[Ukończone] [Fanfiction] Mechaniczny Szaman |
Holyhound « Censeur » 1390476240000
| 0 | ||
... Czyżby moja mysz była tym świadkiem?! |
Agamyszka « Citoyen » 1390481400000
| 0 | ||
CIĄG DALSZY` ROZDZIAŁ 45 Agę trawiła gorączka. Próbowała zasnąć, ale miotała się jak w półśnie. Po chwili poddała się i zaczęła rozmyślać o tym, czego się dowiedziała. To na pewno nie był sen. Wykluczyła tą możliwość od razu. Rozmawiała z jednym z pradawnych Mechaników. I poznała prawdę, która niemal jeżyła jej futro. Stracili tak wiele. Wszystko przez Władców Wiatru. Gdyby nie ich chęć władzy nad innymi, gdyby nie ta pogarda i duma… Nie musiałaby dzisiaj walczyć. Obudziłaby się we własnym domu. Szczęśliwym domu. Czuła do nich jeszcze większą nienawiść. Chciała ich zniszczyć. Zgładzić w tej walce. I odzyskać utraconą prawdę. A można było to zrobić na jeden sposób – wygrać wojnę. Musiała zacząć realizować swój plan. O 7:03 wstała z łóżka. Nie przewidziała gorączki, która krzyżowała wszystko. Zataczała się i obijała po pokoju. Było jej nieznośnie gorąco i bolał ją każdy mięsień ciała. Zaklęła. Musiała być w pełni sił. Nie chciała korzystać z pomocy medyka, niespecjalnie także pociągało ją faszerowanie się lekami. Wzięła prostą tabletkę na zbicie gorączki, licząc, że wystarczy jej na cały dzień. Pierwszym jej zadaniem było zebranie odpowiedniej grupy. Według jej szybkich przeliczeń powinno być to około kilkudziesięciu myszy. Problem polegał na tym, aby szczegóły nie dostały się do niepowołanych uszu. Weronika wyraźnie zakazała jej udziału w jakichkolwiek misjach. Ale kto jej mógł czegokolwiek zabronić?! Stworzyć przeszkodę przed Wojowniczką? Jeśli się nie uda, zrobi to chociażby sama! Agamyszka nie pominęła faktu szpiega w Obozie. Dlatego postanowiła nie ujawniać szczegółów zbyt wcześnie. Potem zdrajca i tak nie będzie miał czasu, żeby zareagować. Wszystko miało dziać się pod przykrywką prostej, samorzutnej akcji dywersyjnej. Zdała się na pomoc Myrshki, która obiecała rozpuścić wici wśród najbardziej zaufanych osób, które miały je przekazać swoim zaufanym osobom. Ryzyko było duże i Mechaniczka znała stawkę. Była gotowa je podjąć, byle rzucić się w wir walki. Choć wojna wisiała w powietrzu, widziało się ją na każdym kroku i czuło jej smak w powietrzu, wszystko stało w miejscu, a ostateczna bitwa była tylko odległym marzeniem. Czas na cios. Śniadanie jadła spięta, nie patrząc w oczy towarzyszom, co nie było trudne, bo atmosfera przy ich stoliku i tak od jakiegoś czasu daleka była ideałowi. Jak dotąd Boszka i Patkall starali się ją jakoś podtrzymać. Widać jednak było wyraźnie, że znaczna część grupy unika Agi. Jasne. W końcu to ona spowodowała to wszystko. Zerwała z Tombarden, a potem zaczęła się zachowywać jak odludek. Całe dnie na treningach. Nie była sobą. W tej chwili jednak duma zabroniła jej przyznać, że to jej wina. Była zła. Prychnęła jednak tylko, wmawiając sobie, że na wojnie nie przyjaźń jest najważniejsza. Dlatego udział w akcji mogła zaproponować tylko Serozjadce i Boszce. Ufała im obu w tym momencie najbardziej. Zdawała sobie też sprawę, że to może udowodnić lojalność Sero wobec Rebeliantów i zdementować podejrzenia o zdradę i szpiegostwo. Taką samą propozycję złożyła Boszce. Przyjaciółka przyjęła ją z pewnym wahaniem. Podawała w wątpliwość pewne szczegóły planu, ale w końcu przystała. Znała Dzielnicę Skrzydlatych jak nikt inny. Po śniadaniu zabrała się za ostre treningi. Nie tylko mieczem. Nie tylko potęgą magii. Zdecydowała się także na broń palną. Celowanie z niej szło jej znacznie gorzej, niż z łuku. Silny odrzut także sprawiał jej problem, dlatego wybrała prosty pistolet. Obracała broń w łapce raz po raz, zastanawiając się nad potęgą techniki. Silniki spalinowe, broń palna, elektryczność. To były tylko przykłady osiągnięć techniki i wielkich wynalazków niedawnych czasów. Nie można powiedzieć, że to nowinki, ale naprawdę niewiele domów w Mieście posiadało prąd. Samochody, ciężarówki, furgonetki i samoloty dopiero stawały się powszechne. Szli wielkimi krokami naprzód. Broń biała, zwłaszcza miecze, nie wyszły z użytku, ale zostawały powoli wypychane na drugi plan. Agę, wychowaną w biedzie, szokowała taka broń. Taka łatwość odbierania życia. Przeładować, strzelić, bum, ktoś nie żyje, czynność powtórzyć. Parę ruchów ręki stało się wyrokiem śmierci. Z takimi myślami dała się pochłonąć treningom. Zjadła sowity obiad i kolację. Przekazywała wieści zaufanym osobom z Obozu, lecz było ich niewiele, bo mało kogo znała. Potem zaczęła realizować plan. Faza pierwsza: uwolnić niesłusznie oskarżoną pilotkę. Wbiegła do aresztu, gdy słońce zaczęło powoli zachodzić. Uwolniła zdumioną Sero, po czym wytłumaczyła jej wszystko i rzuciła jej broń – pistolet i sztylet. Na pyszczku uwolnionej zagościł szeroki, trochę przerażający uśmiech, oznaczający całkowitą aprobatę planu. Faza druga: zebrać wszystkich. Głębiej położone części wnętrza Oka pustoszały o tej porze, a duża grupa mogła przyciągnąć czyjąś uwagę. Na szczęście udało się wszystkim przedostać bez problemu do baz wojskowych. Aga przeliczyła wszystkich zebranych: trzydziestu siedmiu. Głównie Mechanicy, pięcioro nie-szamanów i tylko dwóch Władców Wiatru, towarzyszki z jej grupy. Jaszcze raz objaśniła plan wszystkim. Dostać się do Dzielnicy Władców Wiatru. Uderzyć w samo serce. Pokazać potęgę Mechaników. Ujawnić całemu światu, że vanyan sòlda żyje. To był ich cel. Ryzykowny. Szalony. Ktoś powiedziałby, że bez sensu, samobójczy. Ale oni mieli dość braku działania. Lepiej odnieść rany w walce, niż nabawić się odcisków od spoczywania w jednej pozycji bez zmian. Jeden z nich miał pozostać, aby przerzucić ich w umówione miejsce teleporterem, w jedną stronę i z powrotem. Gdyby powrót się nie udał, tym miała się zająć Aga, choć przeniesienie kilkudziesięciu osób tak daleko było diabelnie wyczerpujące, niemal ponad siły. - Jeśli ktoś jeszcze się waha, niech zawróci teraz, bo potem będzie za późno. Nikt nie zachowa pretensji – zapanowała cisza. – Nikt? Dobrze. Faza trzecia: atak. Rozdział 46 - Część I Poczuła drżenie, gdy maszyna budziła się powoli do życia. Zerknęła za szybę, aby zobaczyć za nią operatora. Mechanik o czarnych włosach opadających niesfornie na oczy, o stopniu zapewne kaprala, obsługiwał pewnie teleporter. Aby przerzucić dość liczną grupę, Aga wspomogła go swoją magią. Błękitne obłoki wiły się wokół nich. Zerknęła przelotnie na Serozjadkę, a ona odpowiedziała jej spojrzeniem. - Wszystko w porządku? – spytała. - W jak najlepszym – odparła Aga, choć nieco minęła się z prawdą. W tych ostatnich, kluczowych chwilach zaczęły ją dopadać wątpliwości. Czy robi słuszną rzecz? Sprzeciwiając się woli tak wielu osób w Obozie? Atakując samo serce Dzielnicy Władców Wiatru? Czy to nie zbyt wielkie ryzyko? Czy wybaczy sobie, jeśli ktoś podczas akcji zginie? Potem odepchnęła wszystkie myśli. Zrobiłaby to za każdą cenę. Żeby pokazać Władcom Wiatru, że nie umarła. Żeby uderzyć w ich dumę. Szarpnięcie we wnętrznościach. Uczucie lekkości i lotu. Zniknął Obóz i nie było już miejsca na wątpliwości. Tylko tu i teraz, na bok konsekwencje. Rzadko kiedy bywała w Dzielnicy Władców Wiatru. Centrum widziała tylko raz – w ten koszmarny dzień, kiedy została pojmana. Teraz nadszedł czas na zemstę. Pod łapkami poczuła nagle brukową kostkę. Rozejrzała się błyskawicznie i czujnie. Znalazła się w tłumie. Nie dużym, ale też nie niewielkim, typowym dla wieczornych godzin wśród Skrzydlatych. Zaczęła się rozpychać wśród zdumionych obywateli. Miała na sobie maskę, nikt jak na razie nie mógł jej rozpoznać. Odszukała w tłumie wzrokiem Boszkę. Już wyciągnęła broń. Aż pałała się do walki, nawet z własnym plemieniem. Wyglądało na to, że udało jej się pokonać lęki przeszłości. Wtedy Agamyszka wrzasnęła, co miało być znakiem do ataku: - NIECH ŻYJE PLEMIĘ MECHANIKÓW! Nagle zakotłowało się. Ryk został podjęty przez kilka gardeł. W samym centrum dzielnicy największego wroga rzucili się do ataku. W kilku miejscach zapłonął niespodziewany ogień. Kilka osób zaczęło krzyczeć. Aga przepchała się naprzód, wyciągając miecz. Znajdowała się na wielkim placu, przed sobą mając strzelisty Pałac Przywódcy z białego marmuru. Nienawidziła tej budowli. Przed nią pojawiło się dwóch Strażników Porządku, umundurowanych. Nie wojsko, które pewnie ruszyło na front, walczyć z Mechanikami. To działało na ich korzyść. Byli potężni. Nie zdążyli wyciągnąć broni, ale zaatakowali z dwóch stron magią. Uderzyła w nią tak ogromna siła wiatru, że z trudem ustała, ale potem odepchnęła ich. Polecieli w dwie różne strony, jak szmaciane lalki. Wiedziała, że musi wesprzeć walczących rodaków, dlatego rzuciła się w wir walki. Zwalały się na ziemię pomniki zasłużonych Władców Wiatru. Szalały płomienie. Strażnicy uginali się pod wściekłym naporem rzekomo ,,słabszej rasy”. * * * Sero manewrowała sztyletem i magią. Nie była w tym mistrzem, ale złość dodawała jej sił. Złość na współplemieńców, którzy zniszczyli jej dzieciństwo, odebrali radość i dobroć, a następnie zdradzili i porzucili. Jeden ze Strażników zaatakował ją z góry i kopnął w twarz. Zachwiała się, ale odepchnęła go z pasją i cisnęła nim o ziemię. Stracił przytomność. Wtedy ryknęły syreny. Z ciężarówki, która wjechała na plac, wyskoczyli żołnierze. Mieli karabiny, ale najwyraźniej otrzymali polecenie wziąć ich żywcem, bo atakowali jedynie czarami obezwładniającymi. Potem zobaczyła kogoś, kogo ujrzeć się nie spodziewała. Ta, która posłała ja na niemal pewna śmierć i zdradziła, teraz walczyła z młodym Mechanikiem, przypierając go do muru. Pilotka w rykiem wściekłości rzuciła się w jej stronie. Przeteleportowała młodzieńca w bezpieczniejsze miejsce i przypuściła atak na zdumioną Władczynie Wiatru. Oficerka Wiiikiiixp. - Ty żyjesz?! – wykrzyknęła w zdumieniu i po części złości, blokując jej cięcie magiczną barierą. - Tak! Nie tak łatwo mnie zabić, hę?! – Odparła, uderzając w barierę. – Dawniej bym cię zabiła z zemsty, ale zmieniłam się! - Wiiikiii próbowała różnych czarów, aby odeprzeć przeciwniczkę, ale nie dawała rady. Bariera kruszyła się. – Właściwie, coś ci zawdzięczam. Gdyby nie ty, dalej gniłabym w wojsku, marnując swoje życie i stając się coraz gorszą z dnia na dzień. Dzięki temu, że wykopałaś mnie wtedy z samolotu, odkryłam, że lepiej żyje mi się wśród Rebeliantów. Dziękuję. Dobranoc. – Z tymi słowami Serozjadka przełamała barierę i uderzyła ją głownią miecza w tył głowy. Oficerka padła bez przytomności na ziemię. * * * Zwarta grupa kilku Mechaników z Agą na czele pokonała dwudziestu Strażników. Nie było już nikogo, oprócz kilku zbyt odważnych Władców Wiatru, którzy próbowali z nimi walczyć. Wojowniczka rozłożyła skrzydła i wzniosła się w górę, spoglądając na Dzielnicę. Kilka budynków płonęło, centrum zostało zdewastowane. Boszka podfrunęła do niej i podała ogromną flagę. Zaatakował ją jeszcze jeden śmiały Skrzydlaty, młodzik o blond włosach, denerwując ją uporczywymi, prostymi zaklęciami, niczym mucha krążąca wokół ucha. W końcu podcięła mu skrzydła trzonkiem flagi i spadł z ogłuszającym krzykiem. Ten upadek mógł go zabić, pomyślała, ale nie była w stanie mu współczuć. Stanęła na dachu wspaniałego Pałacu, gdzie dumnie powiewał wielki proporzec z herbem Władców Wiatru. Wzmocniła swój głos magią, zdarła maskę i krzyknęła: - OBYWATELE MIASTA. W DNIU ATAKU NA DZIELNICĘ WŁADCÓW WIATRU, MY, MECHANICY, WYPOWIADAMY WAM OTWARTĄ WOJNĘ. NIE JESTEŚMY TAK SŁABI, JAK WAM SIĘ WYDAJE. MOŻEMY WAS ZNISZCZYĆ. I MÓWIĘ TO JA, VANYAN SÒLDA . ŻYJĘ. MOJA ŚMIERĆ BYŁA KŁAMSTWEM, CO MOŻECIE UJRZEĆ NA WŁASNE OCZY. I MAM ZAMIAR WALCZYĆ RAZEM Z POZOSTAŁYMI REBELIANTAMI, ABY POWSTRZYMAĆ TERROR ORAZ DYSKRYMINACJĘ NASZEJ RASY. WZYWAM WSZYSTKICH MECHANIKÓW DO WALKI. NIE DAJMY SIĘ ZMIAŻDŻYĆ! Uniosła miecz w górę, potem skierowała go w stronę tłumu i na koniec opuściła. Potem zdarła proporzec skrzydlatych i zrzuciła go. Za sprawą magii ognia rebeliantów zapłonął w powietrzu i opadł powoli na ziemię, niczym kula ognia, iskrząca i dymiąca pod niebo. Miast niego, zawiesiła flagę Mechaników. Krwistą czerwień i trybiki. Rebelianci wrzeszczeli. Gwiazdy przyglądały się ich triumfowi. Nadjeżdżało wojsko. Konwój ciężarówek zbliżał się. Tempo reakcji wskazywało na stan, w jakim znajdowała się armia ich wrogów. Rozpostarła nad nimi barierę ochronną. Pozostali szybko ją podjęli i wsparli. Agamyszka była pewna, że patrzy na nich całe Miasto, cały kraj. Wtedy poczuła drżenie powietrza. I że za jej plecami kształtuje się dym. Usłyszała głos. Dobrze znany jej głos, który często wracał do niej w snach. - Witaj znów, Wojowniczko. Rozdział 46 - Część II Witaj znów, wojowniczko. Charyzmatyczny, cichy, pogardliwy głos. Głos, który poruszał tłumy. Odwróciła się powoli. Przywódca Władców Wiatru. Stał na dachu, kilka metrów od niej, otoczony smolistym dymem. Potężny jak nigdy. Aga czuła bijącą od niego moc. Na głowie miał hełm i maskę, spod której wymykały się burzliwe białe pasma włosów. Stalowe oczy, zimne i pewne siebie spoglądały na nią. Usta miał wykrzywione w uśmiechu, ale nic w tym uśmiechu z radości. Był pełen okrucieństwa. Wiatr przybrał na sile i stał się dzikim wichrem, miotającym wokół nich, podsycającym płomienie i śmiejącym się szyderczo. Niemal była w stanie słyszeć jego szepty, szepty wiatru. Rozstawiła pewniej nogi. Zacisnęła pięści. Tatuaże szamana, te, z którymi rodził się każdy zdolny do magii, u niej krwistoczerwone, jak to u Mechanika, zapłonęły dzikim blaskiem, niemal parząc skórę. Nigdy jeszcze nie doświadczyła podobnego zjawiska. Była Wojowniczką i wybraną przez bogów. A jednak bała się stojącej przednią osoby. Nie mogła powstrzymać tego lęku. Potem on odezwał się: - Wiedziałem, że w końcu tu przybędziesz. Staniesz u mych bram. Naiwne jagnię, porywające się prosto w paszcze wilka. Odruchowo cofnęła się i odwróciła. Nie widziała już tłumu, nie słyszała jego ryku, nie widziała żadnej innej części świata, wszystko dookoła spowite było dymem, otoczone szalonym wiatrem. Spojrzała w górę. Czarne, burzowe chmury formowały się w wir tuż nad ich głowami. Z nieba na ziemię spływały w furii błyskawice, grzmoty brzmiały jak ryk dzikiego zwierzęcia głodnego ofiar. Nie było już żadnego świata. Był tylko skrawek dachu, ona i Przywódca Władców Wiatru. - Nie jestem już jagnięciem – wokół jej nadgarstków zatańczyły ogniki, które przeistoczyły się w krwistoczerwony ogień. Starła się powstrzymać drżenie głosu. Poczuła się pewniej. – Nigdy więcej. Odpowiedział jej tylko śmiech. - Możesz mi się oddać dobrowolnie. Tak jak tamtego dnia, na oczach wielu Rebeliantów. Nie zabiję cię od razu. O nie. – Śmiech. Przerażający śmiech. – Nie doceniłem cię w dniu egzekucji. Jest w tobie ogromna moc. Rzekłabyś, boska moc. Nie można jej pozwolić przepaść. Wyssę z ciebie tę moc do cna. Nie pozostawię nic, prócz skorupy ciała z wyblakłymi znakami szamańskimi. Strącę twoją