiej nie... Nie wiem w którym pokoju mieszka, nie mam czasu szukać. Nie chcę by narażał dla mnie życie. Usłyszałam krzyk. Serce biło mi tak szybko, jak nigdy dotąd. Wiedziałam, czyj to głos. Moonlight. Pobiegłam w stronę pokoju Star. Doskoczyłam do jej łóżka i zaczęłam ją wyciągać. Zauważyłam, że porusza pyszczkiem jakby chciała coś powiedzieć. Pokazałam łapką na drzwi. Od razu wyszła. -Co się dzieje - mruknęła niewyraźnie. Pobiegłyśmy w stronę balkonu. Usłyszałyśmy kolejny krzyk. Przerażona Starlight zmieniła się w Szamana. Chwyciła mnie i przycisnęła do siebie. Nie wiedziałam co chce zrobić, zaczęłam się wyrywać. Poczułam silny podmuch wiatru. Rozejrzałam się - znalazłyśmy się w krzakach, kilkanaście metrów od światła. Lekko odgarnęłyśmy gałęzie, by widzieć co się dzieje. Pod posągiem Boginii znajdował się kamienny ołtarz. Do niego była przywiązana mysz. Widziałam tylko jej zarys, ale wiedziałam że to Moon. Wokół były trzy myszy z kapturami na głowach. Miałam wrażenie, że przez ich białe Tatuaże przepływa płynne, błyszczące srebro. Jedna z nich ściągnęła z głowy kaptur, zarzucając go do tyłu. Z jej ramion wyrastały skrzydła, które wyglądały jak płomienie. Przyjrzałam się jej dokładniej. Tak, to Elissa. Czyli Biali Szamani umieją używać magii Władców Wiatru? Starlight zauważyła inne krzaki, które były bliżej. Znowu mnie chwyciła, po czym nas teleportowała. Miałyśmy teraz lepszy widok. Moonlight nie miała na sobie bandaży. Jedna z myszy nachyliła się nad nią, trzymając w łapce nóż. Przycisnęła ostrze do policzka Moon, po czym zaczęła je wbijać głębiej. Myszka zaczęła się rzucać i krzyczeć. Dostrzegłam krew spływającą po jej głowie i włosach. Serce mi przyśpieszyło. Starałam się oddychać najciszej jak mogłam, by nie zdradzić swojego położenia. Byłam bliska omdlenia, lecz czułam że muszę tu zostać. Muszę wiedzieć, co się stanie. Druga mysz podeszła i zrobiła to samo. Dziewczyna jeszcze mocniej się rzucała. Elissa uderzyła ją w głowę. Star mimowolnie zacisnęła łapkę na moim ramieniu. Widziałam po jej oczach, że walczy ze sobą, by nie rzucić się na ratunek. Mogło to oznaczać pewną śmierć naszej trójki. Kolejny przepełniony bólem krzyk. Nie widziałam co się dzieje, ale pewnie nóż został wbity w inną część ciała. Dostrzegłam krew, która kapała i wsiąkała powoli w ziemię. Jedna z zakapturzonych myszy nieco się przesunęła. Druga wyciągała nóż z ramienia myszy. Elissa zaczęła wycinać na brzuchu Moon dziwny symbol. Później wszyscy trzej Szamani zaczęli recytować coś w nieznanym mi języku. Wokół ołtarza pojawiła się biała aura, a znak na brzuchu zaczął się świecić. Biała myszka nie miała już siły krzyczeć, nierówno oddychała w oczekiwaniu na śmierć. Straciłam poczucie czasu. Nie wiedziałam, od kiedy trwa ta krwawa ceremonia. W jednej chwili wszystko ucichło. Nie było słychać choćby najlżejszego szmeru wiatru. Elissa chwyciła nóż. Nie chciała przedłużać tego wszystkiego, wbiła go prosto w serce Moon. Star natychmiast odwróciła głowę i zaczęła płakać. Ja byłam bliska omdlenia, ale starałam się zachować świadomość jak najdłużej. -No, pozbyliśmy się jej - odetchnęła jedna z myszy. -Kiedy zajmiemy się jej siostrą? -Za niedługo. Trzeba wyeliminować wszystkich Władców Wiatru. Niech zauważą, że Mechanicy mają ich dość. A nasz gatunek powróci. Otworzyłam szerzej oczy. Mechanicy mają zamiar wzniecić kolejny bunt. Reeve. Mam nadzieję, że nie weźmie w tym udziału... Nie chcę, by stracił życie. -No, to się zmywamy. Nie umiem jeszcze teleportacji, muszę pójść schodami. Mam nadzieję, że ta demonica się nie zorientowała - rzuciła Eli. Zauważyłam jak się oddala. Dwójka Białych Szamanów gdzieś uciekła. -Star? - spytałam, chwytając ją za ramię. Spojrzała na mnie twardym wzrokiem, próbując zachować spokój. Mimo to było widać, że płakała. Powiedziałam jej, że muszę się dostać do mojego pokoju. Wskazałam mój balkon. Myszka od razu mnie przycisnęła do siebie i kucnęła. Po chwili wyleciałyśmy w powietrze. Starlight rozłożyła skrzydła i poleciała w stronę balkonu. Gdy na nim wylądowałyśmy, to mnie wypuściła i pobiegła w stronę swojego pokoju. Wskoczyłam do swojego łóżka, przykryłam się kocem i od razu zamknęłam oczy. Obudziło mnie szarpanie za ramię. Jęknęłam cicho i odepchnęłam tego kogoś. -Prith, opanuj się. Wstawaj - usłyszałam warknięcie Reeve'a. Otworzyłam oczy i poderwałam się. Chłopak od razu ruszył w stronę drzwi. Pobiegłam za nim. Zbiegliśmy na dół, skierowaliśmy się w stronę parku. Serce mi przyśpieszyło, byłam pewna co ujrzę. Reeve zaczął się przepychać ze mną przez tłum uczniów. Powietrze wypełniały przerażone krzyki. Wszyscy byli zebrani wokół ołtarza, na którym leżały zwłoki Moonlight. Rozdział 7. Zaczęłam szybciej oddychać. Ciało Moonlight miało więcej nacięć niż widziałam w nocy. W jej sercu wciąż tkwił nóż. Mimowolnie chwyciłam Reeve'a za przedramię. Poczułam łzę spływającą po moim policzku. Zamknęłam oczy. Mogłam ją uratować. Gdyby nie moja bierność, mogłaby żyć. -To byli Biali Szamani - usłyszałam czyjeś słowa. To był mój głos. Otworzyłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Wszyscy wokół patrzyli na mnie. Niektórzy zaciekawieni, a niektórzy jak na wariatkę. Kilku starszych uczniów się wzdrygnęło. -Dzisiaj w nocy usłyszałam dziwne dźwięki. Na wszystkie pokoje, prócz mojego, był nałożony czar wyciszenia. Wybiegłam po Starlight, i razem pobiegłyśmy do parku, gdzie widziałyśmy białe światło. Tam była ledwo żywa Moonlight i trzech Białych Szamanów, którzy ją mordowali. Jeden z nich miał płonące skrzydła - powiedziałam, patrząc na ziemię. Usłyszałam wokół siebie przerażone szepty. Reeve delikatnie rozluźnił moją łapkę, którą zacisnęłam wcześniej na jego przedramieniu, po czym pobiegł w stronę budynku. Powoli, lekko się trzęsąc, ruszyłam w stronę Szkoły. Po dość długim czasie trafiłam do swojego pokoju. Niemal od razu padłam na łóżko. Wyciągnęłam się, by trochę rozluźnić mięśnie. Próbowałam uporządkować myśli, ale nie udawało mi się to. Morderstwo Moon. Powrót Białych Szamanów. Prawdopodobny bunt Mechaników. Jak wygląda życie w Transformice, gdy trwa bunt? W głowie pojawił mi się najgorszy scenariusz. Zabierają dzieci z domów i brutalnie mordują. Wyjście po choćby chleb to niemal jak droga po pewną śmierć. Potrząsnęłam głową, próbując odgonić od siebie te myśli. Muszę się dowiedzieć więcej o Białych Szamanach. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam biec w stronę biblioteki. Może mają coś o historii plemion? Gdy dotarłam do drzwi, gwałtownie je otworzyłam. Tuż przede mną stał Reeve. -Prith, czemu się tak spieszysz? - spytał zdziwiony. -Muszę znaleźć coś o historii plemion - wykrztusiłam. -Akurat wypożyczyłem tę książkę. Chodźmy do mojego pokoju, razem ją obejrzymy. Poszliśmy w stronę jego pokoju. Dostrzegłam w nim ten sam wystrój co u każdego. Jedyną różnicą było kilka plakatów z Hollywood Undead, a także bluza z logiem tego zespołu - białym gołębiem w locie, który trzymał granat. W rogu pomieszczenia stał odtwarzacz. Reeve podszedł do niego i włączył muzykę. -Tytuł to Medicine. Oczywiście wiadomo, jaki zespół - uśmiechnął się. Usiedliśmy na kanapie, chłopak usiadł obok mnie. Otworzyliśmy księgę na pierwszej stronie. "Tysiące lat temu na równinach przyszłego Transformice była pustka. Szamańska Bogini stworzyła myszy, by wypełniły to miejsce życiem i uwielbieniem do Niej samej. Większość posiadała proste umiejętności magiczne, takie jak przywoływanie desek i pudeł. Wzniesienie się w powietrze było ich największym marzeniem. Po dwustu latach Bogini ponownie się ujawniła zwykłym myszkom. Każda z nich otrzymała wyjątkowe umiejętności, zaczynając od przywoływania lodowych desek, poprzez zmianę w kota i zmianę swojej wielkości, kończąc nawet na wskrzeszaniu zmarłych. Myszy, które miały podobne zdolności, zjednoczyły się i stworzyły sześć plemion." Pominęłam fragment opisujący Przewodników, Władców, Mechaników, Druidów i Fizyków, po czym przeszłam dalej. "O szóstym plemieniu pamięć zatarła się wraz z upływem czasu. Ich nazwa jest obecnie nieznana, ale są współcześnie nazywani Duchami Podziemii. Byli najbardziej zróżnicowanym plemieniem. Każda myszka posiadała umiejętności pochodzące z przynajmniej dwóch pozostałych plemion. Po pierwszym buncie Mechaników ich terytorium zostało, dosłownie, zmiecione z powierzchni Ziemii, a pamięć o nich zatarła się z biegiem czasu. Prawdopodobnie wciąż są żywe osoby z tego plemienia. Ich kolorem jest biały i srebrny." Czyli wszystko jasne. Biali Szamani istnieli. Przeniosłam wzrok na Reeve'a, który jeszcze czytał. Po chwili skończył. Spojrzał na mnie nieokreślonym wzrokiem. -Oni byli plemieniem... Takim jak Mechanicy i Druidzi... - mruknął cicho. Postanowiliśmy później się zająć czytaniem. Wstaliśmy i poszliśmy na obiad. Rozdział 8. Ruszyliśmy w stronę stołówki. Podeszliśmy do okienka, z którego każdy z nas wziął porcję obiadu, po czym usiedliśmy przy stoliku. Nie zwracałam nawet uwagi na to, co było na talerzu. Najzwyczajniej jadłam, nie czując smaku, tylko by zaspokoić głód. Spojrzałam na Reeve'a. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem na talerz, powoli jedząc. -Nie jesteś głodny? - spytałam cicho. -Tia. Idę do siebie - mruknął, po czym wstał i poszedł w stronę drzwi. Poszłam za nim. Przeszliśmy znowu tę samą trasę - korytarz, kilka rzędów schodów, znowu korytarz, i pokój Reeve'a. Chłopak położył się na grzbiecie na łóżku. Postanowiłam usiąść obok. -Prith... Narażałaś swoje życie, by wiedzieć więcej o śmierci Moonlight... - westchnął, wpatrując się w sufit. -Musiałam, Star by się załamała. Reeve spojrzał mi w oczy. Wyciągnął łapkę w stronę mojej twarzy i zaczął zdejmować moją maskę. Nieznacznie drgnęłam. Nikt nigdy nie widział mojej prawdziwej twarzy poza matką. Mimo to poczułam, że mogę mu zaufać. Gdy ją ściągnął, odłożył ją na szafkę nocną. Zaczął się przyglądać. -Masz niebieskie włosy - powiedział lekko zdziwiony. -Dlatego je ukrywam.. Nie pasują do oczu, inni mieliby podejrzenia. -Rozumiem. Dotknął mojego policzka i zaczął delikatnie głaskać. Serce mi biło jak szalone. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Nie wiedziałam jak na to zareagować, więc wciąż siedziałam, wpatrując się na Reeve'a. Po chwili przestał. Sięgnął po maskę i włożył ją na moją głowę, starannie chowając pod nią włosy, po czym się uśmiechnął. -Masz przyjemne w dotyku futerko. -Um... Dzięki - tylko taka odpowiedź przyszła mi na myśl. Chłopak usiadł i sięgnął po książkę. Zaczęliśmy czytać o trzecim buncie Mechaników. Dowiedzieliśmy się jedynie tyle, że podczas walk siły Duchowych Przewodników, Władców Wiatru i Fizyków łączyły się przeciwko Mechanikom i Duchom Podziemii. Egzekucje na ulicach i straż żądnych ich śmierci Władców były chlebem powszednim.. Druidzi, ku mojemu zaskoczeniu, wspierali potajemnie Mechaników i Duchów, dostarczając żywność. "Bunt zakończył się po trzech latach, kiedy pewna mysz należąca do Duchów Podziemii, mieszaniec Duchowego Przewodnika i Fizyka, dostarczyła Władcom Wiatru (...), którego od dawna poszukiwali. Nie wiadomo, gdzie on się znajduje." -Ej, nazwa tego czegoś jest rozmazana, jakby wodą! - warknął. Zamyśliłam się. Czy istnieje coś, co jest rzadkie i tego żądały skrzydlate myszy... -Reeve, tak w ogóle skąd wziąłeś tę książkę? Gdyby była jakoś na wierzchu, więcej myszy by wiedziało o Białych Szamanach. * * * (Tego samego dnia, po odkryciu zwłok Moonlight) Spojrzałem lekko przerażonym wzrokiem na Prith. Narażała życie by wiedzieć więcej o śmierci siostry przyjaciółki. Ruszyłem w stronę wejścia. Najpierw szybko szedłem, z czasem zacząłem biec. Korytarze były prawie puste. W pewnym momencie minąłem dwóch Władców Wiatru z klasy C, którzy szeptali coś między sobą. Zatrzymałem się i spojrzałem na nich podejrzliwie. Po chwili zorientowali się, że są obserwowani. -Ej, co się gapisz, Mechanik - warknął jeden z nich. -Niedługo koniec z tą plugawą rasą jaką jesteście - dodał drugi. Postanowiłem nie tracić na nich czasu. Zmieniłem się szybko w Szamana i w ciągu sekundy pojawiła się nad nimi lodowa deska, która spadła na ich głowy. Pobiegłem w stronę biblioteki, moje czerwone Tatuaże z czasem wygasły i zniknęły. Wszedłem do pomieszczenia. Było ono duże, przecinanie rzędami regałów z książkami. Za biurkiem siedziała bibliotekarka. Była to brązowa myszkorożka z plemienia Fizyków, posiadająca długie, granatowe włosy z różowym i fioletowym pasemkiem. Na jej czole wyrastał fioletowy róg, a na nosie widniały fioletowe okularki-kujonki. -Witam, w czym mogę pomóc? -Poszukuję książek o historii plemiennej - wyszeptałem. Myszka momentalnie zbladła. Chwyciła mnie za ramiona. -Chłopcze, to jest przecież w dziale Ksiąg Zakazanych! - powiedziała, patrząc na mnie fioletowymi oczami. -Wiem. Ale każdy już wie o Białych Szamanach, więc po co dalej ukrywać ich istnienie? Pani chyba wie, że uczennica z klasy A dzisiejszej nocy została przez nich zamordowana. Myszkorożka lekko drgnęła. Zwinnym ruchem przeskoczyła nad biurkiem i wylądowała na podłodze. Poszła w stronę najdalszego miejsca w bibliotece, ruszyłem za nią. Zobaczyłem po chwili szyld z napisem "Zakazane księgi". Pomiędzy dwoma regałami znajdowało się pole elektryczne. Bibliotekarka pstryknięciem palców je wyłączyła. Przeszliśmy dalej. Dotarliśmy do środka mini-korytarza. Fioletowowłosa mysz wyczarowała trzy razy w tym samym miejscu pole elektryczne, po czym na nie wskoczyła. Odbiła się od niego, chwyciła z prawie najwyższej półki jakąś książkę, po czym opadła na dół. -Może przeniosę wszystkie egzemplarze do ogólnego użytku.. - westchnęła, podając mi księgę. -Dziękuję - powiedziałem, biorąc przedmiot, po czym poszedłem w stronę wyjścia. Rozdział 9 Reeve opowiedział mi wszystko, co wydarzyło się od chwili, gdy poszedł do Szkoły, zaczynając od spotkania z szesnastolatkami, i kończąc na zdobyciu książki. -Zakazane księgi? Czemu historia plemienna była w tym dziale? I tak uczymy się tego na lekcjach - zaczęłam się zastanawiać. W mojej głowie usłyszałam głos nauczycielki. 'Nic takiego nie istnieje, proszę nie przeszkadzać w lekcji'. Czemu istnienie Białych Szamanów było ukrywane? Znając życie, istnieje jeszcze wielu z nich, rozrzuconych po plemionach. Myszy powinny chyba wiedzieć, z kim mają do czynienia. Spojrzałam na zegar. Dochodziła godzina 18:00. -Reeve, powinniśmy iść na zajęcia. Chłopak podniósł się z łóżka i podał mi łapkę. Niepewnie ją chwyciłam, po czym wstałam. Wyszliśmy z pokoju, po czym ruszyliśmy w stronę schodów. Kolega zmienił się w Szamana i wyczarował na schodach lodowe deski, które posłużyły nam za zjeżdżalnię. Na wspomnienie o zjeździe na sankach w stronę Miasta uśmiechnęłam się. W szybkim tempie znaleźliśmy się na dole. Nieraz wpadaliśmy rozpędzeni w ściany - na szczęście nie było to bolesne, ale wywoływało u nas dużo śmiechu. Po każdym zjeździe Reeve usuwał ze schodów deski. Poszliśmy w stronę sali treningowej. Czekała tam na nas Samanta. Tym razem jej włosy były związane w kitkę, która swobodnie opadała. -Cześć, zapraszam do parku - przywitała się. Poszliśmy za nią, usiedliśmy tam gdzie wcześniej - przy stawie. Usiedliśmy, zamknęliśmy oczy, po czym zaczęliśmy spokojnie oddychać. Poczułam ulgę i odprężenie. Po tym, co się działo, potrzebowałam właśnie tego. Po kilku minutach poczułam w sobie energię. Ciepło zaczęło rozchodzić się po moim ciele. Lekko zadrżałam. Otworzyłam oczy. Spojrzałam na swoje łapki. Dostrzegłam po dwa Tatuaże na każdej z nich. Podeszłam do tafli wody. Między rogami na masce widniało duże pióro. Przez futerko na moich uszach przebiegał pojedynczy pasek. Na grzbiecie miałam dwa paski, których ostro zakończone końce kończyły się na moich bokach. Na każdej tylnej łapce, na udzie, dostrzegłam po jednym okręgu. Duży koralik z pomarańczowym piórkiem wisiał na sznurku zawieszoinym na moim ogonie. Wszystkie te elementy miały kolor czystego złota. Zmieniłam się w Szamana. Pomyślałam sobie o umiejętniościach Druidów. Najprostszą było przywoływanie ognia i ogniska. Tylko jak to się robiło... -Uhm... Reeve, Samanta? - spytałam cicho. Oboje otworzyli oczy. Po chwili spojrzeli na mnie mocno zdziwieni. -Zmieniłaś się w Szamana! - powiedział uradowany. Nauczycielka podzielała jego szczęście. -Aby coś przywołać, musisz powiedzieć w swoich myślach na przykład 'Chcę przywołać ognisko'. Musisz tego na serio chcieć. Poczujesz wtedy energię w którejś łapce. Wskaż nią na jakieś miejsce, a przedmiot, lub zaklęcie, się przywoła. Z czasem będzie Ci wystarczyło same słowo, jak 'Pajęczyna' lub 'Usuń wszystko' - wyjaśniła liliowa mysz. Skupiłam się. W myślach powiedziałam sobie 'Chcę przywołać ognisko'. Kilka sekund później poczułam tę samą energię w prawej łapce. Wskazałam ją na miejsce przed Samantą i Reeve'm. Nic się nie stało. -Spróbuj być bardziej pewna siebie. Powtórzyłam próbę, modląc się o to, by się udało. W mojej dłoni pojawiło się światło, a po dwóch sekundach przed moimi towarzyszami zmaterializowało się ognisko ze złotymi płomieniami. -Z tego co widzę, posiadałaś od dawna moc, ale nie umiałaś jej wywołać. To dobrze, nauka mocy przyjdzie ci z o wiele większą łatwością - powiedziała nauczycielka. Wzięła wiadro wody, po czym zgasiła źródło ciepła. -Gratuluję Prith, jestem z ciebie dumny - uśmiechnął się Reeve. Poczułam, że się rumienię. Na szczęście nie było tego widać pod maską. Zaczęło się robić ciemno, więc postanowiliśmy wrócić. Pożegnaliśmy się z Samantą, po czym ruszyliśmy w stronę Szkoły. Korytarze były, jak zwykle o tej porze, puste. Szliśmy przez pewien czas w milczeniu. Ciszę przerywały krótkie, głuche stuknięcia, powstające na wskutek zetknięcia się łapki z podłożem. Przy schodach Reeve się ożywił. Nagle mnie przytulił. -Tak się cieszę, w końcu umiesz się zmieniać w Szamana! Wiedziałem że ci się uda! - powiedział uradowany. Nie wiedziałam co teraz zrobić. Co się robi gdy kolega nagle cię przytuli? Od tamtej chwili zastygłam w bezruchu. Zdołałam wydusić z siebie krótkie 'Eee'. Chłopak spojrzał na mnie. Gdy zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, wypuścił mnie i odwrócił wzrok. Zauważyłam rumieńce na jego twarzy. -Yyy.. Chodźmy już na górę, okej? - mruknął cicho. Zgodziłam się, po czym weszliśmy na schody. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że stają się coraz dłuższe. W końcu dotarliśmy na piętro klasy D. -Odprowadzić cię? - spytał. -Nie trzeba, dam radę. Dobranoc. Rev ruszył w stronę swojego pokoju. Poszłam na górę. Po minucie trafiłam do swojego pokoju. Padłam zmęczona na swoje łóżko, kładąc się na plecach. Objęłam lekko rozmytym spojrzeniem łóżko Elissy. Czy po dzisiejszym morderstwie wróci jak gdyby nic do Szkoły? Jak spojrzy innym w oczy? W głowie ukazała mi się wizja jednego z poprzednich dni. Miła, sympatyczna, zabawna Eli. Jej pyszny miętowo-cytrynowy napój. Szczery śmiech przy oglądaniu komedii. A niedługo potem... Groźna, niebezpieczna, grożąca śmiercią. Co skłoniło Elissę do takiej nagłej zmiany? Po chwili usnęłam, zmęczona tymi myślami. Z maską: Bez maski: Imię: Prith Wiek: 14 lat Plemię: Druidzi Cechy: nieśmiała, mało wytrzymała, inteligentna, boi się walki i bólu. Imię: Elissa Wiek: 14 lat Plemię: Duchy Podziemii (moce Mechanika i Władcy Wiatru) Cechy: miła, pomysłowa, nieufna, lojalna, dumna, sprytna Imię: Reeve Wiek: 17 lat Plemię: Mechanicy Cechy: Spokojny, wytrwały, silny, zdolny do poświęcenia, uwielbia słuchać muzyki Imię: Samanta Wiek: 32 lata Plemię: Duchowi Przewodnicy (prawdopodobnie) Cechy: Cierpliwa, potężna magicznie, lubi medytację Imię: Starlight Wiek: 14 lat Plemię: Władcy Wiatru Cechy: Siostra Moonlight. Uwielbia ryzyko, lubi się bić. Często się kłóci. Jest znana z tego, że potrafi wyczarować sobie skrzydła z gwiezdnego pyłu. Imię: Moonlight Wiek: 14 lat Plemię: Władcy Wiatru Cechy: Siostra Starlight. Jest spokojna, cicha, nie lubi wdawać się w bójki. Uwielbia odpoczywać na chmurach. Szybko biega, nie najlepiej lata. Imię: Initrax Wiek: 19 lat Plemię: Duchy Podziemii (wszystkie, przeważa moc Duchowego Przewodnika) Cechy: Żartowniś, miły, opiekuńczy i pewny siebie, ciągle coś mówi oraz nigdy nie rozstaje się ze swoim nakryciem głowy. Imię: Vellath Wiek: 16 lat Plemię: Fizyk Cechy: czasami ma krótki atak paniki, ale nie pokazuje tego po sobie, używa snajperki, kłamliwa, podejrzliwa, ma dobre poczucie humoru, lubi się śmiać, często pali cygaro lub fajkę, boi się pająków! Imię: Tewaz Wiek: 17 lat Plemię: Fizycy (?) Cechy: tajemniczy, uważany za dziwnego, umie manipulować snami i wspomnieniami, Tymczasowe Imię: Sheriana [Shera] Wiek: 16 lat Plemię: Duchy Podziemii (głównie Władca Wiatru) Cechy: gadatliwa, porywcza, waleczna, śmiała, czasem chamska, jest myszodemonem Tutaj.. No, wiadomo. Rysunki związane z FF. ^^ Maarfinka Rainobia Maskazorro Pixidana Deferdenaa Agataxa Krzykozgonka Azor0th Ewuniaax Dernière modification le 1516823100000 |
Sorasan « Citoyen » 1435744620000
| 0 | ||
FF się fajnie zapowiada ^^ Będę czytał :D |
Olleax « Citoyen » 1435744620000
| 0 | ||
