[Ukończone] [Fanfiction] Mechaniczny Szaman |
Agamyszka « Citoyen » 1390051320000
| 0 | ||
ROZDZIAŁ 21 Jedna minuta, dwie, trzy. Klęczała, zaciskając sztywne z zimna dłonie na łuku, licząc upływające minuty, czekając. Przygryzła skórzaną rękawiczkę, aby nie szczękać zębami z chłodu. No dalej, dalej. Żałowała, że nie może rozpalić ogniska. Wyruszyła na poowanie, aby odegnać nieprzyjemne myśli. Musieli opuścić obóz już kilka godzin temu. Neyhmas spoglądał na nią krzywo, gdy odchodziła, a Lectral posłała jej łagodny, lecz wymuszony uśmiech. Między szarymi chmurami błysnęła biel skrzydeł pardw. Nareszcie ! Obie strzały poszybowały w odstępie zaledwie kilku sekund. Pierwsza przebiła szyję ptaka, kładąc go trupem na miejscu. Drugi strzał był nieudany, wiedziała to od chwili wypuszczenia strzały. Wykrzywiła łuk, minie go o conajmniej metr. Poczuła gniew i rozczarowania, stać ją było na więcej. A jednak, strzała wbiła się gładko w brzuch. - Dziwne - mruknęła do siebie, zabierając zdobycz. Śnieg był twardy, trudno było jej się poruszać nawet w ciężkich butach z cholewami. Wiatr zacinał ostro, a w miarę siarczystych przekleństw Agi pod adresem zimna, słabł coraz bardziej. Nie było jej dłużej, niż się spodziewała. Zaczął zapadać zmrok, więc posłała w powietrze ognika, aby oświetlał jej drogę. Nie chciała się zgubić. Zielony - pomyślała w zadumie - jak moje oczy. Droga ciągneła się w nieskończoność. Gdy ujrzała w niedalekiej odległości zebranych członków obozu, poczuła niespodziewanie niepokój. Coś ścisnęło jej żołądek. Płomyczek zadrgał i zgasł. Serozjadka podeszła do niej, obrzucając zdumionym spojrzeniem upolowane pardwy. - Serio, myśleliśmy już, że uciekłaś. Stanęłam w twojej obronie, powiedziałam, że nie jesteś taką idiotką, na jaką wyglądasz, i nie przeżyłabyś pięciu minut. I że wrócisz za niedługo. Cisnęła w jej twarz rękawiczkę. - Czy ja prosiłam o opinię ? Mam cię już dość. Tamta wyszczerzyłe złośliwie zęby. - Oh, tak mi się przypomniało. Mamy kolejnego rannego. Podbiegł do nas, cały krwawiący, później padł na śnieg i już nie wstał. Chyba nic mu nie będzie, nie znam się na tym. Serce Agimyszki zabiło szybciej. - Jak wyglądał ?! - Nie przyglądał się, nie był w moim typie - parsknęła, ale na widok miny Agi dodała szybko. - Miał hełm. W kilku jaskrawych kolorach. I białe futro. Wystarczy ? - Tak - odetchnęła, rzuciła w jej stronę zdobycz, ścisnęła mocniej łuk i pobiegła. - Przepuśćcie mnie ! Przepuśćcie ! - krzyczała, rozpychając się między ludźmi, tak jak kiedyś na Placu przez Pałacem Mechanicznym. Nie dała ponieśc się wspomnieniom, nie tym razem. Przytrzymała ją Lectral. - Aga - odezwała się spokojnie. - Panika nic nie da. Zaczekaj. Daj zrobić to komuś, kto na tym się zna. ,,A jest tu taki ktoś ?" - pomyślała z goryczą, ale odeszła posłusznie. Nie. Nikt nie mógł zobaczyć jak płacze, a zwłaszcza bez wyraźnego powodu. Odwróciła się i pobiegła. * * * Gwiazdy są tak piękne. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, mało było piękna w jej życiu. Jak brzmiał ten cytat ? Ah ... ,,Od gwiazd pochodzimy i ku gwiazdom zmierzamy." Siedziała na wzgórzu, oparta o pień młodego drzewka, tak smutnego i dołującego bez liści. Była bardzo smutna, samotna i wystraszona. Wszystko było tak skomplikowane. W końcu miała to, co chciała. Magię. Moc Władców Wiatru. Ba, miała moc nawet Duchowych Przewodników. Czy nie tego pragnęła ? Tak. Ale nie odpowiedzialności, tylko radości płynącej z prostych, acz pozytywnych czarów. Nie prowadzenia całego narodu. - To takie skomplikowane - szepnęła. - Jak nic innego - odparł jej dobrze znany szept. Tombard usiadł koło niej, uśmiechając się łagodnie. Nie wyglądał jednak na łagodnego. Długa blizna znaczyła teraz policzek, a jego oko ... - Oh ... - westchnęła. - Oślepłeś. - Tylko z jednej strony. Z prawej jest wszystko takie ciemne ... - Tęskniłam za tobą - przytuliła się do niego. - Tak bardzo. Przeżyłeś. - Kiedy zdawało mi się już, że umrę, pomyślałem o tobie. O Mechanikach. Nie mogę ich ... was ... ciebie zawieść. Cały Tombard. Naprzód o innych, później o sobie kiedy prawie zginął. - Puścili cię ? - spytała Aga. - Tak. - Więc może już wrócimy ? Złapał ją za rękę tak, jak gdyby nigdy już miał nie puścić. - Wrócić ? Po co ? Noc jest taka piękna. ROZDZIAŁ 22 ,,Sytuacja w mieście przedstawia się fatalnie. Mechanicy wciąż napierają, ale powoli kończy im się wszystko. Militarna potęga Władców Wiatru ich przerasta. Miastem rządzą rywalizujący ze sobą Duchowi Przewodnicy i armia Władców Wiatru. Każdy musi opowiedzieć się po jednej ze stron. Rozsiewana jest propaganda. Mieszkańcom mydli się oczy. Walki przeniosły się na całe państwo. Wszyscy zginiemy." - Cholera - skomentowała sierżant. - Ten to jest pesymistą. Korin milczała, wpatrując się w kartkę. - Nasi ludzie w mieście zarządzili odwrót - mówiła dalej mysz. - Jesteś w stanie się z nimi skontaktować ? - spytała Korin, odzywając się, co robiła wyjątkowo rzadko. Głos miała ponury i obojętny. Spojrzenie także. Sierżant wyjęła z torby kartkę i grafitowy ołówek w oczekiwaniu na rozkazy. - Masz ? No to pisz: Idźcie w cholerę, maszerujemy dalej. Myszka zbladła nieco, słysząc te słowa, ale posłusznie napisała i zapieczętowała list. Pobiegła do namiotu, zapewne po gołębia pocztowego. Korin wykrzywiła się w grymasie, który mógł być uśmiechem. Mógł. Wyciągnęła powoli rękę, na której zatańczyły czerwone ogniki. - Starożytna magia jest zarezerwowana tylko dla Mechaników, tak ? - zaśmiała się okrutnie. - Mam coś, czego nie masz ty, Aga. Stoję po właściwej stronie, tej, która zwycięży. Moc Przepowiedni płynie w moich żyłach. Czyż nie złamię przeznaczenia, walcząc przeciwko niej ? - prychnęła z pogardą. - nadchodzę. * * * Agamyszka ćwiczyła magię wraz z Tombardem. Stojąc ramię w ramię, unosili w górę broń, ciskając nią w tarczę. Aga rozwinęła skrzydła i uniosła się lekko w powietrze, a Tombard zaciskał pięści. Serozjadka siedziałą oparta o drzewo nieopodal, obrzucając chłodnym spojrzeniem Shaiylo, białą myszkę. Po przebudzeniu okazało się, że cierpi na całkowitą amnezję. Pamiętała tylko tyle, że jest wyśmienitą szamanką. Oczywiście, ona musiała zrobić dobrą minę do złej gry i udawać, że to jej przyjaciółka. Teraz tułała się razem z tą cholerną grupką. Ale już nie długo. Pokaże im wszystkim. Uśmechnęła się krzywo do swojej ,,przyjaciółki" i oznajmiła: - Super, wszystko świetnie, ale zbierajmy się, zanim złapie nas zakichana śnieżyca. Aga wzruszyła ramionami, podniosła z ziemi miecz i machnęła nim w powietrzu. ,,Jak dziecko z zabawką" - pomyślała Serozjadka. Powklekła się za całą trójką. Już niedługo. ROZDZIAŁ 23 To jakiś obłęd. Przecież zaledwie miesiąc temu Agamyszka była w domu. Miesiąc minął od katastrofy, która prawdopodnie zmieniła jej życie na zawsze. Zmieniła ją ... Przez ten czas trenowała i żyła u boku Rebeliantów, potem trafiła do Zaginionego Miasta. Teraz maszerowała, właściwie nie wiedząc, w jakim celu. Wszyscy opowiadali jej, że ma poprowadzić wojsko, ale właściwie kiedy miało to nastąpić? Była tak zażenowana, że nie ucieszył jej nawet widok Lectral. - Czego ? - burknęła, gdy do niej podeszła. - Aga. - Taa, tak mam na imię - prychnęła ze złością. - Neyhmas odszedł - wypaliła Lec. Po krótkiej chwil Aga parsknęła śmiechem. - Ha! Bardzo zabawne. Ale nie jestem w nastroju do żartów. - Ja nie żartowałam. Nie w tym momencie. On odszedł. Wył przenilkiwy wiatr. Płatki wirowały w powietrzu, a słowa zmieniały się w parę. Głosy mieszkańców pozostały w tyle, tak samo jak wszystko inne, co nieistotne. - Jak to ... odszedł ? - wykrztusiła w końcu. - Zwyczajnie. A wiesz, co przedtem mi powiedział ? - wskazała na nią palcem, jakby oskarżycielsko. - Powiedział: ,,Nową przywódczynią ma zostać Agamyszka. Musi nauczyć się przywództwa, nim będzie za póżno. - Przecież ... on nic o mnie nie wiedział. Tak mówiłaś. - Nie był głupi. Chciał tylko spokoju dla siebie i mieszkańców Miasta. A teraz, chcąc, czy nie chcąc, wmieszaliśmy się w wojnę. A ty jesteś dla nas kluczem do zwycięstwa. W piersi Agimyszki narastał gniew, który, niczym dzikie zwierzę, miotało się w klatce, aż w końcu przerwało pręty i wybiegło na wolność. - Ach tak ?! A więc pomyśleliście, że Agamyszka zrobi wszystko za was, nie pytając jej o zdanie ?! Towarzyszka zmrużyła oczy: - Co sugerujesz? - Że jesteście cholernie wygodni! Będziecie się obijać, bo tak wam wygodnie, bo wasza vanyan sòlda wszystkim się zajmie. Zwalcie wszystko na mnie, tłumacząc się nauką przywództwa, A gdzie w tym wszystkim moja opinia ?! Skąd wiecie, czego ja chcę ?! - A co, spodziewałaś się, że rozwiniesz skrzydełka, polatasz kilka kółek wokół przeciwników, a oni zsikają się ze strachu i uciekną ? To wojna, a ty dobrze o tym wiesz. - Wiem tyle, że jesteś egoistką, wszyscy jesteście! Mówić, masz być naszym zbawicielem, dać broń do ręki i oczekiwać, że będę zadowolona! - gdyby spojrzenia mogły zabijać, Lec byłaby zimnym trupem. Dotknięta do żywego, Lectral odwróciła się i rzuciła: - Spodziewałam się po tobie czegoś innego. Minęło dużo czasu, na Agę sypał śnieg, ale gorąco i magia pulsowały w jej żyłach. Potem zdała sobie sprawę, że być może straciła dobrą przyjaciółkę. * * * Coś zaszło między Agą, a Lectral. Zdawał sobie z tego sprawę każdy. Unikały się nawzajem jak ognia, nawet spojrzeniami, szły od siebie tak daleko, jak tylko to było możliwe. Nawet i bez tego panowało spore poruszenie, wywołane nagłym odejściem Neyhmasa i przywództwem Agi. Nikt nie podważał tej decyzji. Cóż. Mechaniczka zapełniała teraz każdą chwilę wolnego czasu, doskonaląc swoją magię, czyniąc ją bardziej złożoną i idealną. Podziwiano ją. Tombard podszedł do Agi z uśmiechem. W jej oczach błysnęła iskierka ciepła, która zgasła po chwili. Chwycił ją z rękę i ruszyli dalej. * * * Szli wciąż na południowy zachód. Powoli zimowy krajobraz zaczynał ustępować połaciom ziemi, soczyście zielonej trawie. Śnieżyce zdarzały się coraz rzadziej, aż w końcu całkiem ustały. Mieszkańcy Zaginionego Miasta, przyzwyczajeni do zabójczych mrozów, rzadko widywali takie widoki. Dla Agi to była niewysłowiana ulga. - Jesteśmy już bardzo blisko - mruknęła nagle Lectral. - Blisko czego ? - odpowiedziała Aga. - Gdzie my w ogóle idziemy ? - Blisko celu. Nie mówiłam ci, ale zmierzamy w stronę jednego ze stacjonujących niedaleko gór obozu wojska Mechaników - powiedziała spokojnie mysz. Jasne. Powinna się tego spodziewać. Lec odwróciła się, aby porozmawiać z jednym z wojowników, Aga zarządziła przerwę. Nagle Serozjadka wrzasnęła i wskazała na niebo. Mechaniczka spojrzała w górę. I poczuła niepokój. Bo w górze ujrzała dwa nadlatujące śmigłowce. ROZDZIAŁ 24 FF IS BACK Huk śmigłowców, początkowo cichy, narastał i narastał, zagłuszając paniczne krzyki mieszkańców Zaginionego Miasta. Agamyszka nie miała wątpliwości, co do ich intencji. Pytanie tylko, jak ich znaleźli. Im bardziej się zbliżały, tym więcej szczegółów mogła dojrzeć - były niebieskie, a na środku wymalowane miałe skrzydła wpasowane w błękitną obręcz magii - herb Władców Wiatru. Miała ochotę krzyczeć. Szybko opracowała strategię. Zbierze wszystkich szamanów i stworzy barierę ochronną, dając tym samym pozostałym czas na ucieczkę. Ale kogo ona oszukiwała? Władcy Wiatru byli zbyt potężni. Ale nie dla niej. Sama ich obroni. Czas być wreszcie dobrą przywódczynią, pomyślała. Wiatr był tak silny, że ciężko było ustać w miejscu. Przekrzykując wiatr, wrzasnęła do Lectral: - Zbierz ich wszystkich i poprowadź w bezpieczne miejsce! Zajmę się nimi! Lec uniosłą brwi w zdumieniu, ale odwrzasnęła: - Oszalałaś? Nie zostawiamy swoich! - Zaufaj mi! Od tego tu jeesteem!!! Jej rozmówczyni odwróciła się, odbiegła i zaczęła wrzeszczeć do pozostałych, szybko zbierając ich w grupę. Aga obserwowała, jak jeden śmigłowiec powoli ląduje, a drugi kołuje w powietrzu. Przybrała bojową pozę. Powietrze wokół niej zafalowało, na łapkach zatańczył wściekle czerwony ogień. - Żywcem mnie nie weźmiecie. Drzwi rozwarły się i wystąpiła z nich Korin ubrana w granatowy mundur z przepaską na ramieniu - zwinięte skrzydła, znak Władców z czasów Prześladowań Mechaników. Za nią kroczyła armia - co najmniej klika tuzinów - ubrana w te same mundury i opaskę. Przywódczyni uśmiechnęła się pogardliwie. - Witaj! Miło cię spotkać razem z tą żałosną bandą, z którą się wałęsasz. Cieszę się, że na ciebie wpadłam. Właściwie, to cię szukaliśmy. - Dość tych gierek! - ryknął Tombard, występując z tłumu. - O co wam chodzi? - Tombard, nie! - krzyknęła Aga, tworząc połyskującą barierę, między nim, a nią. - Nie mieszaj się! - Nie pozwolę cię stracić! Nie znów! - To sprawa między nią a mną. Oni chcą mnie - odepchnęła go. Stał przez chwilę zszokowany. Uderzył w barierę pięścią. - Aga... proszę. - Chcę was chronić. To jedyna rzecz, której nie spieprzę. Korin wykonała gest ręką, a cała armia wyjęła karabiny. Wycelowała prosto w grupę. - Wiem, ze jesteś potężna, owszem. Ale twoja magia nie powstrzyma mnie od wyrżnięcia wszystkich tutaj z zimną krwią. - Ty... - Ale nie muszę tego robić bo chcemy jedynie ciebie. Jeśli oddasz się nam dobrowolnie, oszczędzimy ich. Ale nie ciebie, żeby była jasność. Ogień wił się wokół jej rąk. Bariera prysła, jak bańka mydlana. Cisza, jaka zapadła, wysadzała jej uszy. Ból ścisnął wnętrzności, bo wiedziała co zrobi, zanim zdołała pomyśleć. Nie miała innego wyjścia. - A jeśli was zniszczę? Wszystkich? Nie znasz mojej mocy - oznajmiła, choć pożałowała tych słów. Przeklęła się w duchu. - Cóż, pamiętaj, w górze jest drugi śmigłowiuec wypełniony żołnierzami. Chcesz, czy nie chcesz, i tak cię pojmiemy. Oszczędź im życie. Ogień zgasł. Postąpiła krok. Śnieg był tak zimnny. Bogowie, jej było tak zimno. Nie potrafiła się odwrócić i spojrzeć w twarz tym, którzy właśnie obserwowali, jak ich nadzieja poddaje się i dobrowolnie oddaje wrogu. Nie. Upadła na kolana, Tombard zaczął wrzeszczeć i rzucił się w jej stronę. Jeg głos przepełniony był bólem i szokiem. Lectral przytrzymała go. W jednej chwili wszyscy ją otoczyli, więc zamknęła oczy. Słyszała jedynie krzyk wydawanych komend, doszedł do tego ból, gdy kopnięto ją brutalnie na ziemię. - Jeszcze nie - mruknęła Korin. - Mamy ją dowieźć w jednym kawałku. Potem się wyżyjecie. Związano jej ręce i pchnięto w kierunku śmigłowca. - Nawet nie próbuj swojej magii - warknęła. - Mam cię na oku. Śmigłowiec wystartował. Rozpacz przejęła jej serce. Wciąż miała zamknięte oczy, ale spod powiek wypłynęły łzy. Otarła je szybko, aby nikt ich nie zauważył. Po czym uległa cierpieniu i usiadła sztywno na ławce, obojętna na wszelkie bodźce. To był jej koniec. ROZDZIAŁ 25 Ta chwila była nierzeczywista, ulotna, ale pozwoliła sobie na nią. Tańczyła na łącę, za towarzystwo mając jedynie kwiaty i ich delikatny zapach. Kiedyś kochała taniec. Wykonała obrót, w powietrzu, przy pomocy skrzydeł, po czym majestatycznie opadła na ziemię w wielkim finiszu. Śmiała się. Podbiegł w jej stronę tata, z tyłu zaś kroczyłą rozpromieniona mama. Ojciec wziął ją na barana i w towarzystwie śmiejącej rodziny ruszyła do domu, przywitana świeżym, upieczonym przez Myrshkę ciastem. Świat zszarzał, gdy poczuła dźgnięcie w żebro, a cała wizja prysła. Piękno snu, a może marzenia na jawie wciąż tliło się w jej czasce i rozpaczliwie pragnęła je pochwycić, zagarnąć szczegóły, przycisnąć do serca. Na nic. Tkwiła w koszmarze, który z minuty na minutę rozpalał lęk w jej sercu. Pojmali ją. Nie byłą głupia, wiedziała, co się z nią stanie. Za podżeganie do buntu, stracą ją. W okrutny sposób. Oczywiście, przed tym czekają ją tortury, najpewniej ukazane na oczach narodu. Przez chwilę stanowiła dla Władcw Wiatru i Duchownych Przewodników realne zagrożenie. Teraz drogo za to zapłaci. Była ciekawa, czy istnieją zaklęcia z magii Przewodników, które stlumiłyby ból. Być może. Otwarła oczy i rozejrzała się, po czym futro stanęło jej dęba, a sama zbladła, mimowolnie. Dotarli do miasta. Nie wylądowali jednak na specjalnie przeznaczonym do tego lądowisku w centrum miasta. TO zwróciłoby zbyt wielką uwagę, choć spodziewała się, że zechcą zamanifestować swój triumf. Korzystając z chwili, rozejrzała się szybko po mieście, ogromnej dzielnicy wyznaczonej dla Władców Wiatru. Sprawiało pozory normalności, ale widziała wiele zrujnowanych budynków, a w co poniektórych wciąż tlił się dym. Walki, jak na razie, ustały, ale widziała sporą część armii rozstawioną przy bramie. Ulicami chodziło też znacznie mniej mieszkańców, większość skryła się w domach. Całość sprawiała wręcz mnoczne wrażenie, a panorama miesta na tle dymu wojny wydawała się być wręcz okrutna. Wylądowali na specjalnie przeznaczonym do tego lądowisku przy Pałacu Przywódcy, na tyłach budynku. Był on ogromny, o wiele większy i wspanialszy niż Pałac Przywódcy Mechaników, wybudowany z białego niczym kość marmuru. Nie była jednak w nastroju na podziwianie. Chcieli ją przetrzymywać tutaj? Po chwili zauważyła, że tylne części Pałacu przechodziły z bieli, w czarny kamień. W oknach, skąpo rozmieszczonych, wmontowane były kraty. Ten budynek także był sporej wielkości. Lochy, pojęła. Teraz była za późno na pomysł, jaki krążył jej po głowie. Myślała o wysadzeniu śmigłowca w powietrze i otoczeniu się bańką ochronną. Później odleciałaby najdalej jak tylko mogła, aby dotrzeć do ruin Obozu Rebeliantów. Chociaż... miała jakieś szanse? Wtedy zwątpiła. Teraz podeszła do niej Korin z obojętnym wyrazem twarzy. W rękach trzymała kajdanki, wyglądające lekko niematerialnie, połyskujące szarawym światłem. Zdjęła sznu, który przetarł skórę na dłoniach Agi do krwi. Ból był nieznośny, ale oddychała spokojnie nie chcąc im dać tej satysfakcji. - To sa specjalne kajdanki zapobiegające używaniu magii. Spróbuj sama, ale nic ci to nie da. A teraz idziemy. Wstała, nie czekając na rozkaz i ruszyła za nią. Rozglądała się wciąż wokół, chłonąc widok miasta. - Walki ustały. Duchowni Przewodnicy odgrodzili się od reszty za murem i zbierają armię. Siły Mechaników słabną, przestali napierać, ale mają plan. Władcy Wiatru przejęli władzę nad miastem - poinformował ją łaskawie jeden z żołnierzy, przez co został zgromiony wzrokiem Korin. Wzruszył ramionami i ruszył przed siebie. - Teraz - warknęła dowódczynin - Nic nie widzisz - po czym rzuciła się na nią i przepaską związała oczy. Zapadła ciemność. Szła dalej obojętnie, prowadzona przez żołnierzy. Po chwili poczuła przejmujące zimno i kamień pod stopami. Lochy. Maskę zdjęto tak gwałtownie jak założono. Dojrzała kraty, grzyb i pleśń na ścianach, smród wilgoci. Potem pchnięto ją mocno do środka. Upadła na podłogę z bólem. Krata zatrzasnęła się z hukiem. Wszystko stało się tak szybko. Bała się odwrócić i rozejrzeć. Leżała więc na chłodnym kamieniu, chłodnym jak reszta świata wobec niej. Bała się myśleć o tym, co nadejdzie. Więc tylko czuła chłód. Nic poza tym. ROZDZIAŁ 26 Serozjadka pozwoliła sobie, na pełen bólu jęk, gdy śmigłowce oddaliły się, a w powietrzu zapanował gwar panicznych głosów. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, ale padały wciąż te same słowa. Vanyan sòlda. Opadła powoli na ziemię i objęła kolana łapkami. Idiotka, idiotka, idiotka. Ty mała, żałosna... jak mogłaś?! Uderzyła głową o pień pobliskiego drzewa. Ona nie należała do nich. Nie należała do tej grupy, nie dbała o nikogo. Od czasu pojmania, miała tylko jeden plan: wydać Agę wojskowym, po czym wydać swoją tożsamość, uciec i zemścić się na oficerce, która się jej pozbyła. Ale... gdy zobaczyła śmigłowce, gdy w jej piersi wezbrała chęć, aby wybiec z tłumu i wreszcie zakończyć tę farsę... chciała... nie, ona nie chciała. Nie była w stanie tego zrobić. Owszem tęskniła za szumem wiatru, za miękkim siedzeniem i sterami samolotu. Ale nie tęskniła za okrutną, despotyczną służbą w armii. Dopiero teraz, skulona pod drzewem, zaczęła dopuszczać do siebie prawdę. Czy ona... chciała zostać wśród nich? Zmieniła się? Na... lepsze? Choć nigdy nie płakała, teraz poczuła przemożną chęć łez. - Nie! - krzyknęła w próżnię i znów uderzyła głową o drzewo. - Spokojnie... hej! - usłyszała miękki, czysty głos i ujrzała zmierzającą w jej kierunku Shaiylo. Znów miała ochotę jęknąć. Być może nie rozumiała jeszcze w większości swoich uczuć, ale to, co myślała o białej przyjaciółce, było niczym haos w umyśle. Nie potrafiła stwierdzić, czy lubi ją, czy nienawidzi, czy ją śmieszy, czy irytuje. Tym razem nie starała się nawet na uśmiech. - Co? - Spokojnie, nie musisz się zamartwiać. Po śmierci rodziców też czułam rozpacz i stratę, ale się pozbierałam. Nieważne, jak źle będzie, szczęście w końcu cię znajdzie. Po burzy nastaje tęcza - powiedziała z uśmiechem. Serozjadka otwarła szerzej oczy ze zdumienia. - Tyy... wróciła ci pamięć? - Niektóre wspomnienia, ale całość jest wciąż jakby okryta mgłą - wykrzywiła pyszczek. - W końcu mi wróci, tak mówił medyk. Jeśli wróciły jej wspomnienia o rodzinie, wrócą też te o porwaniu. A wtedy wszystko się wyda. Pilotka odepchnęła przyszłość. - Może... ale to nie naszą bohaterką się zamartwiam. - A czym? - Można powiedzieć... że nie rozumiem swojego życia. Shaiylo zaśmiała się. - To też się ułoży. Zobaczysz - po czym,ziewnęła. - Spać mi się chce. Idę. Pa - po czym niespodziewanie podeszła do niej i ją przytuliła. Serozjadka zamarła zdumiona, po czym niepewnie odwzajemniła uścisk. * * * - Zamknąć się wszyscy - ryknęła Serozjadka, wparowując do pośpiesznie stworzonego szałasu wodza, gdzie naradzała się Lectral i kilka innych myszy. Ta pierwsza swoją magią lodu sprawiła, że we wnętrzu panowało przyjazne ciepło. Wsyscy spojrzeli na nowo przybyłą ostro. - Słuchajcie teraz. Jak wiecie, wojowniczka z Przepowiedni, ta co ją na śniegu znaleźliście, została pojmana i nikogo już nie wyzwoli bo umrze w męczarniach - po tych słowach myszy zgromiły ją wzrokiem pełnym potępienia. - No co? A, z resztą. Słuchać! Ja. Mam. Plan. Nie możemy siedzieć tu jak ostatnie buraki i pozwolić aby nasza nadzieja se wykitowała. Obóz Mechaników jest już blisko, hę? I zanim zdążycie zaprotestować, że mnie nie znacie i nie ufacie, bla, bla, bla, wysłuchajcie mnie i mojego pomysłu. Może wam się spodobać. ROZDZIAŁ 27 Zimno, zimno... było tak zimno. Chłód, podobnie jak ciemność i kamien byli jedynymi jej towarzyszami. Czasami miała w dojmującej ciszy ochotę się do nich odezwać, ale milczała. A jedyne spojrzenie, jakim oglądała świat, było pełne bólu. Normalnie w takich warunkach traciło się poczucie czasu... siedziało się tu parę dni, może miesięcy? Nie widziała słońca od tak dawna, że mogły być to lata, ale wspomnienia z ostatnich chwil wolności wciąż jak żywe jawiły się w jej umyśle. Starała się ignorować pomieszczenie, w którym się obecnie znajdowała. Szeroka, przestronna, brudna cela, zaopatrzona były w zabezpieczone magią grube kraty, podobnie jak kajdanki na dłoniach, boleśnie obcierające skórę. W kącie stało zmieniane co pare dni wiadro z wodą, oraz śmierdzący moczem, potem i wymiocinami kawałek słomy, którego nie tknęła choćby palcem. Rytm dni mogły wyznaczać stale pojawiające się posiłki, ale rzadko kiedy zwracała uwagę na strażnika z jedzeniem. Pewnego dnia zauważyła pewną regułę - żaden z nich nie był szamanem. Musiała się znajdować na samym końcu, bądź też początku celi. Przed sobą miała jedynie kilku metrowy korytarz zakończoną ścianą. Po lewej i prawej stronie ciągnął się on tak daleko, że koniec niknął w mroku. Czasami też słyszała echo krzyków innych więźniów. Bała się śmierci, to prawda. Pluton egzekucyjny mógł przyjść po nią w każdej chwili. Wiele razy myślała, że to już ten moment, gdy strażnicy wywlekali ją do innych części budynku, ale za każdym razem czekało ją tylko bicie, ból, nieskończony ból. Napastnicy byli bezlitośni, każdy cios wzmagała nienawiść do Mechaników. W końcu przestała nawet próbować ustać i padała na ziemię, czekając, aż to się skończy. Oplatało ją cierpienie i pogarda słów. - Oto wojowniczka. - A Mechanicy wierzyli, że taki ktoś ich wyzwoli! - Mój pies umie lepiej czarować. Były inne, o wiele gorsze. Czasami tortury także stawały się gorsze. Nie byłaby w stanie powiedzieć, że to także znosiła jako bohaterka. Nie umiała powstrzymywać jęków i łez. Kiedyś, w najgorszym cierpieniu zakrzyknęła imię matki. To spotkało się z falą szyderstw. Właściwie, na jej ciele przybyło siniaków. Obrzęków. Poparzeń, złamań, ran kłutych, ciętych, szarpanych. Jedno oko spuchło zbyt mocno, żeby coś widzieć, a skrzepła krew zlepiła włosy na głowie. Każdy ruch sprawiał jej trudność, a gdy rany zaczynały się gonić, znów przychodzili. Ale było coś gorszego od tego bólu. Był to ból, jaki czuła, myśląc o tym, jak bardzo zawiodła wszystkich Mechaników, każdego z nadzieją, jak bardzo zawaliła. Jak było jej przykro. Innym rodzajem tortur, było trwanie właśnie w tej pustce. Nie mogła od nikogo się dowiedzieć o aktualnej sytuacji w mieście. Nie wiedziała, czy jeszcze mieć nadzieję, czy gotować na świadomość porażki. Nienawidziła tej pustki. Bohaterka, nadzieja, poniżona, zniszczona. W końcu odkryła, że ból można odsunąć, nie pozbyć się go, ale odsunąć na boczny tor. Myślała o Tombardzie. O całym jego charakterze, osobie, o spojrzeniu oczu, które rezerwował tylko dla niej. Tak późno zdała sobie sprawę, że go kocha. Nie. Dlaczego tak. Dlaczego. Kiedy odkryła w sobie magię, o której marzyła od zawsze, kiedy odkryła przyjaciół i miłość, wtedy lod postawił poprzeczkę za wysoko, a ona okazała się zbyt słaba. Wszystko runęło jak domek z kart. Nie mogli zwlekać w nieskończoność i ciągnąć tej farsy. Niech już to skończą. Nie, niech to trwa dłużej, niech nasyci się jeszcze życiem. Nie mogła zgrywać dzielnej, ale tego dnia na pewno zdejmie ją przerażenie. Zaszlochała w końcu, uwalniając emocje w postaci łez. Łez, które były kroplami krwi jej duszy.Jej miłość zginie w jej sercu razem z nią, a ukojenia z tęsknoty i poczucia winy nie znajdzie nawet po śmierci. Było jej tak ciężko na sercu, tak żal, tak... dojmująco smutno. Mrugała jak opętana, aby pozbyć się łez. W końcu otarła nos nadgarstkiem i ułożyłożyła się do snu. Teraz pewnie przyśni się jej koszmar. Przed snem pomyślała jeszcze, choć bezsensownie: gdyby to wszystko było inaczej. Gdyby... ROZDZIAŁ 28 Namiria, Przywódczyni Duchownych Przewodników płynęła w powietrzu na złocistej chmurze. Jej długie, złote włosy falowały wokół twarzy, biała suknia opadała aż na podłogę. Patrzyła łagodnym spojrzeniem pięknych oczu na poddanych. Jej przybyciu do Komnaty towarzyszyły wesołe dźwięki piszczałek i fletów. Muzycy siedzieli na wytwornych dywanach zdobiących pomieszczenie Komnaty, będącej równocześnie miejscem rozrywek i zabaw - taki mieli zwyczaj Przewodnicy. - Jej Wysokość Namiria, Przywódczyni Duchownych Przewodników! - zakrzyknęła Bibrysek, jej najbardziej zaufana przyjaciółka wśród zwykłych myszek, ciesząca się również od niedawna posadą zarządcy Pałacu. Władczyni obdarzyła ją miłym uśmiechem, po czym zeszła z obłoku i usiadła na tronie, także utworzonym z chmur. Przywołała do siebie szarą myszkę, po czym wyszeptała jej na ucho: - Bibrysko, czy zechciałabyś powiedzieć pozostałym, aby chwilowo opuścili Komnatę? Byłabym ci bardzo wdzięczna. Tamta w odpowiedzi uśmiechnęła się, podeszła w stronę towarzystwa i zaczęła do nich cicho mówić. Wstali, skłonili się w stronę szamanki siedzącej na tronie i wyszli. - Dziękuję ci. - Pani... mogę wiedzieć, jaka jest tego przyczyna? - Potrzebuję zebrać myśli w samotności. Tylko tyle. - Dobrze. W takim razie pozostawię cię samą. Do zobaczenia, Pani - były ze sobą na tyle blisko, że nie musiała się kłaniać. Po prostu pomachała łapką i wyszła. Gdy kunsztowne, wielkie drzwi zamknęły się z trzaskiem, Namiria odetchnęła cicho, a jej życzliwy wyraz twarzy zmienił się na pełen zadumy. Wstała, podeszła do okna, spojrzała na swoje odbicie i wyszeptała: - Czekam. * * * Był ostatnią osobą, którą Agamyszka spodziewała się ujrzeć przez kraty celi. Wysoki, dobrze zbudowany. Znaki szamana wiły się na jego ciele. Na głowie miał hełm i koronę, na twarzy maskę nadającą mroczny wygląd. Po zdjęciu maski ukazały się twarde, stalowe oczy, przystojna twarz, szare włosy i pewny siebie, acz pogardliwy uśmiech. Przywódca Władców Wiatru. - WItaj - rzekł, wchodząc do środka, choć trzymał się raczej blisko wyjścia. - Co cię tu sprowadza? - odparła chłodno Aga. Ciężko jej było mówić, bo miała spuchnięte wargi i bolało ją wysuszone gardło. - Jedynie rozmowy - Aga rozumiała, dlaczego wszyscy go uwielbiali. Piękny głos, ociekający charyzmą. Pociągająca twarz i postawa emanująca pewnością siebie. Tłum potrafił zatracić się w słowach osób takich jak on. Takich jak on, potrafiących swoją charyzmą nakłonić rybę, aby latała. - Czego miałbyś chcieć od takiej niepokornej, żałosnej Mechaniczki jak ja? - wycharczała. - Myślałaś, że potrafisz wszystko prawda? Poczułaś się pewna siebie po odkryciu, do czego jesteś zdolna. Zaczęłaś ciągnąć za sobą pozostałych uciśnionych, byłaś przyczyną wojny i buntu - tego jesteś świadoma. Masz wielką moc. Ale co ci z niej, skoro nie umiesz z niej skorzystać? Ach, jaka szkoda. Teraz zginiesz, a ona razem w tobą. Ach. Szkoda. - Masz zamiar mnie tak dręczyć? Marnujesz czas. - Chciałem ci powiedzieć, że powstanie upada. Tak jak nadzieja, bo ich przywódczyni, Mechaniczka, która włada moca wszystkich trzech, została pojmana. Władcy Wiatru zwyciężyli was, teraz mają w planach zwyciężyć i Duchownych Przewodników. Właściwie powinienem ci podziękować, bo gdyby nie twój bunt, kto wie, ile jeszcze potrwałaby ta zabawa w pokój? teraz, za mojego panowania potęgo zostaniemy my, Władcy Wiatru. Więc... dziękuję. Prychnęła, przewróciła oczami i powtórzyła: - Marnujesz czas. Nachylił się w jej stronę. Jego oczy zapłonęły nagle dziwnym blaskiem, a twarz wykrzywiła. Aga poczuła strach. Mówił cicho, ale rozumiała każde słowo. - Pojmaliśmy cię. Biliśmy, Torturowaliśmy. Skazaliśmy na śmierć. Miałem władzę, a swoją nienawiść chciałem przełożyć na ciebie. Mogłem cię kazać bić aż do utraty przytomności, jak zawsze. Odciąć ręce czyniące zdradziecką magię. Wychłostać! Wykłuć ci oczy, obedrzeć skórę, wlec cię po dziedzińcu! A wszystko na oczach ludu! - każde jego słowo było coraz głośniejsze, aż przeszło we wrzask. - Chciałem tego wszystkiego. Twoje krzyki dałyby mi satysfakcję, ale byłyby bez celowe. Nie o to chodziło. Nie skażę cię na to. Mam co innego w zanadrzu. Coś, z czym będziesz musiała żyć przez ten czas do egzekucji. - Co? - Mam rozkaz, który zostanie wcielony w życie za kilka dni. Na jego mocy Mechanicy są rasą nieczystą, którą trzeba usunąć. Innymi słowy czystka: każdy Mechanik zginie. Oczyścimy ten kraj z was, odszczepieńców. Aga była pewna, ze się przesłyszała. Nagle zapomniała jak oddychać. Rzuciła się wściekle w jego stronę. - Nie zrobisz tego! NIE!!! Z łatwością ją odepchnął, po czym wokół niej buchnął jaskrawy ogień. Nie zadawał żadnych ran, ale owinął się wokół Agi, która zaczęła wrzeszczeć z bólu, drapiąc się po ciele. - Zrobię. I to z największą przyjemnością. Ogień znikł. Mechaniczka opadła na ziemię, dysząc ciężko. - Oni... oni... co oni ci zrobili? To są rodziny, dzieci. Są niewinni - jęknęła. Odpowiedział jej tylko okrutny, pozbawiony radości śmiech. Śmiech potwora. Przywódca Władców Wiatru założył na powrót maskę. - Czekaj - rzuciła Aga. - Powiedz mi jeszcze: jak zginę? - Zostaniesz rozstrzelana jutro na Placu Ogólnym o zachodzie słońca - odparł, nie odwracając się. Kraty zamknęły się z hukiem i poniosły za sobą echo wgłąb lochów. ROZDZIAŁ 29 a dit : W takiej pozycji, w jakiej pozostawił ją Przywódca Władców Wiatru, pozstała, a choć oczy patrzyły na płomienie pochodni - nie widziała ich. Próbowała oddalić się do własnego świata, do którego cofała się w czasie zakolorowanych szarością dni w domu. Ale jedyne, co mogła robić, to liczyć - sekunda po sekundzie, minuta, a potem znów sekundy. I godziny. A z każdą sekundą, czuła, że traci cząstkę życia. Każda sekunda była bezcennym darem, który wymykał się z jej dłoni. Jak każdy, docieniać ich ulotność zaczęła dopiero przed tym co nieuniknione. Śmierć. Co jest dalej? Nawet najdumniejszy Duchowny Przewodnik, władający potężnymi czarami nekromancji nigdy nie odpowieział na pytanie - co jest po śmierci? Nawet najinteligentniejszy Władca Wiatru. Największy uczony wśród myszy. Nikt nigdy tego nie odkrył. I nie odkryje, aż do śmierci. Teraz Agamyszka zaczęła się zastanawiać, czy spotka tam mamę, tatę, zmarłych przyjaciół? A może Rebeliantów z obozu? Czy Mechanicy mają własne niebo, czy wszystkie myszy są równe? Jak głosiła religii Wielkiego Szamana, tak miało być. Ale ona nigdy nie wyznawała tej wiary, zwłaszcza odkąd spotkała dawnych bogów. Być może jako wojowniczka trafi do Komnaty Boga Ognia? Kolejne sekundy przeszły w minutę, a zarazem w godzinę. Pragnęła liczyć dalej, ale wkrótce jej oczy zamknął litościwy sen. * * * Zasnęła. Bez żadnych snów, a raczej koszmarów. Zerwała się nagle na nogi. Spała. Przestała liczyć. Przeklinała się za to w myślach. Nie, jeszcze nie. Czuła, że po nią idą, a to wyrzuciło z głowy wszystko inne. Chciała się jeszcze napawać życiem. A teraz w jej mózgu grzmiało echo uderzeń serca. Bum, bum, bum. Drzwi celi znów nagle się otwarły. Wiedziała. Weszło do niej kilku strażników i żołnierzy Władców Wiatru. W jej stronę podeszła Wysoka mysz w pióropuszu. Aga stanęła przed nimi dumnie, unosząc wysoko podbródek, a mysz wyrecytowała: - Zgodnie z prawem obowiązującym w naszym królestwie, wytyczonym z łaski Wielkiego Szamana, zostajesz skazana na śmierć. Mamy obowiązek przetransportować cię przed Plac Ogólny, gdzie odbędzie się egzekucja. Masz coś do dodania? Nie? W takim razie bez oporu udaj się z nami. Zawiodła Mechaników. Zawiodła Rebeliantów. Obiecała więc sobie, że dla nich, dla ich walki. nie będzie się bać. Nie okaże strachu, a jedynie dumę, siłę, niezłomność Mechaników. Odsunęła lęk. - Jestem gotowa. Bum, bum, bum. Uczyniła krok w ich stronę. Wtedy ściana po jej prawej stronie wyleciała w powietrze. * * * Wybuch rzucił strażników na ścianę z ogromną mocą. Część z nich opadła na ziemię i już nie wstała, ich krew rozmazała sięna kamieniu. Inni leżeli pozbawieni przytomności albo zbyt oszołomieni. Aga upadła i przetoczyła się po ziemi. Kawałek ściany, niewielki kamień, uderzył ją w policzek z taką siłą, że świat zeszklił się na kilka sekund. Wszędzie wokół unosił się pył. Zakaszlała. W pyle dojrzała sylwetki kilku postaci. Pierwsza z nich wkroczyła do celi, oparła miecz o ramię i mruknęła z przekąsem: - No i znów ratuję ci tyłek, vanyan sòlda. Mechaniczce opadła szczęka i byłą pewna, że wciąż śni. - Patkall!. Wielka Bogini, ty żyjesz!! Próbowała wstać, ale padła boleśnie. Klęknęła, podpierając się łapkami i obrzuciła zdumionym spojrzeniem resztę grupy. To nie mógł być sen. To była pokręcona rzeczywistość. Za Patkallem stała Serozjadka, jak zawsze ze złośliwym uśmieszkiem, machając jej łapką. Lectral stała na pobczu, unikając jej spojrzenia i bawiąc się mieczem. Nieco z tyłu widziała Kremowo-brązowo mysz, której nie znała. Potem dojrzała jeszcze jedną postać. Jej serce zabiło szybciej. Tombard podbiegł do niej, nie bacząc na towarzyszy i niebezpieczeństwo. - Ago... W tym momencie tama pękła i zaszlochała, ocierając łzy. Przecież