duszę w otchłań. Jesteś dotąd moim najpotężniejszym wrogiem. To zasługuje na docenienie. A potem, z mocą trojga i potęgą pradawną całe Transformice uklęknie przede mną, czy tego chce, czy nie. Złamie Rebeliantom kręgosłupy obcasem buta. Bo nie ma takiej siły, która by mi dotąd przeszkodziła i nie będzie. - Nie. Nie jesteś w stanie. Nawet ty nie możesz posiąść aż tak wielkiej mocy. To by cię zabiło! - Ależ tak? – uśmiech Władcy Wiatru stawał się coraz szerszy i straszniejszy. Białka oczu zastąpił fiolet, a źrenice stały się pionowe, jak u kota. Wił się z nich ciemnozielony dym. Czarna magia. – Bo ja nie jestem do końca mysią istotą. Ja jestem półbogiem! Półbogiem wiatru! Dym, czarniejszy, niż najgłębsza czerń, strzelił wysoko w górę, otaczając ją. Wystrzeliła na skrzydłach w górę, usiłując uciec od formujących się czarnych macek. Z dymu wyłaniały się kształty zwierzęce i twarze. Nie mogła w nieskończoność uciekać. Kryć się za bezpieczną barierą Obozu Rebeliantów. Po to tu przybyła. Aby walczyć. Czuła w sobie siłę, była gotowa do walki, nawet jeśli musiała zmierzyć się z mocą półboga. Zaczęła gwałtownie pikować w dół, skupiając wokół siebie tyle mocy, ile była w stanie. Zamieniła się niemal w żywą kule ognia. Powietrze stawało się coraz gorętsze, ale nie robiło jej krzywdy. Coraz szybciej zbliżała się w stronę przeciwnika. Zwykła mysz na ten widok padłaby na kolana i zmówiła modlitwę z przerażeniem, błagając o życie, ale nie on. On patrzył prosto na nią i wybiegł jej naprzód. Biła od niego potęga, która krzesała błyskawice, która nakłaniała wiatr, aby stawiał Adze opór. Potem nastąpił wybuch. Dwie potęgi – wiatru i ognia – starły się ze sobą, z okropnym hukiem. Pałac zadrżał w posadach, na dachu pojawiła się siatka pęknięć, posypał się tynk, ale budynek zdołał ustać. Gdy opadł pył, Adze wróciło czucie w ciele. A wraz z nim ból. Była poobijana. Leżała na brzuchu i szybko wstała. Miała poobcierane całe ciało, ale nic poważniejszego jej się nie stało. Podobnie jak Przywódcy Władców Wiatru. Także powstał, z klęczek, ocierając krew z rozciętej skroni. Ryknął ze złością i przypuścił na nią atak, wznosząc się w powietrze. Nie zdołała się jakkolwiek obronić przez pędzącą błyskawicą, ledwie udało jej się uchylić, ale i tak zawadziła o jej ciało. Całe ramię zapłonęło bólem. Nie mogła powstrzymać krótkiego okrzyku. Poczuła swąd palonego mięsa. Szybko zaczęła regenerować ranę, ale wtedy wróg natarł po raz kolejny. Tym razem uderzył całą mocą Władców Wiatru, jakby pochwycił sam wicher, nadał mu postać czystej magii i cisnął w jej stronę. Stworzyła tarczę, ale ledwie oparła się atakowi. Odpowiedziała tym samym, czystą Mechaniczną magią. Czuła się wyczerpana, jej mięśnie drżały, ledwo walczyła. Ból przeszywał wiele miejsc w jej ciele. W którymś momencie w jej stronę strzeliła iskra, prosto w szyję. Zaskwierczała skóra. Cierpienie wytrąciło ją z równowagi, co pozwoliło okrutnemu Władcy Wiatru na kolejne natarcie. Zostawała spychana powoli do obrony, tracąc siły. W którymś momencie się potknęła. Po prostu. Ze zmęczenia i trudności z koncentracją. Wtedy poczuła, jakby w jej pierś uderzył ciężar całego świata. Stęknęła i poleciała w tył, prosto w smolistą czerń dymu, który formował się wokół dachu. Spadała w tę czerń i spadała w nieskończoność, jakby nie istniała ziemia. Niebo zaczęło zamykać się nad jej głową. Wiedziała, że gdy ją pochłonie, nie będzie dla niej nadziei. Nie była w stanie się ruszyć, zrobić cokolwiek, mogła jedynie spadać w otchłań czerni. W czaszce rozbrzmiewały dziwne szepty i sykliwe głosy. Zamknęła oczy. W jednej chwili przez jej głowę przewinęły się setki wspomnień. Tych radosnych, które tworzyły szczęście Agi. Jak gdyby umierała i widziała radosne przebłyski z życia. A może rzeczywiście umierała? Mama, tata, dom. Taniec i zapach storczyków wiosenną porą, śmiech. Myrshka trzymająca ją za łapki i frunąca nisko nad ziemią. Uśmiech Tombarda, jego uścisk. Wspólny trening z przyjaciółmi z Obozu. Każde uderzenie mieczem i strzał z łuku. Te drobne rzeczy sprawiające, że była tym, kim była. Agąmyszką. Vanyan Sòldą. Poczuła w sobie nagłą siłę, jakby w jej żyłach zamiast krwi płynęła magia. Otworzyła oczy, rozpostarła skrzydła i wybiła się w górę. Przebiła dym i wniosła się ponad miasto. Ku zdumieniu Przywódcy Władców Wiatru, który natychmiast ruszył do kolejnych ataków. On także jednak miał ograniczenia i słabł, a ona czuła, że nie istnieją ograniczenia. Nastąpiła wymiana najróżniejszych zaklęć, od których jarzyło się niebo, jednak tym razem szala zwycięstwa zaczęła przechylać się w stronę Agi. W końcu, w którymś momencie Władca Wiatru stanął na krawędzi dachu, broniąc się z całych sił, dziko, jak gdyby oszalał, wykorzystując resztki swojej mocy. Siatka pęknięć na dachu pod jego stopami powiększała się, aż w końcu pękła i z okrzykiem, wśród czerni dymu opadł w dół i zniknął jej z oczu. Szybko, szybciej, niż zdążyła pomyśleć, wróciła z powrotem na plac. Sytuacja wyglądała kiepsko. Bariera stworzona przez nią zaczęła pękać pod wściekłym naporem Skrzydlatych, Mechanicy byli coraz bardziej wyczerpani. Otaczały ich jednak zniszczenia, płomienie, a w górze wciąż powiewała ich flaga. Zebrała w sobie całą moc, objęła nią wszystkich Rebeliantów, krzyknęła, wyrzuciła pięści w powietrze i z rozbłyskiem przeniosła ich z powrotem do Obozu. Po tym wyczynie cała moc ją opuściła i upadła na kolana. ROZDZIAŁ47 Cała moc, euforia i uczucie, jakby w jej żyłach zamiast krwi płynęła czysta magia, zniknęły. Czuła tylko potworne przemęczenie ciała wyczerpanego walką i pokrytego ranami. Nie straciła przytomności, ale przez chwilę była pewna, że upadnie. Boszka i Serozjadka pomogły jej się podźwignąć z kolan. Aga rozejrzała się niepewnie. Panowało zamieszanie. Wszyscy biegali dookoła, potrącając się. Podtrzymywana z obu stron przez przyjaciółki, wykuśtykała z teleportera. Świat zamglił się na chwilę, a po otwarciu oczu Mechanicy, którzy brali udział w ataku, wymieszali się z żołnierzami z Obozu, wykrzykującymi polecenia. Tuż przed nią zaś stał Patkall. - Aga. – Wycedził. – Cóżeś ty zrobiła?! Nie czekał na odpowiedź, tylko odwrócił się i ruszył przed siebie, przedzierając ze złością tłum, a one w trójkę poszły za nim. W końcu dotarli do spokojniejszego zakątka, gdzie krzątało się tylko parę myszy. Posadził ją na łóżku i zasłonił parawanem. Posłał znaczące spojrzenie Boszce i Serozjadce, nakazując im odejść, co zrobiły z ociąganiem. Potem wybuchł: - Czy ty sobie, do ciężkiej cholery, zdajesz sprawę, co zrobiłaś?! – Chwycił wilgotną szmatkę, wodę utlenioną i bandaże, po czym zaczął ją opatrywać. – Jak mogłaś tak zawieść nasze zaufanie i narazić tak wiele osób na niebezpieczeństwo?! Bogini, wy wszyscy mogliście zginąć! Przerwał na chwilę, żeby odetchnąć. Przetarł i zabandażował jej rozcięte czoło. Wściekły Patkall. Zazwyczaj spokojny i opanowany, teraz trząsł się ze złości w tym momencie stanowił komicznie niecodzienny widok dla Agi, która parsknęła śmiechem i zaczęła rechotać, mimo bólu i pieczenia ran. - To nie jest śmieszne! Zachowujesz się jak pijana! Była pijana. Pijana triumfem, upojona zwycięstwem. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo rozjuszyli i zszokowali Skrzydlatych swoim śmiałym atakiem. Ba, ona pokonała samego Przywódcę Władców Wiatru! Potem jednak w jej głowie wybuchło na nowo wspomnienie z owej walki. Zdecydowanie nie należąca do istoty mysiej twarz, oczy, uśmiech, głos. Aura przerażającej potęgi. Czarna magia. ,,Ja jestem półbogiem!” Zadrżała i jej śmiech się urwał. Jak mogła pokonać go po raz kolejny? Jak mogli walczyć z Władcami Wiatru, z kimś takim na czele? I czego on tak naprawdę chciał? Jaki był jego cel, prócz zniszczenia rasy Mechaników? - Jesteś dość poraniona. Masz rozcięte czoło, paskudną ranę na plecach, przypaloną skórę na szyi i ramieniu oraz wiele otarć na całym ciele. Ale przeżyjesz. Poboli, przejdzie. Może to cię czegoś nauczy – rzekł, już spokojniejszym tonem, ale jakby mówił do dziecka, które napsociło. - A inni? - Jeden z Mechaników został postrzelony w rękę. Dużo innych ran na skutek walki, ale żadnej śmiertelnej. Odetchnęła z ulgą, a po chwili rzekła: - Patkall. Słuchaj. Wiem, że możesz być wściekły. Naraziłam wielu z was. Złamałam dany mi zakaz. Wypuściłam się w najniebezpieczniejsze miejsce w całym Mieście. Ale musiałam. Chciałam pokazać, że oni nie są nietykalni. Wiedziałam, że mi się uda. Nie wytrzymałabym, siedząc w miejscu i obawiając się ruszyć tyłka, bo szpieg patrzy. Jestem vanyan sòlda, ale to nie znaczy, że trzeba mnie traktować jak skorupkę od jajka. - Rozumiem – westchnął. – Chyba. Zdajesz sobie jednak sprawę, że za ten akt nieposłuszeństwa mogłabyś trafić do sądu wojskowego? - I co mogliby mi zrobić? Jestem ich legendą. Nie chodzi o czcze przechwałki, ale irytuje mnie to, że z jednej strony klękają przede mną na kolana, a z drugiej mówią, co mam robić, a co nie. Jeśli mam prowadzić wojnę, powinnam dostać swobodę ruchów. - Dojrzałaś. – Stwierdził. – Zmieniłaś się od tego dnia, gdy pierwszy raz rozmawialiśmy w jaskini. - Tak – zaśmiała się. Często ją irytował, matkował, zanudzał. Uparł się, że jest jej ,,opiekunem”. Był bardzo tajemniczy i gdy myślała już, że go rozgryzła w całości, zaskakiwał ją czymś nowym. Ale mimo wszystko, uratował jej życie. Dbał o nią. Na swój dziwny sposób lubił, nie jako vanyan sòldę, ale jako Agęmyszkę. Pomyślała o tej więzi, która połączyła ją z Władcą Wiatru. Po chwili za parawanem ujrzała poruszające się cienie i do środka wkroczyła reszta jej drużyny. Serozjadka i Boszka trzymała się nieco z tyłu, zerkając na siebie niepewnie. Były obandażowane w niektórych miejscach i nie wyglądały na w najlepszym stanie fizycznym. Lectral patrzyła na nią z mieszaniną różnych emocji: niepokoju, złości, zmieszania. - Aga, Aga, Aga – westchnęła. Eli podeszła do jej łóżka i spytała cicho: - Wszystko dobrze? Jak się trzymasz? - Boli i czuję się, jakby przygniótł mnie anvilgod, ale jakoś daję radę. – Uśmiechnęła się, ucieszona lekko, że cicha myszka w masce zaczęła się przełamywać. Lectral dodała jeszcze: - Szybko dowiedzieliśmy się, że zniknęła część członków Obozu, także ty, a teleporter został aktywowany. Szybko skojarzyliśmy fakty. Nawiasem mówiąc, trochę głupio postąpiłaś… ale cieszę się, że żyjesz, wiesz? Agamyszka burknęła coś w odpowiedzi i mruknęła: - Żyjemy. Wszyscy. Czego nie można powiedzieć o moralach Władców Wiatru. Wtedy naprzód wystąpił Tombard, a jej tętno gwałtownie przyspieszyło, choć jednocześnie poczuła nagłe wyrzuty sumienia i skrępowanie. Pół Skrzydlaty, pół Duchowny Przewodnik unikał jej wzroku, ale wiedziała, że był zaniepokojony. - Mam tu jako jeden nielicznych moce uzdrawiania, więc pozwól, że cię uleczę. Odpręż się. – Położył łapkę na jej klatce piersiowej i przymknął oczy. Mechaniczka poczuła nerwowe mrowienie. Zranione miejsca zapiekły, a po chwili przestały być odczuwalne. Miała wrażenie, że wstępują w nią nowe siły. Otarcia schodziły na oczach, choć nie całkowicie. Odetchnęła z ulgą i pewniej poruszyła mięśniami. W końcu jej uzdrowiciel odsunął się i wyglądał na trochę bardziej zmęczonego. - Dziękuję – rzekła Aga. Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. A potem nagle wszystkie wydarzenia potoczyła się w jednej chwili, zbyt szybko, aby choćby zareagować. Patkall zaczął mówić, aby wszyscy wyszli, gdy nagle rozległ się wybijający bębenki w uszach ryk syren, a światło zaczęło wszędzie gwałtownie mrygać na czerwono. Eli otworzyła usta do krzyku, ale nie dało się jej usłyszeć. Nastąpiła potworna wrzawa. A później huk, gdzieś w górze. Na ich głowy posypały się drobne kawałki sufitu wraz z pyłem. Alarm wył. Następnie huki zaczęły następować jeden po drugim. Jakby waliło się niebo. W głowach każdego z nich pojawiło się rozpaczliwe pytanie: Co się dzieje tam na górze? ROZDZIAŁ 48 Nie wiedziała nawet, jak długo tam stała, przytłoczona lękiem, wsłuchana w melodię zniszczenia. Syreny zawodziła, dając przerażający sygnał, że coś jest nie tak. Po chwili dopiero zdała sobie sprawę, że ktoś wrzeszczy jej prosto do ucha. Patkall. - NALOT! WŁADCY WIATRU ZABRALI SIĘ DO KONTRATAKU! MUSIMY EWAKUOWAĆ WSZYSTKICH DO PODZIEMNYCH POZIOMÓW OBOZU! - ZOSTAW TO MNIE! – odkrzyknęła. -I MNIE! –prawie w jednym momencie krzyknęły Serozjadka i Boszka, które aż paliły się do działania. - Oraz mnie – zabrał głos Tombard. Chyba nie miał teraz zamiaru spuszczać jej z oczu. - Mnie też – odezwała się, ku zdumieniu wszystkich, Eli. - DOBRA. SŁUCHAJCIE. MUSICIE DOPROWADZIĆ MIESZKANCÓW OBOZU DO CENTRUM WE WNĘTRZU GÓRY, GDZIE ŻOŁNIERZE ZAJMĄ SIĘ EWAKUACJĄ. ,,Uważajcie na siebie” usłyszała jego słowa, tym razem w głowie. - JUŻ, JUŻ, JUŻ! BIEGNIJCIE, TU NIE JEST BEZPIECZNIE! – jakby na potwierdzenie tych słów z sufitu oderwało się kilka rur, które omal nie spadły prosto na nich. Jako drogę na powierzchnię wybrały schody ewakuacyjne, którymi pędziły, ile sił w skrzydłach i łapkach. - Najlepiej będzie, jeśli się rozdzielimy. Część z nas zajmie się ewakuacją do Oka, a część spenetruje uliczki. Ja poprowadzę mieszkańców z centrum. - Idę z tobą. – Powiedział niemal natychmiast Tombard. - W takim razie my sprawdzimy uliczki i pogonimy maruderów – odparła Sero. - Chwila, będę potrzebowała trzeciej osoby. Tam na górze może być na prawdę gorąco – powiedziała Aga. Oczy wszystkich zwróciły się ku szarej myszce, trzymającej z boku. - Pójdę z Agą. –Mruknęła Eli. Po chwili wydostały się na powierzchnię, gdzie tłumy pędziły ku wnętrzu góry. Wszyscy byli doskonale zdyscyplinowani i nie dali się ponieść panice. Ale zastał je iście przerażający widok. Chmara śmigłowców i samolotów Władców Wiatru niemal przesłaniała niebo, niczym mroczny całun chmur burzowych. Chmurz, z których padał śmiercionośny deszcz bomb. Wybuchy wstrząsały Barierą, która stała się widoczna i na której pojawiła się siatka pęknięć. Nawet magia Agii nie byłaby w stanie długo ją podtrzymać. Od wstrząsów część wyższych budynków przeistoczyła się w ruiny, gdzieniegdzie tlących się. Czarny dym dopełniał apokaliptycznej scenerii. Prawie słyszała pełen triumfu śmiech Przywódcy Władców Wiatru. ,,Jeśli ktoś dzisiaj straci życie… nie daruję zdrajcy. Dopadnę go za wszelką cenę” pomyślała ponuro. Czasu nie było wiele. - Lećcie – zwróciła się do dwóch Władczyń Wiatru, które pokiwały głowami i ruszyły, klucząc między uliczkami, omijając gruzy i nawołując głośno. Aga z resztą polecieli zaś ku wylotowi Oka. Wnętrze dosłownie rozpadało się na kawałki. Minuty i wszystko się zawali. Aga podparła magią walące się ściany i strop, aby powstrzymać deszcz odłamków. Miała nadzieję, że wytrzyma tak długo, aż wszyscy zdołają uciec. Ciężar był jednak miażdżący, jakbym wzięła na swoje barki całe Transformice. Na jej czole pojawiły się krople potu i zmarszczka wysiłku. Po chwili delikatnie zelżał i ujrzała Tombarda, robiącego to samo, co ona. Stęknął i zamachał skrzydłami. Po chwili nastąpił kolejny wybuch, wstrząs i niespodziewanie wielka kolumna pękła i runęła w dół. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zadziałała Eli. Chwyciła marmur magią i z ogromnym wysiłkiem przytrzymała kilka sekund i opuściła na dół, ocalając tym samym kilka istnień. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Nie było następnych wybuchów i Aga pozwoliła sobie na nadzieję, że Skrzydlaci odpuścili, a góra wytrzyma. Ostatni spóźnialscy zniknęli w korytarzach ewakuacyjnych. Z ulgą i pewną niepewnością wypuścili strop z objęć magii. Wytrzymał. Wtedy bramy Oka zaczęły się zamykać. - Nie! – krzyknęła Aga z paniką. – Sero i Boszka wciąż tam są! -Spokojnie. – Pół Władca Wiatru, pół Duchowny Przewodnik przytrzymał ją, gdy chciała pobiec. – W centrum jest jeszcze jedna droga do podziemi. Dadzą sobie radę. Musimy iść. Ruszyli tam, gdzie wcześniej tłum i po jakimś czasie znaleźli się w długim korytarzu prowadzącym w dół. - Zrobiło się spokojniej. To już chyba Kon… - nie zdążyła dokończyć Mechaniczka. Kolejny wybuch był najgorszy ze wszystkich. Huk wydawał się nieskończony, a ziemia pod ich stopami zatrzęsła się. Wtedy tuż za Agą zawaliło się sklepienie. Dokładnie w miejscu, gdzie stał Tombard. W jednej sekundzie cały świat się zatrzymał. Potem Agamyszka poczuła paraliżujące zimno. W jednym momencie był tam, a drugiej został pogrzebany pod zawałem gruzu. Rzuciła się na tę stertę i zaczęła ją rozpaczliwie odgarniać. Po chwili dołączyła do niej Eli. Próbowały go odkopać. Mechaniczka odsunęła od siebie myśl, że miał niewielkie szanse przeżyć coś takiego. Trwało to kilka chwil, które wydawały się być przerażającymi godzinami. W końcu poczuła na swoim ramieniu łapkę myszki w masce. - Aga. To… to koniec. - Nie – zaszlochała. – Nie, nie, nie, nie, nie, nie. – Odgarniała, a gorzkie łzy zalały jej policzki. Łapki miała całe poranione i we krwi. – Nie, nie, nie, nie… Opadła na kolana. - Musimy iść, Aga. - Nie. Idź sama. - Nie możesz dać się tu pogrzebać. Chodź. – Chwyciła ją za rękę i podźwignęła na nogi. Nagle pod gruzami coś się poruszyło. - Bogini! Ze zdwojoną siła wróciły do odgrzebywania. Tym razem nadzieja dodawała im sił. Nie czuły bólu, słabości, ani duszącego pyłu, nie słyszały grzmotów. Po chwili wyłoniła się najpierw ręka, potem reszta Tombarda. Podniosły go. Oddychał. Żył. Z trudem trzymał się na nogach. Aga zapłakała z radości. - Zdążyłem się w porę zasłonić, ale nie do końca. Myślałem, że tam zginę. - Dzięki bogom, nie stało się tak. – Podtrzymała go, gdy prawie upadł. Brnęli dzielnie przed siebie, schodząc na coraz niższe poziomy. Wkrótce wybuchy przestały być odczuwalne. Aga czuła wściekłość, że musieli poddać się bez walki, podkulić ogon i uciec. Ale nie mieli żadnych szans. Czuła ból, że znaczna część Obozu na powierzchni znikła. Była pełna nienawiści dla zdrajcy i dostatecznie zdeterminowana, aby go wytropić. Szalała też z niepokoju o Boszkę i Serozjadkę. Oto i na własnej skórze mogli posmakować wojny i odczuć jej skutki. Władcy Wiatru odpłacą im za to. ROZDZIAŁ 49 – To na nic. Nikogo tu nie ma. – Serozjadka kopnęła kawałek gruzu. Jeśli uważała, że Obozie ciężko się odnaleźć, co miała powiedzieć teraz? Ruiny tworzyły splątanie uliczki, a kroczenie między nimi było śmiertelnie niebezpiecznie. Na ich głowę wciąż zwalały się szczątki. Zręcznie lawirowały między nimi. Ziemia co jakiś czas drżała, nadchodził kres Bariery. Obóz Mechaników. Mechaników, którzy wierzyli w ideę buntu mimo znikomych szans. Którzy wyczuli wojnę, zanim ona nadeszła i którzy w tajemnicy sumiennie wznieśli prężny ośrodek walki przeciwko Władcom Wiatru i Duchownym Przewodnikom. Trwało to lata, a pozostały zwęglone szczątki i kilka solidniejszych, tlących się budynków, których przeznaczeniem także było się zawalić – i to wszystko w ciągu zaledwie kilku minut. Boszka mimo niebezpieczeństwa, wzniosła się jeszcze wyżej i czujnym wzrokiem powiodła po morzu popiołów, starając się wypatrzyć kogokolwiek. - Jest tu ktoś? – zawołała. - Wracajmy. Nie ma sensu się tu narażać. Wszyscy znają procedury i na pewno się wynieśli – mruknęła myszka pilotka. Zatrzymała się jednak i wbiegła w uliczkę obok, gdzie bloki mieszkaniowe jeszcze się trzymały, choć to mogła być kwestia sekund. Przy tej uliczce mieszkała Shaiylo, a Sero miała złe przeczucie. Powinien być pusty. Wszyscy powinni byli zgodnie z procedurami ewakuować się do podziemi. Mieli dwie drogi – albo przez Oko, albo strażnicą w centrum. Ale mimo to była niemal pewna, że dostrzegła ruch w jednym z okien. - Ktoś tam jest – powiedziała. – To może być Shai. Chodźmy tam. Jej towarzyszka pokiwała głową, ale w tym momencie usłyszały kolejny huk. Głośniejszy niż wszystkie i wstrząsający ziemią. Zadarły głowy w góry , aby ujrzeć, że pod kolejnym natarciem Bariera kruszy się na kawałki. Miliony pęknięć pojawiły się na całej jej powierzchni , a potem blask, jaki wydzielała, przygasł, po czym rozbłysł na sekundę z ogromną mocą i Bariera pękła. To było tak, jakby ktoś nad ich głowami rozbił gigantyczne lustro, którego miliardy maleńkich odłamków. Odłamki magicznej bariery. Widok był poruszający, a towarzyszyło temu potężne wyładowanie magii. Obie zachwiały się, w uszach zabrzmiał jednostajny pisk. Potem Władcy Wiatru zaatakowali z podwójną mocą. Bomby spadały z nieba niczym deszcz. Coraz więcej słupów ognia i dymu. - Nie mamy dużo czasu. Szybko! Nie zawracały sobie czasu biegnięciem po schodach, podfrunęły do okna i rozbiły je. Tak jak się spodziewała, była tam Shaiylo. Skulona przy oknie, z chłodnym, ale lekko wystraszonym spojrzeniem. Na widok białej myszki, jej oczy rozbłysły wściekłością. - Czego tu chcesz? Mówiłam, żebyś zostawiła mnie w spokoju! Była bardzo blada, miała podkrążone, trochę szalone oczy, ślady łez na policzku i potargane włosy. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Sero poczuła przypływ poczucia winy, że to ona doprowadziła ją do takiego stanu. - Wstań, Shai – powiedziała łagodnie. –Musimy uciekać. Nie widzisz, co dzieje się na zewnątrz? - Widzę. I właśnie o to chodzi. Nigdzie się stąd nie ruszam. - Shai. – Położyła łapkę na jej ramieniu i wskazała na niebo. – Tego właśnie chcesz? Zginąć pogrzebana pod gruzami? Umrzeć tu? - Nie dotykaj mnie – syknęła i odepchnęła ją. Zerwała się na równe nogi i zaczęła płakać rozpaczliwym, urywanym szlochem. Wyglądała jak szalona. Boszka chciała interweniować, ale pilotka powstrzymała ją ruchem łapki. – Nie rozumiesz, do diabła? Nie mam już nic. Rodziny, domu, przynależności. Zostałam wykluczona, wyrzucona, Władcy Wiatru się mnie pozbyli. Straciłam wszystko. Nie pasuję do tej Rebelii! – z każdym wyrzuconym słowem krzyczała coraz głośniej i głośniej. – Nie zostało mi nic więcej, jak umrzeć. Ty zresztą tego chcesz. Zostaw mnie! – rozpłakała się na dobre. - Nie chcę twojej śmierci. Zmieniłam się. Mówiłam. Tak bardzo chciałabym zachować to nowe życie. - Sero przytuliła zrozpaczona przyjaciółkę. Może i cała ich znajomość podszyta była kłamstwem, ale nie chciała być nienawidzona przez białą myszkę. Tak bardzo pragnęła jej pomóc. Budynek drżał w posadach i jej towarzyszka musiała stworzyć bańkę ochronną, nie przerywając doniosłości tej chwili. Wydawać by się mogło, że świat zatrzymał się. Była ona i jej przyjaciółka, szlochająca w objęciach. – Pamiętasz, co sama kiedyś mówiłaś? Że po burzy nastaje tęcza? Przeżyłaś naprawdę potężną burzę, po której na niebie ukaże się wspaniała tęcza. Nie możesz się poddać, nie teraz. Musisz wstać i żyć dalej. Odpowiedział im huk i krzyk Boszki: - Musimy się stąd wynosić! Coś zmieniło się w spojrzeniu białej myszki, ale rzekła: - I tak mam zranione skrzydło. – rozłożyła je, aby pokazać wielką opuchliznę, rozciągającą się na lewym skrzydle, zapewne od opadających szczątków. - Nie mogę lecieć. Idźcie beze mnie. - Nie ma mowy. – pilotka złapała ją pod pachami i rozwinęła skrzydła. – Lećmy. Sam Wielki Szaman musiał im pomagać, bo udało im się cało i w jednym kawałku dotrzeć do strażnicy, która trzymała się dzielnie mimo płomieni. Dostały się do środka i odnalazły przejście. Schodziły coraz niżej i niżej, a huki cichy w miarę ich drogi. Shaiylo już się uspokoiła i szła razem z nimi, czasami niespokojnie pociągając nosem. Potrzebowała pomocy medycznej. Po chwili marszu krętymi, ale dobrze zabezpieczonymi korytarzami, odezwała się się: - Sero… - Hm? - Przepraszam za to. Wszystko. Chyba chciałam cię obwinić o całe zło, jakie mnie spotkało Nie zasłużyłaś. Starałaś się być dobra. - To ja powinnam przepraszać. Za to, co wtedy zrobiłam. Czyli między nami zgoda? - Oczywiście. Boszki uśmiechnęła się, słuchając w milczeniu pogodzenia się dwóch przyjaciółek. To była piękna i poetycka rzecz, w jak dziwnych okolicznościach odnalazły przyjaźń i jaką próbę przetrwała. To było godne pieśni. W tych czasach każda przyjaźń musi przejść próbę wojny. W końcu dotarły do podziemnych schronów. Wyglądały niczym wnętrze Oka, ale tutaj tunele były o wiele większe, światło jarzeniówek o wiele słabsze i bardziej sztuczne, a całość sprawiała jeszcze bardziej postapokaliptyczne wrażenie. Ale byli tu bezpieczni i mieli dach nad głową, a to było najważniejsze. W samym centrum, ogromnym podziemnym hangarze, zebrał się cały tłum Rebeliantów. Wszyscy wsłuchiwali się w polecenia z głośnika, który oznajmiał, że każdy musi zostać zarejestrowany, odebrać przydział żywności i niezbędnych rzeczy i udać się do przydzielonego pokoju. - Ciekawe, jak poradziła sobie reszta – mruknęła Boszka. - Miejmy nadzieję, że dobrze. Ale najpierw zajmijmy się tym, co niezbędne, potem to wybadamy. I doprowadźmy Shai do medyka – westchnęła. – Jesteśmy już bezpieczne. - Bezpieczeństwo – powtórzyła kremowo-biała myszka i rozejrzała się wokół. - Bezpieczeństwo – również powtórzyła Shai. Bezpiecznie. Czy jeszcze gdziekolwiek i kiedykolwiek będą mogły się tak czuć? Rozdział 50 – Czy to już koniec, Aga? – spytała cicho Eli. Aga odruchowo spojrzała w górę na plątaninę rur i sufit nad głową. - Kto wie? – mruknęła. – Stąd nic nie słychać, ale nie wiadomo, co dzieje się na górze. Miały ten koszmar za sobą. Udało im się wyjść żywym z ataku na Obóz. Nadal jednak nie miały wieści o tym, co z resztą ich przyjaciół. Gdy tylko zmizerowani i wyczerpani dotarli do podziemi, zaskoczył ich ogromny przepych miejsca. Aga spodziewała się kilku ciasnych korytarzy i stłoczonych pokojów, a zastała gigantyczne przestrzenie, tunele zalane sztucznym, czerwonawym światłem i, co najdziwniejsze, względny spokój. Oczywiście na tyle, na ile stać było tłum obywateli, którzy cudem wymknęli się z objęć śmierci i chronili pod ziemią, nie wiedząc nic o sytuacji na powierzchni, niepewni o losy pozostałych bliskich i zagubieni w nowej sytuacji. Nie panikowali jednak, nie wrzeszczeli i starali postępować zgodnie z wyznaczonymi procedurami. Priorytetem było załatwienie odpowiedniej opieki medycznej nad rannym Tombardem. Na szczęście działał tu punkt opieki medycznej, ale przepełniony był innymi potrzebującymi. Musiały pozostawić go tam pełne niepokoju. Potem udały się po przydział niezbędnych rzeczy: szarego kompletu ubrań pachnącego nieprzyjemnie środkami chemicznymi, podstawowych środków higieny, jedzenia i innych. Potem zostały im przydzielone pokoje. Wszystkie z nich były identyczne, niewielkie, ale przytulne, rozmieszczone obok siebie w korytarzach odchodzących od głównego pomieszczenia. Aga nie odstępowała Eli na krok. Mimo tłumu Mechaników dziękujących jej za pomoc lub klepiących po plecach ze szczęściem, że przeżyła, bez wiedzy, co z pozostałymi czuła się bardzo samotna. Gdy o godzinie dziesiątej w ramach oszczędności energii zgasły wszystkie światła, szara, cicha myszka pozostała w pokoju Agi, gdyż obydwie były zbyt znękane wydarzeniami dnia, aby radzić sobie z nimi samemu. Sama jej obecność dodawała Mechaniczne otuchy. Cisza przedłużała się, gdy siedziały w ciemności, jedna na łóżku, druga na kanapie. Wojowniczka nie odzywała się, zbyt mocno zgnębiona myślami, które czaiły się w ciemnych zakamarkach jej umysłu. Pozwoliła im wyjść na wolność i czuła się coraz gorzej. Obwiniała się o wszystko. To ona wyszła z inicjatywą ataku, głupia, zbyt mocno pewne siebie. Poczuła się jak dziecko, które z drewnianym mieczem zamierzyło się na czołg. Co myślała, zadzierając z całą potęgą, jaką dysponowali Władcy Wiatru? Nic dziwnego, że od dawna kontrolowali wszystkie inne rasy, skoro byli w stanie zmiażdżyć ich prężny Obóz w kilka chwil. T o ona. Ona wymyśliła to wszystko. Na początku była wściekła na Skrzydlatych za atak. Ale to ona go spowodowała. Był odwetem za jej bezmyślną akcję. Jeśli tego dnia ktokolwiek zginął, miała jego krew na rękach. - Jasna pieprzona cholera! – krzyknęła z rozpaczą i uderzyła z całej siły pięścią w ścianę. Przyniosło to tylko jeszcze większą gorycz i ból łapki. Elizaskoczona jej nagłym wybuchem podskoczyła w miejscu. - Aga? – spytała po chwili. – Co się dzieje? Wszystko w porządku? - Nie – odparła, pociągając nosem. – Nie jest. Tombard jest ranny, wiele innych też. Obóz runął w gruzach, rozjuszyliśmy Władców Wiatru. Co nam z tego przyszło? Żałuję wszystkich swoich decyzji. Każdej z osobna. – Poczuła nagle szczypanie łez w oczach. Tak dawno nie płakała. Zdała sobie sprawę, że tłumiła rozpaczliwie emocje, przyduszając je pozorami obojętności. Wyczerpując się treningami i wypełniając umysł wojną. Wojna. Wojna, wojna, wojna, nieustanne słowo, będące podstawą jej świata. Słowo, które zbudowało jej osobę i zmieniło. Nie była już Agą. Aga umarła tamtego dnia na Placu Głównym. Kim teraz była? Łzy piekły coraz mocniej i wyrywały się na wolność. Miłość, z której zrezygnowała. Rodzina, której już nie miała. Szczęście, które przepadło. Ciężar, który ją zgniatał i poczucie, że zawiodła. Wszystko to po prostu przeważyło i zapłakała. - Jestem najgorszą vanyan solda, jaką mogliście mieć. Moje decyzje niszczą wszystko. Przeze mnie przegrywamy tę wojnę! – Po tych słowach przycisnęła łapki do twarzy i zaczęła płakać. Ledwie zanotowało, że jej towarzyszka podeszła do niej i położyła współczująco, choć trochę niezręcznie łapki na ramieniu. - Aga. Jesteś dobra. Nie możesz zrzucać na siebie winy za całe zło. Robisz, co możesz – mruknęła cicho. - Niedostatecznie dobra – odparła. - Nieprawda. W końcu po chwili Aga uspokoiła się. - Dziękuję, Eli. Jak w ogóle ty trzymasz się z tym? - Czym? - Tym… - wykonała nieokreślony ruch ręką. – Tym wszystkim. - Dobrze. To znaczy źle. To znaczy… to skomplikowanie – westchnęła. - Jeśli chcesz mi powiedzieć… Wiesz, że możesz na mnie liczyć. Od tego tu jestem. Jako przywódczyni, ale i przyjaciel. A nawet nic o tobie nie wiem. Eli wyglądała, jakby namyślała się przez chwilę, a potem zaczęła mówić. - Właściwie, nie ma o czym mówić, jeśli o mnie chodzi. Jestem Władczynią Wiatru. Chodziłam do szkoły dla zwyczajnych myszy, bo