Czy ktoś tu czytał Niezgodną? Ciekawy pomysł, będę czytać. |
1 | ||
--Zarezerwowany post-- O tak, jestem w trakcie czytania Niezgodnej. :D Trochę się tym inspirowałam. Tylko że tam wszystkie frakcje były równe, i można było zmienić. I każda z nich miała swoją szkołę, że tak powiem (bo np. tylko Nieustraszeni uczyli się używać broni palnej), a tu będzie jedna, wspólna. Kilka takich różnic, żeby nie było że bezczelnie zgapiam. xD Planowany wygląd Prith: Oczywiście postać zrobię na CFM. Tutaj jest mój rysunek mojej myszki. Prith będzie podobna, z takimi różnicami: -nie będzie mieć skrzydeł -jej tatuaże będą złote Rozdział 10. Obudziłam się z silnym bólem głowy. Mój wzrok był lekko rozmazany. Potrząsnęłam głową, próbując odzyskać ostrość wzroku. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Ból się znacznie nasilił, krzyknęłam. -Prith? Wszystko dobrze? - usłyszałam czyiś głos. Odwróciłam głowę, w moją stronę podążała rozmazana sylwetka myszy. Rozpoznałam po odcieniu futerka, że to Reeve. Chłopak pomógł mi się położyć. Cicho jęknęłam. -Co się dzieje? - spytał. Chciałam cokolwiek powiedzieć, ale jedyny dźwięk jaki z siebie wydałam to ciche kaszlnięcie. Próbowałam podnieść łapkę. Chwilę po tym, jak nią ruszyłam, straciłam w niej czucie. Od razu upadła na łóżko. -Idę po pomoc. Proszę, wytrzymaj - szepnął, po czym wybiegł z mojego pokoju. Wpatrywałam się nieobecnym wzrokiem w sufit. Oddychanie z każdą minutą stawało się coraz trudniejsze. Jakimś cudem udało mi się zacisnąć drugą łapkę w pięść. Dłoń była zimna niczym kostka lodu. W głowie pojawiła mi się jedna myśl. Umieram. Co jest po śmierci? Jak wygląda późniejsze życie, o ile takie jest? Nawet najmądrzejszy Duchowy Przewodnik nie odpowiedział na to pytanie. Z tego co słyszałam, jeśli ktoś umrze z innego powodu niż starość lub ciężka choroba, może zostać ożywiony w ciągu dwóch dni. Po tym czasie nie da się ożywić żadnym sposobem. Reeve, uratuj mnie. Proszę. Usłyszałam czyjeś szybkie kroki. Kątem oka dostrzegłam Reeve'a i, prawdopodobnie, Samantę. -Trzymaj się, proszę... Nie zdążyłam zareagować. Obraz przede mną pochłonęła ciemność. * * * (Około godzinę później) Siedziałem od dłuższego czasu na kanapie, czekając na jakiś znak od Samanty, która stała pochylona nad Prith i używała skomplikowanych zaklęć, by ją uratować. Ona będzie żyć... Na pewno... Czy moje życie wyglądałoby tak samo, gdyby umarła? Mała, słodka, urocza i nieśmiała Prith. Znamy się od kilku dni, a mam wrażenie, jakby to trwało lata. Może to dlatego, że wcześniej nie umiałem się z nikim dogadać? -Uff, gotowe. Powinna się obudzić do popołudnia - usłyszałem westchnięcie Samanty. Poderwałem się i podbiegłem do łóżka. Prith miała mniej wyblakłe kolory futra niż pół godziny temu. -Dziękuję za pomoc. Sam z pewnością nie dałbym rady. -To nie było łatwe. O świcie zostało na nią rzucone silne zaklęcie uśmiercania. Zwykle rzuca się je na śpiącą ofiarę. Ta, niedługo po przebudzeniu, zostaje sparaliżowana, co jest poprzedzone bólem głowy i zmniejszoną ostrością wzroku. Z czasem coraz trudniej jej oddychać, a ciało staje się zimne. Po pewnym czasie dusi się i umiera. Zadrżałem. Gdybym nie zareagował, straciłbym Prith. -Mógłbym jej przypilnować u siebie? - spytałem. -Jasne. Samanta przywołała chmurkę, na której ułożyła czarną myszkę. Wyszliśmy z pokoju, kierując się do mojego. Po niedługim czasie dotarliśmy. Zdjąłem delikatnie Prith, po czym położyłem na moim łóżku. -Gdyby coś się działo, powiedz mi w myślach. Tak w ogóle wszyscy nauczyciele gdzieś zniknęli, więc lekcje są odwołane. Moje łapki zadrżały. Nauczyciele zniknęli? Tak po prostu? Po kilku minutach ocknąłem się i spojrzałem na Prith leżącą na łóżku. Jej futerko powoli odzyskiwało dawne kolory. Poczułem głód, ale nie chciałem zostawiać jej samej. Czy jest ktoś komu ufa... Przypomniała mi się ta niebieskowłosa mysz, która straciła siostrę. Jak się nazywała.. Chyba Starlight? W głowie ukazał mi się jej wizerunek. Białe futerko, błękitne włosy z różowym pasemkiem, księżyc na ogonie i kwiat przy uchu. Skupiłem się, po czym powiedziałem sobnie w myślach: 'Star, jeśli masz chwilkę to przyjdź do mnie. Będę czekał na korytarzu klasy D. Chodzi o Prith.' Usłyszałem ciche brzęczenie, które towarzyszyło powodzeniu wysyłania wiadomości. Wyszedłem na korytarz w oczekiwaniu na Starlight. Miałem nadzieję na to, że odebrała moją wiadomość i że do mnie przybędzie. Po dwóch minutach zobaczyłem błękitno-różową skrzydlatą smugę światła pędzącą w moim kierunku. Nie zdążyła wyhamować i uderzyła w ścianę nieopodal. Biała myszka niemal od razu poderwała się z ziemii. -Co jest z Prith? - spytała, patrząc niespokojnie. Zaprowadziłem ją do swojego pokoju, wskazując na łóżko. Opowiedziałem Starlight wszystko, co się wydarzyło, zaczynając od pobudki Prith, działania zaklęcia uśmiercającego, kończąc na uratowaniu przez Samantę. -Najpierw zabili Moon, a teraz chcą Prith... My jesteśmy Władcami Wiatru, ale ona to Druidka, niczym nie zawiniła - warknęła Star. Spojrzała zaniepokojona na śpiącą czarno-czerwoną mysz. Miała już takie same kolory futerka jak wcześniej, powinna niedługo się obudzić. -Mogłabyś przypilnować Prith? Pójdę po coś do jedzenia - poprosiłem. Biała myszka się zgodziła, uspokojony ruszyłem w stronę schodów. Na korytarzach nie było ani żywej duszy. Zaniepokoiło mnie to, mimo to szedłem dalej. Spodziewałem się spotkać choć jednego ucznia, a tu pustka. Dotarłem do stołówki. Myślałem, że zobaczę chociaż kucharki, a tu nic. Zauważyłem kilka tac z jedzeniem. Bez namysłu wziąłem jedną i spokojnie ruszyłem w stronę wyjścia. -Prith się obudziła. Jest trochę obolała, ale poza tym czuje się świetnie - usłyszałem w głowie głos Starlight. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Przynajmniej Prith jest cała i, najpewniej, zdrowa. Trochę przyśpieszyłem kroku, chciałem jak najszybciej zobaczyć dziewczyny. Nagle światła na korytarzu zgasły. Zatrzymałem się, rozglądając się nerwowo. -Reeve, pomóż. Szybko! - krzyknęła w mojej głowie Starlight. Niedługo potem rozbrzmiał alarm. Rzuciłem tacę z jedzeniem na podłogę i rzuciłem się w stronę schodów najszybciej jak mogłem. Rozdział 11. Siedziałam na łóżku, wtulona w Starlight i patrząc przerażonym wzrokiem na myszy stojące przed nami. Próbowałam nie myśleć o łapce, która bolała mnie coraz bardziej. Dwie dorosłe myszy płci męskiej stały przed nami, trzymając wymierzone w nas pistolety. Jeden z nich był blondynem o kremowym futerku. Na jego szyi była zawiązana ciemnoczerwona chusta. Drugi miał ciemnoszare futerko, z jasnymi plamami przypominającymi kości. Na jego głowie widniały czarne włosy, a na ogonie wisiał ametyst na złotym łańcuchu. -No mówię ci żeby nie ruszać tej czarnej, widać że Mechaniczka - warknął chłopak z blond włosami. -Ona siedzi z Władcą Wiatru, jest zdrajczynią gatunku! W tym momencie czarnowłosa mysz została uderzona w głowę. Za nim ukazał się Reeve, który chwycił jego pistolet i skierował w stronę jasnego chłopaka. -A ten to kto? -Mechanik. Nie sądziłem, że dwóch dorosłych, uzbrojonych napadnie na dwie czternastoletnie, bezbronne dziewczyny - rzucił mój kolega. Mimowolnie jęknęłam, cicho i boleśnie, próbując powstrzymać krwawienie z łapki. -Postrzeliliście dziewczynę?! Serio?! - krzyknął Rev. Usłyszałam strzał. Głośny, przywołujący ból głowy. Zamknęłam oczy, wiedziałam co zobaczę. Towarzyszył temu krzyk blondyna. Poczułam że Star mnie wypuszcza. Chwilę potem Reeve objął mnie w talii jedną łapką i przycisnął do siebie. -Trzymaj się. Nie chcę żebyś spadła - szepnął do mnie. Niepewnie chwyciłam go zdrową łapką. Od razu wyszedł na balkon i wyskoczył z niego. Wiatr huczał mi w uszach, przewiewając przez grzywę w masce. W szybkim tempie zbliżaliśmy się do ziemii. Czy Reeve właśnie popełnia ze mną samobójstwo? Obiecał mnie mimo wszystko chronić, a w tej chwili chce to wszystko zakończyć. Nagle zwolniliśmy, na ułamek sekundy pojawił się pod nami Duch, odbijając nas. Otworzyłam oczy - na ciele Reeve'a widniały czerwone Tatuaże. Chłopak chwilę później wyczarował pod nami kulę armatnią. Od razu na niej wylądował i polecieliśmy w szybkim tempie do przodu. W oddali dostrzegłam granicę Transformice. Wkrótce dołączyła do nas Starlight, machając szybko skrzydłami. Słyszałam jej szybki i nierówny oddech. Zaczęliśmy zwalniać i lecieć w dół, ale wkrótce wróciliśmy do poprzedniego tempa. Granica zbliżała się do nas coraz szybciej. Przelecieliśmy przez nią. Poczułam jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Zadrżałam. Lot na kulach armatnich trwał kilka minut. Gdy spojrzałam do tyłu, nie widziałam nawet najwyższej wieżyczki z muru granicznego, lub delikatnego falowania powietrza tam, gdzie było pole magnetyczne. Usłyszałam krzyk Reeve'a, który próbował zatrzymać się Duchami. Mimo bardzo szybkiego przywoływania nie dawał rady spowolnić. Lecieliśmy prosto na wysoko sosnę. Wpadliśmy w gałęzie pełne sosnowych igieł. Minimalnie amortyzowały uderzenie, mimo to poczułam palący ból w łapce. Chwilę potem zlecieliśmy na dół. Upadek wydusił ze mnie resztki powietrza. Przez krótką chwilę nie mogłam go zaczerpnąć. Podniosłam się, zataczając się lekko, po czym rozejrzałam się w poszukiwaniu towarzyszy, nie zważając na ból. Reeve wychodził z krzaków, w jego włosach było wplątanych kilka gałązek i liści. Kilka metrów dalej leżała nieprzytomna Starlight, która najpewniej nie zdążyła wyhamować. -Prith? Jesteś cała? -W szkole postrzelili mnie w łapkę. Próbowałam bronić Starlight. Lekko drgnęłam, gdy delikatnie chwycił moją kończynę. -Nie jestem Duchowym Przewodnikiem, nie dam rady Ciebie wyleczyć. Zrobię coś w rodzaju opatrunku, mam nadzieję że nie dojdzie do silnego zakażenia. Poczułam dreszcz. Uczono mnie, że jak rana długo będzie skażona, to może doprowadzić do choroby i... I śmierci. W ciągu tygodnia już kilka razy mogłam zginąć. Szpiegowanie Białych Szamanów, zaklęcie uśmiercające, napad dwóch Mechaników. Tym razem jesteśmy zdani na siebie. Ja na Reeve'a, on na mnie. Czy sami damy radę? Rev zmienił się w Szamana. Użył magii usuwania przedmiotów, by pozbyć się kulki z miejsca oddalonego o kilka centymetrów od mojego nadgarstka. Chwilę później wziął jakieś długie liście i obwiązał mocno ranę. -Mam nadzieję że wytrzymasz... - szepnął, patrząc mi w oczy. Również na niego spojrzałam. Błyszczące, niebieskie oczy. Kolor przypominający bezchmurne, jesienne niebo. Nie wiedziałam, co zrobić w sytuacji, gdy ktoś tak na mnie patrzy, więc cicho jęknęłam, krzywiąc się i przenosząc wzrok na ranną łapkę. -Dałbym wiele, byś nie musiała cierpieć. Położyłam się na grzbiecie, na trawie, po czym spojrzałam na niebo. Powoli przybierało jasnoróżową barwę, która z biegiem czasu przekształci się na ciemny granat udekorowany migotliwymi światełkami gwiazd. Usłyszałam szelest gałęzi. Przeniosłam wzrok na Reeve'a, który magią nachylał kilka niskich sosen, by tworzyły coś w rodzaju szałasu. Otwory przykrył opadłymi gałęziami, by tworzyły szczelne i nieprzepuszczalne sklepienie. Postanowiłam pomóc. Znalazłam drzewo z długimi liśćmi. To był prawdopodobnie ten sam gatunek, z którego liści zrobiłam hamak przy domu. Dom. Mama. Co zrobi, jeśli się dowie, że napadli na szkołę i musiałam uciekać poza granice z kolegą, którego znam ledwo kilka dni? Zamknęłam oczy. W jednej chwili powróciły mi wspomnienia bólu - psychicznego i fizycznego, którego doświadczyłam wiele lat temu. Potrząsnęłam głową. Nie. To było kiedyś, zapomnij o tym. Wdrapałam się z użyciem trzech łapek na drzewo. Odgryzłam około dziesięć liści, które powoli opadły na ziemię. Ostrożnie zeszłam na dół, chwyciłam w pyszczek liście i zaniosłam je Reeve'owi. Na każdego z nas przypadły cztery. Dwa na posłanie, jeden na koc, i ostatni na poduszkę. Gdy przygotowaliśmy miejsca do spania, Reeve ułożył nieprzytomną Starlight na łożysku po lewej. Położyłam się przy tylnej "ścianie" szałasu, wpatrując się w gwiazdy na niebie, widoczne przez wyjście. -Reeve, nie będziesz spał? - spytałam cicho. -Ktoś musi pilnować reszty - odpowiedział, siadając przy moim boku i wpatrując się tam, gdzie ja. - Poza tym dużo dziś przeszłaś: zaklęcie uśmiercające, napad, nagła ucieczka z kraju... W tej kwestii musiałam się zgodzić. Od tego wszystkiego boli mnie głowa. Ułożyłam się u boku Reeve'a. Zwinęłam się w kłębek i zasnęłam. Rozdział 12. Obudziłam się, moje mięśnie były obolałe. Rozejrzałam się sennym wzrokiem po okolicy. Szałas z sosen, las. Gdzie jest moje wygodne łóżko ze Szkoły..? Ból w zranionej łapce przywrócił mój umysł do rzeczywistości. No tak, jesteśmy za granicą, w jakiejś dziczy. Ja, Reeve i Starlight. Po co tak właściwie uciekaliśmy? Tylko ze względu na Star? W końcu to tylko jej groziła śmierć. Potrząsnęłam głową, próbując uporządkować myśli. Co się ze mną dzieje... Nie mogłam przeoczyć tak oczywistego faktu. Reeve jest Mechanikiem, mogli wziąć go do armii... Armia. Wojna. Czy wczoraj nie zaczął się bunt Mechaników? Wczorajsza sytuacja wciąż nie dawała mi spokoju. Zobaczyłam w głowie obraz tych dwóch chłopaków, co napadli na mnie i Starlight. Ten, którzy miał futerko przypominające szkieleta, został chyba tylko oszołomiony. Blondyn zginął. Ten pierwszy wciąż może stanowić zagrożenie. Poczułam burczenie w brzuchu. Wczoraj nic nie jadłam. Podniosłam się, po czym wyszłam ze schronienia. Rozejrzałam się. Po lewej słyszałam szum wody, czyli musiał tam znajdować się jakiś strumyk, który doprowadzi mnie do jeziorka. Reszta otoczenia to były same drzewa i krzaki, których liście powoli zaczęły przybierać jesienne barwy. Nagle od mojego czoła coś się odbiło. Usłyszałam stuknięcie w kość, z której została stworzona moja maska. Przedmiot spadł nieopodal moich łapek. Przy trzech zielonych łupinkach leżał brązowy, lekko błyszczący okrągły przedmiot, z beżową plamką. Kasztan. Zaśmiałam się cicho. Nigdy nie widziałam w prawdziwym życiu kasztanów, ten był moim pierwszym. Dotknęłam go łapką. Był gładki, przyjemny w dotyku. Postanowiłam go zatrzymać. Chwyciłam go, po czym rozejrzałam się w poszukiwaniu moich towarzyszy. Postanowiłam pójść tam, skąd dochodził szum. Chwilę później dotarłam do rzeczki, która spływała z kamienistego wzniesienia. Dostrzegłam ryby, które płynęły w stronę przeciwną do nurtu wody. Poszłam wzdłuż strumienia. Niedaleko zobaczyłam Reeve'a trzymającego w łapce drewnianą wędkę. Obok niego leżało kilka ryb. -Cześć Prith. Złowiłem nam trochę ryb na śniadanie - uśmiechnął się. -Będziemy jeść surowe? - spytałam zdziwiona. -Nie, upieczemy. Będą smaczniejsze. Zaśmiałam się cicho. Reeve wstał, po czym ruszyliśmy w stronę szałasu, niosąc to co złowił. Gdy tam dotarliśmy, czekała na nas Starlight, wygrzewająca się w promieniach jesiennego słońca. -Star, mogłabyś się nie obijać - powiedziałam z lekkim wyrzutem, ale nie ukrywając uśmiechu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś drewna na podpałkę. W oddali dostrzegłam coś białego. Zaciekawiona ruszyłam w tamtą stronę. Dostrzegłam kilka brzóz. Z tego co pamiętam, brzozowe drewno nadaje się w dużym stopniu na ognisko. Zsunęłam ze swojej głowy maskę, po czym wbiłam jeden róg w pęknięcie. Podważyłam kawałek drewna, który, po niewielkim użyciu siły, odpadł na ziemię. Powtórzyłam kilkukrotnie tę czynność, aż nazbierałam dość sporą ilość odłamków. Włożyłam moje nakrycie głowy, po czym chwyciłam drewno i wróciłam do naszego obozu. Ułożyłam zdobyte drewno w mały stosik. Teraz pozostała mi przemiana. Tylko jak to się robiło... Tak samo jak przywoływanie mocy? Powiedziałam w myślach 'Chcę przemienić się w Szamana', po czym zamknęłam oczy. Poczułam powiew wiatru, który lekko rozwiał grzywę z tyłu maski. Po moim ciele zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło. Otworzyłam oczy i spojrzałam na swoje ciało. Widniały na nim złote Tatuaże, takie same jak wcześniej. Spojrzałam na stosik drewna i pomyślałam o ogniu. Na mojej rannej łapce ukazało się srebrnozłote światło. Mały płomyk pojawił się na drewnie, stopniowo rosnąc. Uśmiechnęłam się, dumna z siebie. Chwilę później Reeve przyniósł coś, co przypominało ruszt. Postawił to nad ogniem i położył na tym złowione ryby. W międzyczasie przemieniłam się w zwykłą mysz. Usiedliśmy przy ognisku, rozmawiając i czekając na upieczenie się posiłku. Jesteśmy daleko od granicy. Daleko od domu, ale żywi. I co najważniejsze - razem. Starlight wstała i odwróciła ryby na drugą stronę, po czym wróciła. Skończyły nam się tematy do rozmów. Wpatrywaliśmy się w milczeniu na złociste płomienie. Poczułam czyiś dotyk na ramieniu. Spojrzałam na Reeve'a. -Boisz się? - spytał cicho. -Uhm... Chyba.. Nie wiem, ale czuję się pewniej, bo obiecałeś mnie bronić. Nachylił się nade mną, po czym szepnął do ucha: -Tak, obiecałem. I dotrzymam tego słowa, bo to nie jest obietnica złożona przypadkowej osobie, tylko tobie. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Odczuwałam spokój. Po niedługim czasie ryby były gotowe do zjedzenia. Każdy z nas dostał dwie - lepiej tyle niż nic. Zaczęłam jeść. Były wyśmienite, mimo że przygotowywane bez żadnych przypraw - po prostu szamański ogień. W mgnieniu oka po naszym śniadaniu zostały same ości. Wyrzuciliśmy je nieopodal. -To... Co teraz? Gdzie idziemy? - spytała Starlight. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie pewną rzecz. No tak, uciekliśmy przed wojną za granicę. Ale czy mieliśmy jakikolwiek plan? Trafiliśmy tutaj bez żadnego pomysłu, co zrobić później? Spojrzałam na Reeve'a. Dostrzegłam na jego twarzy niepewność. -Wybaczcie, dziewczyny... Działałem impulsywnie, chciałem za wszelką cenę obronić Prith... W tym momencie zapomniałam oddychać. Jemu tak bardzo zależy na tym, by mnie chronić... Brak powietrza dał o sobie znać. Zakrztusiłam się. Serce biło mi jak szalone. -Star, wzbij się w powietrze i rozejrzyj się. Jak coś zobaczysz to zawołaj - powiedziałam zdecydowanym głosem. Niebieskowłosa mysz zmieniła się w Szamana i zaczęła lecieć. Ja i Reeve wpatrywaliśmy się w niebo. Przez kilka minut jedynymi słyszalnymi przez nas odgłosami był szum liści i nasze oddechy. Zamarliśmy w oczekiwaniu. Nagle tuż przed nami wylądowała Starlight, uderzając w ziemię. Od razu poderwała się. -Znalazłam wioskę! - wydyszała. -Gdzie?! -Na wschód od naszego obecnego położenia. Około pół dnia drogi, do wieczora powinniśmy dotrzeć. Ja i Reeve od razu ożywiliśmy się. Zebraliśmy liście, które służyły nam za miejsce do spania. W szybkim tempie zrobiłam z nich coś, co przypominało trzy płaszcze z kapturami. Od razu włożyliśmy je na siebie. Zebrałam jeszcze kilka liści i zrobiłam z nich coś, co przypominało malutką torbę wielkości pięści. Zawiesiłam ją na szyi i wrzuciłam tam znalezionego przeze mnie kasztana. -To co.. Ruszamy? - westchnęłam. W tej chwili usłyszałam zduszony krzyk Star. Ja i Reeve poderwaliśmy się. Rozdział 13. Nie, to nie mogła być prawda. Jakim cudem... Białe Tatuaże, kremowe futro oraz oczy i włosy w kolorach ognia. Właśnie patrzyłam na Elissę, która trzymała w silnym uścisku Starlight. Jedną łapkę trzymała na jej pyszczku, uniemożliwiając wydanie jej jakiegokolwiek odgłosu. Sparaliżowało mnie. Nie mogłam zmusić swojego ciała do tego, by pobiec i uratować Star. Jakimś cudem wykonałam pierwszy krok, oddychając z trudem. Elissa wpatrywała się w nas pogardliwym wzrokiem. Nie, nie w nas. We mnie. Patrzyła mi prosto w oczy wzrokiem, który mówił "Możesz ją uratować, ale sama zginiesz". Warknęłam cicho. Nagle Reeve chwycił mnie za ramię. -Prith, nie rób tego. Proszę - powiedział cicho. Jeden krok. Jeszcze jeden krok bliżej Elissy. -Po co to robisz... wyszeptałam bezsilnie, drżącym głosem. - Mordujesz niewinne osoby... -Pytasz dlaczego? Przez tych przeklętych Władców Wiatru my, Mechanicy i Duchy, żyjemy w tym społeczeństwie jako gorsi. O Białych Szamanach już nikt nie pamięta - powiedziała, wypowiadając każde słowo coraz głośniej, przechodząc w krzyk. Miałam wrażenie, że jej oczy zapłonęły niczym ogień. Łapka, którą trzymała na pyszczku Starlight, przeniosła się na jej szyję, zaciskając się coraz mocniej. Rzuciłam się w stronę dziewczyn, ale powstrzymał mnie uścisk na ramieniu. -Prith, nie rób tego. Nie dasz rady, to przecież Biała Szamanka! - krzyknął Reeve. -Nie zostawię jej - warknęłam, próbując się wyrwać. W tym momencie wrzucił mnie na swój grzbiet i zaczął biec przed siebie. Nie wiedziałam co robić, więc trzymałam się go, aby nie spaść. Drzewa, pnącza, pajęczyny, liście. Tylko to nas otaczało, przeważnie w żółtych i pomarańczowych barwach. Poczułam, że Reeve zwalnia. Zatrzymał się, po czym padł na ziemię. Stoczyłam się i wylądowałam obok. Wciąż słyszałam szybki oddech mojego towarzysza. -Wiem, że chciałaś ją uratować, ale mogłaś zginąć razem z nią. Dopiero teraz to zrozumiałam. Gdybym próbowała, zabiłaby również i mnie. Słaba siła magiczna Druidki to nic w porównaniu z Białą Szamanką. Reeve musiałby radzić sobie sam. Poczułam silny dreszcz. Nie wiem, czy to było przez jesienny chłód, czy przez coś innego. Ogarnęło mnie poczucie winy. -Spokojnie, będę przy tobie. Odnajdźmy