[Opowiadanie] Ciemność nie jest wrogiem |
Holyhound « Censeur » 1424089800000
| 0 | ||
Główna bohaterka, klacz Tosa Inuit Kara klacz jednorożca, z długim, ostrym jak brzytwa rogiem w kolorze porannego nieba. Mieszanka konia fryzyjskiego z zwyczajnym, skundlonym kucem. Sinethe, klacz Również jednorożka, jednak z mutacjami, które powodują, że jej rogi przypominają rogi renifera, a do tego ma ich dwa. Paradise, klacz Pegaz o kolorze kawy z mlekiem, wybuchowy i często pakujący się w kłopoty. Annua, klacz Matka Sinethe, Paradise i Tosy. Connor, ogier Przyszywany brat klaczy Gandhi, ogier Ojciec klaczy, który umiera zabity przez szakale Telrian to kraina, w której rozgrywa się akcja, przepełniona magią i niebezpieczeństwem. Uzupełnię. Wyjątkowo suchy dzień na Zwiędłych Wrzosowiskach. W grocie tegoż dnia było wilgotno. Stały tam trzy klacze i ogier. Ogier był postawnym, wysokim karym jednorożcem z czarną, skołtunioną grzywą, takimż ogonem i siwym ciałem. Na twarzy malowała mu się pogarda wszystkimi i wszystkim, czysta złośliwość, którą potwierdzał lekki uśmieszek, odsłaniający białe, lśniące zęby i dwa, szczególnie rozwinięte kły. Jego oczy miały kolor zimnej szarości, zaś jedno z nich miało na sobie oznaki walki z niedźwiedziem. Ogier miał na imię Connor, ale matka i siostry mówiły na niego Con. Jedną z klaczy była Paradise, srokaty, beżowy pegaz. Wyrozumiała i szczera klacz, zdolna do poświęceń i hojna dla innych. Jej oczy patrzyły szczerze i uczciwie, a były koloru hebanowego. Skrzydłami osłaniała matkę od piękącego słońca. Drugą z klaczy była Sinethe. Impulsywna dwurożka, z rogami przypominającymi jelenie, koloru beżowego z ciemną grzywą i czarnymi oczyma. Ze zdenerwowania przestępowała z nogi na nogę i przygryzała język. Po policzkach ciekły jej złotawe łzy, w których odbijało się zachodzące słońce. Trzecia klacz cierpiała. Była ona matką wszystkich, o imieniu Annua, o karmelowym kolorze sierści i szafirowych oczach, bardzo spokojna i melanchojina. Jej mąż, a ojciec dwóch klaczy i ogiera tydzień temu wyszedł na zwiady i ku przerażeniu reszty, już nie wrócił. Dzień później Paradise znalazła jego zwłoki rozszarpane przez szakale. Annua właśnie urodziła małego, czarnego jednorożca płci żenskiej, Tosę. Mała klacz posiadała żywioł ciemności, jednak magia Tosy już w ciąży zaczęła powoli zabijać rodzicielkę, doprowadzając do tej przerażającej sceny, jaka rozgrywała się w tej chwili, w promieniach zachodzącego słońca. Annua cierpiała, nawet bardzo. I mimo iż Paradise posiada moc leczenia, to niestety, ale swojej matki nie mogła uleczyć. Nagle nastaje cisza, którą przerywa rozdzierający płacz Sinethe. Connor wychodzi, zaciskając zęby. Annua wykonała swoje zadanie i odeszła do krainy, gdzie nie ma bólu. Rozdział I Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, drugi księżyc. Wczesna wiosna. - Tak, tak, zaraz będziesz mój... - słowa te skierowane były do nieświadomego niczego białego królika, który spokojnie kicał po niewielkiej polanie. Na dźwięk głosu poderwał się i uciekł. - Tosa! Kara klacz z ciężkim westchnieniem wstała z traw. Była to Tosa, ta sama, która rok temu przyszła na świat. Szybko pokłusowała do siostry, która stała na brzegu polany. - Wróciła już Paradise? - spytała Tosa, wąchając