nigdy nie byłam jakoś mistrzowska w magii. Skrzydlaci raczej trzymali się ode mnie na dystans, a ja od nich. Czułam się dość oderwana od reszty. - A czemu w ogóle dołączyłaś do Rebeliantów? - Ja… Słuchaj, ja w pewien sposób… jestem spokrewniona z nim. Z Przywódcą Władców Wiatru. – Zauważyła przerażone spojrzenie Agi. – Nie! To nie jest tak, jak myślisz! Nazywa się Kèvath i prawie nic nie wiadomo o jego rodzinie. Ja jednak wiem… że miał siostrę. Przyrodnią. Na imię miała Nanvanan i to była moja matka. Ojciec był również Władcą Wiatru, ale po jakimś czasie opuścił nas. Teoretycznie nie żyło nam się źle – miałyśmy pod dostatkiem pieniędzy. Mama wiedziała jednak, że Kèvath, będący u najwyższej władzy, patrzył na nas nieprzychylnym okiem. No i pewnego dnia, gdy już wtedy szykowałam się do zawodu i terminowałam, po prostu… zaginęła. Ale ja wiem, co się stało tak naprawdę – w jej głosie brzmiała gorycz, a oczy płonęły. – Przywódca Władców Wiatru pozbył się jej. Wiem to. Zawsze jej nienawidził. Nie wiem, czemu. Nie wiem też, czemu pozwolił jej tyle żyć. Ale ja też szczerze go nienawidzę. Jest przeżarty złem. Nie poprzestanie na zniszczeniu Mechaników. Nie mogę mu na to pozwolić. – Umilkła, a po chwili dodała. – Przepraszam, że dopiero teraz się przyznał. Bałam się, że w innym wypadku nie chcielibyście, żebym… - Jest dobrze, Eli. Przykro mi za wszystko – Aga przytuliła ją niepewnie. Po jej głowie szalały już tysiące myśli, które próbowała ułożyć w fakty. Przywódca Władców Wiatru, jeśli naprawdę był półbogiem, za którego się podawał, miał siostrę. Przyrodnią. Czy ta przyrodnia siostra tez była półboginią? Nie. Nagle wszystko zaczęła rozumieć. On był półbogiem, zrodzonym najpewniej z bogini wiatru i szamana. Ten sam szaman urodził potem z inną Władczynią Wiatru kolejne dziecko. Córkę. Była nią owa Nanvanan, matka Eli. Kèvath nienawidził jej, za to, że narodziła się jako jego przyrodnia siostra i zwykła Władczyni Wiatru. Ponieważ jednak była jego rodziną, wahał się z zabiciem jej. Mechaniczka poczuła mdłości. Przerażało ją, jaką osobą jest Przywódca Władców Wiatru. Przerażał ją też fakt samego istnienia półbogów. A jeśli było ich więcej? Co skrywała Czwórka? Jeszcze bardziej teraz współczuła tajemniczej myszce w masce po tym, co przeszła. - Teraz będzie już tylko lepiej, nie bój się – zapewniła. - Tylko… jest jeszcze coś, czego ci nie powiedziałam – powiedziała Eli. - Co? - Ostatnio… coś się ze mną dzieje. Aga zmarszczyła brwi: - Co masz przez to na myśli? - Czasami tracę przytomność. W mojej pamięci są luki. Przeraża mnie to, bo wiem, że coś dzieje się nie tak. Jakbym traciła kontrolę nad sobą. To nie było aż tak straszne do czasu… kiedy obudziłam się pewnego dnia w łóżku, późnym rankiem, z plamami krwi na łapkach. Co jest ze mną nie tak? –jęknęła. - Eli. Eli. Skup się. Popatrz na mnie. Wszystko będzie dobrze. Pomożemy ci. Jeszcze nie wiem, co się dzieje, ale obiecuję, nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Rozumiesz? - Mam nadzieję – odpowiedziała szeptem. Ściany pokoju w podziemiach wydawały się być teraz jeszcze ciaśniejsze. Muszą wygrać tę wojnę. Nie tylko wojnę Mechaników, ale własne wojny, które toczyli. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Mechaniczka z wahaniem otworzyła. Za nimi stała Serozjadka i Boszka. Wyglądały na wyczerpane. - Aga! Eli! – wykrzyknęła myszka pilotka. – Dzięki, kurde, bogom, że żyjecie. ROZDZIAŁ 51 – Niech to szlag! Niech to szlag! – krzyknęła Aga, rozkopując ze wściekłością popiół i szczątki. Z niemal samowystarczalnego obozu, stanowiącego za skrzydłami swej Bariery schronienie dla setek Mechaników i ich sojuszników, pozostał popiół. I ruiny. Pamiętała swój zachwyt, kiedy po raz pierwszy ujrzała to miejsce, niczym tętniące serce, przykład kunsztu Mechanicznego. Kilkanaście lat budowy… zmiecionych w minuty. Niszcz by tworzyć. Twórz by niszczyć. Nawet, jeśli wiedziała, że był to odwet z ich strony za bezczelny atak sprzed tygodnia, nie potrafiła ich nienawidzić jeszcze głębiej. Minął zaledwie tydzień, a w tym czasie wydarzyło się tyle, że zdawały się to być miesiące. Musieli czekać bardzo długo, aż wreszcie udzielono im pozwolenia na wyjście. Ich zadaniem było ocenić stan Obozu po ataku. A był on kiepski. Bariera została zniszczona. Pozbawione jej ochrony budynki rozpadły się. Ogień wygasł już we wszystkich miejscach. Kilka najmocniejszych budynków, zwłaszcza tych zewnętrznych, pozostało całych. Centrum jednak stanowiło jedno wielkie pogorzelisko. Gruzy przypominały jej Miasto Mechaników z tego snu. Tak samo potężne i równie upadłe. Po raz setny przeklęła w myślach zdrajcę. Kim on był? Nie wiedziała, że dowie się bardzo szybko. - Spokojnie. Nic tym nie zmienisz- mruknęła Lectral, spoglądając na Agę z przymrużonych oczu. Wyruszyli w czwórkę: Ona, Aga, Eli i Patkall. I właśnie taki widok ich powitał. Trzymali w pogotowiu karabiny. Broń palna nie pojawiła się w ich świecie tak dawno, nie każdego było jeszcze na nią stać. Mechaniczka wciąż ćwiczyła, ale jednak pewniej czuła się z mieczem, dlatego wzięła go przytroczonego do boku. - Sprawdzimy jeszcze wnętrze Oka. Tylko ostrożnie, nie wiemy, w jakim stopniu jest ono zniszczone – zarządził Patkall. Kiwnęli głową i czteroosobowa procesja ruszyła, przedzierając się przez ponure ruiny. - Hej. – Agamyszka odwróciła głowę, gdy Lectral znowu zagadnęła, podchodząc do niej. Myszka lodu wyglądała znacznie lepiej, odkąd Aga ją poznała. Zniknęły cienie pod oczami, udręczenie w spojrzeniu. Dosłownie zaczęła promienieć. Czasami myszka zastanawiała się, co Lec miała zamiar robić po wojnie. - Jak się z tym czujesz? Z całą tą sytuacją? – mysz lodu machnęła mieczem. – Nie rozmawiałyśmy od jakiegoś czasu. - Chyba dobrze – wzruszyła ramionami. – Czuję coraz większa motywację i wolę walki. Chyba nie ma chwili, żebym nie robiła czegoś w oddanego sprawie. Albo żebym o tym nie myślała. Oto i ja. Lec uśmiechnęła się: - Kiedyś byłaś zupełnie inna. Rozmawiając, wkroczyli do wnętrza miasta wydrążonego w górze. Tak jak się spodziewali, większość kondygnacji zawaliła się, wnętrze było dość zrujnowane, ale góra trzymała się dobrze. Wgłębili się w jeden z korytarzy, gdzie, o dziwo, całość była niemal nienaruszona, nawet sufit. Agamyszka usiadła z zamiarem odpoczynku, co uczynili także inni. * * * Krew Przywódcy Władców Wiatru skapywała do misy. Szepty w nieznanym języku umilkły, obraz w misie falował, a on czuł spazm bólu i magii. Ciemny dym strzelił w górę, a on, kipiąc potęga, szepnął w powietrze z uśmiechem pogardy - ,,Nigdzie przede mną nie uciekniesz” * * * Eli poczuła ogromny ból głowy. Ten sam, który przychodził co jakiś czas i pozostawiało sobie pustkę w umyśle. Zgięła się wpół, targnął nią ból brzucha. Nie. To się działo znowu. Co się działo? Czuła, jak coś wypycha ją z tego ciała. Jakby rozpływała się w próżnie, ustępując miejsca czemuś innemu… Jakby wyrzucano ją siłę. Wszystko ciemniało. Krzyknęła. Zachwiała się, jakby miała upaść, ale Patkall ją przytrzymał. Wszyscy inni zerwali się na równe nogi zaniepokojeni. Ale zanim zdążyli zapytać, co się dzieje… Białka oczu zza maski zmieniły kolor na fioletowy, a źrenice znacznie się zmniejszyły. Wydobywała się z nich poświata tego samego koloru. Uśmiech wkroczył na jej twarz. Szeroki i przerażający. Zgarbiona mysz wyprostowała się sztywno. Zaśmiała się. - Nie ukryjesz się przede mną w cieniu mrocznych gwiazd. Nie ukryjesz się w komnacie bogów. Nie ukryjesz na ziemi, ani w niebie. – To nie był jej głos. Aga znała ten głos. - Eli? - Odsuńcie się! Nie! Pat… - krzyknęła Lectral. Na jej łapkach zatańczyło światło, a spod ziemi wytrysnęły ostre jak brzytwa odłamki lodu. Aga drgnęła, chcąc coś zrobić. Ale było już za późno. Nie-Eli machnęła łapką, w której zapłonął nagle miecz, który przystawiła ofierze do gardła. Czarny dym spowił całą scenerię, a otoczona nią istota parsknęła. - Głupcy. Myślicie, że tak po prostu mnie powstrzymacie? Spodziewaliście się, że między wami jest zdrajca, który biega do mnie co chwilę, aby wszystko opowiedzieć? Ślepcy. Lepiej jest wejść w czyjeś ciało, aby obserwować jego własnymi oczami. Zabijać jego rękoma. - To ty zabiłeś Shizophremię? - Tyle znaków – odparł Przywódca Władców Wiatru w ciele Eli. – Nie domyśliliście się, gdy jest moją siostrzenicą, co może się stać? – zapadła cisza. – Nie wiedzieliście? Nie powiedziała wam? Tego można było się spodziewać. - Mnie powiedziała – zaprotestowała Aga, a ogień tańczył na jej łapkach. – Wypuść go i przywróć jej duszę z powrotem. - Czemu miałbym to zrobić? Uważaj. Jeden ruch może zakończyć jego życie na zawsze. – W jego oczach błyszczało lekkie szaleństwo. - Bo to na mnie ci zależy. - Dokładnie tak. Jesteś bystra. Teraz posłuchaj uważnie. Dam ci ostatnią szansę, vanyan sòlda. Zrezygnuj z tej wojny. I tak umrzesz. Możesz oddać się mi dobrowolnie. Wtedy zginiesz sama. Nie szybko, twoja dusza zostanie pożarta razem z mocą, bunt zostanie zmiażdżony… Albo możesz utopić się we krwi własnych współplemieńców. Nie było sensu wszczynać tego ognia. On się wypali i wypali także was, od środka. Masz czas. Dostajesz go do pojutrzejszego zachodu słońca. Po tym czasie nie pozostaje już dla was nic. Przemyśl tę cenę. Sępy krążą. Komnata bohaterów się otwiera, śmierć się ŚMIEJE! – Po tych słowach wszystko potoczyło się w jednym momencie. Miecz opadł, po czym zaczął spadać w stronę serca Patkalla. Lectral uniosła łapkę, kryształy lodu wystrzeliły w stronę półboga. Wiatr wdarł się. Aga ryknęła i rzuciła się. Ogień wybuchnął. Czuła, jak nieubłagalnie wolno leci czas i jak ona także była wolno. Płomienie wypełniły wszystko, ale i one nie było dostatecznie szybkie. Zaklęcie. Odepchnąć go. Przebić się przez jego obronę. Miecz opadł. Władca Wiatru osunął się we krwi na ziemię. Ciało Eli także. Ona jednak wrzasnęła już swoim głosem. Wrzeszczała długo, kiedy każde wspomnienie, kiedy nie panowała nad swoim ciałem, wracało do jej głowy. Wbiła pięści w podłogę, załkała i wyszeptała ,,Błagam. Wybaczcie. Nie szukajcie mnie”. Zanim ktokolwiek zrobił cokolwiek, w błysku magii zniknęła. Aga podbiegła do ciała Patkalla. Krwawił obficie, ale nie został trafiony w serce. Wciąż miał szansę. Mechaniczka upadła na kolana, położyła go delikatnie na podłodze i zebrała całą swoją magię Duchownych Przewodników, którą zaczęła wlewać w jego ranę. Aby się zasklepiła. Aby krwawienie ustało. Cios był niemal śmiertelny, dlatego ona w tej walce musiała użyć każdej swojej cząstki siły. Wylewała z siebie całą moc, jaką miała. - Nie tak szybko. Zabijesz się! – krzyknęła myszka lodu. Podała Adze swoją łapkę i zaczęła wspierać ją swoją energią. Dodatkowa moc wspomogła Wojowniczkę. Leczyła zniszczone tkanki, powstrzymywała krwotok, walczyła o utrzymanie go przy życiu. Plama szkarłatnej krwi powiększała się, były w niej umazane. Ale wciąż walczyły. Ich tatuaże pulsowały blaskiem. Rana została już praktycznie uleczona i zabandażowana. A ranny wciąż oddychał, choć urywanie. Agamyszka złapała Lecza łapkę. Bogowie. Żeby im się udało. CIĄG DALSZY NIŻEJ Dernière modification le 1467973560000 |
Patkall « Censeur » 1390483800000
| 0 | ||
Fanfiction dobrze zaplanowany, mocny, a nawet bardzo fabuła trzyma się kupy, ogólnie jest świetny =D Złamałaś hejtera Patkalla :/ ___________________________ Zgłaszam się =D Patkall Doświadczony szaman wiatru, uwielbia latać na swoich skrzydłach. Nie jest zbyt skromny, ale sprawiedliwy. Nie uznaje "rasizmu szamanów", uważa, że każdy z trzech rodzajów jest wyjątkowy,a nawet sam stwierdza, że chciałby posiadać umiejętności innych. Dobry charakter. |
Agamyszka « Citoyen » 1390484040000
| 0 | ||
Patkall a dit : Łuhuhu, jestem Legendą. Dziękuję za motywujące słowa. ;u; A teraz głowimy się, jak ważną rolę dać Patkallowi. XD |
Kotjeczipsy « Sénateur » 1390484940000
| 0 | ||
Kocham ciebie i twój fanfik <3 |
Agamyszka « Citoyen » 1390485360000
| 0 | ||
CIĄG DALSZY` ROZDZIAŁ 52 Mechaniczka wypuściła łapkę Patkalla i spojrzała na Lectral. A w tym spojrzeniu było wszystko. Obydwie rozpłakały się. Z ulgi. Puls, chociaż drżący i niepewny, był. Dramatyczna walka wykończyła je obie, ale liczyło się, że przeżył. To był niemalże cud. - Musimy go zanieść do szpitala, tak czy siak. Taka ogromna dawka magii, nawet leczniczej, w tak krótkim czasie mu nie przysłuży – mruknęła myszka lodu. Aga ledwo zdobyła w sobie siłę, aby pokiwać głową. Czuła, że zemdleje. Ból szarpał każdy jej mięsień. Nie byłaby teraz w stanie wykrzesać z siebie choćby małej iskry. - Co teraz zrobimy? – Zapytała. – Nie mamy nawet siły go donieść. – Rozejrzała się po morzu ruin otaczających je. Potem spojrzała na siebie, umorusaną krwią. To, co się tu wydarzyło… Eli… Aga zepchnęła te myśli na bok. Potem skupi się na tym, co tu zaszło. Teraz potrzebowały pomocy. Zebrała w sobie, z wielkim wysiłkiem, ostatnie siły. Skupiła bardzo mocno, wyobrażając umysł, w który chciała trafić. ,,Sero” – odezwała się myślach, na tyle głośno, na ile była w stanie, modląc, aby ta ją usłyszała. ,,Aga?! Nie strasz mnie tak w mojej własnej głowie” – odparła jej pilotka burkliwie. ,,Potrzebujemy pomocy… jesteśmy na powierzchni… Patkall… Eli… Szybko” – wszystko zaczęło przerywać, bo opadała z sił. Nie zdążyła już usłyszeć odpowiedzi myszki. Opadła nieprzytomna, a jej ostatnią myślą była nadzieja, że pomoc nadejdzie szybko. * * * Była już noc, kiedy Mechaniczka ocknęła się i zerwała z łóżka. Nie mogła zliczyć, ile razy budziła się z narzekaniami Patkalla nad głową. Poczuła się pusto, gdy otworzyła oczy i nie usłyszała jego pełnego niesmaku głosu ,,Szkoda, że nie dłużej, vanyan sòlda”. Teraz to ona musiała się o niego martwić. - Hej. Spokojnie. Nie możesz się nadwyrężać. Straciłaś masę sił – powiedziała do niej jedna ze zwykłych myszek, lekarka, z długimi blond lokami splecionymi w pospieszny warkocz. - Co z Patkallem? – charknęła w odpowiedzi. - Przeżyje. Utrata krwi prawie go zabiła, ale udało wam się mu pomóc. Ale ty i Lectral musicie jeszcze odpocząć. Ocalenie go było karkołomnym wyczynem. Aga przygryzła wargi. Była bardziej, niż szczęśliwa, że jej opiekun będzie cały i zdrów. Ale nie mogła powstrzymać niepokoju na myśl o Eli. Od jak dawna? Od jak dawna to wszystko się działo? Jej serce zdjęło współczucie dla cichej myszki. Nie zawiniła niczym. Przez to wszystko, co przeszła… Próbowała się z nią skontaktować, choć wiedziała, że to ryzyko. Ale nie usłyszała odpowiedzi. Agamyszka zastanawiała się, gdzie teraz jest i co robi. W ten sposób minęła cała noc. Odwiedziło ją kilka osób, ale ona domagała się szczególnie spotkania z Weroniką, ta jednak nie zjawiała się, dlatego w końcu Wojowniczka zasnęła. Gdy się obudziła, przywódczyni Obozu stała nad nią. Miała podkrążone oczy, rozczochrane włosy i przygarbioną postawę. Wyglądała, jakby coś spędzało jej sen z oczu przez kilka dni. - Dzień dobry – powiedziała. - Um, witaj. – Aga powoli