[Fanfiction] Duch Podziemii: Nowy Wymiar |
17 | ||
23 stycznia 2816r, gdzieś w bunkrze Myślę, myślę… Ona musi się obudzić… Musi. Na pewno. Inaczej by dawno nie żyła. Jej futerko nadal ma intensywny kolor, mimo że nie błyszczy tak, jak dawniej, oraz jest szorstkie w dotyku. To już ponad dwa lata. Jutro Prith będzie mieć 17 lat. Żałuję, że nie mogłem obserwować, jak mała, skromna, delikatna myszka rośnie na kobiecą, wdzęczną istotę. Przede mną leży wychudzony cień kogoś, kogo wciąż kocham, mimo, że ledwo pamiętam jej brzmienie głosu. Mimo wszystko cieszę się, że zdołałem ujrzeć jej przemianę psychiczną, jak zmieniła się w pewną siebie Druidkę, Białą Szamankę. Ci szaleńcy w fioletowych strojach łażą tu coraz częściej. Mówią o powrocie czegoś… Zastanawiam się, o co im chodzi. Czasem czuję lekkie drganie jej ciała, jakby miała się niedługo wybudzić. Zostawię jej ten liścik. Tymczasem ja pójdę na badania. Co miesiąc jesteśmy badani pod kątem promieniowania Erchiusa. Przez ten czas byłem tylko dwa razy skażony, ale na szczęście nie było to poważne. Napiszę, jak wrócę z badań I zrobię resztę przydzielonych mi zadań. -Reeve Obudziłam sie z jękiem. Cholera, to umieranie jest dziwne. Nie mam pojecia ile czasu, ile dni i nocy slyszalam glosy. Przeważnie byl to glos Reeve'a, ale nie potrafiłam rozróżnić slow. Dochodzily one niemal jak z oddali. W końcu postanowiłam się podnieść do pozycji siedzącej. Odsunelam kroplówkę. Lezalam na jakimś lozku niemal jakby ze stacji kosmicznej. Wszystko tutaj bylo hiper-nowoczesne. Szafki, stolik, krzesło, oświetlenie... O właśnie, na stoliku leży jakas kartka! Nie wiedziałam czy mogę wstawac, wiec się po nią wychylilam. List od Reeve'a. Zaczelam go czytać. Byl dość krotki. Ale zdziwila mnie jedna rzecz. Spalam ponad 2 lata?! Ta dziwna kroplowka utrzymywala mnie przy zyciu, mimo ze mogłam się nigdy nie obudzić? Zauwazylam lustro. Podeszlam do niego. Z odbicia patrzyla na mnie wychudzona postać z brudnym czarno-białym futrem. Bylo tak samo pozbawione blasku jak moje krwistoczerwone oczy. Włosy byly oklapłe i byly krótsze niż wczesniej: siegaly do lopatek. Nadal miałam naderwane ucho. Poza tym bylam cala wychudzona. Usiadlam spowrotem na łóżku. Czy ja naprawde kończę wkrótce 17 lat? Jesli ten list został napisany dzisiaj... To juz jutro. No super, dwa lata życia poszly sie... Wiadomo co. Odslonilam ciemnoniebieskie zaslony. Nie miałam pojecia, gdzie jestem. Widziałam niemal to samo co w ostatnich chwilach przed rzekoma śmiercią. Ciemnorozowe niebo i jeszcze ciemniejszy popiol pokrywający dosłownie wszystko. W oddali czaily sie mutanty, najbliższy znajdował sie z dziesięć metrów dalej. Mysle, ze przez te dwa lata ci, co przetrwali, postarali się o jakies przyzwoite materiały, które zapewniają bezpieczeństwo. Sprobowalam się zmienić w Szamana. Na moim ciele przez chwile pojawily się zarysy tatuaży, które dość szybko zniknely. Chyba musze znowu uczyć się magii, tak jak ponad dwa lata temu... Polozylam się na łóżku, kroplowka ograniczala moje ruchy. Patrzyłam w sufit. Jak wygladalo życie myszy? Ile czasu minęło, zanim powstały pierwsze bazy dla ocalalych? Ilu w ogóle przetrwalo? Jak duży procent stanowią Duchy Podziemii i reszta czystokrwistych plemion? Czy wojna sie zakonczyla? Tak. Wojna między Mechanikami i Wladcami Wiatru się skończyła. Ale zaczela się inna. Walka o przetrwanie. Szamani kontra mutanty, które miały przede wszystkim przewagę terytorialną, liczebna pewnie tez. Zamknęłam oczy. Jaki jest sens trwania w tych bazach? Istnieją w ogóle jakiekolwiek miejsca zdatne do zamieszkania? -No, jednak sie obudzila - uslyszalam czyiś glos. W drzwiach stala jasnoszara mysz. Jej pyszczek, uszy, ogon i częściowo lapy byly ciemnobrązowe. Jedno oko zaslaniala przepaska, drugie bylo granatowe. W tym samym kolorze byly długie włosy i kita na ogonie. Miała tez na sobie bialy strój, niby pielęgniarki. Wygladala na pewna siebie i odwazna. -No, dwa lata to dość długo - rzuciłam. -Jestem Claire - uscisnela moja lapke. -A ja... -Prith, wiem. Niemal wszyscy cie tu nienawidzą. Tylko ja i kilka innych osób broniliśmy cie, żebyś spokojnie wyzdrowiała, a nie została wyrzucona prosto do mutantów. Powoli analizowalam słowa granatowowlosej. Nienawidza mnie. Westchnelam. Obrocilam się na bok. Chce zobaczyc Reeve'a I Elisse. Chce ich zobaczyc, przytulic, pokazac ze zyje I ze wkrotce bede w pelni sil. Nagle uslyszalysmy jakiś sygnał. Obie się poderwalysmy. "Ewakuacja. Zagrożenie dziesiatego stopnia. Wszystkich mieszkańców prosimy o skierowanie sie do piwnic, zachowanie spokoju i postepowanie zgodnie z procedurami." Komunikat ciągle się powtarzal. -Wiem gdzie iść, chodź za mną - powiedziała szybko, odlaczajac kroplówkę. -A co z Reeve'm? -Dziewczyno, opanuj się. Idziemy. -Ale... -Idziemy!! Westchnelam. Miałam lzy w oczach. Pobieglam za Claire. Wystraszylo mnie to, ze jest to zagrożenie dziesiatego stopnia. To musiało być chyba najgorsze. -Jakim cudem dziesiaty stopień? K**, do tej pory najwyższe bylo trzecie - zaklnela pielegniarka, prowadząc mnie mniej zatloczonym przejściem. Te słowa mnie wystraszyly. Do tego wyraźnie slyszalam przerażone glosy innych. Co potrafi zagrozić w aż takim stopniu? Nalot dużego obozu ocalalych, czy co? Zeszlysmy na dol. Ściany nie byly juz gladkie i szare. Byly wykonane z czegos, co przypominalo metal zabarwiony na slaby blekit. Claire podbiegla do panelu, na ktorym wpisala haslo. Drzwi otworzyly sie, rozsuwajac sie na boki. Bieglysmy wzdluz kolejnego korytarza. Sciana po prawej byla zrobiona ze szkla. Za nim widzialam dziwne, duze maszyny. Wygladaly troche jak statki kosmiczne, niemal takie jak z bajek science-fiction. Z przodu szklo, gdzie bylo widac panel sterowania. Z tylu naped, z dolu tez. Tam takze bylo kilka szyb, podobnie jak na bokach. Cale konstrukcje byly w rozmaitych ksztaltach I kolorach. Przeszlysmy przez drzwi. Claire poprowadzila mnie do jednego z mniejszych, o kolorze czarno-zielonym. Otworzyla drzwi jakims pilotem. Alarm wciaz rozbrzmiewal, myszy zaczely sie stopniowo schodzic. -Wszystko znajdziesz w schowku na pokladzie. Kazdy statek ma ustawiony pierwszy program, ktory sam cie pokieruje w bezpieczne miejsce. Nie bedziesz musiala sama sterowac, ani nic. Przezyj. Jestes silna - powiedziala szybko, mruzac oczy. -Chwila, przezyj? W czym ja jestem I gdzie ja lece?! - spytalam wystraszona. Claire zamknela drzwi od statku. Zamurowalo mnie. -Prith, cholera, lec! Wcisnij niebieski przycisk na glownym panelu! - krzyknela Claire, po czym pobiegla pomoc innym w ewakuacji. Zauwazylam, ze sufit sie rozsuwa, odslaniajac niebo. Musialam chyba jej posluchac. Podbieglam do panelu, usiadlam na fotelu, po czym szybko wcisnelam przycisk. Poczulam, jak statek unosi sie powoli w gore. Silniki zaczely pracowac, zatkalam uszy. Uniosl sie w gore. Przechylil sie lekko I zaczal leciec w strone gwiazd. Podbieglam do tylnych szyb. Przylozylam przednie lapki do nich, patrzac na grunt oddalajacy sie w szybkim tempie. Zniszczony, skazony grunt, pokryty popiolem. Poczulam scisk w sercu, zmeczenie dalo sie o sobie znac. Mimo wszystko sie trzymalam, patrzac jak planeta, na ktorej zylam przez prawie 17 lat, oddala sie. Chwila, czy ja wlasnie wylecialam w kosmos? Ze co?! Otworzylam szerzej oczy. Faktycznie, statek wciaz lecial, unoszac sie w przestrzeni kosmicznej pokrytej setkami gwiazd. Widzialam rozne statki, ktore wylatywaly z kilku miejsc na planecie. Najwyrazniej bylo kilka bunkrow z niedobitkami. Wszyscy byli przygotowani. To bylo zaskakujace. Nagle cos wielkiego zaczelo leciec w strone planety, ktora dawniej byla najpewniej zielono-niebieska. Teraz byla ciemnorozowa. To latajace cos wygladalo jak wielka asteroida, dwa razy wieksza. Miala tez wielkie zolte oko z pionowa zrenica I macki. Duzo macek w podobnym kolorze, a kilka z nich zaczelo sie wbijac w planete, przebijajac ja na wylot. Poczulam, ze ciezko mi oddychac. Robilo mi sie ciemno przed oczami, patrzac jak monstrum niszczy moj dawny dom. W pewnym momencie wszystko peklo. Planeta rozlamala sie na mniejsze kawalki. Zawylam, zaczelam uderzac piesciami w szybe. Chcialam wrocic. Uratowac Reeve'a. Teraz to niemozliwe. Umarl, razem ze wszystkimi moimi przyjaciolmi. W ten sposob planeta Rhaedos zostala zniszczona przez nieznany przeze mnie byt. Zemdlalam. Imie: Reeve Wiek: 19 lat Rasa: Zwyczajna mysz [Mechanik] Cechy: przecietne zdolnosci magiczne i sprawnosc fizyczna, swietnie posluguje sie bronia palna. Za wszelka cene chce bronic bliskich. Jest wytrwaly i zdolny do poswiecenia, czesto zazdrosny. Imie: Prith Wiek: 17 lat Rasa: Zwyczajna mysz [Duch Podziemii] Cechy: spontaniczna, nieco sarkastyczna, sklonna do przemyslen, stara sie odszukiwac jak najwiecej korzysci z aktualnego polozenia, latwo sie przywiazuje do przyjaciol. Posiada w sobie potezna magie, na poczatku nie potrafi jej aktywowac (przez niedawne wybudzenie ze spiaczki). Dla niej wazniejsze jest dobro innych niz jej wlasne. Wyglad: Czarne futro, na brzuchu i pyszczku biale. Krwistoczerwone oczy, jasnoniebieskie wlosy Imie: Claire Wiek: nieznany (prawdopodobnie okolo 18-20 lat) Rasa: Zwyczajna mysz [nieznana moc] Cechy: wyglada na pewna siebie i odwazna, nie dopuszcza do siebie sprzeciwu Wyglad: a dit : Imie; Hinata Wiek: prawdopodobnie 14 lat Rasa: Avian Cechy: zabawna, wyluzowana, radosna. Traktuje swiat z dystansem, przez co moze nie zauwazyc wysokiej skali zagrozenia. Energiczna, wiecznie z usmiechem na pyszczku Wyglad: a dit : <tymczasowy wyglad; ma zlote oczy> Imie: Karshi Wiek: 18 i pol roku Rasa: Floran Cechy: odwazny, swietnie walczy. Uwielbia polowac, jako jeden z nielicznych Floranow nie traktuje Hylotli jak ofiary. Nie mial wczesniej stycznosci z technologia. Bardzo ciekawski, lubi poznawac nowe rzeczy Imie: Thorn Wiek: nieznany Rasa: Floran Cechy: chlodny charakter, traktuje swoje zdobycze z pogarda. Despotyczny wodz Floranow z planety Draconis Delta V. Lubi organizowac krwawe walki pomiedzy ofiarami (myszami) a innymi stworami, nazywa to polowaniem. Wyglad: a dit : Imie: Esther Wiek: nieznany (jest w podeszlym wieku) Rasa: Myszkorozec [Duchowy Przewodnik] Cechy: Nie wiadomo o niej duzo. Emanuje spokojem i pogoda ducha. Wie bardzo duzo, a swoja madroscia dzieli sie z innymi. Uwielbia kolekcjonowac piekne owady. Wyglad: a dit : Zwyczajna mysz Tutaj znajduja sie rozdzialy nie wplywajace na glowny tok wydarzen (glowne rozdzialy). Beda one "opowiadane" przez inne postaci z FF: drugoplanowe, a nawet epizodyczne. Beda tutaj takze alternatywne zakonczenia (przeniose je pozniej...) Starlight (Dzieje się to okolo rok po wydarzeniach z Druidki: Starlight znalazła się w tym samym bunkrze, co Prith i Reeve) Czym to cos jest? Czy naprawde mam mozliwosci? Prawie w ogóle nie wychodziłam ze swojego pokoju. Co najwyżej do łazienki, stolowki lub pokoju Prith. Ten pokój traktowalam jak mój azyl. Mimo ze miałam predyspozycje do walki w terenie, to nie chciałam walczyć. Z jednej strony chciałam spotkać Moonlight gdzies tam, w niebie. A z drugiej... Chciałam zyc. Nie wiem po co, ale gdzies w głębi serca czułam, ze powinnam zyc. To uczucie trzymalo się do tego stopnia, ze postanowiłam uczyć się magii związanej ze zmarlymi. Dolaczylam do Klanu Zachodzącego Slonca. Mój grzbiet przyozdobil fioletowy płaszcz z kapturem. Na materiale widnial symbol wieloramiennej gwiazdy, gdzie niektóre ramiona byly krótsze. Potem się zakochałam. Mowil, ze jest Zywiolakiem wiatru. Jego futerko bylo szare, z fragmentami bieli i ciemnej szarości. Jego gesta czupryna byla niemal czarna, a oczy fioletowe. Uczyl mnie tej magii. Reeve mnie próbował ostrzec, ze to może się zle dla mnie skończyć. Nie słuchałam go. Moim priorytetem byl kontakt z Moonlight. Tylko najpotężniejsi Duchowi Przewodnicy potrafili takie cuda. Ja bylam tylko piętnastoletnia Wladczynia Wiatru. Mimo to bylam zdeterminowana, a mój partner mnie wspieral w działaniach. Nie słuchałam juz Reeve'a. Nie odwiedzalam juz Prith. Zamknęłam się niemal calkowicie w swoich czterech ścianach, odizolowujac się od reszty. W moim pokoju przeważnie panowala ciemność. Zycie sprowadzilo się do paru czynności: Jedzenie - patrzenie w sufit i myślenie - ćwiczenie magii zmarłych - spanie. Kiedy minal ponad rok od dolaczenia do Klanu, poczułam, ze to juz. Do tej pory potrafiłam przywolac jedynie slaby, holograficzny obraz otoczenia Moonlight. Dopóki mi starczyla magia, to ja obserwowalam. Czula się tu zagubiona. Co się dziwić, zawsze byla niesmiala. Tego dnia czułam, ze dam rade się z nią skontaktować i ja ożywić. Narysowalam na podłodze okrąg z runicznymi znakami, ulozylam wokół niego 8 kamyków, po czym zmieniłam się w Szamana. Zamknęłam oczy, skupilam się na Moonlight. Poczułam chlod przeszywający cale moje ciało. Wiedziałam, ze moje tatuaże zmienily kolor na gleboka czerń. Moje oczy zmienily kolor na fioletowy, uchodzilo z nich cos podobnego do czarnego dymu. Pojawił się delikatny zarys mysiej sylwetki. Różowe włosy z niebieskim pasemkiem, błękitne oczy, białe futerko. -Moon... Czesc.. - wydusilam cicho. Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem Moonlight odwrocila się w moja stronę. Byla zaskoczona. -Starlight..? Co się z toba stalo..? Twoje tatuaże... Oczy.. - byla w szoku. -Uczyłam się tej magii przez ponad rok, by się skontaktować. W końcu sie udalo - poczułam lzy w oczach. Juz niedługo Moon wróci. -Jesteś inna.. Widzę jak jesteś wyniszczona psychicznie, po prostu to czuje - westchnęła cicho. -Desperacja... Wiesz ze cie kocham, prawda? -Wiem. -Tak wiec ozywie cie... Będziesz znowu ze mną, siostrzyczko... - zaczelam się cicho śmiać, bylo w tym cos psychopatycznego. -Starlight... Ale mnie się nie da ożywić... Zamarlam, śmiech utknal mi w gardle. -C-co..? Ale.. Ja się uczyłam czarnej magii tylko po to... -Nieważne jaka magia, ożywić możesz tylko, jesli umarlam najwyżej trzy dni temu. Spójrz, od ponad roku tu przebywam. Nie ma szans. Mojego ciała najpewniej nawet juz tu nie ma. Uczyłam się tego na marne? Aby dowiedziec sie od własnej siostry, ze nie wróci? Poczułam lzy w oczach. -Ty... Nie wrócisz... - wydusiłam cicho. -Nieważne jak bardzo bym chciała, nie. Nie wrócę. Takie sa zasady tego świata. -Ten caly swiat to gowno - warknelam. Moimi ramionami wstrzasal placz. Siostrzyczko... Mówisz ze się nie spotkamy..? Placz przerodzil się w cos w rodzaju histerycznego śmiechu. Plakalam i sie śmiałam jednocześnie. Chwycilam noz z biurka. Patrzyłam na niego oblakanczym wzrokiem, dysząc i wciąż się śmiejąc. -Star, wszystko okej? -Pytasz? Oczywiście ze jest okej! Juz wiem co zrobić byśmy byly znowu razem! -Dobrze się czujesz..? -CZUJE SIE SWIETNIE! - krzyknelam, przykladajac noz do lapki. Pociagnelam ostrzem. Poczułam pieczenie, a z lapki zaczela wyplywac krew. -Co ty robisz? Star, nie! Proszę, żyj dla mnie! Proszę!! - zaczela blagac. Nie słuchałam jej, wciąż się oblakanczo śmiałam. Czarna magia calkiem mną zawladnela. Przecielam lapke jeszcze kilka razy, zanim poczułam słabość. Osunęłam się na ziemie, śmiejąc się coraz słabiej. Mimo to szaleństwo pozostalo ze mną do konca. Tak samo magia. Czarna magia Klanu Zachodacego Slonca. Magia zmarłych. -Juz... Prawie... Wolna... - wydusilam, zanim życie mnie calkiem opuścilo. DEAD END Dernière modification le 1500463620000 |