niewielki błękitny kwiat. - Wróciła. - Sinethe westchnęła, jakby powrót siostry miał oznaczać coś złego - Ona musi ci coś powiedzieć. Tosa nie spytała, co takiego. Pokłusowała pokornie za siostrą, zwieszając łeb. W jaskini czekała na nie Paradise, równie markotna, co jej młodsze siostry. W jaskini paliło się ognisko, a tuż obok niego stał ołtarzyk poświęcony ich matce o imieniu Annua. Klacze usiadły wokoło żarzących się drewien, które zostały z ogniska. Zapadła cisza. Klacze spoglądały tylko na resztki ogniska. Jedyną, która odważyła się coś powiedzieć, była Paradise. - Za górami Bassaltu założono nowe stado. Odpowiedziała jej cisza. Paradise westchnęła i kontynuowała. - Muszę tam iść. - Nie możesz! - Tosa nie wytrzymała. Wybuchła, można by rzec, musiała wstać. Nie dałaby rady usiedzieć w miejscu - A co z nami?! - Tosa... - upomniała ją Sinethe, ale Tosa pozostawała niewzruszona. - Jak ty możesz! - ryknęła Tosa, aż z pobliskich krzaków uniosła się chmara przepiórek. - Masz wybór - warknęła Paradise - umrzeć tu lub żyć w stadzie. Tosa nie odpowiedziała. Odwróciła się przodem do ściany. - Wyruszam jutro. Jeżeli nie wrócę, możecie iść. Paradise wyszła, żeby się spakować, a Sinethe ruszyła za nią. Tosa westchnęła, a po policzku pociekło jej kilka sporych, czarnych łez. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, trzeci księżyc. Wiosna. Poranek. Tosa jak co dzień od wyruszenia Paradise w góry obudziła, lecz nie zobaczyła Sinethe. Siostra spędzała często czas nad Wodospadem Przodków, więc tam Tosa skierowała swe kroki. Ujrzała Sinethe leżącą nad jeziorem. Kiedy klacz usłyszała jej kroki, podniosła się gwałtownie, nie dopuszczając Tosy do głosu. - Tosa, muszę iść. Iść tam gdzie Paradise, ty nie musisz. Sinethe zarzuciła torbę, która uprzednio leżała na omszonym kamieniu, na plecy i odeszła w stronę gór Bassalt. Tosa jeszcze nie wiedziała, że ona też pójdzie do Stada Zza Gór. Rozdział II Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, dziesiąty księżyc. Wiosna, późny wieczór. Tosa bezczynnie spacerowała wokół jaskini, by rozruszać kości. Każdego dnia gotowała się na śmierć. Jej moce nie były na tyle silne, by rozpędzić hordę szakali lub wilków. Gdyby takowa wataha zaatakowała ją, niechybnie by zginęła. Jedynym jej ratunkiem w takowej chwili mogłaby był ucieczka. Klacz westchnęła, padając na klepisko jaskini. Kilka czarnych łez spłynęło po jej policzku, kapiąc na ziemię. Nadal ogarniał ją żal po utracie sióstr. Obu. Brat odciął się od rodziny już dość długi czas temu, węc mieszkała sama. Samotność doskwierała jej każdego dnia, każdej nocy marzyła, by było jak kiedyś. Żałowała, że nie poszła do Stada Zza Gór, jednak teraz było już za późno. Klacz powoli ułożyła łeb na kępce traw, która nieśmiało wyrastała ze środka klepiska. Skubnęła jedno z źdźbeł, a następnie zapadła w sen. Obudził ją swąd spalenizny. Kaszlnęła, pochylając się, by nie dopuścić do swych nozdrzy okropnego zapachu dymu. Spojrzała w stronę wejścia jaskini i zamarła. Ujrzała grupę koni, pdpalających krąg wokół jej jaskini. Przewodził im jej brat. Connor.Tosa w panice wypadła z jaskini, przeskakując krąg ognia. Słyszała tylko śmiech, chrapliwy, charczący, świński śmiech jej brata. Pędząc w stronę gór Bassalt usiłowała powstrzymać łkanie, jednak marnie jej to wychodziło. W końcu wybuchła płaczem, wspinając się na strome zbocze... Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, piętnasty księżyc. Wiosna, bardzo gorąca. Południe. Tosa wędruje już piąty dzień. Piąty dzień bez jakiegokolwiek źdźbła trawy, bez kropli wody i bez snu. Wypalone równiny tuż za górami nie dawały żyć żadnej roślinie, żadnemu zwierzęciu. Nawet deszcz padał tu raz na pięć lat. Tosie skończyły się łzy, za to rozpoczęła się mordercza wędrówka. Na horyznocie majaczyły cienie gór, przez które będzie musiała się przeprawić. Nie widziała ani jednego kopytnego, ani kuca, konia, jednorożca, ani pegaza. Tosa zamknęła oczy, czując piekący ból w okolicach piersi. Jej oddech stał się urywany, a w oczach pojawiły się łzy. - A więc tak umrę... - wyszeptała, po czym zwaliła się jak kłoda na ziemię. Ostatnim, co widziała, były dwa ciemne, skrzydlate konie, zbliżające się w jej kierunku. Rozdział III Tosę obudził chłód kamienia. Usiłowała stać, uciec, choćby spojrzeć z nienawiścią w oczy swojego kata, ale nie mogła. Jej słabe ciało, wygłodzone i wymęczone, odmówiło posłuszeństwa. Ledwo podniosła głowę, jednak zaraz w niemocy opuściła ją na kamienną posadzkę. Głęboko westchnęła, jakby jeden oddech miał uratować ją od tego cierpienia. Weszła na terytorium Czarnych Pegazów, teraz była tego pewna. Pewnie potną ją na fragmenty, rozwieszą na drzewach i dadzą pożreć smokom... Tak, smokom. Smoki były ich najgroźniejszą bronią - wyszkolone by były dzikie i nieprzewidywalne, posłuszne jedynie tylko swojemu właścicielowi. Idealne pod względem fizycznym maszyny do zabijania. Niektóre wyposażone w kolce, maczugi, najróżniejsze wyrostki, które w kopytach Czarnych Pegazów uchodziły za najgorsze narzędzia zbrodni. Podniosła łeb, usiłując dostrzec w jakim znajduje się położeniu. Coś krępowało jej nogi, chciała wiedzieć co. Nagły skurcz przemęczonych mięśni sprawił, że uderzyła łbem o ziemię. Łzy pojawiły się w kącikach jej oczu, bezwiednie wierzgała i kopała. W końcu z jej gardła wyrwał się męczeński krzyk. Chciała błagać o śmierć. Podczas ataku przyjęła pozycję, w której mogła spojrzeć na swoje nogi. Ponownie, powoli, nie chcąc narazić się na kolejny skurcz, podniosła głowę. Ponownie rozległ się huk, jednak tym razem Tosa rzuciła głową całkiem świadomie. Rozpłakała się, nie panując nad emojcjami. Nogi miała skute stalą z Vaas'kvar. Najcięższy i najtwardszy materiał w Telrianie, nawet ogień smoków stworzonych z lawy nie mógł go zniszczyć. Najwyraźniej była dla pegazów w jakiś sposób cenna, skoro skuli ją jak najgorszego zbrodniarza. W wejściu jaskini pojawiła się czarna sylwetka postawnego pegaza. Wraz z nim do jaskini wpełzł smok. Tosa zamknęła oczy. Bestia nie była duża, sięgała pegazowi ledwie do kolana, jednak jej wizerunek przyprawiał o dreszcze. Czarna, gdzieniegdzie nadpalona skóra świeciła niczym żywy ogień. Ze skrzydeł zostały jedynie kości, cała błona spaliła się podczas wielu walk. Z pyska ściekała płynna lawa, sycząc przy zetknięciu z zimną podłogą. Sam pegaz natomiast był czarny jak smoła. Jego grzywa była spleciona w dredy, ozdobione złotymi obrączkami i nitkami. Jedno oko, pokryte bliznami było ślepe, drugie bursztynowe, z pionową