przysiadła na łóżku. Była teraz w pełni sił, a ogromne wyczerpanie organizmu przeminęło. - Wstań. Przejdziemy się? Szły razem w ciszy labiryntem tuneli, które wydawały się przygnębiająco puste. Dotarły do odnóg, w których jeszcze Mechaniczka nie miała okazji być. W końcu przystanęły na chwilę. Cętkowana mysz uniosła wzrok w górę. Nie wiedzieć czemu, Aga poczuła się przy niej mała. - Władcy Wiatru odebrali nam wszystko… a teraz nawet światło słoneczne – rzekła. -Tak. – Po tych słowach zapadła znowu cisza. - Chciałaś ze mną rozmawiać? - Mhm. Pewnie wiesz już, co zaszło na powierzchni… I o alternatywie Przywódcy Władców Wiatru - Weroniką kiwnęło głową w odpowiedzi. Westchnęła. – Co mam teraz zrobić? Nie jestem w stanie nie myśleć, ile może przeze mnie zginąć. Ile musimy poświęcić. Nie mogę przestać czuć wyrzutów sumienia, gdy komuś z was dzieje się krzywda. Czy powinnam przystać na ten warunek? Nie jestem głupcem. Wiem, że on i tak będzie dążył do zniszczenia Mechaników za wszelką cenę. Ale czy to… coś da? W jakikolwiek sposób? Czy wreszcie zrobię coś dobrze, jeśli będę starała się was ochronić? Jej rozmówczyni uniosła wzrok i spojrzała na nią poważnie. W jej oczach czaiła się jakaś iskra: - Nie chcę za ciebie decydować. Tak bardzo bym chciała, żeby ta wojna się już skończyła. Zrobiłabym i oddała wiele. Ty pewnie też. Ale Przepowiednia na pewno nie chciała, żeby tak to się skończyło. Żeby ten szaleniec posiadł twoją moc, a potem był w stanie zrobić wszystko. Aga milczała. - Decyzja należy jednak do ciebie. I twoich przyjaciół. Idź do nich. – Po tych słowach odeszła. Tak też więc też zrobiła. Musiała zebrać się w sobie, aby odwiedzić każdego z nich i pytać ich szczerze. Poczuła silnie, jak bardzo chciałaby zapytać o to Eli. Jej jednak już nie było. Choć odpowiadali w różny sposób, każda odpowiedź brzmiała tak samo - ,,NIE”. Poczułą się wzruszona tym, jak bardzo o nią dbają. Tombard, już cały i zdrowy pozwolił spłynąć jednej łzy po twarzy i, wbrew wszystkiemu, przytulił ją, mówiąc, że nie wolno jej tego zrobić. Odsunęli się od siebie z zakłopotaniem. Serozjadka zaś dała jej w twarz i zaczęła na nią krzyczeć, że własnoręcznie ją zabije, jeśli tylko spróbuje. Minął kolejny dzień. Była godzina wieczorna i słońce pewnie zmierzało już ku zachodowi. Najważniejsi członkowie Obozu zebrali się na naradę, ale atmosfera przesycona była lękiem, co ich czeka. Aga czuła, że długo nie wytrzyma, że coś się wydarzy. Dlatego nikogo nie zdziwiło, kiedy drzwi otwarły się z hukiem i wpadł przez nie jeden ze zwiadowców. Nie zdążyła go jeszcze poznać. Po jego minie można jednak było sądzić, że był przerażony. Ściągnął miecz z ramienia. Wzrok wszystkich zgromadzonych skierował się na niego, kiedy próbował złapać oddech. A potem rzekł: - Władcy Wiatru zbierają wszystkie wojska. Prawdopodobnie uderzą na nas. – Tego spodziewali się wszyscy. Nie jednak kolejnych jego słów. – Dzielnica Mechaników płonie. ROZDZIAŁ 53 Stała na suchej, spękanej ziemi, na otwartej przestrzeni, mając pustkę wokół się. Przed nią wznosiły się wyjałowione ziemie i opuszczone pola. Dalej zaś, pomiędzy wzgórzami widziała łunę ognia na niebie. Niezdrowa czerwień barwiąca błękitne niebo była dostrzegalna nawet z tej odległości. Porywisty wiatr niósł ze sobą smród dymu i pchał ogień, niekontrolowany przez nikogo, naprzód, zabierając ze sobą drobinki popiołu i pojedyncze iskry. Po całym dniu, odkąd ta część miasta stanęła w ogniu i wciąż płonęła, nie było już nadziei, aby cokolwiek mogło ocaleć. Nie uchowało się nic z miejsc, w których dorastała, i które znała. Władcy Wiatru podsycają za pomocą wiatru płomienie tak, aby nie tknęły pozostałych części miasta, ale strawiły całą ich Dzielnicę. Ostateczny akt wypowiedzenia wojny. W jej żyłach gotowała się krew, gdy myślała, że nic nie może z tym zrobić, że jest bezradna i może się tylko przyglądać. Z westchnieniem rozpostarła skrzydła i wzniosła się do góry, odwracając od widoku zniszczenia. Wróciła do podziemi Obozu. Na miejscu trwała, jak zawsze, krzątanina. Tym razem jednak o wiele bardziej nerwowa. Ci, którzy nie byli zdolni do walki, zajęli się przygotowaniem broni, zebraniem zapasów żywności i zorganizowaniem wszystkiego. Gotowi do walki zaś ćwiczyli po raz kolejny walkę, co zdążyło już wejść im w krew, albo zbroili się. Organizacje i plany bitewne pochłonęły ich bez reszty, gdyż nikt nie miał pewności, że bitwa ta nastąpi. Atmosfera była chwiejna, pełna niepewności. Każdy wiedział, że to w końcu nastąpi, ale i tak nie dało się powstrzymać lęku, kiedy niczym lawina zmiażdżyła ich ta myśl: Nadchodzi wojna. Aga z trudem powstrzymywała nerwy. Odnalazła się dobrze w planowanie dalszych posunięć wojennych i rozstawienia wojsk w taktyczny sposób, ale nie potrafiła znieść, gdy ktoś próbował jej narzucać, jak miał wyglądać jej udział w walce. Wielu dowódców powtarzało, że nie powinna ryzykować i walczyć wspólnie z Mechanikami. Aż jej się chciało krzyczeć. ,,Więc mam jako vanyan sòlda skryć się tchórzowsko? Tego ode mnie oczekujecie” Odpowiadała z goryczą. ,,Będę walczyć w pierwszej flance. To mój obowiązek” Nikt nie był w stanie przekonać jej do zmiany zdania. Jej przyjaciele także mieli zamiar walczyć. Praktycznie wszyscy u jej boku. Podziwiała ich odwagę i oddanie sprawie. Czasami pośród tego szaleństwa zatrzymywała się, aby oddać myślom, jak za dawnych czasów. Zamykała oczy i pozwała sobie odpłynąć. Minęło pół roku. Pół roku, odkąd wszystko to się zaczęło. Te pół roku zmieniło ją w takim stopniu, że praktycznie nie potrafiła dostrzec starej siebie. Gdy myślała o Adze sprzed tych miesięcy zadawała sobie pytanie, jak mogła wtedy taka być? Niewinna. Niepewna. Bez gniotącego barki brzemienia. Jej życie było tak łatwe, bez żadnych odpowiedzialności. Mogła dożyć swoich dni jako niezauważona przez nikogo Mechaniczka i równie niezauważalnie umrzeć. Mogła także umrzeć w wojnie z Władcami Wiatru, słaba, pokonana, jako kolejny mało znaczący żołnierz. Jakie to było uczucie, być wkręconym w ogromną maszynę, ale nie jako pojedynczy trybik, tylko mechanizm napędowy, który odpowiadał za działanie całej struktury? Ciężkie. Siedziała akurat na pojedynczej rurze wijącej się pod samym stropem podziemi, wymachując łapkami, szczęśliwa z tej chwili wolności, gdy dosiadł się do niej Tombard. Zwinął skrzydła i usiadł miękko obok. Siedzieli w ciszy, bo jak długo się znali, nie potrzebowali wielu słów. W końcu jednak pół Władca Wiatru, pół Duchowny Przewodnik spojrzał na nią i zapytał: - O czym myślisz? Mechaniczka spojrzała w dół na wijące się myszy; gdzieś w oddali, na skraju pola treningowego młody wojownik płynnymi ruchami uskoczył przez kukłą treningową i ruchem, którego oko nie było w stanie zanotować, ściął jej głowę. Agamyszka drgnęła lekko, jak gdyby była jej głowa. - Zastanawiałam się nad sensem tej wojny. Mam na myśli... Tak, nie ma już odwrotu. Ale to wciąż bolesne. Wszyscy należymy do jednej rasy, a zabijamy się nawzajem. To nawet nie wojna wewnętrzna szamanów. Wciągamy w to zwykłe myszy. To szaleństwo. Jak bardzo dążymy do zagłady? Magia to magia. - Odrzekła, unosząc łapkę i bawiąc się płomieniami. Sięgnęła tym po magię nie vanyan sòldy, a magię, której wyuczyła się jako mała. Ogień. Zawsze kochała ogień. - Tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak magia ważna i mniej ważna. Jesteśmy tacy sami. To oni narzucili nam, że wiatr zdmuchuje ogień. A to nieprawda. Tak naprawdę wiatr go podsyca. - A woda gasi płomienie. Wiatr wody nie tyka. Krąg się zamyka... - Westchnął Tomb. Nie odpowiedziała mu. Myśl o wojnie, o zabijaniu, dręczyła ją. Martwiła się także o Eli, a nocami dalej budziły ją koszmary. Zniknęła nienawiść, która sprawiała, że jej pięść sama zaciskała się na Sperionie, jej mieczu. Nie było już chęci skrócenia potęgi Władców Wiatru o głowę, zniszczenia ich. Po prostu gdzieś zniknęło pragnienie odpłacenia się im wojną, gnające ją jeszcze jakiś czas temu. Zamiast tego, wyobrażała sobie wszystkie myszy żyjące swe życie w pokoju. Bolało ją, jak nierealna była ta myśl. Życie jednak toczyło się dalej. A oni musieli iść naprzód i być dwa kroki przed przeciwnikami. Aga zdała sobie sprawę, jak bardzo była odcięta od świata zewnętrznego, kiedy dotarły do nich informacje z reszty kraju. Jak dotąd praktycznie w ogóle nie myślała o tym, co działo się poza stolicą, poza całym tym obszarem, gdzie dotąd żyła i walczyła. A wszędzie wokół Mechanicy wstawali z kolan. Cały kraj wstrzymał oddech i wpatrywał się w nich, bo tu miało się rozegrać wszystko. Ale czerwoni szamani znajdowali siłę w całym zakątku globu, aby pokazać, że popierają bunt. Nigdzie nie przyjął tak drastycznej formy, jak w tym miejscu. Wszędzie jednak była chęć pokazania swojej siły. Zwycięstwa. Gdy jadła kolację przy stole (siedmioosobowym, z boleśnie pustym jednym krzesłem), pierwszego dnia po podpaleniu Dzielnicy Mechaników, każdy mówił z nerwowym podnieceniem. Zasypywali pytaniami głównie Agę i Patkalla, gdyż oni stali na najwyższych szczeblach i mieli najświeższe informacje. Jedzenie miało dla Mechaniczki gorzki posmak. Po kolacji nastąpiła kolejna narada. Tym razem brali w niej udział wszyscy z jej drużyny. Samo zebranie było jednak nużące, a vanyan sòlda nie odzywała się praktycznie w ogóle. Czarne plamki tańczyły przed jej oczami, czuła znużenie. Wiedziała, że nie może być w takim stanie, że musi być gotowa w każdej chwili. Jej opiekun zauważył to, odwrócił się i poruszył ustami, mówiąc bezgłośnie: ,,Wytrzymaj”. A potem padły słowa, które sprawiły, że przeszedł ją dreszcz aż po ogon. Wychodzimy na powierzchnię. Wojska się zbliżały. Starcie stawało się coraz bardziej realne z każdym krokiem, którym nadchodzili w ich stronę. A Mechanicy musieli wyjść im naprzód. Minęły długie godziny, w czasie których każdemu minęło zmęczenie. Planowali dalsze posunięcia, taktykę, rozstawienie wojsk i wszystko. Wszystko, co mogło się przyczynić do ich zwycięstwa. - Czy ktokolwiek wie w ogóle, jak liczebna jest ich armia? - Zadała w końcu kluczowe pytanie Boszka. Weronika spojrzała na nią, zdziwiona lekko, że sama wcześniej tego nie powiedziała. Przełknęła lekko ślinę. - Według naszych zwiadowców i doniesień... Siły rozkładają się lekko nierówno. Nie jestem w stanie rzec, czy będzie to przewaga aż dwóch do jednego, ale na pewno górują nad nami o co najmniej tysiąc. Tysiąc. - Tysiąc to spora przewaga! - Krzyknął ktoś. Parę innych osób się poderwało. Zapanowało zdenerwowanie. W sercach wszystkich zasiane zostało ziarno niepewności, nieważne, jak mocno dowodząca Obozem starała się ich uspokoić, mówiąc im o wszystkich atutach, jakie posiadali. A potem narada dobiegła końca. Wszyscy wylegli niepewnie na korytarze, wracając do swoich pokoi, z umysłami wypełnionymi jednym słowem: wojna. Wojna, wojna, wojna. Jak bardzo Agamyszka chciała wyć na to słowo. Pragnęła spojrzeć w górę i znaleźć pocieszenie w gwiazdach, ale nad nią był tylko strop. Nic więcej. Przystanęła w połowie, aby spojrzeć na swoich przyjaciół. Tombard spoglądał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Patkalla poruszał ustami, mamrocząc coś do siebie. Lectral trzymała łapki na rękojeści miecza, będąc myślami daleko. Boszka bawiła się nerwowo pasemkiem włosów. Serozjadka zaciskała pięści i rzucała gniewne spojrzenia każdemu, kogo mijała. W głowie Mechaniczki pojawiła się myśl, że być może któregoś z nich wkrótce już nigdy nie ujrzy. Bała się o nich. Miała w sobie lęk o wszystkich Rebeliantów, ale szczególnie troszczyła się o tę szóstkę... piątkę. Chciała im to wyznać, ale wiedziała, że nie przepchnie tych słów przez gardło. Zamiast tego powiedziała: - Musimy się przygotować. Jutro wielki dzień. ROZDZIAŁ 54 Flagi łopotały na wietrze, szarpane na prawo i na lewo. Ziemia była sucha i spękana, a chmury kłębiły się na niebie złowróżbnie. Namioty i prowizoryczne obozy stały wszędzie wokół. Posłańcy biegali w tę i z powrotem z rozkazami. Młoty kowalskie opadały z charakterystycznym metalowym dźwiękiem. Panował ogólny ruch i rozgardiasz tysięcy gardeł, tysięcy osób, tysięcy żyć. Mechaników. Zwykłych myszy. Nawet Władców Wiatru i Duchownych Przewodników. A na samym środku tego zgiełku płonęło intensywnie ognisko. Płomienie pożerały łapczywie drewno. Stary przesąd Mechaników mówił, że jeśli na czas trwania bitwy ognisko będzie płonąć, ich strona zwycięży, co będzie symbolizować przychylność boga Ognia. Jeśli zgaśnie, szala zwycięstwa przechyli się na stronę przeciwników. Aga zastanawiała się, czy jakikolwiek przesąd będzie w stanie im pomóc. Właśnie skończyła wyczerpujący trening, w czasie którego dzieliła się swoim doświadczeniem z młodszymi, utalentowanymi weteranami. Gdziekolwiek się nie pojawiała, dawała nadzieję walki. Pokrzepiała serca. W końcu widok samej vanyan soldy pozwalał wierzyć, że zwyciężą. Jakże mogli przegrać z niemalże boginią u ich boku? Niezachwianą, potężną, nie wątpiącą. Mechaniczka miała ochotę się roześmiać. Przecież także była myszą. Ona też się bała. Targały nią chwilę wątpliwości. Bała się, że nie podoła zadaniu. Że Władcy Wiatru ich zmiażdżą. Nie mogła się nie bać na myśl o ich przywódcy. Kevath. Półbóg. Potężny. Co oni uczynili, żeby porwać się na taką siłę? Postanowiła odpychać wątpliwości jak najdalej od siebie. Ruszyła przez obozowisko, pole namiotów, aż dotarła prawie na same tyły. Tu wznosił się większy od innych, przestronniejszy. Należał do niej, a inne wokół do pozostałych ważnych osób. Cisnęła zbroję na bok. Nie męczyła się od jej ciężaru, ale czuła się uwięziona w metalowej puszce. Chwyciła Speriona, swój miecz, przejechała czułym gestem po jego rękojeści i zaczęła go starannie polerować. Następnie chwyciła łuk, naoliwiła go, wymieniła cięciwę. Upewniła się też, że nie brakuje jej strzał. Po tym zdjęła ją bezczynność. Nie wiedziała, ile potrwa. Odkąd padł rozkaz o wyjściu na powierzchnię i gotowości do bitwy, nie miała prawie chwili wolnej. Każdy wiedział, że ten moment prędzej czy później nadejdzie, ale i tak nie dało się powstrzymać emocji. To stało się naraz takie realne. Ich rebelia. Naraz miał się dokonać najwyższy symbol buntu. Nie wiedzieli, co dalej, ale byli przepełnieni nadzieją. Po raz pierwszy ich wolność była tak blisko, na wyciągnięcie łapki. Trochę ją to przerażało. Przynajmniej wybrali strategiczny punkt. Obóz rozbito daleko od pogorzeliska po ich dawnym miejscu, na rozległym, płaskim terenie. Od wschodu wznosiły się szczyty, dlatego jedyną drogą dla nadchodzących stanowił zachód i północ, tam zaś teren nieznacznie się obniżał. Próbując do nich dotrzeć, musieli pokonać wzniesienie. Oczywiście, że Mechanicy przewidzieli fakt, iż wrogowie posiadali skrzydła, co stanowiło ich główny atut. Nie mieli jednak zamiaru podejść się z powietrza. Byli sprytni. I pełni determinacji. Oczywiście ta chwila wypoczynku nie była długa. Już wkrótce stawiła się na kolejnej