| Maczopaczo #0000 « Citoyen »
Date d'inscription : 15/02/2012 Communauté : Polonaise Messages : 359 Prestige : 2 Niveau : 1 Hors ligne Tribu : |
Kiedyś coś tu napisze. :P
Cześć, jestem Julian Arrow I,ale przedstawiam się jako Maczo. Chcę wgłębić Cię w moją historie. Zacznę od początku, od momentu moich narodzin w mieście "Krar" na Równinach Mysz. Mój ojciec miał przodków myszo-szopów i to właśnie na mnie padło, że ja nim też jestem. Każdy tutejszy, a nawet nietutejszy mówił na mnie "wyrzutek". Wolny czas spędzałem na skakaniu z dachu na dach. Uwielbiałem moment, gdy razem z tatą chodziliśmy do lasu. Czasami mój ojczym wspinał się razem ze mną szczyt starego dębu. Widać było z niego Górę Szopa. Tata mówił, że tam mieszkali jego przodkowie, ale wypominał mi, żebym nigdy tam nie szedł. Dzieciństwo minęło mi w miarę szybko. Gdy byłem już nastolatkiem, chęć pójścia na Górę Szopa była jeszcze większa, aż w końcu to zrobiłem. Wymknąłem się w jedną ciemną noc i wyruszyłem w stronę mojego celu. Ciągle myślałem jak na to zareagują moi rodzice. Po kilku dniach, gdy szedłem ścieżką prowadzącą na szczyt, okrzyki wojenne przeszył moją głowę. Po mojej prawej stronie był widok na całą Równinę Mysz. A w oddali... wielka armia myszo-tygrysów, którzy niedawno zaczęli podboje. Byli dużo bliżej miasta ode mnie. Nie panując nad sobą rzuciłem się z urwiska i na łapach zacząłem zsuwać się po zboczu, aż po sam dół. Nie liczyłem się z bólem kończyn. Biegłem prawie bez przerw. W końcu wbiegłem z buszu i szybko stanąłem w bramach. Mimo moich wołań i ostrzeżeń, nikt nie zaczął się bać, uciekać, panikować c-o k-o-l-w-i-e-k! Lekki dym od piechoty można było zobaczyć. Pobiegłem do domu rodziców. Zacząłem ich wołać. Nie było ich. Wybiegłem za zewnątrz. Na szczęście właśnie szli do domu. Powiedziałem im, żeby się schowali. Szybkim krokiem udałem się do Pana miasta. Mimo moich starań w przekazaniu mu złych nowin... nie wierzył... aż do momentu przeraźliwego krzyku, a później biciu dzwonu. Wyszliśmy na zewnątrz. W bramach widać było myszo-tygrysy. "Bez litości" - nawoływali. Po chwili spostrzegłem rodziców biegnących w moją stronę. Odwzajemniłem to. W oczach mojej mamy widać było łzy. Moment w którym zobaczyłem jak spartańska włócznia przeszywa serce mego ojca i dobijająca jeszcze następująca sytuacja jak najeźdźca, chwyta za ramię mej matki, odwraca ją i podcina gardło, sprawiło, iż coś w moim sercu pękło. Czułem jak mój krok się zwiększa. Serce zaczyna szybciej bić. Chwyciłem za włócznię i wbiegam wprost na mych wrogów. Gdy już ledwie trzymałem się na nogach, dowódca wykonał gest i myszo-tygrys uderzył mnie czymś twardym w tył głowy, ogłuszając mnie.
Ocknąłem się na mokrym bruku, przykuty łańcuchami. Powoli przypominałem sobie co się stało. Żyły na moich rękach były coraz bardziej widoczne. Żelazo w pewnym momencie pękło, uwalniając mnie. Spojrzałem na kraty. Za nimi było urwisko. Wielki stromy mur. Szybko przebiłem kraty i bez problemu zacząłem się wspinać. Byłem wstanie zobaczyć swoje wystające zęby. Lekko zdziwiły mnie wystające złote szpony(poziom2). Przy tym wszystkim narobiłem dość hałasu i po chwili rozległ się alarm na całe królestwo. Przed oczami ukazał mi się obraz dowódcy. Patrzyłem w każde okno by go znaleźć, aż w końcu znalazłem. Miał przy sobie kilkunastu strażników. Wskoczyłem przez dość duże okno. Rzucili się na mnie. Czułem jak moja siła się zwiększa(poziom3). Po krótkiej chwili stanąłem oko w oko. Widziałem przez chwilę dwie szczurze głowy i wyszeptałem słowa: - Sprawiedliwości staje się zadość. Po czym wgryzłem się w gardło przywódcy. Wyskoczyłem z wielkiej wysokości do rzeki. Po drodze wróciłem do naturalnego wyglądu. Prąd rzeki przeniósł mnie z dala od znanych mi rejonów.
Obudziłem się bezradny. W głowie miałem słowa: - Nie uwolnisz się ode mnie. Nie wiem skąd spartańska włócznia wzięła się obok mnie i pewnie nigdy się nie dowiem. Obecnie włóczę się po świecie, jako strażnik sprawiedliwości.