8 | ||
Klepu klep tu beda rozdzialy Rozdzial 1 Nowy swiat Podniosłam sie z metalowej podłogi. Jej zimno mnie irytowalo. Wciąż bylam na statku. To kolejny z moich snów? Dalej jestem w śpiączce? To zbyt realne. Odczuwalam wszystkie bodźce bez większego problemu. Czemu nie bylo mi dane zobaczyć Reeve'a, chociaż ten ostatni raz? Teraz nie żyje. Przeze mnie. To ja dwa lata temu zniszczylam planete, promieniowanie prawdopodobnie przyciągnęlo monstrum. Czym to cos bylo? Czy ktokolwiek wiedzial o istnieniu tego? Bylo dość ciemno, zważając na to ze na zewnątrz bylo tylko czarne niebo pokryte gwiazdami, które nie dawaly wystarczającego swiatla. Dostrzeglam za to nikle swiatlo z czegos w rodzaju ekranu lub panelu przyczepionego do ściany. Podeszlam tam. Wydobywaly się z tego ciche dzwieki mechanicznego glosu, który brzmiał, jakby się zaciął. Z lewej strony byl prostokąt z zarysem popiersia jakiejś osoby. Z prawej pokazywaly się napisy 'zrestartuj' napisane dużymi literami, oddzielone znakami @. Pod spodem byl kolejny prostokąt z wczesniej wspomnianym napisem. Nacisnelam na niego. Ekran zgasl. No super, zepsulam jakiś komputer. Po chwili zaswiecil sie, ale dalej byl czarny. Pojawila się na nim animowana klepsydra, cos na wzór takiej, w której przesypuje się piasek. Po upływie okolo minuty pojawilo sie to samo, co wczesniej, ale nie bylo napisów 'zrestartuj', w dużym okienku bylo napisane 'rozmowa glosowa'. Mniejszy prostokąt byl pusty. Popiersie postaci bylo wyrazniejsze. Przypominalo czerwony hologram, przypominający humanoida, jedno z fantastycznych stworzeń o jakich opowiadal mi brat. Okragla glowa, dziwne ciało... Podobnie bylo tutaj. -Uhm.. Hej? - zaczelam niesmialo. -Witaj - odpowiedział ekran. Chwila, to komputery gadają? - Jestem SAIL, twoj punkt informacji, kompan i przewodnik. -Co się tak właściwie stalo? -Rhaedos zostalo zniszczone przez Ruinę. Silnik statku jest zniszczony w 62,7%. Umożliwia to podróżowanie wyłącznie po obecnym układzie planetarnym o nazwie Draconis Delta. Aktualnie jestesmy nad planeta V. No tak, nic nowego. Planeta zniszczona i na Boginie nie mam pojecia, gdzie jestem. -Jestem w śpiączce? -Nie, wybudzilas się dokladnie 2 godziny i 17 minut temu. Czyli serio sie obudziłam. Zniszczenie planety i ucieczka w galaktyke to nie moja wyobraznia. W duży okienku pojawily się informacje o mnie. Imię i nazwisko: Prith Hathaway Data urodzenia:24 stycznia 2799r Rasa: Zwyczajna mysz szamanska Podgatunek: Duch Podziemii ze znaczna przewaga Druida. Miejsce zamieszkania: Statek SAIL-217 Obok bylo moje zdjęcie. Nie mam pojecia, skąd się tu wzielo. Wychudzona twarz, oklaple i brudne błękitne włosy, krwistoczerwone oczy pozbawione blasku, naderwane ucho. Po chwili te informacje zniknely. Podeszlam do okna. Faktycznie, pod statkiem byla planeta. Taka podobna do Rhaedos. Moze tu zamieszkam... -Co mogę teraz zrobić? - spytalam. -Jedynym wyjściem jakie jest możliwe to teleportacja na planetę poniżej. Dopiero zwrocilam uwagę na kabinę teleportacyjna, ktora byla naprzeciw SAIL'a. -Prith Hathaway, proszę abyś to wziela. Dzieki temu zostaniemy w kontakcie. Na tym jest tez guzik, który pozwoli na natychmiastowa teleportacje do statku. Spod ekranu wysunela się szufladka, w której bylo cos w rodzaju dużej, kwadratowej słuchawki przyczepianej do ucha. Byl do niej przyczepiony czerwony wizjer, który mogłam wysunąć innym przyciskiem. Przyczepilam go do lewego ucha. Ciężar troche mnie denerwowal. Musze się przyzwyczaić, to moja jedyna szansa ratunku. O ile jest co ratować. Podeszlam do kabiny. Byl tam panel. Byla pokazana tam tylko jedna lokalizacja: Draconis Delta V (planeta poniżej) Nacisnelam na nazwę. Szyba oddzielila mnie od reszty statku. Poczułam ścisk ciała. Zamknęłam oczy. Rozdział 2 Niebieska mysz Wylądowałam na trawie. Zatoczyłam się, ale udało mi się zachować równowagę. Otaczała mnie żywa, trawiasta zieleń. W okolicy rosło kilka pojedynczych sosen, moze świerków. Było także troche drzew liściastych. Mierzyly kilka metrów, ich liście byly w kolorze pastelowego różu i blekitu, ozdobione bialymi kwiatami. Nigdy w zyciu nie widziałam podobnych drzew, nawet na obrazkach. Gdzieniegdzie rosly kolorowe kwiaty, pojedynczo lub w grupkach. W oddali widziałam tez pojedyncze lodygi z kukurydza, niewielkie kępy zboża, czy tez krzaki z jasnorozowymi owocami o kształcie kulek. Widziałam takze lodygi ryżu i inne różne rośliny. Kolo mnie pojawił się czerwona smuga, podobna jak przy teleportacji. Odskoczylam, troche sie wystraszylam. Gdy smuga zniknela, na jej miejscu zobaczyłam plecak i krotki miecz, a także dziwne zolte urządzenie. Miało ono kształt zbliżony do podkowy, z czyms w rodzaju wizjera z przodu. Miało takze pare przycisków i uchwyt. -Zapomnialem ci dac kilku rzeczy. Miecz przyda sie do ewentualnej walki. W plecaku przechowasz to, co zdobędziesz. Dzieki manipulatorowi możesz niszczyć ziemie, kamień, drewno i inne tym podobne. Aktywujesz go czerwonym przyciskiem. To, co zniszczysz, zapisuje sie w pamięci urządzenia. Niebieskim przyciskiem możesz ustawiać to, co zniszczylas, w postaci bloków. Pokretlem zmieniasz rodzaj materialu. Zielony przycisk służy do przenoszenia elementów i istot - uslyszalam glos SAIL'a przez glosniczek. -Co mogę tutaj znalezc? - spytalam, wczesniej naciskając przycisk na urządzeniu. -Według moich obserwacji jest to typowa planeta pelna zieleni, jedna z najmniej niebezpiecznych. Są tu różne stwory, mniej lub bardziej groźne, a także cywile różnych ras. -Różnych ras? -Udziele ci informacji po zobaczeniu danej istoty. Westnelam. Wylaczylam mikrofon. Zarzucilam plecak na grzbiet, wczesniej chowając tam manipulator. Chwycilam miecz i ruszylam przed siebie. Natura byla tutaj nawet podobna do Rhaedos, z wiadomymi różnicami. Przede wszystkim to nie bylo to samo, mogłam spodziewać sie tutaj dosłownie wszystkiego. Czy trafie tutaj na kogokolwiek przyjaznego? W oddali dostrzeglam jakiś ruch. Podreptalam w tamtym kierunku. Z jakichś zarośli wyskoczylo dziwne pomarańczowe stworzonko. Bylo dość niewielkie, przypominające kulkę szlamu. Miało duże, niebieskie oczy, którymi na mnie spojrzalo. Uśmiechnęłam sie lekko. Odsunelam lapke z mieczem. -Stój! To niebezpieczne zwierzę! - krzyk SAIL'a sprawil, ze się poderwalam. Zwierzak ukazał szereg jasnych, ostrych zębów, po czym skoczył w moim kierunku. Odskoczylam, wyciągając w jego stronę ostrze. To cos nieco sie otarlo o to, skutkujac krwawieniem. Pchnelam ostrze w jego stronę. Odskoczyl, a ja upadlam na trawę. Poczułam chlodny ciężar na grzbiecie. Nie mogłam się ruszyć. Uslyszalam czyjeś szybkie kroki, obrocilam się w tamta stronę. W moja stronę biegla jakas dziwna mysz. Miała... Pióra. Tak, jasnoniebieskie, te na brzuchu byly białe. Nasadę ogona również skrywaly długie, sztywne, nieco ciemniejsze pióra. Ten widok mnie zaskoczył, zwłaszcza ze ta pierzasta mysz miała wlocznie, ktora zaatakowala stworzenie z mojego grzbietu. Dość szybko zostalo pokonane. Niebieska mysz otrzepala się i spojrzała na mnie. -Naprawde nie potrafisz pokonać takiego małego stworka? - zaśmiała się. To byla dziewczyna. -Ty masz pióra..? - spytalam głupio. Przeciez to oczywiste. Z niewiadomego powodu ta mysz miała pióra. Aha. -Ty nigdy nie widzialas Aviana? - znowu uslyszalam jej śmiech. Sprawiala wrażenie pozytywnej istoty emanujacej radością i wyluzowaniem. -Eee... Aviana? -Chyba jesteś uchodzcem z jednej ze zniszczonych planet... Chodź, rozgosc sie u mnie - zaproponowala. Zgodzilam sie, poszlysmy do jej domu. Byl zbudowany z zoltopomaranczowych cegiel, na niektórych byly jakies rysunki. Pochodnie byly bardzo dziwne. Zamiast drewna byly dziwne, metalowe, zdobione stozkopodobne podstawki, nad którymi lewitowaly czerwone, obracające się kryształy, które dawaly nikle swiatlo. W środku byly nieco prymitywne meble, ale byly zdobione różnymi kolorowymi tkaninami. Usiadlam na pobliskim fotelu, byl miękki. Byl prosta drewniana konstrukcja z poduszkami w kolorach pastelowej pomarańczy, zolci i blekitu. Na drugim takim usiadła pierzasta mysz. -No to... Co chcialabys wiedzieć? - zapytala z uśmiechem. -Kim są Avianie, co tu się dzieje i w ogóle... -Avianie to jedna z ras myszy. Jest ich więcej. Moja wierzy w niebiańskie boga, Kluexa. Po śmierci każdy dzielny wojownik tam trafia, otrzymując wspaniale skrzydła. -U nas wierzono w Szamanska Boginie, ktoś odbarowala myszy szamanskimi mocami. Ja należę do jednej z potężniejszych ras poprzez miksturę, ale prawdopodobnie straciłam większość tej mocy. Dluga historia. -Mysz twojej rasy, jaka spotkałam, to byl Duchowy Przewodnik. Bardzo mila osoba, w dodatku umie leczyc magia - uśmiechnęła sie z nieco rozmarzonym wzrokiem. Mimowolnie takze to zrobiłam. -Jestem Prith, Duch Podziemii - przedstawiłam się. Niebieska mysz aż podskoczyla, nie wiem czy ze zdziwienia, czy zachwytu. -Duch Podziemii?! O matko, podobno większość zginela! - krzyknela zaskoczona. Strasznie ruchliwa ta mysz. Troche to męczące. -A ja jestem Hinata- uscisnela moja lapke, uśmiechając sie. Odwzajemnilam to, cicho się śmiejąc. -Jutro skończę 17 lat... Z dwa lata bylam w śpiączce i dalej jestem oslabiona - mruknelam cicho. Hinata troche spowazniala. Spojrzała na mnie z troska i powaga. Wygladalo to troche dziwnie na typowo optymistycznej twarzy. -Biedna tyle przegapilas. Tyle lat życia, musisz nauczyć sie walczyć i w ogóle - Hina znowu wypelnila się optymizmem. -Moze nie dzis, okej? -W takim razie jutro! A tymczasem przygotuje nam cos do jedzenia - wstala i poszla do innego pokoju. Z ciekawości poszlam za nia. Byly tam różnorodne szafki oraz cos przypominającego kamienny piec. Obok byl podobny, ale mniejszy. Okna nie posiadaly szkla tylko drewniane, ukośne kraty. Można bylo je zaslonic czerwonymi zaslonami. Pod jednym z nich bylo cos w rodzaju blatu ze stopniem obok. Hinarta wyjela z jednej szafki dziwne owoce. Widziałam je juz wczesniej: jasnorozowe, wielkości oka. Wsypala je do czegos, co przypominalo duza, metalowa miske, wczesniej wypelniona czysta woda. -Co to za owoce? -Perlogroszki. Normalnie są strasznie gorzkie, ale ugotowane i podane z mlekiem są naprawde pyszne. Avianka wstawila naczynie nad ogień w większy piecu. Podsunela mi stolek, na ktorym usiadła. Sama podeszla do czegos przypominającego lodówkę, stamtąd wyjela duza butle z mlekiem, które nalala do wyciągniętych później misek. Po kilku minutach zdjela perlogroszki z ognia, odlala wode do jakiegoś większego naczynia, zostawiając w środku owoce (lub warzywa). Nalozyla rowna ilość do misek z mlekiem. Zaprosila mnie do salonu. Postawila miski na jakimś stoliku, który podsunela do foteli. Usiadlam na jednym. Spojrzałam z ciekawości na perlogroszki z mlekiem. Wygladalo to nawet smacznie. Chwycilam lyzke i nabralam troche potrawy, zjadając ja. Miało to slodko-kwaśny, przyjemny smak. Zaczelam jeść szybciej, aby napelnic brzuch karmiony przez 2 lata kroplowka. Jadłam dość lapczywie, co skonczylo się czkawka. Zmrużyłam oczy, poczułam ze się porządnie najadlam. Jedynie co jakiś czas czkalam. Gdy otworzyłam oczy to zauwazylam, ze Hinata zniknela. Rozgladalam się za nis, ale nigdzie jej nie bylo. Po chwili poczułam nagly dotyk na ramionach. Poderwalam się i krzyknelam ze strachu. Gdy spojrzałam za siebie, ujrzalam śmiejącą się Hine. Jej radość udzielila sie również mi, takze zaczelam się smiac. -O patrz, wystraszylam czkawkę! - oznajmila. Dzgnelam ja lekko w ramie. Avianka fuknela, udając obrazona. Pokazala język, zasmialam się. -Chodź, prześpisz się troche - zaproponowala. Poszla do kuchni, ruszylam za nia. Odsunela inna zasłonę. Okazalo się, ze tam jest kolejny pokój. Tym razem bylo tam kilka lozek. Koce byly w tych samych kolorach, co poduszki na fotelach. Ulozylam się na jednym. Kocyk byl przyjemny w dotyku i cieply, a materac miękki, podobnie jak poduszka. Niemal od razu zamknęłam oczy, po czym odplynelam w krainę snów. Rozdzial 3 Tajemniczy luk Obudziłam się, mimo to miałam wciąż zamknięte oczy. Otaczała mnie przyjemna miękkość, spowodowana tym, ze wciąż lezalam otulona kocykiem. Byl naprawde mily i miękki w dotyku, tak samo jak materac. Po pewnym czasie otworzyłam oczy. Mój wzrok powedrowal w stronę Hinaty. Avianka leżała z dwiema lapkami zwisającymi z lozka, koc zakrywal jej ciało tylko w części. Chrapala, z jej pyszczka splywalo troche śliny. Ten widok sprawil, ze sie mimowolnie usmiechnelam. Hina byla naprawde zabawna myszka. O ile jej gatunek mozna uznac za mysz. W sumie… Uszy, lapki, ogon I ogolna budowa ciala sie zgadzaja… Ale drobna sylwestka I piora… Dobra, nie wnikam. Ruszylam sie niechetnie z lozka. Lekko sie chwialam. Dwa lata spiaczki nie sprzyjaly mi. Jak ja