naradzie. Sztuka wojenna, jak to określiła flegmatycznie Weronika. Aga jednak nie byłaby taka pewna, czy nazwać to sztuką. Głosy rozchodziły się echem. Mapa przed nimi, dowódcami i najważniejszymi Mechanikami, ukazywała wszystkie punkty strategiczne i ich położenie. Skoro Skrzydlaci nadchodzili z północnego-zachodu, musieli obstawić większość wzgórza. Podzielili wojsko na kilka flanek, a w obozie zorganizowali prowizoryczny szpital polowy, gdzie Władcy Wiatru mieli teleportować się z rannymi. Statystyki przygniatały Mechaniczkę. Trudno było uwierzyć, że liczby, którymi operowali, oddziały, które rozstawiali, składały się z prawdziwych żyć. Z osób, które wezmą udział w bitwie. Nie chciała tego tak bardzo. ,,Teraz cię wzięło na pacyfizm?” Odezwał się jakiś ponury głos w jej głowie. Gdy omawiali swój udział w natarciu, doszło do sprzeczki. - Chyba nie myślisz, że pozwolę ci walczyć w pierwszym szeregu? - Prychnął Patkall. Adze aż zjeżyła się sierść ze złości. - A w którym? Ostatnim? Bocznym? A może mam być personelem medycznym? - Jej odpowiedź ociekała sarkazmem ze wszystkich stron. - Nie rzucimy cię na sam przód walki! - To może mnie w ogóle nie rzucajcie do walki? Co z tego, że jestem Wojowniczką? Że według przepowiedni mam POPROWADZIĆ Mechaników, a nie kryć się za ich plecami?! - Patkall... - zabrała cicho głos przywódczyni Obozu. - Ona ma rację. - Ale tu chodzi o jej bezpieczeństwo! - Władca Wiatru uniósł łapki w obronnym geście. Agamyszka roześmiała mu się w twarz. - Bezpieczeństwo na wojnie? Gorzkie i frustrujące godziny mijały, ale Wojowniczka postawiła na swoim; pójdzie na czele. Bez względu na wszystko. W końcu wyszła stamtąd, czując powiew nocnego nieba na twarzy. Wojna, wojna, wojna. To słowo się nie powtarzało. Dopracowali już wszystko. Każdy szczegół. Szykowali się tak wiele lat dzięki Przepowiedni. Potem szykowali się, gdy moc Agi ujawniła się. Szykowali się, gdy wybuchł bunt. Szykowali się, gdy Władcy Wiatru ich zaatakowali. Szykowali się teraz. Byli już gotowi. Teraz w pełni zdała sobie z tego sprawę. Bitwa nadejdzie jutro, może pojutrze. Ale nadejdzie. Nie było już co do tego pewności. Wcześniejsze rzeczy – treningi, potyczki, pojedyncze walki – miały ją przygotować. Teraz nadchodziło ostateczne. Z westchnieniem wpadła do swojego namiotu. Odkryła, ku zdziwieniu, że siedzi już w nim Serozjadka. - Co, dłużej się nie dało? - Burknęła lotniczka na powitanie. - Sero! - Krzyknęła Aga i, nie mogąc się powstrzymać, przytuliła ją. - Gdzie z łapami, Mechaniczko?! - Zaśmiała się mrukliwa Władczyni Wiatru. Śmiały się przez chwilę, ale w końcu spłynął na nie bardziej ponury nastrój. - Nie masz jakichś zadań? Prawie każdy teraz ma ręce pełne roboty – spytała Aga. Odpowiedziało jej wzruszenie ramionami: - Nie. Raczej nie. Dokonałam ostatecznego przeglądu mojego samolotu. Jutro zaczynam znów patrol. To dobra maszyna. A Shayilo jeszcze nie wróciła. - Władczyni Wiatru przeskakiwała z jednej informacji do drugiej. Agamyszka kiwała głową ze zrozumieniem. Po jakimś czasie do namiotu wślizgnęli się pozostali członkowie jej drużyny; przygnieceni myślą o wojnie, spragnieni towarzystwa przyjaciół. Usiedli blisko siebie, rozmawiając ściszonym szeptem. Nie pojawił się jedynie Patkall. Mechaniczka wciąż miała mu za złe nadopiekuńcze zachowanie, tak bardzo niedorzeczne w tej sytuacji, a on pewnie zdawał sobie z tego sprawę. Wkrótce, skuleni w swoich śpiworach, zasnęli, jeden obok drugiego. Ale zanim zapadli sen, Aga usłyszała pełen sprzecznych uczuć szept Serozjadki: - Proszę, niech żaden z was nie zginie. * * * Świt rozpalał się na niebie intensywnymi barwami czerwieni, kiedy samolot krążył w powietrzu, przecinając chmury. Pilotka bacznie rozglądała się dookoła, mrużąc oczy, pragnące jeszcze snu. Czuła się jednak szczęśliwa, zamknięta w metalowej maszynie, ukojona terkotaniem jego silnika, nawet o tak potwornie wczesnej porze. Gdy jednak jej zmysł podpowiedział jej, że coś jest nie tak, gdy ujrzała ten widok na własne oczy, natychmiast zapomniała o śnie. Zapomniała właściwie o wszystkim innym. Serozjadka powróciła gorączkowo do rozbitego obozu. Już wkrótce jej wieści obudziły najważniejsze głowy Mechaników, najważniejszych dowódców, Wojowniczkę, żołnierzy, a wreszcie i cywili. I tak oto dwa słowa poniosły się echem wśród wszystkich Rebeliantów, zrywając na równe nogi, przyśpieszając bicie serca i podrywając do stanu gotowości: Władcy Wiatru nadchodzili. ROZDZIAŁ 55 Połyskująca błękitno-biała fala niosąca za sobą lęk. Tak Aga mogła opisać zbliżającą się armię Władców Wiatru. Powietrze było ciężkie i przesiąknięte od ich magii. Niewiarygodna potęga żywiołu. Gdy tylko Serozjadka ogłosiła wieść, zapanowała panika, zgiełk, ostateczne, rozpaczliwe przygotowania, aż w końcu… spokój i oczekiwanie na to, co nadejdzie. Aga, przedzierając się między tłumem do swojego namiotu, słysząc szczęk broni, widząc formujące się armie, zaczęła myśleć o tym, jak wszystko to się potoczyło. I to zanim jeszcze się pojawiła. Najpierw była Przepowiednia. Potem formujący się powoli ruch Rebeliantów, wierzący w jej słowa, czekający aż Wojowniczka nadejdzie. Wraz z jej pojawieniem się, bunt Mechaników przybrał na sile. Potem Obóz Mechaników, który po jej przybyciu rozpoczął ostateczne przygotowania, w których Aga także brała udział. Zbombardowanie. Wypowiedziana wojna, która sprawiła, że widmo wojny spojrzało im prosto w oczy. A teraz byli tutaj, bliżej ostatecznego końca, niż kiedykolwiek. Mimowolnie Mechaniczka zadrżała. Mówiono jej to od samego początku, gdy odkryła swoją moc. Że będzie musiała stanąć do walki. Trenowała niemal codziennie. Minęło kilka miesięcy, odkąd przyzwyczaiła się do tej myśli. Lecz ona wciąż uderzała w nią z całą mocą. Próbowała nie wierzyć w przepowiednię śmierci, która na niej ciążyła. Próbowała odepchnąć tę myśl. W namiocie już czekał na nią Patkall, z dziwnym błyskiem w oku, jasnymi włosami rozsypanymi w dzikiej burzy i pełnym uzbrojeniu. Wymienili spojrzenia. - A więc to już… - szepnęła cicho Aga, chwytając się za ramiona. - Czas mija szybko Ago - westchnął Władca Wiatru. Mechaniczka podeszła i usiadła obok. Jej opiekun zaoferował pomoc w ubraniu zbroi. Najpierw skórzany napierśnik, gdyż metal zbyt bardzo by jej ciążył. Naramienniki. Wysokie buty. Skórzane rękawice. Jej wierny miecz, Sperion, przypasany do pasa. Powiodła łapką po runach, wypisanych na nim. I na samym końcum, hełm, jej symbol. Siedzieli w komfortowej ciszy, pocieszeni własną obecnością, aż Patkall odezwał się po raz kolejny: - To był długa droga, nieprawdaż? Wojowniczka pokiwała głową, wiedząc, o co mu chodzi. - Bardzo długa. A zaczęła się od tego, że przyrżnąłeś mi w łeb! Zaśmiał się. - Zasłużyłaś. Byłaś wtedy taka… rozpuszczona? Zbuntowana? Potem dorosłaś. Zmężniałaś. Stałaś się bardziej odpowiedzialna. I poważna. - To przez ciebie. Twoja obecność zabiła całe szczęście we mnie - dogryzła mu. Gdzieś zza namiotu zabrzmiały krzyki. Potem do środka wparowała [utl=http://imgur.com/gBcWl6Z]Boszka[/url]. Ubrana była w prostą zbroję, miała u pasa miecz, niesforne włosy spięła w kok. Oczy miała szeroko otwarte. Tuż za nią weszła podobnie wyglądająca Lectral. - Już są. Są na horyzoncie! - krzyknęła pierwsza z nich i podbiegła do Agi. - Wszystkie wojska zostały już rozstawione. Główna, najbardziej wysunięta na zachód flanka. Najliczniejsza, północna. I formacja łuczników usytuowana na wzgórzu… - przysunęła się jeszcze bliżej myszki, mówiąc teraz o wiele ciszej: - Boję się. - Wszyscy się boimy - rzekła Aga, przełykając ślinę, postępując krok naprzód. Trójka jej towarzyszy spojrzała na nią z wyczekiwaniem. - Jesteś gotowa? - spytała Lectral. Przez umysł Mechaniczki przebiegła kłótnia z myszką lodu, gdy ta zarzucała jej, że nie potrafi się pogodzić z rolą przywódczyni rebelii. Że jest nieodpowiedzialna. Tak wiele się zmieniło. - Gotowa. Wszystko, co stało się potem, było niczym trans dla Wojowniczki. Zmyło się w jednokolorową plamę lęku. Wszystkie siły, jakimi dysponowali Mechanicy. Ustawieni w szeregach, skrzydłach bojowych, gotowych do walki. Prowizoryczny szpital polowy z samego tyłu. Tombard, który miał zamiar pomagać rannym w bitwie, jako jeden z niewielu obdarzony tu mocą Duchownego Przewodnika, życzący jej powodzenia. Iskra w oczach byłej miłości, która niemal złamała Adze serce, więc nie mogła się powstrzymać od przytulenia go mocno. Pozostali przyjaciele, którym spojrzała w oczy, mając nadzieję, że dożyją następnego dnia. Serozjadka, mająca toczyć bitwę za sterami samolotu, z hardym błyskiem w oku. Boszka, walcząca w tylnej flance, stojąc i dumnie unosząc podbródek, z lekkim uśmiechem, mówiącym: dam radę. Lectral, w zachodniej flance, polerująca swój miecz, nucąc słowa jedynie jej znanej pieśni pod nosem. Patkall, mający toczyć bitwę u jej boku, klepiąc ją po ramieniu, z niepokojem jednak w oczach. Niepokojem o życie Mechaniczki. Aga mogła mieć jedynie nadzieję i modlić się w ciszy, że Eli była bezpieczna. I na końcu… tysiące Mechaników i zwykłych myszy. Głównie jednak przedstawiciele rzekomo najsłabszej rasy. Rzekomo dzikusy. Stojący tutaj, w swojej pełnej potędze, ramię w ramię, pełni nadziei. Przepowiednia, ta jedyna Przepowiednia doprowadziła ich tutaj. Jak dotąd nie omyliła się. Mechanicy mają zwyciężyć. Odzyskać równość. Mieli swoją legendarną vanyan soldę. Aga była tą vanyan soldą. I w tym momencie, stojąc pośród nich wszystkich, widząc falę nacierających Władców Wiatru, czując wir powietrza, poczuła się nią naprawdę. Z całego serca i po raz pierwszy. Rozwinęła skrzydła i pofrunęła w górę nad nich wszystkich. - Mechanicy, zwykłe myszy! Wszystkie istoty, które stoją tu dziś w pełnym uzbrojeniu, przeciwko tyranii ras, zwłaszcza Władców Wiatru, którzy zepchnęli nas w bok, pragnąc wszystkiego tylko dla siebie, pragnąc nas zniszczyć. Dzień, w którym uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy równie potężni, co oni, był dniem, w którym postanowili nas zgładzić. Nie możemy się jednak poddać. Przez wzgląd na to, kim jesteśmy, przez wzgląd na naszą wolę walki! Przetrwamy, płonąc jasnym płomieniem! Naszym płomieniem! Walczmy do ostatniej kropli krwi, bo zwycięstwo jest przed nami! Niech żyją Mechanicy! - Wzmocniony magią głos Agi przebijał się przez głosy tłumu, przez szczęk broni, docierał nie tylko do uszu, do serc. Uniosła miecz. Wycelowała nim w przód. Opuściła go. Wszyscy powtórzyli ten gest. - Jestem z ciebie dumny, Ago - wyszeptał do siebie Patkall. Powietrze zadrżało. Nieustępliwa potęga Władców Wiatru zbliżała się w ich stronę. Idealnie zorganizowane wojsko, a wśród nich doskonale wyszkoleni skrzydlaci, żądni ich krwi. Broń lśniła w słońcu, i choć był ciepły poranek, wszystkich przeszło zimno. - Łucznicy! - Krzyk jednego z dowódców rozdarł powietrze. Cięciwy napięły się, gotowe do zasypania przeciwników deszczem strzał. Ci najbardziej zbliżeni do nadchodzącej armii unieśli broń i przygotowali magię. Aga zawisła w powietrzu, a dzikie, czerwone iskry wraz z ogniem buchały z jej łapek. Na sekundę poczuła się bardzo lekka. Jakby jej dusza zniknęła z tego miejsca. Obraz przed oczami rozmył się; miast pola bitwy ujrzała rozległą komnatę i wiecznie płonący ogień. Zamrugała lekko, widząc twarz bogini wiatru przed nią; smutną. Boga ognia, unoszącego topór. Boga ziemi, kręcącego głową. Boginię wody, płaczącą lekko. Powodzenia, moja córko., zabrzmiał w jej głowie szept. Potem powróciła z powrotem do ich świata. To już teraz. To już ten moment. Armia przeciwko armii. Wiatr przeciwko ogniowi. Zapikowała w dół, ściskając mocniej Speriona, frunąc na czele swego wojska, które ruszyło przeciwko Władcom Wiatru. Magiczna bariera odpychała sypiące się kule. Krzyki wypełniły powietrze. A potem dwie potęgi starły się ze sobą. Nie zdołała jednak ujrzeć tego momentu. W momencie gdy była gotowa do walki, gdy jawił się przed nią pierwszy przeciwnik, coś szarpnęło jej wnętrznościami. Wybuchła przed nią niewyobrażalna biel. Straciła władzę nad własnym ciałem, rzucanym, jak szmacianą laleczką. Wszystko utonęło w bieli. Nie mogła oddychać. Nie była już w powietrzu. Klęczała na ziemi i powoli odzyskiwała świadomość. Rozejrzała się niepewnie wokół, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że nie toczy się żadna bitwa. Nie było wojsk. Nie było nikogo. Tylko rozciągająca się w nieskończoność łąka białych kwiatów i niebo tego samego koloru. Wstała niepewnie, czując, jak przepełnione magią jest to miejsce. - Gdzie ja… Cholera, gdzie ja jestem? - spytała samej siebie. - Witam - zamruczał w odpowiedzi głos. Głos, którego się zupełnie niespodziewała. Przywódca Władców Wiatru. ROZDZIAŁ 56 Kroczył w jej stronę, uśmiechając się niczym drapieżca. Aga podskoczyła i odwróciła się w jego stronę, zaciskając mocniej łapki na mieczu. Postać jednak nie przypominała znanego jej dotąd Przywódcy Władców Wiatru. Był... był inny. Nie nosił maski, ani hełmu. Jego włosy i futro nie miały szarego koloru. Było białe, tak jak burza jego dzikich loków. Nawet twarz miał inną. Piękną, lecz w tym pięknie było coś zabójczego. Białka przybrały barwę fioletu. Podobnie jak ona, miał miecz i zbroję. Mechaniczka zjeżyła się, odruchowo wznosząc przed sobą barierę, oddzielając się od przeciwnika. Śmiech. - Nie ma czego się obawiać. Nie musisz ze mną walczyć. Szedł powoli przez kobierce białych kwiatów. - Bo i tak przegrasz. Wojowniczka oddychała szybko, próbując pojąć umysłem wszystko, co się zdarzyło. Przecież jeszcze parę sekund temu była tam, pośród całej armii, gotowa do starcia... a teraz nagle znalazła się tutaj. Mierząc z Kevathem. Jej największym przeciwnikiem, największym przerażeniem. - Gdzie ja jestem? Co z bitwą? - nie oczekiwała na to odpowiedzi mimo wszystko. Spojrzała na nienawiścią na Przywódcę Władców Wiatru. - To jest miejsce pomiędzy czasem i przestrzenią. Oh, i nie martw się, bitwa wciąż się toczy. Bez naszego udziału. Co prawda wiele osób pewnie będzie spłoszonych zniknięciem ich Wojowniczki, ale wciąż przystąpią do dzielnej walki. Jakże odważne z ich strony – odparł jej przeciwnik ze stoickim spokojem w głosie. - W takim razie dlaczego ty też nie walczysz? Kevath podszedł blisko, bardzo blisko niej, tak, że znaleźli się zaledwie kilka centymetrów od siebie. - Bo najważniejsza walka toczy się między nami. Agamyszka zrozumiała wszystko. Zrozumiała to, co Przepowiednia mówiła, zrozumiała, że ostateczna bitwa z Władcami Wiatru miała odbyć się tak naprawdę między nią, a Przywódcą. Ucieleśnieniem całej ich potęgi. Że cała wojna prowadziła do tego momentu. Obnażyła miecz z warknięciem. - Możesz być półbogiem. Możesz być kimkolwiek chcesz. Ale i tak ci się nie poddam. Kevath potrząsnął głową, rozsypując bujne loki dookoła. - Godne podziwu. Aga nie chciała jeszcze atakować. Nie była pewna, co ten zrobi.Wolała oszczędzać siły. Krążyli wokół siebie jak zwierzęta, oceniając siłę