źrenicą. Cały przyozdobiony był złotymi tatuażami, kołnierzami i biżuterią. Nawet jego kopyta były pokryte płatkami cennego kruszcu, które opadały na ziemię przy każdym kroku. Nietrudno było poznać, że jest tu wodzem. - Już nie śpisz - powiedział, nieprzyjemnym i chrapliwym głosem, jakby bycie przytomnym w tej chwili było wielkim nietaktem - Nie śpisz, Córko Cienia. Tosa starała się nie oddychać, choć nie mogła powstrzymać konwulsyjnego drżenia mięśni. W jej piersi narastała panika i przerażenie przed nieznanym, które mogło się zarówno okazać dobre jak i przysporzyć jej wiele cierpień. Poczuła ciepło przy pysku, jakby ktoś podsunął jej do chrap płomień. Była świadoma, że to smok usiłuje sprawdzić, czy jest martwa. Odsunęła od niego głowę, a skoro się ruszyła to musiała się też odezwać. - Nie jestem Córką Cienia - powiedziała słabym, drżącym głosem. Chciała wypowiedzieć kilka słów a potem czekać, aż ten potwór ją rozczłonkuje. - Pochodzę od rodu Srebrnych Jednorożców, moją matką była Annua, nie cień. Czekała na cios, otrzymała coś gorszego. Upokorzenie. Czarny pegaz wybuchnął dzikim śmiechem, jakby Tosa przyznała mu się, że w młodości polowała na wiewiórki. - Ależ j e s t e ś - wypowiedział, cedząc przez zęby każde słowo - Jedynie ty masz moc na tyle silną, by przekupić Overseer. Jutro dostaniesz ochroniarza, doprowadzi cię do Kvii. Tam, no cóż... Przerwał, a Tosa ostatkiem sił spojrzała w górę, w jego stronę. - ...nie czeka cię nic przyjemnego, khy khy - powiedział, śmiejąc się, jakby wypowiadał się o zupełnie rutynowej sprawie, o obiedzie u babci. Powoli skierował się w stronę wyjścia, zostawiając za sobą szlaczek ze złotego pyłu. Gadzina poszła za nim, kulejąc na lewą tylną łapę. Przy wejściu jednak jednorożec się rozmyślił, zatrzymał się. Lodowatym wzrokiem zdrowego oka spojrzał w stronę Tosy. - Śpij niedobrze - wycedził, po czym obrócił się i powoli wyszedł z jaskini zostawiając Tosę z jej obawami zupełnie samą. Chciała krzyczeć, wyć, bić głową o ścianę, ale nie. Wszystko zlało się w jedno, przemęczenie, głód, odwodnienie i nerwy zrobiły swoje. Zemdlała. Całe opowiadanie należy do mnie i nie może być kopiowane bez mojej zgody. Nie możesz podawać się za autora tego opowiadania. Dernière modification le 1460116200000 |
Karikob « Citoyen » 1424098500000
| 0 | ||
Bardzo ciekawy prolog. Wpadnę wkrótce, nie mogę się doczekać dalszego ciągu. :) Dernière modification le 1460118180000 |
Bibrysek « Censeur » 1424104560000
| 0 | ||
Ciekawie sie zaczyna ^^ |
Holyhound « Censeur » 1424165400000
| 0 | ||
Rozdział I Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, drugi księżyc. Wczesna wiosna. - Tak, tak, zaraz będziesz mój... - słowa te skierowane były do nieświadomego niczego białego królika, który spokojnie kicał po niewielkiej polanie. Na dźwięk głosu poderwał się i uciekł. - Tosa! Kara klacz z ciężkim westchnieniem wstała z traw. Była to Tosa, ta sama, która rok temu przyszła na świat. Szybko pokłusowała do siostry, która stała na brzegu polany. - Wróciła już Paradise? - spytała Tosa, wąchając niewielki błękitny kwiat. - Wróciła. - Sinethe westchnęła, jakby powrót siostry miał oznaczać coś złego - Ona musi ci coś powiedzieć. Tosa nie spytała, co takiego. Pokłusowała pokornie za siostrą, zwieszając