mialam sama poradzic? Spojrzalam jeszcze raz na spiaca Avianke. Czy ktos taki jak ona moze mi pomoc? Potrafi walczyc, to moge uznac za plus. Ale co z jej beztroskoscia I lekkoscia charakteru? Moze nie zachowac powagi w obliczu realnego zagrozenia zdrowia lub zycia. Nie wiem tez, jakie ma podejscie do walki. Jesli uznaje ja za rodzaj zabawy, tym gorzej dla mnie. Zwlaszcza, ze nie umiem walczyc. Trzeba tez wziac pod uwage to, ze inni Avianie moga byc wobec mnie wrodzy, a u boku Hinaty bylabym bezpieczniejsza. Ciezka decyzja, tyle plusow I minusow. Korzystne bedzie choc niewielkie poczucie bezpieczenstwa. No I brak samotnosci. Niekorzystne jest jej beztroskie podejscie do wszystkiego, moze to doprowadzic w najgorszej sytuacji do smierci. Co robic? Odsunelam nieco odbiornik SAIL'a I przetarlam tam glowe. Byla troche obolala. -Dzien dobry, Prith Hathaway. Aktualnie jest godzina 10:23 wedlug czasu planety. Zachmurzenie niewielkie, temperatura wynosi okolo 22.6 stopni Seriusza - uslyszalam mechaniczny glos SAIL'a. Uśmiechnęłam sie. Moze on wie, co robic. -SAIL, czy warto wziąć Hinate ze sobą? - spytalam, wysuwając wizjer i spoglądając na Avianke. Pokazal mi się napis "Analiza...", czekałam. Po chwili SAIL sie odezwał. -Bazując na analizie ciała i twoich myśli stwierdzam, ze będzie dobrym sojusznikiem ze względu na zwinność i umiejętność walki. -Ona może olac poważne zagrożenie... -Jak umrze to umrze, nie ma co się rozczulać. Zmrużyłam oczy, ramiona zaczely się lekko trząść. Reeve. Elissa. Mama. Star i Moon. -Ty wiesz co to znaczy stracić osobę, do której się przywiazales? A nie, jesteś zwyczajnym robotem. A ja straciłam najważniejsze osoby w moim zyciu, a takze dom - powiedziałam cicho, próbując powstrzymać lzy. Zapanowalo milczenie. A ja nie dawałam rady dluzej powstrzymać lez. Czułam, jak rozrywa mi serce. Straciłam jedyna milosc, rodzinę i przyjaciol. Czy powinnam w ogóle podróżować z Hinata..? Przeciez ja będę latala z planety na planetę, ona nie może zostawic swojej rodziny. Niech chociaż ona będzie szczęśliwa. Po cichu wstalam, starając się nie halasowac. Wzięłam swój plecak. Zarzucilam go na plecy, wyciągając miecz. Wyszłam z domu, cicho zamykając drzwi. Nie miałam pojecia, w ktora stronę iść. Postanowiłam ruszyć przed siebie. Wokół mnie bylo zielono, polana pelna świeżej trawy i kwiatów. Gdzieniegdzie wyrastaly duże drzewa z liśćmi w pastelowych kolorach, przeważnie niebieskim i różowym. -Wyczuwam archaiczna energie na tej planecie. Uważam, ze powinnas to sprawdzic. Zacznij iść w lewo. Skierowalam się w ta strone. Rozgladalam się uważniej, aby nie przegapić czegos nietypowego. Po prawej dostrzeglam jakiś ruch. Wedrowalo tam słodkie zwierzątko. Bylo dwa razy mniejsze ode mnie, z duza glowa. Ciało bylo zolto-granatowe. Na glowie bylo cos w rodzaju włosów, na końcu których byly pazury. Przypominając spotkanie z poprzednim, pozornie niewinnym stworzonkiem, chwycilam rękojeść miecza. Przeszłam obok tego czegos, starając się utrzymać czujność. Gdy uslyszalam sykniecie, momentalnie się odwróciłam, unosząc miecz na wysokość glowy tej istoty. Moje ciało lekko drgalo. Czułam, ze moje lapki się trzesa, scisnelam miecz mocniej. Zwierzę rzucilo sie w moim kierunku, wykonalam krok do przodu i machnelam mieczem w bok z zamiarem przynajmniej niewielkiego uszkodzenia wroga. Zmrużyłam oczy, warknelam. Zostalam zaatakowana pazurami od boku. Przerzucilam miecz w prawa lapke i machnelam nim w tamta stronę. Poczułam, ze ostrze wbija sie w cos twardego. Spojrzałam katem oka. To byla glowa. Chwycilam rękojeść druga lapka, po czym pchnelam mocniej. Ostrze wbilo się głębiej. To cos wyrzucilo z siebie agresywny syk, padlo na ziemie. Jego ciało drgalo, wykrwawiajac się. Wyciągnęłam ostrze z glowy i wbilam je w bok umierającego stwora. Kiedy zauwazylam brak oznak zycia, wyciągnęłam bron i wytarlam o trawę. Moje serce bilo bardzo szybko. Poczułam osłabienie, usiadlam na trawie. Teraz będę musiała dużo walczyć. Z myszami i potworami. Przyspieszylam do lekkiego truchtu, wciaz wytezajac wzrok. Staralam sie unikac wszelkich zywych istot, w obawie przed atakiem. Poczulam suchosc w gardle. Nacisnelam przycisk na odbiorniku. -Gdzie znajde cos do picia? - spytalam. -Mozesz pic wode, jesli zbierzesz ja z pomoca manipulatora, bedzie zdatna do picia. Pomidory posiadaja w sobie duzo soku, prawdopodobnie ci wystarcza - odpowiedzial mechaniczny glos SAIL'a. Jak na zlosc, w zasiegu wzroku widzialam co najwyzej kukurydze badz ryz. Wlaczylam wizjer, kierowal mnie w odpowiednim (chyba) kierunku. Bylo juz niedaleko. W oddali dostrzeglam zarys czegos w rodzaju niedokonczonego na gorze luku. -Czy to jest to? -Tak. Wedlug moich danych znajduje sie tam ukryta wiadomosc. Mimo to radze cos wypic, jestes lekko odwodniona. Westchnelam. Postanowilam wciaz trzymac to samo tempo, rozgladajac sie. Ani sladu pomidorow. W koncu dotarlam do luku. Byl spory I potezny, zbudowany z ciemnoszarych cegiel z runami. Przy tym luku byly niewielkie, proste kolumny. Pomiedzy podstawami luku bylo cos podobnego do teleportera. Slyszalam zaklocenia. -Trace zasieg. Odbierz wiadomosc - uslyszalam niewyrazny glos SAIL'a. Podeszlam. Teleporter byl nieaktywny. Za to na wizjerze pokazal mi sie komunikat: ==== Odebrano wiadomosc Odtworzyc? Tak/Nie Przycisk1/Przycisk2 ==== Wcisnelam pierwszy przycisk od gory. -Witaj podrozniku. Jesli odebrales ta wiadomosc, to znaczy ze znalazles teleporter do Miasta. Potrzebuje twojej pomocy, prosze. Aby aktywowac teleporter, zbierz nieco rudy rdzenia planety. Znajdziesz je gleboko pod ziemia. Na tej planecie powinna byc kopalnia, dzieki ktorej latwo sie tam dostaniesz. Licze na ciebie. Dostalam twoje koordynaty - uslyszalam glos kobiety, najpewniej w starszym wieku. Wiadomosc przerywaly zaklocenia, ale sens dalo sie zrozumiec. -Odzyskalem zasieg - powiedzial SAIL. - Tez mam dostep do tej wiadomosci, proponuje odnalezc kopalnie. -Ktoredy? -Spojrz na wizjer, na nim jest kompas wskazujacy kierunek. Jest dopasowany pod wzgledem ewentualnych gor I jezior, jakie mozesz napotkac. Mam isc przed siebie. No to w droge. Rozdzial 4 Pułapka Szlam przed siebie, co jakiś czas skręcając wedle zaleceń kompasu. Czułam suchość w gardle, ale jak na złość nie bylo niczego zdatnego do picia. Nie widziałam tez pomidorów. Czułam lekki ból w skroniach i osłabienie. Ścisnęłam miecz nieco mocniej. Wzrok mi się chwilami rozmazywał. W końcu dojrzałam to - pomidory! Przyspieszyłam, moje oczy błyszczały. Z powolnego marszu przeszłam w lekki trucht. Juz czułam w łapkach gładką fakturę pomidora, a w pyszczku słodki smak... Nie poczułam, nie zauważyłam pułapki. Typowa, ktora łatwo zauważyć, ale nie dojrzałam przez pragnienie. Wisiałam w sieci, która była z dwa metry nad ziemia i uniemożliwiała ucieczkę. Pierwsza myślą była próba wyszarpania się, ale nie dawałam rady. Warknęłam, rozglądając się za ewentualnymi wrogami. Mój oddech nieco przyspieszył. Z zarośli wyszło kilka dziwnych mysz. Wyglądały, jakby były stworzone z twardej tkanki roślinnej. Ich uszy były spiczaste, a górne części ich pyszczków miały coś przypominającego kły. Lapki miały spiczaste palce. Na głowach, łapkach i ogonach mieli coś przypominającego liście o różnych kształtach i kolorach. Raz po raz słyszałam szepty i syczenie. -Ssschwytalismy mysz zwyczajna. -Będzie uczta. -Ciekawe jak sssmakuje. -Wódz nam rozdzieli. -Moze nie będzie krzyczała jak inne zdobycze. Trafiłam na mysich kanibali, czy co? Ich rozmowa mnie trochę przerażała. Przełknęłam nerwowo ślinę. Parę dziwnych roślinnych mysz mnie chwilami obwąchiwało, aby później oblizać pyszczki ze smakiem. Najpierw myszy z piórami, a teraz jakieś roślinne. Co jeszcze znajdę, łuski i żelatynę? Ziemie?! -Jesteś zagrożona! To Floranie! Są oni niebezpieczna rasa. Są prymitywni, ale świetnie obeznani w sztuce polowania. Masz male szanse, aby się wydostać - usłyszałam SAIL'a. Cholera jasna! Ledwo sie obudziłam! Gromadka Floranow się rozproszyła, aby ustąpić innemu. Byl wyższy niż inni, szedł dostojnym krokiem. Wyglądał na ich przywódcę. Jego ciało było jasnozielone, a liście były w dziwnym odcieniu jasnego indygo. Miał tez przenikliwe, ciemnozielone oczy i pogardliwy uśmiech. Wódz podszedł do nich i zaczął mi się przyglądać, obchodząc moja pułapkę dookoła. Co chwile obwąchiwał, chwilami dotykając wąskim, rozdwojonym na końcu językiem. Lekko drżałam. -Ssslaba. Dobrze przyrządzimy, potem ssspozyjemy. Najpierw walka - miał głęboki, lekko sykliwy głos. Wciąż się tak dziwnie uśmiechał, niepokoiły mnie zamiary tych dziwnych myszy. Jeśli przeżyje, to będę wiedziała, by ich unikać. -Co… - jęknęłam cicho. -Jessstem Thorn. Przedssstaw się ssswojemu władcy, niewolniku. Warknęłam. Zmrużyłam oczy. Po chwili poczułam, jak chwyta mnie za gardło. Poczułam duszność. -Okaz possslusznosc. -Po co ci... - wydusiłam. -Wypada mieć jakiekolwiek pojęcie o swojej ofierze. -Prith. Puścił mnie. Zaczęłam kaszleć. -Wyjmijcie ja ssstad. Prowadzimy na arenę. Otworzyłam szerzej oczy. Arenę? Któryś Floran wskoczył na drzewo I zaczął czymś przecinać line. Po chwili uderzyłam o ziemie. Ktos inny pomógł mi się wydostać. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym współczucia. Lekko przechyliłam głowę. Moze nie wszyscy są tacy bezlitośni? Na przykład Elissa I Initrax… Przeciwieństwa.. Eli. Gdzie jesteś? Czy ty w ogóle przeżyłaś? Reeve… Cicho westchnęłam, po chwili poczułam lekkie klucie włócznią. Moj ekwipunek wzięła jakaś dziewczyna, bawiąc się po chwili moim mieczem. Szlam za Thornem, raz po raz byłam popędzana przez otaczających mnie Floranow. Nie miałam szansy na ucieczkę. Chyba ze bym zmienila sie w szamana… Skupilam sie, aby zebrac w sobie jak najwiecej magicznej energii. Poczulam przez chwile cieplo, ktore zaniklo. Chyba naprawde jest ze mna zle. Czyzbym miala radzic sobie teraz bez mocy? SAIL mowil, ze moja rasa to Duch Podziemii z przewaga Druida. Musialabym umiec przywolac chocby zlote tatuaze. A moze on nie wiedzial, ze moze moje moce zanikly? Jakby wiedzial, to by pewnie powiedzial… Czy w ogole znajde gdzies inne szamanskie myszy? Moze znajde niedobitkow z Rhaedos? Zobaczylam jakas budowle. Wygladala jakby byla z drewna. Z obu stron bylo cos w rodzaju trybun z czyms w rodzaju paneli. Weszlam z nimi. Na arenie zobaczylam kraty dzielace nas od jakiegos zwierzecia. Mialo cialo podobne do byka. Podtrzymywaly je krotkie, grube nogi z czyms w rodzaju pazurow. Stworzenie mialo dwa rogi, ktore najpierw odchylaly sie w bok, a pozniej w przod. Glowa byla dosc okragla I przypominala jakiegos drapieznego kota. Poczulam szturchniecie. Przez pragnienie bylam zamroczona, przez chwile zrobilo mi sie czarno przed oczami. To byl ten sam Floran, ktory pomogl mi zrzucic z siebie pulapke. Jego cialo bylo jasnoniebieskie, a liscie granatowe. Te na glowie byly "zaczesane" do tylu, z czyms przypominajacym grzywke zakrywajaca jedno oko. Oczy byly zolte, niemal zlote. Podal mi wlocznie, lekko sie usmiechajac. To nie byl okrutny usmiech, zyczacy smierci. To bylo cos w rodzaju otuchy I nadziei. -Masz, przyda ci sie. Bedzie ciezko - rzucil cicho. Wciaz patrzyl na mnie ze smutnym usmiechem. Odwzajemnilam to, poprawiajac odbiornik SAIL'a. -Jesli przezyjesz, ten Floran moze okazac sie sojusznikiem. Jego imie to Karshi. Nie ma zlych zamiarow - uslyszalam jego mechaniczny glos. -O ile przezyje… - odpowiedzialam szeptem. Poczulam, jak ktos mnie popchnal. Spadlam na arene. Zamroczylo mnie. -Niech zacznie sie polowanie! Rozdzial 5 v.beta Alternatywne zakonczenie #1 Warunek odblokowania: Nie przezyc przy pierwszej walce na Floranskiej arenie Uslyszalam okrzyk wszystkich Floranow. Thorn wcisnal jakiś przycisk na panelu. Kraty się otworzyly. Bykopodobne stworzenie zamruczalo, szykowaly się do szarży. Ugielam lekko konczyny, szykując do ewentualnego ruchu lub samoobrony. Spojrzałam przelotnie na wlocznie, ktora dal mi Karshi. Miała żelazny grot, a reszta byla wykonana z czegos w rodzaju metalowego drewna. W dwóch miejscach byla obwiązaną skora, pewnie dla wygodniejszego chwytu. Zwierzę ryknelo i zaczelo biec w moja stronę. Ugielam mocniej lapki, po czym skoczylam w gore. Przelecialam nad zwierzęciem, które wbieglo na ścianę areny. Pobieglam do niego z zamiarem wbicia wloczni w kark. Nie byłam przyzwyczajona do manewrowania taka bronią, toteż trafiłam w bok. Wystarczyło, aby zranić i zdenerwować. Stwor wierzgnal, odlecialam na drugi koniec. Powietrze przeszyl jeszcze glosniejszy, entuzjastyczny wrzask zgromadzonych Floranow. Moje cialo uderzylo w sciane, poczulam przeszywajacy bol w jednej lapce. Chyba ja zlamalam. Otworzylam szeroko oczy, poczulam gniew. Moje cialo przeszyla nagla fala ciepla, a po chwili mrowienie. Rozlozylam skrzydla. Mimo chorej lapki wznioslam sie, po czym wlecialam prosto w stwora. Poczulam bol, tym razem w barku. Warknelam. Unioslam sie nieco wyzej, zaczelam przywolywac kule armatnia. Moje oczy zablysnely bialym swiatlem. -Szamanssska mysz! -To Bialy Szaman! -To nie zwyczajna mysz. -Zabic. -Ssskrzydla! Poczulam, jak cos na mnie skacze. Przerwal on moje przywolywanie, spadlismy na ziemie. Podnioslam glowe. To byl Karshi, mial w lapce sztylet. Zaczal wykonywac nim dziwne ruchy, zwierze odsuwalo sie do tylu. Do niego dolaczylo dwoch innych Floranow, ktorzy zapedzili to cos do klatki. Ktos inny uzyl panelu I zasunal kraty. -Co sie.. - mruknelam cicho. Karshi podszedl do mnie, wczesniej nakazujac towarzyszom, aby zostali z tylu. Usmiechnal sie do mnie pogodnie, jego zlote oczy zablysly. Odwzajemnilam to. Chwile potem wszystko sie zatrzymalo. Bol. Sztylet w moim ramieniu. Zawylam, probujac go wyjac. -Zbyt potezne… Trzeba zabic… - mruknal do siebie, jego usmiech zmienil sie na szyderczy. Usiadl na mojej klatce piersiowej. Wyciagnal gwaltownie sztylet, dostarczajac tym fale bolu. Dyszalam. Moja moc zniknela. Karshi zaczal wodzic koncem broni po moim policzku. Nerwowo przelknelam sline. Po chwili ostrze sie tam wglebilo. Zawylam, probujac