[Opowiadanie] Wish you were here |
Noonecaresqt « Consul » 1443954000000
| 0 | ||
How I wish, how I wish you were here. We're just two lost souls Swimming in a fish bowl, Year after year, Running over the same old ground. What have we found The same old fears. Wish you were here.
- Próba, raz… raz, dwa… - odezwały się rozstawione głośniki, a zaraz głos dodał ciszej: - Podaj drugi mikrofon… Tak, ekhm, rozpoczniemy za 10 minut, proszę się już nie rozchodzić. Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę. Jeden, dwa, trzy… Wydech. Na placu za szkołą zbierało się coraz więcej ludzi. Było przez to coraz duszniej i wydawało się, że Słońce pali coraz mocniej, że Ziemia leci w jego kierunku, że zaraz każdemu nogi wtopią się w asfalt i tylko na knykciach każdy z zebranych dowlecze się do swojej klasy. Ostatecznie nie miałabym nic przeciwko temu - nogi mam blade i chude na tyle, by 2 godziny stania tam zdążyły mnie nieźle zmęczyć. Choć mogłam pomyśleć, że 8 to za wcześnie… Zlustrowałam je i pomyślałam, że cała reszta też jest chuda i równie biała jak kreda, podczas kiedy wszystkie tu dziewczyny były mniej czy bardziej opalone. Może to przez to nikt się nie odzywa... W ostatnim roku miałam wiele nieobecności z języka, co zresztą nie było moją winą, więc sama napisałam pracę na ten temat, skwitowaną "W tym świecie owszem, liczy się wnętrze, jednak nie oszukujmy się - by ktoś je dostrzegł trzeba wyglądać". Dopiero teraz doszłam do wniosku, że to ma sens. Znowu przestąpiłam z nogi na nogę. Także z nerwów i by lepiej widzieć co się dzieje z przodu, przed tłumem wyrośniętych nastolatków, którzy co raz nadeptywali na czuby moich butów i wracali zaraz do rozmowy z innymi. Choć i tak nic nie było widać. Głośniki znowu zaszumiały i chociaż zaraz ucichły, każdy z zebranych na chwilę zamilkł. Wbiłam wzrok w przykurzony ślad podeszwy na czarnej skórze buta i zaczęłam nasłuchiwać rozmów, które znowu ożywały. - Kathy - powiedział jeden z chłopaków z przodu. Zerknęłam na niego. - Nieźle dzisiaj wygląda, mógłbym ją nawet spytać o numer, gdyby tylko trochę schudła. - Dodał zaraz ze śmiechem i od razu poczułam żal dla Kathy, kimkolwiek była, że ktoś, kto z pewnością modelem Calvina Kleina nie jest, tak o niej mówi. - Trochę. - powiedział inny i skinął szybko głową w stronę grupki dziewczyn. - A tamta, ta ruda? "Tej rudej" pewnie nawet do pięt nie dorastasz, kolego. Chłopak w odpowiedzi pokręcił głową, na co inny z rozbawieniem rzucił: - To ty może anorektyczki szukasz, co? - i zaraz ciszej dodał, kiwając głową na… mnie? Cholera, cała twarz mi się czerwieni... - Może? Ten tylko ściągnął usta i w grymasie energicznie pokręcił głową, by za chwilę się zaśmiać. Opuściłam głowę z powrotem i zacisnęłam dłonie równie mocno co wargi. - O kości mam się obijać, co? I śmiechy. Jeden, dwa, trzy... jeden, dwa, trzy... Dzieciaki w szkole też się śmiały, zanim się dowiedziały dlaczego muszę chodzić w chustce i czemu, gdy jakiś chłopak ją ściągnął, nie było pod nią włosów. Śmiały się z wystających dolnych żeber na lekcjach pływania i z tego, że na każdej wycieczce nauczycielka musiała robić specjalnie dla mnie odpoczynki też się śmiały... Ale wtedy zawsze mama uśmiechała się i przytulała mocno do siebie te chuderlawe ciało, mówiąc “Ali, główka do góry, ślicznym dziewczynom nie pasuje taka buzia”, a zaraz “Schowaj ten język, Ali” i fala łaskotków. Właśnie, mama. Myśl o tym co dobre, napisz do niej, niech wie, że może i nadal jesteś nieporadna, ale za to bardzo ją kochasz. Zresztą włosy ci już sporo odrosły, a ten dupek nigdy nie znajdzie dziewczyny dobrej jak ty. Bo nie znajdzie, prawda…? Przełknęłam głośno ślinę, wsunęłam dłoń w torebkę na ramieniu i poczułam na sobie cudzy wzrok. Nabrałam mocno powietrza w płuca i podniosłam znów głowę. Dopiero teraz zauważyłam - obok stał teraz chłopak. Był wysoki i uśmiechał się szeroko, jednak nie dało się powiedzieć czy to do mnie, czy może przez to, że właśnie zostałam wyśmiana. Pewnie to ich znajomy. Jeden, dwa, trzy... jeden... W jednej chwili zamroczyło mnie, przed oczami pojawiła się pustka i tylko poczułam rozgrzany asfalt. Nie wiem czy upadłam, czy jednak nogi zaczęły się topić. I słyszałam jedynie głosy, jakby krzyki przez ścianę, które dudniły w mojej głowie, odbijały się o każde miejsce i latały, przeplatając się między sobą. - Uroczyście rozpoczynamy... Proszę o ciszę... Chłopcy, coś się tam stało? Jeden...
Historia ta nie obejmuje "Wish you were here", a jest oddzielnym projektem. ☺ - Powiedz mi, moja droga Cadwyn… Jak bardzo musisz mnie wielbić, że zawsze kończę w tej komnacie? - odezwał się głos dochodzący z kąta pokoju, do którego światło świecy stojącej na drewnianej ławie nie docierało. - Choć jeszcze nie byłem tu pod tą postacią i w hmm… W tak niekorzystnym położeniu. - Dodał zaraz, a dźwięk zdawał odbijać się od ścian. - Na bogów, Cadwyn. Słyszę jak tam dyszysz. Cadwyn westchnęła i podniosła się, ruszając w stronę, z której dochodził głos. Podniosła coś okrytego ciemną jak noc narzutą i z hukiem postawiła na stole. Pociągnęła za materiał, odsłaniając tym samym wysoką klatkę z ażurowym wykończeniem, niby kwiaty przeplatane między grotami dzid. Połyskiwała od światła równie okazale, co oczy stworzenia uwięzionego wewnątrz. Zwinięte w kłębek zaczęło się powoli poruszać, przewracać z boku na bok ospale, mruczeć, skomleć i wzdychać, aż w końcu znalazło dobrą pozycję i zamachało smolistym ogonem. Jego kocie źrenice zwęziły się. - Czym sobie zasłużyłem na taką, a nie inną gościnę? Kobieta naprzeciw niego nie odpowiedziała, a jedynie wbiła widelec w kawałek mięsa i zaczęła go kroić, co kot skwitował: - Jak zwykle jesteś równie elegancka co małomówna. - Dodał zaraz: - Czy to nie klatka kanarka, którego ci podarowałem? Kąciki jej ust drgnęły. - Powiedzmy że… Kanarek nie śpiewał tak pięknie, jak dawniej. A jak będzie z tobą? - Czy mam zacząć ci śpiewać, moja droga? - jego pyszczek zdawał wykrzywiać się w uśmiechu. - Oszczędźmy sobie krwi w uszach, Braigh. Dobrze wiesz dlaczego tu jesteś. - Bo mnie uwielbiasz? Jestem najzwyklejszym magiem, wiem tyle, co mi na targu powiedzą. - Mruknął bezwiednie i spojrzał na jej łoże. - Piękny baldachim. Zwykle widuję go tylko od dołu. - Znów wykrzywił pyszczek w uśmiech. - Dość ryzykownie jest żartować w twojej sytuacji. - Odsunęła od siebie talerz i przysunęła klatkę z Braigh’iem, po czym zmrużyła na niego oczy. - Jak na maga wiesz nader dużo o rzeczach, które dziwnym przypadkiem mnie też interesują. Mów, psiamać, czasu jest coraz mniej. Niewzruszony zamachał jedynie ogonem i odwrócił łeb w stronę talerza. - To jagnięcina, prawda? Trzymasz mnie tu o głodzie, w małej, ciasnej klatce i nęcisz zapachem mięsa. Sam sobie się dziwię, że najprościej w świecie stąd jeszcze nie zniknąłem. - Spróbuj, mój drogi. Wróć do ludzkiej postaci. - Cadwyn uśmiechnęła się ironicznie. Braigh przeklął cicho w starszej mowie i przesunął pazurami po drutach klatki. - Srebro. Sprytnie. - Na bogów, Braigh, jestem czarodziejką, a nie leśną wróżką. Myślałeś, że przywiążę cię do szalem do krzesła? Jeszcze pamiętam co hamuje moc takich jak ty. Oderwała palcami kawałek mięsa i wetknęła mu do środka, po czym złożyła ręce na piersi i oparła się wygodniej. Braigh nie czekając długo chwycił kawałek i zaczął go zajadać, marszcząc przy tym pysk. Oblizał językiem sierść dookoła. - Jeśli aż tak chcesz wiedzieć, dlaczego nie wyciągniesz tego ze mnie urokiem? - Bo jesteś mi bliski. - Uśmiechnęła się szeroko, ukazując perliste zęby. - Po trzech kuflach może i jestem, ale nie, gdy potrzebujesz pilnie informacji. Choć zwykle pierwsze łączy się z drugim. Więc moja droga Cadwyn, co jest w wielkim mordzie pod Pariasem takiego, że chcesz o tym jak najszybciej wiedzieć? Zagryzła wargę, przyglądając mu się pilnie, a Braigh ciągnął dalej: - Wcale nie sądzę, że dziwne jest pytanie o to już 2 dni później, podczas gdy Parias jest tydzień drogi stąd i nikt nie myśli, że ktoś wróciłby żywy. Ty i ja, oboje dobrze wiemy co się tam stało. Zwracasz się z pytaniem do maga, który takie rzeczy może raz dwa wyczytać chociażby z tego ile kruków wczoraj usiadło mu na oknie. Ale nie wiem skąd wiesz o tym ty. Dlaczego wspaniała i piękna Cadwyn Asilven, jedna z Wielkiego Kręgu, nie ma wystarczająco sił, by wyciągnąć to od niżej postawionego? I to pod postacią kota. - Ostatnie zdanie dodał z przekąsem. Cadwyn siedziała, wgryzając się jedynie we własną wargę coraz bardziej i wbijając w niego niebiesko-szafirowe oczy. - Psiamać, Braigh, nie pyta się damy o takie rzeczy. - Odpowiedziała w końcu. Zaśmiał się cicho. - Racja, racja, proszę mi wybaczyć. Jeśli chcesz odpowiedź, zadaj mi pytanie. Konkretne. - Szlag by cię. Jeśli chcesz jeszcze kiedyś stąd wyjść to mów, co wiesz. Naprawdę nie mam czasu. Przeciągnął się leniwie i zamruczał rozkosznie, po czym powoli zaczął: - Jakiś czas temu do