[FF] Survivor-walka o życie |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1477165620000
| 0 | ||
Rozdział 24 Sen nie dawał mi spokoju. Cały czas zastanawiałam się nad jego znaczeniem. Miało to swoje zalety, bo nie zasnęłam, ale przez to nie mogłam skupić się na pilnowaniu naszego namiotu. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Podróżowanie przez portale najwyraźniej usypiało w większości przypadków. Ale jaki to miało związek z niebezpieczeństwem? Według mnie, to, że portal usypiał, było zaletą. W przeciwnym razie pamiętalibyśmy jakieś zjawy i ciemność, jak Yunka. -O czym tak myślisz?-zapytał nagle Joseph. -Nad tym snem… -Naprawdę?-zaśmiał się.-Chyba jeszcze nad niczym tak nie rozmyślałaś, jak nad tym. -Ten sen nie był normalny. Nie umiem go zrozumieć, ale wiem, że ma jakieś znaczenie-powiedziałam. Joseph zaśmiał się ponownie. -Nie wszystko musi mieć jakieś drugie dno. Nie doszukuj się w tym sensu. Nawet, jeśli to, co Ci się śniło, ma ci coś przekazać…-przerwał, a uśmiech na chwilę zniknął z jego pyszczka. Po chwili jednak znowu się pojawił, a Joseph kontynuował.-Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Nie do końca mnie to uspokoiło. Spojrzałam się w ciemność lasu i przeszedł mnie dreszcz. Nienawidziłam ciemności. Zobaczyłam jakiś ciemny kształt i już miałam powiedzieć to Josephowi, ale powstrzymałam się. Pewnie to moja wyobraźnia chciała mnie nastraszyć. *** Gdy przestałam myśleć o śnie, warta zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Dopadło mnie zmęczenie i siedziałam półprzytomna obserwując las. W końcu z namiotu wyczołgała się Lassie. -Zmiana-mruknęła. Powlokłam się do środka i dopiero wtedy zauważyłam, jak bardzo było mi zimno. Wtuliłam się w koc i zamknęłam oczy. Pomyślałam, że nareszcie się wyśpię. Oczywiście, że nie. W najmniej spodziewanym momencie, przestałam być śpiąca. W sumie, to delikatne stwierdzenie. Bałam się zasnąć. Nie chciałam, żeby przyśniło mi się coś równie dziwnego, co ostatnio. Westchnęłam ze zrezygnowaniem. -Coś się stało?-zapytał Joseph. Pokręciłam głową. Poczułam kroplę spływającą mi po szyi. Wspaniale. Wyglądało na to, że się popłakałam. -Przecież widzę-upierał się. -Jeśli mam być szczera, to nie wiem, co się stało. Starałam się roześmiać, ale słabo mi się to udawało. Mówiłam prawdę- naprawdę nie wiedziałam, co się ze mną działo. Joseph zmarszczył brwi. Zawsze tak robił, gdy czegoś nie rozumiał. Uśmiechnęłam się mimowolnie. -Co cię tak śmieszy?-zapytał z powagą, lecz widziałam wyraźnie, że ledwo powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. Przytuliłam się do niego. Nagromadziło się we mnie tyle emocji, że zaczęłam śmiać się przez łzy. -Oh, jak słodko!-usłyszałam. -Cicho bądź, Eleceon-zganiła go Kaya.-Pewnie im zazdrościsz. -A ty niby nie? -Oczywiście, że nie!-Kaya próbowała ukryć śmiech.-Taki wspaniały przyjaciel jak ty mi wystarcza. Roześmiałam się jeszcze głośniej i spojrzałam na Josepha. On również nie umiał opanować rozbawienia. -A wam co znowu?-zapytała. Nie odpowiedzieliśmy. Uspokojona wreszcie zasnęłam i tym razem nic mi się nie śniło. *** Mimo, że resztę nocy przespałam spokojnie, gdy obudziłam się rano, czułam się nieprzytomna. Reszta najwyraźniej nie miała z tym problemu. -Wstawać, nie gadać!-krzyczeli Kaprine i Morty. Z niechęcią podniosłam się, spakowałam koc i ruszyliśmy w dalszą drogę. Sen nie dawał mi spokoju. Cały czas zastanawiałam się nad jego znaczeniem. Miało to swoje zalety, bo nie zasnęłam, ale przez to nie mogłam skupić się na pilnowaniu naszego namiotu. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Podróżowanie przez portale najwyraźniej usypiało w większości przypadków. Ale jaki to miało związek z niebezpieczeństwem? Według mnie, to, że portal usypiał, było zaletą. W przeciwnym razie pamiętalibyśmy jakieś zjawy i ciemność, jak Yunka. -O czym tak myślisz?-zapytał nagle Joseph. -Nad tym snem… -Naprawdę?-zaśmiał się.-Chyba jeszcze nad niczym tak nie rozmyślałaś, jak nad tym. -Ten sen nie był normalny. Nie umiem go zrozumieć, ale wiem, że ma jakieś znaczenie-powiedziałam. Joseph zaśmiał się ponownie. -Nie wszystko musi mieć jakieś drugie dno. Nie doszukuj się w tym sensu. Nawet, jeśli to, co Ci się śniło, ma ci coś przekazać…-przerwał, a uśmiech na chwilę zniknął z jego pyszczka. Po chwili jednak znowu się pojawił, a Joseph kontynuował.-Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Nie do końca mnie to uspokoiło. Spojrzałam się w ciemność lasu i przeszedł mnie dreszcz. Nienawidziłam ciemności. Zobaczyłam jakiś ciemny kształt i już miałam powiedzieć to Josephowi, ale powstrzymałam się. Pewnie to moja wyobraźnia chciała mnie nastraszyć. *** Gdy przestałam myśleć o śnie, warta zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Dopadło mnie zmęczenie i siedziałam półprzytomna obserwując las. W końcu z namiotu wyczołgała się Lassie. -Zmiana-mruknęła. Powlokłam się do środka i dopiero wtedy zauważyłam, jak bardzo było mi zimno. Wtuliłam się w koc i zamknęłam oczy. Pomyślałam, że nareszcie się wyśpię. Oczywiście, że nie. W najmniej spodziewanym momencie, przestałam być śpiąca. W sumie, to delikatne stwierdzenie. Bałam się zasnąć. Nie chciałam, żeby przyśniło mi się coś równie dziwnego, co ostatnio. Westchnęłam ze zrezygnowaniem. -Coś się stało?-zapytał Joseph. Pokręciłam głową. Poczułam kroplę spływającą mi po szyi. Wspaniale. Wyglądało na to, że się popłakałam. -Przecież widzę-upierał się. -Jeśli mam być szczera, to nie wiem, co się stało. Starałam się roześmiać, ale słabo mi się to udawało. Mówiłam prawdę- naprawdę nie wiedziałam, co się ze mną działo. Joseph zmarszczył brwi. Zawsze tak robił, gdy czegoś nie rozumiał. Uśmiechnęłam się mimowolnie. -Co cię tak śmieszy?-zapytał z powagą, lecz widziałam wyraźnie, że ledwo powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. Przytuliłam się do niego. Nagromadziło się we mnie tyle emocji, że zaczęłam śmiać się przez łzy. -Oh, jak słodko!-usłyszałam. -Cicho bądź, Eleceon-zganiła go Kaya.-Pewnie im zazdrościsz. -A ty niby nie? -Oczywiście, że nie!-Kaya próbowała ukryć śmiech.-Taki wspaniały przyjaciel jak ty mi wystarcza. Roześmiałam się jeszcze głośniej i spojrzałam na Josepha. On również nie umiał opanować rozbawienia. -A wam co znowu?-zapytała. Nie odpowiedzieliśmy. Uspokojona wreszcie zasnęłam i tym razem nic mi się nie śniło. *** Mimo, że resztę nocy przespałam spokojnie, gdy obudziłam się rano, czułam się nieprzytomna. Reszta najwyraźniej nie miała z tym problemu. -Wstawać, nie gadać!-krzyczeli Kaprine i Morty. Z niechęcią podniosłam się, spakowałam koc i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dotarliśmy do małej polany. Pokryta była pożółkłą trawą i brązowymi liśćmi, które spadły z drzew. -To miejsce jest smutne-stwierdziła Yunka. -Dlaczego?-zapytała Lassie. Yun przez chwilę wpatrywała się w ziemię, po czym zapytała: -Nie widzisz? Wszystko umiera. -Dreszcze mnie przeszły-zaśmiał się Morty. -To nie jest śmieszne!-krzyknęła różowowłosa, po czym szepnęła.