wioskę - wyszeptał. Ruszyliśmy na wschód - tam, gdzie prawdopodobnie leżała wioska. Zaskakiwał mnie fakt, że pomimo biegu Reeve nie wydawał się być mocno zmęczony. Słońce wisiało na bezchmurnym niebie, mimo to było chłodno. Zarzuciłam kaptur na głowę, drżąc z zimna. Podejrzewałam, że Elissa rzuciła jakiś czar chłodu. To by oznaczało, że ma również umiejętności Fizyków. Zastanawiałam się, jak było na początkach istnienia plemion. Przecież Biali Szamani nie mogli powstać w taki sam sposób co na przykład Duchowi Przewodnicy. Może byli skutkiem pomyłki Bogini? Plemiona nie były tak oddzielone jak teraz i dzięki temu rodzice pochodzili z różnych? Czy jest w ogóle możliwość odziedziczenia kilku rodzajów mocy? Poczułam ból w rannej łapce. Jęknęłam cicho. Reeve spojrzał na mnie z niepokojem. -Dam radę... Wioska jest pewnie blisko - mruknęłam. Chłopak nie zwrócił uwagi na moje słowa. Zmienił się w Szamana, po czym w szybkim tempie wybudował coś z desek i piłek, co przypominało pojazd. Chwycił mnie delikatnie i ułożył na konstrukcji, chwilę później usiadł obok i przymocował dwie runy. Zaczęliśmy jechać do przodu. Z jego ciała zniknęły Tatuaże. Minuty monotonnie mijały, w widoku przed nami nie dostrzegałam niczego, co mogłoby przykuć moją uwagę. Wszędzie to samo. Spojrzałam znudzonym wzrokiem w lewo. Zauważyłam coś szarego. -Hej, Rev. Możesz tam spojrzeć? - spytałam, wskazując na punkt przede mną. Przymrużył oczy, próbując dostrzec to coś. Nagle spojrzał na mnie. -To pewnie ta wioska. Szczerze, ja bym nie dostrzegł tego kamiennego czegoś - rzucił z zadowoleniem. Zsiedliśmy z pojazdu i podeszliśmy. To przypominało dom. Kamienny dom. Minęliśmy ścianę, przed którą staliśmy. Dostrzegliśmy więcej skalnych struktur o różnych kształtach. W większości były to domki mieszkalne. Pomiędzy nimi przebiegały żwirowe ścieżki. W oddali dostrzegłam coś, co przypominało kłosy zboża, najpewniej pszenicy. Na środku znajdowała się wielka fontanna z kamiennym posążkiem myszy na szczycie. Na niej połyskiwały srebrne kryształki przypominające diamenty. Układały się one na wzór Tatuaży. To pewnie wioska Białych Szamanów. Nagle podszedł do nas jakiś chłopak. Miał on jasnoszare futro z białym pyszczkiem i brzuchem, fioletowoniebieskie krótkie włosy oraz szarą czapkę oficerską. Jedno oko miał zakryte przepaską. Miał smukłą sylwetkę i lekko umięśnione ciało. -Czekajcie mi tu. Widzę po waszych twarzach, że jesteście tu nowi. Zrzućcie płaszcze i pokażcie Tatuaże - mruknął. W mgnieniu oka nasze nakrycia znalazły się na ziemii. Reeve od razu zmienił się w Szamana. Próbowałam się skupić, ale ze stresu nie mogłam się przemienić. -Wybaczy pan... Ona dopiero niedawno nauczyła się zmieniać - powiedział zakłopotany Reeve. Szara mysz spojrzała na mnie podejrzliwie, ale dostrzegłam w błękitnym oku coś w rodzaju współczucia lub politowania. Potrząsnęłam głową i znowu skupiłam się na zamianie. Na moim ciele przez krótką chwilę zabłysnęły złote Tatuaże. -Dobra, Mechanik i Druidka... - chwycił jakiś notes i zaczął coś w nim zapisywać. - Imiona? -Reeve i Prith. Przez chwilę patrzyliśmy na mieszkańca z niepewnością. Podniósł wzrok z notesu i spojrzał na nas przyjemniejszym wzrokiem. -Możecie się tu zatrzymać. Ufamy osobom waszego pochodzenia. -Emm... Wiesz może, gdzie znajdziemy medyka? - spytal Reeve. - Prith została postrzelona w łapkę. Pozbyłem się kulki, ale trzeba zrobić coś z raną. -Ja jestem medykiem. Spokojnie, wyleczę dziewczynę. Chodźcie za mną. Tak poza tym, nazywam się Initrax - mówiąc to zaczął iść po obrzeżu wioski. Ruszyliśmy za nim. Medyk opowiadał nam o tym, jak wioska powstała i w jakich okolicznościach. Zaskoczyła mnie informacja, że istnieją tu sprzęty wynalezione przez Fizyków. Większość mieszkańców to byli Biali Szamani. Wkrótce dotarliśmy do dwupiętrowego budynku. Rozdział 14. Powoli weszliśmy do kamiennego budynku. Na parterze znajdowało się coś w rodzaju przychodni. Na korytarzu wielkości przeciętnej sali lekcyjnej stało parę ławek. Szkło na oknach było zabarwione na niebiesko, wpuszczając do środka światło o tym kolorze. Ściany były z kamiennych płytek w kolorze błękitu. Z sufitu zwisał kryształowy, biały żyrandol. -Reeve, jeśli możesz to zaczekaj tutaj - poprosił Initrax. Chłopak z niechęcią się zgodził i usiadł na jednej z ławek, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie. Podeszliśmy z medykiem do drzwi, które otworzył. Weszliśmy do niewielkiej sali o kolorze białym. Podłoga była wykonana z terakoty o identycznej barwie. Przy ścianie stało kilka czarnych szafek z oszklonymi drzwiczkami. Nieopodal było kilka urządzeń o nieznanym mi przeznaczeniu. Oprócz nich dostrzegłam biurko z komputerem, umywalkę, kosz na śmieci, a także coś co przypominało łóżko. Zostałam poproszona o to, by na nim usiąść. Zrobiłam to, wpatrując się na Initraxa. Podszedł do szafki i wziął malutką butelkę z przezroczystą subsancją. Zwilżył nią niewielki wacik, po czym podszedł z nim do mnie. Odruchowo wyciągnęłam do niego zranioną łapkę. Delikatnie ją chwycił i odwiązał liście. Zaczął ostrożnie przecierać wacikiem miejsce wokół rany. Poczułam mrowienie w miejscach, gdzie nim dotykał. Zmienił się w Szamana - na jego ciele ukazały się białe, lekko zielone Tatuaże. Użył magii Duchowych Przewodników i dotknął miejsca, z którego Reeve usunął kulkę. Towarzyszyło temu coś w rodzaju ukłucia. Skrzywiłam się lekko. Szara mysz przyłożyła do mojej rany opatrunek, który został obwiązany bandażem. -Użyłem magii regenerującej. Wkrótce nie będzie po tym śladu. Na razie powinnaś odpoczywać. Wstaliśmy, po czym wyszliśmy z sali. Reeve od razu wstał i do nas podszedł. Spojrzał uspokojony na moją zabandażowaną łapkę. Poszliśmy w stronę spiralnych schodów. Minęliśmy piętro, na którym znajdowały się łóżka dla chorych i inne podobne rzeczy. Dotarliśmy do piętra, na którym mieszkał Initrax. Znaleźliśmy się w salonie. Podłoga była stworzona z jasnego granitu. Na szarej ścianie wisiał wielki telewizor plazmowy, naprzeciw którego stała czarna, skórzana kanapa. Dostrzegłam też rozmaite obrazy, które wzbudzały we mnie podziw, a także półki z niezliczonymi książkami. Całość była oświetlona białymi lampkami wiszącymi na ścianach. Na podłodze leżał miękki, czarno-biały dywan. Postanowiliśmy, że ja będę spać w salonie, a chłopaki urządzą się w sypialni. Postanowiłam im nie przeszkadzać. Położyłam się na kanapie. Usłyszałam pstryknięcie włącznika, ułamek sekundy później otoczyła mnie ciemność, którą rozpraszał jedynie blask księżyca dostający się przez okna. Czas mijał powoli, a ja wciąż nie mogłam zasnąć. Wszelkie znane mi metody dawały znikome efekty. Leżałam na grzbiecie wpatrując się monotonnie w sufit. Usłyszałam czyjeś kroki. Ciche, delikatne. Obróciłam się na bok i naciągnęłam na siebie koc. -Psst. Wiem że nie śpisz - do moich uszu dotarł szept. Otworzyłam oczy. Przy mnie stał Initrax. -A ty co, też nie śpisz? - odgryzłam się w trochę chamski sposób. -Heh, często budzę się w nocy. Jak się czujesz? Spojrzałam na niego trochę niespokojnym wzrokiem. -Spokojnie, nie chcę cię skrzywdzić - uśmiechnął się, po czym usiadł obok. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Medyk wziął MP3, po czym włączył muzykę. Była przyjemna dla uszu. -Ciekawa piosenka - rzuciłam. Rozluźniłam się i oparłam grzbietem o kanapę. Ini zrobił to samo. Przez pewien czas siedzieliśmy w milczeniu, jedynie utwór z MP3 zakłócał ciszę. -Chcesz wyjść na balkon? - spytał. -Nie sądziłam że go masz - odpowiedziałam zaskoczona. Wstaliśmy i podeszliśmy do ciemnych zasłon, których w pewien sposób nie dostrzegłam wcześniej. Odsłoniwszy je otworzyliśmy oszklone drzwi i wyszliśmy. Przed nami roztaczał się widok na calutką wioskę. Ścieżki były oświetlane przez białe latarnie. Tam, gdzie nie docierało ich światło, było widać jedynie czarne zarysy tego, co tam się znajdowało. -Cóż, te wszystkie budowle wznieśli Szamani z mocami Mechaników. Duchowi Przewodnicy zazwyczaj zajmują się prawem i ważniejszymi zawodami. Dzięki Druidom mamy doskonałe uprawy... Z ciekawością wsłuchiwałam się w słowa Initraxa, ale z czasem się wyłączyłam. Wpatrywałam się nieobecnym wzrokiem w gwiazdy, nie zwracając na nic uwagi. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam łapkę medyka na moim ramieniu. -W granicy zapewne nie widujecie takich krajobrazów, czyż nie? - spytał żartobliwie. -No... Nie ma tylu gwiazd.. - westchnęłam rozmarzona. Chłopak wszedł na chwilę do środka, po czym wrócił z kocem. Zarzucił go delikatnie na mnie, po czym usiadł obok mnie i również się przykrył. -Przysuń się, śmiało - zachęcił mnie. Niepewnie zbliżyłam się. Objął mnie jedną łapką i otulił mocniej kocykiem. Poczułam dreszcz. Nikt mnie nigdy nie obejmował w taki sposób. Serce biło mi jak szalone. Oddychałam trochę szybciej. Nie myśląc o tym co robię, przysunęłam się jeszcze bliżej. Initrax objął mnie jeszcze mocniej, zamruczał zadowolony. W jakiś sposób uspokoiłam się. Zamknęłam oczy, chwilę później ziewnęłam. -Już chce ci się spać? - rzucił, śmiejąc się delikatnie. Pomógł mi wstać, po czym zaprowadził do kanapy. Ułożyłam się, on poprawił poduszki i przykrył dokładniej kocem. -Heh, dobranoc - powiedział, idąc do pokoju. Uśmiechnęłam się, po niedługim czasie zasnęłam. Rozdział 15. Powoli otworzyłam oczy. Przez okno wpadała pomarańczowa poświata. Zapewne oznaczało to poranek, wschód słońca. Przeciągnęłam się, ziewając. Rozejrzałam się lekko sennym wzrokiem. Chwilę później do salonu wszedł Initrax, trzymając tacę z jedzeniem. Dostrzegłam na niej miskę z płatkami serowymi i mlekiem, kubek z gorącą czekoladą, a także parę serwetek. -Cześć, smacznego - uśmiechnął się. Ułożył wygodniej poduszki za mną. Usiadłam, a na moich kolanach znalazła się taca ze śniadaniem. Zaczęłam powoli jeść. Nigdy nie jadłam czegoś tak pysznego. Każdy łyk czekolady i każdą łyżkę z mlekiem i płatkami trzymałam jak najdłużej w swoim pyszczku, rozkoszując się smakiem. Westchnęłam cicho, uśmiechając się. -Widzę że smakuje, co nie? - spytał. Skinęłam głową, wciąż jedząc. W pewnym momencie głód wypchnął z moich myśli delektowanie się śniadaniem. Zaczęłam jeść nieco szybciej, w krótkim czasie miska i kubek były puste. Oblizałam pyszczek. Chłopak wziął tackę z naczyniami i zaniósł do kuchni. Wrócił, po czym usiadł obok mnie. Poczułam przyjemny dreszcz. Później oglądaliśmy telewizję. Wyświetlany obraz z pewnością był lepszej jakości niż ten w Szkole. Szkoła. Elissa. Czy ktokolwiek wie o tym, że ja i Reeve jesteśmy za granicą? Czy w Transformice... Jest wojna? Nerwowo przełknęłam ślinę. Initrax wyczuł mój niepokój i mnie objął. -Boję się, że tam będzie wojna... - powiedziałam cicho. -Ah.. Zapomniałem, że jesteś uczennicą stamtąd. Tu będziesz bezpieczna. Ini chwycił pilot i przełączył kanał. W oczy rzucił mi się nagłówek na ekranie, nad którym było popiersie prezentera telewizyjnego. "Druidzi w stanie wojennym - bronią Mechaników?" Pisnęłam. Moja rodzina, ba, całe plemię będzie walczyć. Co się stało z wizerunkiem serdecznych, pokojowych Druidów? -Twoje plemię... - westchnął. - Przykro mi. Moje oczy wypełniły się łzami. Zaczęłam płakać. Poczułam jak Initrax mnie mocniej przytula. Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową, próbując się uspokoić. Czułam tylko ból, który narastał z każdą chwilą. Po upływie kilku minut przestałam płakać. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Delikatnie chwycił mnie za łapki. W tym czasie z sypialni wyszedł Reeve, przeciągając się i ziewając. -Hej, słyszę że nie śpicie, to... Urwał, gdy otworzył oczy i spojrzał na nas. Zamurowało go. Na jego twarzy dostrzegłam szok, zdenerwowanie... Nie wiem co jeszcze, bo chwilę później usłyszałam coś co przypominało warknięcie. Potem ruszył zdecydowanym krokiem w stronę schodów, nie mówiąc ani słowa. Przełknęłam nerwowo ślinę. Czułam się jakbym uderzyła kogoś prosto w twarz. Czyżbym zraniła Reeve'a tą sytuacją? Wstałam, czułam się jakby cały świat wokół mnie wirował, a moje serce przepełniało poczucie winy. -Słuchaj... Powinnam z nim porozmawiać... Daj nam chwilę - mówiąc to poszłam w stronę schodów i zeszłam na dół, poo czym wyszłam na zewnątrz. Rozglądałam się w poszukiwaniu chłopaka. Zaczęłam od wędrówki wzdłuż obrzeży miasta. Bałam się, że postanowił uciec gdzieś daleko... Moją uwagę przykuła muzyka. Wsłuchałam się w nią. Znajome mi głosy... To chyba piosenka tego ulubionego zespołu Reeve'a. Podążałam za źródłem dźwięku. W pewnym momencie natknęłam się na strzępek balona pod jednym z drzew. Spojrzałam w górę. Na jednej z mocniejszych gałęzi leżał Reeve, trzymając w łapce MP3. -Uhm... Reeve? - spytałam niepewnie. Chłopak podniósł głowę na dźwięk mojego głosu, chwilę później warknął. -Czego chcesz? Idź do Initraxa, on cię bardziej potrzebuje. Przez moją głowę przeszła myśl, że jest zazdrosny. Tylko czemu? -Myśl sobie co chcesz, ale ja i Initrax idziemy do kraju. Usłyszałam dźwięk uderzenia łap o ziemię. Rev wylądował obok mnie, patrząc zaskoczonym wzrokiem. -Co on ci nagadał... Prith, przecież tam chyba jest wojna. -No właśnie. A Druidzi włączyli się do walki po stronie Mechaników i Duchów Podziemii. Chcę wrócić po matkę i brata. Reeve nerwowo przełknął ślinę. Chwilę później oświadczył, że idzie z nami. Nieznośny ciężar spadł z mojego serca. Powoli ruszyliśmy w stronę szpitala. Ciszę przerywały jedynie krótkie, lekkie podmuchy wiatru, które poruszały opadłymi, kolorowymi liśćmi. Na niebie nie było ani jednej chmury, mimo to było chłodno. Gdy weszliśmy do budynku od razu ustaliliśmy plan. Wyruszymy o zmroku, weźmiemy jakieś jedzenie, koce oraz broń - pistolet Reeve'a i duży bagnet Initraxa. Ja miałam w razie czego walczyć magią. Trochę mnie niepokoił fakt, że mogłabym mieć problemy z zamianą w Szamana. Musiałam pogodzić się z moją rolą, nie umiałam używać żadnej broni. Poza tym nie miałam na tyle odwagi, by kogoś zabić. Ba, nawet skrzywdzić. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Initraxa, który zawołał mnie by pomóc przy szykowaniu jedzenia. Rozdział 16. Razem z Initraxem przygotowaliśmy kanapki na drogę. Wzięliśmy też kilka butelek wody. Wszystko pomniejszyłam dzięki użyciu jednego z trudniejszych zaklęć Druidów, aby zajmowało mniej miejsca w plecaku i było lżejsze. Weszliśmy do salonu, gdzie siedział Reeve. Na drugim brzegu kanapy usiedliśmy ja i Initrax. Medyk objął mnie jedną łapką, zaśmiałam się cicho. Rev spojrzał na nas kątem oka i wydał z siebie odgłos przypominający coś pomiędzy warknięciem i westchnieniem. Postanowiliśmy obejrzeć telewizję, aby czas nam szybciej zleciał. W wiadomościach znowu mówili o stanie wojennym Druidów. Initrax zaczął przełączać kanały. Nie mógł trafić na nic ciekawego, więc zadowoliliśmy się jedną z tych nudnych telenowel, które mają po kilka tysięcy odcinków. A scenariusz jest zwykle taki sam: Czy ktoś pokocha kogoś tam? Kto zabił kogoś tam jeszcze? Czy tamten zdradza tamtą? I takie inne... Czy nasze życie też jest tak ułożone? Rodzimy się, wychowują nas rodzice, idziemy do szkoły, ci atrakcyjniejsi znajdują sobie partnera, nie obejdzie się bez zerwań i zdrad, co niektórzy idą do pracy, ewentualnie są dalej na utrzymaniu rodziców, żyjemy rutynowym życiem aż się zestarzejemy, i w pewnym momencie lądujemy pod ziemię, po czym bliscy zapominają o nas w przeciągu miesiąca i przypominają sobie tylko co roku, na święto zmarłych. Mi chyba udało się oderwać od tego schematu. W końcu nie każdy w wieku czternastu, wkrótce piętnastu lat, ląduje za granicą w ucieczce przed wojną. Jak moje życie dalej się potoczy? Nie zwracałam na nic uwagi, patrzyłam bezmyślnie w telewizor. Później zaczęło się robić ciemno. Wzięliśmy plecak z żywnością na drogę. Initrax znalazł trzy ciepłe płaszcze z kapturami. Chwilę później wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się w stronę kraju. Postanowiliśmy skrócić czas podróży. Chłopacy zmienili się w Szamanów. Initrax wyczarował sobie skrzydła. Spojrzałam na nie z podziwem. Były duże, liliowe, połyskujące... Chwycił mnie i wzbił się w powietrze. Leciał bardzo szybko, bez większego wysiłku. Obok szybował Reeve na kulach armatnich. Po kilku minutach powietrze na linii horyzontu falowało. To oznaczało, że granica znajduje się kilka kilometrów dalej. Postanowiliśmy szukać miejsca na nocleg. Znaleźliśmy niewielką jamę, idealną na trzy osoby. Otuliliśmy się płaszczami, położyliśmy się. Chwilę później zasnęłam. Obudziłam się, był środek nocy. W ciemności nie umiałam dostrzec chłopaków. Postanowiłam przejść się po okolicy. Trawa była chłodna, nie przeszkadzało mi to. Widziałam jedynie zarys drzew, widoczny dzxięki niebu oświetlonego blaskiem gwiazd i księżyca. -Prith... - usłyszałam cichy, męski głos. Odwróciłam się. Po puchatym futerku i połyskujących niebieskich oczach domyśliłam się, że to Reeve. -Hej - wyszeptałam niepewnie. -Powiedz mi... Czy was coś łączy? -Was? W sensie że..? -Nie udawaj, wiesz dokładnie o co chodzi - warknął. Poczułam jak moje ciało zaczyna drżeć. Zaczęłam się wycofywać. Wtedy Reeve rzucił się na mnie i przygniótł do ziemi. W jego oczach dostrzegłam wściekłość. Spojrzałam kątem oka na jedną z jego łapek. Trzymał w niej nóż. Zaczęłam się wyrywać, wołając o pomoc. Miałam nadzieję że Initrax mnie uratuje. Zawyłam z bólu, gdy wbił nóż w mój brzuch. Zrobiło mi się niedobrze, poczułam krew wypływającą w szybkim tempie z mojego ciała. Szarpałam się jeszcze mocniej, ale to tylko potęgowało moje cierpienie. Wyrwał ostrze z mojego ciała i wbił je w moje ramię. Znowu krzyknęłam. Usłyszałam chrupnięcie kości. -Miło mi się patrzy jak wijesz się z bólu. Łzy spływały mi po policzkach. Nie rozumiałam, czemu to się dzieje. Nigdy nie czułam takiego bólu. -Wiesz, usłyszałem kiedyś coś ciekawego od mojej babci. Coś się kończy, coś się zaczyna -uśmiechnął się, po czym ostrze znalazło się w mojej szyi. Próbowałam za wszelką cenę złapać choć odrobinę powietrza. Krztusiłam się własną krwią. Moje ruchy z czasem słabły. A potem nie czułam już nic... Ogarnęła mnie ciemność... Rozdział 17. Poderwałam się, szybko oddychając. Otaczająca mnie jasność sprawiła, że przymrużyłam oczy. Gdy się rozejrzałam, uświadomiłam sobie, że nadal jestem w szałasie, tylko że był pusty. Do głowy uderzyła mi nierealna, może i przerażająca myśl. Umarłam. Gdy przypomniałam sobie o wydarzeniach z tej nocy, od razu dotknęłam swojego brzucha, a później ramienia i szyi. Nie wyczułam żadnych śladów po ataku nożem, tylko moje futerko. Czyli jak jestem w Zaświatach, to moje rany się regenerują? Z czasem moje oczy przyzwyczaiły się do jasności. Otworzyłam je szerzej. Poza szałasem leżał błyszczący, biały puch. Śnieg. Wstałam, moje łapki drżały. Zataczałam się. Chłód, który poczułam po zetknięciu się śniegu i moich łap, przywrócił mi normalniejsze myślenie. Zauważyłam to samo, co było wcześniej. Zza jednego z drzew wyszedł Initrax. -Hej Prith, dobrze się spało? -Ymm... Gdzie ja tak właściwie jestem..? -W lesie, tam gdzie zasypiałaś. W nocy spadł śnieg - zaśmiał się. -Czyli.... Ja nie umarłam, tak? -Heh... Ciekawe od czego.. Z resztą nieważne, i tak bym cię obronił. Mhm, czyli nie umarłam... Mówić czy nie? Uzna mnie za wariatkę. Zdecydowałam się przedstawić mój sen. Zaczęłam od 'obudzeniu się' w środku nocy, przeszłam do spotkania z Reeve'm i atakiem, kończąc na wykrwawieniu się. Poczułam jak Ini mnie mocno przytula. -Musialaś się strasznie bać... Będę zawsze przy tobie, obiecuję. Wtuliłam się, poczułam ogarniający mnie spokój. Mój oddech się wyrównał. -Ekhm... Chyba wstaliście, więc możemy iść? Zauważyliśmy Reeve'a stojącego kilka metrów dalej. Pisnęłam cicho. Usłyszałam zrezygnowane westchnięcie. -Weź ją zostaw, miała ciężką noc - rzucił Initrax, po czym mnie wypuścił. Zebraliśmy bagaże i ruszyliśmy. Śnieg chrzęścił nam pod łapami, które szybko zmarzły. Nie mieliśmy niczego w rodzaju rękawiczek. Na drzewach nie znaleźliśmy choćby jednego uschniętego listka. Mimo to wszystko wyglądało pięknie: gałęzie pokryte delikatną warstwą śniegu, krzewy... No, w sumie wszystko było nim pokryte. Dzięki braku liści widzieliśmy więcej niż parę dni temu. Niebo było niebieskie, bez jakiejkolwiek chmury. Słońce oświetlające las sprawiało, że śnieg błyszczał. Poczułam coś zimnego na moim nosie. To była śnieżynka o bardzo ładnym kształcie. Uśmiechnęłam się, postanowiłam ją zostawić póki nie stopnieje. Zauważyliśmy w oddali falowanie. Granica. Initrax zmienił się w Szamana i mnie chwycił. Wzbił się w powietrze, przeleciał przez pole siłowe i wylądował, stawiając mnie ostrożnie na podłożu. Obok zeskoczył Reeve. Przed nami roztaczał się typowo wczesnojesienny krajobraz. Pewna część budynków była w ruinach. Między domami dostrzegałam jakieś ruchy, czasem i błyski. Śnieżynka na moim nosie stopniała. Na moim ciele zmaterializowały się złote Tatuaże. -Zaprowadzę Was, w razie czego osłaniajcie mnie - powiedziałam. Zaczęłam biec przed siebie. Znałam ulice na pamięć, nawet jeśli nie dostrzegałam charakterystycznych obiektów. Z jednej uliczki wypadła na nas