Kasztułki, może z cztery, pięć lat temu, w odwiedziny wpadł król Pariasu. Chodziło o jakieś układy. Krasnoludowe miasto, całkiem dobrze się rozwijało, więc stary Murdach wpadł na pomysł, żeby zawrzeć z nimi współpracę. On ich tam by trochę wsparł - dał narzędzia, postawiłby gdzieś strażnicę, a oni by mu dawali udziały. - Sprytnie - przerwała mu Cadwyn. - Słyszałam, że u nich za dwa kryształy można kupić jedynie rybę. Sporo by się wzbogacił na ludzkim rynku. - Otóż to - przytaknął. - Nie obiło mi się jednak o uszy, żeby taki układ miał miejsce. - Bo widzisz, wszystko szło po myśli Murdacha, dopóki nie urządzili biesiady. Słyszałaś o jego córce, tej najmłodszej? Nie? No to się nie dziwię. Brzydka jak noc. Mówią, że jej ojciec miał w rodzinie jakiegoś krasnoluda i to przez to, ale nikt nie wie jak było naprawdę. Ta mała, Zirka, przypadła do gustu synowi pana Kasztułki, on jej zresztą też, więc wyszło z tego coś więcej, niż miało. - Konkretnie, Braigh - ponagliła go. - Dziecko, moja droga, dziecko. Murdach nie powiedział jaki jest powód końca tej nawet na dobre nie zaczętej współpracy i do tej pory nikt o nim nie wiedział, ktoś z wewnątrz musiał się wygadać. W Kasztułce zaczęli się denerwować, bo dla nich jest oczywiste, że dziecko powinno być u ojca. Zgadali się z innymi krasnoludami... - Giganty jak Barivka. - Przerwała mu. - Właśnie tak, wciągnęli w to nawet ów królestwo w imię jedności, psiamać, topora, czy co tam ich jeszcze łączy. Parias małego oddać nie chciał, więc przypuścili atak. - Ale dlaczego nie zaatakowali samego Pariasu? - Murdach może i jest stary, ale ma głowę na karku. Ponoć ukrył brzdąca w niepozornym miejscu, ale o tym też ktoś się znowu wygadał. Zresztą w stolicy straży jak mrówek. Krasnoludy zrównały z ziemią ponad połowę wiosk - urwał i spojrzał na nią. - Teraz twoja kolej, Cadwyn. - Nie rozumiem, mój drogi. - Również na niego spojrzała, cały czas bawiła się w palcach wisiorkiem z opalu. - Widzę, że coś wiesz, a ja też umiem być ciekawski. Już nie chodzi o to, skąd wiesz o mordzie i czemu brak ci sił, chcę wiedzieć, jakie ty masz informacje. Uśmiechnęła się. - No, no. To pierwszy raz. Mam te same informacje, które mieli krasnoludzi, chociaż do tej pory nie do końca rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi. Widzisz, Wyrocznia szepnęła, że magnolia skał i morza pięć lat temu rozkwitła tylko raz, dając na świat coś, na co ten nigdy nie byłby przygotowany. - Z całym szacunkiem dla Wyroczni, jednak ani trochę nie rozumiem o czym mówisz. - Braigh, jestem zawiedziona. - Zacmokała cicho i przymrużyła oczy. - Parias to morski gigant, a Kasztułka, jak i zresztą pozostałe krasnoludzkie miasta utrzymują się z górnictwa. - To akurat już wiem. - Przerwał z przekąsem. - Więc jeśli chcesz wiedzieć więcej, to łaskawie nie przeszkadzaj. Magnolia kwitnie dwa razy w roku, mój drogi. Dwa. - I dlaczego miałaby rozkwitnąć tylko raz? - Może rozkwitła raz dlatego, że wszystkie owoce wydała już wtedy? Nie znam się na zielarstwie, psiamać, nawet jeśli to tylko metafory Wyroczni. - Więc tych dzieciaków może być więcej niż jedno? Zresztą nie pamiętam, żeby kiedykolwiek obchodziły cię sprawy państwowe. Cadwyn przytaknęła. Wstała i odwróciła się, powoli rozwiązując sznury trzymające jej suknię. - Bo nie obchodzą. Ciekawi mnie dlaczego Wyrocznia mi to powiedziała. Jestem już zmęczona, Braigh. - Odwróciła głowę i uśmiechnęła się zalotnie, po czym podeszła do klatki i otworzyła ją. Wyjęła Braigha za sierść i podstawiła na posadce. Nie minęła chwila, a już zaraz stał przed nią wysoki mężczyzna z jasnymi blond, niemal białymi włosami, ubrany cały w czerń. Włosy miał związane, lecz mimo to kilka niesfornych kosmyków padało na jego twarz. Na prawym policzku, pod okiem, widniała cięta blizna, która nigdy do końca się nie wygoiła. Odwzajemnił wcześniejszy uśmiech i złapał ją w tali, sunąc palcami po jej nagich plecach. - Chyba jest za późno, byś teraz szedł. - Masz rację, Cadwyn. Masz rację. Dernière modification le 1443956700000 |
Noonecaresqt « Consul » 1443954000000
| 0 | ||
Miłego czytania! ☺
... dwa, trzy. Kiedy człowiek traci przytomność cóż, chciałby się obudzić we własnym łóżku, pod grubą kołdrą, ze swoim pluszakiem po lewej i szafką z prawej strony, na której leży ulubiona książka i stoi ulubiony kubek gorącego kakao. Chciałby, żeby mama zaraz weszła, spytała "jak się masz, kochanie?" i rozsunęła zasłony, na co mógłby pokręcić głową i wymamrotać "jeszcze pięć minut". Chciałby. A co ja miałam? Szpitalną piżamę, odgłos działającej aparatury z pokoju obok, wenflon w ramieniu i zero okien na zewnątrz miałam. Przy łóżku, na fotelu pewnie przywleczonym z poczekalni, siedział mój brat, naciskał palcem na mój nadgarstek i zawodził przy tym: - Pik, pik, pik... - przerwał, chwycił z pościeli niewidzialną strzykawkę i przybliżył ją do mojej dłoni, nie widząc, że wcale już nie śpię. - Co to... - musiałam odchrząknąć. Głos Janis Joplin nie umywał się w tamtym momencie do mojego skrzeczenia. - Co to jest, panie doktorze? - Powiedziałam, a on szybko zadarł do góry głowę, trzęsąc przy tym swoją jasną czupryną i wbił we mnie wzrok wielkich, niebieskich oczu. Wsunął swoją małą dłoń w moją i wyimaginowana strzykawka szybko zniknęła. - Mamo, Ali wstała! Wstała! - rozdarł się i pewnie robił by to dalej, gdyby nie moja ręka na jego ustach. - Nie krzycz tak, tu są też inni, mały potworze. - Zmierzył mnie gniewie wzrokiem, marszcząc przy tym komicznie brwi i zaraz przycisnął dłoń bardziej do ust. - Alex, cholera, nie liż mnie! - krzyknęłam jeszcze głośniej niż on się roześmiał, gdy zaczęłam wycierać oślinione palce w pościel. - Chodź tu, wredoto, pożałujesz! - Sięgnęłam w jego kierunku ręką, na co on odchylił się mocniej w fotelu, zamachnął na mnie nogą i wystawił język. Odchylałam już kołdrę, gdy nagle drzwi otworzyły się, a my szybko ucichliśmy na widok stającej w nich mamy. - Dobry Boże... - pomasowała nasadę nosa i zaraz rozłożyła bezradnie ramiona. - Jak dwa szczeniaki, dziwne, że jeszcze żadne z was nie nasikało drugiemu do butów. - I usiadła obok mnie, na łóżku, okrywając mnie znowu kołdrą. Podciągnęłam nogi pod siebie, a ona oparła się o nie ramieniem, by móc się nachylić i odgarnąć mi z uśmiechem niesforne kosmyki włosów z czoła. - Ładnie ci odrosły. - zaczęła i zaraz dodała: - Jak się masz, kochanie? Choć tylko ta kwestia pasowała do wizji mojego idealnego obudzenia się, zrobiło mi się strasznie miło na sercu. Matka, nie, mama to najlepsza osoba w moim życiu i najwspanialsza kobieta na świecie. Nawet jeśli bywa tak, że nieraz zamknę się w pokoju, gdy ona chce porozmawiać, nie odbieram tysięczny raz z rzędu połączeń i kłócę się z nią bez powodu to kocham ją, szczególnie teraz, gdy mimo zmęczonych oczu uśmiecha się do mnie szeroko. - Znośnie. - uśmiechnęłam się w odpowiedzi. - Czy to... - zaczęłam, jednak ona nie nadała dokończyć. - Epilepsja. - Ucałowała moje czoło i pogłaskała jeszcze raz. Musiałam mieć naprawdę zmartwiony wyraz twarzy, choć nie tak jak ona zatroskany uśmiech. Zrobiło mi się jej... szkoda. - Rutynowe badanie i możemy iść. Chodź, Alex, zaraz ktoś tu przyjdzie. - Ale ja nie chcę! - Wydął usta w kaczy dzióbek i założył w śmieszny sposób ręce na piersi. - Alex, nie, nie możesz tu spać. - Chcesz oglądać mój goły tyłek? - dodałam i pokazałam mu język, na co on zaraz odpowiedział tym samym. - Fuj! Mama jedynie wzruszyła ramionami i wzięła go za rękę. - No właśnie. Chodź, weźmiemy coś z automatów. *** - Halo? Tato? Przeciągnęłam się i oparłam nogi o zagłówek kanapy, przytykając telefon do policzka. - Wybrany numer jest niedo… - odezwał się głos po drugiej stronie. Westchnęłam cicho i kliknęłam czerwoną słuchawkę, przed oczami mignęła mi liczba “62”. To dopiero 63 próba połączenia. Też cię kocham, tatku. Znowu kliknęłam jego numer i przyłożyłam telefon. Choć to mama kazała mi zadzwonić, sama chciałam usłyszeć jego głos. Chciałam, żeby w końcu odebrał i powiedział, że na następny weekend zabierze mnie do siebie, że pojedziemy na plażę, obejrzymy tam zachód słońca, z naszego sekretnego miejsca. Tam gdzie rośnie krzywa brzózka, na którą zawsze się do tego wdrapujemy, nawet Alexa tam nigdy nie zabrałeś, pamiętasz? Kolację weźmiemy na wynos z McDonald’sa i noc spędzimy na oglądaniu tanich komedii. Tak jak zawsze, pamiętasz, tato? Mam nadzieję, że pamięta. To, że ma drugą rodzinę, nie zwalnia go z odwzajemniania miłości. Pamiętam, jak płakałam przez telefon, prosząc go ciągle, żeby pokochał znowu mamę, że zrobiłam mu wielki placek i żeby przyjechał, bo to specjalnie dla niego. Skończyło się na tym, że placek sczerstwiał i mama wyrzuciła go do kosza przy akompaniamencie mojego płaczu, a tatę zobaczyłam dopiero za miesiąc czy dwa, gdy Alex kończył rok. Ale to było dawno, ten potwór ma już 6 lat i nie mam żalu o żaden wyrzucony na tym świecie placek. Niech mój ojciec już kocha swoją