-To jest smutne. Łza spłynęła jej po policzku. Mamrotała coś do siebie, ale nie rozumiałam, co. Czasem Yunka mnie przerażała, ale tym razem miała rację. Trawa, drzewa… to wszystko umierało. Mimo, że widziałam tak wiele jesieni w swoim życiu, ta wydawała mi się bardzo, bardzo smutna. Kaprine zgromiła go wzrokiem. Ten, zawstydzony, odchrząknął. -Może zbierzemy jakieś jedzenie? -Woda też nam się już skończyła-dodała Kaya. -Rozdzielamy się-zarządził Eleceon.-Ja i Kaya idziemy po drewno, Joseph, Yunka i Morty po jakieś jedzenie, a Kaprine, Lassie i Elisa po wodę. Przęłknęłam ślinę. Miałam nadzieję, że nie będziemy musiały zbliżać się do jakiejś wielkiej rzeki, czy czegoś w tym rodzaju. Bardzo lubiłam wodę, ale moje kąpanie się w niej raczej przypominało skakanie przez fale, chlapanie czy moczenie łapek. Nigdy nie wychodziło mi pływanie, a nawet gdy zdołałam utrzymać się na powierzchni, trwało to parę sekund i już nie miałam siły. -To idziemy!-krzyknęła Kaprine. Kapi ruszyła naprzód i po chwili zniknęła za drzewami. Lassie i ja podążyłyśmy za nią. -Uważajcie na siebie-mruknął cicho Morty. Przedzierałyśmy się przez krzewy, przez co miałam całe podrapane łapki. -Wiemy chociaż gdzie idziemy?-zapytała Lassie. Kaprine zatrzymała się nagle i odwróciła się do nas. -Nie. Wiemy tylko, że mamy znaleźć wodę. -Fantastycznie…-wymamrotała Lassie.-A jak ją znajdziemy? -Może będzie słychać szum. Ruszyłyśmy dalej. Coraz bardziej mi się to nie podobało. -Jak potem trafimy do reszty?-zapytałam. -Narazie idziemy cały czas prosto. Nie zgubimy się-rzekła spokojnie Kaprine, po czym dodała.-Poza tym, istnieje coś takiego jak Szept. Racja! Jak mogłam o tym zapomnieć? Moje obawy o to, że się zgubimy, spadły prawie do zera. Im dłużej szłyśmy, tym robiło się zimniej. Kaprine zatrzymała się nagle. -Woda!-zaśmiała się. Podeszłam bliżej niej i zauważyłam, że drzewa zaczęły się przerzedzać. W oddali widać było połyskującą rzekę. *** -Tutaj nie ma żadnych owoców!-marudził Morty. Od pół godziny włóczyliśmy się po lesie w poszukiwaniu jedzenia. Yunka nawet nie próbowała szukać. Trzymała mnie tylko kurczowo za łapkę, patrząc smutno w ziemię. -Na pewno jakieś są-mruknąłem. -Pomogłabyś chociaż trochę, Yun!-krzyknął. Yunka spojrzała się na niego, a łzy wylały się spod jej powiek. -Morty-ostrzegłem go. -Co? Przestań udawać, Joseph. Przecież sam wiesz, że ona w niczym nam nie pomaga. Gada tylko jakieś dziwne rzeczy, popłacze trochę i na tym kończy się jej funkcja. -Nie jesteśmy w wojsku, Morty-warknąłem. Yunka westchnęła smutno. -Morty ma rację. Doskonale wiem, że do niczego wam się nie przydaję. -Przestań-powiedziałem.-Wszyscy przestańmy. Mieliśmy znaleźć cokolwiek do jedzenia, a nie się kłócić. Morty burknął coś niezrozumiale, ale zaczął przeszukiwać krzewy w poszukiwaniu owoców. Yun otarła łzy i zrobiła to samo. Uśmiechnąłem się pod nosem i sam przystąpiłem do działania. *** -W co nabierzemy tę wodę?-zapytałam. Stałyśmy właśnie na starym, drewnianym pomoście przyglądając się połyskującej rzece. -Mam przy sobie butelki-powiedziała Kaprine, szukając czegoś w plecaku. po chwili wyciągnęła z niej około dziesięciu plastikowych butelek. -Mało-stwierdziłam. -Wiem, ale prawdopodobnie zatrzymamy się tu na chwilę. Lassie chwyciła jedną z butelek i odkręciła ją. Podeszła do brzegu pomostu i przykucnęła. Deski zaczęły lekko uginać się pod jej ciężarem. -Nie jestem co do tego przekonana-powiedziałam.-Chyba bezpieczniej byłoby nabierać wody z brzegu. -Tam jest brudno-skrzywiła się Lassie.-Glony, kamienie… Mamy to pić? -Tak czy inaczej nie jest to niesamowicie czysta woda, więc… -Nieważne!-przerwała mi, wyraźnie zirytowana. Usłyszałam skrzypienie. -Lassie…-ostrzegła ją Kapi. Niewiele to dało. Zanim zdążyłyśmy zareagować, deski trzasnęły i przechyliły się, wrzucając nas do lodowatej wody. Ogarnęła mnie ciemność. *** Otworzyłam oczy i ujrzałam jakąś ciemnozieloną przestrzeń. Czułam, że się duszę. Spróbowałam wciągnąć powietrze, ale zamiast tego w moje płuca wlała się woda. Cholera. Byłam pod powierzchnią zimnej wody i zapewne to sprawiło, że utraciłam przytomność. Gdyby potrwało to dłużej, niż kilka sekund… Weź się w garść, Elisa! Ucisk i pieczenie w płucach nasilały się. Spróbowałam się wynurzyć. Powoli płynęłam ku górze. Moje myśli rozpoczęły wojnę. Jedne z nich były przerażone, inne gratulowały mi tego, że jakimś cudem udaje mi się płynąć. Moją głowę ogarnęło chłodne powietrze, a ja łapczywie złapałam oddech. Po chwili jednak znowu się zanurzyłam. Walczyłam z wodą, co jakiś czas wychylając pyszczek i łapiąc oddech, ale też krztusząc się. Zabrakło mi sił. Ledwo machałam łapkami, przed oczami tańczyły mi czarne plamki. Szepnęłam do Kaprine i Lassie z prośbą o pomoc. Zaczęłam pomału opadać, ale nie mogłam sięgnąć dna. To już jest koniec. Zabrakło mi tlenu i zamknęłam oczy, z myślą, że prawdopodobnie nigdy już nie zobaczę przyjaciół, roślin, rodziny. Miałam wygrać, a przegrałam. Kocham cię, Joseph… Kocham cię, Joseph… Głos Elisy pojawił się w mojej głowie jakieś pięć minut temu. Mimo, że było to urocze i chciałem jej odpowiedzieć, powstrzymałem się. Coś było nie tak. Głos Elisabeth był smutny i lekko się łamał. Może coś się stało? Nie, to niemożliwe. Elisa jest razem z dziewczynami, gdyby coś się działo, na pewno by mnie powiadomiły. W każdym razie postanowiłem wysłać do Lassie Szept. -Wszystko u was w porządku? Brak odpowiedzi. Spróbowałem Szepnąć do Kaprine. -Zostaw wiadomość po sygnale. Piiip.-usłyszałem. -Kaprine, przestań udawać. -Dobra. Czego chcesz? -Wszystko dobrze? -Oczywiście! Nie mogę teraz Szeptać. Potem się odezwę. Po tej krótkiej wymianie zdań zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Zdecydowanie coś było nie tak. *** Otoczyło mnie chłodne powietrze. Automatycznie złapałam oddech. -Idiotko, mogłaś mówić, że nie umiesz pływać-wysapał ktoś. Obraz zaczął mi się wyostrzać. Zobaczyłam Lassie, która próbuje dopłynąć ze mną do plaży. Dostałam ataku kaszlu. Do brzegu zostało zaledwie parę metrów, ale Lassie wyraźnie się zmęczyła. -Kapi, pomóż-wydukała. Stojąca na ziemi Kaprine zaczęła się rozglądać. Po chwili podała Lassie długi, gruby patyk i wyciągnęła nas z wody. Ponownie zaniosłam się kaszlem, próbując wykrztusić resztkę wody z płuc. Trzęsłam się z zimna. -Mamy jakiś koc?-wychrypiałam. Kaprine pokręciła głową. -Zamknij się…-fuknęła nagle z frustracją Lassie. -Słucham?-zdziwiła się Kapi. -Nie do ciebie… -Więc do kogo? Lassie spojrzała na mnie z ukosa, jakby oceniając, czy to, co powie, mnie nie urazi. -Przestańcie mnie traktować jak dziecko-starałam się nadać mojemu głosowi ostry ton, ale wyszło z tego charczenie niczym u astmatyka.-Mów, Lassie. Zmierzyła mnie ponownie wzrokiem, po czym westchnęła i oznajmiła: -Joseph cały czas wysyła mi Szepty. Zaraz oszaleję. -Nie możesz tego ignorować?-zapytała Kaprine. -Trudno jest ignorować gościa gadającego w twojej głowie!-wrzasnęła. -A co mówi?-zainteresowałam się. -Pyta się, czy wszystko u nas w porządku. -Odpowiedz mu, że tak-westchnęłam. Sama wiedziałam, że Joseph potrafi być bardzo irytujący, kiedy się o kogoś martwi. Zazwyczaj jednak przestawał męczyć mnie pytaniami po jakichś trzech minutach. Musi być naprawdę zdenerwowany, skoro męczy Lassie tak długo, że jest na skraju wytrzymałości psychicznej. -Nie wierzy mi!-prychnęła, po czym zwróciła się do mnie.