czteroosobowa grupa Duchowych Przewodników. Jeden z nich wyczarował kulę, którą zablokowałam pajęczyną. Reeve w szybkim tempie przywołał kilka innych, które zmiotły Zielonych Szamanów z drogi. Ruszyliśmy dalej. Prawie wpadliśmy na oddział Władców Wiatru. W oddali dostrzegłam wzgórze. Mimo palącego bólu w płucach nie przestawałam biec. Użyłam umiejętności wyższego skoku, by szybciej znaleźć się na szczycie. Po chwili Reeve i Initrax byli przy mnie. Wbiegliśmy do mojego domu. Nieopodal wejścia leżał mój brat. Kałuża krwi była jeszcze świeża, na klatce piersiowej zauważyłam ranę postrzałową. Usłyszeliśmy jak jakiś mężczyzna warknął 'Gadaj, gdzie jest generał'. Poderwałam się, chwilę później byliśmy w salonie. Serce mi przyspieszyło. Fioletowe włosy, futerko szkieleta. To ten co napadł mnie i Starlight. Trzymał moją mamę za gardło. Zamarłam. Reeve wycelował pistolet w niego. Po chwili wahania wykonałam jeden krok do przodu. -Nie ruszaj się, młoda. Inaczej ktoś tu straci życie. Wierz mi, nie chcę tego robić, ona może dostarczyć wielu informacji - mówiąc to wyjął nóż i przyłożył do szyi kobiety. Zaczęłam drżeć. Warknęłam. Próbowałam wymyśleć cokolwiek, ale w mojej głowie panowała pustka. Reeve miarowo oddychał, wciąż trzymając wymierzony pistolet. Initrax trzymał jedną łapkę na moim ramieniu, a drugą trzymał bagnet. Wtedy usłyszałam huk wystrzału. Zadzwoniło mi w uszach, zamknęłam oczy. Rozdział 18. Wraz z dźwiękiem wystrzału usłyszałam krzyk matki. Otworzyłam oczy, co było chyba najgorszą rzeczą jaką mogłam zrobić. Kobieta trzymała się łapkami za szyję, próbując powstrzymać krwotok. Dusiła się, nie mogłam nic z tym zrobić. Initrax chyba jako jedyny zachował zmysły i rzucił się na ciemnoszarą mysz, atakując ją swoim bagnetem. Ja klęczałam przy ledwo żywej matce, nie byłam zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jedynie moimi ramionami wstrząsał płacz. Reeve stał oszołomiony, wciąż trzymając broń. Może... Nie, nie obchodzi mnie to co myśli. Zabił moją matkę. Zabił. Moją. Matkę. Podniosłam na niego wzrok. Patrzył na mnie niepewnie, w jego oczach dostrzegłam żal i chęć przeprosin. -Ty pieprzony dupku, zabiłeś ją. Nie wybaczę ci tego! - krzyknęłam, podnosząc się i rzucając na niego. Chciałam zadać mu krzywdę, za wszelką cenę. Nie, lepiej zabić. Skoro on bez najmniejszego problemu mógł to zrobić, to w moim przypadku będzie podobnie. Przedtem sprawię by cierpiał. Poczułam jak ktoś mnie odrywa od niego. Zaczęłam się wyrywać i krzyczeć. -Ćśś, Prith, spokojnie - usłyszałam miękki głos. Momentalnie się uspokoiłam. Głos Initraxa. Furia ustąpiła, na jej miejscu pojawił się żal, słabość. Po wściekłości pozostało jedynie szybkie bicie serca. Chłopak uniósł mnie, po czym rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Wtuliłam się w niego, pozwoliłam by ogarnął mnie płacz. Zanim schowałam twarz w jego futerku, zobaczyłam Reeve'a stojącego przed zgliszczami domu. Patrzył na mnie z tęsknotą, jakby chciał powiedzieć 'Przepraszam'. Wyciągał łapkę w naszą stronę, jakby chciał mnie zatrzymać przy sobie. Yhh, nie obchodzi mnie to. Zabił osobę którą kochałam. Zostałam sama. Nie wiem, ile trwał lot. Jestem pewna tylko tego, że czułam się nieco spokojniej. Mimo to byłam przybita. Resztki nadziei na rodzinne życie legły w gruzach. Brat i matka nie żyją, a ojciec... Szczerze, sama nie wiem. Często znikał na całe dni, tłumacząc się pracą. Problem w tym, że nie miał pracy, a nawet jeśli to nic nam o niej nie zdradzał. Razem z bratem myśleliśmy, że spotyka się z jakąś kochanką, z którą zdradza matkę. Raz, gdy próbowała się dodzwonić i się jej udało, prawie nic się nie dowiedziała. Ale w tle słyszała wojskowe komendy. Wtedy pomyśleliśmy, że został zaciągnięty do wojska. Albo sam tam poszedł, nie mam pojęcia. Poczułam lekkie szarpnięcie. Podniosłam głowę, Initrax wylądował. Szedł w kierunku szpitala, wciąż mnie trzymając. Użył teleportacji, by znaleźć się w sypialni. Nie zwracałam uwagi na szczegóły, wiem jedynie że ściany były szare. Położył mnie delikatnie na łóżku, po czym usiadł obok. Westchnęłam, patrząc smutnym wzrokiem przed siebie. -Prith, spokojnie... - powiedział cicho, kładąc łapkę na moim ramieniu. Skuliłam się, nie wiem czemu. Chwilę później przykrył mnie jakimś kocykiem, w który się wtuliłam. Położył się obok mnie, mogłam patrzeć na jego twarz. Wcześniej zdjął czapkę, pod którą skrywał liliowoniebieskie, nieco potargane włosy. Jedno oko wciąż było zasłonięte przepaską. -Masz takie piękne, czerwone oczy. Pasują ci do maski - powiedział cicho. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Leżeliśmy tak, patrząc w milczeniu na siebie. Po pewnym czasie zasnęłam. Dernière modification le 1454749560000 |
Olleax « Citoyen » 1435745280000
| 0 | ||
Radzę Ci też przeczytać "Cztery" czyli zanim Tobias poznał Tris. To coś w stylu "prologa" Niezgodnej. Tłumaczy niektóre zdarzenia, jak to było kiedyś. Warto, gdybyś dodała gdzie to się dzieje. "Tam, gdzie żyję" nie za dużo tłumaczy, ale wzbudza ciekawość ^^ Ale czytałam Twój pierwszy FF, i uważam że jest świetny, więc i z tym sobie poradzisz. Powodzenia. |
0 | ||
Hmmm... Nawet fajnie się zapowiada. Może będę czytać. :I |
0 | ||
Rozdział 1 już jest! Rozdział 19. Obudziłam się, ale nie otwierałam oczu. Czułam jak mnie ktoś delikatnie obejmował. Wiedziałam że to Initrax, nie przeszkadzał mi ten fakt. Otworzyłam oczy. Tuż przy mnie była jego twarz. -Widzę że się obudziłaś - uśmiechnął się lekko. - W pewnym momencie zaczęłaś się niespokojnie ruszać. Gdy cię objąłem to się uspokoiłaś, więc pomyślałem, że tak zostanę, byś spokojnie spała. Nie jesteś zła ani nic? Patrzyłam na niego w milczeniu, ze zdziwieniem w oczach. W sumie... Nie wiem, czy to mi tak przeszkadzało. W objęciach Initraxa czułam się bezpieczniejsza. Po chwili zastanawiania się również go objęłam. Poczułam nieco mocniejszy uścisk na sobie. Mój oddech był spokojny. Miałam uczucie, że tutaj, przy tym chłopaku, jestem bezpieczna od całego zła tego świata. -Jak się czujesz? - usłyszałam szept. -Uhm... Dobrze... Czuję się spokojna i bezpieczna... Ale jednocześnie jestem smutna i wściekła- przy ostatnim zdaniu mój głos zaczął się łamać. Plemię Druidów. Wystrzał pistoletu. Matka krztusząca się własną krwią. Dotyk Initraxa. Reeve. Zaczęłam szybciej oddychać. Ułamek sekundy później Initrax przytulił mnie mocniej. -Już Prith, spokojnie. Tu jesteś bezpieczna. Przynieść jakiś lek na uspokojenie? -Poproszę... -Wolisz herbatę czy tabletki? -Herbatę. Chłopak wypuścił mnie, po czym wstał i włożył na głowę szarą czapkę, którą prawie zawsze nosił. Skierował się do kuchni. W tym czasie podniosłam się do pozycji siedzącej. Patrzyłam zamyślonym wzrokiem przed siebie. Nie zwracałam uwagi na upływ czasu, ale minęło chyba parę minut do chwili, gdy Initrax wrócił z kubkiem z herbatą. Zauważyłam długą słomkę. Usiadł tuż obok mnie, obejmując jedną łapką w talii. Drugą trzymał herbatę. Również go objęłam, głowę położyłam na jego ramieniu. Spokojnie piłam herbatę, podczas gdy on głaskał mnie po boku. -I jak teraz? - -No... Lepiej, chociaż po tej herbacie jestem troszkę senna. Gdy skończyłam pić, odstawił kubek na szafkę nocną. Objął mnie także drugą łapką. Po pewnym czasie lekko obrócił moją głowę i popatrzył mi w oczy. Moje serce przyśpieszyło. Dotknął mojego czoła swoim i zamknął oczy. Zrobiłam to samo. Nie wiem ile tak siedzieliśmy. Byłam spokojna i... Szczęśliwa... -Prith? -Hm? - lekko się poderwałam. Chyba za bardzo się zamyśliłam. Poczułam jak delikatnie podnosi moją głowę wyżej. Otworzyłam oczy. -Kocham cię. Rozdział 20. Otworzyłam szerzej oczy. Nie spodziewałam się czegoś takiego usłyszeć, tym bardziej od niego. Kocha mnie. Initrax mnie kocha. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc patrzyłam na niego z zaskoczeniem. Czy doświaczyłam takiej miłości? Mimo że nie miałam łatwo, wiedziałam dlaczego, to i tak płakałam przy martwej matce. To działa w taki sposób? Zawsze byłam tą najgorszą. Tą, na którą można zwalić każdą winę. Wiecznie poniżana. Natłok tych myśli przerwał dotyk pyszczka Initraxa na moim. Nie umiem określić, co dokładnie sprawiało mi przyjemność, ale podobało mi się to. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego, pozwalając na to by mnie całował. Głaskał mnie po ramionach i grzbiecie. Gdy przestał, położyłam głowę na jego ramieniu. Dalej mnie głaskał, czułam się spokojnie i... Po prostu dobrze. W pewnym momencie poczułam, jak schodzi łapką coraz niżej. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. -Uhm... Nie jestem gotowa by iść dalej.. - powiedziałam niepewnie. Initrax patrzył na mnie przez chwilę. Bałam się, że użyje siły... Jednak skinął głową. W głębi duszy odczułam ulgę. -Nie martw się, nie zamierzam robić niczego wbrew twojej woli - lekko podniósł na chwilę moją maskę i pocałował w policzek. Przez pewien czas siedzieliśmy na łóżku, wtuleni w siebie. Nigdy nie czułam tego, co w tej chwili. Mam chłopaka, który jest czuły, delikatny i odważny. -Idę zrobić śniadanie, poczekasz? -Spoko - uśmiechnęłam się. Initrax wstał, pocałował mnie w czoło, po czym poszedł do kuchni. Ułożyłam się wygodniej. Po pewnym czasie wrócił, niosąc tacę z jedzeniem. Dostrzegłam talerz pełen tostów oraz dwie szklanki z sokiem pomarańczowym. -Nie za dużo? Przytyję - zażartowałam. -Nawet jeśli tak, to będzie więcej ciałka do kochania - puścił oczko. Zachichotałam. Initrax usiadl okok, objął jedną łapką, po czym zaczęliśmy jeść. Smak był nieziemski. Każdy kęs tostów i każdy łyk soku trzymałam jak najdłużej w pyszczku. Chciałam rozkoszować się smakiem. Po zjedzeniu około czterech tostów i wypiciu około połowy soku zorientowałam się, że niczego nie ubyło. -Czy mi się zdaje, czy te tosty nie znikają..? -Lubię modyfikować kuchnię - zaśmiał się. - Zaklęcie nieskończoności, jedz ile chcesz. Po tych słowach zaczęłam wcinać tosty jak szalona. Initrax patrzył na mnie oszołomiony, zaskoczony moim zapałem. Kilka minut później osiągnęłam limit. Przejadłam się, brzuch mnie bolał jak nie wiem co. Wyraźnie się powiększył. Chłopak przyłożył łapkę do mojego brzucha. Poczułam jak ból zanika, a moje ciało staje się prawie takie samo jak wcześniej. -Może to dziwnie zabrzmi, ale pomogłem Ci strawić to co zjadłaś. Nie wiedziałem że umiesz zjeść aż tyle. Zaśmiałam się cicho, po czym go objęłam. On zrobił to samo. -Będę musiał Cię tu pilnować, moja mała. Wiesz, ja tam wolę byś była taka chudziutka, ale nie za mocno. Wtuliłam się w niego, uśmiechając się. Czyli tak będą wyglądać wspólne spędzone dni? Typowe dla mnie czynności, nawet zwykłe jedzenie śniadania, będę wykonywać z ukochaną osobą. To zupełnie co innego: zwyczajne śniadanie jedzone w ciszy z rodziną, a wspaniałe tosty zrobione przez partnera, do tego zjedzone razem z nim. W dodatku takie zwyczajne rzeczy, jak przytulanie się, dają tyle radości i spokoju... Takie życie mi się podoba. Z daleka od wojny i zmartwień, tylko ja i Initrax. Nowe życie. Lepsze życie. -Co ty na to, by pójść na spacer? Spalisz zbędne kalorie. -Oj weeź - pacnęłam Initraxa w ucho, oboje się zaśmialiśmy. Medyk wstał, podniósł mnie, po czym zaczął schodzić na dół. Gdy wyszedł z budynku, postawił mnie na ziemii. Chwycił mnie za łapkę i poszliśmy w znanym mu kierunku. Po paru minutach znaleźliśmy się przed wysokim wzgórzem. Cicho jęknęłam. Chłopak zmienił się w Szamana. Chwycił mnie i wzbił się w powietrze. Poczułam bardzo gwałtowny powiew wiatru. Ułamek sekundy później siedzieliśmy na szczycie wzgórza. Stąd roztaczał się widok na całą wioskę. Wokół widzieliśmy drzewa, niestety pozbawione liści. Wszystko wokół przykrywał śnieg. Wtuliliśmy się w siebie, patrząc na krajobraz, który mogliśmy podziwiać tylko we dwoje. Mimo panującej wokół zimy było mi ciepło, jakby to było lato. -Prith, moja kochana... Cieszę się że możemy to oglądać. Chwycił mnie za łapki i spojrzał mi w oczy. Przez ułamek sekundy dostrzegłam na jego twarzy strach. Ten ułamek sekundy, po którym zostałam uderzona przez coś w głowę. Rozdział 21. Obudziłam się, cicho jęcząc. Czułam tępy ból w klatce piersiowej. Powoli otworzyłam oczy. Było to błędem. Zorientowałam się, że jestem przykuta do czegoś, co przypominało stół operacyjny. Nade mną stał Initrax, trzymając jedną łapką skalpel. Drugą używał magii Białych Szamanów. Dopiero zorientowałam się, że moja klatka piersiowa jest rozcięta, krwawiła. Wtedy się mocno przeraziłam. Patrzyłam ze strachem na swoje ciało, z którego krew wypływała coraz szybciej. -Prith, spokojnie, nie stresuj się. Ciśnienie Ci się podnosi, krew z Ciebie szybciej wypływa - powiedział spokojnym głosem. Spokojnym? Zachowuje się jakby... No nie wiem, jadł jakieś śniadanie czy co. On do cholery rozciął mi część ciała! -Cóż... Zacznijmy od początku. Shera to idiotka, nie ma za nic wyczucia czasu. Mogła dać nam możliwość rozkoszowania się widokiem na wioskę. Ale cóż... Jakbyś pytała co robię: magia Białych Szamanów jest silniejsza od magii czystych Zielonych, nasze moce lecznicze są potężniejsze. Właśnie Twoje płuca zostają wyposażone w dodatkowe implanty. Pozwalają one oddychać na miejscach bez tlenu. No wiesz, woda, duże wysokości i inne takie. Z tym że nigdy tego nie robiłem, nie wiem czy to przypadkiem cię nie zabije. Zwłaszcza że nie jesteś Duchem i masz słabszy organizm. Nie słuchałam dalej. Straciłam przytomność. Obudziłam się w ciemnym pokoju. Zdawało mi się, że to coś w rodzaju magazynu medycznego, piwnicy... Sama nie wiem. Tak, jednak jakiś skład leków. Zauważyłam starą lampę, która oświetlała jakąś półkę. Stało tam dużo malutkich fiolek z jakimiś substancjami. Przeczytałam podpis przy jednej grupie butelek. Ich zawartość była czerwono-zielona. "Mikstura regenerująca. Bazowana na organizmach Floranów" -Floranie? Zgaduję że jakiś gatunek zwierzęcia czy co... Ale czemu napisane wielką literą? I nigdy nie słyszałam o tej nazwie... Kilkanaście innych zawierało niebieską ciecz. -Mikstura oddychania w bezpowietrznej atmosferze. Dobra, wolę nie wiedzieć... Dalej zauważyłam inne, wypełnione czymś przypominającą srebrzystą zawiesinę. -A tu nie ma podpisu... Na biurku leżał jakiś zeszyt. Otworzyłam go na przypadkowej stronie. Trafiłam akurat na stronę z miksturą regenerującą. "Floranie mają rzadką zdolność regeneracji dzięki ciału zbudowanemu z tkanek roślinnych. To umożliwia stworzenie mikstury pozwalającej na szybką, aczkolwiek średnią w skutkach regenerację. Składniki: Płetwa tropikalnej barakudy Pióro Duchowego Przewodnika 20 gramów tkanki z ciała Florana" Przerwałam czytanie, przewróciłam kartkę. "Mikstura oddychania w bezpowietrznej atmosferze Hylotle są jednymi z ciekawszych stworzeń zdolnych do życia zarówno pod wodą, jak i na lądzie. Umożliwiają im to specjalnie zbudowane płucoskrzela. Składniki: Kilkanaście pęcherzyków płucoskrzeli Hylotli Kwiat pustynnej lilii wodnej" Serce zaczęło mi bić mocniej. Initrax używał innych stworzeń do stworzenia mikstur? Przeszłam na kolejną stronę. Rysunek fiolki ze srebrną zawiesiną. "Tymczasowo brak nazwy (kiedyś wymyślę :D) Nie wiem, do czego będzie służyć ta mikstura, nie miałem okazji na sprawdzenie jej działania. Zakładam nieskończoną moc szamańską dla Białych Szamanów. Składniki: Pióra wszystkich pięciu szamańskich ras (lub parę piór Białych Szamanów) Mgławica kosmiczna Fragment rdzenia planety Szczypta sproszkowanego kryształu Erchiusa" Nie rozumiałam. Initrax tworzył mikstury z części ciał jakichś stworzeń oraz dziwnych surowców. Mgławica, skąd miałby ją wziąć? Żadna mysz nigdy nie była w kosmosie. Rdzeń planety. Co jak co, może nie jest jakaś wielka, ale nikt nie wkopał się choćby do ćwierci głębokości. Kryształy Erchiusa, pierwszo o nich słyszę... Zauważyłam jakiś stary plecak. Chwyciłam go i spakowałam tam wszystkie trzy rodzaje znalezionych mikstur. Wcześniej wypiłam łyk mikstury regeneracyjnej, tak na wszelki wypadek. Nie wiedziałam czy jestem w pełni zdrowa. Zarzuciłam plecak na plecy i zaczęłam biec przez korytarz. Zmieniłam się w Szamana, by widzieć cokolwiek w ciemności. W oddali dostrzegłam jasny punkt. Przyśpieszyłam, używając więcej siły niż kiedykolwiek. Nagle na kogoś wpadłam. Padłam zdyszana na ziemię, spojrzałam w górę. Initrax. -No więc... Gdzie moja panna się wybiera? I chyba chciałaś wziąć coś nieswojego - uśmiechnął się szyderczo. Jakimś cudem udało mi się przemknąć obok niego. Użył magii teleportacji innych, znalazłam się przy ścianie. Przycisnął mnie jedną łapką do ściany. -Oj, Prith, zrobiłaś się coś niegrzeczna. Chyba powinienem cię ukarać, hm? - powiedział powoli, drugą łapką głaszcząc mnie po biodrze. Wiedziałam co chce zrobić. Serce biło mi jak szalone, nie mogłam się wyrwać. Patrzyłam na niego z przerażeniem. Nagle coś niebieskiego uderzyło Initraxa, który potoczył się po schodach w dół. Osunęłam się na podłogę, spojrzałam na swojego wybawcę. A raczej wybawczynię. Mysz z niemal takim samym futerkiem jak ja. Niebieskie oczy, z czego jedno miało pionową źrenicę i ciemnoszare białko. Jej czarne włosy z niebieskimi pasmami były dość krótkie, zaczesane w niecodzienny sposób. Na końcu ogona była niebiesko-czarna kita. Na ciele były srebrno-niebieskie Tatuaże. Duch Podziemii, przeważa Władca Wiatru. Najbardziej mnie zaskoczyły macki wyrastające z jej karku. Było ich sześć, dość spore, z nieokreślonej materii przypominającej plazmę. -Ekhem, miałeś nie robić krzywdy. Zwłaszcza że to Druid, wiesz że to delikatne istoty. Pozwól że zabiorę ci ją, byś jej więcej nie ruszał - rzuciła jak gdyby nic. Chwyciła mnie za łapkę jedną ze swoich macek. Postanowiłam iść z tą tajemniczą myszką. -Nie dziękuj ani nic. Wolałam żeby nic ci nie zrobił. Pozwól że się przedstawię. Sheriana, Shera, jak wolisz. Lat szesnaście. Myszodemon, dlatego mam te macki oraz jedno oko inne. Co do akcji na wzgórzu, wiem co sobie pomyślisz, znając moje imie. Z natury jestem bezstronna. Raz mi się zdarzy komuś pomóc. Ale pamiętaj, nie działa to na zasadzie że, przykładowo, dowiem się o sytuacji Mechaników i im pomogę, a potem polecę do Duchowych i doniosę im o wszystkim. Skoro mowa o rasach. Duch Podziemii, głównie Władca Wiatru. Nie mogę przywoływać skrzydeł, bo by mnie to zabiło. Poruszam się z pomocą macek. Lekko mnie zaskoczyła śmiałość tej dziwnej myszy. Fakt, mówiła trochę niepoprawnie gramatycznie, i było słychać wadę wymowy, ale zaciekawiła mnie jej osobowość. -Cóż, pewnie w Twoim długim życiu będę tylko epizodyczną postacią. Jestem tu jedynie by pomóc ci dojść do siebie, ewentualnie pogadać. -Ja jestem Prith- zdołałam jedynie to wykrztusić. Śmiałość tej myszy mnie przytłaczała. Przez praktycznie całą drogę słuchałam trajkotania Sheriany o różnych rzeczach. Jakie babeczki lubi, jakich czekolad nigdy nie jadła, co się zdarzyło gdy wczoraj brała prysznic itp. Od czasu do czasu rzucałam machinalnie 'Ok' 'Spoko' 'Mhm' i inne podobne. W oddali ujrzałam niebiesko-czarny dom. Odetchnęłam z ulgą, niedługo skończy się ta gadanina. Rozdział 22. Weszłyśmy do pokoju Sheriany. Pierwszym pokojem był salon. Wszystko było utrzymane w czarnych, białych i niebieskich barwach, z czego dwie pierwsze dominowały. Były to typowe nowoczesne meble. W ciemnych barwach były skórzane fotele, kanapa, ściany i telewizor. Za to komoda, sufit, podłoga i szafki były białe. Źródłem światła były lampki wiszące na ścianach, emitujące niebieski blask. Przy kanapach stał biały stolik ze szklanym blatem. Większość podłogi przykrywał puchaty dywan z białymi, czarnymi i niebieskimi zygzakami. Na jednym z foteli siedziała dziewczyna. Miała jasnoszaro-białe futro. Na jej szyi było coś, co przypominali miętowa pelerynkę. Koniec jej ogona zdobiła kitka, która wyglądała na zbyt dużą. Miała ciemnoszare włosy, przechodzące wyżej w jaśniejszy odcień, sięgające do klatki piersiowej. Jej oczy zasłaniały ciemne okulary. Owa mysz czytała książkę, trzymając w pyszczku fajkę. Obok leżał karabin snajperski. Chwile później spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Gdyby nie okulary, wyglądałaby mniej groźnie. -Jestem Vellath, a ty? -Prith, milo mi- uśmiechnęłam się. Starałam się zachowywać naturalnie. -Widzę po zachowaniu, ze Druidka. Uciekłaś przed wojną. Jeśli chodzi o konflikt, jestem neutralna. Cóż, chcę wrócić do domu. Wiem, czego chcą Mechanicy. Ja to zdobędę i uruchomię maszynę. Otworzyłam szerzej oczy. Ona może zakończyć wojnę. -Jak... Jak to zrobić? Powiedz, proszę!