nową żonę, niech bawi się ze swoim drugim synem, Nickiem, innym, rok młodszym od Alexa potworem, ale niech nie zapomina, że ma jeszcze dwójkę dzieci do cholery jasnej. Przewróciłam się na drugi bok i sięgnęłam po pilot od telewizora. Tanie komedie, no właśnie. Tak, właśnie tego mi trzeba. Je znajdę prędzej niż tatę. - Ciągle nie odbiera? - powiedziała mama, wychylając się na chwilę z kuchni. Pokręciłam głową, na co ona wzruszyła bezradnie ramionami. - Może później zadzwoni. Właśnie wybierałam kanał, gdy coś po drugiej stronie telefonu zaszumiało. - Ali? - odezwał się w końcu głos inny, niż ten automatycznej sekretarki. Uśmiechnęłam się sama do siebie. - Ali, kochanie, przepraszam, byłem zajęty. - Cześć. - odezwałam się, nieumyślnie zaczynając bawić się wystającą nitką z rękawa bluzy. - Mama kazała zadzwonić. - Kazała? A już myślałem, że córka pamięta o swoim staruszku. - Przecież jeszcze nie święta. Milczeliśmy chwilę, po czym zaczęliśmy się śmiać. - Jak tam w nowej szkole? Zakolegowałaś się z kimś? - Prawie że… Zaraz opowiem. Co porabiałeś, że byłeś zajęty? - Jesteśmy nad morzem, Barb nakręciła Nicka na przyjazd tu i nie dawał mi z tym spokoju. - Zmarszczyłam lekko brwi na sam dźwięk tego imienia, jednak nadal się uśmiechałam. - Ej, też właśnie myślałam o morzu. A jeśli chodzi o szkołę to nie doczekałam nawet rozpoczęcia, miałam atak, więc opowiem ci o twoich potencjalnych kandydatach na zięcia innym razem. - Atak? Ali, jesteś w szpitalu? - Nie, nie, już wyszłam. Na koniec wzięli tylko krew, bo chyba myślą, że to coś z moją białacz… - zaczęłam, jednak nie dał mi skończyć. - Czekaj, Ali… Cholera jasna… Nick wlazł na brzozę i nie może zejść. - Na brzozę…? - Uśmiech powoli, jak wytarty gumką, zaczął znikać z moich ust. - No wiesz, tą krzywą, starą… Jezu święty, prędzej kark sobie skręci, niż stamtąd zlezie… Zadzwonię później. Ali? Słuchasz? Halo? … Jesteś tam jeszcze? Otworzyłam usta, mając już odpowiedzieć, jednak zaraz się rozmyśliłam. Nie, nie ma mnie. Nacisnęłam na ekranie czerwoną słuchawkę, rozmazując tym samym łzę, która chwilę wcześniej tam spadła. Zacisnęłam mocno wargi, czując, jak kolejne płyną mi po policzkach. Wiem, że nie mam już 12 lat, że chodzi o jedno, głupie drzewo, że pewnie sam już nie pamięta jak mówił, że to tylko nasze miejsce, ale… Ale… No właśnie, ale co? Ale jesteś głupia. Nawet rak go nie obchodzi. “To będzie dla ciebie świetny rok, Ali! Nowa szkoła zaczyna nowe życie, prawda?” Szlag by to teraz. Wytarłam twarz rękawem, z którego wydarta była już prawie cała nić. Jeden, dwa, trzy… Wcisnęłam się z podciągniętymi nogami w róg kanapy, wzdychając i zawodząc cicho w przyciśnięty do ust rękaw, by mama nic nie usłyszała. Połączenie przychodzące: Tata Jeden… Odrzuć Dwa… Połączenie przychodzące: Tata Odrzuć Trzy… Czy na pewno chcesz wyłączyć telefon? - Aaaaali! - rozdarł się Alex, wbiegając do domu z łopatką w ręku i podekscytowaniem w oczach. Wcisnęłam telefon do kieszeni bluzy i podniosłam głowę znad oparcia. - Nie krzycz, nie słyszę telewizora - przetarłam oczy jeszcze raz dla pewności. - Buty się zdejmuje. Co takiego chcesz? Ignorując uwagę o butach zaczął mówić, machając przy tym łopatką: - Kolega do ciebie przyszedł! Jak ma na imię? Spojrzałam pytająco na mamę, która zdziwiona wychyliła się z kuchni. - O co chodzi? Wytarła ręce i zniknęła na chwilę za ścianą przedpokoju, by za dłuższą chwilę pojawić się u progu salonu, prowadząc ze sobą jakiegoś chłopaka. Chwila… Czy to nie ten, który się tak uśmiechał na rozpoczęciu? Jeden, dwa, trzy, cholera. Rozdział II: - Więc, Alanie... - zaczęłam cicho, ruszając szklanką w kółko i bawiąc się resztą herbaty, jednak zaraz urwałam i spojrzałam na niego. Siedział po drugiej stronie stołu i patrzył na mnie tymi swoimi zielonymi oczami w dziwny sposób, uśmiechając się przy tym. Głowę podpierał dłonią, czym przysłaniał dołek w jednym policzku. Nie wiem czy to kwestia oświetlenia w jadalni, tego uśmiechu lub faktu, że kilkadziesiąt godzin wcześniej moja głowa zaliczyła bliskie spotkanie z asfaltem, jednak trzeba było przyznać - był bardzo przystojny, o ile można tak mówić w kontekście licealisty. Włosy z przodu miał lekko sterczące i im częściej na nie patrzyłam, coraz bardziej miałam ochotę je zaczesać w bok dłonią. - Hmm, Alice? - Nic, nic. - Odwzajemniłam uśmiech i rozejrzałam się po stole. Miejsce, przy którym siedział mój brat zanim mama zaprowadziła go na górę do łazienki było najbardziej brudną rzeczą, jaką można sobie wyobrazić - daj dziecku spaghetti, a zamiast talerza do umycia będzie pół stołu. Rzecz jasna starał się to wycierać serwetkami... mniej więcej do 15 razu gdy spadła mu nitka makaronu, choć talerz miał podsunięty pod samą brodę. Z boku, koło prawie pustego stojaka na serwetki, leżał mój nowy plan lekcji. Kto by pomyślał, że to właśnie gospodarz klasy, Alan Cooper, będzie moim pierwszym znajomym w nowym domu, nowej szkole i może nawet życiu? Na pewno nie ja, tym bardziej nie spodziewałam się, że na pytanie mojej mamy o zostanie na kolację odpowie "Z chęcią, pani Green, już przed drzwiami pięknie pachniało". - Nie powinieneś już wracać? - zapytałam po dłuższej ciszy i dopiero zaraz pomyślałam jak to brzmi. - Znaczy się... jest już późno. Nikt nie będzie się o ciebie martwił? Za oknami przecież świeciły już latarnie, a z tego co wyciągnęła od niego mama mieszkał kilka przecznic dalej. - Pewnie masz rację. - Odpowiedział i dopiero po chwili wstał od stołu. - Podziękuj mamie jeszcze raz ode mnie za kolację, naprawdę była pyszna. Machnął mi ręką z uśmiechem i ruszył w stronę drzwi. Skoro już pofatygował się z kartką papieru do mnie... I nie wydawał się taki zły... Powiedz to, no dalej... Dasz radę... Och, no powiedz to! Przełknęłam głośno ślinę. - Poczekaj chwilę, mogłabym Cię kawałek odprowadzić. - Starałam się mówić spokojnie, chociaż czułam, że czerwienią mi się policzki. Dzięki, o wielcy twórcy oświetlenia za cud, jakim jest pół światło. Alan chwilę stał z dłonią na klamce, jakby o czymś rozmyślając i uśmiechnął się. - Jasne, poczekam na zewnątrz. Dobra robota, zuch dziewczyna. Kiwnęłam tylko głową i poczekałam aż wyjdzie - nikt nie musi widzieć jak wyglądam, gdy na łeb na szyję sprzątam ze stołu. Wbiegłam jeszcze na górę, do pokoju, złapałam za kurtkę i pobiegłam do drzwi wyjściowych. - Skarbie, gdzie idziesz? - krzyknęła mama, która pewnie przysnęła obok Alexa i którą jeszcze pewniej zbudziłam bieganiem. - Zaraz wrócę. - To była najbardziej sensowna odpowiedź, na jaką było mnie stać. Cóż, może i byłam troszkę podekscytowana, może i powinnam się odrobinę uspokoić przed wyjściem, może i jestem niedoświadczona w procesie odprowadzania ludzi, ale przecież nie mogłam przewidzieć, że Alan będzie siedział na schodach, oparty o balustradę i z twarzą w kierunku drzwi. Usłyszałam tylko ciche syczenie z bólu, zanim zorientowałam się gdzie siedział. - Cholera... - zaklął pod nosem i zakrył nos ręka, gdy kucałam obok. - Już, nie bij mnie, spaghetti było najlepsze, a nie tylko dobre. - I parsknął cicho śmiechem, choć w jego głosie nadal słyszałam ból. - Pokaż go - pociągnęłam jego rękę za ramię z przerażeniem w głosie. No bo co? Poznaję nowego chłopaka nie-takiego-złego i na do widzenia walę mu w nos? Zaśmiałabym się z tego żartu, gdyby nie to, że właśnie mogłam złamać mu nos... - No pokaż, nie bądź jak dziecko. Spojrzał mi w oczy i odłożył rękę na bok. Chwyciłam lekko w palce jego brodę i uniosłam tak, żeby padało na jego twarz światło latarni. Nieumyślnie przybliżyłam twarz i spojrzałam na ofiarę mojego zamachu, by za chwilę móc westchnąć z ulgą. Ciekła tylko strużka krwi. - Nie złamany, przeżyjesz. Następnym razem wiesz co mówić po kolacji. - Zaśmiałam się cicho i podniosłam oczy, żeby spojrzeć w jego. Ta bliskość... Nigdy nie miałam chłopaka i do teraz byłam pewna, że tak się dzieje tylko w romansach, co nie miało sensu. Bo przecież nie zakocham się w nim od razu. W ogóle się w nim nie zakocham, prawda...? Nie wiem czy tylko mi się wydawało, czy naprawdę minęły wieki, ale mimo powoli wychodzących rumieńców nie potrafiłam od razu oderwać od niego wzroku. Jeden, dwa, trzy... Co ja do cholery wyprawiam? Podniosłam się szybko, poddenerwowana zeszłam z niskich schodków i zaraz odwróciłam, udając, że szukam czegoś w kieszeni kurtki pod światło. Wsuwka, papierek po cukierku... chustka! Patrz no, życie się do ciebie uśmiecha, nie zepsuj tego! Ot, taka lekcja dlaczego do kościoła zawsze powinno się brać chustkę, nawet jeśli się jej nie używa i leży w kieszeni całe wieki. Wzięłam ją i podałam, nie chcąc już się narażać wycieraniem. Kiedy w końcu ruszyliśmy nie odzywaliśmy się kilka pierwszych minut... a może i milenium. Dyskretnie zerkałam na niego co chwilę dla pewności, że jest z nim dobrze, choć chustkę przyciskał na tyle mocno, że na pewno było. Może powinnam go przeprosić jeszcze raz? Zaczęłam otwierać do