za kilka minut miała umrzeć, a teraz byli tu, jej przyjaciele i Tombard. Pomogli jej. Ruszyli, aby ją uratować. Jak zwykle, Serozjadka okazała całkowity brak taktu i burknęła: - Dobra, skończmy ten dramat i ruszajmy się stąd. - No tak... - odparł speszony pół Władca Wiatru pół Duchowny Przewodnik. - Ale chwila, ona wciąż ma kajdany. I nie może chodzić. - Pozwól mnie się tym zająć - Lectral wystąpiła z szeregu i przyłożyła swój miecz, Durendal do kajdan, które zmieniły się w żywy lód, po czym skruszyła je. - Ma skręconą kostkę - zawyrokowano w tym czasie. Tombard westchnął, kucnął przy niej, spojrzał w oczy i rzekł: uleczę cię. Ufasz mi? - Zawsze. Wokół jego rąk zaczęła się wić świetlista magia Przewodników, magia uleczania. Zielony obłok skupił się wokół jej łapki. Aga poczuła gwałtowny ból i zarzuciła nogą, ale było już po wszystkim. - Dziękuję ci. - Nie ma spr... - Dobra - przerwał Patkall - Nie mamy czasu do stracenia. Teraz musimy się stąd wydostać. ROZDZIAŁ 30 a dit : Zostawili nienawistną celę za sobą, podobnie jak echo ich gorączkowego biegu. Aga pragnęła z całego serca, aby to nie był sen. Była wolna. Otaczali ją inni Rebelianci. Wciąż bała się napotkać po drodze oddziały Władców Wiatru i strażników, choć zapewniono ją, że wszyscy są zgromadzeni na Placu w oczekiwaniu na egzekucję. Nie mogła się jednak bać, wciąż musiała być dzielna. Po wysadzeniu ściany celi Boszka, jedyna obca wśród znajomych twarzy poprowadziła ich korytarzem w prawo. Biegli nim od dłuższego czasu i Aga zaczęła się zastanaiać, jak długie są te lochy. W końcu ujrzeli przed sobą ciężkie, mahoniowe drzwi. To była jedyna droga wyjścia. Ich przewodniczka podeszła do drzwi i rzekła do reszty: - Mam w tym doświadczenie. Dajcie mi parę minut, a otworzę zamek. Po czym uklękła, wyjęła z kieszeni wytrych i zaczęła gmerać w zamku. Inni patrzyli się na nią z napięciem, prawdopodobnie też obawiając się patrolu. Korzystając z okazji, Aga odciągnęła Patkalla na bok. - Jakim cudem udało ci się przeżyć tę rzeź? Patkall, byłam pewna, że zmarłeś. Ja... przepraszam. - Nie chcę o tym mówić. Proszę, nie pytaj mnie o to więcej - jego twarz przybrała nagle nieobecny wyraz, na który padał cień smutku. Taką samą tęsknotę widziała... za lustrem, we własnym domu. - Dobrze. W takim razie... dlaczego ta grupa jest tak mała? Damy sobie radę? - spytała. - Chodziło właśnie o to, żeby zgromadzić jak najmniej osób. Mieliśmy się przemknąć dyskretnie i niepostrzeżenie. A to nie pasowałoby raczej do kilkudziesięcioosobowego oddziału szturmowego. Po jego słowach Mechaniczka ponownie potoczyła wzrokiem po myszkach. - W takim razie - poprawiła się. - Czemu ta grupa jest tak duża? - Z tym był kłopot - Patkall podrapał się po głowie, po czym uśmiechnął. - Ja, jako twój opiekun - udał, że nie widzi, jak na słowo ,,opiekun" Aga się krzywi - musiałem iść. Boszkę wzięliśmy, bo doskonale zna te lochy. Kiedyś miała kłopoty z prawem. Drobne włamania, bójki, tym podobne. Lectral mogła nam się ze swoją zaaansowaną magią przydać. Serozjadka opracowała plan, więc naturalnie twierdziła, że musi iść. No i Tombard. Ten się uparł, że pójdzie i nie dało się go przekonać. Agamyszka spojrzała na Tombarda. On odwzajemnił spojrzenie jedym okiem, tym brązowym, pełnym mieszanych uczuć. Drugie oko pozostało zimne, niewidzące. W tym momencie zdała sobie sprawę, jak nierzeczywisty był w jej marzeniach po porwaniu. Teraz stał przed nią, namacalny, prawdziwy, dają Adze siłę i nadzieję. Pragnęła tak mocno podejść, przytulić się do niego, uwolnić łzy i swoje uczucia, które kotłowały się w jej piersi, zbyt przygniecione bólem. Aby poznał wszystkie niewypowiedziane słowa w języku, którego nauczyłą się niedawno. Języku serca. Nigdy nie była zakochana. Nigdy nie tęskniła tak mocno. Teraz jest za blisko zwycięstwa, żeby przegrać. Wypowiedziała bezgłośnie słowo ,,tęsknie" - słowo, które zrozumiał bez problemu. Pokiwał głową. Rozległ się metaliczny szczęk i drzwi rozwarły się. Ze środka korytarza, oświetlonego skąpym blaskiem pochodni wychodziły dziesiątki innych korytarzy. Nikogo nie było, ale rozglądali się czujne. - Bogowie - mruknęła Lectral. - Ile tu tego jest. Na pewno znajdziesz drogę? - Na pewno - potwierdziła Boszka. Możecie mi zaufać. ,,Możesz mi zaufać". Zaufanie. Aga od jakiegoś czasu nie lubiłą tego słowa. Przewodniczka prowadziłą ich poplątanymi tunelami, nieskończonymi korytarzami lochów, zimny i obojętnymi wobec ich uciceczki. Jego ogrom przytłaczał myszki. W którymś momencie wydawało się, że to koniec, że mają przed sobą wyjście. Drzwi uchylone były lekko, a ze szczeliny wpadało skąpe światło kończącego się dnia. Boszka zmrużyła oczy, ale otwarła je powoli. Potem przeklęła dość ohydnie, gdy pozostałe myszki wyszły za nią na zewnątrz. - Przesrane - Serozjadka westchnęła. Zgubili drogę. Źle poszli. A teraz stali na murze okalającym pałac, skąd mieli doskonały widok na dziedziniec. - O nie. Co się właśnie działo przed ich oczami? Niepokój zalał Agę, nagle zapomniała, jak się oddycha, chciała krzyknąć, ale wtedy rozległ się wrzask. Wszyscy dobrze wiedzieli, co oznacza. Strzał. Tuzina karabinów. Tłum zaczął wrzeszczeć, ona też chciała, gdy widziała, jak szare ciało Mechaniczki osuwa się na ziemię. Choć z tak daleka, widziała doskonale krew plamiąca tę mroczną scenerię. - Zmiana planów. Teraz musimy biec niepostrzeżenie do najbliższej wieży strażniczej, skąd wejdziemy ukrytym przejściem do kanałów. W jednej sekundzie wszystko się zmieniło, szok, euforia, napięcie zmieniły się w panikę, gniew, emocje przepływały przez nią. Czuła, jak mrowi ją magia i nienawiść. - Co to było, do cholery?! - wrzasnęła. - Cicho. Bo nas zauważą. Aga. Uspokój się - Patkall chwycił ją za ramiona i potrząsnął nią. Ból. Gniew. Szok. Cisza. Krew. - Słyszysz mnie?! To nie nasza wina. Nie twoja. Nie mogli się po prostu przyznać, że znowu im nawiałaś. Musieli kogoś podstawić. To logiczne. Teraz Mechanicy myślą, że nie żyjesz. Upadnie w nich nadzieja i... ,,Na jego mocy Mechanicy są rasą nieczystą, którą trzeba usunąć. Innymi słowy czystka: każdy Mechanik zginie" Nie. Odepchnęła go. Muszą biec. A więc znów biegli, modląc się, aby po drodze nie napotkać kogoś. Ale napotkali. Oddział Władców Wiatru i strażników stojący na korytarzu we wnętrzu wieży. Na ich widok poderwali się. Przygotowali karabiny. Rebelianci zaś - swoją magię. Aga z wrzaskiem wypadła naprzód. Zbyt wiele tej nienawiści i silnych emocji, które w końcu musiały uwolnić dziką, nieokiełznaną magię. Promieniała nią. Buchała czerwonym światłem. Kule śmigały w powietrzu i odbijały się od niej. Trzask karabinów zlał się z wrzaskami towarzyszy, wrzaskami wszystkich, był tylko hałas i wrzask nienawiści. Gorąco zalało całe pomieszczenie, cały korytarz, iskra przerodziła się w ogień, który pchnęła prosto we wrogów, płonęli, a ona wrzeszczała, wrzeszczała, płonęli. Nienawiść. Nie czuła gorąca, na posadzce pojawiła się sieć pęknięć, sięgała coraz wyżej, ścian, sufitu, kamienie opadały z góry, pył sypał się, całość zaczęła się trząść, budynek się walił , ruiny, trzask, krzyk, płomień, szok. Magia niszczyła wszystko, musieli biec, ale ona musiała ich zniszczyć, nie zostawcie mnie. Co robić? Wszystko się wali. - Gdzie biegniemy? - Klapa jest zaraz na dole. Bieg, wrzask, opór. Ściana pękająca wpół, kamienie kruszone w popiół, żar w powietrzu, zniszczenie. Klapa. Plusk wody. Żwir sypiący się na głowę. W końcu cisza. Bieg. Nienawiść. Cisza. ROZDZIAŁ 31 a dit : Wąskie, ciasne kanały. Wydawały się tak mroczne i klaustrofobiczne, nawet z błękitnym ognikiem magii oświetlającym im drogę. Ściekowa woda sięgałą kilku centymetrów i każdy krok akcentowany był pluskiem, a zapach stęchlizny ledwie dało się wytrzymać. Po ich brawurowej akcji i pokazie wściekłości Agi, z góry sypał się na nich pył przez jeszcze kilka dobrych minut, ale przenikliwej ciszy nie zakłócało nic. Nawet nie wyobrażali sobie, co działo się teraz na górze. Plusk, plusk, plusk. Krok za krokiem, Agamyszka wlekła się na końcu grupy pogrążona jedynie we własnych, depresyjnych myślach. Ogólny nastrój udzielił się każdemu, więc milczeli, skupiając się na każdym kolejnym kroku. Tombard próbował z nią rozmawiać, ale zamknęła się w sobie. Nie chciała dzielić z nim wspomnień tak okraszonych bólem, wspomnień z tego miejsca. Nie chciała teraz nikogo. Chciała tylko opuścić to miejsce. - Nosz cholera, jak tu śmierdzi - Serozjadka zmarszczyła nos. Ta myszka, odkąd tylko ją poznała w Zaginionym Mieście, zaskakiwała ją. Była tajemnicza, a zachowywała się tak zaskakująco, nieszablonowo... nie mogła jej rozgryźć. Zdawało jej się, że za ogólną maską cynizmu, arogancji i wisielczego humoru kryje się coś głębszego. - W ogóle kto wpadł na pomysł poprowadzenia kanałów tuż pod więzieniem? - Pałac Główny powstał niedługo po podziale szamanów na rasy i Buncie Mechaników - nie pełnił wtedy funkcji także więzienia, a kanały biegnące pod nim miały być alternatywnym miejscem ucieczki na wypadek kolejnych buntów - jak się okazało, całkiem przydatnym - poinformowała Boszka W tym momencie prawie każdy ze zgromadzonych zaczął się zastanawiać, skąd ona tyle wie - nikt jednak nie zadał pytania, które zawisło w powietrzu. Przewodniczka jednak tylko wzruszyła ramionami. - Aga - Tombard spróbował jeszcze raz. - Wszystko już dobrze? Lepiej się czujesz? Przeszło ci? Pokiwała tylko głową w odpowiedzi, bo zbyt ściskało ją w gardle. Przepraszam. Nie mogę. Ruszyli przed siebie. W końcu nadszedł koniec tego ponurego pochodu gdy zatrzymali się wraz z Boszką przy studzience kanalizacyjnej, do której trzeba było wspiąć się po drabince. - Nie możemy iść sobie z tobą jak gdyby nigdy nic przez Miasto. Masz, ubierz to na siebie - Patkall podał jej bluzę z kapturem i maskę, którą zaczęła mozolnie wkładać. - Czy teraz wreszcie zrealizujemy drugą część mojego planu? - spytała Serozjadka . - Chwila. Jaki mamy w ogóle plan? - wydusiła Aga z okropnej, wilczej maski, zasłaniającej jej twarz, - Primo: docieramy do Obozu Mechaników i zbieramy siły. Secondo: ruszamy cię odbić tuż przed egzekucją. Terzo: udajemy się do Duchownych Przewodników, gdzie przekonujemy władczynię, aby stanęła po naszej stronie. - Primo? Secondo? Ter ... a, nieważne. No dobra. A braliście pod uwagę ewentualność, że się nie zgodzi? Wezwie straż? Co to za plan? - Nie zrobi tego - zapewniła szara mysz z dziwnym błyskiem w oku. - Znam ją. Jestem Władczynią Wiatru, ale znaczna część mojej rodziny to Przewodnicy. Tak jak moja siostra, która służy na jej dworze. Jestem pewna - rzekła twardo. - No dobrze - ich przewodniczka jako piersza podleciała do góry i powoli odsunęła klapę, po czym dała znak pozostałym, aby się ruszyli. Była noc, stali w ciemnej, obskurnej uliczce. Co mogło pójść źle? * * * Nikt nie zwrócił uwagi na sporą grupę myszy przemykającą się jak najdyskretniej ulicami miasta. Byli jak duchy, niezauważalni dla tych, którzy mijali ich na ulicy. Jak się okazało, kanałami doszli aż do południowo-zachodniego narożnika Dzielnicy Duchownych Przewodników, skąd musieli pokierować się do Centrum, do Pałacu Głównego. Boszka nie mogła już wskazywać ich drogi, gdyż nie znała tej części Miasta. Zamiast tego, prowadziła ich Serozjadka, ku zdumieniu wszystkich, doskonale orientując się w terenie. Pałac zamajaczył przed ich oczami, ale nie mieli czasu przyglądać się doskonałej architekturze złotego budynku. Musieli się tam dostać. Szara myszka pilotka zamknęła oczy i zaczęła coś do siebie mamrotać. - Co ona... - zaczął Tombard, a Aga go uciszyła: - Ćśś. Kontaktuje się z siostrą. Trwali w ciszy i skupieniu, a każda minuta ciągnęła się niemiłosiernie, zwiększając ich niepokój. Ktoś mógł ich przyłapać. Mógł nadejść patrol straży. Im więcej czasu mijało, tym bardziej się denerwowali. Jeden z przechodniów w białym kapturze stanął dokładnie naprzeciwko nich. Wtedy dopiero Serozjadka westchnęła i odezwała się. - Witaj, Bibryska. Co tam, siostro? Obca przewróciła w odpowiedzi oczami i zmierzyła każdego wzrokiem. - Z kim ty się znowu szlajasz? I w jakie kłopoty wpakowałaś się tym razem? Po tam długim czasie nagle pojawiasz się i prosisz mnie o pomoc? Co to ma znaczyć? - Spokojnie. Wiem, nabroiłam, itepe, itede, ale musisz mi pomóc. To ważne. Jak diabli. Odwdzięczę ci się za wszystko, przysięgam. Jesteś moją starszą siostrą i chcąc nie chcąc, ciąży na tobie odpowiedzialność. Bib, proszę! No weź - zrobiła słodkie oczy, co w połączeniu z wychudzoną sylwetką, bladą twarzą i ogólnym smrodem kanałów wypadło dość marnie, ale jej siostra westchnęła i powiedziała: - Dobra. Ale nie wiecie, na co się narażam. * * * Te słowa Bibrysek powtarzała im niemal przez cały czas. Gdy wchodzili drugim, mało znanym i uczęszczanym wejściem do Pałacu, gdy mijali strażników, których powiadamiała, że wszystko jest dobrze, nie mają się czego obawiać, ona kontroluje wszystko. Gdy schodzili z drogi każdej myszce, uważając aby nie rzucać się w oczy. Gdy stanęli przed wspaniałą bramą prowadzącą do Komnaty Głównej. W całym tym budynku panowała cisza, cisza niemal niezwykła, mimo tak późnej pory. Aga przyzwyczaiła się do gwaru panującego w Dzielnicy Ogólnej, niedaleko której mieszkała, cały dzień i noc. Tu jednak wszystko było idealne, każdy przedmiot sprawiał wrażenie doskonale dopasowanego do całości, jak mały element w układance harmonii. Zakłócali tę harmonię dzicy obcy, którymi byli, wpatrując się w rysunki przedstawione na drzwiach. Niepewni, co robić. Obawiali się wejść. Siostra Serozjadki odchrząknęła, po czym wyszeptała: - Pomogę wam. Nie tylko służę Jej Wysokości, ale się z nią także blisko przyjaźnie - po czym zgromiła wzrokiem myszkę obok. - Ty, Sero, masz nie robić nic głupiego. - Wiem, wiem. Zresztą ona będzie zajęta Agą. W tym momencie wszyscy z jej drużyny spojrzeli na nią wyczekująco. Wtedy Mechaniczka zdała sobie sprawę, że wypadałoby coś powiedzieć. - Spokojnie - odparła zachrypniętym głosem, unikając ich wzroku, zapatrzona we własne dłonie. - Dam sobie radę, porozmawiam z nią. Załatwię to. Musiała przyznać, że nie wypadła zbyt przekonująco. Nie może dopuścić, aby stracili w nią wiarę. - Jestem gotowa. W odpowiedzi Bibrysek wzięła głęboki wdech i pchnęła drzwi, wprowadzając je do środka. CIĄG DALSZY NIŻEJ Dernière modification le 1439129400000 |
Tombard « Citoyen » 1390052940000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Super,co jakiś czas patrzę czy dodałaś nowy rozdział...^^ Te cytaty są okey,ale te błędy z "ć" naprzykład i literówki...troszkę przeszkadzają. Wiadomo sam się mylę,ale staram się je naprawiać. :D |
Kotjeczipsy « Sénateur » 1390072020000
| 0 | ||
Jest mechanikiem Spokojny ale również odporny na wyzwiska myszek. Wbrew pozorom silny i odważny, potrafi wytworzyć pod sobą ducha Ma słabość do piłek i kowadeł Dobry charakter |
Myrshka « Censeur » 1390073460000
| 0 | ||
Bardzo fajnie choć moja postać pojawiła się w 1 rodziale..No ale :) Cudownie się czyta. :3 |
Niedorzeczny « Censeur » 1390073820000
| 0 | ||
Wyczekuje kolejnych rozdzialow *-* |
Eliney « Citoyen » 1390079460000
| 0 | ||
Pierwszy FF , który chce mi się czytać ! xD |
Pudderek « Citoyen » 1390080240000
| 0 | ||
Można sie zgłaszać? Jeśli tak, to : Duchowa przewodniczka umiejąca się zmieniać w zwierzęta. Wszyscy ją wyśmiewają, bo jest dziwna, dlatego do niektórych osób nie ma zaufania. Zwykle jest miła i pomocna, ale gdy jest poważna chwila, to się zamienia w jakiegoś zwierzaka i jest agresywnie nastawiona. Gdy kogoś nieznajomego widzi, to się oczywiście zamienia w jakiegoś zwierzaka i przybiera poze atakującą. Niewinną myszkę ktora zacznie ją wyzywać to może zaatakować... Postać NEUTRALNA, jeśli można. A mam sugestie : Brązowy kolor daj dla neutralnych. |
Niedorzeczny « Censeur » 1390081620000
| 0 | ||
Pudderek a dit : Neutral z taka agresywnoscia XD ? |
Pudderek « Citoyen » 1390081740000
| 0 | ||
Xalexiix a dit : Zwykle jest miła i pomocna, a gdy zobaczy jakąkolwiek nieznajomą mysz, to sie zamienia w zwierza i przybiera bojową poze, przez to że ją wyzywają, i sie boi tego że ją ktoś wyzwie, bo to wielką przykrość jej sprawia. ;-; |
Cubozoa « Citoyen » 1390120020000
| 0 | ||
Super *u* Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów c; |
Agamyszka « Citoyen » 1390226400000
| 0 | ||