- powiedziała błagalnie. -Po drodze będzie w cholerę dużo walki. Druidzi nie umieją używa maszyny. -Jakiej..? -Żadnych pytań, i tak nic nie powiem- ucięła. Westchnęłam z frustracją. Przeszłam przez drzwi, położyłam plecak przy łóżku i padłam na łóżko, zamykając wcześniej drzwi. Pokój był podobny do poprzedniego. Czarne ściany, białe szafki i łóżko z czarnymi poduszkami i kocem, niebieskie lampki, podobny puchaty dywan... Otworzyłam plecak i obejrzałam zawartość. Fiolki z mikstura regenerującą, umożliwiająca oddychanie... Oraz te tajemnicze ze srebrna zawiesina. Zawartość ulegała grawitacji, przypominała rozdrobniona fale przemieszczająca się w zwolnionym tempie. Sproszkowane kryształy, fragmenty rdzenia planety, mgławica kosmiczna, szamańskie pióra... Sam Initrax nie znal efektów mikstury. Skąd mógł wziąć takie surowce? Ktokolwiek wkopał się na tyle głęboko lub wyleciał w kosmos..? Postanowiłam wypić zawartość. Wyciągnęłam korek, przyłożyłam koniec do pyszczka... Nagle Shera otworzyła drzwi z hukiem. Wystraszona w szybkim tempie schowałam miksturę pod koc. -Prith, mamy obiad, chcesz? Są schabowe. -Ym... Ja nie jem mięsa... -Aa, faktycznie. Wybacz- wybiegła z pokoju tak szybko jak przyszła, oczywiście trzaskając drzwiami. Odetchnęłam z ulga. Odsunęłam koc. Część mikstury się "wylała". Zawiesina nie zdawała się wsiąkać w materiał. Leżała, może lewitowała. Zgarnęłam to mapka i wrzuciłam do butelki. Zaczęłam pic. Miałam wrażenie jakby przez gardło przepływała delikatna wata cukrowa. Nawet smak był podobny. Poczułam ciepło rozchodzące się po ciele. Nie wiem czemu, ale poczułam jakby ktoś przyłożył mi coś zimnego do serca. Schowałam puste szkło do plecaka. Położyłam się, czekając na efekty. Nic. Westchnęłam z rezygnacją. Albo to działa dopiero po jakimś czasie, albo w ogóle. Zamknęłam oczy. Zasnęłam. Stoję na krańcu klifu. Za mną jest Initrax. Podchodzi do mnie, obejmuje i całuje. Moje serce przyspiesza. Patrzę na niego wystraszona, próbuję obmyślić plan ucieczki. Po chwili mnie popycha. Spadam. Grawitacja mnie przyciąga w dol, czuje powietrze przewiewające przez moje futro. Nadal czuje ten chłód w sercu, a poza nim lęk. Rozkładam skrzydła. Rozdział 23. Cicho jęknęłam, powoli otwierając oczy. Lekko potrząsnęłam głową, aby pozbyć się uczucia spadania. Nadal czułam, jakby z ramion wyrastały mi skrzydła. Sięgnęłam tam łapką. Nic. Żadnego śladu. Westchnęłam z frustracją. Co ja wyprawiam, Druidzi nie mogą mieć skrzydeł. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Wyszłam cicho z pokoju. Była noc. Vellath po cichu pakowała swój plecak. Kopalnia Erchiusa, na pewno tam idzie. Chwyciłam plecak z miksturami. Zaczęłam śledzić dziewczynę. Mimo późnej godziny nadal nie zdejmowała okularów. Zastanawiałam się, czy cokolwiek widzi. Zatrzymała się, zaczęła się rozglądać. Pierwszym lepszym obiektem do ukrycia się był pobliski krzak. Postanowiłam zmienić się w zwierzę. Wypiłam miksturę-zawiesinę. Zmieniłam się w Szamana. Moje Tatuaże zdawały się być jeszcze bardziej złote niż kiedyś. A może to przez oświetlenie... To był czar najwyższego stopnia. Znając życie, zmienię się w jakiegoś słabego kotka. Zamknęłam oczy. Powiedziałam do siebie "Chce zamienić się w zwierzę" Poczułam na krótki moment ciepło w swoim ciele. Powtórzyłam. Tym razem wyczułam mrowienie w swoim ciele. Zaczęłam szybciej oddychać. Czułam sie dziwnie. Postawiłam pierwszy krok. Wywróciłam się. Próbowałam zamortyzować upadek przednimi łapami, których nie miałam. Zamiast nich miałam czarno-czerwone skrzydła. Machnęłam nimi. Bez problemu wzbiłam się w powietrze. Podleciałam do pobliskiej kałuży, spoglądając na swoje odbicie. Byłam dwa razy mniejsza niż wcześniej. Moje ciało pokrywały w większości czarne, lśniące pióra. Końcówki skrzydeł i ogona, a także dziób, były czerwone. Oczy lśniły niczym błękitne diamenty, a na głowie był jasnoniebieski czub. Zmieniłam się w feniksa. Moje serce przyśpieszyło. Bardzo mało Druidów umie zamienić się w inne zwierzę niż kot, nie wspominając o feniksie, w którego zmieniła się może garstka Żółtych Szamanów przez te setki lat. Potrząsnęłam głową. Za dużo myślenia. Musze śledzić Vellath. Wzbiłam się w powietrze, próbując wyśledzić szarą mysz. Miałam wyostrzony wzrok w ciemności, bez problemu ją dostrzegłam. Wzleciałam wyżej, żeby mnie nie dostrzegła. Na niebie prawie nie było gwiazd. I bardzo dobrze, przewaga dla mnie. Z rozkoszą wzbiłam się w powietrze. Powietrze przewiewające przez pióra było cudownym uczuciem. W końcu dostrzegłam coś w rodzaju teleportera. Był ukryty w krzakach. Coś metalowego, mogącego na swojej błękitnej, emitującej blask powierzchni, zmieścić nawet 3 myszy. Vellath weszła na to coś. Przed nią pojawiło się coś w rodzaju panelu. Gdy coś tam wcisnęła, jej ciało zaświeciło na czerwono i zmieniło się w smugę światła, która poleciała w górę. Poleciałam tam, wylądowałam na teleporterze. Przede mną pojawił się podobny panel, wyglądający jakby powstał z hologramu. Do wyboru była tylko jedna lokalizacja, napisana dziwnymi runami. Podleciałam, wcisnęłam dziobem lokalizacje. Poczułam, jakby cos wcisnęło mnie do środka ciała. Nie umiem tego dokładnie określić. Po chwili leciałam w górę z zawrotną prędkością. Minęło kilkanaście sekund. Poczułam, ze wylądowałam. Ściany były wykonane z żółtobeżowego kamienia, w niektórych miejscach były różowofioletowe kryształy, emitujące nikły blask. Sufit był podpierany przez stalowe wsporniki i rusztowania. Chciałam zmniejszyć się mocą szamańską, ale nie mogłam. Żadne zaklęcie nie działało. Blokada na czary, czy jako zwierzę nie mogę używać mocy? Podejrzewałam to drugie. Zmieniłam się w zwykłą mysz. Ogarnęło mnie na chwilę lekkie ciepło. Znowu miałam poprzednie ciało. Z trudem przemieniłam się w Szamana. Miałam nadzieję, że mój limit mocy się w tej chwili nie wyczerpie. Tak! Zmniejszam się. W tym czasie ktoś mnie chwycił od tyłu i unieruchomił. Zamarłam. Moc przestała działać. Spojrzałam za siebie kątem oka. Mysz w jakimś stroju, pewnie pracownik kopalni. Próbowałam się wyrwać. Dotrzeć do teleportera, znaleźć się na poprzedniej lokalizacji i uciec do Sheriany. -Czy to Druid? -Niemożliwe, pewnie Biały Szaman co zmienił Tatuaże. -Przecież nawet Biali nie mogą tu naturalnie oddychać. Na słowa ostatniego z nich się wystraszyłam. Mogę tu oddychać. Jakim cudem? Może skutek mikstury, albo... Operacja Initraxa. Poczułam uderzenie w głowę, po którym straciłam przytomność. Rozdział 24. Soundtrack czy cos w tym stylu xd Sen trwał chyba parę minut. Cały czas byłam gdzieś wleczona. Czułam na sobie spojrzenia pracowników, więc nie otwierałam oczu. Dalej udawałam nieprzytomną, mimo ze miałam ochotę walczyć. Chciałam się wyrwać. Ale doskonale wiedziałam, ze nie mam szans, zwłaszcza jeśli maja bron. Wydalam z siebie ciche, niemal niesłyszalne westchnięcie. Usłyszałam glosy. Niektóre były zdziwione, inne oskarżycielskie, a jeszcze jedne przerażone. -Prith..? Rozpoznałam ten głos. Otworzyłam oczy. Samanta. Spojrzałam na nią wystraszona. Moja nauczycielka. Pojmana przez nich. Co to za więzienie? Czemu ona tu jest, skoro jest Zielona Szamanka? Może... Ona chyba nie popierała przemocy i wojny przeciw Mechanikom, których może sama uczyła. Spojrzałam na nią wzrokiem, który miał mówić 'Dam rade', ale chyba mi to nie wyszło. Otworzono kraty do jakiejś celi, wrzucono mnie tam i zatrzaśnięto owe drzwi. Przez chwile widok przede mną się rozmazał. Gdy wrócił do normalnego stanu, zauważyłam kogoś w rogu celi. Nie mogłam rozpoznać prawdziwego koloru futra myszy, ponieważ cala była brudna. Włosy były mocno potargane, w niektórych miejscach krótsze. Zauważyłam dużo blizn i ran, jedna z nich krwawiła. Jedyne co nie uległo działaniu lochu to oczy. Jasnoróżowe, wciąż błyszczące. Dziewczyna wpatrywała sie na mnie niepewnie, ale chyba mnie znała. -Prith, to ty..? - spytała zachrypniętym głosem. -Starlight... Myślałam ze Elissa cie zabiła... Od razu do niej podbiegłam i przytuliłam. Star cicho jęknęła z bólu, ale odwzajemniła uścisk. -Udało mi się uciec. Żyło mi się dobrze, szukałam was wszędzie za granica... Jakiś tydzień temu złapał mnie jakiś Mechaniczny obóz. Tydzień... Jest tu tak krotko, a już tyle ran..? -A wiesz co z Reeve'm?- spytałam niepewnie. Rozłączyliśmy się po tym, jak zabił moja matkę. Był też zazdrosny o Initraxa, który później chciał mnie skrzywdzić. Westchnęłam cicho. Chciałam się choć raz z nim zobaczyć, poczuć się bezpieczna. Usłyszeć jego delikatny głos, dotknąć jego futerka... -Jest w celi nieopodal. Siedzi krócej niż ja, mniej ucierpiał. Zauważyłam ze w ścianach oddzielających pokoje są kraty. Niewielkie, ale wystarcza. Zajrzałam przez nie. To samo szarobrązowe futro. Brązowe włosy. Niebieskie oczy. -Hej... Pamiętasz mnie..? Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie. Otworzył szerzej oczy i podszedł do mnie. Przyjrzał mi się. -Zmieniłaś się... Co tu robisz? -Długa historia... Przepraszam za wszystko, nie powinnam ciebie tak traktować. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Miałam wrażenie, ze słyszy szybkie i głośne bicie mojego serca. -Wybaczam- powiedział, po czym chwycił mnie za łapkę. Jedyne co nas dzieliło to kraty i ściana. Wiem co muszę zrobić. Wydostać nas wszystkich. Siebie, Starlight, Samantę, a przede wszystkim Reeve'a. Gdyby nie dzieląca nas ściana, najchętniej bym się w niego wtuliła. Pozwoliła ulżyć sobie i swojej duszy. Odnaleźć spokój i bezpieczeństwo. -Prith... Jestem tu od paru dni, ale dużo wycierpiałem, nie wspominając o Starlight. Tortury są tutaj okrutne. Proszę, obiecaj mi że wytrzymasz. Jeśli mam umierać, to tylko przy tobie. Bałam się, cholernie się bałam. Na samą myśl o bólu robi mi się słabo. A jeśli tortury są tu takie jak opisuje Reeve... Zginę. Ja tu nie przeżyję. Parę dni niewyobrażalnych tortur, aż mój organizm po prostu nie wytrzyma. Puściłam łapkę Reeve'a. Osunęłam się na ziemię, moimi ramionami wstrząsał szloch. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam przerażona w tamta stronę. Dwóch strażników uzbrojonych w sztylety chwyciło mnie za ramiona. Wyciągnęli mnie z lochu. Spojrzałam na Star i Reeve'a wzrokiem mówiącym 'Postaram się wytrzymać'. Rozdział 25. Uznajmy ze tez soundtrack czy cos Znowu wcisnęli moją głowę pod powierzchnię wody. Nie rozumiałam, czemu mogę swobodnie oddychać. Nie umiałam tego pojąć. O co chodzi z tymi implantami?Ktoś chwycił mnie za włosy i gwałtownie wyciągnął moją głowę nad powierzchnię wody. -Czemu ty oddychasz pod wodą?- ktoś warknął. Kolejne uderzenie w głowę. Nie miałam sił, by utrzymać równowagę. Padłam na twardą, kamienną podłogę. Poczułam jak moja głowa krwawi. Ktoś inny kopnął mnie z całej siły w kręgosłup. Po chwili poczułam uderzenie w klatkę piersiową. Krztusiłam się własną krwią. -Dobra, ona jest nudna. Nie wrzeszczy tak jak inni, do tego to jakiś mutant. -Niech wraca, jutro ją bardziej pomęczymy. Ktoś mnie chwycił za kark, nie szczędząc siły. Było mi słabo. Nie mogłam wyostrzyć wzroku. Usłyszałam dźwięk otwieranych krat. Rzucono mnie na ziemię niczym lalkę, po czym zatrzaśnięto drzwi. Od razu poczułam jak Star mnie unosi resztkami sił i kładzie na łóżku, które było po prostu twardą deską przyczepioną łańcuchami do ściany. Leżałam tak, że moja głowa była przy kratach celi Reeve'a. Chłopak chwycił moją łapkę, Star delikatnie nałożyła maskę na moją głowę. -Jesteś mokra, a nie wyglądasz jakbyś była niedotleniona... Oni Cię nie podtapiali? -Podtapiali... Ale mogę oddychać w miejscach bez tlenu, w wodzie też... Nie wiem czemu. Przez pewien czas między naszą trójką zapanowało milczenie. Ciszę przerywały jedynie pojedyncze głosy lub krzyki więźniów z oddali. -Ty jesteś normalna..?- spytała cicho Starlight. -Jakby to powiedzieć.. Mam dziwne sny, umiem się zmienić w feniksa, umiem oddychać niemal wszędzie.. Nie wiem, co ma wpływ na te dwa pierwsze. Ale co do ostatniego... -urwałam. Reeve spojrzał na mnie niepewnie. W jego oczach widziałam troskę i współczucie. -Prith, spokojnie...- mruknął cicho. -Nie chcę o tym mówić. Zamknęłam oczy. Przez pewien czas słyszałam głosy moich towarzyszy. Wykrztusiłam trochę krwi. Moje serce szybko biło. Po pewnym czasie nie czułam nic. Spoglądam na swoje odbicie w kałuży. Cierpienie, jakie tu spotykam, jest okropne. Mam ochotę umrzeć. Najlepiej tuż obok Reeve'a i Starlight. Ledwo widzę swoją twarz w brudnym, wodnym lustrze. Niektóre szczegóły są lepiej widoczne, na przykład moja maska lub krwawe, czerwone oczy. Zauważam w kałuży cień, jest on za mną. Coś mnie chwyta za gardło i zaczyna dusić. Chwilę później słyszę krzyk bólu. Na szyi zauważam obrożę ze srebrnymi kolcami, nie ma mojej chusty. Moje oczy wyglądają jak demoniczne oko Sheriany, z tym że są czerwone. Powoli zsuwam maskę z głowy. Na moje ramiona opadają czarne włosy, z czerwonymi końcówkami. Podnoszę się, spoglądam na postać za mną. Initrax. Natychmiast rzucam się na niego. Atakuję go pięściami. Na moim ciele pojawiają się Tatuaże Białych Szamanów. Moje ataki są wzmocnione magią. Z moich łopatek wyrastają potężne skrzydła. Przestaję atakować. Spoglądam na ledwo żywego chłopaka. W mojej dłoni pojawia się srebrny płomień. Ciskam go w Initraxa. Słyszę krzyk, którego nigdy nie zapomnę. Jest przepełniony bólem i agonią umierającej osoby, spalającej się żywcem. Resztkami sił doczołgał się do wody, jednak płomienie były na nią odporne. Patrzyłam się na niego z satysfakcją. -Już nigdy mnie nie zranisz- mruknęłam głosem, który nie należał do mnie. Dernière modification le 1463577720000 |
Martynkaqqq « Citoyen » 1435826280000
| 0 | ||
No no no B) Dobrze się książka zapowiada B) |
Hypermousem « Censeur » 1435834080000
| 0 | ||
Ciekawe, pisz dalej :D Dodałbym do ulubionych, ale mi siadły. Chyba nieaktualna java, czy coś. Dernière modification le 1435838700000 |
Dziwnow « Censeur » 1435855980000
| 0 | ||
olleax a dit : Ja czytałem, najlepsza książka którą czytałem przed "Tunelami" Pisz dalej Kszak, Ciekawie się zaczyna :* |
0 | ||
Rozdział 2 jest w trakcie roboty. Dam Wam szansę na zgłoszenie postaci Wygląd jest do Waszej dyspozycji. Imię: dowiecie się w rozdziale Wiek: 14 Plemię: Mechanicy Cechy: miła, ... Proszę, macie do wyboru wygląd i cechy. Nie ma klepania! Rozdział 26. Otworzyłam gwałtownie oczy. Moje serce mocno biło. W głowie miałam mętlik. Chciałam poznać odpowiedź na jedno pytanie. Co oznaczają te sny? To są wizje, wyobrażenia, nadzieje..? -Zrób to… Hm..? -Wiem, że tego pragniesz… Rozłóż skrzydła… Wznieś się ponad wszystkich słabych… Byłam pewna, że parę sekund temu byłam w więzieniu. Teraz znajdowałam się na jakiejś łące. Niemalże cała powierzchnia była pokryta białymi kwiatami. Niebo było tego samego koloru. Usłyszałam szelest. Czyjeś kroki. Kolejny dziwny sen? Przecież ja się chyba niedawno budziłam… Odwróciłam się, gotowa do walki. Spodziewałam się Initraxa. Ujrzałam kogoś innego. Otworzyłam szerzej oczy. Czarne futro z białymi wzorami kości. Ciemne włosy. Ametyst przyczepiony złotym łańcuszkiem do ogona. Fioletowe oczy. Momentalnie przypomniał mi się dzień ucieczki za granicę. On był jedną z osób, które napadły mnie i Starlight. Jego towarzysz, blondyn z kremowym futrem, postrzelił mnie w łapkę. -Wiem co czujesz, gdy mnie widzisz. Nie zrobię ci krzywdy, spokojnie- powiedział cichym, tajemniczym szeptem. -Wiele osób mi to mówiło- warknęłam cicho. -Ćśś… Nie traktuj mnie wrogo, naprawdę nie mam takich planów. Mój wrogi wzrok zmienił się na zaciekawiony z nutką niepewności. Lekko przechyliłam głowę w bok. Czarna mysz zbliżyła się do mnie. -Wiem, że nie masz ze mną wiele miłych wspomnień. Może nie pamiętasz mojego imienia: jestem Tewaz. Tewaz. Zmienił się… Mam 9 lat. Jestem w piaskownicy z zabawnym chłopakiem, jest starszy o 3 lata. Świetnie się dogadujemy. Trzymamy się razem na uboczu, inni nie przepadają za nami ze względu na nasze ciemne kolory oraz charaktery, które są naszą wspólną cechą. Nieraz mnie broni przed moimi rówieśnikami, którzy mi dokuczają. Wsypuję trochę piasku do wiaderka. On, z pomocą mocy szamańskiej Fizyków, wrzuca kilka kostek lodu, które w szybkim tempie topnieją i wsiąkają. To nasz sposób na zrobienie mokrego piasku, idealnego do robienia babek. Uzupełniamy wiaderko tymi warstwami, dopóki nie możemy więcej zmieścić. On chwyta wiaderko, w szybkim tempie obraca dnem do góry i stawia na podłożu. Przyklepuje nieco dno, po czym powoli podnosi wiaderko. Z entuzjazmem patrzę na powstałą babkę o idealnym kształcie. Wystrzał. Biorę głęboki wdech. Rozglądam się z przerażeniem. Ojciec jakiegoś dziecka osuwa się na ziemię. Zza drzewa wychodzi piętnastolatek z kremowym futrem. Ma niebieskie oczy i blond włosy, czerwoną chustą zakrywa swój pyszczek. Trzyma pistolet z symbolem czarnej gwiazdy. Nie wiem co mnie napadło. Zgarniam wiaderkiem jak najwięcej piasku i rzucam nim w chłopaka. Ciężki przedmiot uderza w jego głowę. Warczy, rozgląda się. Patrzę na niego wystraszona, nerwowo przełykam ślinę. Strach paraliżuje moje mięśnie. Jestem niezdolna do ucieczki. Blondyn celuje w moją głowę. Tewaz rzuca się na niego. Wypuszcza pistolet, który ląduje nieopodal mnie. Z szybko bijącym sercem chwytam broń. Blondyn zauważa mnie. -Oddawaj to, jeśli chcesz żyć- krzyczy, biegnąc w moim kierunku. Piszczę z przerażenia. Odruchowo podnoszę pistolet, kładę palec na spuście. Huk wystrzału. Niebieskooki patrzy na mnie oszołomiony, osuwając się na ziemię kilka metrów przede mną. Z jego boku, przez który kula przeszła na wylot, wypływa dużo krwi. Spoglądam na swoje dłonie, spływa po nich krew. Ciężko mi oddychać, moje serce szybko bije. Czuję czyiś dotyk na moim ramieniu. Otwieram oczy, jestem wciąż w tym samym miejscu. Za mną stoi Tewaz. -Kiedy mam ochotę to manipuluję twoimi snami i wyobrażeniami. Nie, nie myśl o niczym złym. Sny związane z Initraxem to moja sprawka. -Chwila… Znasz go? -Nieważne. -Po co to robisz? -Daję znaki. -Znaki? -Prith - podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. - Byliśmy przyjaciółmi do momentu, który niedawno Ci pokazałem. Później nasze relacje się zepsuły, nie mogliśmy się spotykać. Rozpoznałem cię dopiero po tym, jak uciekłaś z przyjaciółmi. Proszę. Nie mam złych zamiarów. -Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. -Odpowiedź przyjdzie z czasem. -Ale… -Obudź się. Spotkamy się niedługo w realnym świecie. Rozciął mi brzuch, z którego po chwili wypływa czarna ciecz. Spływa ona do kwiatów pode mną, które zakwitają na czarno. Po chwili to się rozprzestrzenia dalej, dopóki mnie nie ogarnia ciemność. Otwieram oczy. Tym razem jestem w więzieniu. Patrzę sennym wzrokiem przed siebie. Tewaz. Te sny to jego sprawka. On o mnie pamiętał. Co chciał mi przez to przekazać? Czy on wie coś, czego ja nie wiem? -Kim jesteś..?- szepnęłam do siebie. Rozdział 27. Wizje. Manipulacja snami. Co Tewaz ma zamiar mi przekazać? Czy to zapowiedź przyszłości... On umie pokazywać mi wspomnienia. Pokazał mi to, o którym chciałam zapomnieć. Do tamtego momentu mi się udało. Jakie moje sekrety są przez niego znane? Czy wykorzysta je przeciwko mnie? Skoro umie kontrolować moje sny, może umieć coś więcej. Czy na pewno jest tylko Fizykiem? Westchnęłam. Spojrzałam na moją izolatkę. Z przerażeniem zauważyłam, że nie ma Starlight. Tortury. Znowu. -Reeve? Hej, jesteś?- zawołałam. Usłyszałam ciche westchnięcie. Po chwili w kratach obok zauważyłam zmęczoną twarz chłopaka. -Hej... Zabrali ją parę minut temu. Nerwowo przełknęłam ślinę. Miałam rację. Czy będą ją torturować gorzej ode mnie? Po co oni w ogóle nas torturują? Chcą wyciągnąć od nas informacje? Ukarać? Wyżyć się? Poczułam się senna. Mimowolnie zamknęłam oczy, ostatni raz kierując spojrzenie na Reeve'a, który coś do mnie wyszeptał. Znowu śnieżnobiała łąka. Rozejrzałam się, szukając wzrokiem Tewaza. Dostrzegłam go. Pojawił się znikąd koło mnie. -Usiądź- powiedział cicho. Usiadłam, miękkość kwiatów mnie zaskoczyła. Po chwili postanowiłam się położyć na grzbiecie. Kwiaty przypominały duże konwalie oraz lilie, które wydzielały słodki zapach. -Ja cię uśpiłem. Wiedziałem, kiedy to zrobić- uśmiechnął się. Jaskrawość nieba mnie oślepiała, wiec zamknęłam oczy. Poczułam ulgę. -Jak ty to robisz? Znaczy... Ty jesteś Białym Szamanem? Oni mają jeszcze potężniejsze moce? -Czasem można się urodzić z jakąś niespotykaną zdolnością. U ciebie jest to zmiana w feniksa. U Reeve'a jest to ponadprzeciętne przywoływanie, nawet szybsze niż u mieszańca Mechanika i Druida. U mnie to kontrola czyichś snów i wnikanie w nie, a także manipulacja wspomnieniami. -Wykorzystujesz to do złych celów? -Tylko do torturowania psychicznego. Tego ostatniego użyłem tylko raz. Nie chcę o tym mówić, ona przez to popełniła samobójstwo. Zamilkłam. Pozwoliłam, by ogarniał mnie zapach kwiatów. Uspokajał mnie. -Umiesz zrobić tak, że dwie osoby się spotkają w jednym śnie? -To bardzo trudne. -A o co chodzi z tymi snami z Initraxem? Otworzyłam lekko oczy, chcąc dojrzeć reakcję chłopaka. Zauważyłam lekki uśmiech na jego pyszczku. -Oj Prith... Ty zawsze byłaś taka ciekawska- zaśmiał się cicho. -Ale chcę wiedzieć. -Myślisz, że ja z nudów wymyślam akurat takie sny? -Yhm... -No właśnie. Westchnęłam. Chciałam wiedzieć, co to wszystko znaczy. Czy to na pewno są znaczące sny, czy tylko zabawa Tewaza. Poczułam dziwne szarpnięcie w ramionach. Lekko je potarłam, próbując się pozbyć bólu. -Próbują cię obudzić w świecie. Musimy kończyć. Jak się wydostaniecie, to postaram się was znaleźć. Z jego łapy wyrosło ostrze, którym rozciął mój brzuch. Spojrzał mi w oczy. Nie czułam w ogóle bólu. Z rany wypływała, tak jak ostatnio, czarna ciecz, która zabarwiała kwiaty wokół. Ich czarność mnie ogarnęła. Ktoś mnie trzymał za ramiona i wlókł po korytarzu. Cicho jęknęłam. Otworzyłam oczy, z trudem łapałam powietrze. Słyszałam cichą rozmowę strażników. -Od razu mówię, nie topimy jej w wodzie. To mutant, jest na to odporna. -To co mamy z nią zrobić? -Geniuszu, jesteś Druidem. Waszym żywiołem jest ogień. Ogień. Oni chcą go użyć na mnie. Nerwowo przełknęłam ślinę. Druid. Druid będzie mnie torturować. Do tego ma jakoś dziwnie znajomy głos. -Ale co, tylko ogniem mam ją traktować? -Jest jakoś dziwnie wytrzymała. Połam ją czy coś. O nie. Ze złamanymi kończynami nie ucieknę. Rzucono mnie na podłogę w jakiejś sali. Rozcięłam część twarzy ostrzejszym kamykiem, który leżał nieopodal. Do pyszczka spłynęła krew. -No to co my tu mamy... -zamruczał cicho Druid. Podniosłam się, lekko potrząsając głową. Spojrzałam na mysz. Otworzyłam szerzej oczy. Initrax. Ma na swoim ciele złote Tatuaże. -Jak miło spotkać znajomą twarz...