tego usta, jednak on zaczął pierwszy: - A tak w ogóle... co ci się stało? No wiesz, na rozpoczęciu. Jeśli chcesz mówić rzecz jasna, nie będę naciskał na nową koleżankę. - Ah? Zaczęłam przysypiać w szkole trochę przed czasem. - Parsknęłam cicho śmiechem. Co miałam powiedzieć? Słuchaj, mam padaczkę, idźmy w niezręczności dalej? Spojrzałam na niego. On też na mnie patrzył z uśmiechem i zaraz odpowiedział: - Ah tak? No dobrze. W tamtym momencie miał taki rozkoszny wzrok, taki cudowny, rozkoszny wzrok. Chociaż było w nim widać, że nie cieszy go ta odpowiedź. Rozdział III, cz.1: W życiu każdego przychodzi taki czas, że trzeba robić coś, na co nie ma się ochoty. Chciałoby się rzucić to wszystko, machnąć na to ręką i wyjść. Tak właśnie czułam się pierwszego dnia szkoły, więc kiedy przyszło mi stanąć przed całą klasą, patrzącą na mnie z uwagą, znudzeniem lub uśmiechem, bo w przedostatniej ławce pod oknem siedział właśnie "on", myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Pewnie myślicie, że stanęłam się tam przedstawić, powiedzieć co lubię i że życzę nam owocnej współpracy w liceum, choć tak naprawdę dołączam dopiero w drugiej klasie? Jeśli tak - proszę, przestańcie oglądać tyle seriali. Mój powód był inny. - Chodzi o to, że... - mruknęłam cicho, nie wiedząc co mam mówić dalej. Zaczęłam układać to sobie w głowie, słowo po słowie, bez żadnego pojęcia w którą stronę patrzeć. - Mam padaczkę… - Zaczęłam. Gorszego początku pewnie nie dałoby się wymamrotać. - Pewnie już wiecie co się wtedy robi, ale jeszcze przypomnę, żeby nie skończyć połamana. Jeśli bym upadła i dostała ataku to nie próbujcie mnie trzymać, głowy też... chyba że z tym łamaniem to naprawdę chcecie. - Dodałam po chwili, skupiając wzrok teraz na Alanie. Chyba kiwał lekko głową. No, ostatecznie dałam mu odpowiedź na pytanie. Nie wiem jak to działa, jednak poczułam się źle kiedy kąciki jego ust opadły. - No i... - tak, Ali, to świetna pora by zapominać o czym miało się mówić! - Hm… Gdy przestanę się telepać wystarczy mnie tylko położyć na boku. Jeśli nie będę się budzić to trzeba zadzwonić na karetkę... i jeśli bym po prostu osłabła też to zróbcie... mam jeszcze jedną chorobę. - Skończyłam zestresowana i zaraz z lekkim uśmiechem pokazałam jeszcze na nadgarstek pełen w bransoletkach, a dokładniej jedną z nich - splecione fioletowe rzemyki ze srebrną blaszką. - Tu pisze "epilepsja", dla pewności, że nie kłamię. I usiadłam do ławki przy akompaniamencie szmerów. - Alice - usłyszałam za sobą Alana. - Tylko dzisiaj nie przysypiaj. No, ostatecznie nie "przysnęłam". Stałam teraz przy drzwiach wejściowych od szkoły, opierając się o zimną balustradę i stukając nerwowo palcami. Minął 2 tydzień i 4 dzień szkoły. Właśnie skończyła się 7 lekcja i większość już wychodziła z budynku. Do niektórych mogłam się uśmiechnąć i powiedzieć “cześć”, nawet jeśli pozapominałam już ich imion. Ciężko pamiętać imię kogoś, z kim zamieniło się tylko dwa słowa. Rozmawiałam jedynie z Alanem, oczywiście mi to nie przeszkadzało, jednak… Mam już prawie 17 lat, a ostatnią przyjaciółkę miałam… 4 lata temu? Ten czas szybko strasznie szybko leci jeśli się myśli o takich rzeczach. Z kolei jeśli pomyślę, że 5 minut już stoję i czekam to coś się we mnie gotuje. Dopiero 5, eh? Wokół mnie się przerzedziło - ludzie wracali już na kolejną lekcję, a reszta śpieszyła się na tramwaj. Tylko Alana brakowało. Wyszło podczas jednej rozmowy na to, że oboje idziemy tą samą drogą, co bardzo mi się spodobało - jest naprawdę miłym chłopakiem. Chyba nawet lubi tą samą muzykę, bo kiedy pewnego razu wracaliśmy, a ja tłumaczyłam mu kolejny raz dlaczego wyższość horrorów Masterton’a nad serią prawie-że-brazyliskiej-telenoweli “Zmierzch” jest taka oczywista, zaczął podgwizdywać w rytm piosenki “The Passenger” Iggy Pop’a. - Słuchasz takich rzeczy? - Zapytał z uśmiechem, kiedy spytałam się czy to właśnie to. - Ojciec zawsze to włącza, gdy jedziemy jego retro kabrioletem nad morze. - Odpowiedziałam ze śmiechem. - A zaraz potem wykrzykujemy Sweet home Alabama! - ...where the skies are so blue. - Dodał z rozbawieniem tak, jak to robił mój tata. No właśnie, tata… Nie rozmawiałam z nim ani razu od tamtej żałosnej rozmowy, było mi najzwyczajniej w świecie głupio. W tym tygodniu wypadał weekend, kiedy miałby mnie zabrać do siebie, choć myślę, że jednak nie pojadę… Pierwszy raz, kiedy miałabym zostać w domu i oszczędzić sobie widoku tego małego szkodnika, Nicka. Nigdy go nie lubiłam, jednak dla każdego wyjazdu z tatą potrafiłam go znosić, nawet jeśli podczas naszego śpiewania patrzył na mnie jak na wariatkę i mówił: - Ale ty przecież już tu nie mieszkasz, to n a s z a Alabama. Mały potwór, aż chce się takiego wypchnąć z auta. Nieświadomie zaczęłam podrygiwać nogą w rytm piosenki. Big wheels keep on turning Carry me home to see my kin Singing songs about the southland I miss'ole' 'bamy once again…* Wyjęłam telefon i spojrzałam na godzinę. 15 minut… Może Alan poszedł dziś do domu sam? Mógł przecież powiedzieć, żebym nie czekała. Jeszcze 5 minut, o. Chyba bardzo, bardzo go polubiłam. Przed wejściem nie stał już nikt oprócz mnie i jakiejś dziewczyny, która zaglądała przez szybę drzwi wejściowych. Na pewno nie była stąd, ciężko byłoby nie pamiętać tak ładnej osoby - miała krótkie, choć dłuższe od moich ciemno czerwone włosy. Oczy były błękitne, ciemno zarysowane, no i… Ugryzłam swoją wargę, czując zazdrość. Założone miała czarne jeansy, ciasno opinające jej wysportowane nogi i biały top, który włożony w spodnie pokazywał resztę wysportowanej sylwetki. Naprawdę była piękna. Zlustrowałam szybko siebie, nie mogąc przestać gryźć wargi - ostatnio trochę przytyłam i w pewnym stopniu przestałam przypominać szkielet, jednak nadal moje chude nogi ani trochę nie umywały się do jej. Z piersiami sprawa wyglądała tak samo - założyłam bluzę, żeby przynajmniej odrobinę ukryć fakt, że prawie wcale ich nie mam, jednak przy niej to było niemożliwe. Stałabym tak dalej i patrzyła na nią, gdyby w pewnym momencie nie otworzyła drzwi i pobiegła do środka z szerokim uśmiechem. - Och, tęskniłam! - usłyszałam jej głos z wewnątrz. Może przyszła do chłopaka? Nieważne, znów sprawdziłam telefon. 20 minut, chyba pora się zbierać. Zaczęłam niechętnie schodzić stopień po stopniu, gdy usłyszałam zaraz dźwięk otwieranych drzwi i znajomy głos. Nie mogłam się powstrzymać przed odwróceniem się. Dlaczego po prostu nie poszłam? Dziewczyna, która stała przy drzwiach uśmiechała się teraz szeroko ciągnąc równie roześmianego Alana za rękę. - Tak, Maya, pójdziemy tam zaraz… - No dalej, Ali, nie stój tam tak, odwróć się i idź… Zauważył mnie, chwilę się chyba zastanawiał, a potem rozdziawił szeroko usta. - Alice...? Nie wierzę, na śmierć zapomniałem… - puścił momentalnie rękę dziewczyny i zwrócił się do mnie. - Przepraszam, dzisiaj nie możemy razem… - J-jasne. - Przerwałam mu, siląc się na uśmiech, choć coś powoli chyba we mnie pękało. Dziewczyna patrzyła na mnie chłodnym wzrokiem, a potem on ruszył w moją stronę. - Zapomniałem, że… - znowu zaczął, jednak machnęłam ręką, zaczynają się cofać. - M-mhm, okej, okej. Do jutra. - i odwróciłam się szybko z wciąż tym samym uśmiechem, od którego zaczynało mnie boleć. *** - Już 17… - mruknęłam do siebie i schowałam telefon w kieszeń. Siedziałam teraz w parku, na ławce jak najbardziej oddalonej od ścieżki, po której teraz chodziło wielu ludzi. Było już chłodno, a różowe niebo było spowite w rozkosznie fioletowawych, wieczornych chmurach. Chciałam już wrócić do domu, jednak… Cóż, kiedy wyszłam z bramy przed szkołą ruszyłam w inną stronę, niż zwykle wracam, żeby nie musieć iść przed nimi, a oni też wybrali tę drogę, więc skręciłam… A potem jeszcze raz… I znowu… I ostatecznie siedziałam w nie wiem jakim parku. Ciągnęła się przez niego jak już powiedziałam ścieżka, która w oddali niknęła za grubymi pniami drzew, a w podobnej odległości było boisko do koszykówki, gdzie grało kilka osób. Podciągnęłam nogi bardziej pod siebie i oparłam głowę o kolana, ściskając chusteczkę mocniej w dłoni. Gdyby ktoś mnie zapytał dlaczego płakałam nie umiałabym odpowiedzieć - nie chodzę z nim przecież, po prostu rozmawiamy. Nigdy nie miałam chłopaka więc teraz będziecie szaleć hormony, co? Krzyki na boisku ucichły i pomyślałam, że już przestali grać, jednak zaraz dało się usłyszeć: - Powtórka! Gdybym ja też tak mogła… Cholera, znowu mi stają łzy w oczach… Ali, naprawdę jesteś głupia... Westchnęłam głośno i wtuliłam się mocno we własne nogi, gdy nagle poczułam, jak ktoś dotyka mojego ramienia i momentalnie podniosłam głowę, nabierając mocno powietrza w płuca. - Alice? * (pol.) Wielkie koła wciąż się toczą Niosą mnie do domu, bym zobaczył bliskich Śpiewających pieśni o krainie południa Znów tęsknię za Alabamą Rozdział III, cz.2: Odwróciłam głowę. Nie wiem ile to trwało, może 2 sekundy, może całe wieki, ale jestem pewna, że