-Ty mu odpowiedz! Szepnęłam więc do Josepha, że nic się nie dzieje i wszystko jest pod kontrolą. Na pyszczku Lassie pojawiła się ulga. -Przestał-szepnęła. -Na pewno wszystko dobrze?-zapytał. -Tak. Nie dręcz nas już. Na całe szczęście Joseph nie odezwał się już więcej. Mi natomiast robiło się coraz zimniej, więc ruszyłyśmy w drogę na polanę. *** Całe szczęście, że się nie zgubiłyśmy. Gdy wróciłyśmy na miejsce zbiórki, Eleceon wraz z Josephem budowali szałas, a Morty, Kaya i Yunka siedzieli przy ognisku. Na widok ognia natychmiast rzuciłam się do niego i omal się nie poparzyłam. -Ciepło…-wyszeptałam z rozkoszą. -O, dziewczyny-zauważył Joseph. -Następnym razem, gdy mówię, że nie mam czasu, nie zawracaj mi głowy-warknęła Lassie. -Martwiłem się o was-wzruszył ramionami, po czym spojrzał na mnie.-Co ty taka sina, Elisa? -Nieważne-odparłam szybko.-To od zimna. -Nie jest aż tak zimno, żeby sinieć-mruknął podejrzliwie.-Co się stało? Podszedł do mnie i dotknął moich mokrych włosów. -Wpadłaś do wody? -Nawet jeśli tak, to co z tego? Żyję i mam się dobrze, nie widać? To jest jakaś spowiedź?!-syknęłam. Miałam tego serdecznie dosyć. Miło było, gdy Joseph o mnie dbał, ale teraz zaczyna to przypominać przesłuchanie. -Nie, ale chcę wiedzieć… -Po co ci ta wiedza? Piszesz o mnie książkę? -Po prostu się o ciebie martwię. -Ty się już nie martwisz! Zaczynasz mnie traktować jak nadopiekuńczy rodzic. Idź budować ten szałas, a najlepiej od razu dwa. Westchnął i wrócił do dawnego zajęcia. -Ostro, siostro-mruknął Morty. -Zamknij się-fuknęłam. -Nie wkurzaj się tak. Przecież nic ci nie zrobiłem. -Przestań już, dobrze? Jesteś bardzo denerwujący. Gdy dwa namioty zostały już zbudowane, weszłam do jednego z nich popijając wodę podgrzaną na ognisku. Nie rozgrzewała tak bardzo, jak kakao, herbata, czy rosół, ale pomagała. Zachodzące słońce zabarwiało niebo na pomarańczowo i różowo, lecz nie mogłam się nim długo pocieszyć. Już po chwili niebo przesłoniły ciężkie chmury, z których sączył się chłodny, przeszywający deszcz. Schowaliśmy się do namiotów, ja, Morty, Yunka i Kaya do jednego, reszta do drugiego. -Udało wam się zebrać coś do jedzenia?-zapytałam. -Nie za bardzo-odparł Morty. -Musieliśmy polować na wiewiórki-dodała Yunka. Kaya roześmiała się głośno. -I jak, złapaliście jakąś? -Ta…-mruknął Morty.-Ale oprócz tego mamy jakieś grzyby. -Jadalne? -Chyba tak-wzruszył ramionami. -Ale chyba ich nie jedliście…?-zaniepokoiłam się. -Ja jednego spróbowałem. Trochę mi niedobrze, ale to chyba… Nie dokończył. Nagle upadł na ziemię i zaczął się trząść. -Morty…!-uklęknęłam przy nim. Już miałam wołać innych, gdy usłyszałam śmiech. -Idiota-stwierdziła Yunka. -Cieszę się, że tak się o mnie martwicie-Morty uśmiechnął się.-Tak naprawdę, to te grzyby są jadalne. Sprawdzaliśmy. Odetchnęłam z ulgą. Brakowało jeszcze tylko czyjejś śmierci. Odgłos deszczu ucichł. Wyjrzałam na zewnątrz. Z liści kapała woda, a trawa była wilgotna, ale już nie padało. Było ciemno i zimno. Ognisko zgasło. Poczułam przytłaczający smutek. Gdyby chociaż spadł śnieg, byłoby zupełnie inaczej. Straciłam poczucie czasu, ale czułam, że nadszedł grudzień. -Idę się przejść-oznajmiłam. Potrzebowałam wszystko przemyśleć. Towarzystwo innych tylko by mi przeszkadzało. Zabrałam koc, otuliłam się nim i weszłam pomiędzy drzewa, nie zwracając na nic uwagi. Gdyby to był zwykły film, zapewne właśnie zaczęła by się jakaś smutna piosenka. Myślałam o tym wszystkim, co nas jeszcze czeka. Wiedziałam, że jeszcze trochę i dotrzemy na miejsce. Czułam to. Mimo to, im dłużej próbowałam się podnieść na duchu myślą, że niedługo będę w domu, tym bardziej wydawało mi się to odległe. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk pęknięcia patyka. Przypomniały mi się pierwsze chwile spędzone z Josephem. Rozejrzałam się wkoło, zaniepokojona. Czułam, że mogę być zaatakowana z każdej strony. Było to uczucie zbliżone do tego, gdy podczas gry w berka nie widzę goniącego, tylko teraz było o wiele bardziej nasilone. Na szczęście, zapamiętałam kierunek, z którego przyszłam. Rzuciłam się biegiem w tamtą stronę, aż dotarłam do polany. Nie chciałam krzyczeć, więc szybko zajrzałam do obu namiotów rzucając jakieś nieskładne zdania. Po chwili wszyscy zebrali się przy zgaszonym już ognisku. Rozglądałam się nerwowo wokoło. -Co jest?-zapytał Eleceon. -Poszłam się przejść…-zaczęłam drżącym głosem. -Sama?-zapytał ostro Joseph. -To cię teraz najbardziej interesuje?-syknęłam, po czym kontynuowałam.-Usłyszałam jakby ktoś stanął na patyk… -Tylko to?-zapytała Kaprine pobłażliwie. Chciałam coś odpowiedzieć, lecz usłyszałam zduszony jęk. Odwróciłam się w tamtą stronę i ujrzałam Yunkę. Pyszczek miała zakneblowany jakąś szmatką, a za nią stała inna mysz unieruchamiając różowowłosą jedną łapką. Drugą przykładała nóż do gardła Yunki. Z mojego gardła wydarł się głośny, niekontrolowany krzyk. -Jestem aż taka straszna?-mruknęła mysz z przepaską na oku. -Wicky…-szepnęła błagalnie Lassie.-Czego ty od nas chcesz? -Ja chcę mieć tylko trochę pieniędzy. Pieniądze daje mi Itsu. Itsu chce tego bachora-wytłumaczyła wskazując na Morty’ego. -Dlaczego sama nas nie zaatakuje? Kiedyś była przecież taka chętna do zabijania nas…-odparłam próbując opanować drżenie głosu. -Itsu ma inne ważne rzeczy na głowie. Poza tym, najlepsze zostawia się na koniec. -Dlaczego chcecie akurat Morty’ego?-zapytała Kaya. -Nie powiedział wam jeszcze?-Wicky udała zdziwienie. Wszyscy spojrzeli się na niego. Morty patrzył się na nas przerażony, po czym krzyknął: -To Yun będzie miała zaraz poderżnięte gardło! Jak na zawołanie, Wicky przycisnęła nóż mocniej do gardła Yunki. W oczach ofiary pojawiły się łzy. -Puść ją-rozkazał spokojnie, ale stanowczo, Eleceon. -A co mi zrobisz?-zaśmiała się. Eleceon skupił się, a z jego łap zaczęły tryskać iskry. Nic poza tym się jednak nie stało. -Coś blokuje moją magię-wykrztusił. -Ma ktoś nóż?-zapytałam. Lassie schyliła się ostrożnie i podniosła z ziemi obok ogniska ostre narzędzie. Podała mi je, a Wicky spojrzała się na nas z przerażeniem. Po chwili jednak powiedziała ze stoickim spokojem: -Nawet jeśli spróbujesz mnie zaatakować, zabiję kogoś z was. Z tej sytuacji nie ma wyjścia. Ktoś musi zginąć. Wicky zrobiła szybki ruch nożem, a Yun upadła bezwładnie na ziemię. Pod wpływem emocji rzuciłam narzędziem, które trafiło w brzuch Wicky. Zaczęła charczeć i kaszleć, po czym osunęła się po drzewie. Serce mi waliło. Nie mogłam uwierzyć, w to, co się właśnie stało. Świat zaczął się rozmazywać, a ja opadłam na kolana. Zaczęłam szlochać. -Yunka…-jęknęłam. Lassie podbiegła do Wicky. Z jej pyszczka ciekła strużka krwi. Słyszałam, jak płacze i mamrocze coś do swojej siostry. Ciało Yunki leżało na zwiędłej trawie. Gleba pod nią coraz bardziej nasiąkała krwią. Joseph podszedł do Yun i patrzył się na nią, ukradkiem ocierając łzy. Po raz kolejny straciłam bliską mi osobę. Serce biło mi coraz mocniej i szybciej. Żal ściskał mi gardło. Z sekundy na sekundę mój szloch stawał się coraz silniejszy. Myśli w mojej głowie toczyły bitwę. W końcu z gardła wyrwało mi się: -To moja wina. Mój głos łamał się, był cichy i przeplatany szlochem. Poczułam jednak małą ulgę, gdy wyrzuciłam z siebie to zdanie. Miałam cichą nadzieję, że ktoś sprzeciwi się mojej wypowiedzi. Ku mojemu rozczarowaniu, wszyscy milczeli, lecz nagle usłyszałam cichutki szept. -Nie-oznajmiła Kaprine.