ROZDZIAŁ 31,5 - rozdział specjalny Komntata Bogów nie mieściła się w niebie, ani pod ziemią. Nie odpowiadała wizerunkom, jakie dali im Mechanicy. Była właściwie wszędzie. Znajdowała się ponad eterycznym światem, do którego dostęp mieli tylko zmarli. Bogowie byli jednak w stanie dotrzeć stamtąd to każdego miejsca na świecie, który w dawnym języku Wielkiego Szamana nazywał się Transformice. Wielka Czwórka znała swoje ograniczenia. Nie byli głupi. Wiedzieli, że gdzieś istnieją inne światy, niedostępne im. Wędrowali między nimi, w zupełnie nieznanym wcieleniu. Nie pamiętali tego. Teraz osiedli się tutaj, przybierając formę Czwórki Mysich bogów żywiołów. Gdy ten świat się wypali, oni razem z nim, a następnie ich duch odnajdzie się i odrodzi gdzie indziej. To Wielki Szaman miał swoją pieczę nad tym wszystkim, bo istniał wcześniej, jeszcze przed Początkiem. Jego magia tętniła w każdym przedmiocie, błyszczała w gwiazdach i krążyła w powietrzu. Ale największe prawo do tej magii uzyskały myszy z Transformice. Ich świat był pierwszym i najwspanialszym klejnotem. Nawet zwykłe myszy miały w sobie tę magię. Nawet zwykłe myszy, a zwłaszcza one klękały w podzięce dla Wielkiego Szamana na kolana. Bo podarował im ten świat, magię i szamanów. Ale nie były one gorsze od magów. Stanowiły symbol ich boga, stanowiły symbol najpotężniejszej cząstki tego świata, tworzyły ją. Według legendy, jego małżonka, Wszechmocna Bogini Szamanów, wynurzyła się z pierwszego jeziora, jakie zostałą stworzone. Szaman, widząc jej nieskalaną urodę i wdzięk, wnet pojął ją za żonę. Stali się niemal idealną, boską parą, królami tego wszechświata. A co z Czwórką? Oni narodzili się z żywiołów, które stworzył Wielki Szaman. Nie posiadali jednak jego magii, mieli swoją własną, złożoną, potężną. Objęli ten świat swoją pieczą. Po niejednokrotnych walkach i starciach to bóg Ziemi został ich przywódcą, zasiadając na tronie w młodej, niedawno wzniesionej Komnacie Bogów. Czuwali nad nią, gdy mawiano, że Szaman opuścił świat. Kołysał się między gwiazdami ze swoją małżonką. Ale nigdy nie zostawał na dłużej. Był, ale już nie w tym świecie, choć czasami zjawiał się, by rzucić na Transformice swym przychylnym okiem. Wielka Czwórka, stara jak Transformice, pozostała. Każdy z nich reprezentował odmienną jednostkę. Bóg Ognia patronował Mechaników, bogini Powietrza Władców Wiatru, bogini Wody Duchownych Przewodników, zaś bóg Ziemi zwykłe myszy. Znali eony, a tysiąclecia były dla nich niczym mrugnięcie okiem. Dlatego trwali. * * * Bóg Ognia z westchnieniem wzniósł się poza Komnatę Wojowników, zmieniając w pojedynczy płomień. W Komnacie Bogów nieskończenie płonące pochodnie zaczęły nagle migotać, po czym na środku sali opiekun Mechaników zmaterializował się i cisnął wściekle broń i tarczę na podłogę, machając zawzięcie ogonem. - Niech to szlag! - jako jedyny z czwórki nigdy nie panował nad swoim językiem, co w sumie nie przystało bogowi. - Mechanicy giną. Giną obojętnie, niehonorowo. Są sztyletowani we własnych domach, masowo zabijani na ulicach, albo powoli umierają z głodu lub trucizny w więzieniach. Zabijają dzieci i kobiety! Nie taka przystoi im śmierć. To nie takiej wojny bogiem jestem. Był wściekły, jego płomienie buchały na wszystkie strony, czyniąc kolor jego ciała głęboko czerwonym i pomarańczowym. Oczy przybrały barwę szkarłatu. - Nie tak. - Rozumiemy - rzekła bogini Powietrza. - Dlatego ustaliliśmy Przepowiednie. Dlatego posłaliśmy naszą drogą córkę Mechaników. Ona wszystko zmieni. Ta wojna się zakończy pod jej przywództwem - wstała z tronu i podeszła do niego, wciąż trzymając dumną pozę. Nie zważała na gorąco i ogień buchający z jego ciała. Spojrzła mu prosto w oczy. - Posłaliśmy ją do tego, a teraz Przepowiednia się spełnia. - Ile jeszcze musi Mechaników zginąć? Ile zatem niewinnych Władców Wiatru i Przewodników odejdzie? - Tak musi być. Bóg Ziemi siedział na tronie, czujnie obserwując ich rozmowę, zaś bogini Wody zdawała się nie zwracać na nich uwagi, pletąc wianek z polnych stokrotek i nucąc sobie pod nosem. - Wody wysychają. Morza się cofają. Nawet oni zapomnieli o właściwym sensie toczenia się spraw - rzekła jak gdyby nigdy nic i wróciła do wianka. Zapadło milczenie. Tak musi być. * * * W niezmąconej ciszy zabłysła złota iskra. Jej światło rzuciło niezwykły, migotliwy blask na Komnatę. Piękne ogniki otoczyły ten rozbłysk, falując i tańcząc dookoła, aż nawet gwiazdy zblakły, gdy iskra wybuchła szczerym złotem i wyłoniła się z niego najwspanialsza istota na świecie. Jej twarz promieniała światłem i była niesamowicie piękna. Długie, rozpuszczone blond włosy opadały aż do stóp. Ozdobiona była wspaniałą biżuterią i ornamentami. Ubrana w białą suknię. Ogromne skrzydłą rozpostarła szeroko, a nad jej głową błyszczała aureola. Wszechmocna Bogini Szamanów. Wielka Czwórka nie zareagowała entuzjastycznie na jej widok. Wstała i skłoniła jej się chłodno. Szamanka podeszła do nich powoli i także oddała pokłon. Po czym odezwała się słodkim jak miód, miękkim głosem: - Witajcie, Czwórko. Nie szukam zwady i przyszłam do was tylko w celach politycznych. Bóg Ziemi zmarszczył brwi, po czym wystąpił: - Czegóż od nas pragniesz? Zostawiliście nas samych, zostawiliście ten świat, ogarnięty wojną, wywołaną z winy twego małżonka. Piękna Bogini rozłożyła łapki bezradnie, po czym odparła: - Nie taki był nasz zamiar i nie tego pragnęliśmy. Chcieliśmy jedynie udoskonalić magię rządzącą tym światem. Niegdy nie spodziewaliśmy się, że będzie to przyczyną wojen, niesprawiedliwości, dyskryminacji. - Tak się jednak stało. Nie wnikamy w wojnę, aby wyzwolić ten świat posłana została wojowniczka. Dana jej została moc, aby realizowała boski plan. - Widzę ją poprzez niebiosa i widzę walkę naszego ludu. Przykro mi jest, Wielkiemu Szamanowi także, gdy widzimy, jak dzielne i dobre myszy umierają. Tym razem jednak nie możemy zrobić nic. To ich wojna, ale zakończy to, co boskie. Wraz z końcem tej wojny, pozostawimy swój duch w Transformice, ale opuścimy ten świat. Nie zostaje tu więcej miejsca dla nas. To wy, Wielka Czwórko, jesteście go godzien. Niech sprzyja wam wieczność i niebiosa - mówiąc to, zdjęła z głowy koronę, z wpasowanym w nią kamieniem szlachetnym, po czym rzuciła go za podłogę. Rozpadła się w popiół. Wielka Czwórka milcząc, oddała kolejny pokłon, tym razem pełen szacunku i równości, dla Bogini, która zamknęła oczy i osunęła się w dym, który powoli zanikł. Po raz pierwszy od początku świata płomienie pochodni w Komnacie zgasły. ROZDZIAŁ 32 a dit : Gdy rozwarły się drzwi do Komnaty, każdy ugiął kolana. Każdy oprócz Agi. Wpatrywała się w oblicze Przywódczyni Duchownych Przewodników. Nagle przypomniał jej się wizerunek Wszechmogącej Bogini Szamanów w Kaplicy. Niezwykle piękna twarz, długie, złociste włosy, chmura, na której spoczywała niczym na tronie. Nikt nie śmiał się odezwać. Otaczała ja niezwykła aura, podobnie jak w przypadku Przywódcy Władców Wiatru. On jednak emanował potęgą, siłą, magią. Sprawiał, że inni mu ulegali. Gardzono nim albo go uwielbiano. Ona zaś byłą potężna, ale i łagodna. Nie okazała zdumienia na widok przybyszy. Wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się. - Witajcie. Czekałam na was. Nie zadawali pytań, jak. Tylko wzrok zdradzał zdumienie. ,,Teraz wszystko w moich łapkach. Nie mogę ich zawieść" - pomyślała Aga. Wystąpiła naprzód. - Witaj, o Pani. Jeśli spodziewałaś się nas, wiesz pewnie, w jakim celu przybyliśmy - rzekła. - Dalekowzroczność, spojrzenie w przyszłość. Niemal wymarła umiejętność wśród Duchownych Przewodników. Niestety - odparła, po czym wstała i podeszła do nich. Stanęła naprzeciwko Agi i uniosła jej podbródek delikatnym gestem. Patrzyły na siebie przez jakiś czas spojrzeniem bardzo podobnych oczu. Zielonych, niczym trawa wilgotna od rosy. - Agamyszka. Mechaniczka posiadające moce wszystkich trzech ras, a nawet bogów. Dorastała w biedzie i została ciężko doświadczona przez życie. Nie załamujesz się jednak i idziesz wciąż przed siebie. Musisz przygotować się na to, co nadejdzie. Jesteś nadzieją dla nich wszystkich. Odsunęła się. Jej spojrzenie prześlizgiwało się między pozostałymi. Stali brudni, wyczerpani, niekoniecznie ładnie pachnący, ale trzymali wysoko podbródki. Po raz pierwszy w życiu Aga poczuła dumę, że jest jedyną Mechaniczką na sali. - Patkall. Wywołany drgnął, słysząc swoje imię. - Mysz z bardzo smutną przeszłością. Władca Wiatru, który wzgardził swoimi pobratymcami. Walczy więc przeciwko nim. Zemsta w niczym ci nie pomoże. Najwyższy czas, aby porzucić to, co było. Cisza, jaka zapadła, była głośniejsza od najgłośniejszego hałasu. - Lectral. Władczyni Wiatru posiadająca moc lodu. Przybyłaś z daleka, ale wciąż nie potrafisz znaleźć tu domu. Uważaj, aby sekrety nie zniszczyły cię od środka. Chodziła między nimi, stawiając kroki na wspaniałym, kolorowym dywanie. - Boszka. Władczyni Wiatru z domieszką Mechaniczki. Być może to właśnie twoje pochodzenie pchnęło cię ku zdradzie własnej rasy i udziale w Rebelii. Pamiętaj jednak o samej sobie. Otwórz się na innych. Napięcie ogarnęło całą Komnatę. - Serozjadka. Biała mysz zmarszczyła brwi. - Kolejna, którą doświadczył los. Władczyni Wiatru, choć magii używa rzadko. Zeszłaś ze złej ścieżki w odpowiednim czasie. Nie obawiaj się tego, co nadejdzie. Gwiazdy ci sprzyjają. Bibrysek westchnęła, słysząc te słowa. Pozostała już tylko jedna osoba. - Tombard. To takie dziwne. Serce Agi zabiło mocniej słysząc jego imię, nawet, gdy padło z ust kogoś innego. - Otrzymałeś wspaniały dar, będąc pół Szamanem Wiatru, pół Przewodnikiem. Nie wykorzystałeś tego jednak, aby wywyższyć się nad innymi. Masz dobre serce. Jesteś w stanie zmienić losy Rebelii w podobnym stopniu, co Mechaniczka. Jeśli po tym Namiria spodziewała się jakiejkolwiek reakcji, to jej nie otrzymała. Wszyscy milczeli, próbując zrozumieć jej słowa. Nie tylko te dotyczące ich samych, ale także te o ich towarzyszach. Jakie tajemnice znała Przewodniczka? Najbardziej skrępowany wyraz pyszczka miała Lectral, Patkall wbijał w podłogę zażenowany wzrok. Boszka miała ten sam nieprzenikniony wyraz twarzy, Serozjadka uśmiechała się lekko, a Tombard kręcił głową. Ktoś musiał to przerwać. - Tak, Pani. Zjawiliśmy się tu wszyscy, w celu, jaki ze swoją Dalekowzrocznością pewnie znasz. Chcemy cię prosić, abyś udzieliła pomocy Mechanikom. Wsparcie Duchownych Przewodników może odmienić los Rebelii. Spojrzenie Przywódczyni nie zdradzało nic. W tej chwili decydowała, czy zwiększyć szanse buntowników, czy je prawdopodobnie pogrzebać. Mimowolnie każdy wstrzymał oddech, w oczekiwaniu na odpowiedź. - Nie. - Pani. Opuściliście nas w czasie Buntu Mechaników. Chcecie teraz opuścić nas po raz kolejny? - powiedziała ostro. Wiedziała, że stoi przed obliczem niemal półbogini. Że stąpa po cienkim lodzie. Ale nie mogła powstrzymać złości. - I tym razem nasz lud nie może wam pomóc. Nie będziemy pomagać w waszej wojnie, gdy taka stoi również u naszych bram. My także mamy wrogów. Władcy Wiatru stali się chciwi i żądni władzy. Jeśli przejmą ją w Mieście, będzie to pierwszy krok do zdobycia tego świata. Musimy bronić naszych dzieci. Niedługo przeleje się krew Duchownych Przewodników - po policzku Przewodniczki stoczyłą się pojedyncza łza. - Idźcie już. Jedyne, co mogę wam dać, to moje błogosławieństwo. Niech los wam sprzyja, Mechanicy. Nawet nie drgnęli. Tylko nadzieja w sercach upadała. - Co teraz? To tyle? Mamy sobie iść? - Przed Pałacem czeka na was furgonetka, która przewiezie was za miasto i nie dalej. Powinniście już opuścić moją komnatę. Powodzenia, Ago. Żegnajcie. * * * Furgonetka podskakiwała na wybojach i śmierdziała spalinami. Rebelianci skryli się pośród skrzyń. Była ciemna noc, deszcz bębnił o rozpięta nad ich głowami plandekę. Mechaniczka położyła głowę na ramieniu Tombarda, zmęczona wydarzeniami ostatnich dni, zdołowana porażką. O rozmowie z Namirią myśleli teraz wszyscy. Aga patrzyła jak Lectral ostrzy miecz i zdobywała się na odwagę. - Lec - powiedziała. - Chciałam... chciałam cię przeprosić za to, co zrobiłam tamtego dnia. Niesprawiedliwie na ciebie naskoczyłam. Wybacz. Władczyni Wiatru przerwała czynność, po czym rzekła: - Na to czekałam. I taka właśnie powinna być nasza przywódczyni - uśmiechnęła się lekko. Ulga ogarnęła Agę, że jej przebaczono. Myślała nad wszystkim w lochach. Zdała sobie sprawę ze swoich błędów i obiecała sobie pogodzić się z losem, stanąć do walki, być ich vanyan sòldą. To było jej przeznaczenie. Czas zaprzestać ucieczki. W miarę, jak przebywali kolejne kilometry, wytworne budynki miasta ustępowały wsiom i małym miejscowościom, przecinały je lasy i pola uprawne. Boszka przerwała milczenie panujące w wozie i zaczęła rozmawiać z Agą. Początkowo Mechaniczka była niechętna, ale potem ożywiła się, chętnie dowiadując się więcej o tej tajemniczej myszce. Zauważyła, że zaczyna się ona coraz bardziej otwierać, zupełnie, jak radziła jej Przywódczyni Duchownych Przewodników. Po jakimś czasie wszyscy zapadli w sen, wyczerpani. Czekały ich jeszcze barykady, kontrola przy wjeździe na teren Mechaników, a potem kolejne godziny drogi. Dla Agi, ku nieznanemu. Słońce jakiś czas temu pojawiło się na niebie. Następnym przystankiem na ich drodze były tereny poza miastem. A następnie Obóz Mechaników. Ich nadzieja żyła. Żyła także Rebelia. ROZDZIAŁ 33 Choć opierała się z całych sił, na nic się to nie zdało bez pomocy magii. Napasticny pchali ją brutalnie do przodu. - Trochę godności w ostatnich chwilach życia - warknął jeden z nich. Agamyszka wyprostowała się, napinając mięśnie, po czym ruszyła przed siebie bez oporu. - Niech was piekło pochłonie - odparła głosem trzęsącym się od nienawiści. Miała ogień w oczach. Była Mechaniczką. Była nieujarzmiona. Gdy wyszła na zewnątrz, poraziło ją ostre światło słoneczne. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje. Stała na kamiennej platformie. Z tyłu wznosiły się mury i wieżyczki Pałacu, z góry zaś, z odległości patrzyła prosto na poruszony tłum tysięcy myszy. Szamanów i zwykłych obywateli. Każdej rasy. Byli tam też Mechanicy, trzymani jednak w ryzach przez Władców Wiatru. Przywódca Władców Wiatru, odziany w elegancki czarny mundur wojskowy, posłał jej szyderczy uśmiech z honorowych miejsc na trybunach. Strażnicy z karabinami zmusili ją siłą, aby uklękła. Teraz patrzyła na mury, po prawej stronie mając świadków tego widowiska. Jeden z Szamanów odczytał: - W świetle prawa wytyczonego z łaski Wielkiego Szaman jesteś skazana za udział w Rebelii i podżeganie do buntu na śmierć poprzez rozstrzelanie wraz z zachodem słońca dnia dzisiejszego. Jakieś ostatnie słowa? Aga wzięła głęboki wdech, po czym wrzasnęła: - Jesteśmy Mechanikami! Nie ugniemy się! - pochyliła głowę i szepnęła. - Niech żyje Rebelia. Wtedy powstał Przywódca i rzekł: - Wykonać wyrok. Pluton egzekucyjny stojący po przeciwnym krańcu platformy uniósł idealnie zsynchronizowanymi ruchami karabiny. Trzask odbezpieczenia. Przez tłum przeszła fala poruszenia, krzyczeli, jedni wiwatowali, inni protestowali. Serce Mechaniczki biło szybko, nie chciała się bać, ale strach ogarnął ją, mogła myśleć tylko o tym, co dzieje się przed nią, o ostatnim widoku w jej życiu. Potem niebem wstrząsnął huk wystrzału. * * * Agamyszka zerwała się z wrzaskiem, a wszystko przed nią rozmyło się od łez. Starała się oddychać miarowo, ale szok targał jej ciałem. Tombard także wstał, biorąc ją w ramiona, mówiąc, że wszystko jest dobrze, że jest bezpieczna. Nie mogła się tak rozklejać. Nie mogła pokazywać słabości przed wszystkimi, musiała być silna. Dla nich. Próbowała sie opanować. - To tylko sen - wymamrotała, drżąc, po czym dodała: - Od dawna śnią mi się koszmary. Ale ten... byłam... w celi, kiedy... - westchnęła. Teraz każdy patrzył na nią z niepokojem i litością w oczach. Zdenerwowało ją to. Nie potrzebowała politowania. Opadła ze złością na podłogę... nie, ziemię. - Gdzie jesteśmy? - Jakiś czas temu furgonetka dowiozła nas za miasto, w kierunku gór. Nie chcieliśmy cię budzić, bo byłaś zbyt słaba i potrzebowałaś snu. Teraz czekamy - odparł Patkall. Aga kolejny raz poczuła irytację, że traktują ją tak ulgowo. - Jesteśmy Władcami Wiatru, co za tym idzie, Mechanikom nie wystarcza nasza przysięga. Pod skórą mamy wszczepione chipy, które umożliwiają zlokalizowanie nas. Na pewno już kogoś posłali, aby dostarczył nas do Obozu. Samotna podróż przez Góry w takiej grupie, zwłaszcza zimą, jest niebezpieczna. Nie mówię nawet o tym, że ktoś mógłby nas wykryć. - Właściwie, dlaczego Mechanicy z Obozu nie dołączyli do Rebeliantów? - spytała Mechaniczka. - Obóz Mechaników to miejsce, gdzie stacjonowała spora część ich armii. O czym Szamani Wiatru nie wiedzieli, to była też ich dawna kryjówka z czasów Buntu. My, Rebelianci, nie wiedzieliśmy nawet o siłach, jakie się tam kryją. A także, że i oni przygotowywali się do Rebelii. Gdy do nich dołączyliśmy, wyglądali, jakby na coś czekali. Na przywódcę. Na kogoś, kto ich poprowadzi - czyli ciebie. A czy oni wiedzieli o nas - tego nie wiem. Na pewno wiedzieli o nich mieszkańcy Zaginionego Miasta. - Oni wiedzą wszystko - mruknęła Lectral. Aga zauważyła, że powiedziałą ,,oni", nie ,,my", ale milczała. Senność, jaka ją ogarnęła, była przerażająca. Bała się zasnąć, bała się koszmarów, dręczących jej słaby umysł. Każda rana na ciele zaczęła pulsować nieznośnym bólem. Czuła się mała, słaba. Nie pamiętała nawet momentu, w którym nadjechał opancerzony powóz, mający ich przetransportować do Obozu Mechaników. Jak przez mgłę widziała moment, w którym byli dokładnie kontrolowani i identyfikowani. A potem Mechanicy pokłonili jej się, a ona nie wiedziała, jak zareagować. Czy powinna się do tego przyzwyczaić? Potem znów jechali, mijając posępne góry, przyprószone śniegiem. Mimo środka zimy klimat dość się ocieplił i biały puch zakrywał jedynie szczyty. Sierść Agi aż zjeżyła się, gdy poczuła, jak pełne energii stało się powietrze, niemal trzaskające od wyładowań. Tuż przed nimi dwa zbocza układały się w literę ,,V", a dokładnie między nimi znajdowała się strażnica. Za nią rozciągał się suroy, kamienny mur. Tym jednak, co najbardziej zwróciło uwagę Rebeliantki, była bariera ochronna rozciągająca się za nim i okalająca teren za szczytami, a także przebarwiająca wszystko na lekko granatowy odcień. Gdzieniegdzie sypały się iskry. - Bariera - poinformował kierowca. - Chroni nas przed niepowołanymi, a także sprawia, że jesteśmy niewykrywalni dla radarów Władców Wiaru. Minęli strażnicę, gdzie zostali poinformowani, że muszą się wylegitymować i zaznaczyć moment opuszczenia i powrotu do Obozu. A potem znowu się jej kłaniali. - Jesteście świetnie zorganizowani - zauważyła ze zdumieniem Aga, gdy przeszła jej złość. - Muszą być. Każdy ma obowiązek zarejestrowania opuszczenia Obozu. Wyjątki stanowią tylko żołnierze i zwiadowcy - powiedziała Boszka W momencie, gdy wjeżdżali prosto w