dziesięć tysięcy razy poprosiłam świat, by za mną stał Alan. On stał tuż obok mnie, z w połowie oświetloną twarzą, której i tak dobrze nie widziałam - w oczach nadal stały mi łzy. Miał na sobie szorty i koszulkę koszykarską bez ramion z napisem “Cooper”. Nie potrafiłam się odezwać. Słowa uciekły z moich ust i schowały się głęboko, ukryły w najciemniejszych miejscach mnie lub rozpłynęły w powietrzu. Siedziałam tylko i patrzyłam, wiedząc, że jeśli teraz mrugnę lub coś powiem gorące krople spłynął po moich zmarzniętych policzkach. Patrzył na mnie bez odzywania się, z lekko otwartymi ustami. Też patrzyłam, nie wiedząc co robić. Chciałam wstać i uciec. - Hej, Alice, wszystko gra...? Źle się czujesz?ce Poruszyłam głową, jakby potakując i analizując wszystko, co się teraz dzieje. Co mam powiedzieć, do cholery jasnej? Zatrzymałam wzrok na nim i zaraz mocno potrząsnęłam głową. - Mhm, n-nie. - Wysiliłam się na uśmiech, o ile w ogóle zobaczył go w cieniu drzewa na mojej twarzy. - … Coś się stało? - Nie, nie. - Opuściłam wzrok. Nie chciałam, by widział moje oczy, policzki, drżące usta. - Ja po prostu… - Urwałam. Słowa znowu jakby zniknęły za pstryknięciem. Usłyszałam jego głośne westchnięcie i szybko zebrałam się w sobie ze strachu, że zaraz skończymy rozmawiać. - Będziesz… będziesz grał? - Wypaliłam z niczego, a on popatrzył się na mnie pytająco. - Noo, piłka… Wiesz, ta którą trzymasz. Wskazałam ją palcem. Spojrzał na nią i chyba udało mi się zmienić temat. - Ach, miałem dziś grać z chłopakami, jednak… - Poklepał ją, chyba szukając słów i popatrzył na mnie. - Jednak mnie trochę zmartwiłaś, Alice. - Zaśmiał się nerwowo - Mówiłam ci, że jest dobrze. Jesteś gorszy od mojej mamy, Alanie. - Uśmiechnęłam się w końcu bez przymuszenia. Dosiadł się do mnie, odwzajemniając uśmiech. Odłożył piłkę i wysunął do mnie rękę, na co zareagowałam odsunięciem się. - Spokojnie. - Znów ją wysunął i dotknął mojego czoła, by zaraz zjechać dłonią na policzek. Serce powoli zaczynało mi łomotać. Trzymał ją tak chwilę, czułam dobrze jego ciepłe palce i chciałam, by ta chwila się nigdy nie kończyła. Patrzył mi w oczy i w tamtym momencie przestało mnie obchodzić, że ma inną. Chciałam, by patrzył w ten cudowny sposób w oczy tylko mi. Odsunął powoli rękę. Poczułam głęboko w sercu ukłucie. - Jesteś zmarznięta. - Powiedział ściszonym głosem, choć moje policzki wręcz paliły. - Chyba już będziecie grać. - Odezwałam się równie cicho. Nadal patrzył mi w oczy i mimo że to powiedziałam, nie chciałam, by już szedł. - Ale mnie zmartwiłaś. - Jest już okej. - A nie było? Zagryzłam wargę. Cholera, tu mnie miał. Powinnam coś powiedzieć, przyznać lub odgryźć, jednak jego oczy… Mogłabym w nich utonąć. I mogłabym tak patrzeć już zawsze. No właśnie, zawsze... W pewnym momencie podnieśliśmy oboje wzrok w stronę boiska, z którego ktoś chyba już dłuższy czas krzyczał coś do Alana. - Chyba już musisz iść, co? - Zwróciłam się do niego z uśmiechem, a lekki obłoczek pary powędrował ku górze. - Mówiłem ci to już kilka razy. - Pokręcił głową i chwycił znów piłkę. - Hej, zapomniałem się spytać, czekasz tu na kogoś? - Ja… - zaczęłam. Przecież nie mogłabym mu powiedzieć, że jestem tu tylko dlatego, że się zgubiłam i po cichu liczyłam na to, że go tu spotkam, choć kilka godzin wcześniej czułam chęć wykrzyczenia światu, że go nienawidzę. A to nie byłaby prawda. - Nie, na nikogo. - Więc, Alice, choćbyś nie wiadomo jak bardzo się przed tym wzbraniała, chcę cię dziś odprowadzić. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Poczekaj chwilę, pójdę powiedzieć chłopakom, że dziś nie gram. Pokiwałam głową. To było moim małym zwycięstwem, nawet jeśli nie zapytał się, czy chcę już iść. Chciałabym zobaczyć jak gra... Alan wstał, a ja odprowadziłam go wzrokiem w stronę grupki chłopaków. Niektórzy z nich byli z naszej szkoły, niektórzy nie, ale wszyscy równie wysportowani. Wsparłam ramiona o oparcie, a na nich głowę. Jeden z nich zakładał koszulkę, mówili coś. Nie słyszałam o czym, ale cieszyłam się, że są tak daleko. Nikt nie chciałby być widziany w takim stanie. Jeden z chłopaków mający dredy pokiwał na coś głową a zaraz spojrzał w moją stronę. Alan coś powiedział i ruszył po swoją sportową torbę, a tamten chłopak znów spojrzał na mnie i… ruszył w moją stronę. Co on mu nagadał? Cholera, Alan, szybciej. Odwróciłam się jak poparzona i zaczęłam zbierać, zerkając co raz na niego. Przy torbach też stali inni ludzie, więc mogłam najwyżej znowu uciec w nieznaną stronę. A Alan chciał mnie odprowadzić, nie mogłam tego zrobić. Cholera. Chłopak z dredami był już blisko i schyliłam się po swój plecak, gdy nagle poczułam pociągnięcie za ramię. Delikatne. I zaraz byłam mocno wtulona w czerwoną koszulkę z napisem, na której widziałam tylko literki “op”. Usłyszałam westchnięcie z nutką śmiechu, nie Alana, choć on też po chwili się odezwał: - Będziemy już iść, na razie Paul. Staliśmy tak przytuleni, opierał głowę o moją, a jego koszulka… On nawet pachniał cudownie. Słyszałam szuranie butami tamtego chłopaka, widać już odchodził. Po chwili Alan powoli mnie puścił i poczułam znów chłód. Spojrzałam mu krótko w oczy i zaraz odwróciłam się, bojąc, że widzi mój tysięczny spowodowany przez niego rumieniec. - Chodźmy już, Alan. - Hej, czekaj. - Zerknęłam kątem oka, podał mi swoją bluzę. - Masz, jest zimno. Szliśmy znów w ciszy, jak wtedy, gdy przydzwoniłam mu prosto w nos. Niebo było już ciemne i tylko czasem obok przejeżdżało jakieś auto. To nawet dobrze - sam zaproponował taką drogę, gdzie było mało ludzi. Pocierałam cały czas dłonie, a on to chyba zauważył, bo co raz spoglądał na nie, mimo to się nie odzywając. W końcu zaczął: - Nadal jest ci zimno? - Teraz z jego ust potoczył się obłoczek pary, dużo bardziej widoczny i większy. - Odrobinę. - Uśmiechnęłam się. - Więc daj mi rękę. - Wystawił w moją stronę swoją dłoń. Naprawdę chciałam ją chwycić, jednak… Czy to by było okej...? - Nie, nie, nie trzeba. - No daj, zamarzniesz mi tu. - Nie zamarznę… - opuściłam wzrok, by po chwili podnieść go znowu z uśmiechem. Z drugiej strony to on to proponuje, prawda? - … chyba, że będę mogła cię wypytywać całą drogę. - Wypytywać? - Zdziwił się trochę i zaraz uśmiechnął. - Aha, właśnie tak. - No dobrze. - Chwyciłam jego dłoń, splótł nasze palce powoli. - Ale ja też będę mógł pytać? Przytaknęłam. - To od czego zaczniemy przesłuchanie, psze pani? Zachichotałam cicho. - A więc, Alanie Cooperze, wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko tobie. Kim był tamten chłopak? No wiesz, Paul. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. - Znajomy. Powiedziałem mu, że nie zagram dziś, bo hm… - zamyślił się. - Bo muszę kogoś odprowadzić. Pokiwałam znów głową. - Hm… Teraz, po takiej drobnostce, muszę wydawać się ciekawska, więc nie mam nic do stracenia, prawda? - Pokiwał głową rozbawiony. - Czemu nie mówiłeś, że grasz w koszykówkę? - A czemu pytasz, hmm? - Bo chciałabym zobaczyć jak grasz... - Mruknęłam pod nosem. Potargał moje włosy drugą dłonią rozbawiony jeszcze bardziej. - Hej, nie śmiej się ze mnie! - Nie śmieję, Alice. - Uspokoił się zaraz. - To urocze. - Więc następnym razem chcę iść oglądać i nie ma "nie". - I tak by nie było. Teraz moja kolej, prawda? - Tak jest, komisarzu. Będę zeznawać zgodnie z prawdą. - Skoro na nikogo nie czekałaś, co robiłaś w tamtym parku? Mówiłaś, że nie znasz miasta. - Bo nie znam, ja... Ja się zgubiłam... - Po wypowiedzeniu tego czułam się jak 10-latka. A raczej wyskomlaniu. On jednak tak chyba tego nie widział, bo uśmiechnął się przyjaźnie. - Tak myślałem... A teraz, Alice, zechcesz mi powiedzieć dlaczego tak naprawdę płakałaś? I nie mów, że nie. Ugryzłam się w język na wypadek, gdybym miała coś mu odpowiedzieć. Wbiłam wzrok w chodnik i zamilkłam na dłuższą chwilę. On też nie naciskał. Zaczęłam w końcu: - Hej, Alan… Dlaczego nie mówiłeś, że masz dziewczynę? Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie jakby nie rozumiejąc pytania. Nawet nie zauważyłam jak szybko doszliśmy do mojego domu. Staliśmy teraz przy płocie - nie wiem, czy patrzył na mnie czy nie. Nie potrafiłam podnieść wzroku. Cisza stawała się coraz bardziej niezręczna. Podjął: - … Mówisz o tej z którą dziś byłem, tak? Pokiwałam głową. Westchnął głośno i przysunął mnie bliżej do płotu, tak, że teraz opierałam się o niego. Wczepił palce jednej dłoni w siatkę ponad moją głową, a drugą złapał moją brodę i uniósł do góry, bym patrzyła na niego. Alan, nie, nie chcę ci patrzeć teraz w oczy. Odwróciłam wzrok w bok, jednak on i tak mówił: - Alice? Więc to przeze mnie płakałaś? - Zaciskał palce na mojej skórze coraz bardziej, mimo to będąc ciągle delikatnym. - Jesteś o nią zazdrosna...? Alice, błagam, spójrz na mnie. Alice. Wbiłam wzrok z powrotem w ziemię, jednak zaraz go podniosłam do jego oczu. Nigdy nie patrzył na mnie z taką powagą. Był... na mnie zły? - Odpowiedz, proszę. Czy to o nią chodzi? - powiedział cicho i puścił mnie, jednak dłoń zaraz zaczepił obok drugiej w taki sposób, że nie mogłam przejść w bok. Przytaknęłam znowu, czując, jak łzy zbierają mi się w oczach. - Nie wiem… Nie wiem czemu przez to płakałam… Wiem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, że nic między nami nie ma… Ale… Ale… Sama nie wiem co… - Warga zaczęła mi drżeć, a pierwsza kropla spłynęła. - Chyba cię za bardzo polubiłam. - Wydusiłam i zaraz zacisnęłam usta, odwróciłam oczy w bok. Zamilkliśmy oboje. Oparł głowę o moje ramię i przytulił mnie delikatnie do siebie. - To nie tak jak myślisz, Alice. To nie tak. - Pokręcił głową, na której zaraz powoli położyłam dłoń, wsunęłam palce w jego włosy. - Nie tak…? - Nie, nie tak. - Uniósł głowę i oparł teraz swoje czoło o moje. Mówił teraz jeszcze ciszej. Popatrzyłam na niego, kiedy kolejna łza spłynęła. - Też cię bardzo lubię. - Kąciki jego ust drgnęły, otarł kciukiem kilka wilgotnych strużek po łzach i odgarnął niesforne włosy z oczu. - Chyba nie wiesz jak bardzo, co? - Przesunął palec na moje usta i znów ujął w palce brodę, podniósł… i delikatnie je musnął. Był na tyle blisko, że na pewno czuł jak moje serce szaleje. Przesunął drugą dłoń po moich plecach i mnie przyciągnął bliżej, całując delikatnie i powoli. Nigdy nie miałam chłopaka ani nikogo nie całowałam, całkowicie nie wiedziałam co robić. Objęłam go wokół szyi, z palcami jednej dłoni wciąż wsuniętymi w jego włosy. Odsunęliśmy na chwile nasze usta by zaczerpnąć powietrza. Popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek i zaraz znów wpił się w wargi, tym razem mocniej. Nie mogę już od tego uciec. Kocham go. Rozdział IV: Alan mnie pocałował. Pocałował. Alan. Mnie. Alan. Mnie. Pocałował. Siedziałam w salonie i czekałam, aż Miriam Clark, z którą robiłam projekt ciekawy jak grzybobranie - “Implozja demograficzna: skutki i przyczyny”, wróci z kuchni. A raczej leżałam. Nogi miałam zawieszone na oparciu kanapy i wpatrywałam się w sufit, który wręcz do mnie krzyczał, żebym o Nim myślała. Im częściej przypominałam sobie tę scenę tym bardziej mi było wstyd. Przed oczami znowu miałam ten moment, gdy spojrzał na mnie i zaraz pocałował w taki sposób, o jakim marzy każda nastolatka. Cholera, moje policzki płonęły... Naciągnęłam na swoją głowę kaptur bluzy z pudrowo-różowego pluszu z misiowymi uszami, mając nadzieję, że Miriam tego nie widzi. Strasznie ją polubiłam, ona chyba mnie też. Miriam była ładną dziewczyną, tak samo niską jak ja i chyba przez to nie wstydziłam się do niej odezwać. Miała długie, ciemnobrązowe, kręcone włosy i pasujące do tego piwne oczy. Była równie szczupła jak tamta dziewczyna, jak ona miała na imię… Maya? Tak, pewnie tak. Miriam była równie szczupła co ona i w prawdzie nawet piękniejsza. Wróciła z kuchni, postawiła na ławie kubek z kakao i spojrzała na mnie. Też patrzyłam. Wsparła głowę na ręku, zmrużyła oczy i zacmokała namiętnie. - Mów. - Rzuciła krótko. - Hę? - No, mów. - Podeszła do mnie i położyła się jak ja, z nogami na oparciu. Spojrzałam na nią pytająco, a ona dźgnęła mój policzek czubkiem palca. - Czer-wo-ne. - Zachichotała. - Bo jest gorąco. - Wymamrotałam, ściągając usta w kaczy dzióbek. - Ali Green, posłuchaj uważnie. Chociaż chodzisz do naszej klasy krótko to znam cię już dobrze, a od kiedy tylko weszłam do twojego domu chodzisz z głową w chmurach, zamiast mi odpowiedzieć na pytanie patrzysz się w sufit, miętolisz zębami dolną wargę, o, patrz jaka czerwona, i naciągasz sobie bluzę na twarz - powiedziała i spojrzała na mnie z uśmiechem. - Więc teraz mów, bo strasznie mnie ciekawi co się stało mojej przyjaciółce. - “Przyjaciółce”? - A nie jesteśmy? - Nie o to chodzi, po prostu… Hm, nie nazwano mnie tak od czasu, gdy wypadły mi prawie wszystkie włosy i z łysymi plackami zaczęłam przypominać wyglądem Yodę. - Więc szybko mów, bo jak znowu wypadną to nie będę chciała wiedzieć.- Zaśmiałyśmy się i zaraz zakryłam twarz rękoma. - Ale ja się wstyyydzę… - Hmm. - Mruknęła, zaczęła patrzeć na sufit. - Okej, mogę czekać. - Miriam, ty zła kobieto. - Usłyszałam jej chichot. Nabrałam mocno powietrza w płuca, odetchnęłam głęboko i wypaliłam: - Całowałam się wczoraj. - Czego tu się wstydzić, głuptasie? - … Z Alanem. - Dokończyłam. Czułam tak straszne zażenowanie, że zapięłabym teraz bluzę po sam koniec kaptura. - Jakim? - zapytała. Nie odpowiadałam dłuższą chwilę, znów gryząc wargę i to chyba dało jej do myślenia. - O mój Boże, mówisz o tym Alanie? Przytaknęłam, a ona zaklaskała. - Chociaż… Hmm, mówił, że tak nie jest, jednak chyba kogoś ma... - Dodałam ciszej. - Ma dziewczynę? - W jej głosie przestało brzmieć roześmianie, westchnęła. - Nie wydaje się takim dupkiem. Miała rację. Gdyby tak było byłby skończonym dupkiem. Ale czy on nie jest na to za dobry? - Rozmawiałaś z nim o tym? - Dodała zaraz. - Aha, mówił, że to nie tak. - A ty jak myślisz? - Spojrzałam na nią. Ależ Miriam, chętnie bym ci powiedziała, jednak ani trochę nie wiem co o tym myślę. Myślę, że Alan jest cudowny. I że tamten wieczór wciąż przyprawia mnie o miłe ciarki. Że ciągle chcę utonąć w jego oczach. Że pachniał wspaniale. Że całował cudownie. Że doprowadza mnie do szaleństwa. Że nie potrafię wyrzucić go chociaż na chwilę z moich myśli. Ale nie wiem co myśleć o tym, że inna dziewczyna skakała na niego, by go przytulić, a on nazywa to “To nie tak jak myślisz”. Wzruszyłam ramionami. - Hej, nie przejmuj się. Znam go od czasów gdy rękawiczkę nazywał “łakawiczką” - zachichotałyśmy cicho. - Nie bawiłby się tobą. A jeśli cię pocałował, to coś musi być na rzeczy. Więc teraz już mi się tu nie smuć i chodź, zrobimy więcej kakao, bo tobie się chyba najbardziej przyda. *** - Ali? Hej, skarbie? Odetchnęłam. Było mi strasznie głupio z nim teraz rozmawiać. Leżałam na łóżku w sypialni i wtulałam w siebie jedną z tysiąca poduszek na nim. Podciągnęłam nogi pod siebie i w końcu się odezwałam: - Cześć, tato. - W końcu. Na Boga, Ali, jeśli najpierw mówisz o szpitalu to dawaj mi później jakiś znak życia. Nie wiem, wysyłaj pukle włosów lub skarpetki pocztą czy coś. Zachichotałam. - Wybacz, nie wiedziałam czy wolisz stopki w kropki czy serduszka. - Serduszka. I jak, twoja mama już wyemigrowała do babci? Mama za każdym razem, gdy tata miał przyjechać, wyjeżdżała do babci. Zwykle zabierała ze sobą Alexa, czasami nie, jednak tym razem wszystko szło po mojej myśli. - I to już wczoraj wieczorem. - Uśmiechnęłam się do siebie. Zdecydowałam, że szalejące hormony, głupia, stara brzoza i Nick nie zepsują mi tego wyjazdu. To miał być tylko nasz weekend. - To dobrze, lepiej żeby nie widziała ile ciastek nakupiłem na drogę. Ali… - Turecka piekarnia za rogiem? - Właśnie tak, kup te… No wiesz które. Zachichotałam. - Pistacja? - Właśnie tak. I nie mów tylko mamie, bo znowu będzie kazała nam jeść po drodze karotkę. *** - Got no reason for coming to me and the rain running down, there´s no reason - podśpiewywał mój tata w rytm muzyki z radia. Mimo że słońce świeciło mocno okulary przeciwsłoneczne miał nasunięte na swoje długawe, w stylu surferów włosy. Cały zresztą wyglądał jak surfer, którym spontanicznie był - blond włosy, które odziedziczył Alex razem z niebieskimi oczami, ciemna opalenizna, na szyi mały nieśmiertelnik z wojska, nadgarstek w bransoletce z muszelek - jakby nigdy nie wyrósł ze swoich nastoletnich lat. - When I look on your eyes, then I find that I´ll do fine, when I look on your eyes then I´ll be better * - dokończyłam. Na myśl milionowy raz tego dnia przyszedł mi Alan. Nie umiałam powiedzieć co w nim takiego było, że zawstydzał mnie w mojej własnej głowie. Napisał mi chyba wiadomość, jednak byłam tak zestresowana… Nie otworzyłam jej od wczorajszej nocy. Ojciec szturchnął mnie w ramię i wskazał tablicę po prawej: - To już tutaj. - Uśmiechnął się szeroko. Napis mówił “Witajcie w Pięknej Alabamie!”. - Teraz? - zapytałam, a on przytaknął i przyciszył radio. Podniosłam ręce do góry, a narzutka na moich ramionach zaczęła śmiesznie powiewać. Zaczął pstrykać palcami. Jeden… Dwa… Trzy... - Sweet home Alabama, where the skies are so blue! - wykrzyknęliśmy oboje. Ludzie jadący na drugim pasie patrzyli na nas jak na skończonych wariatów, jednak my ciągnęliśmy dalej: - Sweet home Alabama, Lord, I'm coming home to you! - Więc jak w szkole?- zapytał, gdy wreszcie odetchnęliśmy. - Hmm… Nijak. - Ali. - Przycisnął. - Naprawdę nijak. - Położyłam rękę na sercu, a drugą podniosłam jak to robią harcerze. - Uroczyście przysięgam, tatusiu kochany, że wszystko jest w porządku. - Ale taka odpowiedź jest… No, sama wiesz. Równie dobrze możesz tam nielegalnie rozprowadzać kanapki, więc chcę coś wiedzieć. Jaka jest twoja klasa? - uśmiechnął się szeroko. - Przyjaciółki? Wredne dziewczyny? Jakiś potencjalny kandydat na zięcia? - Taaato. - Hej, o tym zięciu to sama zaczęłaś, a na starość się robię ciekawski. - Masz dopiero trochę ponad czterdziestkę, tak tylko przypominam. - Tobie się tak wydaje, bo jesteś młoda. Ja już wieczorami kładę poduszkę na parapecie coby mi wygodniej było podglądać. Zachichotałam. - Więc… Hmm, sama nie wiem o czym by tu… Poznałam kilka dziewczyn. - Wredne czy przyjaciółki? - Mimo wszystko lubiłam to jego zatroskanie i bezpośredniość, jakby mówił do 8-latki. - Są miłe. - Popatrzyłam do góry, łapiąc od tyłu zagłówek swojego siedzenia. - Mam przyjaciółkę, Miriam. Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem, pajęczynki przy jego oczach pogłębiły się. - To dobrze. Naprawdę bardzo dobrze. Kiedy wjeżdżaliśmy do miasta na niebie świeciły już małe, jaskrawe punkciki. Choć nie było widać jeszcze wszystkich gwiazd, Alex bez problemu ponazywałby wszystkie konstelacje i wskazał gdzie co będzie. - Chyba dziś nie zdążymy na zachód słońca, co? - Zapytałam. Jasne, że nie zdążymy. Teraz pewnie widać ostatnie jego promyki. Tata nie odpowiadał dłuższą chwilę, zamyślił się. - Pojedziemy tam z samego rana. Bez Nicka, bez Barb. Tylko ty, ja i mnóstwo jedzenia. - Uśmiechnął się. To nawet nie było pytanie. Odwzajemniłam uśmiech i wpatrzyłam w te małe, świecące gwiazdki. Po wejściu do domu żona ojca od razu mnie mocno przytuliła, zlustrowała i powiedziała: - No, no, ktoś tu wyładniał. Była przemiłą kobietą, jednak całkowicie różniącą się od mojej mamy. Aż dziwne, że jej synem był właśnie Nick. Porozmawiałyśmy chwilę i zaraz już leżałam w pokoju gościnnym pod grubą warstwą kołdry i kocy. Barbarah, choć nie potrafiłam się w ten sposób do niej odezwać, wiedziała już tak dobrze jaki ze mnie zmarźluch, że zaścieliła mi w ten sposób łóżko już dużo wcześniej. Otworzyłam Menu w telefonie i… No właśnie, co ja mam teraz zrobić? Poczułam się nagle jak w kreskówce, gdy na jednym ramieniu usiadł ci aniołek, na drugim diabełek i dźgając cię w twarz widłami, niby widelczykiem do ciast pokrzykiwał: - Nie otwieraj, głupia. Nawet nie myśl, żeby to robić! Z drugiej strony zawodził głośno aniołek, który już całą dobę przegrywał z diabełkiem i jąkał się w zapłakaniu jak dziecko: - Ale ona go p-przecież kocha! Racja, aniołku. Kocham go. I kochałam przez ten cały czas, kiedy bałam się otworzyć wiadomość. Ciężko mi jest jednak rozmawiać z chłopakiem, który jednym spojrzeniem doprowadza mnie do granic… Hmm, no właśnie, czego granic? Chyba wszystkiego, co istnieje. I dobrze wiem, że go kocham. Alan powiedział mi, że mnie bardzo lubi, jednak to chyba nie jest to samo… Czy może jednak jest? Alanie, nienawidzę tego co ze mną wyprawiasz w moich myślach. Nowe wiadomości: 8 Przewinęłam listę powoli, nawet bardzo powoli w dół, bojąc się tego co może tam być. Mama: • Napisz jak dojedziesz • Dojechałaś? • Ali??? Odetchnęłam głośno. Z powodu tego, że nie odpisałam też będą problemy, jednak z całym szacunkiem i miłością do ciebie, mamo, teraz mam dużo większy problem. Przesunęłam palcem, łapiąc już dolną wargę w zęby. Miriam Clark: • Melduję ukończenie projektu, wisisz mi szejka :( Jeszcze kawałeczek niżej… I... Alan Cooper: • Dobranoc ;) • Chciałabyś może gdzieś dzisiaj wyjść? • Ziemia do Alice! • Czy Ty mnie ignorujesz? Jest źle. Nawet bardzo. Ugryzłam wargę mocno, o wiele za mocno. Nie dość, że chciał ze mną wyjść, to pewnie teraz był zły na mnie. Nigdy więcej nie posłucham diabełka, gdy będzie kazał mi go ignorować, jednak to w przyszłości. A teraz co? Nacisnęłam okienko wpisywania tekstu. Przeprosić? Tłumaczyć się? Olać? Zignorować znowu? A może... zadzwonić? Nie, nie, Ali, wybij to sobie z głowy. Jest już późno. Nie mogę go też zignorować, za bardzo go na to lubię... Postanowione. • Przepraszam, pojechałam dziś do 'bamy :'( Wysyłanie... I gotowe. Przytuliłam mocno do siebie telefon. A jeśli on już się za to obraził? Nie będzie chciał już ze mną więcej wyjść? Nawet mi teraz nie odpisze? No nie, muszę się uspokoić. Odliczałam powoli w myślach sekundy, gdy nagle telefon zawibrował. Na ekranie pojawił się obrazek króliczka wyskakującego z koperty. Alan Cooper: • Odbierz Po chwili wyświetliła się jego nazwa i przyrzekam, że przez moment miałam chęć odrzucić połączenie i rzucić sprzętem o ścianę. - Halo? - Zapytałam cicho, przykładając poddenerwowana telefon. Nie odzywał się, czyli jednak był zły? - Tutaj Policja Stanowa, szukamy zaginionej Alice Green, każdy, kto ma informacje na jej temat powołany jest do pilnego zgłoszenia ich mi. Zachichotałam. Jednak było dobrze. - Tak, to ja, przyznaję się do nielegalnego handlu lizakami w trzeciej klasie. - Mała mafioza? Niegrzeczna. - Już będę dobrą dziewczynką, psze pana. - Mam nadzieję. - I... wiesz, bałam się, że jesteś zły. - Hmm, powiem to, co chcę powiedzieć zaraz. Najpierw mi powiesz czemu miałbym być. - No bo wiesz... Nie byłbyś zły, gdybym cię ignorowała? - A ignorowałaś? - ... Niespecjalnie. - Mruknęłam ściszonym głosem. - Więc nie mam prawa się na ciebie złościć. I chciałem powiedzieć, że i tak nie potrafiłbym być na ciebie zły. Powinnaś to wiedzieć. - Powiedział ostatnie zdanie ciszej. Poczułam przyjemne mrowienie. Zaraz dodał: - Cały dzień nie miałaś zasięgu? Mogłam w tym momencie skłamać, jednak coś sprawiało, że nie potrafiłam. - Ja miałam, po prostu… Czekaj. Obiecaj mi, że nie będziesz się śmiał, naprawdę. - Jasne, że nie będę. Westchnęłam cicho. Sama dobrze nie wiedziałam co mam mówić. - Alice? - Odezwał się po długiej ciszy. - Tak…? - Nie stresuj się tak. Jeśli to coś, co boisz się powiedzieć przez telefon, to chcę, byś powiedziała mi to prosto w oczy. Dobrze? - Dobrze. - Mruknęłam, ziewając przy tym mimowolnie. Usłyszałam jego parsknięcie. - Hej, aż tak cię nudzę? - Nie, nie! - Prawie że krzyknęłam, jakby nagle ożywiona. Nastała cisza w telefonie i zaraz było słychać chichot. - Alanie, miałeś się nie śmiać. - Ale w końcu mi nie powiedziałaś. Dobrze, nie będę. - Odpowiedział spokojniej, choć w jego głosie wciąż pobrzmiewało rozbawienie. Zaczęłam się mimowolnie uśmiechać. - Leć już spać, śpiochu. Dobranoc. - Dobranoc. - Wracaj do mnie szybko. - Dodał na koniec. Znów przeszły mnie miłe ciarki. I jak ja miałam po tym zdaniu zasnąć? * (pol.) Kiedy spoglądam w Twoje oczy Wtedy zauważam, że będzie w porządku Kiedy spoglądam w Twoje oczy Wtedy będzie ze mną lepiej Rozdział V: Kiedy się obudziłam pierwsze promyki słońca już wpadały przez okno i zatrzymywały na firance, przez co beżowa ściana była cała usłana w cieniach kwiatów. Kilka z nich załamywało się na komodzie, półkach i pościeli, co wyglądało pięknie. I tylko biały, futrzany dywanik nie był smagany słońcem. Gdy ostatnim razem tu byłam wszystko, włącznie ze ścianami i półkami, wpadało w fiolet, nawet pościel, która teraz była śnieżnobiała, miała wtedy odcień… Jak to się nazywa? Chyba cyklamen. Miała wtedy kolor cyklamenowy i przyrzekam, że obudzenie się w niej, a następnie spojrzenie na resztę pokoju skutkowało długimi przemyśleniami na temat tego czy to na pewno nie jest sala w przedszkolu, a teraz wszystko było cudownie i... czułam się tu całkiem jak u siebie. Choć u mnie mało kiedy był taki porządek. Malutki zegar stojący na stoliku obok bezdźwięcznie kończył kolejne okrążenie, mówiąc, że jest już trochę po 5 rano. Dopiero 5 rano, w piękny, niedzielny poranek, a ja już nie potrafiłam spać. Dobrze wiedziałam kogo to wina. Siedział tam, w mojej głowie, i nieprzerwanie spoglądał na mnie ruszając ustami, jakby chciał powiedzieć “bardzo cię lubię”. Chłopak, którego chyba kocham… chyba na pewno… Ten chłopak powiedział, że mnie lubi. Lubi bardzo. I skradł mój pierwszy pocałunek, więc nie mam na co narzekać, prawda? Jednak… Czuję się dziwnie. Och, Alanie, tak strasznie chcę już z tobą porozmawiać… Dopiero teraz zauważyłam, że palcami dotykałam swoich ust. Potrząsnęłam szybko głową i jak najprędzej wygrzebałam się z łóżka. Alice Green, musisz się zaraz uspokoić! Wsunęłam na nogi kapcie, które pożyczyła mi Barbarah i wyszłam z pokoju. Na górnym piętrze było cicho, Nick jeszcze nie hałasował i nie urządzał wyścigów samochodzików na schodach, dlatego mogłam spokojnie zejść bez nadepnięcia na klocek Lego. Na dole było równie spokojnie - jedynie z kuchni dochodził stłumiony dźwięk maszyny do kawy. Weszłam powoli i zapytałam cicho: - Tata? Nie było go tam, na stole leżał jedynie wielki plecak, a obok niego stały dwa kubki z kawą i talerz z ulubioną sałatką Nicka - z tuńczykiem i grzankami. Nieważne jak bardzo go nie lubiłam, wiedział co dobre. Chyba oboje mieliśmy gust po ojcu. Podsunęłam pod twarz kubek i oparłam się o niego, grzebiąc w jedzeniu widelcem i wyjadając wszystkie małe grzaneczki. - Hej, spokojnie, to cię nie ugryzie. - Usłyszałam za sobą. Miał na sobie swój szlafrok, który wyglądał, jakby po prostu owinął się w wielką flagę Ameryki. - Właśnie byłem cię obudzić - dodał, przysiadając się do stołu. Patrzył raz na mnie, raz na talerz. - Nie smakuje ci? - Nie, nie, ja po prostu… - zaczęłam, jednak