-Elisabeth, przecież to Wicky zabiła Yun. -Masz jeszcze czelność oskarżać moją siostrę?-wrzasnęła Lassie, odrywając się gwałtownie od ciała wspomnianej osoby. -Każdy widział, jak poderżnęła Yunce gardło-odparła chłodno Kapi. -Gdyby nie Elisabeth, która postanowiła wybrać się na spacerek, Wicky nie znalazłaby nas. Poza tym, Elisa, to ty zabiłaś moją siostrę! -A co innego miała zrobić? Wybaczyć?-zapytał gniewnie Morty. -Dlaczego się kłócicie?-zapytałam.-Yunka nie chciałaby… -Yunka nie żyje-przerwał mi Joseph.-I to twoja wina. Potrzebowałam chwili, by przetrawić te słowa. Miałam wrażenie, jakby Joseph wymawiając to zdanie zabierał ze sobą kawałek mojego serca. -Gdyby nie to, że jak zwykle musisz udawać kogoś, kto poradzi sobie ze wszystkim, nie zginęłyby dwie osoby-kontynuował.-W dodatku, sama zabiłaś jedną z nich. Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Wyglądał na wściekłego. Jego oczy były czerwone i wilgotne. Ja mogłam tylko na niego patrzeć i zastanawiać się, czy to dzieje się naprawdę. -Joseph…-szepnęłam oszołomiona. -Czego jeszcze chcesz?!-wrzasnął. Kolejna strzała trafiła w moje serce. -Przepraszam… -Przeprosiny nie wskrzeszą ani Yunki, ani Wicky-syknął.-Uciekaj, gdzie tylko chcesz. Byle z dala od nas. Jesteś wolna. Podniosłam się powoli. Oczy wszystkich były zwrócone na mnie. Niektóre pałały nienawiścią, inne wypełnione były smutkiem i bezradnością. Odwróciłam się od nich i ruszyłam na przód. Łzy spłynęły mi po policzkach i wypełniały moje oczy, zamazując widziany przeze mnie świat, który i tak stracił dla mnie swoje znaczenie. *** Nie miałam pojęcia, ile tak już szłam. Nie miałam już siły płakać, nawet gdybym chciała. Oczy mnie piekły, głowa bolała prawie tak mocno, jak bolały mnie ostatnie wydarzenia. Czułam słony smak w ustach. Powoli docierało do mnie, że zostałam sama, że już nie spotkam się z rodziną. Nie było szans, bym sama tam trafiła. Yunka i Maggie nie żyją, a ja zabiłam siostrę Lassie. Joseph mnie odrzucił. Nawet gdyby inni chcieli mnie szukać, nie zrobią tego. Traktują chłopaka jak przywódcę. -Jestem skończona-jęknęłam do siebie. Nie było sensu iść dalej. Nie było sensu dalej żyć, skoro i tak zginę samotnie. Mówią, że z każdej sytuacji jest wyjście, ale z tej nie ma. Tak samo, jak nie ma wyjścia z survivoru. Usiadłam pod jakimś drzewem, a po chwili położyłam się na plecach. Wpatrywałam się w szare niebo, przesłonięte delikatnie łysymi gałęziami drzew. Uczucie pustki wypełniało mi klatkę piersiową, bo moje serce istniało tylko fizycznie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Gdy się obudziłam, głowa mi pulsowała, a oczy paliły. Przypomniały mi się wczorajsze wydarzenia i znowu miałam ochotę płakać. Tym razem jednak trzeźwo podeszłam do sprawy i z trudem powstrzymałam się od płaczu. Postanowiłam do kogoś szepnąć. Miałam nadzieję, że ktokolwiek odpowie. Mimo przespanej nocy, nadal gotowała się we mnie złość na Elisabeth. To zadziwiające, jak można kogoś znienawidzić z sekundy na sekundę. Inni podpowiadali mi, żebym jej wybaczył, ale jak? Elisabeth naraziła nas wszystkich na niebezpieczeństwo. Yunka przypłaciła życiem za jej idiotyczne zachcianki. Jednocześnie zabiła siostrę Lassie. Podniosłem się ciężko do pozycji siedzącej. “Pogrzeb” Yunki i Wicky miał się odbyć dzisiaj, wczoraj nikt nie miał na to siły. Wyszedłem przed namiot. Przy pozostałościach ogniska, na drewnianych deskach, leżała Yunka i Wicky, a raczej ich ciała. Były sztywne, oczy miały zapadnięte, a futro oklapłe, matowe i zabrudzone zaschniętą krwią. Od tego widoku aż zakręciło mi się w głowie. Obudziłem wszystkich i zaczęliśmy przygotowywania do pochówku zmarłych. -Może jednak poprosimy Elisę, żeby wróciła?-zapytała nieśmiało Kaya. Spojrzałem na nią potępiająco. -Nie wiadomo, gdzie teraz jest i czy w ogóle żyje. Usłyszałem zirytowane westchnięcie. -Jeszcze wczoraj ją kochałeś, Joseph-powiedziała Kaprine.-Błagam cię, ty też zabiłbyś kogoś, kto skrzywdził twojego przyjaciela. Nie bądź okrutny. Nie poznaję cię! Miałem ochotę ją uderzyć, ale opanowałem się. -Przestań-odparłem tylko. -Ona sama nie przeżyje, dobrze o tym wiesz-kontynuowała. Nie odpowiedziałem. Wróciłem tylko do szałasu, w którym spała wcześniej Elisabeth. Zostawiła swoją torbę, w której trzymała jedzenie, bandaże i inne. Zacząłem przebierać w jej rzeczach poszukując czegoś użytecznego. Jedyne co znalazłem, to butla wody, którą pewnie napełniła z Kaprine i Lassie. Resztą były strzępki bandaży, niektóre nawet lekko splamione krwią. Używała ich na samym początku naszej znajomości, gdy zostałem postrzelony kulą. Odczułem dziwny smutek na to wspomnienie, jednak odgoniłem go. Nie mogłem mieć do wszystkiego sentymentu, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Wróciłem do reszty. Lassie płakała pochylając się nad ciałem siostry, szeptała coś pod nosem. Kaprine i Morty patrzyli smutno w dal, Kaya wtulała się w Eleceona. Szlochała. Uniosła głowę i powiedziała coś do niego. Ten kiwnął głową i odleciał gdzieś na swoich skrzydłach. -Co z Eleceonem?-zapytałem. -Zaraz wróci-zapewniła mnie. -Dobrze, lecę do ciebie. Odpowiedź Eleceona rozjaśniła moje myśli i sprawiła, że dostrzegłam iskierkę nadziei w tej sytuacji. Po około 5 minutach usłyszałam łopotanie skrzydeł, a po chwili szurnięcie liści. Rzuciłam się w tamtym kierunku i wpadłam w ramiona oszołomionemu Eleceonowi. -Dziękuję-powiedziałam i poczułam wilgoć na policzku. Szybko wytarłam go łapką. -Nie mogę cię tam zaprowadzić teraz. Zrobię to w nocy. -Dobrze-odparłam pośpiesznie-Dziękuję! Spojrzał się na mnie surowo i dodał: -Mimo to, za bardzo ryzykujemy. Nie chcę wiedzieć, do czego byłby zdolny Joseph, gdyby cię zobaczył. Polecimy tam tylko po to, żebyś mogła pożegnać się z resztą, potem musisz odejść. Nie wierzyłam, że dzisiejszej nocy po raz ostatni zobaczę moich dawnych przyjaciół. Musiałam jednak zachować spokój. -Dam ci mapę survivoru. Gdybym mógł, sam zaprowadziłbym cię do portalu… -Nie-rzekłam zdecydowanie.-Kieruj resztę. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby zginęli… Kiwnął głową i przytulił mnie. -Do zobaczenia!-krzyknął, odlatując. Odprowadziłam go wzrokiem, rozkoszując się świadomością, że jeszcze się zobaczymy. Eleceona nie było coraz dłużej. Obawiałem się, że może chce uciec, przyprowadzić tu Elisabeth lub coś w tym stylu. Coraz bardziej się niecierpliwiłem, gdy dostrzegłem coś na niebie. Eleceon wylądował koło nas, sprawiając, że uschnięte, brudne liście zawirowały. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Odczułem lekką ulgę, że wrócił bez żadnych, jak mi się wydawało, złych zamiarów. Zaczęliśmy kopać dwa, głębokie doły. Zajęło nam to sporo czasu, zwłaszcza, że nie mieliśmy łopat. Gdy skończyliśmy, z trudem umieściliśmy w nich ciała zmarłych. Zasypaliśmy wszystko ziemią i złożyliśmy na nich gałązki drzew iglastych, które zerwały dziewczyny. Kwiaty nigdzie nie rosły. Patrzyłem się na grób Yunki. Byłem jej pierwszym, i chyba jedynym, przyjacielem. Reszta naszej grupy uważała ją za dziwadło. Nawet Elisabeth nie… Elisabeth. Doznałem lekkiego szoku, gdy uświadomiłem sobie, że kiedyś gotów byłem poświęcić za nią życie. Kochałem ją i byłem przekonany, że będę kochał ją zawsze. Przecież miłość powinna trwać wiecznie. Właśnie na tym polega - nie jest to chwilowa fascynacja, tylko miłość. W takim razie, być może to nie była miłość? Może to było jedynie bardzo silne zauroczenie? Z rozmyślań wyrwał mnie grzmot dochodzący z daleka. Wszyscy westchnęli i zaczęli schodzić się do namiotów. Słońce już dawno schowało się za horyzont. Ja także schroniłem się w szałasie. Ułożyłem się wygodnie i zamknąłem oczy. Zasnąłem, wsłuchując się w stukanie deszczu o zbudowane z gałęzi i liści ściany namiotu. Z twardego snu zbudziło mnie łopotanie skrzydeł. Eleceon jednak po mnie przyleciał. Było niezwykle ciemno, więc zawołałam cicho chłopaka. Usłyszałam szuranie liści i poczułam na swoim ramieniu czyjąś łapę. -Eleceon?-zapytałam nerwowo. -A kto inny?-usłyszałam w odpowiedzi. -Nie wiem, może Itsu? -Nie gadaj, tylko chodź. Chwycił mnie mocno pod pachy i wznieśliśmy się w powietrze. Wzlecieliśmy ponad drzewa i po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczyłam księżyc. Ogromna tarcza spowiła cały świat srebrnym blaskiem. Lodowate powietrze przeczesywało mi włosy. Lecieliśmy szybko - krajobraz zamazywał mi się przed oczami. W końcu Eleceon zniżył lot i wlecieliśmy między drzewa. Usłyszałam jakiś trzask i jęknięcie Eleceona. -Co się stało?-zapytałam zaniepokojona. -Nie, nic-odpowiedział zmieszany. Chłopak zachwiał lekko. -Może lepiej już wylądujmy-podpowiedziałam cicho. Skinął głową i zaczęliśmy wolno kierować się ku ziemi. Gdy poczułam ziemię pod łapkami, spojrzałam na Eleceona. Wyglądał normalnie, poza tym, że był lekko zawstydzony. -Wszystko dobrze? -Tak. Po prostu zahaczyłem skrzydłem o gałąź. Pokiwałam głową. -Gdzie jesteśmy? -Niedaleko-odpowiedział.-Parę kroków i będziemy na miejscu. Miał rację - przez pnie drzew prześwitywało delikatne światło. Tam pewnie musiała być polana. Ruszyłam przed siebie, a Eleceon szedł za mną. Drzewa rosły coraz rzadziej, aż w końcu całkowicie zniknęły. Z mroku wyłoniły się szałasy i miejsce po ognisku ogrodzone kamieniami. Miałam ochotę wbiec do namiotu Josepha i przytulić go, ale powstrzymałam się. Eleceon wszedł do mojego dawnego schronienia i wrócił po chwili trzymając średniej wielkości przedmiot. -To twoja torba. Zapakowałem tam trochę wody i prowiantu. -Dziekuję… jeszcze raz. Wykonał gest zachęcający do pójścia za nim. Zrobiłam to. Zaprowadził mnie do dwóch owalnych kopców. -Yunka i Wicky-powiedział tylko. Natychmiast zrozumiałam i posmutniałam. Do tej pory miałam nadzieję, że to tylko zły sen. Teraz w to zwątpiłam. -Przepraszam. Wybaczcie mi-szepnęłam. Miałam ogromne poczucie winy. Policzki znowu zrobiły mi się mokre. Eleceon objął mnie i pogładził po głowie. Starałam się nie trząść, ale dreszcze wstrząsały całym moim ciałem. Oderwałam się od chłopaka i poszłam do szałasu, w którym spał Joseph. Zajrzałam do środka. -Żegnaj, Joseph-powiedziałam cichutko.-Kocham cię. -Ja ciebie też-wybełkotał przez sen. Przez krótką chwilę chciałam rzucić się na niego, przytulić, pocałować. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że śpi i prawdopodobnie powiedział to, bo coś mu się śniło. Mimo to, uśmiechnęłam się słabo. Może to oznacza, że w głębi serca nie nienawidzi mnie tak bardzo? -Chyba powinnaś już iść-szepnął Eleceon. -Tak, masz rację-przytuliłam go.-Dziękuję z całego serca. Do widzenia. I oddaliłam się w mrok. Szłam godzinę. Dwie. Trzy, aż w końcu straciłam rachubę. Dopiero po moim zmęczeniu domyślałam się, że maszerowałam już dosyć długo. Poszukałam jakiegoś pieńka lub czegokolwiek, co nadawałoby się do siedzenia. Na ziemi było zbyt dużo topniejącego śniegu, a co za tym idzie - błota. Zobaczyłam niewielki kamień pokryty mchem. -Lepsze to niż nic-mruknęłam do siebie. Usiadłam na zimnej skale i przejrzałam torbę. Znajdowało się w niej trochę jedzenia, woda i rzeczy, które wzięłam z domu: bandaże, nożyczki, gazy… Postanowiłam przejrzeć mapę, którą dał mi Elecon. Mogłabym wytyczyć sobie trasę do portalu i podzielić dystans tak, by przejść jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie, przy jak najmniejszym zmęczeniu. Poczułam nagły przypływ optymizmu. Oczami wyobraźni widziałam, jak pokonuję drogę w parę dni, spotykam rodzinę. Mogłabym nawet poinformować jakieś służby o tym, że Joseph i reszta utknęli na survivorze. Na pewno by pomogli. Energicznie przeszukałam torbę i ze strachem odkryłam, że żadnej mapy w niej nie ma. Przypomniałam sobie szczegółowo całą rozmowę z Eleceonem. Byłam pewna, że włożył mi ją do torby. Szepnęłam do niego, lecz w mojej głowie zabrzmiał spokojny i łagodny głos. -Ta osoba zablokowała szept od ciebie Przeklnęłam. -Zablokował mnie-kipiała we mnie złość. Nawet on, ten miły, uczynny Eleceon mnie zdradził. Pewnie Joseph to wszystko zaplanował. Nastawił wszystkich przeciwko mnie. Cały optymizm mnie opuścił, miałam ochotę płakać. To, że najprawdopodbniej tu zginę nie miało już znaczenia. Bolało mnie to, że moi przyjaciele mnie nienawidzą, nie ufają mi. To chyba najgorsze uczucie z możliwych. Szczerze mówiąc, miałam ochotę już to skończyć. Nie wiedziałam nawet, w którą stronę iść. Byłam bezradna. Usłyszałam za sobą trzask. Odwróciłam się gwałtownie. Gdy dostrzegłam uciekającą w panice wiewiórkę, odczułam ulgę. To chyba oznacza, że nadchodzi wiosna. -Cześć-powiedział ktoś za moimi plecami. Po takim czasie spędzonym na survivorze nauczyłam się już szybkiej reakcji. Kopnęłam na oślep, a moja tylna łapa uderzyła w coś miękkiego. Usłyszałam jęk. Przede mną klęczał ciemnowłosy chłopak i trzymał się za brzuch. -Przepraszam-wydukałam.-Nie spodziewałam się tu nikogo. -Wiem, to moja wina-zaśmiał się lekko.-Nieźle kopiesz. Nie odezwałam się. Nie miałam dobrych przeczuć co do tego nieznajomego. -Chciałem cię pocieszyć… Widziałem, że jesteś taka smutna i samotna. -Obawiam się, że nie dasz rady mnie pocieszyć-odpowiedziałam chłodno. -Zawsze mogę próbować-uśmiechnął się szelmowsko. Zignorowałam go. Usiadłam z powrotem na zimnym kamieniu i wpatrywałam się w podgniłe liście. Zapanowała cisza, którą do niedawna uznałabym za niezręczną, ale teraz mi to nie przeszkadzało. Chłopak odchrząknął. -Wiesz, muszę ci powiedzieć, że cię śledziłem-wydukał. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ale ten kontynuował. -Widziałem, że przyjaciele cię porzucili, a ja znam grupę osób, która mogłaby ci pomóc. Zaprowadzić cię tam? -Po co mnie śledziłeś? -Nie mogę powiedzieć. -Dlaczego? Bałam się go coraz bardziej, ale starałam się to ukrywać. -Jeśli za mną pójdziesz, to się dowiesz. -Nie chcę nigdzie… Spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem, a ja urwałam. Na chwilę straciłam oddech. Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. -Nie martw się, nic ci nie będzie. Swoją drogą, mam na imię Heat. -Elisa-odpowiedziałam z rezygnacją. Uśmiechnął się do mnie i ruszyliśmy przed siebie. Obudziłem się w podłym nastroju. W nocy nakryłem Eleceona, gdy gdzieś odlatywał. Na szczęście dosyć szybko przyznał się do tego, że chce pomóc Elisabeth. Zgodziłem się na prowiant, ale mapa była zbyt wielką pomocą, tym bardziej, że to my mieliśmy z niej korzystać. Jedynym plusem w tej sytuacji było to, że przekonałem się, jak wielki szacunek ma do mnie reszta. Po samym wyrazie jego twarzy widziałem, że już nie odważy się na takie działania. Rano rozmyślałem nad tym, co robić dalej. Polana, na której nocowaliśmy miała wiele plusów. Między innymi, w miarę blisko był bardzo czysty zbiornik wodny, mieliśmy więc łatwy dostęp do wody pitnej. Z drugiej strony, musimy jednak kiedyś wyruszyć. Nie możemy tu zostać na zawsze. Uznałem, że przedyskutuję to z resztą. Obudziłem wszystkich i zebraliśmy się przy ognisku. Lassie znowu była zapłakana. -Lassie, proszę, uspokój się-powiedziałem. -Jak mam się uspokoić? Dwa miesiące temu widziałam moją siostrę po raz pierwszy od wielu lat, a wtedy próbowała mnie zabić. Teraz nie żyje, zamordowana przez dziewczynę, którą uważałam za przyjaciółkę! -Mnie też jest po tym ciężko, ale musimy o czymś porozmawiać. Lassie posłusznie otarła łzę i spojrzała na mnie z wyczekiwaniem. -Chciałem z wami omówić sprawę zostania tutaj. Jak wiadomo, nie możemy tu zostać na zawsze, musimy się wydostać z survivoru. Pytanie tylko, jak długo chcemy się tu zatrzymać. Wszyscy spojrzeli po sobie. W końcu Eleceon zabrał głos. -Uważam, że powinniśmy zostać tu jeszcze na parę dni. Musimy odzyskać siły, uspokoić się. W takim stanie, w jakim jesteśmy, łatwo nas coś, lub ktoś, zaatakuje. Pokiwałem głową, całkowicie się z nim zgadzałem. Szliśmy przez las naprawdę długo, zaczęło się rozjaśniać. -Gdzie ty mnie prowadzisz?-zapytałam. -Nie mogę zdradzić, ale to już niedaleko. Miał rację. Zatrzymał się przy jakimś metalowym włazie. -Mieszkasz w bunkrze?-zapytałam. -Jest nas więcej, niż tylko ja, a to jest coś o wiele większego od bunkru-uśmiechnął się tajemniczo. Otworzył właz. Ukazał mi się długi, pionowy tunel i stara drabina. Heat wszedł do środka. -Zapraszam. Niepewnie zaczęłam schodzić po drabinie. Chłopak poruszał się o wiele szybciej. Nic dziwnego - pewnie mieszkał tam od dawna. Kiedy w końcu znalazłam się na samym dole, Heat czekał przy masywnych, żelaznych drzwiach. Uśmiechnął się do mnie tajemniczo i przekręcił małe pokrętło znajdujące się na ścianie. Nawet go nie zauważyłam. Rozległo się ciche stuknięcie, dochodzące jakby ze środka. Mój nowy znajomy otworzył drzwi z lekkim, niezbyt dobrze ukrywanym trudem. Za dwoma wielkimi płytami ciągnął się długi tunel. Heat pociągnął mnie za sobą, nadal się uśmiechając. Nie umiałam rozpoznać emocji, która malowała się na jego twarzy. Przypominała mi mieszankę ekscytacji, zadowolenia i czegoś jeszcze. Korytarz był długi i miał wiele rozłóg. Jednak my szliśmy cały czas naprzód, od czasu do czasu mijając grupki głośno rozmawiających myszy. Jedna z nich nawet skomplementowała moje różowe włosy. Większość z nich miała uśmiech podobny do Heata - tajemniczy, szelmowski, a momentami nawet lekko mroczny. Ciekawe. -Gdzie idziemy?-zapytałam. -Zobaczysz. Prychnęłam. Ten koleś zaczął mnie już irytować. W dodatku miałam mnóstwo innych pytań - co to za miejsce, kim są te wszystkie myszy, jakie mają intencje. Nie zadałam ich jednak. Ich los byłby taki sam, jak ich poległego poprzednika. Gdy szliśmy już tak długo, że zaczęłam zagłębiać się głęboko w sens mojego życia, doszliśmy do końca tunelu, gdzie znajdowały się drzwi. Nie tak wielkie i ciężkie, jak przy wejściu, ale również robiące wrażenie. -Nic nie mów-zbliżył się do mnie gwałtownie przykładając mi palec do pyszczka. Odepchnęłam go odruchowo, zażenowana całą sytuacją. Ten zdawał się to zignorować i kontynuował: -Nasza szefowa nie należy do najmilszych osób, więc nie odzywaj się, dopóki sama ci nie pozwoli. Inaczej może się to źle dla ciebie skończyć. Przypomniałam sobie atak Itsu i lekko zadrżałam. Pół sekundy później zaśmiałam się. Zabawne, że tak szybko wcięła się w mój umysł. Heat powoli i ostrożnie popchnął drzwi, które otworzyły się, ukazując fioletowowłosą postać leżącą na kanapie. Natomiast ja, zapominając o ostrzeżeniach Heata, roześmiałam się tak głośno, jak nigdy przedtem. Z czasem mój histeryczny śmiech zamienił się w nerwowy chichot, aż w końcu znikł całkowicie. Heat patrzył na mnie osłupiały, fioletowowłosa dziewczyna siedziała na kanapie ze zirytowaną miną. Przynajmniej na taką wyglądała - oczy miała zasłonięte przepaską. -Przecież ci mówiłem… -Wybacz, ale nigdy bym nie pomyślała, że pracujesz dla tej brutalnej, wrednej, i wiele innych gorszych określeń, dziewczyny. -Nie pracuję-odparł stanowczo. -Tak? A więc dlaczego mnie śledziłeś? Sam z siebie? -Tak właściwie, to…-zaczął się tłumaczyć. -Itsu ci kazała-ucięłam.-Mogłam się domyślić. Żegnam wszystkich. Odwróciłam się na pięcie i uciekłam jak najszybciej. Głupia byłam, że dałam się tu zaciągnąć. Głupia byłam, że myślałam, że im ucieknę. Ale komu mogłoby przyjść do głowy, że ten miły chłopak pracuje dla tak okropnej osoby, jaką jest Itsu? Myślałam, że sobie już odpuściła. Jak długo można ścigać jedną osobę? To staje się już chore. Nagle coś szarpnęło mną do tyłu. Złapali mnie, pomyślałam. Czemu miała służyć moja ucieczka? Chyba tylko pogorszenia całej sytuacji. Teraz już nic nie zdziałam. Zabiją mnie lub będą tu więzić. Po Itsu spodziewałabym się pierwszej opcji, ale ona zrobiłaby wszystko, żeby uprzykrzyć mi życie. Musiałam udawać osobę, która bardzo chce się wydostać, żyć. Wtedy najprawdopodobniej łaskawie mnie zabije, a ja będę jej za to wdzięczna. Moje męki nareszcie się skończą. Zostałam przygnieciona do podłogi, wokół mnie zgromadził się tłum myszek. Jakiś głęboki, męski głos coś wykrzykiwał, ale nie mogłam zrozumieć, co. Głowa mi pulsowała, było mi gorąco, powietrze zrobiło się ciężkie i gęste. Czyjaś łapa trzymała mnie w nadgarstkach, druga trzymała głowę przy ziemi. Zabrali moją torbę. Serce biło mi mocno, szybko oddychałam. W mojej głowie kotłowały się różne myśli, ale nagle w moim umyśle coś zaskoczyło. Postanowiłam zastosować się do mojego wcześniejszego planu: będę udawać, że walczę by się stąd wydostać. Wtedy prędzej czy później mnie zabiją. Itsu jest okrutna, będzie chciała więc jak najbardziej zepsuć moje plany. Im bardziej pokażę swoją obojętność, tym więcej tortur i cierpienia mnie czeka. Zaczęłam więc się kręcić, krzyczeć, wyrywać. Udało mi się nawet popłakać. Trzymająca mnie mysz gwałtownie mnie uniosła i rzuciła ponownie na podłogę. Tępy ból rozniósł się po mojej czaszce. Stęknęłam cicho z bólu i zamknęłam oczy. Chciałam zemdleć, by już tego nie czuć. Uspokoiłam się. Uległam. Tłum zaczął się rozchodzić. Po odczekaniu kilku minut, mysz szarpnęła mną do góry. Gdy wstałam, ta zaczęła mnie gdzieś prowadzić. Ledwo doszłam do małego, skromnego pokoju. Jedyne, co się w nim znajdowało to łóżko. -Luksusowo-wymamrotałam. -Nie marudź-rzucił ostro dobrze zbudowany mężczyzna stojący za mną. -Nie marudzę. Nie spałam w prawdziwym łóżku ponad rok. Moje własne słowa tak mnie zszokowały, że nawet nie zauważyłam, gdy zamknięto mnie w pomieszczeniu. Byłam na survivorze od ponad roku. W domu musiało się dużo zmienić. Moje urodziny przypadają na wczesną zimę, a więc mam już 18 lat. Zawsze spędzałam ten dzień z rodziną. Nagle perspektywa śmierci przeraziła mnie. Poczułam, że bardzo chcę spotkać się z rodziną. O Josephie i reszcie nie miałam ochoty już myśleć. To, że mnie zranili i zawiedli, to naprawdę mało powiedziane. Musiałam o nich po prostu zapomnieć. To była najlepsza opcja. Mimo to, znowu zachciało mi się płakać. Tym razem nikt mnie nie widział i nie słyszał. Rzuciłam się więc na łóżko i zaniosłam szlochem. Do niedawna myślałam, że jestem silna, że poradzę sobie ze wszystkim. Teraz poczułam się słaba jak mała dziewczynka. Płakałam tak długo, że nie zauważyłam, kiedy przestałam. Patrzyłam się tępo w ścianę, przypominając sobie chwile spędzone z rodziną, przyjaciółmi. Zagłębiłam się w swoje rozmyślania, gdy usłyszałam ciche szczęknięcie zamka. -Hej-usłyszałam. Nie odwróciłam się. Głównie dlatego, że nie miałam ochoty, a poza tym musiałam wyglądać strasznie. -Jak się czujesz?