- podszedł i położył łapkę na moim policzku. Splunęłam na niego. -Nie będziesz mnie dotykać. -Ojoj, nie bądź taka ostra. Jak będziesz grzeczna to nie zrobię ci wielkiej krzywdy. Delikatnie musnął mój pyszczek swoim, patrząc mi w oczy. Mój oddech przyśpieszył. Initrax przyłożył skalpel do mojego ramienia i lekko go wbił. Syknęłam z bólu. Próbowałam się wyrwać, ale on był za silny. -Miałaś być grzeczna- szepnął. Zrzucił maskę z mojej głowy. Wbił skalpel głębiej. Poczułam jak przecina mój mięsień i dotyka kość ostrzem. Tym razem nie wytrzymywałam. Krzyczałam z bólu, łzy spływały po moich policzkach. Medyk gwałtownie wyrwał ostrze i zaczął rozcinać mi drugie ramię. Robiło mi się słabo. Przed oczami pojawiały mi się ciemne plamy. Starałam się głębiej oddychać. -Ej, Druid! Masz tu kolejnego- ktoś zawołał, wrzucając kogoś do pokoju. Poczułam jak Initrax przykuwa mnie do ściany. Moja głowa swobodnie opadała. Ostatkiem sił ją lekko podniosłam. -Oh, Prith, spójrz kogo mam... Jak on miał na imię.... Ren? A nie, Reeve- zaśmiał się. Na dźwięk imienia otworzyłam szerzej oczy. Zaczęłam szybciej oddychać. Nasze spojrzenia się spotkały. W oczach Reeve'a zauważyłam cierpienie. -Zostaw...- wydusiłam. -Hah... Po co? Będziesz mieć fajne widowisko. Szkoda że nie wziąłem popcornu... Jaki lubisz? Solony? Z masłem? Warknęłam. Próbowałam się wydostać, ale metal był zbyt wytrzymały. Initrax podszedł do Reeve'a, wyciągając tym razem nóż. Chłopak resztkami sił się podniósł i przygotował do walki. Medyk z nadludzką szybkością ruszył w niego, przygniatając go do ściany. Reeve na próżno próbował uniknąć ataku. Szara mysz śmiała się opętańczo, patrząc na marne starania siedemnastolatka. Rzucił w Reeve'a nożem. Trafił go, przybijając nim jego ucho do ściany. Bałam się. Chciałam go uratować. -Prith...-usłyszałam w głowie głos Tewaza. Otworzyłam szerzej oczy. Miałam wrażenie, że widzę jego półprzezroczystą sylwetkę w sali. Stał tyłem do mnie, ale spoglądał na mnie kątem oka. Z jego głowy nagle wyrosły duże, zakręcone rogi. Zauważyłam smocze skrzydła. Na ogonie pojawiło się coś, co przypominało dwie płetwy. Z demonicznych oczu uchodziło coś w rodzaju fioletowego dymu. Z pyszczka wyrastały długie kły. Demon. Tewaz powoli podszedł w stronę walczących. Reeve miał rozcięty policzek, ucho oraz ramię, z jego ran oraz z nosa spływała krew. Initrax nagle podniósł nóż i miał zamiar wbić go w szyję chłopaka. -Zostaw go!!- ryknęłam, mocno się szarpiąc. Poczułam dziwną energię. Wyszarpnęłam kończyny i stanęłam pewnie na podłożu. Medyk spojrzał na mnie. Jego wzrok w jednej chwili zmienił się z opętańczego na zdziwiony i wystraszony. -Cholera, jesteś Duchem?!- krzyknął. Rozdział 28. Energia wypełniała mnie od środka. Poczułam na ramionach potężne skrzydła. W moich oczach pojawił się błysk. Śmignęłam w stronę Initraxa, uderzyłam go w szczękę. Padł na podłogę, próbując się zregenerować. Aktualnie używał mocy Druida, więc nie mógł. Jego moc szamańska się wyczerpała, stał się z powrotem zwykłą myszą. Wykorzystałam okazję. Z użyciem skrzydeł potrafiłam również szybko biec. Przygniotłam Initraxa do ściany. Nie wiedziałam jak to robię, skoro zazwyczaj jestem słaba. Medyk próbował się wyrwać. -Zamknij się i się nie ruszaj- warknęłam, moje oczy przez chwilę zaświeciły się na biało. Przerażenie spowodowało, że zaczął się jeszcze bardziej miotać. Wgryzłam się z całej siły w jego ramię, przywołując srebrny płomień. Czułam smak krwi. Uderzyłam go w plecy tą łapką. Initrax zawył z bólu, puściłam go i kopnęłam. Z satysfakcją patrzyłam na to, jak ogień płonie na jego ciele. Podbiegłam do Reeve'a i użyłam magii uleczającej Duchowych Przewodników. Chłopak podniósł się chwiejnie i spojrzał na mnie ze strachem. Chwyciłam go i zaczęłam lecieć wzdłuż korytarza, zostawiając za sobą krzyki Initraxa. Leciałam z ponadprzeciętną szybkością, szukając jak najszybciej wyjścia. Na naszej drodze stanęło kilku strażników. Z początku gotowi do walki, po zobaczeniu mnie zaskoczeni i zdezorientowani. Tylko jeden normalnie myślał, rzucił się na mnie z pistoletem. Wyczarowałam pole energetyczne, które odbijało pociski. Uderzyłam strażnika kilkukrotnie pięścią, nie używając dużo siły. Przedarłam się z Reeve'm przez resztę, która próbowała nas bezskutecznie zatrzymać. Leciałam najszybciej jak mogłam, czułam kłucie w żebrach. Dyszałam, rozglądając się za wyjściem. Znalazłam, było zablokowane wieloma łańcuchami. Nie miałam czasu, strzeliłam w to kulą. Drzwi nadal stały na swoim miejscu. Zaczęłam czarować potężniejszą kulę. Użyłam więcej energii. Przedmiot zaczęła otaczać niebieska aura, później czerwona. Można było dostrzec małe wiązki elektryczności. Strzeliłam. Użyłam za dużo energii, byłam teraz osłabiona. Mimo to drzwi ustąpiły. Rozpadły się na małe kawałki. Mimo utraty większości sił chwyciłam Reeve'a i wzniosłam się w powietrze. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Mimo narastającego zmęczenia dawałam radę rozkoszować się wiatrem przewiewającym przez moje futro. Zawirowałam, usłyszałam zduszony krzyk Reeve'a. Z horyzontu zniknął budynek więzienia. Odetchnęłam z ulgą. Zaczęłam ostrożnie zniżać lot. Szybowałam, lecąc coraz niżej. Wylądowałam, lekko się zataczając. Tym razem moje łapki nie były tak stabilne. Adrenalina minęła. Uciekliśmy. Padłam na ziemię, ciągnąc za sobą Reeve'a. Wciąż trzymałam go w swoim uścisku. Tatuaże nie zniknęły. Tatuaże. Białe. Jestem Białą Szamanką. Powoli wypuściłam z siebie powietrze. Lekko machnęłam skrzydłem, aby je wygodniej ułożyć. Może to kolejny ze snów Tewaza? -Reeve... Jesteś cały? -Mmh... -Powiedz mi, tylko szczerze. Co się działo od kiedy zasnęłam przy tobie? -Gdy spałaś, to w międzyczasie weszli strażnicy i cię zabrali. Dalej pewnie wiesz. To nie sen. To prawda. Naprawdę mam moc Duchów. -Myślałam, że to jeden z moich dziwnych snów. -Prith- powiedział cicho Reeve i obrócił się tak, by mnie widzieć.- Kłamałaś, że jesteś Druidką? -Ja serio byłam... Opowiem w skrócie, co było kiedy się nie widzieliśmy: Initrax się mną opiekował, potem wbrew mojej woli podczepił mi do płuc dziwne implanty. Trafiłam do magazynu z jego dziwnymi miksturami, parę z nich ukradłam. Uratowała mnie Sheriana, przez pewien czas byłam u niej w domu. Tam wypiłam jedną z tych mikstur, jej przeznaczenie nie było opisane. Miała dziwny skład. Poznałam Vellath, która wiedziała coś o wojnie. Śledziłam ją, aż dotarłam do dziwnej kopalni, poprzez teleporter. Tam mnie pojmali. Reeve słuchał moich słów z uwagą, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Gdy skończyłam, chwilę później mnie przytulił do siebie. -Moja Prith... Co ty przeżyłaś... Przez nieokreślony czas leżeliśmy w bezruchu, w tej jednej pozycji. Dotyk i ciepło Reeve'a mnie uspokajały. To nie było to samo, co w przypadku Initraxa. Powoli odmieniłam się. Poczułam ból głowy. Reeve wstał, po czym mnie podniósł. Objęłam go wokół szyi. Chłopak zaniósł mnie do pobliskiej jamy, ułożył mnie w najgłębszej części. Przykrył mnie liśćmi, po czym ułożył się obok mnie. Uśmiechnął się lekko. -Wygodnie ci?- spytał. Przytaknęłam, również się uśmiechając. Mechanik delikatnie mnie objął. Zamknęłam oczy, pozwoliłam by ogarnął mnie sen. -Dobranoc, skarbie... -usłyszałam jego szept. Rozdział 29. Białe lilie. Oślepiająca jasność, na której tle wyróżniała się ciemnoszara sylwetka. Podbiegłam tam. To byl Tewaz, w swojej demonicznej formie. Polozylam lapke na jego ramieniu. -Co to bylo..? Skąd mam moc? -Powiem prosto z mostu. Mikstura-zawiesina daje permanentne moce Duchów Podziemii. -Czemu masz skrzydła, rogi i... -Przemiana w Mysią Furię. Nie zrozumiesz. Z tym trzeba się urodzić. Szkoda, że nie mam dostępu do szkolnej biblioteki... Sprawdziłabym istniejące gatunki myszy. Myszkorożce, myszodemony, Mysie Furie... Co jeszcze istnieje? -Czemu widziałam cię w lochach? -Wyobraźnia, czy coś - zaśmiał się cicho i puścił oczko. Lekko się uśmiechnęłam. Z zaciekawieniem dotknęłam jego rogów. -Tak, są prawdziwe. Odnajdź prawdę. Posiadasz wielką moc, naucz się ją kontrolować. -Ale... -Tak, jesteś słabsza od naturalnego Białego Szamana. Ale to nie znaczy, że nie możesz skorzystać z wielkiego potencjału ich mocy. -Jesteś Duchem? -Nie, Fizykiem. Nie wiem czemu, ale raz udało mi się sprawić, że piłki się mocniej odbijały. Fizyk i Duchowy Przewodnik? Hmm... -Co mam zrobić..? Wojna może ogarnąć cały świat, jeśli dołączą myszy spoza kraju. -W takim razie ją zakończ. -Jak? -Nie wiem. -Wiesz - spojrzałam mu w oczy. Chłopak się zmieszał. Muszę. Koniecznie muszę wiedzieć. -Przypomnij sobie słowa Vervady. -Chyba Vellath... -Dobra, mniejsza z tym - mruknął i wbił nóż w mój brzuch. Zapach lilii i mrowienie w brzuchu sprawiły, że ogarnęła mnie senność. Obudziłam się w objęciach Reeve'a. Chłopak wciąż spał. Oddychał spokojnie, czasem troszkę wolniej niż normalnie. Ostrożnie wstałam, by go nie obudzić. Rozejrzałam się. Śnieg, wszędzie śnieg. Czy znajdę cokolwiek do jedzenia..? W pobliżu rosły zimowe porzeczki. Wzięłam jedną i delikatnie przygryzłam. Sok był słodko-kwaśny, przyjemny w smaku. Czekałam na ewentualne skutki zatrucia. Brak. Można zbierać. Nie znalazłam nic, co ułatwiłoby transport owoców, więc były konieczne częste kursy pomiędzy krzakami a schronieniem. Było to trochę męczące, ale nie poddawałam się. Po kilkunastu minutach przy jamie leżal pokaźny stosik porzeczek, wśród których były także borówki i jeżyny. Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej jest coś do jedzenia. Reeve poruszył się lekko. Podniósł się, rozejrzał się z przerażeniem. Gdy zauważył mnie, uspokoił się. -Na Boginię, Prith, nie strasz mnie - westchnął. -Zbierałam owoce, abyśmy mieli co jeść- wskazałam na stosik. Chłopak zmrużył oczy, niepewnie chwycił jedną porzeczkę. Obracał ją w palcach, oglądając ją niepewnie. Po chwili wahania zjadł ją. Uśmiechnął się, sięgnął po więcej. -Smaczne- powiedział cicho. Poczułam satysfakcję. Również zaczęłam jeść. Czasem nasze łapki chwilowo się stykały, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Mimo to miałam wrażenie, że Reeve robi to specjalnie. Może mi się wydaje… Gdy wszystko zjedliśmy, spojrzałam na niebo. Jego jasność nieco mnie oślepiła, zmrużyłam oczy. Ani jednej chmurki, śnieg skrzył się w blasku słońca. Spojrzałam na Reeve'a. Zmieniłam się w Szamana. Rozłożyłam swoje skrzydła. Chłopak oglądał je z podziwem. -Myślałem że skrzydła są z piór… -Starlight miała skrzydła z gwiezdnego pyłu, szamańska magia nadaje im możliwość latania - puściłam oczko. Chwyciłam Reeve'a i przycisnęłam do siebie. Nie wiedziałam, czy dam radę go unieść. Przykucnęliśmy. Przygotowałam się do startu. Machnęłam porządnie skrzydłami, wybijając się. Zaczęłam lecieć w górę. Czułam pęd powietrza przewiewający przez moje futerko, a także szybkie bicie serca Reeve'a, który był nieco wystraszony. -Ćśś, trzymaj się mnie. Nie puszczę Cię, a w razie czego wyląduję - szepnęłam. Zwolniłam lot. Zawisłam w powietrzu ponad linią drzew, machając skrzydłami. Rev spojrzał na mnie trochę wystraszony. -A teraz patrz na to - zaśmiałam się, po czym przestałam machać skrzydłami. Zaczęliśmy spadać swobodnie w dół, Reeve był nade mną. Krzyknął spanikowany, wciskając się we mnie. Chwyciłam go mocno. Przy granicy nieba i drzew wykonałam kilka obrotów, wciąż spadając, po czym byłam nad chłopakiem. Poderwałam się w górę, aby latać w poziomej linii. Poczuliśmy szarpnięcie, ja się śmiałam. -Matko, Prith, jesteś szalona - wydusił. Zaśmiałam się jeszcze głośniej. Zmieniłam tor lotu, lecieliśmy korkociągiem w górę. Mrużyłam oczy przed wiatrem, mimo to czułam się szczęśliwa. Szczęśliwa, wolna. Niczym ptak. Wiedziałam już, co czują te stworzenia, kiedy latają. Nic ich nie ogranicza, nie to co w wodzie lub na lądzie. Gdy byliśmy dość wysoko, zaczęłam pikować w dół. -Ty nas zaraz zabijesz! - krzyknął przerażony. Wydałam z siebie krótkie 'heh', w odpowiednim momencie przechyliłam się tak, by móc spokojnie spowolnić z pomocą skrzydeł. Wylądowaliśmy, wypuściłam Reeve'a. Zatoczył się lekko, po czym oparł się o pobliskie drzewo. -Błagam, następnym razem nie rób z latania czegoś na miarę kolejki górskiej - wydusił, głęboko oddychając. -Chciałam zobaczyć, jak to jest, gdy poczujesz trochę ryzyka i adrenaliny w sobie. Nie, nie mówię tu akurat tylko o tobie - zażartowałam. Reeve uderzył się łapką w czoło, westchnął. Spojrzałam na niego wzrokiem łączącym politowanie i rozbawienie. Usiadłam obok, westchnęłam. Takie latanie było dość męczące, ale nie ukrywam, to nie lada atrakcja. Przez pewien czas odpoczywaliśmy, zimno dawało o sobie znać. Czułam lekki ucisk w skroniach, miałam też katar. Co jakiś czas przecierałam nos łapką, którą potem wycierałam o jakiś kamień. Nagle zaczęliśmy słyszeć jakiś niezidentyfikowany dźwięk. -Ej.. Słyszysz? - spytałam cicho. Przytaknął, przysunął się do mnie. Objął mnie. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. W punkcie kulminacyjnym powodował ból głowy. Wybuch, fioletowy blask, płomienie. Rozdział 30. Wokół nas szalały fioletowe płomienie. Były niemal wszędzie, roztapiały okoliczny śnieg. Zmieniłam się w Szamana, natychmiast chwyciłam Reeve'a i zaczęłam lecieć. Nie wiem gdzie. Gdziekolwiek, byle dalej od ognia. Po parunastu sekundach poczułam mrowienie na ciele, traciłam czucie w skrzydłach. Skrzydłach, których już nie miałam. Tatuaże również zniknęły. Zaczęliśmy lecieć w dół. Nie miałam jak choć minimalnie zwolnić. Nie dawałam rady się ponownie zmienić. Uderzyliśmy w ziemię. Poczułam przeszywający ból w prawym boku i tylnej łapce. Krzyknęłam, moje ciało mocno drżało. Reeve również nie wyglądał najlepiej. Był oszołomiony, nie wiem czy wyszedł z tego bez złamań. To wątpliwe. Próbowałam się podnieść, ale to było niemożliwe. Z moich oczu popłynęły łzy. Płomienie były coraz bliżej. Bałam się. Nie miałam siły, by uciec. Reeve również. Wtuliłam się w niego, oczekując na bolesną śmierć. Widok przede mną był rozmazany, nie rozpoznawałam szczegółów. Mimo to zauważyłam coś czarnego, z dużymi skrzydłami. Przetarłam oczy. Gdy odzyskałam ostrość wzroku, nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Przed nami był Tewaz, odwrócony do nas plecami. Machał intensywnie skrzydłami, aby odgonić ogień. Przemieszczał się wokół nas, wciąż nas chroniąc. Gdy skończył, wylądował na łapkach. Lekko się otrząsnął, machnął porządnie skrzydłami Furii. -Ee, Prith… On ma płetwy na ogonie, czy mi się wydaje? - szepnął Reeve do mnie. - I on chyba wtedy napadł ciebie i Starlight..? Tewaz spojrzał na nas podejrzliwie, choć ta emocja była chyba skierowana tylko do Reeve'a. -Na Boginię, Prith, myślałam że cię porwał - westchnęła ciemnoszara mysz. -My się znamy, wariacie - zaśmiałam się. Nieufność chyba zniknęła. Chłopak się rozluźnił. -To… Może przedstawisz mnie swojemu koledze? - spytał Tewaz, akcentując mocniej słowo "koledze". Spojrzałam na niego z politowaniem, próbując powstrzymać przy tym śmiech, co musiało wyglądać komicznie. -No to… Reeve, to jest Tewaz, Fizyk który umie się zmieniać w Mysią Furię. Tewaz, to jest Reeve, razem wędrujemy po świecie od kiedy w Transformice zaczęła się wojna. Chłopacy podali sobie łapki. Tewaz klepnął brązowoszarą mysz po karku, chyba zbyt mocno, bo Reeve się wywrócił. Wszyscy się zaśmialiśmy. Przez panujący tutaj pozytywny nastrój zapomniałam o pewnej rzeczy. Przypomniałam sobie o niej, kiedy próbowałam wstać i poczułam silny ból. Upadłam, szybko oddychając. -Hej, da się ją położyć na twoich skrzydłach? Uniesiesz ją? -Nie takie ciężary znosiłem, ona w porównaniu z tym wszystkim jest dość lekka - usłyszałam głos Tewaza. Reeve uniósł mnie, po czym ułożył mnie na czymś, czym były prawdopodobnie skrzydła chłopaka. -Gdzie idziemy? - spytał mój kolega. -Mam nieopodal schronienie. Wybaczcie, że was wystraszyłem. Myślałem, że porwałeś małą. -Ej, aż taka mała to nie jest, pod koniec stycznia kończy 15 lat. -No chyba wiem. -Skąd? -Znaliśmy się wiele lat temu. Po tych słowach nie słyszałam już dalszej rozmowy. Nadal byłam przytomna, pewnie po prostu się już do siebie nie odzywali. Nie wiem czemu. Patrzyłam w niebo. Było nadal niebieskie, pojedyncze chmury przewijały się przez błękitne tło. Westchnęłam. -Prith, jest okej? -Ta, jest okej. Tylko, o dziwo, nie mogę chodzić - odpowiedziałam sarkastycznie. Usłyszałam cichy śmiech Tewaza. Warknęłam, na co również Reeve zareagował śmiechem. Udawałam obrażoną. Po około godzinie drogi Mechanik zdjął mnie ze skrzydeł Fizyka. Ułożyli mnie na jakimś posłaniu. Któryś z nich dotknął mojej zranionej łapki. Syknęłam, gdy poczułam ból. -Ćśś, chcę ją nastawić. Szybciej się zrośnie - usłyszałam czyiś głos. Zacisnęłam zęby i starałam się nie reagować na ból, jaki czuję. Zamknęłam oczy, a przednie łapki zacisnęłam w pięści. -Już dobrze. Nie mam mocy Duchowych Przewodników, niestety nie uleczę ci kończyny. Powinna się wkrótce zrosnąć. Wkrótce. Przez ten czas wojna ogarnie pewnie tereny spoza kraju, pomyślałam. Obróciłam głowę. Przede mną rozciągał się piękny widok z klifu. -Jutro sobie popatrzysz, odpoczywaj - Tewaz szepnął mi do ucha. Spojrzałam na niego, lekko mrużąc oczy. Uśmiechnęłam się. -Usiądziesz obok? - spytałam. -Muszę ogarnąć posłania dla siebie i Reeve'a, a potem poszukać jedzenia. Później, dobrze? -Dobrze. Zamknęłam oczy, odpływając. Rozdział 31. Tym razem nie obudziłam się wśród białych lilii lub w jaskini, w której zasnęłam. Tym razem otaczała mnie ciemnozielona trawa, była noc. Moja złamana łapka była usztywniona, więc mój ruch był utrudniony. Poruszałam się na trzech łapkach, czwartą wlokąc za sobą. To było męczące, ale nie miałam wyboru. -Reeve? Tewaz? Hej, ktokolwiek tu jest?- zawołałam. Brak odpowiedzi. Chyba że trzepot skrzydeł się do tego zalicza. Jeśli tak, to mogę uznać, że odpowiedź otrzymałam. Źródło dźwięku było za mną. Był nim Tewaz, który lądował. Miał skrzydła Mysiej Furii. -Gdzie jestem? Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? Gdzie jest Reeve? - zalałam Tewaza falą pytań. Chłopak patrzył na mnie, milcząc. Jego wzrok był… Obojętny. Chyba. -No cóż, przejdę do sedna: wiem o co chodzi z wojną. To moi wspólnicy ją wywołali. Dam ci możliwość dokonania wyboru. -Hm? - lekko przechyliłam głowę. Bałam się. -Możesz pójść ze mną, zakończymy razem wojnę. Wiem gdzie iść i co zrobić. Ale jest jeden haczyk. Zostawisz Reeve'a samego sobie. Nad prawą łapką Tewaza pojawiło się małe szamańskie piórko o fioletowej barwie. Niedługo później zmieniało barwy. Zielona, błękitna, czerwona, złota, fioletowa. Na końcu srebrna. -A jeśli nie pójdę..? -Wtedy… - nad lewą łapką ukazał się fioletowy płomień Furii. - Wtedy umrą wszyscy. Jestem jedyną osobą, która wie, gdzie są kryszały i maszyna. -Ja też wiem. Tewaz spojrzał na mnie zaskoczony. -Z resztą.. Co ma Reeve do tego wszystkiego? -Nieważne. Idziesz ze mną, albo z nim. -Czemu? -Zamknij się - warknął. - Ja stawiam tu warunki, wiem więcej i jestem silniejszy, nie to co jakiś mutant. Wyciągnął skądś ostrze i przeciął nim moje gardło. A więc to sen. Cholera. Obudziłam się obolała. Gdy podniosłam się do pozycji polsiedzacej, poczułam zawroty głowy. Pociemnialo mi przed oczami, z niewiadomego powodu czulam strach i przygnębienie. Usłyszałam czyjeś kroki. Nieopodal mojego loza przeszedł Tewaz przemieniony w Mysia Furie. Zatrzymal sie, spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem. Zmruzyl lekko oczy, po czym odlecial, wczesniej mówiąc cicho 'Ide po jedzenie'. Westchnęłam, zamknęłam oczy. Gdyby nie złamanie, bym mogła iść od razu. Gdybym tylko mogla sie uleczac... Chwila, chyba mam moc... Zmieniłam się w Szamana. Zawirowało mi w głowie. W myślach kołatała mi się tylko jedna. Ulecz się. Ulecz się. Ulecz. Się. Moja prawa łapka zaświeciła się zielonkawym światłem. Moje ciało drżało. Przyłożyłam ją do rannej łapki. Silny ból sprawił, że pociemniało mi przed oczami. Pisnęłam, po moich policzkach pociekły łzy. Miałam wrażenie, że w tamtym miejscu moja krew płonie najgorętszym znanym ogniem. Moja moc wyczerpała się po kilku sekundach tego niewyobrażalnego cierpienia. Czemu Initrax bez problemu użył tej magii na mnie..? Poruszylam ta lapka. Nic. Zero czucia. Nacisnęłam nią na podloze. Zabolalo. Magia nie zadzialala? Moze nie moge sama siebie uleczac? Albo nie posiadam tej magii..? Tewaz wrócił. Upolowal jakas sarnę. Przeszedł jak gdyby nic obok mnie, chyba nie zamierzam sie podzielić. Wstalam, z trudem utrzymując równowagę. -I tak ze mną nie wygrasz - warknął. -Nie muszę wybierać -zmieniłam się w Szamana, na moim ciele zabłysnęły szmaragdowo-złote tatuaże. Rzuciłam się na Tewaza, szykując magię. Chwyciłam go za przegub, moją łapkę przeszyła potężna fala magii. Chłopak zawył z bólu, próbując się wyrwać. Wgryzłam się w jego przedramię tak mocno jak tylko mogłam. Poczułam smak krwi, który mnie jeszcze bardziej nakręcił. Ból. Ból. Więcej bólu. Więcej cierpienia. O niczym innym nie myślałam. Najważniejsze było to jedno uczucie. Tewaz w przypływie paniki robił cokolwiek, byle się wydostać. Szarpał się i bił mnie, jednak nie odczuwałam żadnego bólu. Chłopak resztkami sił się wyrwał, poczułam że mam coś w pyszczku. Smakowało głównie krwią. Było to niewielkie, więc przełknęłam. Potrząsnęłam głową, stanęłam na równe nogi, dysząc. Chciałam więcej krwi. Łapka Tewaza mocno krwawiła. W jego fioletowych oczach widziałam przerażenie. Powoli zmierzałam w jego kierunku, nie czując żadnego bólu. On był przerażony tym, co zrobiłam. Rozłożyłam skrzydła. Natychmiast się poderwał i odleciał. Przez chwilę myślałam, czy rozpocząć pościg. Odpuściłam. Znajdę go w trakcie wędrówki. -Prith... Co ci się stało?! - usłyszałam, jakby przez mgłę, jakiś krzyk. Odwróciłam się w stronę głosu. Zauważyłam tam Reeve'a. Gdy spojrzałam na niego, zamarł. *** Słyszałem krzyki, które mnie obudziły. Poczułem też zapach krwi. Wystraszyłem się, że Tewaz atakuje Prith. Gdy poszedłem w tamtym kierunku, zamarłem. Jej tatuaże miały niespotykany nigdzie indziej kolor- granatowo-pomarańczowy. Jej skrzydła miały inny kształt. To były skrzydła demona. Jej oczy miały kolor pomarańczowy. Z jej pyszczka skapywała krew. Nie wiedziałem, jak zareagować. Tewaz mógł zapanować nad jej umysłem, czy może jakaś inna, kompletnie nieznana mi moc. Zacząłem się powoli zbliżać, obserwując uważnie Prith. W głębi duszy bałem się, że mnie zaatakuje. Nie wiedziałem, do czego może być zdolna. Poruszałem się powoli, starając się nie okazywać strachu. Prith nieznacznie drgnęła. Zmrużyła oczy, może mimo furii rozpoznawała mnie choć trochę. Przytuliłem ją do siebie. Zaczęła się wyrywać. Byłem silniejszy od niej, doskonale o tym wiedziałem. Jedną łapką nakierowałem jej łapki w taki sposób, by mnie obejmowała. -Przytul mnie, proszę - wyszeptałem. Poczułem lekki ruch tam, gdzie były jej kończyny. -Prith, spokojnie. Jesteśmy w jaskini, prawdopodobnie kogoś atakowałaś. Tewaza tu nie ma, jesteś bezpieczna. Zamknąłem oczy, czekając na jakąkolwiek reakcję. Poczułam, jak mnie obejmuje. Jej ciało lekko drżało. Podniosłem lekko głowę i spojrzałem jej w oczy. Pomarańczowe oczy demona. Zacząłem ją delikatnie całować. Przymrużyłem oczy, czule ją obejmując. Wciąż drżała. Czułem metaliczny smak krwi. Otworzyłem lekko oczy, wciąż całując. Prith miała lekko zmrużone oczy, w których dostrzegłem łzy. Oczy koloru krwistej czerwieni. Spojrzała mi w oczy, po czym również zaczęła całować. Objąłem ją mocniej, zrobiła to samo. Po dłuższej chwili się oderwaliśmy od siebie. -Kocham cię - powiedziałem cicho. Rozdział 32 Nie rozumiałam, co sie dzieje. To niby typowa magia uleczania Duchowych Przewodników, ktora wyzwolila we mnie furie. Wszystko docieralo do mnie jak przez mgle, pokochałam smak krwi, który teraz mi przeszkadzal. Zależało mi na tym, by zadac Tewazowi bol; cos, czego sama sie boje. Cos, co czulam w tamtym momencie jako tępe uderzenia, które nie zadawaly mi bolu. To tak jakby na moja glowe spadl maly owoc, typu sliwka czy truskawka. Gdy Tewaz uciekl, wahalam sie nad rozpoczęciem pościgu. Odpuściłam. Nie panowalam nad moim racjonalnym myśleniem, ale wiedziałam doskonale, ze nie jestem wystarczająco szybka. Wtedy tez usłyszałam glos. Glos Reeve'a. Potrzebowałam więcej satysfakcji, jaka jest zadawanie potwornego bolu. Moim ciałem wstrzasaly niewielkie dreszcze. Walczyłam z tym, by nie rzucić sie na niego. Podchodził do mnie, powoli, ostrożnie. Moja chęć ataku wzrastała z kazda chwila. Sekunde przed skokiem przytulił mnie. Wyrywalam sie i balam, byłam przerażona i wsciekla zarazem. Chwycił moje lapki i ulozyl w taki sposób, bym go obejmowała. To wtedy jego oddech, bicie serca i spokojny, zmartwiony glos zaczely do mnie docierać. Zniknelo uczucie wściekłości i zadza krwi, której smak w pyszczku mi przeszkadzal. Wtulilam sie w Reeve'a, w moich oczach pojawił sie łzy. Później mnie pocałował... To bylo zupełnie co innego niż pocalunki Initraxa. Reeve byl przy tym czuly i delikatny. Widziałam jego przymrużone, piękne niebieskie oczy, które po chwili otworzył, wciąż mnie calujac. Poczułam przyjemne ciepło. Wtulilismy sie w siebie, po czym odwzajemnilam pocałunek. Trwalismy w tym uścisku, nie wiem ile czasu. Potem odsunelismy sie lekko od siebie. Reeve powiedzial, ze mnie kocha. Kocha mnie. Mimo tego, co zrobiłam. Gdybym nie panowala nad soba, bym go skrzywdzila. Nie wybaczylabym sobie tego. Nie odpowiedzialam na to, mimo ze czulam to samo. Bylam zbyt oszolomiona tym wszystkim. Podniosłam sie, lekko potrzasnelam glowa. Podeszlam do wyjścia jaskini. -Trzeba by isc szukac kopalni... - powiedzial cicho Reeve. -A wiesz z której strony przyszliśmy? -Nie bardzo. Rozłożyłam skrzydła. Zmruzylam oczy. Drzewa, drzewa. Wszędzie drzewa, na nawet najmniejszych galazkach widnial szron. -Chodź. Reeve podszedł do mnie. Poprosiłam, by poczekal. Zlecialam na dol, uważnie obserwując galezie i kamienie. Na jednej z większych skal zauwazylam sporo mchu. Porastal lewa strone kamienia. Obserwowalam takze okoliczne drzewa, ale ilość mchu byla znikoma. Mimo wszystko, znajdowalam go po mniej więcej tej samej stronie. Wzlecialam w gore, rozglądając sie. Odnalazlam miejsce, gdzie pierwszy raz spotkałam Tewaza. Dalej bylo juz łatwo. Rozpoznalam drogę, ktora przyszliśmy. Tylko... Którędy isc, by znalezc Sheriane? Przypomniałam sobie o tym, o czym dawno zapomniałam. Wysylanie wiadomości w myślach. Do tej pory zastanawiam sie, czemu w ten sposób nie skontaktowalam sie z Tewazem lub Vellath. Zamknęłam oczy, pomyślałam o Sherianie. Dziwna dziewczyna, myszodemonka, przewazajaca moc Wladcy Wiatru, mimo to niezdolna do lotu. "Sher, gdzie jestes? Szukam cię" Usłyszałam cichy charakterystyczny dźwięk. Oby odpowiedziała... "Prith, myślałam ze cie tam zabili! Gdzie jestes?" Odpowiedziała. Mimo kontekstu zdania zasmialam sie. Tak, smieje sie z tego, ze malo nie umarłam, spoko. "Właśnie dokladnie nie wiem. Wiesz moze, gdzie jest zamkopodobny loch?" Może zrozumiała... "Daleko cie wzięli, rany. Droga zajmie mi pare dni, ale jak będziesz szla mniej więcej na południowy zachód, to powinnysmy sie po drodze spotkać." Moze mnie nie zlapia, heh. "Wyruszam teraz." "Ej, mam fajerwerki dalekiego zasięgu. Moze zobaczysz. Za chwile strzelam." Wznioslam sie nieco wyżej, patrząc na poludniowozachodnia stronę horyzontu. Po chwili zauwazylam maly różowy blysk. W... Kształcie serca? Aha... "To nie tak jak myślisz, inne mi sie skonczyly" - usłyszałam śmiech Sheriany. "Daleko... Dobra, wychodzę. Bez odbioru." Wylądowałam przy wejściu jaskini. Czekal tam Reeve. -Wiem, gdzie szukac Sheriany - rzucilam. -Skąd..? I kto to Sheriana? -Dowiesz sie. A jak zawolales Starlight kiedy umieralam w twoim pokoju? -Aaa... Podeszlam do Reeve'a i mocno go chwycilam. Wzbilam sie w powietrze, trzymając go mocno. Lecieliśmy we wczesniej ustalonym kierunku. Lecieliśmy ponad bezlistnymi koronami drzew. Natura zapadła w tymczasowy sen. Za kilka miesięcy znowu sie wybudzi. Ta rutyna trwa juz tysiące lat. To niczym rutyna myszy... Kiedys to bylo typowo: Pobudka, śniadanie, szkola lub praca, powrót, obiad, robic co sie chce, sen, całość powtórzyć. Dopóki nie wybuchła wojna, nie zauwazylam jednej rzeczy. Nawet w Miescie czy szkole ten podział byl widoczny. Wyrazna granica miedzy Mechanikami i reszta ras. Nienawisc. Wrogość. Musial istniec powód tych buntów. Dlaczego byli niedoceniani? To oni wybudowali Miasto, ta bajeczna architektura to ich dzielo. Lot mnie zmęczył, wylądowaliśmy. Polozylam sie na trawie, lekko zadrzalam z zimna. Pomyślałam "ognisko", po czym dzieki jednemu ruchowi lapki pojawił sie srebrny, cieply płomień. -Reeve... Wspominałam ci cos o jakiejś maszynie? -Chyba nie. -Kiedys Vellath wspomniała mi o maszynie, ktora moze uruchomić tylko Mechanik, zakładam ze takze Fizyk. -Vellath? -Dluga historia, wkrótce ja poznasz. W każdym razie, wiesz cos o jakiejś maszynie? -Hmm... - Reeve sie zamyslil. - Cos kiedys usłyszałem, jakas maszyna w bardzo odleglym miejscu, dostarcza energie dla naszego kraju. Podobno sama Bogini zasila te maszynę. -Gdyby zasilala to by dalej dzialala- zasmialam się. - Dobra, moze być, ale i tak to wciąż za malo informacji. Rozprostowalam lapki, ulozylam sie wygodniej. -Reeve, będziesz nas pilnował? -Oczywiście skarbie -usmiechnal sie. Odwzajemnilam uśmiech. Zmrużyłam oczy. Rozdzial 33 Wybuch, upadam na ziemie. Zwijam sie w kłębek, lapkami zatykając uszy i zaslaniajac twarz. Moje ciało sie trzęsie. Dopiero po paru minutach orientuje sie, ze nie słychać wybuchu. Podnoszę sie, wciskam guzik otwierający drzwi bunkra. Popiół, zniszczenie. Nic nie zostało. Coś się rzuca na mnie, powalając na ziemię. Wzrok mi się rozmazuje. Czuję, jak coś lekkiego kapie na moje futro. Jecze z bólu. To cos wgryza mi sie w gardlo. Poderwałam się, szybko oddychając. Rozejrzałam się. Drzewa. Brak popiołu. To był sen. Dotknęłam swojej szyi. Nie bolało. Poczułam w łapce dotyk chusty. Dawno zapomniałam o tym, że mam ją w ogóle zawiązaną na szyi. Była lekko porwana, miała kilka dziur i ślady krwi. Nawet nie pamiętam, skąd ją mam. Czy dostałam od kogoś, czy znalazłam, czy sama uszylam... Zmruzylam oczy. Poczułam na grzbiecie dotyk Reeve'a. -Hej... Koszmar? - spytał. -No tak trochę - westchnęłam. Myślałam, że może wie, że rzadko się budzę w nocy bez szczególnego powodu. -Jesteś śpiąca? -Nie, a ty? -Spokojnie, nie takie rzeczy znosiłem. Czyli jest śpiący. No tak. Niebo nadal było ciemne, nie zapowiadało się na to, że w przeciągu godziny będzie jasno. -Prześpij się. Teraz to ja trzymam wartę. -Ale... -Rev, proszę. Ty zasypiasz na stojąco... Chłopak z niechęcią skinął głową. Ułożył się wygodnie i zamknął oczy. Po pewnym czasie już spał. Przez kilka minut po prostu siedziałam obok, rozglądając się i nasłuchując. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz zimna. No tak, zimno. Ognisko. Mój wzrok przemykał pośród okolicznych drzew. Większość iglasta, nie za dobrze. Mimo to udało mi się odnaleźć kilka dębów i lip. Podeszłam do najbliższego drzewa. Zdjęłam z głowy maskę. Jeden róg był podłamany. Na szczęście był drugi. Wbiłam go we wgłębienie na korze. Odłamałam niewielki kawałek. Teraz miałam nieco łatwiej. Znowu wbiłam róg, próbując podważyć kolejny kawałek. Część rogu się ułamała. Warknęłam, uderzając z wściekłości pięścią w pień. Odpadło kilka innych kawałków. Dobre tyle. Zawróciłam, zbierając przy okazji okoliczne gałęzie. Tych również było mało. Drewno drzew iglastych nie nadaje się na rozpałkę. Ułożyłam zebrane drewno w miarę przyzwoity stosik. Zmieniłam się w Szamana. Moje ciało pokryły srebrzyste tatuaże. Zmrużyłam oczy. Wskazałam łapką na stosik, na którym zatańczył złoty płomień. Spojrzałam w niebo. Pokrywały je gwiazdy. Białe, większość była zabarwiona na żółto, pomarańczowo, czerwono lub niebiesko. Wyglądały pięknie. Kiedyś myślałam, że gwiazdy są tylko białe. Myślałam tak, dopóki nie zaczęłam się częściej przyglądać nocnemu niebu. Zawsze byłam przekonana, że gwiazdy są tylko w tym jednym, wcześniej wspomnianym kolorze. Ciekawiło mnie, co powoduje, że ich barwa jest tak różnorodna. Na niebie zauważyłam coś w rodzaju małego wybuchu. Lekko przechyliłam głowe. Usłyszałam coś, co przypominało ryk. Albo mi się wydawało, nie wiem. Ledwo to słyszałam, może to mózg płata mi figle. Przez dłuższy czas przyglądałam się niebu, snując swoje przemyślenia, które najpewniej były bezsensowne. Byłam trochę senna, ale wiedziałam, że muszę trzymać wartę. Uświadomiłam sobie, że robi się widno. Poruszyłam lekko kończynami, które trochę zdrętwiały z zimna. Przybliżyłam się do ogniska, by rozgrzać ciało. Ciepło ognia było przyjemne. Po pewnym czasie wstalam, zmienilam sie w Szamana. Wzbilam sie w powietrze, spojrzalam na wschodzace slonce. Zmruzylam oczy. Odnalazlam poludniowy zachod - Sheriana kazala isc w tym kierunku. Wyladowalam na ziemii, po czym obudzilam Reeve'a. -Huh..? - ziewnął. -No, wstajemy - zaśmiałam się cicho. Poczułam dotyk czegoś chłodnego I gładkiego na swoim ramieniu. Spojrzałam na to kątem oka. To świeciło I było ostro zakończone. Poderwałam się z piskiem I odskoczyłam. Reeve zaśmiał się cicho, ale spojrzał niepewnie. -Serio jestem taka straszna? - usłyszałam ten znany mi beztroski głos. Spojrzałam za siebie. To była Sheriana, która przywołała sobie dwie macki. -Ty zawsze tak wszystkich straszysz? - fuknęłam. -Tak. Westchnęłam, ale potem mimowolnie sie zaśmiałam. Polubiłam charakter Sheriany. Jej styl bycia jest ciekawy. -No to ten, Shera, to jest Reeve, moj chlopak, Mechanik. Reeve, to Shera, myszodemonka, Duch z przewazajaca moca Niebieskich, nie umie latac. -Masz chlopaka?! - krzyknela Sheriana, po czym doskoczyla do Reeve'a, uwaznie go obserwujac I okrazajac. - No, ale ciacho sobie wybralas. Tylko troche szkoda, ze Mechanik, bo polaczenie Druida I Mechanika jest slabe -Wiesz… Ja jestem tez Duchem Podziemii - mruknelam cicho. -Coo… -Niewazne, potem o tym pogadamy. W kazdym razie, Initrax mial mikstury dajace moce Duchow. Shera ruszyla, wolajac nas. Podbieglismy do niej, starajac sie dorownac jej korku. Szla dosc szybko, a w dodatku wygladalo to, jakby robila tak na codzien. Normalna osoba by sie ucieszyla na mysl o odpoczynku. Dla nas byl to kolejny przystanek na drodze do maszyny. Rozdzial 34 Zaskakiwała nas zwinność Sheriany. Poruszala sie pośród chaszczy z niebywala gracja, czego nie można powiedziec o mnie i Reeve'ie. Typowi Druidzi są mniej sprawni fizycznie niż Wladcy Wiatru, ale przynajmniej nie potykają się na równym podlozu. Mechanicy są urodzonymi architektami, zdolniejszymi lub nie. Mimo wszystko są gorzej przygotowani do jakiegokolwiek wysiłku. Przyzwyczaili sie do transportu magia. Potezna magia Mechaników, zdolna wznieść okazale i niespotykane struktury, najlepsi potrafili nawet wznosić góry czy tworzyć nowe jeziora. To zdolne plemię. Nie miałam pojęcia, czemu bylo tak znienawidzone. -Jestesmy!- krzyknela radośnie Sheriana, próbując otworzyc drzwi. Patrzyłam w milczeniu na Sheriane walczaca z upartym zamkiem. Reeve podrzucal sobie pilke, zmieniony w Szamana. Dawno nie widziałam u niego szamanskich tatuaży. Kojarzyly mi się z naszymi oczami. Czerwone tatuaże. Czerwone oczy. Niebieskie. Krew. Niebo. Ogień. Woda. -Zawsze dawaly sie otworzyc, co jest... - warknela, uderzając ze złości pięścią w zamek. Usłyszeliśmy klikniecie. Podeszlam, naciskając klamkę. Drzwi sie otworzyly. Shera zaniemowila. -Tak to sie robi - zasmialam sie, wchodząc. Chwile później dolaczyl Reeve, który zostawił za sobą kilkanaście pilek ułożonych w schludnym stosiku. Weszlismy do salonu. Niemalże zapomniałam, jak wygląda. Typowy nowoczesny dom, czarno-bialo-niebieskie barwy. Padłam na kanapę. Była miękka. Dobra alternatywa, skoro wczesniej bylam zmuszona spac na twardym podlozu. Ulozylam sie wygodniej, korzystając z ostatnich chwil odpoczynku. Zmruzylam oczy, dając odpocząć mięśniom. Kto wie, czy to nie ostatni taki odpoczynek w moim zyciu. Co będzie, jesli maszyna zadziała? Czy to sprawi, ze prędzej czy później (z nadzieja na to pierwsze) wojna sie skończy? A moze to zaostrzy konflikt? W sumie wojna sie zaczela przez dezaktywacje maszyny przez Wladcow Wiatru. Jak maszyna zadziała, to Mechanicy i Duchy Podziemi przestana atakować. Może powstanie szósty sektor dla Bialych? Byloby fajnie... Drzwi trzasnely. Wkroczyla Vellath, trzymając młodego, martwego jelenia. Przez ramie miała przewieszony karabin snajperski. Wydaje mi się, ze zmruzyla oczy, gdy mnie zobaczyła. -O rany, ona żyje? - rzucila niechętnym tonem. Zastanawiałam sie nad tym, czemu zachowuje sie wobec mnie tak oschle. Myślałam, ze aroganckosc i wywyższanie sie to cecha Wladcow Wiatru. Poniekąd Fizycy również sie wywyższają dzieki swojej ponadprzecietnej inteligencji. Nie znam się zbytnio na innych rasach. Vellath spojrzała na Reeve'a. -E, Shera, juz sobie sprowadzilas kochanka? - zaśmiała się wrednym głosem. Przemilczałam tę kwestię. Może serio jest częściowo Władcą Wiatru? Vellath poszła do kuchni. Pewnie razem z Sheriana będą przyrzadzac jelenia. Reeve usiadł obok mnie. -Masz dziwnych znajomych - westchnal. -Bywa - to pierwsza lepsza odpowiedz, jaka przyszla mi do głowy. Kiedy iść do tego teleportera... Moze w nocy..? -Słuchaj. Podobno tam nie da się oddychać, ale ja mam te implanty. -Jakies zaklęcie na powietrzna aurę? -To moc Wladcow? -Chyba tak. Postanowiliśmy, ze zajmiemy się tym w nocy. Nie miałam pojęcia, co może nas tam czekać. Na pewno to bedzie walka. Mam nadzieje, ze tylko z gornikami. Podobno we wszelkich kopalniach pracuja myszy takie jak ja kiedys; bez zdolnosci magicznych. Kto wie, jaka maja sile fizyczna. Mimo wszystko magia powinna byc silniejsza. Vellath weszla do salonu. Spojrzala na nas pogardliwym wzrokiem, jakby miala byc od nas lepsza pod jakims wzgledem. Zdjela okulary z oczu. Po raz pierwszy ujrzalam kolor jej oczu. Jedno bylo intensywnie zielone. Drugie miala zolte, moze zlote. Oba sprawialy wrazenie swiecacych. Dziwie sie, ze nie bylo tego widac przez okulary, chyba ze po prostu tlumily swiatlo. -Ty, Druidko, w zyciu nie dasz rady - powiedziala z wyzszoscia. -W jakiej sytuacji mam niby nie dac rady? Nie takie rzeczy znosilam - rzucilam. Reeve patrzyl na nasza dwojke niepewnie. Vellath lekko potrzasnela glowa. Jej oczy… staly sie szare. Co to ma byc? Jakim cudem zmienia kolory oczu? -Nie uruchomicie maszyny. Mechanicy I Biali powinni zginac. Nie potrzebujemy slabiakow I mieszancow w naszej idealnej spolecznosci. Swiat powinien byc idealny! A jesli te dwie rasy wygina, to tak bedzie! Reeve zmruzyl oczy. Vellath moze nie byla tego swiadoma, ale jasno powiedziala, ze zyczy jak najszybszej smierci Mechanikom I Duchom Podziemii. Ja. Reeve. Elissa. Initrax. Ostatni raz Elisse widzialam w momencie, kiedy porwala Starlight. Czy zyje? Dalej poszukuje naszej dwojki, by nas zabic? Chociaz… Czy aby na pewno zabic, skoro Duchy maja sojusz z Mechanikami I Druidami? Moze chciala nas ostrzec… Ale to bylo bardzo dawno temu, jeszcze zanim spadl snieg. Initrax. Przystojny dziewietnastoletni medyk, Duch Podziemii, przewaza moc Duchowego Przewodnika. Posiadal tajemnicze mikstury. Uleczyl mnie. Zakochal sie we mnie. Przylaczyl do pluc implanty na oddychanie w miejscach bez tlenu. Chcial mnie uwiezic. Z jednej strony… Prawdopodobnie umyslnie, moze tez nie, przygotowal mnie do wyprawy po krysztaly. Ale czemu chcial mnie uwiezic? To sie nie laczy. To nie ma sensu. Mikstury. Stworzone z dziwnych I nieprawdopodobnych skladnikow, takich jak kosmiczna mglawica. To byl przypadek, ze wyladowalam akurat w tej piwnicy? Plecak. Nie pamietam, gdzie go zostawilam. Chyba w domu Sheriany, zanim poszlam za Vellath I mnie schwytano. Poszlam do pokoju Shery. Padlam na lozko, wczesniej zamykajac drzwi. Rozejrzalam sie. Ani sladu plecaka. Byly tam mikstury regeneracyjne I na oddychanie. Cholera. Bylo mniej wiecej przed poludniem. Postanowilam sie zdrzemnac. Obudzilam sie, wokol mnie byla ciemnosc. Moja pierwsza mysla bylo to, ze mnie porwali, czy Bogini wie co. Uspokoilam sie, gdy zmienilam sie w Szamana I moje tatuaze delikatnie oswietlily okolice. To ten sam pokoj. Uff. Chyba troche za duzo razy mnie porwali. Podnioslam sie, wciaz bedac Szamanka. Skierowalam sie do salonu. Reeve spal na kanapie, nad nim nachylala sie jakas postac. Miala dlugie wlosy, jej okulary przeciwsloneczne odbijaly swiatlo tatuazy. Vellath. -Co ty robisz? - mruknelam cicho, szykujac sie do ewentualnego ataku. Mysz sie poderwala. Vellath spojrzala na mnie lekko wystraszonym wzrokiem. -Ja.. No… Em… Sprawdzalam.. Tak! Sprawdzalam czy spi! Chwila… Ty jednak jestes Biala Szamanka..? Ej, spokojnie, ja nie mowilam o tobie… Mowilam o… Tak! O innych Bialych! Ty jestes akurat dobra, heh… - odpowiedziala niepewnie, zacinajac sie, a takze smiejac sie nerwowo. Zmruzylam oczy. Podnioslam lapke, na ktorej koncu pojawilo sie niewielkie czerwone swiatlo. Poruszylam nia, kreslac cos na wzor kola. Pojawil sie zarys kuli armatniej, dosc niewielkiej, ale wystarczajaco duzej, by sprawic bol. -Nie klam, powiedz prawde - powiedzialam, zblizajac sie. Robilam to powoli I ostroznie, bedac gotowa na ewentualna ucieczke. -Ale ja serio mowie! Ja nie mam zlych planow, przeciez znasz mnie! Ej no, Prith, wyluzuj! - kontynuowala, niepewnie sie usmiechajac. Zauwazylysmy ruch. Obie spojrzalysmy na Reeve'a, ktory lekko sie wiercil. W koncu otworzyl oczy. Byl co najmniej zaskoczony. -Co wy robicie? -Ja.. No… Gadalysmy o tobie! - rzucila Vellath. Zeby tak klamac… Zrezygnowalam z dalszych prob wydobycia informacji od niej. Machnelam gwaltownie lapka w dol. Vel odskoczyla, zarys kuli zniknal. Odmienilam sie. -Cos nerwowo sie zachowujesz - mruknal nieufnie Reeve, podnoszac sie. -To ja… Ide.. Przewietrzyc sie.. Tak, przewietrzyc sie! - zawolala I wybiegla z domu. Przez chwile ja I Reeve stalismy w milczeniu. -Taki chlod na dworze, a ta bez zadnego dodatkowego nakrycia wychodzi na zewnatrz? - powiedzial chlodno. Zastanawialam sie, co z tym zrobic. Zmienilam sie w Szamana, z moich lopatek wyrosly potezne skrzydla. Chwycilam Reeve'a I wylecielismy. -Tobie tez sie zachcialo przewietrzyc? - zawolal, przyciskajac sie do mnie. -Cicho, bo nas uslyszy - syknelam. Wrzuciam Reva na swoj grzbiet. Poprawilam w locie maske. Wznieslismy sie jeszcze wyzej. Zauwazylam szary ksztalt, ktory biegl wsrod sniegu, zostawiajac za soba slady. -To Vellath - powiedzialam cicho, lekko znizajac lot. Fizyczka odnalazla wkrotce teleporter. Wcisnela go. Zmienila sie w zolta smuge swiatla, ktora poleciala w gore. Wyladowalismy. Ciezar Reeve'a na moim grzbiecie powalil mnie. Chlopak zszedl ze mnie I pomogl mi wstac. To ten sam teleporter. Przed nami pojawil sie panel. Jedyna dostepna lokalizacja byla zapisana tajemniczymi runami. Byly takie same, jak wczesniej. Chyba. Chwycilam Reeve'a. Wcisnelam lapka na panel. Znowu to dziwne uczucie, jakby cos wciskalo mnie do srodka ciala. Dernière modification le 1482180240000 |