on nie dał mi skończyć. - Patrz no, ktoś powyjadał wszystkie grzanki. - Chwycił zaraz palcami kawałek tuńczyka, który zjadł z uśmiechem. - Ani trochę. Nie wiem o co ci może chodzić. - Odwzajemniłam uśmiech. - Będziemy już jechać? - Hmm? - Dopiero chwilę później przypomniał sobie, co wcześniej powiedział. Położył dłoń na plecaku i poklepał go. - Będziemy, kończ szybko jedzenie. - Czemu tak wcześnie? - Pamiętasz tę parę emerytów, która zawsze wybiera najlepsze miejsce? No właśnie. Hej, nie śmiej się! *** Kiedy myślę o tym, że zastanawiałam się nad zostaniem w domu to nie wierzę, że to naprawdę byłam ja. Bo gdy patrzyłam na te promienie pięknie odbijające się w taflach wody, przyrzekam, moje serce topniało. Wydmy, parasole, leżaki, drzewa w oddali, nawet ślady stóp w piasku - wszystko to wyglądało rozkosznie, gdy muskało je Słońce. Wiał przyjemny, mimo to chłodny wiatr, który dziewczynie właśnie spacerującej przy wodzie z chłopakiem rozwiewał włosy. Wyglądali przeuroczo. Ciekawe jak to jest. Siedzieliśmy z ojcem na bordowym kocu rozłożonym na nie najnowszych czasów kamiennych schodach, wyszczerbionych przez wiatr niosący piasek, a mimo to świetnie tu pasujących. Dzieliły plażę od części restauracyjnej, która o tak wczesnej porze była zamknięta, co bardzo mnie cieszyło - im mniej ludzi na naszej plaży, tym lepiej. Mała palma posadzona przy jednym z barów gibała się to na lewo, to na prawo przez wiatr, który bawił się również moją cienką narzutką w kwiaty. - Trzymaj - powiedział i podał mi tosta, ciepłego jeszcze ostatkiem sił, posmarowanego dżemem w literkę “A”. Oparł się wygodniej na odchylonych ramionach i wpatrzył się w widok wschodzącego słońca z dziwnym, rozmarzonym uśmiechem. - O czym myślisz? - zapytałam, kiedy już przełknęłam kawałek. Nie odzywał się, jedynie patrzył do przodu, by dopiero po chwili odwrócić głowę w moją stronę. - Hmmm? - Ziemia do taty. - O niczym - odpowiedział w końcu wciąż z uśmiechem. Znów spojrzał na wschód. - Pierwszy raz to oglądamy razem, prawda? Pomyślałam o tym. Zawsze oglądaliśmy jedynie zachody siedząc przy starej, krzywej brzózce i podśpiewując. Niestety stamtąd da się oglądać tylko to, a i tak nie miałam ochoty, by teraz tam siedzieć. Oczywiście spacerowaliśmy nieraz wzdłuż brzegu, jednak słońce zawsze było już wysoko ponad linią, na tych schodach siedziała urocza para emerytów. a teraz… Miałam już przytaknąć, kiedy mnie oświeciło. Jak mogłam o tym zapomnieć? - Oglądaliśmy już, tato. Oglądaliśmy. - Hmmm? Kiedy? Położyłam się do tyłu, opierając głowę na pustym już plecaku i wpatrzyłam w niebo. - Przyjechaliśmy tu kiedyś. Ty, ja, mama. - Ach, no tak… - zaśmiał się cicho i potargał moje włosy. - Miałem na myśli tylko nas. Nie zapomniałbym. Spojrzałam na niego. - Nie? - Jasne, że nie. Nicole… - urwał na chwilę, jakby wypowiedzenie jej imienia było czymś dziwnym. - Nicole zawsze będzie dla mnie ważna, po prostu to już nie to samo. Jesteś jeszcze młoda, nie zrozumiesz. - Pstryknął mój nos. Nie odpowiedziałam, a on po chwili westchnięcia ciągnął dalej: - Zabrałem ją tu. Na pierwszą randkę - zaśmiał się cicho. Para, która wcześniej spacerowała, teraz siedziała na piasku i przytulała się. - Wtedy też był wschód, choć było znacznie cieplej. Chciała się przejść wzdłuż brzegu, mówiła, że zawsze chciała to zrobić. Coś mi strzeliło do głowy i wymyśliłem sobie, że zrobię dla niej coś romantycznego. Wlazłem do wody w spodniach, a ona piszczała na samą myśl o wejściu do wody głębszej niż po kolana. - Mój Boże, nie mów tylko, że ją tam wrzuciłeś. Spojrzał na mnie spod byka z ironicznym uśmiechem, przez co nie mogłam wstrzymać śmiechu. - Nie, nie wrzuciłem, jeszcze nie wtedy. Prowadziłem ją za rękę, a ona nadal piszczała, więc… - Na pewno jej tam nie wrzuciłeś? - przerwałam mu z uśmiechem. - Na pewno nie, ta historia z wrzuceniem była całkiem inna. - Odwzajemnił uśmiech. - Krzyczała, że chyba oszalałem, więc wziąłem ją na ręce i wniosłem. I… nie wyobrażałem sobie wtedy, że kiedyś mógłbym kochać kogoś innego. Była jedyną osobą, o której byłem w stanie myśleć - dodał ostanie zdanie ciszej. Zamilkliśmy i tylko szum morza nie pozwolił nastać ciszy. - Wyglądasz zupełnie jak ona. I proszę, tylko nie mów o tym mamie. - Że ją przypominam? - Myślę, że to wie i bez pomocy. Nie mów jej, że na starość robię się sentymentalny. To co się dzieje w Alabamie, w Alabamie zostaje. *** Kiedy ojciec odjeżdżał pomachał mi jeszcze i krzyknął: - Na razie! Po czym włączył silnik, przez co cała dzielnica miała okazję posłuchać “Dani California”. No, Ali, czas wrócić do swojego, małego świata. W ogrodzie sąsiadów właśnie odbywało się jakieś rodzinne spotkanie, a zapach grillowanego mięsa nęcił niesamowicie. Pani domu była przemiłą kobietą, choć w prawdzie nie pamiętałam jej nazwiska. Z okna mojego pokoju zauważyłam, że każdego ranka sama dbała o swój ogród pełen kwiatów, uśmiechając się serdecznie do wszystkich obok przechodzących i przyjaźnie mówiąc “Dzień dobry”. Nie dziwię się, że aż tyle osób do niej przyjechało. Weszłam przez skrzypiącą furtkę swojego ogrodu i popatrzyłam się na ciemne okna, mimowolnie wzdychając. Też bym chciała mieć taką wielką, radosną rodzinę, zamiast pustego domu. W środku od razu położyłam się na kanapie i chwyciłam w dłonie telefon. Chciałam napisać do Alana, jednak… Czy to nie byłoby nachalne? Z drugiej strony tym razem się obrazi, jeśli nie będę pisać, prawda? Nabrałam mocno powietrza w płuca, przymierzając się do kliknięcia w jego numer. Zadzwonienie będzie dobre… Chyba. Na pewno lepsze niż nie potrafienie myśleć o czymkolwiek innym, niż on. Czekając aż odbierze zaczęłam z poddenerwowania gryźć wargę, przez co gdy się odezwał przegryzłam ją niemal na wylot. - Słucham? - Cześć - powiedziałam i… Brawo Ali, nie przemyślałaś nawet tego, co mu powiesz. - No cześć, Alice. - Chciałbyś się spotkać może się? - wypaliłam, a po chwili moje policzki zaczęły płonąć. - Znaczy się, bo mówiłeś… Zaśmiał się cicho. - Spokojnie, spokojnie. Jasne, pamiętam. - Przepraszam... - wydukałam. - Tamto wcześniej się wyretuszuje. - Chciałoby się. Więc gdzie chcesz się spotkać? - Szczerze to miałam nadzieję, że ty masz jakiś pomysł. - Zaśmiałam się cicho. - Hmmm... Powiem ci, że mam. Za godzinę w parku? Chodzi mi o ten w centrum. - Chciałam już odpowiedzieć, jednak on zaraz dodał: - Nie chcę, żebyś się znowu zgubiła. No tak. Za nic tam sama nie trafię. Powiedzieć mu o tym? Chociaż… Co, jeśli wtedy powie, że spotkamy się innym razem? Niech. To. Szlag. Milczałam dłuższą chwilę, by w końcu po bitwie stoczonej w moich myślach mu odpowiedzieć: - Dobrze, za godzinę. - Więc do zobaczenia. - Pa pa. Rozłączyłam się i przytuliłam mocno do siebie telefon. Choćby świat się walił, muszę go dzisiaj zobaczyć. Dernière modification le 1444478880000 |
Noonecaresqt « Consul » 1443954060000
| 0 | ||
Post zaklepany na dalsze rozdziały, nie jest doublem. ☺ Dernière modification le 1443955620000 |
Noonecaresqt « Consul » 1443954120000
| 0 | ||
Post zaklepany na dalsze rozdziały, nie jest doublem... ani triplem. ☺ Można już śmiało komentować. ☺ Dernière modification le 1443955680000 |
Speednoote « Censeur » 1443973800000
| 0 | ||
Nadal czekam na 5 rozdział. *v* |
Wojnalik « Citoyen » 1443974400000
| 0 | ||
Ja też *u* |
Noonecaresqt « Consul » 1444336740000
| 0 | ||
Zawieszam tymczasowo. (= |
Tundrana « Citoyen » 1444418940000
| 0 | ||
Wyczuwam Blackmore's Night |
Noonecaresqt « Consul » 1444458840000
| 0 | ||
tundrana a dit : Ahhh, chodzi o tę piosenkę. x) Przeurocza. ♥ Dernière modification le 1444459620000 |
Noonecaresqt « Consul » 1444459560000
| 0 | ||
//przypadkowy double// Dernière modification le 1444459620000 |
Mieqniunia « Censeur » 1444474020000
| 0 | ||
Noon pisz! Noon! Nie przeżyje bez rozdziału ani chwili dłużej! |
Noonecaresqt « Consul » 1444478940000
| 0 | ||
Tatatataaaaam! Wątek wzbogacony o nowe doświadczenie, a konkretniej Rozdział V. ☺ |
Noonecaresqt « Consul » 1444556640000
| 0 | ||
Woah, to już 1000 na liczniku! Dziękuję Wam bardzo! >:3 |
Wojnalik « Citoyen » 1444558920000
| 0 | ||
AWWW kocham opowiadanie <3 czekam na r. 6 <3 |
Noonecaresqt « Consul » 1444559160000
| 0 | ||
Wojnalik a dit : Dziękuję bardzo! >:3 |
Tinicia « Citoyen » 1444559340000
| 0 | ||
Genialne! |
Ashedxx « Citoyen » 1444563120000
| 0 | ||
Świetny rozdział! |
Noonecaresqt « Consul » 1445615880000
| 0 | ||
tinicia a dit : ashedxx a dit : Dziękuję bardzo! Dernière modification le 1446226080000 |
Noonecaresqt « Consul » 1446226140000
| 0 | ||
Heeeejka nakleeeeejka, trochę dawno tu nic nie było, happens. Nieważne, mam pytanko! Czy ktoś chciałby to nadal czytać? Głupio bym się czuła, gdybym napisała, wrzuciła i okazałoby się, że tylko ja to czytam, pytanie jak najbardziej poważne. ;n; |
Wojnalik « Citoyen » 1446226320000
| 0 | ||
ja czytam! I czekam na następny rozdziałek <3 Tak mi się podoba nie zamykaj :c |