zrzucic Florana z piersi. Poczulam intensywny, mdlacy smak krwi, ktora wykrztuszalam. -Duch Podziemi… Jednak nie jessst taki potezny.. - szepnal. - Latwy do zabicia, pewnie sssmaczny. Podniosl sie, nie mialam juz sily do walki. Bol mnie paralizowal, bylo mi ciemno przed oczami. Bol wraz z nozem przeszyl moja klatke piersiowa, lamiac mostek I przebijajac serce. Karshi odszedl, a ja zwinelam sie w bolu, probujac resztkami sil zatamowac krwawienie. Bezskutecznie. Czulam, jak uchodzi ze mnie zycie. -Reeve… Ide do ciebie… -wyszeptalam. Zamknelam oczy, pozwalajac sobie na lekki usmiech. Zanim calkiem stracilam swiadomosc, uslyszalam glos Thorn'a. -Polowanie ssskonczone. Wygral Karshi! Chmury. Niebo. Miedzy dniem I noca. W oddali sylwetka myszy. Prawdopodobnie chlopak. Nie czulam juz bolu, nie mialam zadnych ran, a lapka nie byla zlamana. Lekkim truchtem podbieglam do tego kogos. Ciemnobrazowo-biale futerko. Czy to… -Prith - uslyszalam cichy glos. Moje serce przyspieszylo. Dojrzalam twarz tego kogos. Reeve. Rzucilismy sie sobie w objecia, a nasze pyszczki zlaczyly sie w pocalunku. -Tez umarlas… - wyszeptal. - Czemu wczesniej cie nie spotkalem, skoro planeta… -Dluga historia.. Ale przynajmniej jestesmy razem, nie..? - powiedzialam rownie cicho, patrzac mu w oczy. Usmiechnelam sie. -Na zawsze. -Na zawsze. DEAD END Rozdzial 5 Sojusznik Uslyszalam okrzyk wszystkich Floranow. Thorn wcisnal jakiś przycisk na panelu. Kraty się otworzyly. Bykopodobne stworzenie zamruczalo, szykowaly się do szarży. Ugielam lekko konczyny, szykując do ewentualnego ruchu lub samoobrony. Spojrzałam przelotnie na wlocznie, ktora dal mi Karshi. Miała żelazny grot, a reszta byla wykonana z czegos w rodzaju metalowego drewna. W dwóch miejscach byla obwiązaną skora, pewnie dla wygodniejszego chwytu. Zwierzę ryknelo i zaczelo biec w moja stronę. Ugielam mocniej lapki, po czym skoczylam w gore. Przelecialam nad zwierzęciem, które wbieglo na ścianę areny. Pobieglam do niego z zamiarem wbicia wloczni w kark. Nie byłam przyzwyczajona do manewrowania taka bronią, toteż trafiłam w bok. Wystarczyło, aby zranić i zdenerwować. Stwor wierzgnal, w porę zdążyłam się uchylić przed jego lapami. Wlocznia utknela w ciele, próbowałam ja wyciągnąć. Prawie zostalam zaatakowana zębami, musiałam odskoczyć. Bylam teraz zdana na moje lapki, ewentualnie zeby i odrobine szczęścia. Kolejna szarża. Uniknelam ataku. Zmrużyłam oczy, szukając ewentualnej broni. Jedyna byla poza moim zasięgiem, nie wiedziałam jak ja odzyskać. Poprawiłam odbiornik na uchu, po czym zaczelam biec w stronę tego czegos. Wskoczylam na grzbiet, sprawnym ruchem wyciągając wlocznie, po czym wbilam ja w kark. Zwierzę zawylo i zaczęli biegac w amoku po arenie. Chwycilam się jego grzbietu, trzymając moja bron w pyszczku. Zmrużyłam oczy, próbując przy tym nie spasc. Uslyszalam, jak ktos ląduje na arenie. To byl ten niebieski Floran, który dal mi wlocznie. Na grzbiecie miał mój plecak, trzymal tez mój miecz. W szybkim tempie znalazł się przy mnie i przecial gardło mojemu wrogowi. W tłumie zapanowalo poruszenie. Zamiast okrzyków słyszeliśmy szepty przeplatane syczeniem. -Zdrajca!! - krzyknal Thorn. Karshi jedynie stal i patrzył na niego wyzywającym wzrokiem. -Brać ich! - uslyszalam krzyk kogoś z trybun. Kilku Floranow się podniosło, trzymali różne bronie. Miecze, wlocznie, sztylety. Chwycilam Karshiego za lapke i wcisnelam przycisk teleportacji na odbiorniku. Zostalismy otoczeni czerwona smuga swiatla, ktora wystrzelila w gore. Niebieski Floran wydal z siebie zduszony okrzyk, kiedy poczuł ścisk ciała. Chwycilam go pewniej. Gdybym mogla wtedy mowic, bym na pewno powiedziala, ze wszystko dobrze. Uczucie minelo, smuga zniknela. Bylismy na pokladzie statku. Moj towarzysz rozgladal sie niepewnie I ze strachem, ale widzialam tez w jego zlotych oczach ciekawosc. -Co to jessst..? - spytal. -To moj statek. Tak jakby tu mieszkam - usmiechnelam sie. -Mieszkasz? A gdzie lozko? Miessso? Ognisssko? Zasmialam sie. Rozumowanie Floranow troche mnie przerazalo, ale zaciekawienie Karshi'ego mnie rozbawialo. -No coz… Moze to dla ciebie zabrzmiec dziwnie. Pochodze z innej planety, ktora juz nie istnieje… - tu urwalam, poczulam lekki smutek. Utknelam Bogini wie gdzie, z Floranem u boku. -Zniszczona? -Tak, to bylo chyba dwa dni temu… Swiezo wybudzilam sie ze spiaczki I juz musialam uciekac - mruknelam. Odwrocilam wzrok. Poczulam na ramieniu dotyk lapki Karshi'ego. Spojrzalam na niego. Chyba podzielal moj niepokoj. -Floranie nigdy wiecej nie chca zobaczyc ssstwora. Nie mozna go dzgnac. Jest duzy. Nawet Nuru nie dala rady. Chyba przezyla. Czyli to jest powszechnie znane stworzenie? Ile juz planet podzielilo los Rhaedos? Czy da sie to w ogole powstrzymac? -Wiesz moze, gdzie na tej planecie znajdziemy fragmenty rdzenia? -Niessstety nie wiem. Jessst gdzies kopalnia. Tam moze sssa te kamyki. Podeszlam do ekranu SAIL'a. Z lewej wciaz widniala cyfrowa humanoidalna sylwetka. Obok widzialam napis "Rozmowa glosowa". -Czesc, tu Prith. -Witaj Prith Hathaway. Aktualnie jest 26 stycznia 2816 roku, godzina 14:45 wedlug czasu planety. Zachmurzenie niewielkie, aktualna temperatura to 19.8 stopni Seriusza. -Szpieg! Ssskad on to wie?! - krzyknal Karshi, chwytajac moj miecz. Gestem lapki powstrzymalam go przed dalszymi ruchami. -Jakby to wytlumaczyc… To jest tak zwany komputer. Posiada on w sobie duzo informacji o wszystkim oraz potrafi rozmawiac I rozumie wszystko. -A potrafi dzgnac? - spytal, jego oczy zablysly. -No… Nie moze nawet sie ruszyc, wiec I nie dzgnie. -Ssslaby. Latwa zdobycz - warknal. Mimowolnie cicho sie zasmialam. -Slaby? - uslyszalam glos SAIL'a. - Ile to jest 3235 razy 2352? -Yyy… - Floran nie umial odpowiedziec. -To jest dokladnie 7608720. He he. Ta sytuacja sprawila, ze tym razem nie ukrywalam smiechu. Karshi patrzyl z szeroko otwartymi oczami I lekko przechylona glowa, zaskoczony inteligencja komputera. Zblizyl sie powoli I dotknal lapka ekranu. Uslyszal glosne klikniecie, odskoczyl wystraszony. -Wylaczyles rozmowe glosowa… - usmiechnelam sie z politowaniem, po czym uruchomilam ja ponownie. -Ekhem. Witaj Prith Hathaway. Aktualnie jest… -Tak, tak, mowiles to pare minut temu - przerwalam mu. -Proponuje zejscie na planete w poszukiwaniu fragmentow rdzenia planety. Poziom odwodnienia twojego organizmu wynosi 58.25%. Proponuje spozycie jakiegos napoju. Spod ekranu wysunela sie szufladka, w ktorej byl plastikowy kubeczek z woda. -Chwila.. To kazales mi szukac na planecie czegokolwiek, przez co wpadlam w pulapke, a ty tu sam mozesz robic napoje?! - krzyknelam, ale zlosc szybko ustapila. Koniecznie musialam czegos sie napic. Chwycilam kubeczek I niemal natychmiast wypilam zawartosc. Odetchnelam. Poczulam ulge, kiedy ciecz przeplynela przez moje wysuszone gardlo. -Karshi, chcesz sie napic? -Nie - odpowiedzial krotko, lekko skrobiac pazurkami po scianie statku, badajac jego nieznana fakture. Usiadlam. Oparlam sie grzbietem o sciane, patrzylam przed siebie. Potrzebowalam chwili odpoczynku przed kolejna wyprawa. W mojej glowie klebila sie przede wszystkim jedna mysl. Nie trafic na Thorna I reszte Floranow. Rozdzial 6 W poszukiwaniu Usiedliśmy pod sciana mojego statku. Przymruzylam oczy, widziałam jak Karshi chwilami spogląda na SAIL'a, cicho sycząc. Chyba niespecjalnie się polubili, albo mój towarzysz nie miał wczesniej do czynienia z technologia na wyciągnięcie lapki. Wygladalo to zabawnie. -Jak prowadzicie swoje życie? - spytalam zaciekawiona. -Dzgamy, dzgamy, rozbijamy, polujemy... - wypowiedział to jednym tchem, jego zlote oczy zablysly. -Czyli wasze życie skupia sie na polowaniu? -Tak. Zdobycze pieczemy na ognisssku i zjadamy. Króliki. Myszy zwyczajne. Inni szczególnie poluja na Hylotle. Ja je lubię. Nie, nie jeść, rozmawiać z nimi! Sssa fajne, ale niesssmaczne. -Hylotle? -Maja lussski i ssskrzela. Luski Hylotli. Składnik Szamanskiej Mikstury. Może jak znowu ja stworze, to odzyskam moce? -Kiedysss poznałem takiego miłego. Mala czarno-biala myszka - usmiechnal sie rozmarzony. Również sie uśmiechnęłam. Pewnie to byla jego milosc, ktora również stracił. -A szamanskie myszy? - spytal, lekko przechylając glowe i spoglądając na mnie. -Cóż, my uzywamy magii do różnych rzeczy. Kiedy ucieklam z mojego miasta, zylam w dziczy, tak jak wy. Bylam zdana na moje umiejętności przetrwania i magie. Kilka razy mogłam umrzeć. -Possspolite to. Podczasss polowania możesz zginąć. -Niekoniecznie to bylo polowanie. Znasz to uczucie, kiedy okazuje się, ze twoj sojusznik tak naprawde chce cie zabić? -Tak. -Podobnie bylo u mnie. Ja jestem Biala Szamanka, jednym z potężniejszych rodzajów Szamanow. To dluga historia, bo wczesniej bylam Druidka. Ten rodzaj Szamanow jest przyzwyczajony do takich sytuacji, wiec życie w dziczy nie bylo dla mnie takie trudne. -My od małego uczymy się polowac. -Ile masz lat? -18 i pól. -Ja od niedawna 17. Cóż, 15 i 16 urodziny przespalam. Bylam w śpiączce. Wiesz, promieniowanie i te sprawy. Karshi lekko pokiwal glowa, lekko posmutnial. -Powinniśmy iść szukac kopalni, nie? - spytal. -Faktycznie. Chodź. Podeszlismy do teleportera, weszliśmy do kabiny. Wybrałam lokalizacje i wcisnelam ja. Poczuliśmy ścisk ciała, otoczyla nas czerwona smuga swiatla. Uslyszalam zduszony krzyk Karshi'ego. Chwycilam go za lapke, próbując w ten sposób mu przekazać, ze jestem obok. Poczułam twardy grunt pod lapkami, stanelam bez problemu. Obok mnie byl mój towarzysz, który się zatoczyl i upadł. Zasmialam się, podalam mu lapke. Chwycił ja i wstał. Rozejrzalam się, wylądowaliśmy w innym miejscu niż wczesniej. Tym razem byliśmy na brzegu dużego jeziora. Po drugiej stronie byly góry. Wcisnelam przycisk na odbiorniku, mój wizjer sie wysunal. Nacisnelam kolejny, pozwalający na komunikacje glosowa. -SAIL, możesz włączyć namierzanie do kopalni? - spytalam -Proszę bardzo - uslyszalam w odpowiedzi, na wizjerze pokazał się kompas. Obrocilam się do tylu, kompas wtedy zaczął wskazywać drogę przede mną. Zaczelam iść w tamtym kierunku. Karshi szedł obok mnie, utrzymując to samo tempo. Co chwile narzekal na to, ze jestem zbyt wolna. -Ty najchętniej byś tylko biegal, aby tylko szybciej cos upolować - westchnelam. -Polowanie jest sssuper! Westchnelam. Jego podejscie mnie rozbawialo. Imponowalo mi jego przywiązanie do tradycji, jaka jest zamiłowanie do polowań. -Są jakies rasy myszy, na które Floranie nie polują? Z tego co mówiłeś, polujecie na wszystkie. -Metalowe myszy. -Chwila, co? -No myszy co sssa stworzone z metalu! To mnie zbilo z tropu. Spodziewałam sie wszystkiego poza metalem. Roboty? U nas to byly bajki. Moze są planety o wyższym zaawansowaniu technologicznym niż Rhaedos? Skrecilismy w lewo, zaczynal się tu pas wzniesień. Pomyślałam o użyciu magii. Zatrzymalam się, zamknęłam oczy. Skupilam sie na przemianie. -Co robi szamanssska mysz? - spytal Karshi. Nie odpowiadałam. Poczułam przyjemne cieplo, rozchodzące sie od serca po całym ciele. Uczucie nie znikalo, to byl dobry znak. -Magia! - krzyknal zaskoczony Karshi. Otworzyłam oczy. Spojrzałam na swoje ciało. Byly na nim srebrne szamanskie tatuaże. Ucieszylam się. Prawdopodobnie powoli odzyskuje moce. Pomyślałam o skrzydłach. Tych samych, co zawsze miałam. Czarne, nieregularne, postrzępione, z czerwonymi, świecącymi punktami. Poczułam mrowienie na lopatkach. -Ssskrzydla!! - w glosie Karshiego bylo słychać podziw. Machnelam nimi. Byly w dobrym stanie. Podlecialam na niewielka wysokość. Mogłam bez problemu latać. -Latajaca mysz! Wylądowałam zwinnie na gruncie, trzepocząc skrzydłami. -To co, chyba lecimy, nie? - spytalam z uśmiechem. -Tak, tak!! Chce latać!! - wykrzyknal. -Na razie polecisz, trzymając się mnie. Może kiedys naucze sie czarować skrzydła innym myszom, jesli to możliwe. Dużo ważysz? -Nie, Floranie nie są ciężcy! - uradowal się, po czym wszedl na mój grzbiet, obejmując wokół szyi. -Trzymaj się. Tylko mnie nie uduś - zasmialam się. Ugielam lapki, po czym machnelam skrzydłami i wzbilam sie w powietrze. Latanie nie bylo dla mnie trudne, chociaż ciężar Florana mi to utrudnial. Mimo wszystko nie miałam większych problemów. Moglo byc gorzej. Spokojnie lecialam, co jakis czas spogladajac na Karshiego. Patrzyl z podziwem na krajobraz przed nami, czulam jego szybkie bicie serca. Przy nieco gwaltowniejszych ruchach chwytal mnie mocniej. Chwilami czulam jego pazurki, ale nie krzywdzil mnie. Kilka razy wznosilam sie na wysokosc chmur, Karshi z blyskiem w oczach dotykal oblokow ogonem. Kiedy poczul, ze ciezko mu oddychac, znizylam lot. Zapomnialam, ze ja moge oddychac w miejscach bez tlenu. Zauwazylam, ze pas wzniesień sie skończył, postanowiłam wyladowac. Obrocilam sie na grzbiet, po czym zaczelam opadać swobodnie w dol. -Szamanssska mysz nasss zabije! - krzyknal wystraszony Karshi, przylgnal do mnie tak mocno jak tylko mogl. -Zaufaj mi. W polowaniu ufa się swoim sojusznikom, nie? -Tak. Odchylilam się, przez co spadaliśmy szybciej. Czułam na sobie dygotanie ciała mojego towarzysza. W ostatniej chwili obrocilam się, teraz Karshi byl nade mną. Smignelam tuz nad gruntem z niewiarygodna prędkością, po czym zaczelam machać skrzydłami, by spowolnić. Po tym wylądowałam miekko na gruncie. -Pst, możesz juz schodzic. Żyjemy. Spojrzałam na Karshiego. Wciąż się mnie mocno trzymal, miał zamknięte oczy i jego ciało drżało. Dopiero po chwili zrozumiał, ze jest bezpieczny. Podniósł glowe, po czym zszedl ze mnie. Lekko się zatoczyl, krecilo mu się w glowie. Rozejrzal się wokoło. W międzyczasie zmieniłam się w zwykla mysz. Ruszylam w kierunku wskazywanym przez kompas, po chwili dolaczyl mój kompan. Nie czułam zmęczenia, mimo użycia magii. Nie spotykaliśmy po drodze niczego ciekawego i wartego uwagi, a miedzy nasza trojka panowala cisza. Ciekawe, jak się miewa Hinata? Na pewno zauwazyla moje zniknięcie. Powinnam zostawic jej chocby wiadomość. Może się o mnie martwi. Westchnelam. Karshi chyba zauważył mój niepokój, lekko mnie szturchnal w ramie. Spojrzałam