-zapytał Heat. -A jak mam się czuć?-mój głos zabrzmiał słabiej, niż się tego spodziewałam.-W parę dni straciłam przyjaciół, zostałam oszukana przez chłopaka, który zdawał się być miły, a teraz czekam na śmierć w bazie mojej największej wrogini. Itsu-imię dziewczyny wypowiedziałam jak przekleństwo. -Nie okłamałem cię-stwierdził Heat. -W takim razie jak można opisać to, co mi zrobiłeś? To miał być niewinny żarcik? -Wykonywałem tylko polecenia mojej szefowej. -Ślepiec. Nie masz własnego rozumu? -Z drugiej strony, myślałem, że jesteś bystrzejsza i nie dasz się w to wciągnąć-oznajmił kpiąco. Tego było za dużo. Spojrzałam na chłopaka zabójczym wzrokiem, po czym wstałam z łóżka. -Zniszczyłeś mi życie, a teraz jeszcze masz czelność tak twierdzić?-zapytałam, mój głos stawał się głośniejszy z każdym słowem. -Twoi przyjaciele je zniszczyli porzucając cię, ja nie maczałem w tym palców. -Nie?-teraz już prawie krzyczałam.-Przed twoim przybyciem miałam jeszcze nadzieję, teraz ją straciłam. Jak możesz tak w ogóle twierdzić? Wyglądał na spokojnego i opanowanego, a to zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. -I co tak stoisz?!-wrzasnęłam. Zaczęłam się trząść, upadłam na kolana i płakałam. Właściwie, można było to nazwać wyciem. Byłam naprawdę zrozpaczona. Heat patrzył na mnie ze współczuciem, uklęknął przy mnie i powiedział: -Spokojnie, tu będzie ci dobrze. -Zostaw mnie-wydusiłam przez płacz. Odsunęłam się od niego. -Zaufaj mi. -Już ci zaufałam i zawiodłam się na tobie. Dlaczego miałabym zrobić to jeszcze raz? -Bo jestem jedyną osobą, której jak na razie możesz zaufać. Podszedł do mnie i przytulił mnie. Głaskał mnie po głowie, bawiąc się moimi włosami. Nie byłam tym zachwycona, ale też nie protestowałam. Byłam zbyt zmęczona, by znowu się z nim kłócić. Głowa mnie bolała. Cała się trzęsłam. -Odpocznij-powiedział w końcu i odszedł. Tak po prostu. Bez zbędnych uśmiechów, beż pożegnań. Zamknął cicho drzwi, a ja położyłam się na łóżku i momentalnie zasnęłam. WIĘCEJ W POŚCIE #141 Znajdują się tu postacie przeniesione z postu #43 z powodu problemów technicznych #41 Imię : Eleceon (Czytaj : Eleceon) Może jakiś inne? Jak tak, możesz sam/a zmienić :) Płeć : Chłopak Wiek : 23 lat Charakter : Miły, milczek. Imię: Kaya Płeć: Dziewczyna Wiek: 22 lata Cechy: waleczna, przyjacielska, troche złośliwa Imię: Yunka Wiek: 19 lat Cechy: Dziwna (i to bardzo), uważa sie za kota (jakby co to ma na dodatek czapke kotka w kolorze jej włosów ale nie nałożyłam ją na myszke bo poprostu chcialam by miala dlugie wlosy a gdybym nałożyła te czapke to by wygladalo ze ma krotkie i no :( ), tak w minimalnym stopniu zachowuje sie jak yuno gasaii (nie jest yandere i takie tam tylko po prostu jest troszke... psychiczna), nie miała w dzieciństwie przyjaciół więc gdyby miała przyjaciela to traktowała by go jak własną rodzinę, poświęciłaby się dla przyjaciela, ma lekkie problemy ze sobą (łatwo sie załamuje, poddaje, często płacze właśnie przez to że nigdy nie miała przyjaciół), ma ostre kły które najczęściej odstraszały większość myszek. I jeśli można to w każdej chwili może sie zamienić w człowieka, jednakże bardzo rzadko (prawie nigdy!) używa tej przemiany z powodu tego że inni się jej boją a na dodatek jeśli przez dłuższy czas będzie w ciele człowieka to jej ukryte ,,ja'' przejmie nad nią kontrolę, staje sie wtedy bardzo agresywna i przestaje innych rozpoznawać. Wyglądałaby wtedy mniej więcej tak: http://i.imgur.com/gvkjSRI.jpg Dzieciństwo Mała, biała myszka rzucała śnieżkami w starszego chłopaka o szarym futerku. -Elisabeth, muszę iść do szkoły-burknął. -Dlaczego?-zapytała smutno.-Co wy robicie w tej szkole, że to jest takie ważne? -Uczymy się, jak zdobywać sery, albo jak być dobrym shamanem. -Zostań ze mną, pobawimy się-jęknęła niezadowolona. -Pobawimy się, jak wrócę ze szkoły-obiecał. Dziewczynka niechętnie ustąpiła, po czym obróciła się na pięcie i poszła w kierunku małego, drewnianego domu. Weszła do środka. Było tam ciepło i przytulnie; ogień tańczył w kominku, ogrzewając tym samym drobną kobietę o śnieżnobiałym futerku, czarnych włosach i ciemnych, miłych oczach. Spojrzała w kierunku dziecka i posłała mu uśmiech. -Damian poszedł do szkoły?-zapytała. -Tak-odparła dziewczynka i usiadła na fotelu koło brunetki.-Mamo, kiedy ja będę chodzić do szkoły? -W przyszłym roku-odpowiedziała, bawiąc się różowymi kosmykami włosów córki. -Dlaczego tak późno? Nie mogę chodzić tam już teraz, z Damianem? -Damian jest od ciebie starszy, więc poszedł wcześniej niż ty. Elisabeth zamilkła, patrząc na płomień ogarniający kawałek drewna w piecu. Powieki zaczęły jej ciążyć i po chwili już spała. *** Obudziło ją szczękanie naczyniami. Od razu poczuła piękny zapach i już wiedziała, że jej mama, Alice, gotuje obiad. Podeszła do niej i zajrzała do garnka. Bulgotał w nim żółty, gęsty płyn. -Zupa serowa-podpowiedziała mama. Elisabeth lekko skrzywiła się na tą myśl. Zawsze jedli zupę serową, a to dlatego, że była najtańsza i najprostsza do zrobienia. Po prostu roztapiało się ser i rozcieńczało go wodą. Serek najczęściej przynoszony był z vanilli. Mieli go dosyć sporo, ponieważ tata Elisy przebywał tam praktycznie całe dnie. Ser można było wymienić na inne składniki, ale tylko w większych plemionach. Trzeba było albo do nich należeć, albo podpisywać różne papiery, a takie coś trwało co najmniej cztery miesiące. Czasem szczęściarze przywozili jakieś jedzenie i dawali je bliskim, przyjaciołom, lub sprzedawali na targach. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka zimno, śnieg i zmarzniętego Damiana. Jego dotąd czyste, czerwone włosy i szare futro, pokryte było białym puchem, który zaczął zamieniać się w wodę. Alice wzięła kuchenną szmatkę i rzuciła ją chłopakowi. -Jak w szkole?-zadała pytanie powstałe jeszcze za czasów Bogini. -Dobrze-odparł, wycierając się dokładnie. -Pobawimy się teraz?-zapytała szczęśliwa Elisabeth. -Czy ty widzisz, jaka jest śnieżyca? Może jak przestanie padać, to wyjdziemy. Mała westchnęła i wróciła do obserwacji powstającego jedzenia. Alice odstawiła zupę z ognia i spojrzała za okno. -Mocno pada, ale ja muszę coś załatwić-mruknęła, jakby do siebie. -A co?-zapytała Elisa. -Niespodzianka-uśmiechnęła się słabo.