Barierę, wszystkim zawirował żołądek i usłyszeli tępe buczenie w uszach. Potem pojazd skręcił, ukazując widok, który sprawił, że zapomniała o Barierze. Była doskonale rozmieszczona. Wznosiła się na wyżynie, górując nad rozciągającymi się niżej dolinami i kotlinami. Stąd można było dostrzec wszystko i wszystkich, ale sami pozostawali niezauważalni. Oprócz poprzednio mijanej, naturalnej bramy w kształcie litery V, po prawej stronie wznosiła się posępna góra, w środku któej wydrążone zostały sieci jaskiń, oraz budynki. ,,Miasto w górze" - pomyślała. Jeśli wydawało jej się, że Baza Rebeliantów była ogromna, jak nazwać to? Budynki, najczęściej drewniane, a także ceglane, ciągnęły się wzdłuż pola ochronnego. Jedne wydawały się mieszkalne, inne miały bardziej oficjalny charakter - to mogły być urzędy, albo kaplice. W górę pięły się ochronne wieżyczki. Baza wojskowa i koszary, tereny treningowe oraz arsenał broni stanowiły sporą część Obozu. Szpital, lotnisko, nawet szkoła. A wszystko to przecinane uliczkami i drogami, przepełnione tłumami, niezliczonym mysim mrowiem. Od tego widoku Adze zakręciło się w głowie. A pośrodku, w samym centrum, łopotał na wietrze dumnie sztandar Mechaników - krwista czerwień, a na jej tle szare trybiki. Wzgardzony symbol. Tutaj odżywał niczym kwiat po burzy. Wieść o wojowniczce i symbolu oporu w mieście musiała się rozejść błyskawicznie, gdyż otoczyły ich wiwatujące tłumy Mechaników, a także zwykłych myszy - być może one także miały dość tyrańskich rządów Władców Wiatru. Być może oni też walczyli z nadzieją o lepszy los. Teraz stali tu jak równy z równym, śpiewając pieśni na cześć słynnej Mechaniczki władającej magią wszystkich trzech, recytując fragmenty Przepowiedni. Agamyszka poczuła łapkę na swoim ramieniu. Uniosła zdumiony wzrok. - Jesteś gotowa, aby zmierzyć się z uwielbieniem tłumów? - spytał uśmiechnięty Patkall. ROZDZIAŁ 34 a dit : Każda z tych twarzy, Mechaników, zwykłych myszy były jak ulotne fragmenty uwielbienia. Agamyszka starała się zapamiętać każdą z nich, wiedziała, że ten niesamowity obraz pozostanie w jej pamięci. Jechali wciąż prosto przed siebie, teraz już niemal samym centrum. A góra rosła tuż przed ich oczami. To, co wcześniej Mechaniczka wzięła dziwną półkę skalną, było wystającym fragmentem pałacu. To na pewno było to. Zbudowany z szarego kamienia, o kolorze zbliżonym do góry. Widziała światło słoneczne prześwitujące przez okna. Była niemal pewna, że to tam będą teraz mieszkać. W końcu pojazd zatrzymał się. Aga spojrzała na swoich towarzyszy nerwowo. Oni znali to miejsce. Byli tu już. Ona nie. Zaciskała łapki z całych sił, chwiejąc się lekko. To nie było tylko napięcie, ale lecznicy czar rzucony przez Tombarda, który przestawał działać. Postanowiła jednak zebrać w sobie siłę. Dla wszystkich, którzy przyszli, aby ją powitać. Wystąpiła więc naprzód. A razem z nią reszta drużyny. To było to. To, co mogło podnieść na duchu zmęczonych życiem, walką obywateli. To, co mogło zakorzenić się w ich sercu, aby wykiełkować nadzieją i siłą, aby działać dalej. Gdy stanęła przed nimi. Choćby o szarym, zmierzwionym, brudnym futerku. Pobita i słaba. Ale w oczach tliła się radość, a trzymała się dumnie. Żyła. Lectral jakby wiedząc, czego chciała, podała jej miecz. Uniosła go więc w górę, potem skierowała ostrze w stroną tłumu i powoli opuściła na ziemię. Oddali jej gest z nabożnym szacunkiem. Wtedy ktoś wyrwał się z tłumu z krzykiem. Aga zamarła zdumiona, patrząc, jak kremowa mysz o brązowych włosach powiewających na wietrze pędzi w jej stronę. Nie bacząc na nic, przytuliła się do niej z całych sił. - Aga - jej głos drżał. Szloch wyrwał się z piersi Mechaniczki. - Bogowie. Myrshka, to ty. Naprawdę żyjesz. Żyjesz! Najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa. Władczyni Wiatru, ale to nie miało znaczenia. Dla nich nigdy nie miało. ,,Co tam wiara, co tam klasy. Wieczna przyjaźń ponad rasy" Wyszeptała to. Poruszony tłum milczał. Niektórym osobom po policzku stoczyły się łzy wzruszenia. ,,Patkall się uratował. I ocalił też ją" - pomyślała. Wtedy jej uwagę zwróciła niska myszka o cętkowanym futrze w krawacie, ze spłowiałymi, szarymi włosami i - co zauważyła ze zdumieniem - z rogami. Rozmawiała z paroma Mechanikami, ale gdy tylko ujrzała Agę, przystanęła i uklękła. W mgnieniu oka zrobili to wszyscy. Czuła się trochę jak idiotka, kiedy otaczały ją klękające myszki. Ale nie miała też serca powiedzieć im, aby powstały. ,,Świetna ze mnie przywódczyni" - Witaj, vanyan sòlda. Jestem Weronika i pełnię tu funkcję czegoś w rodzaju burmistrza - rzekła cętkowana mysz. - Czuję dumę, że mogę cię poznać. - Ja... ja nie jestem nikim ważnym. Znaczy, oczywiście, mam... moce, ale nie jestem lepsza od was. Właściwie... - Aga plątała się coraz bardziej, zakłopotana faktem, że teraz stała się dla wszystkich czymś w rodzaju boga. - No nie, oczywiście, że nie - Weronika zaśmiała się rubasznie i klepnęła ją w ramię. Odwróciła się do reszty jej towarzyszy: - Chodźcie. Czas zwiedzić wasz nowy dom. Wprowadziła ich do Miasta w Górze. To z pewnością była trafna nazwa. Szczyt, nazwany przez Mechaników Okiem, spoglądał na świat, sięgając niemal chmur. W środku zaś - myszy biegające we wszystkie strony, budynki, wąskie tunele. Światło jarzeniówek mrygało niepewnie, nad ich głowami oplatały się rury i systemy wentylacyjne. Im wyżej byli, tym mniej myszy spotykali, a na górnych poziomach, przy samym pałacu, mijali już tylko strażników. Każdy krok stawał się dla Agi coraz trudniejszy. Ból eksplodował w jej nodze, ciężej jej było widzieć przez spuchnięto oko. Szła, cierpiąc. W którymś momencie prawię się potknęła, ale Tombard przytrzymał ją. - Nie jesteś w stanie już iść - spojrzał na nią z troską. - Wszystko dobrze. Dam radę - powiedziała. A przynajmniej chciała powiedzieć, bo w tym momencie świat zawirował. * * * Podciągnęła się w jękiem, analizując błyskawicznie sytuację Zemdlała przy wszystkich. Na tę myśl poczuła wściekłość i uderzyła pięścią w ramę łoża. Łoża. Rozejrzała się dokładnie po pokoju. Oprócz wystawnego łoża, znajdował się tam stół z paroma drewnianymi krzesłami, spora biblioteczka, szafa - jakby tam miała włożyć jakieś ubrania - fotel, łazienka i stojak na broń. Ta ostatnia rzecz zastanowiła ją najbardziej. Co się stało z jej mieczem i łukiem? Nie zastanawiając się długo, postanowiła kogoś o to spytać. Wyszła na podłużny korytarz. Ściany, podobnie jak wszędzie indziej, a podłoga drewniana. Które drzwi? Było ich siedem, trzy po prawej, trzy po lewej, Mechaniczki zaś na samym końcu pośrodku. W końcu postanowiła zapukać do pierwszych po prawej. Otwarła jej Lectral, z cieniami pod oczami i potarganymi włosami. Spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Co chcesz? Jest noc. A, z resztą. - Przepraszam. Chciałam po prostu znaleźć Patkalla i spytać go, czy ma mój miecz i łuk. - Ja je mam - rzuciła. Widząc iskrę w oczach przyjaciółki, dodała: - Już ci zwrócę. Oddała je jej. Wspaniały łuk, oraz miecz, jej miecz, podarunek od bogów. - Sperion - olśniło Agę. - Hę? - Ten miecz... będzie się nazywał Sperion. - To dobre imię. A teraz, według mnie, powinnaś iść spać. Na serio, po tym, co cię spotkało, to ci sie przyda. Kiedy byłaś nieprzytomna, lekarz cię opatrzył, ale musisz wypocząć. Dobranoc. - Dobranoc. Ale Agamyszka nie miała zamiaru jeszcze iść spać. Gdy odłożyła broń, obeszła pozostałe pokoje. Patkall także juz spał, więc podziękowała mu tylko po raz kolejny i zapewniła, że ma się dobrze, po czym ją wygonił. U Boszki została na dłużej, bo była bardzo chętna, aby porozmawiać z kimś. Serozjadka w ogóle nie otwierała, więc albo była pogrążona w głębokim śnie, albo jak zawsze, była zwyczajnie chamska. Na koniec odwiedziła Tombarda, ale on także chciał, aby prędko położyła się spać. W sumie ich troska irytowała Agę, ale było to znośne. Zwłaszcza, że pod koniec przytulił ją i zapewnił, że od teraz wszystko będzie dobrze. Taką miała nadzieję. Dowiedziała się więc, kto gdzie mieszka - po prawej żeńska częśc drużyny, po lewej męska, z tym, że jeden pokój po lewej był pusty. Myrshka zaś nie mieszkała w ogóle w Oku, tylko w dalszych częściach Obozu. Tak, jak to określiła burmistrz: Byli Mechanikami. Może i ich magia była prosta, ale potrafili wznieść tak wspaniałą rzecz w parę miesięcy. Tworzyć coś z niczego i nic z czegoś. Mieli w sobie siłę. Z tą myślą Aga wtuliła twarz w poduszkę i, wyczerpana, zasnęła. ROZDZIAŁ 35 a dit : Gdy obudziła się Aga, wraz z nią zbudziło się słońce. Był środek zimy i ciemności rozpraszały się dopiero późnym rankiem. Delikatny blask jutrzenki prześwitywał przez okno i odbijał się w śniegu. O tej porze także Obóz Mechaników budził się do życia. Myszy tłumnie wypełniały uliczki, śpiesząc się do swoich obowiązków, żołnierze w idealnej synchronizacji patrolowali uliczki. Jedynie małe dzieci były zwolnione z pracy i korzystały z tego, wesoło bawiąc się na śniegu. Zgiełk ten przypominał Adze typowy dzień targowy w Dzielnicy Mechaników i sprawiło to, że w jej oku zakręciła się łza. Wstała z łóżka. Ból, pulsujący niedawno w całym jej ciele, zniknął. Czuła się wypoczęta i silna. ,,Jestem vanyan sòlda. I dziś jest mój dzień" Pierwszą rzeczą, którą zrobiła po wstaniu, było udanie się do łazienki. Musiała zmyć z siebie brud celi. To wspomnienie wciąż wywoływało u niej dreszcze. Zamykając oczy, spodziewała się przywołującego do rzeczywistości okrzyku i bólu. Zastanawiała się, czy kiedyś przestaną jej się śnić koszmary związane z tym. Tej nocy nie pojawiły się one tylko dlatego, że - jak podejrzewała - dostała coś usypiającego. Jednak to, co miało miejsce w Pałacu Władców Wiatru na stale wyryło się w jej psychice. Nie. Na bok przeszłość. Jest tu bezpieczna, wśród Mechaników i przyjaciół. Gorąca woda spłynęła na nią niczym fala otrzeźwienia. W jej obskórnym domu nie było ani ciepłej wody, ani prysznica. Można rzec, że pławiła się teraz w luksusach. Naszła ją nagła myśl, aby wyczyścić swoje włosy. Zdjęła hełm, spod którego wyłoniły się szare, brudne i pozlepiane strąki. Nigdy o nie nie dbała. Nie to jednak sprawiło, że się zamyśliła. Hełm. Jej wspaniały hełm. Jedyna cenna rzecz rzecz, jaką posiadała. Dar od ojca. Nosiła go zawsze z dumą. Choć wiele razy ocierały się z matką o skraj ubóstwa, nigdy nie mogła się przemóc, aby do sprzedać za duże pieniądze. Kiedyś, gdy od trzech dni nie miała nic w żołądku, była tego bliska. Przed szkołą ruszyła na targ, ściskając przedmiot kurczowo w łapkach. Rozmyśliła się dosłownie w ostatnim momencie. Zamiast tego ukradła dwa jabłka. Miała potem wyrzuty sumienia, ale zjadła jedno natychmiast. Drugie dała pogrążonej w otępieniu matce po lekcjach. Zjadła je, a w jej oczach pojawił się błysk życia. Powiedziała jedno słowo: ,,dobre". To był złudny promyk nadziei dla Agi, gdyż po chwili znów wróciła do swojego świata. Z tymi myślami umyła dokładnie włosy. Sięgały jej niewiele poniżej ramion i miały identyczny odcień, jak jej futro. Ociekając wodą, weszła do pokoju. W tym momencie usłyszała pukanie i drzwi się powoli otworzyły. Stanął w nich Tombard. Zarumieniła się lekko. - Hej - bąknął. - Przepraszam, że przeszkadzam. Weronika kazała mi przekazać, żebyś się zarejestrowała i przeszła przez badania lekarskie, bo tutaj każdy musi być skatalogowany. A za godzinę odbywa się zebranie obowiązkowe dla większości mieszkańców na auli w Pałacu. - Dzięki - odparła. - Tak w ogóle... masz piękne włosy. Szkoda, że zawsze zakrywa je hełm. - Dzięki - powtórzyła. - Ja... hm, po prostu nie lubię wyglądać zbyt... dziewczęco. No i przeszkadzają mi. Była trochę zakłopotana, ale uspokoiła się, kiedy podszedł i pogłaskał ją delikatnie po mokrych, splątanych włosach. - Muszę iść. Do zobaczenia - i już go nie było. * * * Agamyszka westchnęła, mając z głowy całą rejestrację i badania. Musieli obowiązkowo spisać jej dane, zrobić zdjęcie i pobrać krew. Według badań lekarskich była całkowicie zdrowa, choć badania psychologiczne stwierdziły ,,delikatny uszczerbek na psychice wskutek traum z przeszłości". Może i mieli rację, ale nie chciała, aby postrzegano ją w ten sposób. Prychnęła ze złością. Zapoznano ją także z regułami obowiązującymi w Obozie i obowiązkami. Każdego ranka mieszkańcy i osoby pracujące w Oku dostawały dokłądny plan dnia. Rozpiska Agi przewidywała jedynie śniadanie (które przegapiła), zebranie, obiad, kolację i termin ,,rekonwalescencja", co dla Mechaniczki było bez sensu, biorąc pod uwagę, że na nic jej się nie stało. Z braku zajęć udała się do auli na zebranie, choć pozostało do niego dwadzieścia minut. Sala była ogromna, mogąca pomieścić setki myszy. Nie było tu krzeseł, stanęła więc po prostu. Niedługo otoczył ją tłum innych Mechaników, każdy chętny rozmowy, lub choć ujrzenia słynnej Wojowniczki. Denerwowało ją to, ale starała się być cierpliwa i wyrozumiała. Czas płynął, aż na podwyższeniu stanęła Weronika, po czym korzystając z systemu nagłaśniającego, rzekła: - Witajcie. Dziękuję, że zgromadziliście się tu. Nie chcę odrywać was od obowiązków, dlatego powiem krótko: jak donieśli nasi szpiedzy wśród Władców Wiatru, niedawno został wygłoszony rozkaz czystki wśród rasy Mechaników, co jest absolutnym szczytem. Jesteśmy gorsi, dlatego trzeba nas zabijać? Ekhm. Zaczynają zbierać Mechaników w obozy, gdzie będą zabijani. Musimy położyć temu kres. W naszym obozie znajduje się dostatecznie dużo miejsca, dlatego od teraz rozpoczynamy akcje w małych grupkach siedmioosobowych. Każdy nieposiadający statusu cywila będzie przydzielony do jednej z takich grup. Zajmą się one wyzwalaniem Mechaników. Potem powoli przejmiemy Miasto. Odpowiedziały jej pełne aprobaty okrzyki. - A teraz, proszę, udajcie się do Centrum Dowodzenia, gdzie otrzymacie numer swojej grupy oraz nazwiska członków i plan działania. Rozejdźcie się. Dziękuję. Aga poczuła, że musi porozmawiać z Patkallem, więc zaczaiła się na niego przy drzwiach wyjściowych. W tłumie ledwo go dostrzegła. - Patkall - powiedziała. - Jak będą wyglądać te grupy? - Załatwiłem to tak, że wszyscy z naszej akcji ratunkowej będą do niej należeć: ty, ja, Tombard, Serozjadka, Boszka, Lectral. Zaczekali więc na pozostałych, aby z nimi o tym porozmawiać. Gdy wszyscy się zebrali, Aga w końcu zapytała: - Jest nas sześciu, a grupy mają być siedmioosobowe. Kim więc jest ten siódmy? - Myślę, że to ja - usłyszeli nagle w odpowiedzi. Odwrócili się i ujrzeli drobnej postury mysz stojącą za nimi. Sądząc po jej minie, nie była zadowolona nagłym znalezieniem się w centrum uwagi. Miała sierść podobną do Agi, chustę na szyi i maskę zakrywającą twarz. - Jestem Eli, Władczyni Wiatru i będę z wami w grupie. Jeśli... nie macie nic przeciwko. - Chyba nie mamy wyjścia - Serozjadka, ale uśmiechnęła się. - To witaj. ,,Kolejna Władczyni Wiatru. Jestem tu jedyną Mechaniczką, a walczymy przecież przeciwko skrzydlatym" - pomyślała rozbawiona Aga. - Miło cię poznać. Jestem Aga - wyciągnęła łapkę, którą ta niepewnie uściskała. - Witam, vanyan sòlda. To zaszczyt - zamilkła. - Teraz udam się do siebie. Żegnam. Odwróciła się i poszła. Pozostali spojrzeli po sobie. - Ciekawe, dlaczego przydzielili ją akurat do nas - zapytała Boszka. Nikt nie znał odpowiedzi. - Wiecie co? To w sumie nieważne. Chodźmy na obiad - odparła Aga. ROZDZIAŁ 36 Kolacja jedynie utwierdziła Agę w przekonaniu, że Obóz Mechaników może jej zastąpić dom. Obiad odbył się w ogromnej jadalni dla rezydentów Pałacu przy jednym, długim stole. Przed ostatnim posiłkiem zastąpiony został kilkudziesięcioma siedmioosobowymi ławami. Oczywiście, ta drużyny Agi znajdowała się na honorowym miejscu, co stawiało ich w centrum uwagu. Obiecała sobie jednak nie kłopotać się tym. Była ich legendarną bohaterką, co, chcąc nie chcąc, skazywało ją na specjalne traktowanie. Śmiech rozbrzmiewał w całej sali, a atmosfera była ciepła i pogodna. Na kolację dostali chleb, wędliny, sery i bułki, jajecznicę. W przeciwieństwie jednak do innych, żywność dostali od razu na stół, gdy pozostali ustawiali się w kolejce do niewielkich okienek po swój przydział. Mechaniczka zastanawiała się, skąd oni to wszystko biorą. Jakby czytając jej w myślach Patkall poinformował, że Mechanicy posiadają własne uprawy na południe od Obozu, oraz sprowadzają inne rzeczy nocą, z Dzielnicy Ogólnej, przy pomocy zaufanych myszy w Mieście. Dźwięczały sztućce. W kominku trzaskał ogień. Aga siedziała pośrodku, między jej ,,opiekunem", a Tombardem. Naprzeciwko niej była reszta grupy. Toczyli właśnie zawziętą dyskusję o doświadczeniach z dzieciństwa. Boszka relacjonowała właśnie swoje zderzenie z samolotem podczas jednego z pierwszych lotów. Tylko Eli nie brała udziału w rozmowie. Siedziała z brzegu, grzebiąc apatycznie widelcem w posiłku. Jej postać stanowiła dla Agi zagadkę. Płochliwa, nieśmiała, raczej zamknięta w sobie. Nie wydawała się jednak zniechęcona towarzystwem, a jedynie niepewna, a przez to - zdystansowana. Mechaniczka dałaby wiele, żeby poznać ją lepiej. Kiedy wszyscy skończyli jeść, Patkall powstał ze szklanką cydru (którego Aga nawet nie tknęła) w ręce. Ukłonił się szarmancko w jej stronę i rzekł: - Chciałbym wznieść toast za Agęmyszkę, naszą dzielną wojowniczkę. Aby była silna, zawzięta i odważna. - Za Agę! - odkrzyknęli wszyscy i trącili się szklankami. Tombard uśmiechnął się i przytulił ją. Przyjaciele gwizdnęli i zaczęli im gromko klaskać. Po raz pierwszy od bardzo dawna Aga poczuła się na prawdę szczęśliwa i bezpieczna. Nieważne, jak krótko miało to trwać. Cieszyła się tą chwilą. * * * W końcu nadszedł kolejny dzień. Z samego rana Agamyszka otrzymała swój plan zajęć.