na niego. Usmiechnal sie, a jego oczy zablysly. Odwzajemnilam uśmiech. Poczułam się w jakiś sposób spokojniej. Westchnelam, po czym znowu zaczelam patrzeć przed siebie. W końcu dojrzeliśmy cos w rodzaju dużej góry. Przy niej bylo kilka namiotów. Zauwazylam tez ognisko i drewniane skrzynie. Poczułam szybsze bicie serca. Przyspieszylam do lekkiego truchtu. -Polujemy!! - krzyknal Karshi, po czym pomknal w stronę obozu z nadzwyczajna prędkością. Gdy się zatrzymal, zaczął się rozglądać, sycząc. -Kretynie, mogles kogos wystraszyć! -Przepraszam - lekko się skulil -No dobra... Halo, ktos tu jest? Z namiotu cicho wypełzła drobna mysz. Miała brązowe futerko i duże, błękitne oczy. Miala proste, jasnorozowe wlosy, zakrywajace czesciowo jedno oko. Na szyi miala szalik w bialo-zielone paski. Gdy spojrzala na Karshiego, pisnela I zaczela sie wycofywac w strone namiotu. -Hej, nie boj sie. Nie zrobimy ci krzywdy. Jestem Biala Szamanka. Ten Floran to moj towarzysz, nie zrobi ci nic zlego - przemowilam cichym, kojacym glosem. Myszka lekko przechylila glowe I spojrzala nieufnie na Karshiego. Powoli podeszla do mnie I dotknela lapka. Przeciagnela ja po moim ramieniu. -Duch Podziemii ma ladne I miekkie futerko - powiedziala, miala delikatny I niesmialy glosik. Usmiechnelam sie. -Jestes tu sama? -Tak. Nie mam rodzicow. Byli w wojsku Miniknoga. Tepili zdrajcow, wiec mnie wydziedziczyli I zostawili sama sobie. Floran niepewnie podszedl do dziewczyny, staral sie lekko usmiechnac. Najwyrazniej mu sie nie udalo, bo zobaczylam, jak przechodzi przez nia lekki dreszcz. -To Apex. Sssa madrymi myszami ale ssslabymi fizycznie. Latwe zdobycze - szepnal mi Karshi na ucho. Po uslyszeniu ostatniego zdania poslalam mu spojrzenie, ktore mogloby pewnie zabic. Floran lekko chrzaknal, okazujac zaklopotanie. -Co jest w tej jaskini? -Kopalnia. Tam sa, z tego co wiem, rudy zelaza I wegla. Jesli zejdzie sie bardzo gleboko, to sa tez fragmenty rdzenia planety. To tego szukalismy. Teraz kwestia schodzenia w glebie kopalni. -Mozna wejsc? -Tak, zaden problem. -Dzieki za pomoc - usmiechnelam sie lagodnie, gestem przywolalam do siebie Karshiego. Przydreptal do mnie. -Co zrobi szamanssska mysz? -Zejdziemy do kopalni, odszukamy tam pewnych rud. SAIL z pewnoscia powie, jak wygladaja. -Idziemy na polowanie! Zasmialam sie cicho. Weszlam do jaskini I skierowalam sie w strone najblizszego rusztowania. Rozdział 7 Kopalnia Stanęłam na rusztowaniu. Wydawało się stabilne. Ruchem głowy przywołałam do siebie Karshiego. Rozglądał się z nieufnością. Powoli zeszliśmy po drabinie. Na jej drugim końcu dojrzeliśmy drewniana skrzynie. Floran otworzył ja, czemu towarzyszył okrzyk zachwytu. Wyciągnął włócznie, na mój gust nie wyglądała na solidna lub niebezpieczna. Na końcu drewnianego, chudego kija był stalowy grot. Wykonał nia szybki obrót, obracała się z wyjątkową latwoscia. Chłopak wydawał się szczęśliwy, najwyraźniej widział w tym jakaś wartość. -Szamanssska mysz chce sssprobowac?- spytał. -Nie umiem używać włóczni, poza tym lepiej walczysz. -usmiechnelam się. Karshi lekko przechylił głowę, spojrzał na swoją nową broń wzrokiem pełnym pożądania. Wyglądało to smiesznie. Zsunelam plecak, aby wyjąć swój miecz. Przeniosłam wzrok na ostrze wykonane ze stali, ktora odebrała wiele krwi i żyć, wnioskując po jej nie najlepszym stanie. Uchwyt był wykonany z nieokreślonego, wytrzymałego tworzywa sztucznego. Karshi nagle wyrwał się do przodu, podskoczył i zatopił część włóczni w ciele jakiegoś stworzenia. Było szarogranatowe, przypominało nietoperza. Lekko się wzdrygnelam na widok długich kłów i duzych, spiczastych uszu. Chwyciłam pewniej miecz, poprawiając odbiornik na uchu. Podeszłam do Florana, który lekko drgnął, czując mój dotyk na ramieniu. -Wstawaj, idziemy dalej - powiedziałam, idąc wgłąb jaskini. Wnet usłyszałam dreptanie roślinnych łapek. Było coraz ciemniej, wiec zmienilam się w Szamana. Przywołałam runę, którą latała naokoło nas, świecąc nikłym, niebieskim światłem. Właśnie jej blask spowodował, ze zwróciłam uwagę na jakieś złoże minerałów w ścianie. Wyjęłam manipulator, włączyłam go. -To żelazo. Przyda się do wielu rzeczy, a nadmiar zawsze możesz sprzedać kupcom - odezwał się mechaniczny głos SAIL'a. -Jak wyglądają fragmenty rdzenia planety? -Emituja one pomaranczowe światło. Są też takiego koloru. -Dziekuje. Karshi, chodź, wykopie to. Przypomniała mi się informacja, ze materiały zebrane przez manipulator są przechowywane w jego wnętrzu. Nacisnęłam przycisk, pojawiło sie niebieskie światło. Nakierowałam je na złoże, kamień wokolo zaczął się kruszyć. W końcu rozpadł się całkowicie. Całość została wchłonięta do urządzenia. W głębi zauważyłam więcej żelaza, które również wykopalam. Czułam ból łapek, utrzymywanie czegos takiego przez długi czas było męczące. Mimo to nie przestawałam, odpadlam na ziemię dopiero po wykopaniu każdej, nawet małej cząstki rudy. Karshi mnie podtrzymywał. -Dam radę, spokojnie - westchnęłam. -Szamanssska mysz jessst zmęczona. Musi odpocząć. -Nie ma czasu na to - wbrew jego prośbom podniosłam się, po czym podniosłam ekwipunek. Poszłam przed siebie, runa wciąż oświetlała nam drogę. Szłam dość szybko, ale Karshi bez problemu dotrzymywał mi kroku. Nagle poczułam brak gruntu pod łapkami. Obsunelam się, krzyknęłam przy tym. Karshi chwycił mnie za boki, po czym wciągnął mnie spowrotem. Byłam wystraszona. Przez stres mogłam nie zmienić się w Szamana, co skutkowałoby brakiem skrzydeł i śmiercią. -Huh, dzieki - sapnelam. -Zaden problem. Musimy uważać. Zmienilam się w Szamana. Przywołałam małe pudełko, po czym wypuscilam je nad przepaścią. Nakazalam ciszę. Wysunelam głowę, nasłuchując jednym uchem. Nagle poczułam uderzenie, które mnie wypchnęło. Spadalam, powietrze wokół mnie wirowało. Że strachu czułam paraliż ciała, słyszałam zanikający krzyk Karshiego. Karshi. Skrzydła. Wciąż byłam Szamanem, pomyślałam o skrzydłach. W jednej chwili pojawiły się. Zatrzepotałam nimi, dzięki temu spowalniając. Powoli spadalam ku gruntowi, o ile jakis był. Nikly blask tatuaży oświetlał okolice. Dostrzegłam resztki pudełka, które zrzuciłam. Nieopodal były jakieś świeże zwłoki. Chwila, czy ja właśnie kogoś zabiłam? Wzdrygnelam się, pokonując obrzydzenie zbliżyłam się do szczątków. Wyglądały jak to dziwne stworzenie, z którym walczyłam na Floranskiej arenie. Odsunęłam się, odwracając wzrok. Spojrzałam w górę. Tam, gdzie nie sięgało światło tatuaży, panowała ciemnosc. Być może Karshi widział nikle, białe światło gdzieś w oddali. Przywołałam kolejną runę, którą latała wokół mnie. Oświetliła mi przejscie, którego wcześniej nie dostrzegłam. Najpierw musiałam polecieć po Karshiego. Wzbilam się w górę. Leciałam najszybciej jak mogłam. Po drodze trafiałam na różne wystające części ścian, o które się obijalam. Poprzez lopot skrzydeł usłyszałam syczenie i warczenie. Zauważyłam Karshiego walczącego z tym dziwnym stworzeniem. -Padnij!-krzyknęłam, przywołując kule armatnia. Floran natychmiast padl na ziemię, moja kula trafiła stwora. Zbliżyłam się do półki skalnej, wlecialam w niego z wyciągniętym, odpowiednio skierowanym mieczem. Ostrze zagłębilo sie w jego ciele. Moja ofiara ryknęła, próbując się bronić czy zaatakować. W końcu się wykrwawił. Moje serce szybko biło, a kończyny drżały. Osunelam się na kolana, Karshi mnie podtrzymał. -Czy Szamańssska mysz czuje się dobrze?-spytał. -Tak, tylko się zmęczyłam. Powinniśmy zejść na dół. Podlecimy tam, dobrze? Spokojnie, nic się nie stanie, zaufaj mi-dodalam, widząc niepewność w złotych oczach. Karshi kiwnął głowa. Machnęłam skrzydłami, rozłożyłam łapki aby chłopak się we mnie wtulił. Zrobil to, ja zaczęłam ostrożnie zlatywać na dół. Czułam na sobie drżenie ciała Florana. Chwyciłam go mocniej, trzymałam go tak dopóki nie wylądowaliśmy. Wskazałam mu przejście. Poszedł przodem, trzymając włócznie, gotowy do ataku lub obrony. Korytarz był znacznie węższy i niższy niż poprzednie, ledwo sie mieściliśmy. Z czasem skalne ściany zmieniły się na deski, podobnie sufit i podłoga. Było ciut swobodniej, były też pochodnie. Sprawiłam, że runa znikła, nie była już potrzebna. W końcu trafiliśmy na drzwi. Poprosiłam Karshiego, aby mnie przepuścił. Otworzyłam je. Przed nami rozciągał się duzy pokój, niemal cały stworzony z ciemnych liści, które najpewniej pokrywały jakieś drewno lub skały. Sprawiało to wrażenie stabilnej konstrukcji. Chodziło tam kilka stworzeń. To były te dziwne, zolto-granatowe z pazurami na końcu ''wlosow". To, co zauważyłam dalej, zatkało mnie. To było podobne stworzenie, ale z sześć razy wieksze. Nie było wyraźnej granicy między głowa a reszta ciała. Istota miała zolto-zielona barwę ciała, także miało te dziwne lapo-pazury na głowie. Wygladalo to co najmniej groźnie. -Bedzie polowanie, i to ostre-mruknelam, patrząc kątem oka na Karshiego. Moje tatuaże rozjaśnily się. On wyczuł powagę moich słów, chwycił pewniej włócznie. Zeskoczylismy tam, od razu rzuciliśmy się na mniejsze stworki. Od razu ostrze wglebilo się w ciało najbliższego. Chwyciłam mocniej rękojeść, z miecza wydobywała się lekka, świetlista mgła. Poczułam lekkość. -Koordynaty zapisane-uslyszalam SAIL'a. Wladalam mieczem z jeszcze większą swobodą, popędziłam w kierunku kolejnego. Udało mi się odciąć łapę, mruknęłam z satysfakcją. Machnęłam znowu mieczem. Przypadkiem wypuscilam go z łapki, upadł dalej. Moje serce zabiło mocniej, byłam bezbronna. W ostateczności postanowiłam walczyć kończynami. Karshi zauważył to, pobiegł w moja stronę i mi pomógł. Podał mi przy tym miecz. Do zabicia został ostatni stwór. Zaczęliśmy go powoli okrążać, gotowi do ewentualnego ataku. Olbrzym wydawał się być zdezorientowany. W pierwszej kolejności zaatakował Karshi. Rzucił się z sykiem. Z łatwością został odrzucony. Jego ciało uderzyło z dużą siłą o ścianę. Osunął się na podłoże, cicho jęcząc. -Ide po ciebie!-krzyknelam, probujac wyminąć stworzenie, które zagradzalo mi drogę. Machnęłam skrzydłami, po chwili oberwałam tak jak Karshi. Wpadłam w jakaś listna gęstwinę, po czym wylądowałam w czymś w rodzaju ukrytego pokoju. Rozjarzylam tatuaże. Spojrzałam na miejsce, z którego przybylam. Jak gdyby nic ruszyłam, uderzyłam o coś twardego. Dla pewności próbowałam przepchnąć sie łapkami. Nie mogłam przejść. Postanowiłam się teleportować do statku. Skierowałam łapkę do nasady ucha. Wyczułam tylko futerko. Zgubiłam odbiornik SAIL'a. Cholera. Rozdział 8 Na ratunek Szamańssska mysz odpadła. Zossstalem ja i ofiara. Chwyciłem pewniej włócznie. Zobaczyłem cosss metalowego. To ta sssluchawka szamanssskiej myszy. Pobieglem po nią, złapałem i nałożyłem. Odwróciłem się w kierunku zdobyczy. Przygotowałem włócznie do ataku. Wssskoczylem na zdobycz, zacząłem ją dźgać. -Karshi nie chce umierać. Musi uratować szamanssska mysz. Dzgalem, dzgałem, dopóki moich łapek nie pokryła krew a ofiara nie padnie na ziemię. Oblizalem pyszczek. Ssspojrzalem kątem oka na sssprzet na moim uchu. Zauważyłem jakieś guziki. Nacisnąłem jeden. -Witaj Prith Ha-- Karshi? Gdzie Prith? - powiedziała maszyna. -Musimy uratować. Rośliny ja wciagnely - mruknalem, chwytając mocniej włócznie. -Nacisnij kolejny przycisk. Włączy on wizjer, ja uruchomie termowizje i wykryjemy ciepło Prith. Nacisssnalem kolejny guzik. Z urządzenia cosss się wysssunelo. Czerwone szkło. W tym miejssscu widziałem na niebiesssko, w niektórych miejssscach na pomarańczowo i żółto. -Szukaj ciepłych barw, najlepiej blisko ścian i w kształcie zbliżonym do Prith. Może gdziess tam czeka. Zamknąłem jedno oko aby widzieć na dziwne kolory. Rozglądałem się w poszukiwaniu tych dobrych, które oznaczały moja towarzyszke. Wciąż szukałem, weszylem by wyczuć jej zapach, ale nigdzie nie było. Czułem niepokoj. Ona musi tu gdzieś być. Przecież nie zniknęła. W końcu dossstrzeglem. Pomaranczowy i żółty. Jak wejsssc? Ona trafiła tam odepchnięta przez ssstwora. Odsssunąłem się, wziąłem rozbieg. Ruszyłem, biegnąc bardzo szybko. Przeniknąłem, upadłem na liście. Sssyknalem, podniossslem wzrok. Szamańssska mysz wyglądała na zmęczona. Byla nieprzytomna, jej ciało owijaly pnącza i przykuwały do ściany. Floranie nie krzywdzą swoich braci - rossslin. Ale jeśli rosssliny są zle, to dzgamy. Atakujemy, bronimy się. Tak sssamo tutaj. Wziąłem miecz leżący obok i zacząłem ciąć pnącza, ossstroznie aby nie zranic towarzyszki. W końcu ona nie regeneruje ssskory. A ja tak. Kiedy zossstaly pojedyncze rosssliny, rozerwałem je wlasssnymi lapkami. Szamańssska mysz upadła, złapałem ją. Cosss mruknela i wtulila się we mnie. Czułem, że jessst zmęczona. Przytuliłem ją do siebie. Usssmiechnalem się, ale to nie był usssmiech taki który widzi zdobycz przed sssmiercia. Ten był miły. Chyba. -Wcisnij kolejny przycisk, ale wciąż trzymaj Prith. To teleportuje nas do statku - powiedział komputer. Przycisssnalem szamańssska mysz do siebie, wcisssnalem guzik. Pojawiło sssie czerwone światło i ssscisssk ciała. Trzymałem ja dalej. W końcu poczułem twarda, zimna ziemię pod łapkami. Ssstatek! Dernière modification le 1505745960000 |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1482495720000
| 0 | ||
No co mnie tak zostawiasz z samym wstępem ;-; |
6 | ||