-No nic, muszę iść. Tata niedługo przyjdzie. Włożyła płaszcz, założyła czapkę i szalik, po czym wyszła. Przez chwilę widać było, jak drepcze po puszystej warstwie śniegu, lecz wkrótce jej sylwetka zniknęła w bieli. Damian rozsiadł się wygodnie na fotelu i przymknął oczy. __ Tymczasem chłopiec w czarnym kapturze włóczył się wśród straganów. Miał ochotę coś zjeść, lecz nie mógł. Niepotrzebnie uciekał od każdej myszy, która chciała mu pomóc. Niestety, często na chęci się jednak kończyło. Starali się, ale większość osób nie potrafiła zająć się dzieckiem. Joseph nie był u nich szczęśliwy. Czuł się odrzucany, niepotrzebny, samotny. Nawet nie umiał sobie znaleźć przyjaciół w Domu Dziecka. Uważał, że każdy się od niego odwracał. Poza tym, po co się z kimś kolegować, skoro i tak któryś z nich wkrótce odejdzie, może nawet do innego plemienia? Pogrążony we własnych rozmyślaniach, nawet nie zauważył eleganckiej kobiety, na którą wpadł. -Przepraszam-wymamrotał. -Nic się nie stało, kochanie. Nie jest ci zimno? Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Oczywiście, że było mu zimno. Jednak co ona mogła na to poradzić? Nie chciał być też nachalny i prosić o pomoc. Nie chciał zostać żebrakiem. -Trochę-odpowiedział w końcu. Zmarszczyła brwi. W końcu oznajmiła: -Wiesz, mój dom jest niedaleko. Mam jedzenie, w piecu się pali. Chcesz u nas przenocować? -Nie trzeba. Mama będzie się martwić-skłamał. -Na pewno nie! A jeśli będzie, to wszystko wytłumaczę. Nie bój się, chodź. Mam dwoje dzieci, na pewno się z nimi dogadasz-uśmiechnęła się ciepło. Sprawiała wrażenie miłej. Nic mu nie zaszkodzi, jeśli z nią pójdzie, prawda? __ Śnieżyca za oknem nadal szalała. Dzieci czekały w domu na rodziców, lecz żaden z nich nie wracał. Damian się tym nie przejmował- wiedział, że jeśli mają coś ważnego do załatwienia, mogą wrócić nawet za parę godzin. Jednak Elisabeth powoli odchodziła od zmysłów. Co jeśli mamę ktoś porwał? Poślizgnęła się na lodzie i zamarza na chodniku? Może spotkała zabójcę, który zadźgał ją nożem? W głowie Elisy jeden czarny scenariusz przekrzykiwał drugiego doprowadzając ją do szału. Na szczęście jej męczarnie nie trwały długo, bo drzwi trzasnęły i do domu weszła wysoka mysz, której czarne futro pokryte było płatkami śniegu. -Co tam, dzieciaki?-zapytał mężczyzna. -Dobrze-odparł Damian. -Jak było na vanilli, tato?-zapytała dziewczynka. -Nie najlepiej, ale też nie najgorzej. Większość shamanów nie umiała doprowadzić nas do sera, więc nie zebrałem go za dużo- odpowiedział z lekkim smutkiem, po czym dodał.-Gdzie mama? -Poszła załatwić coś ważnego-wyjaśnił Damian. Tata pokiwał głową, po czym spojrzał na garnek pełen zupy serowej. -Odgrzejemy sobie zupę-mruknął pod nosem. *** Już po chwili wszyscy zajadali obiad. Elisabeth zapomniała nawet o tym, że tak martwiła się o mamę. Rzadko zdarzało się, że tata tak wcześnie wracał z vanilli, a jeszcze rzadziej, że jedli i rozmawiali razem. Nagle w drzwiach stanęła Alice. -Cześć-przywitała się i weszła do środka.-Marcus, wcześnie wróciłeś. -Chciałem wam zrobić niespodziankę. -A to kto?-zapytała Elisa, dopiero teraz zauważając chłopca stojącego za mamą. -Spotkałam tego chłopca na targu-oznajmiła mama.-Zimno mu, jest głodny, więc pomyślałam, że może u nas przeczekać śnieżycę. -Oczywiście, że może!-zawołał Marcus przełykając zupę. -Kupiłam na targu kukurydzę-pochwaliła się brunetka i rozdała każdemu po jednym ziarnie. Wszyscy, łącznie z nieznajomym chłopcem rozkoszowali się smakiem ziarna. Nieczęsto można było kupić takie coś na targu. Śnieżyca w końcu ustała i chłopiec w kapturze upierał się, że musi wracać do domu, ale Elisa i Damian namówili go na zabawę na dworzu. Tak spędzili cały wieczór, aż w końcu nowy przyjaciel dzieci pożegnał się i zniknął na rogu. Jego radość można było dostrzec gołym okiem. WIĘCEJ W POŚCIE #141 Dernière modification le 1492210500000 |
Aya_san « Consul » 1477165860000
| 0 | ||
świetny rozdział ouo |
Hajlina « Consul » 1477168200000
| 0 | ||
czekam i będę na kolejny<33 |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1479322560000
| 0 | ||
Rozdział 26 Kocham moją wenę.<3 |
Hajlina « Consul » 1479325620000
| 0 | ||
ah, mocno czekam na kolejny<33 |
Aya_san « Consul » 1479327720000
| 0 | ||
malahania a dit : muszę zacytować siebie, czekam na następny |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1480025040000
| 0 | ||
Rozdział 27 Co sobie myślę: "O, mam nocną wenę! Na pewno wymyślę genialny rozdział na więcej niż 1000 słów!" Co sobie myśli mój mózg: "Wena i tak znowu zablokuje ci się na 600 słowach." Tym oto sposobem znowu jest krótki rozdział. W sumie to zawsze taki jest, więc przestanę już was o tym informować. Co tak mało osób? Jeśli to czytasz, to daj jakiś znak o sobie! Co ja sobie myślę, i tak będą max.3 posty Taka ciekawostka: zauważyłam, że Lassie i Elisabeth w tym rozdziale zachowują się tak jak ja, gdy mam gorszy dzień. |
Hajlina « Consul » 1480087380000
| 0 | ||
jestem tutaj, czytam!! |
Aya_san « Consul » 1480098840000
| 0 | ||
malahania a dit : znowóż to, muszę ZNÓW cytować siebie woohoo |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1481322000000
| 0 | ||
Rozdział 28 Nocna wena znowu dała o sobie znać. Tak naprawdę, to planowałam to już od pewnego czasu, ale tak jakoś wyszło, że dopiero teraz to piszę. gaberosss a dit : Nie wiedziałam, że można zakochać się w opowiadaniu xD Miło mi :D hajlina a dit : Cieszę się! malahania a dit : Dziękuję xd |
Hajlina « Consul » 1481362440000
| 0 | ||
Dlaczego akurat w tym momencie musiałaś skończyć :'( |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1481364120000
| 0 | ||
hajlina a dit : Bo lubię :') |
Aya_san « Consul » 1481444040000
| 0 | ||
JAK MOGŁAŚ a tak na serio fajny rozdział postawmy znicza dla Yunki (*) |
Bejrzie « Consul » 1481560980000
| 0 | ||
|
Orzeszekmysz « Citoyen » 1481648820000
| 0 | ||
bejrzie a dit : Cieszę się, że ci się podoba.:) Słuchajcie a raczej czytajcie. Zbliża się 100 post. Dla niektórych może to i mało, ale dla mnie to ogrooomne osiągnięcie. Gdy zakładałam to fanfiction, byłam pewna, że na 20 się skończy. Z tej okazji chciałabym zrobić dla was coś specjalnego. Problem w tym, że nie mam pojęcia co. xd Jedyne, co mi przychodzi do głowy to jakieś ciekawostki dotyczące tego ff. Może wy coś wymyślicie? Liczę na was.:) Nieaktualne. Wszystko naprawiłam, ale musiałam przenieść postacie i rozdział 25 z postu #43 do #81. Inaczej znowu by się psuło, ale teraz wszystko jest ok.;)Hmm, tak w ogóle, to zauważyłam, że coś się popsuło w poście #43. Naprawię to 14.12, więc jeśli ktoś przez to nie doczytał do końca rozdziału 25, to bardzo przepraszam! Jutro ok. 17:00 powinno być wszystko na swoim miejscu. Dernière modification le 1481727720000 |
Bejrzie « Consul » 1481729040000
| 0 | ||
orzeszekmysz a dit : Fajnie, że będzie coś specjalnego ^^ |
Aya_san « Consul » 1481737680000
| 0 | ||
orzeszekmysz a dit : A może coś w guście 'jak to było przed całą akcją ff'? a jak nie to wszystko mi pasi Dernière modification le 1481737740000 |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1481738640000
| 0 | ||
malahania a dit : To może być dobre :o Ok, to zacznę szykować te speszyl sprawy, postaram się je przygotować na weekend ^^To będzie trudne, ale ok |
Aya_san « Consul » 1481742540000
| 0 | ||
orzeszekmysz a dit : tak wgl czekam bardzo bardzo jestem setką yayayayayayay |