łeb. W jaskini czekała na nie Paradise, równie markotna, co jej młodsze siostry. W jaskini paliło się ognisko, a tuż obok niego stał ołtarzyk poświęcony ich matce o imieniu Annua. Klacze usiadły wokoło żarzących się drewien, które zostały z ogniska. Zapadła cisza. Klacze spoglądały tylko na resztki ogniska. Jedyną, która odważyła się coś powiedzieć, była Paradise. - Za górami Bassaltu założono nowe stado. Odpowiedziała jej cisza. Paradise westchnęła i kontynuowała. - Muszę tam iść. - Nie możesz! - Tosa nie wytrzymała. Wybuchła, można by rzec, musiała wstać. Nie dałaby rady usiedzieć w miejscu - A co z nami?! - Tosa... - upomniała ją Sinethe, ale Tosa pozostawała niewzruszona. - Jak ty możesz! - ryknęła Tosa, aż z pobliskich krzaków uniosła się chmara przepiórek. - Masz wybór - warknęła Paradise - umrzeć tu lub żyć w stadzie. Tosa nie odpowiedziała. Odwróciła się przodem do ściany. - Wyruszam jutro. Jeżeli nie wrócę, możecie iść. Paradise wyszła, żeby się spakować, a Sinethe ruszyła za nią. Tosa westchnęła, a po policzku pociekło jej kilka sporych, czarnych łez. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, trzeci księżyc. Wiosna. Poranek. Tosa jak co dzień od wyruszenia Paradise w góry obudziła, lecz nie zobaczyła Sinethe. Siostra spędzała często czas nad Wodospadem Przodków, więc tam Tosa skierowała swe kroki. Ujrzała Sinethe leżącą nad jeziorem. Kiedy klacz usłyszała jej kroki, podniosła się gwałtownie, nie dopuszczając Tosy do głosu. - Tosa, muszę iść. Iść tam gdzie Paradise, ty nie musisz. Sinethe zarzuciła torbę, która uprzednio leżała na omszonym kamieniu, na plecy i odeszła w stronę gór Bassalt. Tosa jeszcze nie wiedziała, że ona też pójdzie do Stada Zza Gór. Przepraszam, za zanudzanie, ale w następnym rozdziale zacznie się coś dziać :> Teraz chciałam pokazać, jak Tosa dorastała i dlaczego ma serce z kamienia, o :< |
Karikob « Citoyen » 1426430520000
| 0 | ||
Noope, takie świetnie opowiadanie nie może iść na dno nawet, jeśli już nie będzie nowych rozdziałów. :-< /odkop Dernière modification le 1460118180000 |
Holyhound « Censeur » 1429261320000
| 0 | ||
Rozdział II Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, dziesiąty księżyc. Wiosna, późny wieczór. Tosa bezczynnie spacerowała wokół jaskini, by rozruszać kości. Każdego dnia gotowała się na śmierć. Jej moce nie były na tyle silne, by rozpędzić hordę szakali lub wilków. Gdyby takowa wataha zaatakowała ją, niechybnie by zginęła. Jedynym jej ratunkiem w takowej chwili mogłaby był ucieczka. Klacz westchnęła, padając na klepisko jaskini. Kilka czarnych łez spłynęło po jej policzku, kapiąc na ziemię. Nadal ogarniał ją żal po utracie sióstr. Obu. Brat odciął się od rodziny już dość długi czas temu, węc mieszkała sama. Samotność doskwierała jej każdego dnia, każdej nocy marzyła, by było jak kiedyś. Żałowała, że nie poszła do Stada Zza Gór, jednak teraz było już za późno. Klacz powoli ułożyła łeb na kępce traw, która nieśmiało wyrastała ze środka klepiska. Skubnęła jedno z źdźbeł, a następnie zapadła w sen. Obudził ją swąd spalenizny. Kaszlnęła, pochylając się, by nie dopuścić do swych nozdrzy okropnego zapachu dymu. Spojrzała w stronę wejścia jaskini i zamarła. Ujrzała grupę koni, pdpalających krąg wokół jej