Rainobia « Citoyen » 1436172360000
| 0 | ||
krzykozgonka a dit : Łap postać, może się przyda *huehuehue :D* Imię: Jakie - tam - chcesz Wiek: 14 lat Plemię: mechanicy Cechy: miła, pomysłowa, nieufna, lojalna, dumna, sprytna Dernière modification le 1436172720000 |
0 | ||
rainobia a dit : Dziękuję, wstawię gdy pojawi się rozdział. Gorąco u mnie, nie chce mi się pisać. Ale mam połowę. :v Rozdział 35 [/Wylądowaliśmy w innym miejscu niż wczesniej. Staliśmy na trawie o dziwnym odcieniu zieleni. W oddali byly drzewa oraz jakies budynki o sporej wielkości. Przed nami bylo cos w rodzaju małego bunkra. Drzwi były otwierane na przycisk. Uslyszalam za sobą krztuszenie się Reeve'a. Cholera, on nie moze tu oddychać! Przypomniałam sobie o tym, ze Wladcy Wiatru mogą przywolywac banki powietrzne. Zmieniłam się w Szamana, na moim ciele pojawily się błękitne tatuaże. Zakreslilam lapka kształt kuli wokół głowy Reeve'a, pojawila się tam szczelna banka powietrzna. Chłopak zaczerpnal gwałtownie powietrza. -Weź, mogłaś ostrzec.. - uslyszalam jego glos, tlumiony przez ścianę banki. Odmienilam sie w zwykla mysz, aby zmienić się w Bialego Szamana. Rozlozylam skrzydła. -Prith, czy to aby na pewno kopalnia? - spytal niepewnie. -Eej, warto sprawdzić. Rozejrzalam się. Niebo bylo calkowicie czarne, migotaly na nim gwiazdy. Nie bylo tam ani jednej chmury. -Powiedziałbym glosno, co mysle o naszej lokalizacji, ale to chyba nie najlepszy pomysl - mruknął. Zignorowalam to. Wcisnelam przycisk. Drzwi sie otworzyly, rozsuwając się na boki. Weszliśmy, zamykając je za sobą. Wnętrze bylo urządzone dość nowocześnie, jakby to bylo jakies centrum dowodzenia. Swiatla byly zgaszone, moje tatuaże slabo oswietlaly okolice. Wystarczyło to, aby zobaczyć schody. Zeszlismy po nich, mijają toaletę. Wyladowalismy w korytarzu, z jednej strony byl właz. Byl zamknięty, nad nim swiecil czerwony napis 'offline'. Nie wiedziałam, co to znaczy. Podeszlam i wcisnelam przycisk obok. Nic się nie stało. -To jest chyba wylaczone - oznajmilam, rozglądając się. Nie mogłam dostrzec Reeve'a. -Reeve? -Tu jestem! - zawolal, machając do mnie z szybu wentylacyjnego. Byl dość duży. Wejście do niego znajdowalo sie nad drzwiami, które również okazaly się zamknięte. Postanowiliśmy tedy przejść. Przecisnelismy się, trafiając do niewielkiego pomieszczenia. Bylo tam troche gruzu z kopalni. Prawdopodobnie byla gdzies niedaleko. Zobaczyłam tez dzwignie z takim samym napisem 'offline'. Z ciekawości przestawilam ja. Napis zmienił się na 'online', uslyszalam mechanizm. Drzwi sie otworzyly, dzieki czemu nie musieliśmy znowu przechodzić przez wentylacje. Zauwazylam tez otwierający sie wlaz. W korytarzu pojawił się jakiś cień. Nie mieliśmy pojecia, skąd to się moglo wziac. Ciało miało kształt zbliżony do myszy, ale bylo zniekształcone. Oczy byly calkowicie czarne, pozbawione blysku. Z pyszczka wyrastaly długie kly. Ciało pokrywal jasnoróżowy szlam, być moze skladal się na calkowita budowę stworzenia. Mutant syknal i ruszyl w nasza strone. Szybkim ruchem przywolalam kule, ktoś uderzyla w to cos, co pozostawilo za sobą wyłącznie rozbryzgany szlam zmieszany z odlamkami kryształów. -Co to... Do cholery... Jest? - syknal Reeve, odbezpieczajac pistolet. Pobieglismy do wlazu, zagladajac wczesniej do niego. Nie dostrzegliśmy nawet dna. Chwycilam Reeve'a, po czym zaczelam powoli zlatywać na dol, machają intensywnie skrzydłami. Chłopak wycelowal. Usłyszeliśmy syk, w nasza strone wystrzelila niewielka kula szlamu. Zdążyłam zrobić unik, ale wytracilam rytm. Mimo szybkiego machania skrzydłami nie dawałam rady wyhamować. Uderzylam w ziemie, Reeve wylądował na mnie. Potrzasnelam glowa. Mechanik postrzelil kilkukrotnie mutanta który upadl. Zyl, ale nie dawał rady się podnieść. Wstaliśmy, ruszyliśmy przed siebie. To byl tak jakby punkt wyjściowy. To tutaj się pierwszy raz teleportowalam. Zaskoczylo mnie, ze nie bylo tu ani jednej żywej duszy. No, poza mutantami. W oddali widnialo dużo czerwonych rusztowań, niektóre byly częściowo pokryte rdza. Ściany wykonane z dziwnego, pylistego, mniej więcej kremowego kamienia. W niektórych miejscach widnialy kryształy emitujące nikly różowy blask. Stworzylam biala kule swiatla, ktora oswietlila okolice. Przynajmniej mielismy lepszy widok. Poszliśmy przed siebie, wzdłuż rusztowań. Jedyna możliwością bylo pojscie w wyższe partie rozbudowan. Dziwilam sie, ze nie bylo drabin. W sumie co to dla mnie, mam skrzydła. Nagle tuz obok nas przeleciała kula szlamu, ktora rozbila się na pobliskiej ścianie. Natychmiast się odwróciłam. Za nami szla grupka mutantów. Zmruzylam oczy, wyskoczylam w powietrze. Wykonalam zarys kuli armatniej, ktora niemal natychmiast przywolalam. Reeve jednocześnie strzelal. W pewnym momencie wyczerpaly mu się naboje. Cholera, nie mogl pomyśleć o zapasowym magazynku? Jakiś mutant zakradal się za nim. Przerwalam atakowanie grupki i rzuciłam sie, by ratować chłopaka. -Padnij! - krzyknelam, przywolujac kule. Reeve padl tuz przed przywolaniem kuli. Trafila ona mutanta, który rozbryzgal się na pobliskiej ścianie. Reeve zmienił się w Szamana i tez zaczął atakować kulami. Kiedy zabiliśmy wszystkie, Mechanik zaczął przywolywac w szybkim tempie Duchy, którymi nas podsadzil. W ten sposob trafilismy na sama gore konstrukcji. Byl tam kolejny tunel. -Tak właściwie to jaki mamy plan? - zawolal Reeve. -Przede wszystko znalezc kryształy i uruchomić maszynę! - odpowiedziałam, biegnac. Tak właściwie... W jaki sposób mieliśmy zdobyć kryształy? Nie mamy wyposażenia, ktorym moglibyśmy je wykopać. Moze moc Mechaników jest wystarczająco silna? Tym razem trafiliśmy na zejście w dol. Poszliśmy tedy. Zobaczyliśmy na dole jakiś kontener. Mieliśmy nadzieje na znalezienie czegos. W najlepszym przypadku kryształów, w nieco gorszym kilof. Niestety znaleźliśmy tam tylko kilka sztabek jakiegoś metalu. Poszliśmy przed siebie, trafiając na kolejne drzwi na przycisk. Reeve podszedł by je otworzyc, ja przygotowałam się do strzału kula. Gdy Reeve je otworzył, wybiegla stamtąd mysz. Krzyczała, byla wystraszona. Pobiegla dalej, prawdopodobnie uciekala. Strzelilam. Uslyszalam czyjeś jęki. Warknelam, przeciez powinnam była sprawdzić, w co strzelam. Nie miałam czasu, by sprawdzać. Musze znalezc to, czego szukam. Kiedy stalam się taka nieczula? Przeciez Druid by od razu pobiegl z pomocą... Nie, Prith. Jesteś Duchem Podziemii. Biala Szamanka. Mentalnie jestem Zlota Szamanka, czy nie? Kiedys nie odwazylabym się na takie rzeczy. To wszystko zmienilo się od momentu ucieczki za granice. Swiat nie jest taki prosty i mily. To normalne, ze na świecie jest cierpienie. Niektórzy po prostu nie są przygotowani. A szczególnie Druidzi, ślepo wierzący w dobroć wszystkiego wokol. Jest więcej zla niż dobroci. Swiat nie jest taki bajkowy. Każdy z nas ma potwora drzemiącego w sercu. To od właściciela zalezy, czy potwor sie obudzi. Moze to on jest wtedy jedyna szansa na przeżycie. Wszyscy jesteśmy potworami. Takimi samymi. Bez wyjątku. Elissa zabila Moonlight. Starlight myślała tylko o sobie. Reeve zabil moja matke. Initrax chcial mnie sobie podporządkować. Tewaz również. Vellath marzy o śmierci Mechaników i Duchów Podziemii. Sheriana podchodzi zbyt beztrosko do życia. Ja prawie zabilam Tewaza, wyzwalając moja formę demona. Każdy, prędzej czy później, ujawnia swoja zla stronę. Jest ona bardziej lub mniej szkodliwa dla innych lub tej samej osoby. Pobieglismy przed siebie. Tym razem rusztowanie prowadzilo na gore, gdzie byly tez schody. Trafilismy do korytarza, na którego końcu byly drzwi. Otworzyliśmy je i wpadliśmy do wielkiego pomieszczenia. W środku znajdował sie lewitujacy krysztal, podobny do Szamanskiego Krysztalu, z tym ze byl w barwie minerałów, których szukaliśmy. A no, mial tez oko. Duże oko, które na nas patrzylo. Duzy, gapiacy sie na nas krysztal. Strzelający laserami. Jeszcze czego. Ledwo uniknęliśmy wiązki laserowej, ktora sunela w naszym kierunku. -Widziałem tam przejście, musimy sie tam dostać. Przytaknelam, obserwują katem oka krysztal. On się dalej na mnie patrzy. On. Sie. Na. Mnie. Gapi. Onsienamniegapi. Co to ma być? Kolejna wiazka laserowa. Chwycilam Reeve'a i wzlecialam. Zrobiłam unik przed kolejnym laserem. Przy kolejnym nie miałam tyle szczęścia. Trafil mnie w ucho, które strasznie pieklo. Rzucilam chłopaka do tamtego miejsca, a ja upadlam na sam dol. Tuz przy tym krysztale. Tym cholernym krysztalem, co się na mnie gapi. -Prith!! - uslyszalam krzyk Reeve'a. -Dam rade! - odkrzyknelam, podnosząc się i wzlatujac. Podlecialam prosto do oka tego krysztala. Bylo niewiele większe ode mnie. I gapilo sie na mnie. Zmrużyłam oczy i zaczelam się na nie patrzeć. Ono zrobilo to samo. Starałam się nie mrugać. Ten dziwny byt najwyraźniej zrozumiał moje intencje. Patrzył mi prosto w oczy. Starałam się utrzymać na jednakowej wysokości. Zauwazylam, ze krysztal zaczął mrużyć oko. Uśmiechnęłam sie szyderczo. Reeve prawdopodobnie patrzył na mnie jak na idiotkę. Ale co z tego, moze temu dziwnemu cosiowi pasuje taka forma dyskusji. Popatrzymy sobie, wymienimy myśli. Moze krysztalek tez ma uczucia? Swoja droga, zaczal troche mrużyć to swoje oko. Moje oczy tez mnie bolały, ale starałam sie wytrzymać. W końcu krysztal mrugnal. -Haa, wygrałam! - zawolalam. Chyba nikt nie lubi przegrywać. Ta istota o strukturze krystalicznej chyba pomyślała to samo. Strzelila we mnie laserem, ktory lekko przejechał po moim ogonie. -No ej, nie chce drugiej rundy, daj mi isc - westchnelam, nie czekając na ewentualne rozmyslenie się przeciwnika. Wlecialam w szybkim tempie do Reeve'a. -Jesteś chora - rzucił krótko. -Grunt to umieć się dogadać. Poza tym wygrałam, no ej - zasmialam się. -A przypalone ucho i ogon? -Do wesela się zagoi. Z reszta zalezy kiedy będzie - mrugnelam do niego. Chłopak usmiechnal sie do mnie z politowaniem. Oznajmił, ze podczas mojego emocjonującego pojedynku znalazł maszynę z wiertlem, a obok niej byla skrzynia z wykopanymi i oszlifowanymi krysztalami Erchiusa. Wzięliśmy kilka i ruszyliśmy do windy. Zawiozla nas na powierzchnie. Znowu znaleźliśmy się na tej dziwnej trawie. Zauwazylam tez cos o dziwnym kształcie, który ciezko określić. Obok byl bunkier. -Oslaniam cie - rzucił. Przytaknelam, podeszlam do maszyny. W niej byl umieszczony rozbity krysztal. Z użyciem magii wyjelam go. Próbowałam tam wstawić któryś z tych, co juz miałam. Wszystkie byly za duże, a niektóre za male. Warknelam z frustracja. Nie umieją nawet dopasować krysztalkow. W końcu znalazłam jeden, który byl najbardziej pasujący. Próbowałam go tam wcisnąć. Troszeczkę się oblamal, ale przynajmniej wszedł. Zamknęłam maszynę i wcisnelam przycisk. Uslyszalam buczenie. Wszystkie diody zaczely się po kolei zaswiecac, najpierw na żółto, a potem na zielono. Cos poszlo nie tak. Kiedy polowa byla zielona, wszystkie nagle zmienily kolor na czerwony. Maszyna zaczela wydawać z siebie dźwięk podobny do alarmu. Odsunelam się, troche panikowalam. Co zrobiłam zle? -Prith? - uslyszalam Reeve'a. Próbowałam cokolwiek powiedziec, ale nie dawałam rady. Pobladlam. Maszyna zaczela się trząść, z czasem coraz bardziej. -Ty debilko!! - uslyszalam krzyk dziewczyny. Cos mnie chwycilo i wrzucilo do bunkra. Zamknęla drzwi, zanim do nich dobieglam, by uciec. Wybuch. Upadlam na ziemie z jękiem. Tatuaże zniknely. Rozdział 36 <Polecam wladowac sobie w tle Starbound- Title menu Theme lub Breaking Benjamin- Ashes of Eden, tak o dla klimatu :3> Potrząsnęłam głową. Podniosłam się, otaczała mnie ciemność. Nagle dostrzegłam nikłe białe światło. Jego źródła układały się na wzór szamańskich tatuaży. Światło oświetlało sylwetkę kremowej myszy z włosami w ognistych barwach. Elissa. -Co ty odpieprzasz... Masz pojęcie co zrobiłaś? - warknęła. -No i co... Teraz mnie zabijesz? Eli przez chwilę patrzyła na mnie zmrużonymi oczami. Potem westchnęła. -Głupia, próbowałam cię powstrzymać, bo wiedziałam, że nie dasz rady. Kiedyś byłam elitarną strażniczką, wiedziałam jak to obsługiwać. -Czy to ważne? Raczej już nic nie zdziałamy, maszyna jest zniszczona. Elissa wcisnęła przycisk otwierający drzwi. Obie byłyśmy zszokowane. Niebo przybrało kolor ciemnoróżowy. Wszystko było zrównane z ziemią, którą pokrywał jeszcze ciemniejszy popiół. W oddali dostrzegłam jakieś poruszające się kształty. -Taa... Rozwaliłaś nam świat, tak trochę - rzuciła Eli. -Doprawdy, nie zauważyłam - warknęłam sarkastycznie, próbując się nie rozkleic. Byłam wstrząśnięta. Przeze mnie nastąpiła zagłada. Zabiłam tysiące myszy. Łącznie z Reeve'm. Reeve. Nie. Osunęłam się na kolana. Po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Zabiłam mojego ukochanego. Poczułam metaliczny smak w ustach, mimo że to nie była krew. Na pewno nie. Podniosłam się, lekko się zakołysałam. Kręciło mi się w głowie. Ruszyłam powoli przed siebie. -Prith... Co ty znowu wymyśliłaś? Nie zwracałam na nią uwagi. Chciałam dołączyć do Reeve'a. -Ej, halo, ziemia do Druidki! - zawołała Elissa, drepcząc za mną. -Ja już nie jestem Druidką!! - krzyknęłam wściekła, odpychając Elissę. Upadła na pył, który częściowo wylądował na jej futrze. - Ja jestem Białą Szamanką, Duchem Podziemii, i jakkolwiek jeszcze się ich określa. Eli wyglądała na trochę wystraszoną. W sumie... Nie dziwię się, nigdy nie widziała mnie choć trochę wściekłej. Westchnęłam. Strząsnęłam z siebie maskę, która popękała na dobre. Nie nadawała się już do użytku. Ułożyłam wygodniej włosy, które i tak były nieźle poplątane. Znowu ruszyłam w stronę poruszających się kształtów. Wyglądały na mutanty, które spotkałam w kopalni. Zauważyły mnie, zaczęły się zbliżać w moją stronę. Usłyszałam strzał. Odruchowo padłam na ziemię. Kolejny strzał. Obróciłam się na plecy. Zmrużyłam oczy, zakaszlalam. Zobaczyłam Reeve'a, strzelal pistoletem w mutanty. Przeladowal, znowu zaczął strzelac. Robił tak, dopóki wszystkie nie padly. Po tym podbiegl do mnie i przytulił, calujac w pyszczek. Odwzajemnilam to. Wtulilam sie w niego. Patrzyliśmy sobie prosto w nasze zmrużone oczy. Potem się wypuściliśmy. Po chwili powiedzieliśmy w tym samym momencie: -Myślałem, że nie żyjesz. -Myślałam, że nie żyjesz. Pozwoliliśmy sobie na lekki uśmiech. Lekko sie zakolysalam. -Dobra, ja proponuje poszukanie schronienia - rzucila Elissa. Reeve poderwał się, zasłaniając mnie swoim ciałem, celując prosto w głowę Eli. -Ej, nie! - krzyknęłam. -A teraz gadaj, co masz na swoją obronę. Jeśli odpowiedź mnie zadowoli to licz, że twoja głowa zostanie w jednym kawałku - warknął Reeve. -Ona jest z nami! Uratowała mnie! - znowu krzyknęłam, mój strach narastał. Wystrzelił. Zdołałam chwycić rękę Reeve'a, dzięki czemu chybił. W dodatku Elissa zdążyła się uchylić. -Miała odpowiedzieć.. - pisnęłam cicho. Reeve odepchnął mnie, upadłam. Wystraszyłam się, to nie był ten sam Rev, którego znałam. Płomiennowłosa nagle spojrzała na nas wystraszona. Zmieniła się w Szamana, zaczęła przywoływać kulę armatnią. -Eli, nie! Wybacz mu! - byłam przerażona. -Padnij - rzuciła krótko. -Co? - Reeve mruknął nieufnie. -Padnij!! - ryknęła Eli. Zareagowałam pierwsza. Skoczyłam na Reeve'a, oboje padliśmy na ziemię. Nad nami śmignęła potężna kula, która zmiotła kilka stojących za nami mutantów. Ich ciała rozbryzgały się na jasnoróżową kałużę szlamu. Drżałam, wtuliłam się w futerko Reeve'a. Dalej czułam metaliczny smak. Splunęłam na ziemię. Moja ślina była lekko zabarwiona na różowo. Zmruzylam oczy, podnosząc się. Katem oka dostrzeglam podejrzany ruch. Od razu wycelowalam tam pięścią. Zaglebila się ona w szlamowe wnętrze mutanta. Zemdlilo mnie, odsunelam się. Na tej lapce czułam dziwne mrowienie. Zadrzalam. Elissa dobila mutanta. Przed oczami zaczelo robic mi się ciemno. Ledwo oddychalam. -Hej, Prith... Nie mdlej... - powiedzial cicho Reeve. Elissa podeszla do nas. -Nie da rady się uleczyć, skoro tez jest Duchem? - spytała cicho. Po raz pierwszy dostrzeglam na jej twarzy troskę i niepokój. -To u niej bardzo dziwnie działa... A ty nie umiesz leczyc? -Moja magia Duchowych Przewodników jest bardzo slaba, ale mogę spróbować - odpowiedziała, podchodząc do mnie. Zmienila się w Szamana. Jej tatuaże miały zielony polysk. -Tylko... Jak się leczy? - spytała niepewnie. -Przyłożyć... Do rany... - wydyszalam, wyciągając ranna lapke w jej stronę. Elissa przyklęknęła przy mnie, ujmując chora kończynę. Zamknela oczy, uzyla magii. Czułam bol, jeknelam. Tatuaże Elissy szybko zniknely. -Nie umiem leczyc, ale moze to cos dalo... - powiedziała cicho. Faktycznie, bolalo nieco mniej, ale metaliczny smak w pyszczku został. Wstalam, ledwo się trzymałam. Podparłam się o Reeve'a. Ciężko oddychałam. Za to zaczął się ból głowy, który mi niemalże rozsadzał czaszkę. Moje serce mocno biło, jakby chciało mnie bardziej rozbudzić, bym dalej żyła. Nie udawało mu się. Zastanawiałam się nad tym, czemu Eli i Reeve nie reagują w taki sam sposób. Chwila. W skład mikstury wchodziły sproszkowane kryształy Erchiusa. Cholera. Już wcześniej byłam skażona, a aktualne dawki promieniowania wzmagają działanie tego, co juz na stale zostanie w moich żyłach. Chyba umrę. Tak, to dość oczywisty fakt. Poza tym że została mi jakaś godzina życia. Osunęłam się na ziemię. -Znowu mdlejesz..? - spytał cicho Rev. -Ja chyba umieram... -Nie mów tak, proszę. -Reeve, nie oszukujmy się. Ja umieram. Już wcześniej przyjęłam przypadkiem dożylną dawkę promieniowania. Chłopak otworzył szerzej oczy. Na twarzy Eli malował się strach. -Odnajdźcie Sherianę i Starlight... Znajdźcie schronienie... Nie wiem, na jaka skale to zadzialo. Odnajdźcie bezpieczne miejsce i odbudujcie społeczność... Reeve przytulił mnie do siebie najmocniej jak potrafił. Miałam w oczach lzy. Chłopak tez plakal. -Kocham cie Reeve... Do zobaczenia po drugiej stronie... Ale proszę cie, żyj, żyj dla mnie... -Obiecuje... Tez cie kocham skarbie... Dalam ponieść sie przez mrok. To koniec. Wierze w nich. =========== Od autorki: No to juz koniec fanfika. Z tego miejsca chciałabym podziękować moim wszystkim czytelnikom za wsparcie i motywacje do dalszego pisania :) No tak, ten bardzo oczekiwany przez Was Prith x Reeve tak troche nie wyszedł, Prith tak troche umarla... :D Przede wszystkim zapewniam Was, ze 2 sezon zostanie wypuszczony 24 grudnia o godzinie 12:00. Godzina moze sie lekko zmienic. Changelog zapisywalam gdzies wczesniej, tylko z wpisu dotyczącego narratora 2 sezonu wykreslcie Prith :D Dziekuje Wam za wszystko, wyczekujcie drugiego sezonu! ~Insa Dernière modification le 1482212040000 |
Henryk_walezy « Citoyen » 1436262720000
| 0 | ||
krzykozgonka a dit : Piisz :'< |
0 | ||
No myszałki, drugi rozdział! Postać Rainobii została dodana do spisu postaci. |
Salemonka « Citoyen » 1436342940000
| 0 | ||
Extra rozdział! Czekam na kolejne i powodzenia w pisaniu!:) |
Sorasan « Citoyen » 1436356020000
| 0 | ||
Rozdział jest świetny! Gratuluję ^^ |
Rainobia « Citoyen » 1436367180000
| 0 | ||
krzykozgonka a dit : Świetny rozdział ^^ |
0 | ||
O luju, ale mnie motywujecie. Dziękuję! :D Spróbuję coś jak najszybciej wykombinować, jeśli chodzi o 3 rozdział. ^-^ Ogólnie szykuję sobie playlistę do pisania dwóch rozdziałów, w których będzie się zaczynać główna fabuła. Nie wiem za ile to będzie więc będziecie w niepewności. >:D |
Nekote « Consul » 1436438700000
| 0 | ||
Mega ff ;3 czekam na więcej! |