przeciwnika, a Mechaniczka modliła się cicho za swoich towarzyszy, błagała, aby przeżyli tę bitwę. Jej przeciwnik machnął znienacka łapką w powietrzu; pojawił się w niej duży miecz dwuręczny kuty z fioletowego metalu. - Brekkenanm, łamacz dusz. - Kolejny drapieżny uśmiech. - Ta broń samych bogów będzie miała teraz zaszczyt odebrać życie tobie. Wojowniczka poczuła nagle siłę i determinację wszystkich Mechaników, zwykłych myszy oraz jej przyjaciół stojących ramię w ramię w bitwie. Nie było jej przy nich, ale czuła ich siłę, miała przy sobie ich wsparcie - i po raz pierwszy naprawdę uwierzyła w zwycięstwo. Zacisnęła mocniej łapki na Sperionie. A potem dwie siły starły się ze sobą. * * * Boszka odpierała cios za ciosem, niestrudzenie idąc naprzód. Dwie armie zderzyły się już ze sobą i wymieszały w bitewnym zgiełku. Już wkrótce - tak jak wszyscy się spodziewali - pierwsza flanka się przełamała i Władcy Wiatru przedarli się na tyły. Myszka była przerażona. Fakt, że będzie musiała odbierać życia, napawał ją bezgranicznym strachem, zwłaszcza, że teraz dopiero dotarło to do niej. Bała się też śmierci… bała się tak bardzo. A potem wszystko zniknęło, jakby ucięte nożem, bo gdy przystąpili do walki, w głowie słyszała już tylko te słowa Agi, mówiące jej, że trzeba być silnym. Albo ona, albo oni. Żadnych innych odgłosów walki, krzyków rannych, trzasku magii. Te słowa. Krzyknęła i ruszyłą przed siebie jak taran. Miała jeszcze przejść do historii jako Boszka Nieugięta, Boszka, która zniszczyła niezliczone ilości przeciwników. Ale to w przyszłości. Lectral używała swojej niezawodnej magii lodu, z pieśnią na ustach. Jeden z Władców Wiatru o krótkich, kasztanowych włosach powalił właśnie przed nią na kolana Mechanika z mieczem i zamachnął się. Lec nie myślała. Skoczyła. Przed Skrzydlatym wyrosła ogromna bryła lodu, ostra jak nóż. Uniknął jej zręcznie i rozbił w drobny mak, atakując. Starli się, a biała myszka pełna tajemnic walczyła ze stoickim spokojem, choć zdawała sobie sprawę, że to jeden z najpotężniejszych Władców Wiatru, z jakim przyszło jej się zmierzyć. Ale była spokojna, opanowana. Aż do ostatnich chwil. Aż miecz przebił jej ciało. Patkall ryknął, silnym zaklęciem odbijając od siebie kilku przeciwników. Huczał wokół niego dziki wiatr, odzwierciedlając emocje Władcy Wiatru; Aga zniknęła. Kevath także. Wprowadziło to z początku obie stron w popołoch, ale szybko pojęli, że walczą zapewne w miejscu odległym od nich i że jedyne co mogą zrobić, to zwyciężyć w ich imieniu. Bał się o Agę. Cios. Obiecał jej bezpieczeństwo. Blok. Nie wybaczy sobie, jeśli tego nie przeżyje. Kolejny cios. Wiedział jednak, że to jej ostateczny test. Odbicie. Znajdował się na samym przodzie. Nagle poczuł napór potężnej mocy, którą ledwo zdołał zablokować. Jakiś generał, o blond włosach związanych w kucyk, z blizną na twarzy. Patkall ocenił przeciwnika błyskawicznie i stanął z nim do walki jak równy z równym. Potem jednak pojawił się drugi, równie silny i nagle Władca Wiatru musiał walczyć z dwiema osobami na raz. - Cholera! Zabił. Zabił pierwszego z nich. Sapnął, uniósł miecz i… I upadł na kolana, gdy drugi z nich dźgnął go w ramię. Nie śmiertelnie, ale wybił Patkalla z równowagi bólem. A więc zginę, pomyślał, z niejakim smutkiem. Ale śmierć nie nadeszła. W gwałtownym rozbłysku światła, który rzucił drugiego przeciwnika daleko stąd, pojawił się Tombard, całkiem zdrowy, powalany krwią, ale najwyraźniej nie swoją. Chwycił rannego za rękę, po czym w kolejnym błysku przeniósł go w bezpieczne miejsce, daleko stąd, do szpitala polowego. - Ty głupku! - syknął pół Skrzydlaty, pół Przewodnik. - Na coś ty się chciał porwać? Medyk! Władca Wiatru uśmiechnął się smutno. Serozjadce skończyła się amunicja. - Niech to szlag! - krzyknęła w powietrze, robiąc maszyną gwałtowny zwrot. Razem z kilkoma innymi samolotami zasypywała przeciwników gradem pocisków, dziękując w duchu, że wreszcie na coś się przydała. Teraz jednak krążenie w powietrzu bez celu było zbyt ryzykowne. Musiała wylądować gdzieś poza terenem bitwy i… Maszyną szarpnęło nagle jak dzikim koniem. Władczyni Wiatru pisnęła, ale nie puściła sterów i rzuciła okiem na okno. - Świetnie. No idealnie. Te gnojki oderwały mi skrzydło. Oni… - zamilkła przerażona. - ODERWALI MI SKRZYDŁO! Jakby w odpowiedzi samolot stracił całą swoją równowagę i zaczął gwałtownie spadać w dół korkociągiem. Sero rzucało w środku jak szmacianą lalką i wiedziała, że musi się stamtąd wydostać. Nie wiedziała, gdzie góra, a gdzie dół. Na oślep kopnęła łapką, natrafiając na szybę. - AH! Kopnęła jeszcze raz. Włożyła w to całą siłę i szkło poszło w drobny mak. Wydostała sie na zewnątrz. Spadała przez chwilę, aż wreszcie udało jej się odzyskać orientację i machnęła skrzydłami, lecąc w górę. Maszyna uderzyła w ziemię i rozbiła się, wybuchając, strzelając w powietrze iskrami i plując ogniem niczym wściekły Mechanik. - Mój piękny samolot… Zapłacicie mi za to! Z dziką furią i determinacją rzuciła się do walki. ROZDZIAŁ 57 Potęga Kevatha była ogromna. Jego oczy błyszczały fioletem i szaleństwem. Uderzał ciosami potwornymi, wkładał w to całą swoją magię, chcąc odebrać Adze siłę i pewność siebie. Machnął mieczem, który zadawał śmierć potężnym magom i Mechaniczka miała tylko chwilę, aby odskoczyć, bo nie było szans zablokować tak silnego ciosu. Krzyknęła i cisnęła przed siebie płomieniem, od którego zajęły się białe kwiaty, ale Władcy WIatru zdawały się nie tykać. Wiatr. Uderzał w nią całą mocą. Płomień. Ciskała w niego płomieniami, chcąc spalić go żywcem. - Jesteś niczym. - Utworzył tarczę, przez którą szaleńczy cios Speriona nie był w stanie się przebić. - Czyż nie powtarzałem ci to dostateczną ilośc raz? Czyż nie ostrzegłem cię? Postanowiłaś poświęcić krew swojego ludu; jesteś samolubna! Teleportował się tuż za nią i dźgnął w plecy. Aga była szybka. Uniknęła. Jednak kolejnego cięcia, w bok, nie była w stanie odepchnąć całkowicie. Odleciała, chwytając się za bok; dotknęła rany, używając magii Duchownych Przewodników, obserwując jak się zrasta. Nie miała jednak czasu zająć się każdą raną. Walka trwała. Wirowali w powietrzu w śmiertelnym tańcu, a Kevath wciąż z niej szydził. Krew spadała i plamiła kwiaty. Oboje zdawali sobie sprawę z potęgi przeciwnika. Ich moce splatały się ze sobą i krzyżowały, a powietrze aż huczało od magii. Kolejne ciosy. Aga traciłą powoli siły.Ta walka była najcięższą z walk, jakie kiedykolwiek miała stoczyć i nawet jej niemalże boska moc, moc trzech ras szamanów, uginała się przed tą osobą. Jednocześnie jednak jak zbroja osłaniała ją Przepowiednia, dodając sił, bo wiedziała, że w ostatecznym rachunku musi wygrać. Zerwała się wściekle, wyrzucając przed siebie zaklęcie. Tym razem to Przywódca Władców Wiatru nie miał czasu na reakcję i wrzasnął, gdy ogień dosięgnął jego twarzy, szpecąc ją. - Rozedrę… - Mechaniczkę otoczył wir wiatru - twoją… - nie umiała się wyrwać - duszę… - nic już nie była w stanie zrobić - NA STRZĘPY! Nastąpiło uderzenie. Tak potężne, że ból zapłonął w każdym kawałku ciała Agimyszki. Mimo cierpienia, uniosła tarczę, chroniąc się. Wszystko wokół niej stało się czarne, a bębenki rozrywał niewyobrażalny huk. Opierała się. Z całych sił. Krzyczała. A może to on krzyczał? Przed nią pojawiła się fala zabójczo fioletowych oczu. - Nigdy ci się nie poddam - powiedziała butnie, mimo, iż jej ciało sztywniało. Nie bała się już śmierci - czuła tylko nienawiść. - Nie musisz. Sam sobie ciebie odbiorę. Wybuch. Ciemność. Pustka. Upadek. * * * Początkowo Agamyszka nie wiedziała, gdzie jest. Potem zdała sobie sprawę, że leży. Musiała zamrugać kilka razy, aby odzyskać wzrok, ale tak czy tak nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Tylko biel. Nic również nie słyszała. Nastepnie uświadomiła sobie kolejną niepokojącą rzecz. Nic nie czuje. Po pierwsze, stoczyła właśnie ciężką walkę i powinny ją boleć liczne rany. Ale ona w ogóle nie miała, jakby zniknęło całe jej ciało. Nic. Walka. Nie miała pojęcia, czy ją w ogóle wygrała. Ale skoro żyła… chyba tak, prawda? Poderwała się gwałtownie, ale wciąż nie czuła swego ciała. Rozejrzała się wokół i zobaczyłą Kevatha; serce myszki podjechało do gardła i szykowała się, aby odeprzeć cios. A Przywódca Władców Wiatru się roześmiał. Spoglądał na nią i śmiał się szyderczo. Odrzucił miecz na bok i zamilkł w końcu. Agamyszka wiedziała, że dzieje się coś potwornego, ale nie wiedziała, co. - Przepraszam za mój nietakt - mruknął Kevath. - Ale po prostu nie mogę się powstrzymać od napawnia zwycięstwem. - Jakim zwycięstwem?! - warknęła Wojowniczka. - Wciąż żyję. - Dlaczego słabła z sekundy na sekundę? Dlaczego unosiła się w powietrzu? - Oh, nie, Ago. - Oblicze przeciwnika rozjaśnił uśmiech. - Ty nie żyjesz. Mechaniczka odwróciła się bardzo powoli w kierunku, w którym Władca Wiatru wyciągał łapkę, a strach ścinał jej żyły. Tam… leżało jej ciało. To była ona, jej twarz, jej futerko, jej porzucony hełm, jej miecz wśród kobierców kwiatów. Nie miała żadnych ran śmiertlenych, po prostu patrzyła się pustymi oczami w niebo. Agamyszka. Vanyan soldà. Martwa. - Czy nie tak powiedzieli ci bogowie, Ago? Że zginiesz, wyzwolisz swój lud, ale ceną własnego życia? Wojowniczka była zbyt zszokowana, aby odpowiedzieć. Bowiem widziała właśnie samą siebie, nieżywą, a to była tylko jej dusza, powoli wzywana w zaświaty. Przegrała. Naprawdę przegrała. Zapłakałaby z rozpaczą, ale nie mogła wydobyć łez. Tak. Sami bogowie jej to przepowiedzieli. Ale ta wizja zawsze zdawała się taka… metaforyczna? Nierealna? Wyciągnęła łapkę po Speriona, ale przeszła ona przez miecz swobodnie. - Czas się pożegnać z tym światem. Czas się pożegnać z nadzieją - głos Kevatha krążył leniwie nad jej głową. Pożegnać? Nie chciała się żegnać. Chyba nie miała jednak wyjścia, bo przed oczami widziała już Komnatę Bogów, smutne oczy Bogini Wiatru. Postąpiła krok w ich stronę, ale nagle Bóg Ognia klepnął ją z całą siłą w plecy. - Co ty tu robisz?! - ryknął. - Chcesz do nas uciec przed walką?! Drgnęła w strachu; miała już dość tego przerażenia, niemocy, emocji, które nie dawały jej spokoju. Chciała odpocząć. Była bardzo zmęczona. - Nie żyję. Nie uciekam. Spojrzeli na nią, cała Czwórka naraz, dokładnie. Otaczali ją, a Aga patrzyła w wieczne płomienie wirujące w powietrzu. - Ty żyjesz. I nie zawracaj nam głowy, tylko wracaj do walki - prychnął Bóg Ognia. Komnata Bogów zniknęła w jednym błysku, a echo boskich słów dźwięczało jej w głowie. Nagle uczucie pustki zniknęło, a jej znowu wróciło czucie. Odzyskiwała je we wszystkich członkach. Nie było jednak wraz z nimi bólu, ale… siła… niezwykłe pulsowanie magii, wypełniające ją od środka, aż się zaśmiała. Kevath odgarnął długie loki za siebie i patrzył na nią ze zdumieniem. - Czemu twoja dusza nie chce odejść?! Czemu nie potrafię jej zniszczyć?! Co jest w tobie, Ago? - Jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy chwyciła miecz. Naprawdę chwyciła. Machnęła skrzydłami i uniosła się w powietrze, lekka i wolna jak wiatr, dzika i nieopanowana, jak ogień, niezmierna jak woda, aż wreszcie stała jak ziemia, silna niczym wszystkie żywioły, których moc łączyła. Zawirowała lekko i ogień zatańczył na jej łapkach. Ta walka jeszcze się nie skończyła. ROZDZIAŁ 58 Szara postać kluczyła między krętymi korytarzami Pałacu Głównego w Dzielnicy Władców Wiatru. Do tych położonych na piętrze komnat dostęp mieli tylko Władcy Wiatru, inne istoty były po prostu odpychane przez nałożone zaklęcia. Dodatkową przeszkodę stanowiły zamki genetyczne zamontowane w drzwiach - jednak i tym razem Kevath musiał się zawieść. Eli podłożyła łapkę pod kolejny z rzędu czytnik; próbowała już wiele razy ale ciągle trafiała do nic nieznaczących komnat i jej irytacja rosła. Nie miała zamiaru się jednak poddać, nie teraz. Z czytnika wysunęła się niewielka igła, która ukłuła ją i pobrała próbkę krwi. Maszyna zapiszczała potwierdzająco, a wielkie, złote drzwi otwarły się. Przynajmniej raz pokrewieństwo z Przywódcą Władców Wiatru na coś jej się przydało. Dar i przekleństwo zarazem. Teraz jednak dziękowała genetyce z całego serca; mogła odkupić swoje winy i przyłożyć własną rękę do tej wojny. Czas leciał. Bitwa trwała. a miasto niemal opustoszało, bo cały świat wstrzymał oddech, patrząc na jej wynika. Tylko ona tutaj, sama, dźwigająca zupełnie inną i tajemniczą broń. Wkroczyła do środka i była niemal pewna, że znalazła się w odpowiednim miejscu - półki z książkami pięły się pod sam sufit, okna były zasłonięte, ściany ozdobione misternymi obrazami. W powietrzu zaś czuło się złą magią; Eli tak mocno nią przesiąknęła, że stała się wyczulona na ten najpotworniejszy rodzaj magii i mogła go wykryć. Dlatego też prędko znalazła kryształową misę i buteleczkę, przedmioty, których nigdy nie chciałaby dotykać. Sama bliskość ich wywołała pod czaszką małej myszki drapieżne szepty w innym języku i wir mrocznej magii wokół. Musiała to jednak zrobić. Ostatni raz, gdy Kevath opuścił jej ciało, zrobił to szybko i chaotycznie i jego cząstka pozostała w Eli. Poszarpane wspomnienia, trochę magii, pragnienia i… plany na przyszłość. Władczyni Wiatru zepchnęła wszystko co związane z półbogiem w sam głąb umysłu, ale rzeczy te, równie co niebezpieczne, były także użyteczne. Miała zamiar uderzyć w niego ostatecznie, w czasie walki z Agą. Rozedrzeć od środka. Nie wiedziała, jak wiele sił będzie ją to kosztować, ale była dostatecznie zdeterminowana. Wlała płyn do misy i błyskawicznie wyrzuciła z siebie zaklęcie. Fiolet. Ból. Błysk. * * * Aga czuła się świeżo jak powiew wiatru, cięła bezlitośnie jak ów wiatr smaga morską taflę. Jej ogień był o wiele potężniejszy, gorętszy, pochłaniał wszystko w swoim zasięgu. Rozbiła w pył ze świstem kolejne zaklęcie, a kwiaty zawirowały wokół. Atak. Atak. Jej tarcza błyszczała, nie dopuszczając nic do siebie. - Jakiś bóg musi cię kochać - uśmiechnął się Kevath krzywo i uderzył mieczem; teraz znów walczyli wręcz, czyniąc cały pojedynek o wiele bardziej niebezpiecznym. - Właściwie to cała czwórka. Nawet twoja matka jest przeciwko tobie, czyż nie? Ryk. Potem reszta walki rozmyła się w jedną plamę, a w późniejszych wspomnieniach Mechaniczka ujrzy jedynie wir wielkiej potęgi, która już nie zagrażała jej w żaden sposób, bo byli na równi. Na równi - Aga nie przewyższała go. Mogli się pojedynkować w nieskończoność. Wtedy poza plamą ciosów ujrzałaby to. To coś, co odmieniło losy wszystkiego. Nagle mina pełna pewności siebie zmieniła się u półboga w grymas szoku, a wokół zapłonęły runy i fioletowy dym. Wojowniczka zamarła w pół ciosu w powietrzu, czując złą magię, osłaniając się przed nią. Nie mogła się przebić przez runy, aby zadać ostateczne pchnięcie. Nie wiedziała też, co się dzieje. Kevath wyprężył się i zamarł w powietrzu, krzycząc. Wszystko jakby poczerniało, a wokół nich zawirowała fala fioletowej mgły, dzikiej, nieopanowanej, z której