Prolog dodam dzis lub jutro :D Nie cieszysz sie ze Prith zyje???? Rozdział 9 Brama Cicho mruknęłam, wybudzając się. Byłam obolała, czułam też na sobie szorstki, roślinny dotyk. Podniosłam glowe. Ujrzałam nade mną Karshiego. Podtrzymywał mnie, a także obserwował. Dostrzegłam na jego uchu odbiornik SAIL'a. -Szamanssska mysz się obudzila! Uśmiechnęłam się, widząc jego entuzjazm. Było w nim coś tak prostego i dziecięcego, co wywołało we mnie natychmiast pozytywne emocje. -Fragmenty? -Nie mam. -Widzialem, że duży potwór wyrzucił z siebie dużo fragmentów rdzenia. Mam zapisana tamta lokacje, możemy tam od razu się teleportować - usłyszałam głos SAIL'a. -O wlasssnie, pudełko- powiedział Karshi, podając mi odbiornik. -Dzieki -nalozylam go na ucho. Patrzyliśmy na siebie, zastanawiając się nad tym, co zrobić. Zaproponowałam teleportację po fragmenty rdzenia. Floran natomiast chciał, żebym odpoczęła przed dalszą wyprawa. Zaskoczyło mnie to, bowiem myślałam, że on by wszędzie się rwał byle coś upolować. Był to miły gest z jego strony. Wypuścił mnie, wcześniej usadzajac pod ścianą statku. On usiadł obok, wpatrując się we mnie uważnym, może i zbyt natarczywym wzrokiem. Potrafiłam znieść wiele, choćby wszczepienie implantów w płuca przez Initraxa bądź pojedynek na kto-pierwszy-mrugnie z wielkim lewitującym kryształem, o sennych wizjach z Tewazem nie wspominając, więc takie coś to dla mnie nic takiego. Swoja droga, ciekawe czy przezyli. Chociaż uważam, że Initrax moglby umrzec. Odwzajemnilam spojrzenie, chyba zrozumiał moje intencje. Patrzyliśmy sobie w oczy, starając się nie mrugnąć. Karshiemu szło to, o dziwo, bardzo dobrze. Ja za to coraz bardziej odczuwałam zmeczenie, coraz bardziej mruzylam oczy. W końcu nie wytrzymałam, mrugnelam. Karshi wydał z siebie okrzyk zwycięstwa. -Jak ty to robisz? - spytałam z ciekawością. -Lowca musi mieć zdobycz cały czasss na oku by nie uciekła - uśmiechnął się tajemniczo. -Trafne stwierdzenie. -Trafne? -No... Załóżmy że powiesz coś co tak pasuje do sytuacji, co ma swoje odzwierciedlenie w życiu, albo jak trafisz zdobycz idealnie tak, by umarła lub nie uciekła. O to mi chodzi. -To ze zdobyczą to zrozumiałem. Zaśmialismy się. Chyba zaczęłam powoli myśleć jak Floran. Nie wiem. Może starałam się jak najbardziej zbliżyć do Karshiego w kwestii rozumowania, aby wyjaśnić pewne rzeczy w zrozumiałej dla niego interpretacji. Chyba dobrze się dogadujemy, póki co. Mam nadzieję, że nie okaże się kimś takim jak Initrax: najpierw miły, rozkochuje mnie w sobie, a potem próbuje w najlepszym przypadku zabić. Kiedyś to byłam trochę naiwna. Teraz co, mam 17 lat, chyba od takiego wieku wymaga się trochę dojrzałości, czyż nie? Muszę być ostrożniejsza. Floranie to nieprzewidywalna rasa. Kto wie, czy nie zdradzi i nie wyda mnie w ręce Thorna. Musiałabym znowu walczyć na arenie, i wtedy mogłabym nie przeżyć. Nie wiadomo, czy tym razem dałabym radę. Ja, w najgorszym przypadku, mogłam walczyć z całą floranska horda, złożona z najlepszych wojowników. Wstalam, sprawdzając czy mogę bez problemu mogę chodzić. Nie czułam już oslabienia. -Mozemy ruszać, czuje się już na siłach. -Dobra - chwycił mnie za łapkę, rozglądając się z niepewnością. -SAIL, teleportuj nas do zapisanej lokacji, liściastej jaskini, proszę. -Oczywiscie, Prith Hathaway - odpowiedział mechaniczny głos, po czym otoczyło nas czerwone światło. Poczulam ścisk ciała, Karshi chyba się do tego przyzwyczaił. Po chwili znowu byliśmy w ciemnej jaskini. Zmieniłam się w Szamana. Moje tatuaże jarzyły się jasnym, białym blaskiem, dając światło rozświetlające najbliższe okolice. Mimo wszystko w niezgłębionej ciemności dało sie dostrzec fragmenty rdzenia. Świeciły na pomarańczowo. Podeszłam, wyjęłam z plecaka manipulator i zgarnelam nim wszystko co się dało. Ruszyłam w stronę domniemanego wyjścia na powierzchnię, kiedy zatrzymał mnie Karshi. -Bylo głęboko, ssspadalismy, nie pamiętasz? Jessstes zmeczona. Faktycznie, mało co tam nie umarłam. Postanowiliśmy znowu się teleportować. Karshiemu chyba nie podobał się ten pomysł, ale nie było innego wyjścia. Po wylądowaniu na statku znowu się teleportowalismy, tym razem na powierzchnię. Znaleźliśmy się na obrzeżu lasu, teren dookoła porastały brzozy i inne, nieznane mi drzewa. -SAIL, włącz namierzanie do bramy, proszę. -Prosze bardzo - po tych słowach z odbiornika wysunął się półprzezroczysty, czerwony wizjer. Pokazał się na nim kompas wskazujący odpowiedni kierunek. Ruszyliśmy wgłąb lasu, jako że była taka konieczność. Karshi trzymal włócznie, gotowy by zaatakować potencjalnego wroga. Ja również trzymałam swój miecz, chwilami przekładając z jednej łapki do drugiej. Moje tatuaże wciąż świeciły, oświetlając mroczną głębię lasu. Floran wydawał się być tym niewzruszony, pewnie dobrze widział w ciemności. Chwilami nad naszymi głowami przelatywały ptaki. Dało się słyszeć pohukiwanie sowy czy też stukot dzięcioła. Po leśnym podłożu przebiegały drobne zwierzątka, zarówno znane mi z Rhaedos jeże lub inne drobne ssaki, kończąc na nieznanych mi miejscowych gatunkach. W jednym momencie trafiliśmy nawet na wilka. Ledwo powstrzymałam Karshiego przed atakiem, na szczęście zwierzę zrozumiało nasze (a przynajmniej moje) dobre intencje i poszło dalej, prawdopodobnie szukając zwierzyny. Po paru minutach przedzierania się przez paprocie i inne gęste leśne rośliny wyszliśmy z lasu. Oślepiło nas słońce, nawet Karshi nie był przyzwyczajony do takich nagłych zmian oświetlenia. Skierowaliśmy się w lewo, po czym poszliśmy wzdlug brzegu jeziora. Czuliśmy pod łapkami nagrzany piasek, zapach wody, słyszeliśmy szum fal. Chwilami zauważaliśmy gromadki żółwi, które były częściowo zasypane dla ochłody. Dostrzegaliśmy także różne inne stworzenia. Duże ślimaki że spiralnymi muszlami, rozmaite ptaki... Było tego dużo. W oddali dostrzegliśmy zarys bramy. Chciałam przyspieszyć, ale moje czarne futro łatwo pochłaniało ciepło, toteż byłam zgrzalam i zmęczona. Mimo wszystko nie przestawaliśmy, chcielismy odpocząć dopiero na miejscu. Nie miałam już siły, by latać. Droga nam się niemiłosiernie dłużyła. W pewnym momencie Karshi, dosłownie, wystrzelił w kierunku wody. Krzyknęłam, pobiegłam za nim, ale nie wskoczyłam. Miałam nadzieję, że wie, co robi. Po chwili się wynurzył, trzymając w pyszczku sporą rybę. Byłam pod wrażeniem, postanowilismy odpocząć. Znaleźliśmy trochę drewna, z pomocą moich szamańskich umiejętności rozpalilam ognisko, po czym z użyciem magii podniosłam rybę i lewitowalam nią nad ogniem. Po pewnym czasie była gotowa do spożycia, podzieliliśmy ja na pół i zjedliśmy. Karshi był zachwycony smakiem, poczułam dumę. Kiedy było już po wszystkim, ugasilam ognisko. Zregenerowalismy nasze siły, po czym wyruszyliśmy w dalszą drogę. Postanowiliśmy, że nawet trochę podbiegniemy. Oczywiście rmiał być to lekki trucht, ale Karshi pobiegł najszybciej jak mógł. Zniecierpliwiony czekał na mnie na miejscu. Jak na złość specjalnie szlam normalnym tempem, śmiejąc się. W końcu dotarłam, wyciągnęłam manipulator i 'wyciągnęłam' fragmenty. Z teleportera wysunela się szufladka, ułożyłam tam minerały, po czym schowała się. Wszystko się aktywowało, po chwili odebrałam wiadomość w odbiorniku. "Dziękuję za chęć pomocy. Proszę, teleportujcie się do dostępnej lokalizacji, odnajdziecie mnie przy wielkiej bramie za miastem." Spojrzeliśmy na siebie, po czym oboje skinelismy głowa. Weszliśmy na teleporter. Pojawił się panel z jedyna dostępna lokalizacja: ???. Wcisnęłam ja, otoczyło nas czerwone światło. Rozdzial 10 Esther i jej misja Wyladowalismy ja kolejnym teleporterze, otoczenie wokol bylo… Niecodzienne. Przed nami widnialo cos w rodzaju kilkupietrowego budynku wykonanego z czegos przypominajacego ciemna stal. Nieco przed nim byla budka z duzymi, szklanymi oknami. Prawdopodobnie bylo to cos w rodzaju malego sklepiku. Poza nim byla pustka, w oddali przepasc… Przepasc? Faktycznie, bylismy na czyms w rodzaju meteorytu. Nie bylo mozliwosci, by zejsc na dol. Brak grawitacji pociagnalby mnie w kosmiczna otchlan. Dziwny rodzaj grawitacji. Spojrzalam na Karshiego, rozgladal sie z podziwem. Badal lapkami meteorytowa, skalna nawierzchnie. Chyba nigdy nie byl w podobnym miejscu. W sumie… Raczej na pewno, nigdy nie wychylal sie poza swoja planete, w przeciwienstwie do mnie. Na mysl o tym cicho sie zasmialam, ale bylo w tym cos w rodzaju smutku. No tak, dom. Brak domu. Chyba ledwo uszlam z zyciem. -Wejdzcie do tego budynku. Potem wyjdzcie po drugiej stronie I kierujcie sie przed siebie - powiedzial SAIL. Lekko pokiwalam glowa. Nakazalam Karshiemu, aby szedl za mna I sie nie wyrywal zanadto do przodu. Podeszlismy, automatyczne drzwi sie rozsunely w gore I w dol. Przekroczylismy prog. W srodku bylo naprawde duzo myszy. Zdecydowanie wiecej niz w centrum terytorium Wladcow Wiatru. Powietrze szumialo od rozmow. Wszedzie widzialam myszy w roznych kolorach. Rozowy, niebieski, zolty… Naprawde duzo! Na lawce nieopodal siedzialy dwie Floranskie dziewczyny, ktore plotkowaly. Chlopak, ktory mial niebieskie luski zamiast futra, pletwe grzbietowa I ogonowa oraz duza, biala czupryne, patrzyl na nie z lekkim niepokojem. Przy sklepie z szyldem "TerraMarkt" stala srebrno-zlota robotyczna mysz, ktora prawdopodobnie kupowala cos od zielono-rozowej Floranskiej kasjerki. Smiali sie oraz wesolo rozmawiali. Do teleportera w oddali wchodzila dziwna, zolta mysz. Wygladala jakby byla stworzona z plazmy, ktora swiecila. Przy schodach biala myszkorozka z okularami I fioletowymi wlosami rozmawiala z Duchowym Przewodnikiem o tygrysim futrze I twarzy pooranej bliznami. Grupka brazowych myszek bawila sie nieopodal nas. Wraz z Karshim przecisnelismy sie przez tlum, az doszlismy do kabiny teleportacyjnej, w ktorej zniknela zolta swiecaca mysz. SAIL nagle wysunal wizjer. -Punkt teleportacji zapisany. Od teraz mozesz sie stad teleportowac do statku I innych zapisanych lokalizacji. Kieruj sie przed siebie, znajdziesz tam kolejna kabine, pozniej zejdz schodami w dol. Wyszlismy z budynku. W poblizu byl duzy kontener, przy ktorym stala mysz o futrze podobnym do mojego, miala tez kaptur I przepaske na oko. Usmiechnela sie do nas zlowrogo. Przelknelam sline I poszlismy dalej, Karshi na niego syknal. Zobaczylismy wielkie rusztowanie z hakiem, przy ktorym pracowaly… Ptaki? Tak, dziwne, dwa razy nizsze ptaki, ktore mialy smieszne, plaskie stopy I czarno-biale piora. Z tego co pamietalam z lekcji, byly to pingwiny, zyjace daleko za granica. Ale.. Ze pingwiny pracuja na budowie? Pierwszo slysze. Przy szczatkach bialo-pomaranczowego statku pracowaly dwa kolejne wraz z szara mysza o blond wlosach I niebieskich oczach. Poszlismy dalej. Podloze zmienialo sie stopniowo ze skaly w starozytne cegly. Na niektorych bylo cos w rodzaju dziwnych run. Zobaczylismy kolejna kabine, a SAIL zapisal lokalizacje. Zeszlismy po schodach. Karshi rozgladal sie z podziwem. Pewnie taka podroz dostarczy mu duzo wrazen. W koncu schody sie skonczyly, szlismy po niemal idealnie rownej nawierzchni. W oddali dostrzeglismy.. Hologram? Tak, byl niebieski. Przedstawial sylwetke myszy bez twarzy, pokryta dziwnymi szamanskimi tatuazami. Wygladala, jakby w kazdej lapce trzymala jakas rzecz. Nie wiedzialam, co to jest. W koncu poszlismy dalej. W oddali widniala wielka brama, wiec zgadlismy, ze mamy isc tedy. Po drodze spotkalismy kolejny hologram. Przedstawial… Tego stwora, co zniszczyl Rhaedos. Tutaj byl przedstawiony podobnie. Jego dwie macki przebijaly dwie planety. Nerwowo przelknelam sline. Karshi chyba wyczul moj niepokoj, bo chwycil mnie za ramie. Spojrzalam na niego z wdziecznoscia, po czym ruszylismy dalej. Jeszcze kilka schodow w gore, I bylismy juz pod brama. Byla… Ogromna. Na jej brzegach byly rozmaite runy, a na jej powierzchni bylo cos w rodzaju slonca czesciowo zaslonietego czyms imitujacego grunt, tak jakby to byl zachod tej gwiazdy. Pomiedzy "ramionami" bylo szesc wnek, w ktore trzeba bylo cos wpasowac. Gore oplataly kamienne macki. Po obu stronach bylo tak jakby osiem kamiennych twarzy. Kazda z nich przedstawiala jakas mysz. Rozpoznalam Aviana, Florana, mysz szamanska oraz mysz-robota. Reszta byla dla mnie zagadka. Bylismy tak pochlonieci analiza bramy, ze nie dostrzeglismy kogos. Byla to myszkorozka w podeszlym wieku. Jej futerko bylo jasnoszare, siwe wlosy byly uplecione w kok. Z czola wyrastal majestatyczny, blekitny rog. Zmeczone, niebieskie oczy patrzyly z wieloletnia madroscia poprzez czarne okulary o wyraznie wyrozniajacych sie oprawkach. Jej szyje przeslanial intensywnie czerwony szalik. Siedziala na czyms w rodzaju lewitujacego, nowoczesnego wozka inwalidzkiego. -Witajcie, czekalam na was. Wiedzialam, ze bedziecie chcieli mi pomoc - powiedziala cichym, starczym glosem. Aby lepiej ja slyszec, podeszlismy blizej. - Na imie mi Esther. Kiedys sluzylam na Rhaedos w elitarnej linii obrony panstwa. Naprawde, przykro mi, ze stracilas swoj dom. -Jaka masz moc? -Jestem Duchowa Przewodniczka. Ale ty, mloda dziewczyno, masz wielka moc. Jestes Biala Szamanka… - usmiechnela sie poczciwie. -Po co rogata mysz nasss zawolala? - spytal Karshi. -Jak mowilam, wierze ze mozecie mi pomoc - zasmiala sie cicho. - Pozwolcie, ze opowiem wam historie. Usiadzcie, przebyliscie dluga droge. Poslusznie usiedlismy naprzeciw niej. Esther wygladala jak ktos o wielkiej wiedzy I wielkim autorytecie. Emanowala spokojem I pogoda ducha. -Dawno temu, kiedy to jeszcze u nas nie bylo podzialu na plemiona, piecze w galaktyce sprawowala nieznana mysz. Posiadala ona ogromna moc, wieksza niz najpotezniejszy Duch Podziemii. Nikt nigdy jej nie widzial, mimo to w galaktyce dzieki niej panowal spokoj. Nazywana byla Wszechmocnym. Do czasu… Pojawilo sie okrutne stworzenie, niszczace planety, zabijajac przy tym tysiace niewinnych. Nazwano je Ruina. Wszechmocny stoczyl z nia walke, sily byly niemal wyrownane, bo to byl potezny przeciwnik. W koncu potwor zostal pokonany, ale nasz Zbawca wyczerpal calkowicie swoja moc. Zanim calkowicie zanikl, przemienil swoja moc w szesc szamanskich krysztalow; artefakty, ktorymi obdarowal szesc wybranych ras: Szamanskie myszy, Avianow, Floranow, Glitchow, Hylotli I Apexow. Ruina rosnie w sile z kazda zniszczona planeta. Wierze, ze odnajdziecie artefakty, dzieki ktorym otworzycie brame I zakonczycie ten terror. Sluchalam Esther w skupieniu. Zastanawialam sie, jak ogromna jest to potega, skoro najpotezniejsza istota ledwo dala rade? Jak ja mam to zrobic? Ja, zwyczajna siedemnastoletnia mysz? Karshi nerwowo przelknal sline. Byl swiadomy, ze to moze byc dla niego wielka odpowiedzialnosc. Moze cieszyl sie, ze Ruina byc moze bedzie jego najwieksza upolowana ofiara? -Czy moge na was liczyc? - usmiechnela sie cieplo. Zastanow sie, Prith. Zastanow sie, na tobie moze ciazyc los tysiecy, a nawet milionow