Oprócz tego - jej serce zabiło szybciej - została im przydzielona misja. Piętnasty Grudnia. Był trzynasty (dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że nie miała nawet pojęcia, który jest dzień i nawet miesiąc). Wyzwolenie Obozu Południowego, w których przetrzymywano Mechaników. Skoordynowana akcja. Dokładnie zaplanowana. Samym świtem. Aż paliła się do walki. Dopiero za dwa dni? Byłaby w stanie działać chociażby teraz. Twarz Przywódcy Władców Wiatru pojawiła się w jej umyśle. Chciała zetrzeć ich pychę, ich wszystkich. Ich pogardę, ich pewność. Pokazać, jak silni są Mechanicy. Wygrać. * * * Poranek. To już jutro. Zbudziła się pełna napięcia, znów prześladowana koszmarami. Chciało jej się krzyczeć. Ale przede wszystkim, chciało jej się walczyć. Musiała to przeczekać. Zacisnęła więc zęby i starała się zastosować do planu zajęć. Jako vanyan sòlda miała większą swobodę od innych. W lukach między zajęciami i czasie przeznaczonym na rekreację mogła iść, gdzie chciała i robić, co chciała. Wykorzystywała to głównie do zwiedzania Obozu i rozmawianiu z Mechanikami. Jej przyjaciele byli zajęci całymi dniami, więc nawet nie mogła ich odwiedzić. Nauka powszechna skupiła się głównie na historii pozbawionej cenzury Duchownych Przewodników - to oni odpowiadali za cały system edukacji. O tym, jak słabo jest wykształcona uświadomiła sobie, będąc jedyną praktycznie dorosłą w klasie pełnej nastolatków. Narada wspólna polegała po prostu na strategii - planowaniu dalszych posunięć w wojnie. Uczestniczyli w niej tylko najważniejsi członkowie Obozu Mechaników. Ku zdumieniu Agi, pojawił się na nim także Patkall. Ale najbardziej spodobały jej się treningi w walce i magii. Była praktyczną osobą i nie lubiła braku czynności. Okazało się, że przez długi czas bez ćwiczeń stała się powolna, a jej strzały chybiały celu. Trenowała się więc z całych sił, próbując wrócić do poprzedniej formy, ale w dwa dni niewiele mogła osiągnąć. Wciąż jednak szło jej dobrze. Czasami także po prostu siadała na trawie i wpatrywała w niebo, pełna myśli, jak niegdyś. Nie musiała już marzyć o lataniu i byciu skrzydlatym. Zamiast tego zastanawiała się nad lepszym światem, lepszym początkiem, zakończeniem wojny, bez rasizmu ras. Zadawała sobie pytanie, na które nie umiała odpowiedzieć, tak po prostu. W ten sposób minął kolejny dzień. Kładąc się wieczorem, zdawała sobie sprawę z koszmarów, które powrócą, gdy tylko zamknie oczy. Ale nie obawiała się ich. ,,Już jutro" - wyszeptała w poduszkę. ROZDZIAŁ 37 a dit : To już dziś. Aga zerwała się z łóżka błyskawicznie na dźwięk budzika. Serce biło jej w zawrotnym tempie. Pozbierała się szybko i odkryła, że ma jeszcze pół godziny czasu do zbiórki w Magazynie broni w Oku. Z braku zajęć naoliwiła dokładnie swój łuk i naostrzyła miecz, ażeby był ostry niczym brzytwa. Potem nie miała już nic do zrobienie. Pukała do drzwi przyjaciół, ale nikt nie otwierał. Doszła więc do wniosku, że wszyscy już czekają. ,,Czas na mnie" - pomyślała, kierując się zgodnie z instrukcjami na niższe piętra w kierunku miejsca zbiórki. Po drodze wiwatowali jej i życzyli powodzenia całkowicie przypadkowi Mechanicy. Rozpierała ją duma. Niosła miecz wiernie u swego boku. Łuk uznała za niepotrzebny na misję. Powtarzała swój gest pozdrowienia - uniesienia miecza, skierowanie przed siebie, opuszczenie. Wpadła także na Myrshkę. Przytuliły się, jak za dawnych czasów. - Och, Aga, tak tęskniłam. Chciałabym z tobą dłużej porozmawiać. Szkoda, że jesteś teraz tak zajęta. Obiecaj mi, że wrócisz. - Wrócę - zapewniła gorąco. - Powiedz mi tylko, Myr, gdzie teraz mieszkasz i co robisz? No i co się stało? - Kiedy tu dotarłam wraz z Patkallem... kiedy już opuściłam szpital, zakwaterowano mnie w jednym z pojedynczych mieszkań w Oku. Zazwyczaj wykonują jakieś małe prace społeczne albo sprzątam. Wiesz.. to dłuższa opowieść. Powiem ci, przysięgam. Ale teraz lepiej idź, Agu. Powodzenia! - Dziękuję - pomachała jej łapką i odeszła zastanawiając się nad tym, co jej powiedziała. Gdy dotarła na miejsce, byli tam już wszyscy, choć do zbiórki pozostało trochę czasu. - Proszę, proszę - mruknął Patkall. - Gwiazda zjawia się ostatnia. - Pragnę zauważyć, że jestem przed czasem - odparła urażona. W tym momencie wkroczyła wysoka, umundurowana mysz. Twarz miałą chłodną i surową, poznaczoną bliznami. Obrzuciła ich sztywnym spojrzeniem. - Nazywam się Shizophremia i wami dowodzę. Od razu zaznaczam, że jestem dla was generałem, a wy dla mnie zwykłymi szeregowymi. Bez względu na rangę - Aga poczuła na sobie jej wzrok. - Teraz skupcie się na szczegółach misji, bo nie będę powtarzać. Moglibyśmy podrzucić was niepostrzeżenie ciężarówką do Miasta, ale nie mamy na to czasu. Opracowaliśmy za to zupełnie coś innego. System zasilany magią Władców Wiatru i wspierany przez maszyny Mechaników, umożliwiający teleportację. Normalne zaklęcia skrzydlatych mają ograniczenia związane z odległością i liczbą osób, co zależy także indywidualnie od jednostki. Jeśli jednak połączy się jedno z drugim, możemy was przerzucić w dowolne miejsce. Potem wrócicie po prostu do strefy zrzutu i wraz z wyzwolonymi myszami przeniesiemy was z powrotem. W dokładnych szczegółach: Gdy znajdziecie się na miejscu, przedostajecie się na teren więzienia. My włamujemy się do ich systemu i unieszkodliwiamy alarm, a następnie śledzimy całą akcję przez ich monitoring. Na tym terenie znajdują się trzy baraki: wyzwoleniem południowego, najpilniej strzeżonego zajmą się Tombard i Patkall. Wschodni, stosunkowo mały wezmą Serozjadka i Lectral. Dla Agimyszki i Eli pozostaje północny, największy, nieco oddalony. Co do Boszki zaś - będzie naszą zwiadowczynią i upewni się, aby żaden strażnik nie podniósł alarmu. To ma być cicha, szybka akcja. Potem udajecie się do punktu wyjściowego. To tyle. Ktoś ma jakiś pomysł, gdzie możemy was przerzucić? Obóz znajduje się na terenie nazywanym Ogryzkiem, kotlina, niedaleko Dzielnicy Ogólnej. - Ja wiem. Mieszkałam tam kiedyś. Naszym punktem startowym mogą być... ruiny mojego domu... Nikt tam nie zagląda. - Dobrze - odparła chłodno generał. - Teraz musicie się tylko uzbroić. Dzięsięć minut później każdy z nich miał na sobie kamizelki kuloodporne, skórzane rękawiczki, naramienniki i nakolanniki oraz hełmy z nadajnikiem. Mogli porozumiewać się między sobą i wysłuchiwać poleceń. Każdy oprócz Lectral i Agi dostał również pistolet, gdyż one nie umiały się nim posługiwać. Nie lubiła też pistoletów. Była to dla niej nieczysta broń. Teraz pozostało tylko udać się do miejsca, gdzie zostaną przeteleportowani do Dzielnicy Mechaników. Aż paliła się do walki. * * * W jednej sekundzie stała na wielkiej platformie, otoczona maszynerią i delikatnym, niebieskim dymem, przed oczami za grubą szybą mając Shizophremię i kilku innych Mechaników. W następnej poczuła szarpnięcie w żołądku i uczucie podobne temu, kiedy po raz pierwszy ujawniła się jej moc i znalazła się na balkonie Pałacu Głównego. Ale o wiele potężniejsze. Potem zdawało się, że frunie. I nagle poczuła pod sobą popiół, a pod jej ciężarem pękła jakaś pojedyncza deska. W głowie jej wirowała, ale zmusiła się, aby wstać. Pozostali członkowie jej drużyny zostali rozrzuceni w promieniu paru metrów, ale byli tu. Udało im się. Próbowała nie zwracać uwagi na to, gdzie się znajdowała. Po jej minie widać było, że nie chce o tym rozmawiać. - Gratulacje - usłyszeli w głośnikach głos generał. - Jesteście na miejscu. Jakieś dwieście metrów na wschód od was jest obóz. Kierujcie się tam. I rzeczywiście, był. Wysokie wieżyczki wznosiły się ponad okolicę, a ogrodzenie z drutem kolczastym okalało ogromny teren. Widok był przygnębiający, ponury i sprawił, że w żyłach Mechaniczki zawrzała nienawiść. Władcy Wiatru nie spodziewali się ataku z góry, co stanowiło ich przewagę. Właśnie o tej godzinie miała miejsce zmiana warty. Frunęli więc w powietrzu, dokładnie penetrując teren. Po chwili wylądowali na skrzyżowaniu trzech ścieżek prowadzących z baraków. - I tu się rozdzielamy - odezwał się Patkall. - Wiecie, co robić. Odbijamy baraki i spotykamy się tutaj. Puszczamy dym i forsujemy bramę. Jazda! Każdy pobiegł w swoją stronę. Przydzielony im do wyzwolenia budynek był znacznie oddalony i musiały minąć po drodze strażnicę. Jak się okazało, nie do końca pustą. Eli pobiegła dalej, a Aga rzuciła się aby odeprzeć strażnika. Starły się ze sobą dwie magie, Mechaników i Władców Wiatru. Zacisnęła mocno zęby, zdając sobie sprawę, jak potężni oni są. W końcu rzuciła nim o mur i uśpiła, biegnąc dalej. Zaklęła. Jej towarzyszka już zmagała się z kilkoma następnymi. Modląc się, aby nie zdążyli zaalarmować pozostałych, rzuciła się do walki. Tym razem jednak używała mocy skrzydlatych, poruszając się z zabójczą zwinnością, operując wiatrem. Bezcenna okazała się pomoc nieśmiałej myszki, aż wreszcie pokonały ich. Większy problem stanowiło sforsowanie bramy baraku, ale do tego okazała się bezcenna niszcząca Mechaniczna magia. Światło wpadło do zaciemnionego pomieszczenia, zrywając - jak szybko przeliczyła Aga - setkę myszy na nogi. - Bez paniki - krzyknęła szybko. - Nazywam się Agamyszka, choć możecie mnie znać jako vanyan soldá. Przybyłyśmy tu, aby was ocalić. Trzymajcie się mnie i Eli - wskazała na myszkę obok. - Damy radę. Odpowiedziały im pełne radości i aprobaty krzyki. Przecież trwali w przekonaniu, że nie żyła, zabita przez ich ciemiężników - a oto zjawiała się i ratowała ich. Coś jednak poszło nie tak, i gdy biegli, wzbijając w powietrze kurz, za stworzoną zasłoną dymną ograniczającą widzenie, usłyszeli alarm i wrzaski. Byli już blisko skrzyżowania, widzieli pozostałych więźniów, ruszyli ku nim, gdy nagle padły strzały. Zapanował chaos. Starali się to kontrolować, ale nie wiedzieli, skąd są atakowani. Z braku wyjścia, stworzyła nad nimi wszystkimi barierę ochronną. Od razu poczuła, ze słabnie, ale trzymała siły. Ich bieg stał się szaleńczą gonitwą. Już niedługo wyjście, wykrzykiwała im w uszy Shizophremia. Już blisko. W którymś momencie Eli potknęła się, upadła i spadła jej maska. Spanikowana tym rzuciła, aby ją złapać, uchronić przed zadeptaniem. Znalazły się na szarym końcu, mając Władców Wiatru na piętach. Grupa już niknęła w dymie. - Zwariowałaś?! Nie mamy na to czasu! - ryknęła Aga, podnosząc ją na nogi. Obawiała się, aby się nie zgubić. Nic nie widziała, miała problemy z rozeznaniem się. Zaklęła ze złością, próbując wsłuchać w rozkazy generał. Nie zauważyła tego, co towarzyszka, która nagle wrzasnęła ze strachem, rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Gęsty, czarny gaz przecinał powietrze. Mechaniczka nie miała tego szczęścia, zanim zdążyła zareagować, poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Była pewna, że tam zginie, gdy została uniesiona w górę. - Gaz paraliżujący! - krzyczała spanikowana Władczyni Wiatru. I rzeczywiście, oprócz głowy była całkowicie sparaliżowana, zdana na nią. - Co teraz?! - Leć przed siebie! Nie mogą na nas czekać, nie dopuść, żeby wrócili bez nas! Nie była w stanie podtrzymywać dłużej bariery. Gdy mknęły w powietrzu, modliła się, aby ktokolwiek inny zdołał ją utrzymać. Bała się o nich. Była już bliska rozpaczy, gdy przebiły się przez dym i przefrunęły nad lasem. - Zboczyłyśmy z trasy, ale to już niedaleko. Po prostu leć - szepnęła, modląc się. - Tracę siły. Zaczęły niebezpieczne się obniżać. Zdołały jednak przekroczyć granicę lasu i ujrzały ogromną grupę Mechaników stłoczoną wokół popiołów. Z trzaskiem teleportacji znalazły się przy nich. Eli opadła bez sił na ziemię, sparaliżowana Mechaniczka tuż obok niej. Tombard podbiegł do nich. Miał się odezwać, otworzył usta, ale w tym momencie je zamknął, wpatrzony przed siebie. Tuż na nimi pędził huragan. Ogromna ściana wiatru, a na czele Władcy Wiatru. Uniesione miecze, karabiny. Wypowiedzieli im wojnę, a to była ich odpowiedź. Patkall wywrzaskiwał coś przez nadajnik. Wszyscy krzyczeli. Przygotowali się do walki. W tym momencie wszystko pociemniało, poczuła, że wiruje, potem spada i nagle nie było nic. Ale przedtem zdołała zarejestrować, że udało im się. [/quote] CIĄG DALSZY NIŻEJ Dernière modification le 1452093420000 |
Myrshka « Censeur » 1390227300000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : lepiej się nie pytaj XD Pewnie że chcę ^.^ |
Tombard « Citoyen » 1390243440000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Nic się nie stało,sam popełniam błędy...jesteśmy tylko ludźmi. ^^ :P |
Agamyszka « Citoyen » 1390320240000
| 0 | ||
ROZDZIAŁ 38 Im bliżej wieczora, tym więcej Mechaników zjawiało się w ich Obozie. Wszystkie akcje kończyły się powodzeniem. Gdy z lekkim opóźnieniem ostatnia z grup zjawiła się, wypełniwszy swoją misję, czyli odbicie grupki uprowadzonych Mechanicznych żołnierzy, zapanował między nimi świąteczny nastrój. Jakby w jakimś napięciu wszyscy czekali przez tę parę dni, jakby niepewnie, czy ryzykowny plan, jakiego się podjęli, powiedzie się. Czy ratowanie rodaków jest warte takiego ryzyka? Potem zapomniano o stresie, będąc szczęśliwym, powitawszy ciepło wszystkich ocalonych. Do takiego szczęścia miał powód każdy. Przesunęli się w tej rozgrywce o krok naprzód. Jak rzekła Weronika, pokazali Władcom Wiatru, że nie są już dalej ich pionkami. Pozwolili sobie na przyjęcie powitalne, na święto. Bo to był dzień, w którym warto świętować. Girlandy przyozdobiły ulice centrum, myszy tłumnie wyszły na ulice. Przygrywano typową muzykę ludową Mechaników. Każde plemię miało swoją. Gdy Władcy Wiatru posługiwali się głównie harfami i skrzypcami, Duchowni Przewodnicy przygrywali na piszczałkach i tamburynach, oni lubowali się w akordeonach i trąbkach. Agamyszka widziała także sceny przyjaciół padających sobie w ramiona i rozdzielone pary, wcześniej pewne, że nigdy więcej się nie zobaczą. Była dumna. Dała się porwać wirowi tłumu i ani się nie spostrzegła, a została uniesiona w górę przez setkę łapek, wśród okrzyków ,,vanyan soldá". Przypomniało jej to pewne wydarzenie z życia, kiedy wraz z Myrshką chciały iść na imprezę organizowaną w Dzielnicy Władców Wiatru. Pokonały pół Miasta, żeby dowiedzieć się, że nie wpuszczają na nią ,,Prostackich Mechaników". Wkradły się więc na nią niepostrzeżenie, a potem i tak zostały wyrzucone przez ochroniarzy. To przypomniało jej, że miała porozmawiać z przyjaciółką. Powoli opadła na ziemię, odwróciła się z zamiarem poszukania jej i w tym samym momencie wpadła w ramiona Tombarda - Nie sposób cię przeoczyć w tłumie - uśmiechnął się do niej i zaprosił do tańca. - Nie sposób raczej, żeby tłum przeoczył mnie - odparła, wirując pomiędzy myszami. Choć jednocześnie chciała jego obecności, poczuła nagłe wyrzuty sumienia, które nie mogły jej opuścić przez cały taniec. W końcu wymamrotała coś, że musi iść i pobiegła przed siebie, a potem rozwinęła skrzydła i wzniosła się ponad tłum, starając dojrzeć w nim przyjaciółkę. Wypatrzyła ją. Stała nieco na uboczu, onieśmielona, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że to zawsze ona była tą nieśmiałą, zachęcaną do wszystkiego przez Myrshkę. - Myr - przytuliła ją i powiedziała: - Musimy porozmawiać. Chodźmy w jakieś odludne miejsce, z dala od tej wrzawy. Odpowiedziała jej kiwnięciem głową i ruszyły ulicami, a z każdym krokiem muzyka za ich plecami cichła i cichła. Przystanęły i usiadły na ceglanym murku, same, mając za towarzystwo jedynie surowe, kamienne budynki. - Długo się nie widziałyśmy - odezwała się w końcu Aga. - I przeszłyśmy przez ten czas długą drogę. Zmieniłyśmy się. Powiem ci, co spotkało mnie, chcę jednak najpierw usłyszeć, jak tu trafiłaś. Władczyni Wiatru wzięła głęboki wdech i zaczęła swoją historię: - Wiedzieli, że się z tobą przyjaźnię. Oni. Wszyscy. Skrzydlaci. Wiedzieli i nie podobało im się to. Byłam już niemal gotowa do wyjazdu, kiedy dotarły do mnie wieści. O Mechaniczce, która użyła naszej magii. Że nie udało się jej pojmać. Potem usłyszałam o... o tym, co się stało z twoim domem. Że uciekłaś. I skojarzyłam fakty. Chciałam cię odnaleźć i ci pomóc, ale prawda była taka, że nie miałam żadnych poszlak, a przede mną stała szansa na lepsze życie... więc odjechałam, pełna zmartwień. Nie udało mi się zajechać nawet połowy drogi, kiedy dopadli mnie żołnierze. Nie miałam szans. Zaatakowali mnie magią. Nie muszę nawet wspominać, że byli to Władcy Wiatru. To miała być kara... sama nie wiem, za co. Za to, ze próbowałam być lepsza od nich? Że wyciągnęłam łapkę dla ich największego wroga? Potem porzucili mnie na śniegu, gdzie znaleźli mnie Mechanicy z Obozu Rebeliantów. A potem... potem padły strzały. Słyszałam je, ale jakby z bardzo daleka. Widziałam jak przez mgłę Patkalla. Później byliśmy już daleko stamtąd. Dotarliśmy aż tutaj. Nie chciał nawet słyszeć moich podziękowań, odparł tylko, że musiał coś naprawić. Nie wiedziałam, o co chodzi. Potem zameldował mnie, pomógł mi się zakwaterować, choć patrzono tu na mnie krzywym okiem - i zniknął. Więcej go nie zobaczyłam. Agamyszka słuchała cierpliwie przez cały ten czas. Potem opowiedziała jej o własnych przeżyciach, podzieliła się swoimi wątpliwościami i sekretami, które dusiła w sercu. Rozmawiały przez dłuższy czas i dopiero wtedy Mechaniczka uświadomiła sobie, jak bardzo jej brakowało przyjaciółki. - Muzyka już nie gra - zauważyła nagle ze zdziwieniem Myrshka. Dotąd słyszałyśmy ją cicho, ale teraz nie ma nic. - Skończyli? Tak wcześnie? - to było podejrzane. Aga wstała zeskoczyła z murku. Obydwie poleciały w kierunku centrum Obozu. - Przyjemnie się tobą lata - uśmiechnęła się myszka. W centrum działo się rzeczywiście niezłe zamieszanie, a muzyka zamilkła. Niedaleko stała Weronika w towarzystwie ponurej Shizophremii. Krzyczała głosem wzmocnionym przez magię, że przyjęcie zostało zakończone i wszyscy powinni rozejść się do mieszkań. - Weronika? Co się stało? Dlaczego wszyscy się rozchodzą? - Dobrze, że jesteś, Aga - usłyszała w odpowiedzi. Chodź ze mną. Tylko Aga - dodała w stronę Władczyni Wiatru. Pędziły w stronę Oka, potem po schodach na górę, w stronę Pałacu. Mechaniczka musiała niemal biec, żeby dotrzymać jej kroku. Niczym duch snuła się za nimi generał. W końcu dotarły do jej prywatnego gabinetu, w którym już czekał Patkall. Myszka usiadła niepewnie na krześle. - Co się stało? - spytała po raz kolejny. - Ago. Misja twoja i drużyny powiodła się dobrze, choć pojawiły się pewne