jaskini. Przewodził im jej brat. Connor.Tosa w panice wypadła z jaskini, przeskakując krąg ognia. Słyszała tylko śmiech, chrapliwy, charczący, świński śmiech jej brata. Pędząc w stronę gór Bassalt usiłowała powstrzymać łkanie, jednak marnie jej to wychodziło. W końcu wybuchła płaczem, wspinając się na strome zbocze... Dwudzieste stulecie, sto pięćdziesiąta trzecia wiosna, piętnasty księżyc. Wiosna, bardzo gorąca. Południe. Tosa wędruje już piąty dzień. Piąty dzień bez jakiegokolwiek źdźbła trawy, bez kropli wody i bez snu. Wypalone równiny tuż za górami nie dawały żyć żadnej roślinie, żadnemu zwierzęciu. Nawet deszcz padał tu raz na pięć lat. Tosie skończyły się łzy, za to rozpoczęła się mordercza wędrówka. Na horyznocie majaczyły cienie gór, przez które będzie musiała się przeprawić. Nie widziała ani jednego kopytnego, ani kuca, konia, jednorożca, ani pegaza. Tosa zamknęła oczy, czując piekący ból w okolicach piersi. Jej oddech stał się urywany, a w oczach pojawiły się łzy. - A więc tak umrę... - wyszeptała, po czym zwaliła się jak kłoda na ziemię. Ostatnim, co widziała, były dwa ciemne, skrzydlate konie, zbliżające się w jej kierunku. Ekszyn się dzieje c: Nawiasem, reaktywuję opowiadanie :D @Karikob, dziękuję za pochwały, chociaż i tak nie umiem pisać c: |
Karikob « Citoyen » 1429279680000
| 0 | ||
Weź nie gadaj, że nie umiesz pisać, bo zatruję cię żelkami. Dernière modification le 1460118240000 |
Mysiolko « Citoyen » 1429354500000
| 0 | ||
karikob a dit : daj kisiel a tak to super że kolejny rozdział ile go nie było leniuszku |
Holyhound « Censeur » 1460115060000
| 0 | ||
Jeju, wstyd mi, że porzuciłam 'Ciemność' na prawie rok! W każdym razie wena jest, pomysł jest, chociaż nieco zmieniony. Jest wszystko co potrzebne! Ano, i przestaję dodawać te 'Dwudzieste stulecie..', bo dość to nie pasuje do opowiadania. W zamian za to będą tagi, ale to tylko w razie gore/krwi/przemocy. W każdym razie, prosz! Tosę obudził chłód kamienia. Usiłowała stać, uciec, choćby spojrzeć z nienawiścią w oczy swojego kata, ale nie mogła. Jej słabe ciało, wygłodzone i wymęczone, odmówiło posłuszeństwa. Ledwo podniosła głowę, jednak zaraz w niemocy opuściła ją na kamienną posadzkę. Głęboko westchnęła, jakby jeden oddech miał uratować ją od tego cierpienia. Weszła na terytorium Czarnych Pegazów, teraz była tego pewna. Pewnie potną ją na fragmenty, rozwieszą na drzewach i dadzą pożreć smokom... Tak, smokom. Smoki były ich najgroźniejszą bronią - wyszkolone by były dzikie i nieprzewidywalne, posłuszne jedynie tylko swojemu właścicielowi. Idealne pod względem fizycznym maszyny do zabijania. Niektóre wyposażone w kolce, maczugi, najróżniejsze wyrostki, które w kopytach Czarnych Pegazów uchodziły za najgorsze narzędzia zbrodni. Podniosła łeb, usiłując dostrzec w jakim znajduje się położeniu. Coś krępowało jej nogi, chciała wiedzieć co. Nagły skurcz przemęczonych mięśni sprawił, że uderzyła łbem o ziemię. Łzy pojawiły się w kącikach jej oczu, bezwiednie wierzgała i kopała. W końcu z jej gardła wyrwał się męczeński krzyk. Chciała błagać o śmierć. Podczas ataku przyjęła pozycję, w której mogła spojrzeć na swoje nogi. Ponownie, powoli, nie chcąc narazić się na kolejny skurcz, podniosła głowę. Ponownie rozległ się huk, jednak tym