istnien. -Ale… Dlaczego ja? Skad wiesz, ze ja dam rade? - spytalam szybko. -Gwiazdy, wszystko mi mowi ze ty dasz rade. Masz potencjal. Serce mi zabilo szybciej. Skoro nie umialam nawet zakonczyc wojny na Rhaedos… -Zgadzam sie. Zrobie wszystko co w mojej mocy - odpowiedzialam po chwili zastanowienia, wyprostowujac sie. Esther usmiechnela sie jeszcze bardziej, a jej oczy zablysly. -Swietnie. Na poczatek trzeba naprawic twoj statek. Pojdz do kapitana, znajdziesz go przy rusztowaniach. Da ci misje, w ktorej zdobedziesz krysztal potrzebny do naprawy. Zostaniesz tez wyposazona w bron. -C-co? -Bron. Przeciez bedziesz walczyc. No tak, nic nowego. Przytaknelam, pozegnalismy sie I ruszylismy w kierunku miasta. Rozdzial 11 Kopalnia Skierowaliśmy się ponownie w stronę miasta, ale nie weszliśmy do budynku. Zatrzymaliśmy się przy wcześniej widocznych rusztowaniach, gdzie pracowały dwa pingwiny. Pomagał im wysoki blondyn o niebieskich oczach i szarych futrze, którego widzieliśmy wcześniej. Ptaki trzymały jakąś wielką blachę, która była spawana przez chłopaka. -Halo? Proszę pana, mógłby pan podejść? - krzyknęłam, próbując być głośniejsza niż urządzenie. -Chwila, tylko dokończę - odpowiedział, jeszcze chwilę spawając. Towarzyszył temu deszcz iskier. W końcu skończył, zeskoczył na dół i podszedł. Zobaczyłam na jego pyszczku delikatny, jasny zarost, a także bliznę na policzku. Wyglądał na pewnego siebie. -No, to czego chcecie? - spytał. -Esther nas tu... - nie dokończyłam, jako że spawacz wydał z siebie okrzyk zadowolenia, po czym podbiegł do kontenera nieopodal. Wrócił, miał ze sobą duży miecz oraz pistolet. Uznałam, że Karshi będzie wolał tradycyjną broń, więc chwyciłam broń palną. Nie była ani lekka, ani ciężka: tak po środku, idealnie. Świetnie leżała w dłoni. Floran za to bawił się mieczem, posługiwał się nim nieco gorzej, ale nie sprawiało mu to wyjątkowej trudności. Ostrze było wykonane z jakiegoś zielonkawego metalu, uchwyt wyglądał na stalowy. -Pistolet działa na energię, strzela dopóki nie puścisz spustu lub się ona nie skończy. Potrzebuje kilku sekund na regenerację - wytłumaczył. Dla testu wycelowałam w jakąś skałę. Nacisnęłam spust. Siła wystrzałów sprawiała, że musiałam trzymać bron obiema łapkami, a utrzymanie jej prosto wymagało trochę wysiłku. Po chwili amunicja się skończyła, puściłam przycisk. Moje serce szybko biło. Będę walczyć. Bez zmrużenia oka odbierać życia. Tak jak Reeve zrobił to z moją matką. Mówił że niechcący... Zresztą oboje nie żyją, nic już na to nie poradzę. Chyba że umrę i spotkam ich w mysim niebie, razem z Elissą, Sherianą i bliźniaczkami. Nie, chwila, mam misję. Najpierw się nią zajmę, a samobójstwo przełożę na później. Chyba że coś postanowi zabić mnie wcześniej. -Dzięki za pomoc, przyda się - rzuciłam. -Czekajcie - blondyn chwycił jakieś urządzenie i wcisnął kilka przycisków. - Wysłałem koordynaty do twojego SAIL'a. -Otrzymane koordynaty: Kopalnia Erchiusa - usłyszałam powiadomienie w odbiorniku. Pobladłam. Kopalnia Erchiusa. Ona przetrwała? Jak to? Rhaedos się rozbiło... Potrząsnęłam głową, Karshi wyczuł mój niepokój. -Dzięki. Zapolujemy, towarzyszu? - zapytałam Florana, starajac się zachować naturalny ton głosu. -Polujemy! Tak! - wykrzyknąl z entuzjazmem, podrzucając miecz i zwinnym ruchem go chwytając. Cicho się zaśmialam, po czym poszliśmy do teleportera w mieście. Wybraliśmy opcję teleportacji do statku. Otoczyła nas smuga czerwonego światła, poczuliśmy ścisk ciala, a po chwili nasze łapki dotknęły zimnej podłogi statku. Podeszliśmy do SAIL'a. -SAIL, jest sprawa. Co to za kopalnia, na Boginie? Rhaedos przecież nie istnieje! -Kopalnia faktycznie była, ale na księżycu orbitującym wokół tej planety. Teraz on dryfuje po przestrzeni kosmicznej, poruszając się niezależnie od żadnej orbity. Był i dalej jest skażony promieniowaniem, które przeniosło się na Rhaedos, co przyciągnęło Ruinę. Księżyc? To by wyjaśniało, czemu Reeve nie mógł oddychać. -Przecież ja umrę jak tam pójdę... - powiedziałam cicho, z wyrzutem. -Nie masz już w sobie resztek kryształów więc promieniowanie cię nie skrzywdzi Westchnęłam z ulgą. Pożyję trochę dłużej. SAIL wyświetlił opcję teleportacji do kopalni. Chwyciłam łapkę Karshiego, po czym zaznaczyłam to. Znowu otoczylo nas znane nam światło. Teleportacja tym razem trwała znacznie dłużej, jednakże po minucie staliśmy już w bazie. Pamiętając o tym, co było ostatnim razem, wyczarowałam bańkę powietrzną na głowie Karshiego. Mieliśmy widok na świat zewnętrzny, pokryty ciemnoróżowym pylem. Floran się wzdrygnął, odwrócił wzrok i podreptal w stronę drabiny. Poszłam za nim. Zeszliśmy na sam dół, chwyciłam pewniej pistolet. Z jednej strony był właz, ale zablokowany. Z drugiej były drzwi, również niedostępne, ale nad nimi było coś w rodzaju wentylacji. Karshi mnie podsadził, kazałam mu czekać i w razie czego wołać o pomoc. Zapewnił, że da sobie radę, więc ruszyłam tam. Tunel nie był drugi, po wyjściu dostrzegłam dźwignię z czerwonym napisem "offline" nad nią. Postanowiłam ją pociągnąć. Napis zmienił się na zielony "online", drzwi się otworzyły, a z góry zeskoczyły mutanty. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Mutanty. Te same, zniekształcone kreatury pokryte jasnoróżowym szlamem, z kłami wyrastającymi z pyszczków oraz czarnymi, pustymi oczami. Zasyczały groźnie, chwyciłam pistolet w drugą łapkę i zaczęłam strzelać. Nie umiałam wycelować, trafiłam kilka razy w kończyny i ciało, na moje nieszczęście bez śmiertelnego dla nich skutku. Energia się wyczerpała, zaczęłam się cofać. Wciąż miałam wyciągniętą broń. Poczułam krótką wibrację w łapkach, nacisnęłam ponownie spust. Tym razem jeden mutant padł, ale drugi wciąż się trzymał. Poczułam stres. Nagle usłyszałam bojowy okrzyk Karshiego, który odciął mu głowę. -Szlamowe myszy złe, chcą ssskrzywdzić szamańssską mysz. One brzydkie i atakują - wysyczał. -Dzięki - rzuciłam i podbieglismy w stronę włazu, który był teraz otwarty. Zmieniłam się w Szamana, chwyciłam Karshiego i zlecieliśmy powoli na dół. Trafiliśmy do miejsca, gdzie zaczynała się kopalnia. W oddali były rusztowania częściowo pokryte rdzą, ściany były nieregularne i pokryte niby-kremowymi skałami, z których gdzieniegdzie wystawały kryształy Erchiusa. Wiedziałam, że trzeba iść dalej. Nikłe światło moich tatuaży oświetlało najbliższe okolice, minerały również dawały słabe, różowe światło. Ruszyliśmy wzdłuż rusztowań, aż nagle otoczyła nas chmara mutantów. Jedyna droga ucieczki była w górę. -W góre! Nie ja, ty! - krzyknął Karshi. -A Ty? -Poradzę! Posłuchałam go, wyleciałam w górę. Byłam gotowa do ewentualnego przywołania kuli armatniej. Z jednej strony bałam się, z drugiej ufałam mu. Wtedy Karshi zaczął się szybko obracać wokół własnej osi, trzymając wyciągnięty przed sobą miecz. Patrzyłam na ten widok w osłupieniu. Wirował z niewiarygodna prędkością, mutanty padały jeden po drugim. Po kilkunastu sekundach pozostały po nich jedynie resztki szlamu i zwłoki. Floran spowolnił, az całkiem się zatrzymał. Lekko się zataczał, więc wylądowałam i chwyciłam go za ramiona. Zmrużył oczy, próbując utrzymać równowagę. -To było sssuper! -Kreci ci się w głowie, nie rób tego więcej. -Ossstry metal jessst lekki! -Dobra, inaczej: rób tak tylko w kryzysowych sytuacjach - westchnęłam. Floran na szczęście zgodził się na taki układ. Chwyciłam go i wzlecieliśmy na szczyt rusztowań, po czym poszliśmy wzdłuż nich, wchodzac do tunelu. Wsrod wszechobecnej ciemności moje tatuaże były bardzo wyraziste. Karshi biegł lekkim truchtem za mną. Wiedziałam, że normalnie by był już dawno na miejscu, i że musi się zmuszać do wolniejszego tempa. Doceniałam jego starania. Tunel kończył się zejściem w dół, dokładnie tak jak zapamiętałam. Był tam też mutant, który zginął po zatopieniu ostrza miecza Karshiego w szlamowatym ciele. Poczułam zmęczenie, więc zwolniliśmy do szybkiego marszu. Byłam niespokojna, SAIL mógł się pomylić. Mogłam wciąż mieć resztki kryształów Erchiusa w krwi, tym razem mogłam nie przezyc. Nie mogłam zostawić Karshiego. Jest daleko od domu, sam by raczej nie dał rady. Chociaż kto wie, może by zaprzyjaźnił się z SAILem, znalazł towarzysza do walki, uratował świat. A ja bym się spotkała z Reeve'm. Chyba popadam w depresję. Nie wiem. Wróciłam myślami do naszej podróży. Mijaliśmy trochę zejść w górę, na dół, w boki, aż dotarliśmy do naszego celu. Masywne drzwi, czarne z żółtymi fragmentami, rozsuwające się w górę i w dół. Oparłam się grzbietem o ścianę, by złapać oddech. Karshi dreptał po korytarzu w kółko, próbując się czymś zająć. Mimo wszystko nie rwał się do walki, cierpliwie czekał na moje polecenia. Kiedy moje serce przestało tak szybko bić, podeszłam do drzwi. -Szykuj się. Wiem tylko tyle, że jest tam wielki kryształ. Strzela laserami. -Laserami? -Nie chcesz tego poczuc, nie wiem czy dasz radę to zregenerować - rzuciłam, dotykając naderwanego ucha. Wcisnęłam przycisk na drzwiach, które się po chwili otworzyły. Było tam pole siłowe, przez które przeszliśmy. Mechanizm po chwili nas uwiezil. Ujrzałam ten sam widok co kilka lat temu: wielki, lewitujący kryształ. Z okiem. Odwróciłam szybko głowę, aby nie myśleć o tym. -Krysztal Erchiusa jest niemal niezniszczalny. Jedyne, co może go uszkodzić, to laser znajdujący się tuż pod nim. Jest on zasilany przez cztery dźwignie. Zabicie go jest niezbędne do ukończenia misji i dotarcia na drugą stronę - powiedział SAIL. Przeanalizowałam jego słowa. Faktycznie, z mojego punktu obserwacyjnego widziałam dwie dźwignie, każda mniej więcej w rogu pomieszczenia. Reszta musiała być umiejscowiona tak samo. Pod kryształem było coś innego, pewnie wspomniany laser -Jak szybko biegasz? - spytałam. -Bardzo. Nic nie ucieknie! -To tak, twoim zadaniem jest przełączanie tych dźwigni. Ja będę operować laserem. Biegnij tak szybko jak możesz, tylko nie rozwal niczego. -Tak jest! -No to lecisz - rzuciłam krótko, po czym teleportowałam się do lasera. Był biały, z czymś w rodzaju paska naładowania. Na wysokości mojej klatki piersiowej był przycisk służący pewnie do wystrzału. Cała konstrukcja była większa ode mnie. Jedna czwarta paska się zapełniła, po chwili połowa. Trzy czwarte. I już całość. Wcisnęłam przycisk. Rozległ się huk towarzyszący strzalowi. Pocisk uderzył w kryształ, który zaskrzeczal przeraźliwie. Wzdrygnelam się. Za to nasz cel zaczął strzelac wiązka laserowa, celując w Karshiego, który uciekał przed nią, przy okazji przerzucając dźwignie. Strzeliłam znowu. Dźwięk był okropny, poczułam silne skurcze w ciele, a moje oczy zaszły łzami. -Pekniecia! -Dawaj jeszcze jedną rundę - zawołałam. Zanim Karshi wystartował, kryształ strzelił. Trafił dosłownie przed twarzą Florana, który natychmiast odwrócił się z zamiarem biegu w drugim kierunku. Nie dał rady uciec, kolejna wiązka trafiła w jego ogon, dzieląc go na pół, z czego druga część odpadła. Poczułam uderzenie gorąca, ułamek sekundy później oberwał w liście na głowie, a potem w ucho. Zmieniłam sie w Szamana i stworzyłam coś na wzór bariery ochronnej. Teleportowałam się do Karshiego. Chwyciłam go i wyskoczyłam w powietrze, lądując w korytarzu. Drzwi były zablokowane, ale przede wszystkim zależało mi na ochronie. Pobiegłam w stronę pokoju z kryształem. Szybkie rozeznanie w sytuacji: muszę sama wszystko robić. Ryzykuje dużo. Przede wszystkim nie mogę się zatrzymywać. Zaczęłam biec w stronę pierwszej dźwigni. Słyszałam za sobą strzaly. Po przeciągnięciu wszystkich ruszyłam do lasera. Wcisnęłam przycisk. Kolejny skrzek, od którego zabolały mnie uszy. Czekała mnie kolejna runda do dźwigni. Znowu pobiegłam, czułam palenie w płucach. Przeciągnęłam dwie. Kiedy biegłam do trzeciej, kryształ strzelił prosto przede mnie, byłam zmuszona wyhamować. Drugi strzał był skierowany w ścianę nade mną. Z tamtego miejsca zaczęły spadać oderwane kamienie. Pisnelam wystraszona, w ostatniej chwili wyczarowalam bańkę ochronna niewiele większą ode mnie. Została w całości przykryta kamieniami. Nie dam rady ich przesunąć. Kończy mi się magia. Rozdział 12 Kto to..? Nerwowo przelknelam ślinę. Nie widziałam niemal niczego, a jedynym źródłem światła były tatuaże, których blask coraz bardziej przygasał. Oddychalam szybko, ogarniała mnie panika. Karshi jest na górze, a ja się nie wydostanę. Ogarnął mnie chłód, jedyne co czułam to strach i bezradność. Stopniowo zmniejszalam barierę, aby kamienie nie uderzyły mocno we mnie. Pomyślałam o kuli armatniej, ale nie miałam wystarczająco magii, a wypchnięcie skał z podstawy mogło spowodować obsunięcie tych wyżej, które mogłyby mnie uszkodzić. Usłyszałam znowu ten skrzek, od którego poczulam silne dreszcze. Towarzyszyły mu dźwięki pękającego szkła i nienaturalny syk. Odruchowo próbowałam się poderwać, ale ciężar mi nie pozwalał się ruszyc. Bałam się o Karshiego. Trzęsłam się z bezsilnosci, czekając na zregenerowanie się many. Poczułam ruch kamieni leżących na mnie oraz dźwięk przesuwania i rzucania nimi. Zmrużyłam oczy, spojrzałam nieco w górę. Po chwili oślepiło mnie światło. Gdy rozchylilam nieco powieki, zobaczylam... Kogoś, kto nie był Karshim. To była mysz o czarnym futrze. Włosy i duże poroża były o tej samej barwie. Zauważyłam również srebrne oczy i coś podobnego do naszyjnika. Wyglądało jak oszlifowany diament w kształcie rombu, osadzony w złotej ramie, która trzymała się klatki piersiowej dzięki paskowi z tego samego materiału. Ta twarz wydawała mi się znajoma, ale nie potrafiłam przypisać żadnych wspomnień. Chłopak nie przestawał przerzucać kamieni, dopóki mnie nie uwolnił. Przez chwilę patrzył na mnie wystraszony, ale szybko zmienił wyraz twarzy na spokojny. Pomógł mi wstać, ledwo trzymałam się na łapkach. Spojrzałam na niego, ale on patrzył na Karshiego. To było podejrzane. Za bardzo. Czarnofutra mysz odłożyła mnie na podłogę. Próbowałam się podnieść, ale czułam jakbym nie miała władzy w kończynach. Oczy chłopaka zmieniły kolor na czerwony. Skoczył z niewiarygodną prędkością w stronę Karshiego. Próbowałam się ruszyć, ale nie dawałam rady. Patrzyłam bezradnie na nich, jak walczyli ze sobą. Wyraźnie było widać przewagę niebieskiej myszy, ale mimo wszystko czułam niepokój. Rogata mysz prawdopodobnie była Druidem, wnioskując po umiejętności wysokiego skoku. Dlaczego więc atakował? Nie został zaatakowany, to nie samoobrona. Zamarłam. Kiedy Karshi prawie zrzucił przeciwnika, ten... Otworzył portal i zrzucił tam Florana. -Karshi!! - krzyknelam. Portal się zamknął. Poczułam nienawiść. Ten kretyn zabił Karshiego. Mojego jedynego przyjaciela. Dlaczego? Kim on jest? -Aanima vinis*... To po taka słaba dziewczynę mnie wysłali? -powiedzial cicho. Jego głos był głęboki, cichy i nienaturalnie spokojny. Próbowałam się cofnąć. Chlopak bez problemu mnie chwycił i przygarnął do siebie. Spojrzał mi w oczy. -Ten Floran byl niebezpieczny. Prowadził cię na smierc. -Nie wierzę ci. Gdzie jest jego ciało?! -W Tartarze. Uratowałem cię, a ty śmiesz mnie oskarżać? -Oddawaj go!! Srebrnooka mysz chwyciła mnie za gardlo. Poczułam, że tracę oddech. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułam, że mam skrzydła, bezradnie nimi machalam, jakby to mogło mnie uwolnić. Zostałam rzucona na ziemię. Jestem na jakiejś polanie, obok mnie jest Karshi. Czuje spokój, widzę szczęście w jego złotych oczach. Chwyta mnie za łapkę, odwzajemniam uścisk. Czuje przyjemne ciepło. -Usiadziemy? - pyta, wskazując na leżącą kłodę. -Chetnie - uśmiecham się. Idziemy w stronę drewna, siadamy na nim. Jest blisko mnie. Spoglądam na niego kątem oka, on patrzy zmruzonymi oczami na księżyc. Z drugiej strony widzę biały kwiat, który wydaje mi się dziwnie znajomy. Jest bardzo podobny do lilii. Mam wrażenie, że kiedyś go widziałam, ale nie pamiętam gdzie. Floran gwałtownie się zrywa. Widzę drżenie jego ciała. Chce zapytać, co się z nim dzieje, ale on nagle odwraca się i rzuca na mnie. Wbija we mnie pazury. Jego oczy nie są już złote, ale fioletowe. Szybka kalkulacja sytuacji, zrzucam go z siebie i przyciskam do ziemii. Nie rozumiem jednej rzeczy. Przecież jesteśmy od dawna wrogami, dlaczego jak gdyby nic szliśmy razem? Przecież to jak Initrax, powinnam na niego uważać, unikać. To on mnie wrzucił na Floranska arenę. Chwytam go za gardło, z użyciem magii rzucam nim o ziemię. Słyszę chrupniecie, powtarzam to jeszcze raz. Nienawidzę go. To on jest wodzem Floranow. Umrze. Mam wrażenie, że trzymam bezwładne ciało w łapce. Odrzucam je na bok. Podejdę sprawdzić, czy jeszcze żyje. Ten pomiot zaatakował statkiem bojowym, zniszczył SAIL'a. Zdychaj. Rozdział 13 Gdzie ja jestem? Obudziłam się w dziwnym miejscu. Otaczały mnie kamienne ściany, nigdzie nie widziałam wejścia. Jedynym źródłem światła byla fioletowa pochodnia. Czułam dziwna pustkę. Jedyne co pamietalam przed strata przytomności, to srebrne, błyszczące oczy. A wcześniej... Ten ktoś zrzucił niebieskiego Florana do portalu. To był... Nie, nie. To był mój wróg. Szarooka mysz uratowała moje życie. Gdzie ona jest? Podniosłam się, zakręciło mi się w głowie. Zauważyłam, że wciąż mam skrzydła, mimo braku tatuaży Szamana. Wydawało mi się, że kiedyś miałam inne, ale nie pamiętałam ich wyglądu. Moje obecne były duże i czarne z białymi fragmentami. Były też z dwa razy większe niż typowe szamańskie skrzydła. Pojawiło się kolejne źródło światła, coś jakby magiczna aura. Okazało się, że to były drzwi, których krawędzi nie zdołałam dostrzec w nikłym blasku. Gdy się otworzyły, zobaczyłam chłopaka, na oko dwudziestoletniego. Miał szarobrazowe futerko z białymi fragmentami na pyszczku. Jego łapki stopniowo przechodziły w ciemnobrązowy kolor, na biodrach i plecach dostrzeglam białe plamki. Jedno oko było zakryte przez dłuższe, ciemne wlosy. Drugie było fioletowe. Ta osoba wydawała mi się dziwnie znajoma. Nagle poczułam brak władzy w kończynach, upadłam. W mojej głowie zaczęły pojawiać się dziwne obrazy. Przypominało to przyspieszony film. Czy to są jakieś wspomnienia? Nie pamiętam ich..! Czym one są? I dlaczego w każdej z tych wizji ten chłopak miał niebieskie oczy? -Wstawaj, miałaś już czas na leżenie - rzucił chłodno chyba-znajomy-chlopak. -Kim jesteś? Czemu widziałam wizje z tobą? -O wizje mnie nie pytaj, nie jestem psychiatra zajmującym się schizofrenikami. Wystarczy ci wiedzieć, że jestem Orion. Podświadomie miałam wrażenie, że jednak zna odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Tylko... Dlaczego widziałam te obrazy, skoro nigdy nie wydarzyły się w moim życiu? Może podświadomie wymyśliłam sobie jakiegoś niebieskookiego przyjaciela. Przecież nigdy nie zadawałam się z innymi. Nigdy nie byłam w szkole, życie spędzałam sama z bratem i rodzicami. Ale dlaczego ostatnie co pamiętam, to czas gdy miałam czternaście lat? Co z tymi pozostałymi, czemu pomiędzy tymi dwoma punktami na osi czasu jest pustka, jakby nic nie było? -Ruszaj się, nie chce mi się czekać -warknął, kopiąc mnie w skrzydło. Niechętnie wstałam, nie podobało mi się towarzystwo Oriona. Westchnęłam. -To... Może w końcu powiesz mi, o co chodzi? -Jak tylko wykonuje rozkazy. Nie, nie powiem czyje. Nie twój interes. On czyta w myślach, czy aż tak opanował jakieś dziedziny psychologii? Nerwowo przelknelam ślinę. Nie miałam ochoty składać skrzydeł, tak więc bezwładnie opadały, ocierając o kamienna podłogę. Czułam nieprzyjemne pulsowanie w głowie, a w nozdrza wdzierał mi się zapach stęchlizny i grzyba. Na ceglanych, szarych ścianach wisiały pochodnie o fioletowych płomieniach. Zastanawiałam się, czy to magia mieszańców Druida z Fizykiem. Sprawdzilabym to, gdyby nie obecność Oriona. -Zadnej magii - rzucił cicho, spoglądając na mnie. Niebieskie oczy. Tak jak w tych wizjach. W tym samym momencie wyczułam, że jego oddech przyspieszyl, a ciało zaczęło lekko drżeć. Po chwili jednak oczy znowu stały się fioletowe. Zdawało mi się, że wróciła jego oschłość. To chyba moja wyobraźnia, nie najlepiej się czułam. Korytarz zdawał się nie mieć końca. Czułam się, jakbym szła od co najmniej pół godziny. Wszystko było takie same. Irytowało mnie to. Kim jest ten chlopak? Gdzie ja jestem? Po co? Czemu prawie nic nie pamiętam? W końcu weszliśmy do jakiejś komnaty. Wszędzie widziałam fioletowe meble i banery. I te przeklęte pochodnie. Sala sprawiała wrażenie ogromnej, w życiu nie widziałam czegoś takiego. Rozglądałam się z podziwem. Mój zachwyt przerwało szturchnięcie przez Oriona. -Naciesz się tym póki możesz, bo długo tu nie zabawisz. Lekko machnęłam skrzydłami, czułam coraz silniejszą niechęć wobec niego. Chętnie bym go uderzyła, ale nie znam jego siły. Powoli szliśmy po dywanie z miękkiego materiału, o tej samej barwie co większość wyposażenia. Jego brzegi były złote. No tak, ładne połączenie. Gdy dotarliśmy do końca, ujrzeliśmy bogato zdobiony tron. Siedziała na nim biała myszkorożka. Jej oczy były… Aż mnie mdli od ciągłego widoku tego koloru. Wszędzie fiolet i fiolet. Przynajmniej jej włosy były ciemnoszare. Dostrzegłam również pelerynę z wizerunkiem wieloramiennej gwiazdy otoczonej kołem. -To ona? - spytała. Jej głos był wyniosły, władczy. -Współpracuje z Esterą, dalej nie mogli jej znaleźć - powiedział Orion. Kim jest Estera? Z kim ja niby współpracuję? -Wygląda na słabą. -Kronos ją schwytał w kopalni, była z jakimś Floranem. Pozbył się go. Chwila, on kłamie. Przecież to ja go zabiłam? -Ja go zabiłam, nie on! - krzyknęłam. Czułam z jakiegoś powodu narastającą złość. Orion spojrzał na mnie jak na idiotkę, wzrok myszkorożki się nie zmienił. -Nie, nie zabiłaś nikogo. Orion, wezwij Kronosa - powiedziała chłodno. Chłopak od razu posłuchał jej polecenia i poszedł. Zostałyśmy same. -Przeszkadzasz mi w moich planach, wiesz o tym? Jakich planach? Że co? Jedyne co zdołałam zrobić, to zmrużyć oczy. Nie rozumiałam co się dzieje. -Tutaj może być tylko jedna czysta rasa. Myszy i ich podrasy: myszkorożce, mysie furie, demony. A my, Klan Zachodzącego Słońca, zadbamy o czystość we wszechświecie. Nie będzie żadnych nieczystych ras. -Nie rozumiem o czym mówisz. Z nikim nie współpracuję. Nawet nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam. Wypuść mnie do cholery. Fioletowooka na chwilę otworzyła pyszczek, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie padło żadne słowo. Wyglądała, jakby toczyła jakąś wewnętrzną walkę. Jej rozmyślania przerwało skrzypienie drzwi wejściowych. Obie spojrzałyśmy w tamtą stronę, zobaczyłyśmy Oriona i chłopaka, którego nazywali Kronos. Wyglądał identycznie jak ta mysz, która mnie uratowała. A może to przez niego tu jestem? Dobry, czy zły? Może wyciągnę od niego jakieś informacje? -W czym mogę służyć? - zapytał. Skądś znałam ten głos. Może... Spróbuję wiadomości myślowych? Przywołałam w głowie obraz Kronosa, co nie było problemem. -Co się dzieje? Nie rozumiem tego. Pomóż, proszę. Nie usłyszałam charakterystycznego dźwięku w głowie, który oznaczałby przekazanie wiadomości. Blokada? Strefa z niedoborem many? Chłopak spojrzał nieufnie w moim kierunku, może się zorientował. -Podejdz - rzuciła krótko myszkorozka. Rogata mysz podeszła do niej. Dziewczyna zaczęła mu coś szeptać. Mimo najszczerszych chęci nie byłam zdolna wyłapać jakiegokolwiek słowa. -Idziemy - rzucił i pociągnął mnie ze sobą. Nie rozumialam co się tu właściwie dzieje. Cicho westchnęłam, te skrzydła mnie bolały. Do tego on. Nie lubiłam niewiedzy, a w tym momencie czułam jej zdecydowany nadmiar. Znowu szliśmy przez korytarz, którego zapach mnie denerwował. Miałam wrażenie, że w tej chwili irytuje mnie dosłownie wszystko. Skrzydła, cegły, chlopak, oskarżenia myszkorozki, niewiedza, wizje które nic dla mnie raczej nie znaczą, pochodnie, fioletowy kolor. No cholera. W końcu trafiliśmy do mojej celi. Kronos otworzył ja z użyciem magii, lekko mnie szturchnal. Wydawał się być delikatniejszy niż Orion. Weszłam do środka, a on za mną. -Usiadz, Prith. Wszystko ci wyjaśnię. Postanowiłam go posłuchać, usiadłam naprzeciwko niego. -Wiedz że Asra Nox mi ufa, nie kontroluje mojego umysłu i mam wolna wole. Ci, których ma w garści i zmusi do wszystkiego, mają fioletowe oczy. To wpływ jej magii. Potrafi manipulować innymi i zmuszać do wykonywania jej rozkazów. -Powiedz mi lepiej, co ja tu robię - warknelam. -Nie mogę dużo powiedzieć... Tamta akcja w kopalni... Musiałem to zrobić, inaczej bym nie żył. -Jakiej znowu kopalni? -A tak... Przypomnisz sobie z czasem. Nie pytaj, nie mam dużo czasu. Na koniec, uważaj i nie sprzeciwiaj się rozkazom Asry. Użyje magii, by mieć cię w garści. Masz w sobie cenne informacje, które nie mogą trafić w niepowołane ręce. Musisz uciec. -Ale.. -Rob co mówię, zaufaj mi - rzucił, po czym wybiegł i zamknął za sobą magiczne drzwi. Znowu otoczyła mnie ciemnosc, rozpraszana przez blask pochodni. Otuliłam się bardziej skrzydłami, aby się ogrzać. Były duże i ciepłe. Szkoda, że nieporeczne. Muszę uciec. Teraz? Lepiej nie. Jestem wciąż słaba. Jakie informacje posiadam, których poszukuje ich przywódczyni? Przecież moje życie nie należało do ciekawych. Po prostu żyłam z rodzicami i bratem. Może ma to związek z pustka, która czuje od dnia, kiedy miałam 14 lat, a mama wiązała mi włosy w warkocz? Chwila... Maska! Gdzie ona jest?! Zaczęłam rozglądać się nerwowo po celi, mając złudna nadzieję na znalezienie jej. Zgubiłam ja. Cholera. Muszę ją odzyskać, choćbym miała przeszukać całe Rhaedos. Nie mam mojej maski. Mam informacje, których sama nie jestem świadoma. Miałam wizje z Orionem. Co się dzieje? Czy ja jestem normalna? Otuliłam się bardziej skrzydłami, zaczęłam się nerwowo śmiać, jednocześnie głaszcząc moje wlosy, których część opadała na ziemię. Haha... Hahaha... Chyba popadam w szaleństwo... Pomocy... Dernière modification le 1522169640000 |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1482499860000
| 0 | ||
Ins4niity a dit : Cieszę się, ale skąd mam mieć pewność, że nie zabijesz jej i Reeve'a? xd |
5 | ||
Jak dobrze mnie znasz... <3 Aktualnie zaczynam cienie w grafice Reeve'a (bede musiala zmniejszyc), sprobuje tez skombinowac prolog. Pewien ulamek juz posiadam |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1482500580000
| 0 | ||
Ins4niity a dit : Już się boję... Zacznę obmyślać zemstę. Tak w razie czego. |
Agataxa « Censeur » 1482501360000
| 0 | ||
orzeszekmysz a dit : Jak też Tak na wszelki wypadek |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1482501600000
| 0 | ||
agataxa a dit : Możemy wymyślić razem... >:) |
Dziwnow « Censeur » 1482502980000
| 0 | ||
Fajny rok wydarzeń. :D I teraz ciągle będziesz pisała z perspektywy Reeva? Ciekawie byłoby. :) |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1482503940000
| 0 | ||
Reeve, mrrr |
5 | ||
Wstawilam prolog Nienawidzcie mnie Tez Was kocham (w szczegolnosci LoveOryksa ktory akurat jako jedyny mnie nie nienawidzi za rozpierdziel jaki sieje w swiecie fanfika) ///Jesli kogos interesuje to moj bardzo stary art z Claire (myslalam zeby dac tam Vervade jako pielegniarke), z tego co widze na DeviantArt to zostal wrzucony dokladnie rok temu Dernière modification le 1482506700000 |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1482505980000
| 0 | ||
Hmm... Interesujące. |
Loveoryks « Citoyen » 1482507600000
| 2 | ||
Kepucz, rip świat, rip mutanty, rip Reeve //Shot* Hajp <3 ^^ |
Agataxa « Censeur » 1482518760000
| 0 | ||
Biedne mutanty [ * ] :c Dernière modification le 1482518820000 |
Dziwnow « Censeur » 1482521160000
| 0 | ||
Ej no, chciałem jeszcze, aby Prith sobie posiedziała na tej planecie. :( Jestem pewien, że Reevee przeżył. |
5 | ||
dziwnow a dit : Nie posiedzi Juz nigdy Muahahahahahah |
Dziwnow « Censeur » 1482521460000
| 0 | ||
Ins4niity a dit : Posiedzi sobie na następnej planecie, na której odkryją jakąś inną rasę. ;) Muhahahaha, ale Reevee przeżył. :) /omg jaki błąd XDD Dernière modification le 1482524040000 |
4 | ||
dziwnow a dit : Na nastepnej tez nie posiedzi Spokojnie, tej drugiej nie rozwale Tak wgl to Reeve* |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1482524160000
| 0 | ||
Reeve żyje, ja mam nosa do takich spraw >:) |