komplikacje. Owszem, miała być zmiana warty, lecz czy nie rzucił ci się w oczy prawie kompletny brak strażników? - gdy burmistrz to mówiła, stało się to dla vanyan soldy rzeczywiście podejrzane. - A potem znienacka was zaatakowano. Ogromne siły Władców Wiatru. Udało się ich odeprzeć tylko dzięki twojej niezwykłej magii. Doszłam do przykrego wniosku. W Obozie jest szpieg, Ago. Ktoś, kto donosi Skrzydlatym. Ktokolwiek. Nie możemy niemal nikomu ufać. Każdy w twojej grupie może nim być. No, prawie każdy - zerknęła na Patkalla. - Ufam wam. Ale teraz wykonywanie przez was jakichkolwiek misji jest zbyt niebezpieczne. Dlatego przydzielam wam nowe zadanie: znaleźć tego, kto donosi. Bezwzględnie. Jak najszybciej. - Ale... nie możesz nas pozbawić misji! - wykrzyknęła Aga. - Musimy dbać o twoje bezpieczeństwo - odparła Weronika, co zirytowało ją. - Trzeba też stworzyć pozory. Jeśli ty tu pozostaniesz, to szpieg również. O dziś nie ufasz nikomu. Nikomu. Czy to jasne? - Jasne - rzuciła głosem pełnym goryczy, po czym wstała, ukłoniła się zimno i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Nie mogła tego pojąć. Kto byłby do tego zdolny? Wciąż słyszała te słowa w głowie. Nie ufać nikomu. ROZDZIAŁ 39 a dit : Agamyszka westchnęła ze zrezygnowaniem i wbiła apatyczny wzrok w kartkę. Miała naprawdę kiepski dzień i nawet trening w walce nie potrafił ukoić jej nerwów. Znów dręczyły ją koszmary, jak niemal codziennie. Mechanicy roili się na ulicach, a ona mogła tylko obserwować ich przez okno Pałacu. Musiała tu siedzieć i zadręczać się wątpliwościami. Czy ktoś z jej przyjaciół mógł naprawdę być zdrajcą? Boszka? Ta wesołą myszka tak starająca się z nią zaprzyjaźnić? Niemożliwe. A może Serozjadka? Miała wiele wątpliwości co do niej – ale serce podpowiadało jej, że stoi po ich stronie. Lectral? Była bardzo tajemnicza… Albo Eli. Tę ostatnią znała najkrócej. Zastanawiała się, czemu przydzielono ją akurat do nich. Ale każde pytanie rodziło nowe. Tombard. Tę myśl, choć nie powinna, odrzuciła natychmiast. Ocalił jej życie. Ufała mu. Teraz, gdy pomyślała, jak wiele dla niej zrobił, ogarnęło ją jeszcze większ poczucie winy. No i dlaczego ufano Patkallowi? Co wiązało go z Mechanikami? To było ponad jej siły. Kartka nieoczekiwanie stanęła w ogniu. Mechaniczka odskoczyła, a potem, klnąc, zaczęła ją gasić. Skończyło się na tym, że oparzyła się w łapkę, kartka zmieniła się w popiół, a humor znacznie jej się pogorszył. ** * Tu było naprawdę pięknie. Aga siedziała na skraju niewielkiej półki wydrążonej w górze, na pewno nie za sprawą natury. W tym miejscu Bariera niemal stykała się z krawędzią Oka, od jego drugiej strony. Miała stąd widok nie na zatłoczony Obóz, a rozległe doliny i wyżyny przecinanie pojedynczymi szczytami. Im dalej, tym stawały się one wyższe i większe, wrastając ponad chmury i przysłaniając horyzont. W pogodne mogła dostrzec je ze wzgórza obok jej domu. Piękna tej scenerii dodawały gwiazdy, które pojawiły się tuż po zachodzie słońca, choć wciąż nie zapadły całkowite ciemności. Zachwycała ją także obezwładniająca cisza. Mogłaby pomyśleć, że jest na całkowitym pustkowiu, kilometry od najbliższej myszy. Jej zmysł podpowiedział jej, że ktoś się zbliża. Westchnęła, zagryzając wargi. - Tombard – powiedziała, zanim go jeszcze go ujrzała, zanim spłynął tu przy pomocy skrzydeł i osiadł na chmurze, którą pod sobą utworzył. Choć posiadał zarówno magię Duchownych Przewodników i Władców Wiatru, widać było, że czary męczą go też dwukrotnie bardziej. - Witaj, Ago – odparł i stanął na krawędzi półki. – Pięknie tu. Jak znalazłaś to miejsce? - Przypadkiem – odparła. Obserwowała chłopaka, jak ten podchodzi wgłąb, opiera się o ścianę i delikatnie muska palcami kwiaty, piękne, białe kwiaty o szerokich płatkach o cudnym zapachu. Im ciemniej się robiło, tym bardziej zachwycającym światłem emanowały. - Lunarie, Kwiaty Księżyca. Najpiękniejszy jest ich blask, gdy księżyc znajduje się w pełni – rzekł, po czym urwał jeden z nich i podał jej. Wzięła go do ręki, niepewnie obracając w łapki. ,,To tylko wszystko komplikuje” – pomyślała ze smutkiem. - Chciałam się z tobą tu spotkać, bo… muszę ci coś powiedzieć. Ważnego - nienawidziła się za to, nienawidziła się za to, co teraz powie, ale musiała. – Wiesz… - nie wiedziała, jak zacząć. – Wtedy, na Placu Głównym, ocaliłeś mnie. Potem tak długo nie potrafiłam się pogodzić z myślą, że mogę być ich Wojowniczką z Przepowiedni. Gdy zdałam sobie z tego sprawę… i kiedy znów pojawiłeś się w moich życiu i nie pozwoliłeś o sobie zapomnieć… kiedy zaczęłam coś czuć do ciebie, czułam też poczucie winy, silniejsze z dnia na dzień. Patrzyli sobie w oczy, tak identycznie zielone. - Co chcesz mi powiedzieć? Po prostu to wyrzuć – chciał ją objąć, ale coś w spojrzeniu Agi odwiodło go od tego, - Chodzi o to, że… Ja cię kocham. Ty kochasz mnie. To… nigdy nikt w życiu nie był dla mnie taki ważny. Tombard, ale my nie możemy być razem. Przykro mi – wbiła wzrok w dół, w myślach wyzywając się od najgorszych. Co ona robiła? Czy to realne? Tombard cofnął się, patrząc na nią. Przez jego twarz przewinęła się cała gama emocji: szok, zdumienie, niepewność, smutek, konsternację. - Dlaczego? – nie krzyczał. Szeptał. To było jeszcze gorsze. – Dlaczego tak myślisz? Skoro jesteś szczęśliwa, dlaczego? - Bo nie powinniśmy. Nie ma miejsca na naszą miłość. Ani w Przepowiedni, ani nigdzie! To jest wojna, nie rozumiesz? Nigdy nie było nam przeznaczone się zakochać. Stajemy w walce przeciwko Władcom Wiatru. To wojna. Tu nie ma miejsca. Pokręcił głową: - To bez sensu. Co z tego, że tego nie było w Przepowiedni? - Bo to wojna. I jeden z nas może umrzeć. A ja jestem Wojowniczką. Myślisz, że chcę, żebyś po mnie cierpiał? Żebyś się starał uchronić mnie za wszelką cenę, zginąć za mnie? Chcę, abyś był szczęśliwy, ułożył sobie życie, a nie cierpiał po mnie. - I myślisz, że teraz nie będę cierpiał? Że nawet jeśli nie damy temu szansy, to po twojej śmierci nie będę cierpiał? I czemu w ogóle tak zakładasz? - Bo ja umrę, Tombard, ja umrę! – wrzasnęła. – Wiem to. Bogowie mi to przepowiedzieli. Każdej nocy mam te koszmary, sny, które są wyrocznią. Nie jest mi pisane przeżyć tej wojny. Nie mnie! Wam! – zaczęła płakać z wściekłości, bezradności i bólu. – Może w innym życiu. W innej sytuacji. Tak po prostu. Wtedy to byłoby możliwe. Ale tak nie jest, a ja jednocześnie cię kocham i jednocześnie to zżera mnie od środka. Był blady. Przerażony. Ukrył twarz w łapkach. - Nie chcesz spróbować zmienić przeznaczenia? Dać temu szansy? - Od przeznaczenia nie da się uciec – rzekła, nagle chłodnym tonem. - Więc to czas, aby się pożegnać? – spytał. Stanęła na palcach, pocałowała go przelotnie, po czym otarła łzy pięścią. - Teraz tak. Żegnaj – po tych słowach, nie odwracając się, rozłożyła skrzydła i odleciała stamtąd jak najdalej, niemal pod chmury, a jej cierpienie widział już tylko księżyc. Na ziemię spadł pojedynczy, porzucony Kwiat Księżyca. ROZDZIAŁ 40 Śniadanie odbyło się w ponurym milczeniu. Sztućce dźwięczały o talerze. Przy innych stolikach, jak zawsze, panował przyjemny gwar. Ale atmosfera, jaka zapadła, gdy przybyła Agamyszka, a następnie Tombard skutecznie odrzuciła ich od jakichkolwiek rozmów albo pytań. Tych dwóch, jeszcze niedawno tak szczęśliwych razem, unikało się nawet spojrzeniami. Serozjadka w pośpiechu zjadła posiłek, wstała i odeszła. Większość jej grupy zajęta była treningami, ale ona miała aktualnie dwie godziny rekreacji. Planowała sprawdzić w bazie wojskowej, czy nie przydałaby się jako pilot. Bezczynność już zaczynała ją nudzi, nie wspominając o tęsknocie, jaką czułą na myśl o szybowaniu w powietrzu, dotyku steru w dłoni, terkotaniu silnika. Kochała samoloty. Wcześniej jednak zamierzała odwiedzić Shayilo. Niech ją anvilgod, ale naprawdę polubiła tę myszkę. Zresztą z wzajemnością. Maska, tożsamość, jaką sobie stworzyła w Zaginionym Mieście, przylgnęła do niej na dobre i bynajmniej nie narzekała z tego powodu. Życie w wojsku stawało się nie do zniesienia. Ten wypadek był doprawdy darem od bogów Biała myszka mieszkała w Oku, gdyż ze względu na swój dryg do mechaniki i drobnych napraw stało się to jej stałą pracą. Jej tryb życia nie zmienił się więc zbyt wiele tutaj, w Obozie. Sero pokonała korytarz, aż doszła do ogromnego zespołu bloków mieszkalnych i odnalazła mieszkanko przyjaciółki – 153B. Zapukała, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu na twarzy. Cisza. Bez odpowiedzi. Po chwili niepewności pilotka pchnęła delikatnie drzwi. Rozchyliły się, skrzypiąc. - Shay? Siedziała tam, na brzegu łóżka, wpatrując się zamglonym wzrokiem w ścianę. Usta miała półotwarte, oddychała szybko i urywanie. - Shay! – podeszła do niej. Na jej widok przyjaciółka zerwała się błyskawicznie, krzycząc histerycznie: - Nie dotykaj mnie! Odejdź! - Co?! – nie miała pojęcia, co się dzieje. - Zostaw mnie! Myślałam, że jesteś moja przyjaciółką, a ty… oszukiwałaś mnie cały ten czas! Chciałaś mnie skrzywdzić! Nie zbliżaj się! – nagle wszystko zrozumiała. Wróciła jej pamięć. Nie wiadomo kiedy z piersi Sero wyrwał się szloch. - Shay, przepraszam, przepraszam, wybacz mi! Nie jestem już taka. Zmieniłam się. Po tym wypadku zrozumiałam, że nie żyję tak, jak chciałabym żyć. Uwierz mi. Shay… - ODEJDŹ! - Shayilo wybiegła z pokoju, z bloku, biegła między korytarzami, przeciskając się między innymi, próbując uciec od niej i od okrutnych wspomnień. A ona biegła za nią, jakby w gorączce. Panika zdjęła jej serce. Shay wróciły wspomnienia. Co teraz?! Nikt jej nie zaufa. Nikt. Wszystko straciła. A chciała zacząć żyć od nowa. Gorące łzy spływały jej po policzku. W końcu biała myszka zatrzymała się na samym środku przejścia, drżąc. A pilotka stanęła koło niej, nie wiedząc, co powiedzieć. Po prostu powtarzała ,,wybacz mi!” w kółko. Wokół nich zgromadził się niewielki tłumek. Dojrzała wśród nich Tombarda i Lectral, z mieczami, spoconych, najpewniej po treningu. - Jesteś po ich stronie! W wojsku Władców Wiatru! Pamiętam już wszystko! W co ty grasz? Zostaw mnie w spokoju, zdrajczyni! – pół Władca Wiatru, pół Duchowny Przewodnik podszedł do niej i objął ramieniem: - Już dobrze. Uspokój się. Zaprowadzę cię do domu – poprowadził ją za łapkę. W jej stronę szła już Weronika. Spojrzała na nią chłodno. - Czy to wszystko prawda, co ona mówiła? Nie okłamuj nas – rzekła. - Ja… - jej gardło zacisnęło się ze strachu… strachu? – Chciałam… tylko zacząć od nowa… Jakieś ciężkie ręce ją pochwyciły, prowadzili ją naprzód. - W takich razie – zdławiony głos, Mechanicy otaczający ją, gwiżdżący, wściekli. Pełna zawodu i smutku twarz Lec. Bogowie. – Jesteś oskarżona o zdradę. Nie masz odtąd prawa nazywać się Rebeliantką. Jak długo trwał jej marsz wstydu? Ile to trwało, zanim dotarli do niżej położonych baz wojskowych, zanim pozostawili ją w areszcie? Nie musieli jej zamykać. I tak nie miała dokąd uciec. Ukryła twarz w dłoniach. Akurat teraz, kiedy zaczęła przyzwyczajać się do nowego, szczęśliwego, lepszego życia. Bogowie, dlaczego? Prędzej czy później to musiało nadejść. To była tylko jej wina. Dlaczego jednak nie mogła dostać drugiej szansy? Wszystko się zawaliło. Co się z nią teraz stanie? Pochłonęła ją rozpacz. ROZDZIAŁ 41 Aga spędzała czas na treningu. Znów. Niemal nie opuszczała sala treningowej. Nie brała udziału w misjach, a bezczynność zaczynała ją zabijać. Mogła się w ten sposób wyżyć, odreagować pokłady bólu i złości. Mało jadła, rzadko przychodziła na posiłki. Wolała w nieustannie strzelać z łuku, aż jedną strzałą przebijała drugą, trzecią, czwartą, machać mieczem, aż jej ruchy stały się niemal perfekcyjne, ćwiczyć magię, odkrywać coraz to kolejne umiejętności. Skryła się na sali treningowej przed światem. Wmawiała sobie, że tak jest nawet lepiej. Tym razem symulowała walkę z kilkoma przeciwnikami w ruinach miasta. Sala została wykonana mistrzowsko, z doskonałym technicznym kunsztem godnym Mechaników. Można było przeprowadzić w niej symulację niemal każdej walki. Przeciwnicy byli laserowi, ich broń także, byli również w stanie rzucać zaklęcia typowe Władcom Wiatru. Nie po raz pierwszy zdjął ją podziw dla sztuki Mechaników. Ich technologia nie mogła się równać z innymi rasami, nadrabiali nią niezgrabność w magii. Pierwszy z nich rzucił się na nią z toporem. Zamachnął się w ciężkim do sparowania ciosie. Gładko uchyliła się i cięła w bok, omijając obronę. Przeciwnik rozpadł się na setki srebrnych rozbłysków. Nie miała czasu świętować, spięła się, gotowa na następny atak. Tym razem wyczuła cios z góry. Zablokowała atak magiczny laserowego Władcy Wiatru i znów cięła. Po nim nadeszło trzech. Doskonale zsynchronizowani, zaatakowali w jednej sekundzie. Pierwszy próbował ją sparaliżować, drugi wchłonąć jej moc magiczną, trzeci zaatakować i uniemożliwić obronę. Zablokowała paraliżujący czar i wykorzystała go przeciwko nim, odpierając próbę odebrania mocy. Czas dwóch się urwał, ale trzeci wciąż próbował ją powalić na ziemię. Zebrała siły, skupiając się jeszcze bardziej. Ciężko jej było wykonać trzy czary w niemal równoczesnym czasie. Wymagało to ogromnej precyzji i nie każdemu się udawało. Uderzyła z podwójną mocą i pokonała przeciwnika. Symulacja zakończyła się. Dyszała ciężko, ale broń nie ciążyła jej. Sperion był doskonale wyważony i leżał w jej dłoni idealnie. Przewiesiła go sobie za pasem i zastanowiła się. Była zmęczona. Ale nie chciała wracać do Pałacu. Może pokręci się trochę po Oku. Stanęła w drzwiach i zmrużyła oczy. Światło dzienne. Nagle poczuła znajome drżenie powietrza i w rozbłysku teleportacji pojawiła się Lectral. Przez chwilę chwiała się na nogach, potem wykrztusiła: - Serozjadka. Aresztowali ją. - Co to, do Wielkiego Szamana, znaczy?! - Po prostu pędź do aresztu w bazach wojskowych. Wszystkiego się dowiedz sama - lodowobiała myszka rzekła. * * * Cela otwarła się i Serozjadka podniosła głowę. Aga weszła do środka. Zerwała się z krzesła. - Aga – powiedziała. – Musisz mi pomóc. - W niczym nie pomogę, jeśli nie dowiem się, o co chodzi. Co mnie ominęło? - To dość długa historia… - Mam czas. Nawet za dużo. Tak więc Sero zagłębiła się w historię swojego życia, opowiadając o ciężkim dzieciństwie, nie pomijając szczegółów, o agresji i o tym, jak wyżywała się na słabszych armii. Zadawała cierpienie, jakiego sama doznała kiedyś. Potem o wypadku i o tym, jak postanowiła zacząć nowe, dobre życie. I jak wszystko zawaliło się, gdy Shayilo odzyskała pamięć. Opowiadała to z bezbrzeżnym smutkiem, jej głos drżał. Adze krajało się serce. Zaczęła jej naprawdę współczuć. - I co teraz? Wszystko straciłam. Pomóż mi, błagam. Wierzysz mi, że nie jestem tym szpiegiem. - Ja tak, ale po tym co się stało, jestem jedyna na cały Obóz. - Jedyna na cały Obóz Mechaników, którzy uwielbiają cię i czczą. - Fakt – przyłożyła rękę do serca. – Na Wielką Czwórkę i niegasnące światła Komnaty Bogów. Przysięgam, uda ci się odzyskać dobre imię. Pomogę ci – po tych słowach zapadła cisza. Długo tak siedziały w pełnym zrozumienia milczeniu, które wyrażało wszystko. - Wiesz – powiedziała w końcu Mechaniczka. – Mam pewien plan. Akcję do przeprowadzenia. Uda mi się ciebie uwolnić. I uniewinnić, jeśli pójdzie dobrze. Pilotka zamyśliła się: - Też miałam plan. Też szło o akcję i uwolnienie cię. Co prawda były komplikacje, ale koniec z końców uratowaliśmy ci tyłek. - Rewanż – odparła Aga, uśmiechając się szeroko. * * * Boszka zapukała do drzwi Agi niepewnie. - Nie ma jej - padła odpowiedź, ale nie zza drzwi. Myszka odwróciła się i ujrzała Eli kręcącą się po korytarzu. - Jest u Sero. - Ah. Dobrze - odparła trochę skrępowana, ale uśmiechnęła się przyjaźnie. - Nie wiedziałam, że tu mieszkasz. - Nie mieszkam - wzruszyła ramionami. - Sprowadziłam się niedawno, po przydzieleniu mnie do waszej grupy. - Fajnie. To witamy na pokładzie. - Tak... - uśmiechnęła się na krótko. Potem otworzyła szerzej oczy. - Teraz muszę iść, do zobaczenia - rzuciła, odwróciła się i poszła gdzieś. Boszka odprowadzała ją wzrokiem. Chciała zawrócić, ale zależało jej na rozmowe z Agąmyszką. Pomyślała, że poczeka na nią przed drzwiami. Nie chciała wchodzić do pokoju. Usiadła na podłodze, oparła się o framugę i pogwizdywała sobie z cicha. Wiedziała, że zaczeka pewnie długo, ale była cierpliwa. ROZDZIAŁ 42 Przywódca Władców Wiatru w pełnym majestacie opuścił naradę wojskową. Brali w niej udział najważniejsi członkowie skrzydlatego społeczeństwa. Sama elita. Zwłaszcza ci związani z siłami zbrojnymi. Dyskutowali na temat dalszych posunięć. Nikt już nie miał wątpliwości. To była wojna. Ogarnęła chaosem całą krainę Wielkiego Szaman. Panował czas okrutnego, pogańskiego boga ognia, wojownika. Przelało się zbyt wiele krwi, aby się wycofać. Modły nie pomagały. Po raz pierwszy chyba od powstania ich rasy Władcy Wiatru poczuli się zagrożeni. To nie był źle zorganizowany, szybko stłumiony Bunt Mechaników. Siły tej rasy okazały się być większe niż ktokolwiek przypuszczał. I mieli po swojej stronie legendarną vanyan sòldę. Ponadto, zaczęły się do nich przyłączać zwykłe myszy, kierowane pragnieniem wyjścia z odwiecznego cienia. Jednakowoż, po pierwszym, niespodziewanym ataku i początkowych sukcesach zaczęli być powoli spychani do defensywy. Po tym, jak najechali Dzielnicę Władców Wiatru i zaczęli przejmować Dzielnicę Ogólną, gwałtowny kontratak zmusił ich do cofnięcia się w głąb Miasta. Jednocześnie musieli Bronic granic swojej Dzielnicy. Teraz nieustannie cofali się. Akcje, jakie przeprowadzali, aby odbić niewinnych Mechaników rozjuszały go, ale nie obawiał się ich. Tak jak nie spodziewał się, jaki plan ma Agamyszka, Wojowniczka, tak ona nie przewidywała, co ma w zanadrzu. Zaśmiał się ponuro, krocząc pięknymi, pustymi korytarzami Pałacu. Narady trwały całą noc, a słońce już od dawna muskało swoimi promieniami Miasto. Był na piętrze, gdzie znajdowały się jego komnaty, kierując w stronę biblioteki, gdy ujrzał biegnącego w jego stronę służącego, płaszczącego się przed nim jak robak. Spojrzał na niego z pogardą. - Jeśli ktokolwiek do zachodu słońca zakłóci mój spokój, zawiśnie na Placu Głównym bardzo szybko – warknął, po czym zatrzasnął drzwi biblioteki z hukiem. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie zasłonił szczelnie wszystkie okna, aby w środku zapanowały ciemności. Zapalił jeden, pojedynczy, błękitny płomień, który wił się i rzucał nienaturalny blask. Sala była ogromna, a półki z książkami pięły się pod sam sufit. Miał tu ciszę i spokój, którego tak bardzo potrzebował. Przesunął odpowiednią deskę podłogi, pod którą znalazł to, czego szukał –gigantyczną kryształową misę, z tajemniczymi runami wypisanymi na niej. A także buteleczkę przezroczystego płynu. Położył misę na podłodze, wlał do niej płyn z buteleczki, po czym zaczął mamrotać słowa. Nie były to słowa mowy powszechnej, nie były to nawet słowa jakiejkolwiek istoty mysiej. Język ten brzmiał mrocznie, gardłowo, głęboko, przerażająco, zapierając dech w piersiach. Słowa spływały szybko, niczym skropione oliwą. Mówił coraz głośniej, aż nagle pomieszczeniem targnął niespodziewany podmuch wiatru. Misa przybrała kolor głębokiej czerni, a runy na jej powierzchni świeciły. Białka jego oczu przybrały fioletową barwę, a źrenice zwężyły się. Nagle Przywódca Władców Wiatru chwycił nagle nóż i szybkim ruchem przejechał nim po nadgarstku – widniały na nim ślady kilku podobnych nacięć. Wystawił rękę nad misą, czekając cierpliwie, a krew skapywała do niej powoli, barwiąc ją szkarłatem. Powiedział, tym razem zwyczajnie: - Łączę się z tobą, przez krew twojej krwi. Powierzchnia zafalowała i zobaczył na niej obraz. To, co chciał ujrzeć. Zamoczył w misie obie łapki, a następnie wziął głęboki wdech. Ogień zgasł gwałtownie. Potężny Władca Wiatru zmienił swój stan skupienia. Stał się czarnym jak noc obłokiem dymu i poszybował nad Miastem. Ku swojemu celowi. Gdy powrócił znów do stałej postaci, nie był już w swoim ciele. Patrzył oczami innej osoby. Nie mógł powstrzymać okrutnego śmiechu. * * * Cicha, niepozorna myszka miała łapki po łokcie umoczone we krwi. Już niedługo nie będzie pamiętać tego, co nimi uczyniła. Niedługo odzyska władzę nad swoim ciałem. I wróci do dalszego życia. Lecz teraz spoglądała na swoją ofiarę, leżącą u stóp. A chłodne, pełne opanowania spojrzenie należało do Przywódcy Władców Wiatru. Był osobą okrutną, ale nie zadawał bólu dla własnej przyjemności. Wypełniał to z przerażającą obojętnością, niczym powinność, obowiązek. Generał była od dłuższego czasu na jego celowniku. Zagrożenie do wyeliminowania. A osoby, które ten potężny Władca Wiatru uznawał za zagrożenie nie żyły długo. Musiał jednak przyznać, iż Shizophremia umarła dzielnie. W podziemiach Obozu Mechaników, tak głęboko, że rzadko kiedy stawała tam mysia stopa. Po śmierci na jej twarzy zastygł wyraz wściekłości i nienawiści, zła, którego pełna byłą przez całe życie. Nie krzyczała z bólu. Nie wyła w agonii. Nie chciała mu dać tej satysfakcji, nawet powoli rozrywana magią na strzępy. Jej nieugiętość ducha mogłaby nawet wprawić niektórych w zdumienie. Gdy przyszpilona do ściany, z krzykiem uwięzłym w gardle, siatką napiętych żył na twarzy, zębami zaciśniętymi w cierpieniu tak bardzo, że niektóre z nich pękały, usłyszała jego chłodne słowa: - Nie miej mi za złe. Robię to, co muszę. Nic osobistego. Odparła wściekle: - Ta-ak… czasem… trzeba się… trochę… r-rozerwać! ,,Taka jest właśnie potęga magii” – pomyślał, patrząc na swój czyn. Musiał dowiedzieć się wielu rzeczy. Co prawda, chciał je usłyszeć z jej ust, ale wyczytanie wszystkiego z umysłu ofiary także go satysfakcjonowało. Pozostało mu tylko pozbyć się ciała i wymazać generał z tego świata. Tak jakby nigdy nie istniała. Wszystkie wspomnienia o niej, każdą poszlakę. To było bardzo ciężkie i wykraczało niemal ponad granicę możliwości. Ale nie dla niego. On miał swoje sposoby. Chciał opuścić już to ciało. Zrobił swoje. Niczym kolejny punkt na liście. Kolejny krok do przejęcia władzy najwyższej. Wkrótce jedynym śladem, że Shizophremia kiedykolwiek istniała, były schnące plamy krwi. ROZDZIAŁ 43 Boszka nie zauważyła nawet, kiedy Aga wróciła. Musiało minąć sporo czasu, ale myślami odpłynęła daleko. Dręczyły ją pewne rzeczy z przeszłości i chciała je z siebie wyrzucić. Nie wiedziała nawet, ile czasu minęło, po prostu czekała. - Boszka? - usłyszała nagle nad sobą głos. - Co tu robisz? - to była Aga. Wracała z treningu, przez pas miała przewieszony swój miecz, ale nie wyglądała na ani trochę zmęczoną lub zadyszaną. - Właściwie chciałam z tobą porozmawiać. Jeśli masz czas. I nic przeciwko. - Nie mam - uniosła lekko kąciki ust w uśmiechu. - Ale nie będziemy rozmawiać na korytarzu. Wejdź - otworzyła drzwi kluczem. Władczyni Wiatru przestąpiła próg i rozejrzała się. - Ładnie tu. - U ciebie jest chyba tak samo? - zauważyła Mechaniczka. - Nie. Twój pokój... apartament... jest większy i przestronniejszy. - Co kto woli - wzruszyła ramionami. - Usiądź - klepnęła ogromne łóżko. Boszka usiadła, wciąż rozglądając się po pokoju. Jej uwagę zwłaszcza przykuła broń. Znajdowała się niedaleko łóżka, na wszelki wypadek. Miecz nie spoczywał w pochwie, leżał swobodnie, odbijając promienie słońca. Także łuk został starannie wypolerowany, a cięciwa zmieniona niedawno. Obok wisiał kołczan naładowany strzałami. Myszka pomyślała, jak uzależnione od broni było w tym momencie życie Wojowniczki. Miały więc dużo wspólnego. - O czym chciałaś porozmawiać? - z zamyślenia, po raz kolejny, wyrwał ją głos Agi. Vanyan sòlda była trochę zakłopotana. Stanowiła typ introwertyczki i dobrze sobie radziła w jedynie swoim towarzystwie. Nawet Myrshka rzadko bywała u niej w domu. Po prostu nie była mistrzynią w rozmowach. - Właściwie - myszka będąca gościem zawahała się. O czym konkretnie chciała rozmawiać? Jak miała zamiar zacząć? - Po prostu... dużo myśli kłębi się w mojej głowie ostatnio. I tak jakoś potrzebowałam konwersacji. - Ah - padła odpowiedź. Potem, po chwili ciszy, zaczęły rozmawiać. Najpierw na zwykłe, niezobowiązujące tematy. Później mówiły o sobie. O tym, co je dręczy. Szczerze, bez żadnych tajemnic. Aga opowiedziała jej o tym, jak boli ją i jak nienawidzi się za zerwanie z Tombardem. I że nie jest już pewna niczego. Czuła, że potrzebowała takiej rozmowy. Szczerej. Z przyjacielem. Boszka też wyrzuciła z siebie pewien sekret. - Jest coś, co często do mnie wraca - westchnęła. - A tłumiłam to w sobie od tak dawna. Zabiłam kogoś. Aga milczała. - Nie chciałam tego zrobić. Uciekłam z więzienia, byłam poszukiwana i on mnie zobaczył. Rozpoznał. Widziałam to po oczach. Zwykła mysz. Chciałam uciec, ale on próbował mnie zatrzymać. Byłam przerażona. Dźgnęłam go sztyletem w brzuch i uciekłam. Umarł, a coś we mnie też - jej głos się załamał. - Nie byłam dobra w magii, ale mogłam spróbować teleportacji. Cokolwiek. Zamiast tego... zabiłam. Mechaniczka chciała ją jakoś pocieszyć, ale nie za bardzo wiedziała, jak: - Możesz na to spojrzeć w kategorii ,,albo on albo ja". Walczyłaś, może o życie. A ono jest warte walki. Zrobiłaś to ze strachu przed śmiercią. Wtedy każdy z nas robi różne złe rzeczy. - Możesz tak mówić - pociągnęła nosem. - Ale czy ty kiedykolwiek kogokolwiek zabiłaś? I czy to do ciebie potem wracało w nocy? Jego krzyk i spojrzenie, pełne wyrzutu i bólu? W koszmarach? Nie zastanawiałaś się, czy miał rodzinę, partnera, dzieci? Było to pytanie retoryczne. Widziała, wraz z innymi, jak Aga zabija strażników, Władców Wiatru. - Czasami. Mam koszmary. Co noc. Ale one dotyczą mojej śmierci, nie ich. Nie mogę myśleć o tych paru osobach, które zabiłam. Jest wojna. Więcej osób poniesie śmierć. Z mojej ręki. Z twojej - wskazała na myszkę siedzącą na łóżku. - Jeśli ty ich nie zabijesz, oni mogą wykończyć kogoś, kogo kochasz. Albo ciebie. Nie możemy się tym zadręczać. Choć to prawda. Czasem mimowolnie pytałam się samej siebie, kim były te osoby. Ofiary. Lecz to już nieważne. - Nie wiem, czy będę w stanie kogoś zabić jeszcze raz. - Jesteś silna, Boszko. Być może nie będziesz musiała. Jeśli bogowie zechcą. Chociaż jak na razie, spełnia się wola tylko boga Ognia. Ale jeśli przyjdzie co do czego... jesteś i będziesz silna. Musisz. Dla Mechaników. Dla naszej wspólnej sprawy. - Dziękuję ci, Aga. Na prawdę mi pomogłaś. Jak dotąd, oprócz ciebie, wiedziała o tym tylko jedna osoba. Ktoś, kto mi bardzo pomógł. - Kto? - Możesz mi nie uwierzyć... ale Patkall. Ten. - On?! - Na prawdę. Bo, choć ukrywałam to, jest moim kuzynem. Dalekim, czy bliskim, nieważne. Uratował mnie wtedy, uratował moje życie i pomagał w najgorszych chwilach. Czułam się trochę jak ciężar dla niego, ale zaprzeczał. Po tragedii, jaka stała się w jego życiu i za jaką się zadręczał, postanowił mi pomóc. Znienawidził Władców Wiatru, dlatego dołączył do rebeliantów. A ja, nie mając nic do stracenia, razem z nim. Ale starałam się go unikać, bo ciągle przypominał mi, co się wydarzyło. Aż w końcu przydzielili nas razem do grupy i jesteśmy w punkcie wyjścia. - Zamilkła, po czym dodała jeszcze. - Zachowałam się jak drań, wiem - znów jej głos zadrżał. Agamyszka przytuliła ją, bo wiedziała, że przyjaciółka tego potrzebuje. Potem, ponieważ pokojem targnął ziąb, rozpaliła w kominku. Siedziały tak chwilę w ciszy, po czym nagle Aga spytała: - Masz dzisiaj wolny dzień? - Ja? - odparła zdziwiona. - Tak. A ty? - Nie. Ale chrzanić to. - Tak - zaśmiała się. - Chrzanić. Tak minął powoli dzień i zaczął zapadać wieczór. Mechaniczka wtajemniczyła jeszcze ją w swoje plany, które miały się zrealizować za kilka dni, przy szczęściu i boskiej pomocy. Boszka obiecała jej swoją pomoc, także przy próbie uwolnienia Serozjadki. Wyglądało na to, że czekają ich pełne pracy dni. Potem, gdy myszka wyszła, położyła się spać, mimo wczesnej pory. Była gotowa na koszmar, ten sam, powtarzający się co każdą noc. Była gotowa na obudzenie się z krzykiem. Ale nie była gotowa na to, co sen przyniesie tej nocy. ROZDZIAŁ 44 Gdy tylko zamknęła oczy, koszmar upomniał się o swoje. Ten sam koszmar, co zawsze. Wątpiła, czy kiedykolwiek ją opuści. Ale coś się zmieniło. Znów prowadzili ją strażnicy. Wszędzie wokół były tłumy myszy. Tym razem jednak zamiast Władców Wiatru z karabinami, na środku podwyższenia stał stryczek z kołyszącą się złowieszczo pętlą. Całość scenerii spowijał mrok, a zamiast strachu ogarniał ją paraliżujący lęk. Słowa wyroku brzmiały potwornie i jeżyły futro na ciele. Tłum zacząć buczeć. Dźwięk narastał z każdą sekundą. Zamiast różowo-pomarańczowej barwy zachodu słońca, niebo miało kolor krwi z poprzetykanymi chmurami o głębokiej czerni. Lodowaty wiatr hulał, zawodząc. Gdzieś w oddali miał miejsce pożar i dym strzelał w niebo. Wszystko było nie tak. Jeden ze Skrzydlatych, kat, z przerażająco wykrzywioną twarzą zawiesił pętlę na jej szyi. Aga pragnęła wrzeszczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Miotała się we wszystkie strony, na nic. Naraz ziemia usunęła jej się spod nóg. Ryk tłumu przemienił się w straszliwą pieśń. Ciało Agi przestało podrygiwać, ale wciąż widziała i słyszała wszystko wokół. Na jej ramieniu przysiadł czarny kruk. Chciała krzyknąć, że wciąż żyje, nie udało im się, żyje. Na próżno. Zaczęła zapadać ciemność. Nagle jednak wszystko się rozpadło. Tłum, Pałac, strażnicy, niebo. Niczym podarte kartki papieru, które roznosił wiatr, rozpadali się powoli na kawałki. Potem nie zostało nic, prócz bieli tak oślepiającej, że musiała zamknąć oczy. Przez chwilę trwała cisza. Potem powoli otwarła oczy i zamrugała kilka razy. Wszystko było jakby zamazane, raziło ją światło, ale dostrzegała zarysy budynków. Była w Mieście? Potem widok się wyostrzył i dostrzegła, że nie były to budynki, a jedynie ich ruiny. Ruiny opustoszałego miasta. Kiedyś architektura tego miejsca musiała budzić podziw swym pięknem, dokładnością i symetrią. Teraz jednak zostały poważnie nadgryzione zębem czasu. Większość budynków było przeżartych pleśnią, zdemolowanych, popękanych, porośniętych bluszczem. Podtrzymujące je kolumny w większości się zawaliły. Nie ostało się żadne okno, szkło zaścielało również popękany chodnik. Coś, co kiedyś było centrum miasteczka, stanowiło pustą dziurę z wyrwą zamiast fontanny, dziurę pośród gruzu i pyłu. Pod nieobecność myszy rośliny, a zwłaszcza chwasty, rozrosły się. Sprawiało to wszystko przygnębiające wrażenie. Mechaniczka wyobraziła sobie, jak to miejsce kiedyś musiało tętnić życiem. Co się z nim stało? W tym momencie usłyszała chrzęst żwiru i już wiedziała, że nie jest sama. Decydowała się, czy siedzieć cicho i nie zdradzać swojej obecności, czy ujawnić się. W końcu stwierdziła, że musi wiedzieć, na czym stoi. - Halo? Kto tu jest? Pokaż się! – zawołała, siląc się na butny i odważny głos, choć tak naprawdę była zalękniona. Gdzieś na obrzeżach świadomości wiedziała, że jest to tylko sen. Ale działo się coś dziwnego. - Dobrze. Jestem tutaj. Czekałem na ciebie, vanyan sòlda – usłyszała spokojny, głęboki głos. Po chwili zza uliczki, powolnym krokiem wyłoniła się postać. Była niewysoka, miała dziwne, szaro-białe futerko w pasy, czarne włosy, maskę na pyszczku, ciemnoczerwone epolety na ramionach i łapacz snów zawieszony na ogonie. Całość sprawiała dziwne, ale przyjazne wrażenie. – Jestem Farrin. - Skąd mnie znasz? I gdzie ja jestem? - Znajdujesz się w Vea’m’Kanisyen, tłumacząc na język powszechny, Mieście Mechaników. Znam cię, bo byłem świadkiem powstawania Przepowiedni. Znam cię, bo zna cię każdy Mechanik. - Więc jesteś Mechanikiem? – przyglądała mu się, wciąż nieco nieufna, gotowa do obrony w każdym momencie. – Zatem witaj. Nie muszę ci się przedstawiać. Mam jednak więcej pytań. Nigdy nie słyszałam o żądnym Mieście Mechaników. Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? - Musiałbym zacząć od początku – zamyślił się lekko. – Po pierwsze, Miasto Mechaników istnieje obecnie poza czasem i przestrzenią. Kiedyś było naprawdę wspaniałym miastem. Chlubą potęgi Mechaników. Musiałem je chronić przed Władcami Wiatru. Jako jedyny żywy z mieszkańców. Mieszkańców jednego z najpotężniejszych niegdyś miast globu. - Miasto Mechaników? Najpotężniejsze? – Aga nie posiadała się ze zdumienia. - Usiądźmy - Farrin machnął łapką i cały brud i gruzy pod ich stopami zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się prosta drewniana ławka. - Na historii w szkołach na pewno uczyliście się, co było przed podziałem. A także co po nim. Ale nigdzie nie dowiecie się prawdy. To jest po części winą cenzury Skrzydlatych, a po części po prostu czasu, który zatarł prawdę wśród pokoleń. Gdy Wielki Szaman dzielił Szamanów na rasy, najpierw stworzył Mechanika. Nigdy nie mieli oni stać ponad Władcami Wiatru i Duchownymi Przewodnikami, ale w oczach najwyższego boga Mechanicy byli po prostu najdoskonalsi. Tak jak ich potężna magia. Tak. Nie patrz z takim zdumieniem w oczach. Tak było. Władza nad zjawiskami atmosferycznymi, nekromancja. To były piękne zaklęcia na pokaz. Nasza magia była potężna i łamała wszelkie bariery fizyczne. Wznieśliśmy potężne Miasto Mechaników w zaledwie kilka miesięcy! Przybyły do nas pozostałe rasy z propozycją budowy wspólnego miasta, mysim imperium, tętniącym sercem kraju. Przystaliśmy na to. Daliśmy się ponieść pysze i pozwoliliśmy zamydlić oczy słodkimi obietnicami harmonii. Tymczasem Władcy Wiatru i Przewodnicy nas zdominowali. Zepchnęli w kąt. Nasza moc poszła w zapomnienie. Utraciliśmy swoją potęgę – znów się zamyślił. – Być może była to kara za pychę. Mechanicy zapomnieli, jak wspaniali byli kiedyś. Pozostałem tylko ja. Poza czasem. Poza światem. Wezwałem cię tu więc, aby otworzyć ci oczy naprawdę. Jesteś Wojowniczką. Łączysz w sobie cechy obu ras, ale w największym stopniu należysz właśnie do naszej rasy. Przekaż prawdę pokoleniom. Pewnie nigdy nie odzyskamy dawnej chwały, dawnej mocy, dawnych run. Ale nie możemy zapomnień. Nigdy. W miarę opowieści Aga zaczęła dostrzegać w mieście różne rzeczy. Ogromny proporzec z herbem Mechaników powiewający na wietrze. Runy wyrysowane na murach. Na jej oczach coś zaczęło się zmieniać. Stało się jaśniej. Zamrugała kilka razy i nie stała już w ruinach Miasta. Stała w potężnym Vea’m’Kanisyen. Wokół niej na ulicach roiły się tłumy, najróżniejsze kolorowe budynki ich ogrom i liczba, mur okalający całe Miasto. Wielki pałac. Spore targowisko. Dźwięk trąbek. Śmiech i krzyki w różnych językach. Wspaniała magia. Agamyszka pochłaniała to wszystko wzrokiem i wiedziała, że nigdy w życiu nie zapomni tak wspaniałego widoku, zbyt rzeczywistego jak na zwykły sen. Zaczęła biec tłumnymi uliczkami, ale widok rozmywał się przed jej oczyma. - Nie! – krzyknęła, widząc zanikające Miasto, choć ono tak naprawdę zanikło już dawno temu. Upadła i wyciągnęła ręce w stronę gasnącego widoku. Poczuła, jak jakaś siła podrywa ją w powietrze. Próbowała się opierać, ale frunęła pośród nicości. - Nie pozwól zapomnieć, vanyan sòlda. Nigdy. Powodzenia. Frunęła. Poderwała się gwałtownie z łóżka, w gorączce, z szokiem. CIĄG DALSZY NA STRONIE 3 Dernière modification le 1453401540000 |
Agamyszka « Citoyen » 1390397820000
| 0 | ||
Przepraszam za doublepost, ale refresh. Rozdział czwarty już gotowy. : D Pewnie wielu z was nie zrozumie drugiej połowy rozdziału czwrtego. Nie dziwię wam się - po prostu nie chciałam zbyt bardzo zdradzać fabuły. ;d Wyjaśnię więc: Wiiikiiixp i Serozjadka należą do Armii Powszechnej - armii Władców Wiatru, którzy podpisali sojusz z Duchowymi Przewodnikami. Mają one zamiar pozbyć się jeńca, niewygodnego świadka. Jednak Wiiikiiixp dba tylko o siebie, więc pozbyła się także Serozjadki. Starałam się odzwierciedlić w tym ich charakter - jak jak mi to podały. Liczę, iż sie nie zawiodłyście. /EDIT/ Prosiłabym, aby screeny myszek były dokładnie takiej wielkości: A więc ci, którzy mają większę, proszę o zmniejszenie. ^^; |
Serozjadka « Citoyen » 1390402260000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Czwarta część była super, nie mogę się doczekać kolejnej. Tylko z błędem wszędzie masz Serozjadka. Myślę, że idealnie odzwierciedliłaś mój charakter. Ciekawe kim jest ta biała myszka, bo patrzac po postaciach bardzo wiele było białych. A tu masz poprawiona mysz: Myślę że taka wielkośc będzie ok. |
Niedorzeczny « Censeur » 1390402380000
| 0 | ||
^ Not found xD z zdjeciem chyba nie wyszlo again xD |
Serozjadka « Citoyen » 1390402560000
| 0 | ||
Xalexiix a dit : Zobacz teraz. |
Niedorzeczny « Censeur » 1390404180000
| 0 | ||
Serozjadka a dit : Jest :D tera gra! Cos zauwazylam ze strasznie fanfickow sie natlok zrobil o: Trzeba tez sie wkrecic! :D |
Cubozoa « Citoyen » 1390413780000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Fajny 4 rozdział c: Fajnie odzwierciedliłaś charakter, który ci podałam ^^ |