razem Tosa rzuciła głową całkiem świadomie. Rozpłakała się, nie panując nad emojcjami. Nogi miała skute stalą z Vaas'kvar. Najcięższy i najtwardszy materiał w Telrianie, nawet ogień smoków stworzonych z lawy nie mógł go zniszczyć. Najwyraźniej była dla pegazów w jakiś sposób cenna, skoro skuli ją jak najgorszego zbrodniarza. W wejściu jaskini pojawiła się czarna sylwetka postawnego pegaza. Wraz z nim do jaskini wpełzł smok. Tosa zamknęła oczy. Bestia nie była duża, sięgała pegazowi ledwie do kolana, jednak jej wizerunek przyprawiał o dreszcze. Czarna, gdzieniegdzie nadpalona skóra świeciła niczym żywy ogień. Ze skrzydeł zostały jedynie kości, cała błona spaliła się podczas wielu walk. Z pyska ściekała płynna lawa, sycząc przy zetknięciu z zimną podłogą. Sam pegaz natomiast był czarny jak smoła. Jego grzywa była spleciona w dredy, ozdobione złotymi obrączkami i nitkami. Jedno oko, pokryte bliznami było ślepe, drugie bursztynowe, z pionową źrenicą. Cały przyozdobiony był złotymi tatuażami, kołnierzami i biżuterią. Nawet jego kopyta były pokryte płatkami cennego kruszcu, które opadały na ziemię przy każdym kroku. Nietrudno było poznać, że jest tu wodzem. - Już nie śpisz - powiedział, nieprzyjemnym i chrapliwym głosem, jakby bycie przytomnym w tej chwili było wielkim nietaktem - Nie śpisz, Córko Cienia. Tosa starała się nie oddychać, choć nie mogła powstrzymać konwulsyjnego drżenia mięśni. W jej piersi narastała panika i przerażenie przed nieznanym, które mogło się zarówno okazać dobre jak i przysporzyć jej wiele cierpień. Poczuła ciepło przy pysku, jakby ktoś podsunął jej do chrap płomień. Była świadoma, że to smok usiłuje sprawdzić, czy jest martwa. Odsunęła od niego głowę, a skoro się ruszyła to musiała się też odezwać. - Nie jestem Córką Cienia - powiedziała słabym, drżącym głosem. Chciała wypowiedzieć kilka słów a potem czekać, aż ten potwór ją rozczłonkuje. - Pochodzę od rodu Srebrnych Jednorożców, moją matką była Annua, nie cień. Czekała na cios, otrzymała coś gorszego. Upokorzenie. Czarny pegaz wybuchnął dzikim śmiechem, jakby Tosa przyznała mu się, że w młodości polowała na wiewiórki. - Ależ j e s t e ś - wypowiedział, cedząc przez zęby każde słowo - Jedynie ty masz moc na tyle silną, by przekupić Overseer. Jutro dostaniesz ochroniarza, doprowadzi cię do Kvii. Tam, no cóż... Przerwał, a Tosa ostatkiem sił spojrzała w górę, w jego stronę. - ...nie czeka cię nic przyjemnego, khy khy - powiedział, śmiejąc się, jakby wypowiadał się o zupełnie rutynowej sprawie, o obiedzie u babci. Powoli skierował się w stronę wyjścia, zostawiając za sobą szlaczek ze złotego pyłu. Gadzina poszła za nim, kulejąc na lewą tylną łapę. Przy wejściu jednak pegaz się rozmyślił, zatrzymał się. Lodowatym wzrokiem zdrowego oka spojrzał w stronę Tosy. - Śpij niedobrze - wycedził, po czym obrócił się i powoli wyszedł z jaskini zostawiając Tosę z jej obawami zupełnie samą. Chciała krzyczeć, wyć, bić głową o ścianę, ale nie. Wszystko zlało się w jedno, przemęczenie, głód, odwodnienie i nerwy zrobiły swoje. Zemdlała. Dernière modification le 1460118600000 |
Karikob « Citoyen » 1460118480000
| 0 | ||
Noice! Nie spodziewałam się, że to opowiadanie jeszcze kiedyś wróci. Cóż, przynajmniej będę miała czym zająć czas. ^^ |