wyłonił się kształt jastrzębia, a następnie drugi - smoka. Ptak utkany z dymu uniósł dziób i zaskrzeczał przeraźliwie, po czym zaczął gwałtownie pikować w stronę smoka. Bestia nie pozostała mu dłużna i już wkrótce zderzyli się ze sobą, tworząc jeden dziki kłąb walki. Mechaniczka obserwowała, co dzieje się z Przywódcą Władców Wiatru. W czasie walki otworzył usta do niemego krzyku. Oczy przybrały kolor tego samego fioletu. Najdziwniejsza była jego twarz… zdawała się mieć dwa oblicza zarazem, a w drugim z nich Aga rozpoznała. - Eli… - wyszeptała cicho, przypominając sobie ostatni moment, kiedy ją widziała. Skoczyła w stronę myszki, chcąc za wszelką cenę obronić ją przed niebezpieczeństwem, ale runy znów ją odepchnęły. Władczyni Wiatru była zdana sama na siebie. Toczyła walkę z duszą Kevatha, która objawiła się w postaci dwóch ścierających stworzeń. Ryk zwierząt. Hug magii. Swąd płonących runów. Potężny powiew wiatru rzucił Agą gwałtownie w tył, a przed nią wszystko wybuchło. Wstrzymała oddech, próbując odzyskać wzrok. Fioletowy smok uniósł się wysoko w powietrze, podczas gdy jastrząb rozpadł się. Przywódca Władców Wiatru leżał na ziemi pokrytej spalonymi kwiatami, a całe jego piękno przemieniło się w popiół i wyglądał znowu jak za pierwszym razem. Nie to jednak przyciągnęło wzrok Agi najmocniej. Jego tatuaże. Zniknęły. Czy to znaczyło…? - Zniszczyłaś jego moc, tak? - odezwała się w stronę smoka, a bestia przekrzywiła głowę. - Obdarłaś półboga z jego potęgi? Jak? To jego cząstka, która pozostała we mnie. Zniszczył sam siebie, odpowiedział jej cichy szept w głowie. - Eli, wróć do nas, proszę. To ty praktycznie wygrałaś tę wojnę. - Choć tego nie wiedziała, bo znajdowała się daleko w miejscu ponad czasem, to czuła w sercu, że szala zwycięstwa przechyla się na stronę Mechaników. Nie otrzymała odpowiedzi. Smok rozpłynął się, a fioletowy dym opadł. Wojowniczka obróciła się w stronę nieprzytomnego półboga, nie mogąc powstrzymać okruchu współczucia w sercu. Kevath był potworem, odbierał życia, chciał zmieść z powierzchni ziemi tysiące osób… Aga wiedziała jednak, jak upokorzony musi się czuć szaman obdarty ze swojej mocy. A potem przypomniała sobie całe cierpienie, jakie zadał i prychnęła cicho, chwytając go mocno za ramię. Bitwa nie skończy się bez vanyan soldy. Teleportowała się z powrotem, a wymiar ponad czasem spoczywał zawieszony cicho w powietrzu. CIĄG DALSZY NIŻEJ Dernière modification le 1503353160000 |
Eliney « Citoyen » 1390487640000
| 0 | ||
FF jest meeegaśny :P Edit Jest ona Mechaniczka ma ciekawy charakter. Jest bardzo zwinna i szybka. Lubi wyzwania , charakter neutralny . Ciekawska , odważna , (czasami) egoistyczna , zabawna . |
Myrshka « Censeur » 1390487760000
| 0 | ||
Czekam na następny rozdział *_* |
Agamyszka « Citoyen » 1390490580000
| 0 | ||
CIĄG DALSZY~ ROZDZIAŁ 59 Patkall czuł, jakby dryfował w pustce. Ból rozszarpujący go zelżał już, ale wciąż nie mógł zasnąć i zaznać spokoju, dręczyły go tysiące myśli, strach, zwątpienie, gniew. Powinien być przy reszcie walczących, a nie wylegiwać się w łóżku. Bezczynność zabijała go. Niespodziewanie do namiotu wpadł Tombard. Futro miał pokryte krwią, lecz nie dało się stwierdzić, czy jego, czy przeciwników, a oczy szeroko otwarte. Patrzył przez kilka chwil na Władcę Wiatru, po czym wyszeptał: - Aga… Patkall zadrżał. - Co się dzieje? - Wróciła. Władca Wiatru przyciągnął medyka bliżej do siebie, mówiąc powoli i wyraźnie. - Zabierz mnie na pole walki. Teraz. - Nie - zaprotestował natychmiast Tombard. - Nie masz dostatecznie dużo sił. To szaleństwo. - Lecz jego słowa trafiły w próżnię; przywódca rebelii już stał, choć krzywiąc się lekko z bólu, to emanując siłą, łapki zaciskając mocno na mieczu; z nadzieją w oczach. Teleportowali się z powrotem, na szczyt wzgórza, niedaleko miejsca, gdzie dwie armie ostatecznie starły się ze sobą i wymieszały. Widok był wypełniony zgrozą, pełen ciał, porzuconej broni, płomieni, dymu strzelającego wysoko w górę i plam krwi, mieszając w jeden obraz, mający już wkrótce stanowić przestrogę dla przyszłych pokoleń. Dwie armie zostały zdziesiątkowane, obie straciły ogromną ilość wojowników - teraz jednakowoż nie walczyły. Wszystko się zatrzymało, każde zaklęcie zawisło w powietrzu, każdy miecz wzniesiony w ciosie opadł, krzyki zamarły, zapanowała cisza, głośniejsza niż niejeden hałas. Z nieba spłynęła na dół Aga - Wojowniczka, vanyan soldà, na ognistych skrzydłach, trzymając w łapkach nieprzytomnego Przywódcę Władców Wiatru. Jej szamańskie tatuaże świeciły się jaskrawo, a ona sama emanowała mocą. Omiotła wzrokiem całe pole bitwy i odezwała się, a choć wisiała wysoko w powietrzu, wszyscy dokładnie słyszeli jej głos: - Wasz przywódca został pokonany. Poddajcie się teraz. Zwycięstwo należy do Mechaników. Powoli, jak w transie, niedobitki skrzydlatych zaczęły składać broń; kilku z nich próbowało jeszcze podjąć walkę, ale zostali szybko rozbrojeni. Aga wylądowała miękko na ziemi i już po chwili otoczyła ją grupka Mechaników. Powierzyła w ich ręce upadłego Kevatha, a potem sama lekko się zachwiała. Nie minęła nawet sekunda, gdy Tombard teleportował się i pojawił przy niej, nie myśląc nawet, bo na myśli nie było czasu, a obejmując ją lekko. - Przeżyłaś. Naprawdę przeżyłaś - wyszeptał. Armia stojąca wokół nich, setki oczu wpatrujących się w tą jedną, jedyną parę. - Nie miałam wyboru - uśmiechnęła się Aga lekko i spojrzała na niego szklistymi oczami. - Zwyciężyliśmy. - Zwyciężyliśmy. Patkall, stojąc wciąż na wzgórzu, otarł jedną, pojedynczą łzę. - Jestem z ciebie taki dumny, Wojowniczko. - Pat, staruchu, czy ty płaczesz?! - ryknął za nim nagle niespodziewany głos ido Władcy Wiatru podeszła Serozjadka, pokryta we krwi, szczerząc lekko. - Nie - odburknął. - Pył wpadł mi do oka. * * * Zwyciężyliśmy. Agamyszka poderwała się gwałtownie, rozglądając wokół. Ostatnie promienie zachodzącego słońca prześwitywały przez płachtę namiotu, grzejąc jej policzek. Odetchnęła głęboko, a potem zaczęła się szaleńczo dotykać po całym ciele. Żyła. Nic jej nie było. Cała i zdrowa. Stoczyła walkę z samym półbogiem, najpotężniejszą mysią istotą. Przeżyła. Przecież czuła, że umiera. Widziała własne ciało, porzucone niczym podarta szmaciana lalka. Uśmiechnęła się szeroko; przeżyła. Nie zwyciężyli jeszcze co prawda wojny, ale wygrali bitwę, bitwę kluczową, a ten wyczyn zapamięta historia. Przez cały czas, długie miesiące odpowiedzialności i życia jako vanyan soldà, wypełniał ją strach, nie wierzyła całkowicie w zwycięstwo Mechaników. A teraz już wiedziała. Uda im się. Mają szansę na lepsze jutro. - Te, czego się tak szczerzysz?! - Do namiotu wparowała Serozjadka i oparła się o wezgłowie łóżka uśmiechając szeroko. - To my tu odwaliliśmy całą robotę za ciebie. - Przepraszam, że tylko pokonałam Kevatha i zapewniłam nam zwycięstwo - burknęła obrażona Mechaniczka, choć do niej samej ledwo to docierało. - Ta, ta, super. Szpanerka. Gwałtowna myśl uderzyła Agę. - Gdzie Tombard? - Kochaś musiał iść i zajmować się rannymi, chociaż przysięgam, upierał się jak cholera, żeby cały czas siedzieć przy tobie, jak jakiś ostatni idiota. - Wywróciła oczami. - Miłość jest dziwna. Chociaż może nie tak bardzo? - Spojrzała w dal, zamyślając się nagle i Wojowniczka już chciała spytać, o co chodzi, gdy nagle do namiotu praktycznie wbiegł Patkall. - Aga! - Opiekun przytulił ją z całych sił i popatrzył spojrzeniem pełnym ojcowskiej dumy. - Udało ci się. - Nachylił się w jej stronę i wyszeptał cicho słowa przeznaczone tylko do jej uszu: - Ale dla mnie zawsze będziesz tylko małą, nieporadną Mechaniczką. Wojowniczka odepchnęła go. Następna przyszła Boszka, o kulach, ale zdrowa. Ta po prostu popatrzyła na nią z uśmiechem i kiwała głową, jakby mówiąc: wszystko w porządku. Poradziłam sobie. Ty także, jak widzę. W końcu nadszedł i czas na opowiedzenie, co stało się między nią, a Przywódcą Władców Wiatru. Mówiła długo, a jej przyjaciele słuchali w pełnej skupienia ciszy. - ...czułam, jakbym umarła. Naprawdę umarłam. A mimo to jestem tu, wśród was. Bogowie przepowiedzieli mi kiedyś, że zginę w walce, a ja poległam, zgodnie z ich słowami. Ale... odrodziłam się na nowo, jakby Oni chcieli, abym walczyła dalej. - Bóg Ognia uznał, że to nie twój czas na odwiedzenie Jego komnaty - powiedział Patkall z zadumą. - Skubana zmartwychwstała - skomentowała Sero. - A Eli ci pomogła? To była naprawdę ona? - spytała lekko Boszka, unosząc brwi. - Tak, jestem pewna.Tak bardzo chciałabym, aby do nas wróciła… - Agamyszka urwała nagle. - Gdzie jest Lectral? Zapadła nerwowa cisza, gdy każdy obejrzał się po sobie, nie wiedząc, co rzec. A ich donośne milczenie było jedyną odpowiedzią, jaką Mechaniczka potrzebowała. Lectral. A także Myrshka. Tysiące żyć Mechaników oraz Władców Wiatru, porzucone na stos, spalone w pożodze wojny. Zachodzące słońce, księżyc i gwiazdy, bogowie wszystkich czterech żywiołów oddali cześć poległym. Wiatr umilkł; ogień płonął mocno. -Jak na razie trzeba pogrzebać zmarłych, uprzątnąć pole bitwy, przesłać wieści o zwycięstwie dalej. Później jednak nadejdzie czas na świętowanie - rzekł łagodnie Patkall, przerywając ciszę. Agamyszka poczuła dławiące gardło łzy; łzy wszystkich emocji świata, od smutku, gniewu, bólu, po radość, ulgę. Cała ta podróż, jaką odbyła — ścieżka, którą zaczęła kroczyć poprzednią jesienią kończyła sie w tym miejscu. Stara Aga umarła; jej miejsce zajęła nowa. Tyle wspomnień. Tyle myszy wokół niej, zarówno przyjaciół, jak i zdrajców. Jej najbliżsi, przyjaciele, którzy wspierali ją w każdym momencie, stłoczyli się teraz wokół niej. I wiedziała, że to oznacza nowy początek. EPILOG Nowy początek równał się z ciężką pracą. Depesze i listy były posyłane z kraju do kraju, miasta do miasta, wieść obiegała każdy skrawek świata, pieśni na cześć zwycięstwa Mechaników już zostały napisane, teraz pozostało je tylko zaśpiewać każdej istocie. Zwycięska rasa szamanów wróciła do miasta — nie miał już kto ich powstrzymać. Rząd Władców Wiatru był całkowicie rozbity i pozostali skrzydlaci musieli się im poddać. Patkall został oddelegowany, aby przewodzić ich Radą, a powoli z innych miast napływały wieści o poddaniu się nowemu rządowi. Mechanicy w każdym zakątku świata, pokrzepieni zwycięstwem, wstawali z kolan i zrywali kajdany; zupełnie jakby wszędzie wybuchł dziki, zbiorowy ogień, szalony i niezdolny do powstrzymania. Także Duchowni Przewodnicy, neutralni przez cały czas konfliktu, uznali ich potęgę. Zmarłych z szacunkiem spalono na stosie; Aga długo opłakiwała Lectral i Myrshkę wiedziała jednak, że są już bezpieczne u Boga Ognia. Droga wciąż była długa i kręta przed nimi. Na pewno nie każdy będzie chciał się tak szybko poddać, nie każdy uzna niezależność Mechaników. Zajmie to zapewne długie lata. Ale nigdy się już nie poddadzą. Wbrew słowom Patkalla, świętowanie zaczęło się już następnej nocy po wygranej bitwie, gdy Mechanicy wystawili wielkie przyjęcie na cześć bitwy; daleko od miejsca walk, ku czci zmarłym. Powietrze wypełniał śmiech, śmiech szczery i radosny, wesoła muzyka i szczebiot szczęśliwych myszy. A ona, Agamyszka, zajmowała honorowe miejsce, obserwując ze swojego podwyższenia niesamowity pokaz sztucznych ogni. -Za nasze zwycięstwo! - wzniosła toast. - Za wieczną chwałę, za spełnioną przepowiednię! Kolorowa światła tańczyły na niebie, myszy stuknęły się kieliszkami. Tyle szczęścia. Tyle przyjaciół i par padających sobie w ramiona. Ze wzruszeniem obserwowała Shaiylo i Serozjadkę, w długim uścisku, z łzami radości w oczach. W tańcu zaś napotkała osobę, wokół której krążyły najwięcej myśli i skłębionych uczuć Wojowniczki — Tombard. Chwycił ją za ręce i wirowali wspólnie, gdy pół Duchowny Przewodnik, pół Skrzydlaty nachylił się w jej stronę: - Przeżyłaś, mimo swojego przeznaczenia. Jesteś tutaj. - Jego oczy błyszczały. - Czy chcesz jeszcze raz dać nam szansę? Bo nie będę czekał wiecznie. W odpowiedzi Aga pocałowała go, szybko i śmiało. - Tak. Mam na myśli… kocham cię… To jest… - zaczerwieniła się i przytuliła go mocno. - Tak. Balowali do późnej godziny, a cały świat podzielał ich szczęście. Zwyciężyli. *** Łany zboża kołysały się na wietrze. Świat powoli wracał do normy, oddychając z ulgą, gdy wojna dobiegła końca, a żołnierze wrócili do swoich rodzin, Mechanicy zaś — na karty historii. Agamyszka wyglądała przez okno, obserwując delikatne życie przyrody i zachwycając się jej cichym pięknem. Była szczęśliwa. Bo jej przepowiednia się skończyła. Jej historia dobiegła końca. Jej życie mogło się toczyć dalej, już spokojnie. Życie ich wszystkich. Patkall został nowym Przywódcą, nie tylko Władców Wiatru, ale jednym, integralnym przywódcą dla całego kraju. Próbowano w to wciągnąć Agę, ale odmówiła stanowczo, zrzekając się jakiegokolwiek przywództwa. Jej mentor i tak sprawował się lepiej, niż ktokolwiek inny. Serozjadka została pilotką, ale pocztową, nie wojskową. Zamieszkała z Shaiylo, ale jej temperament pozostał taki, jaki zawsze. Boszka wróciła do Stolicy, teraz pozbawionej podziału na dzielnice i założyła szczęśliwą rodzinę. Wszyscy długo czekali na powrót Eli, która w końcu zjawiła się pewnego dnia, i choć ocaliła ich wszystkich, odbierając moc Kevathowi, wciąż czuła się niezręcznie pod ich spojrzeniami, bojąc tłumów. Została jednak bohaterką i zamieszkała na peryferiach, w cichym sąsiedztwie, niedaleko Agi, spełniając się w spokojnym życiu. Kevath, bez swoich mocy nie znaczył już nic. Stoczyli długą batalię, czy skazać go na śmierć, lecz Aga przekonała ich w końcu, aby został wtrącony do więzienia; nieszkodliwy w żaden sposób. A Lectral… cóż, Mechaniczka odwiedzała z szacunkiem jej grób każdego miesiąca. Tombard zaś? Właśnie zszedł na dół i przytulił Agę, a ona zaśmiała się cicho i odwzajemniła uścisk. Mieszkali razem i choć jeszcze nie mieli dzieci, kto wie? Patkall wciąż je przepowiadał. Mijał czas, ale Mechanicy powoli odzyskiwali swój szacunek, swoją chwałę. Koło zatoczyło się, a Bogowie uśmiechnęli. Przepowiednia odnalazła koniec; a wszystkie jej istoty spokój. I choć Aga chętnie rozwijała skrzydła, aby frunąć ponad niebem, to najczęściej rozpalała ogień, który płonął nieprzerwanie i miał już nigdy nie zgasnąć. KONIEC Dernière modification le 1503353400000 |
Tombard « Citoyen » 1390501500000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Wspaniale,wspaniale(*bije brawa*). :] EDIT: Nie ma mnie w spisie postaci. :c |
Myrshka « Censeur » 1390501500000
| 0 | ||
Tombard a dit : [2] *bije brawa* :3 |
Agamyszka « Citoyen » 1390508160000
| 0 | ||
Rozdział 6 już zakończony, podoba mi się o wiele bardziej. ;3; |
Tombard « Citoyen » 1390508160000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Biorę się za czytanie i...dziękuje za wstawienie screena. :) EDIT: Przeczytane...super! *U* |
Cubozoa « Citoyen » 1390553820000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Rozdział 6 bardzo fajny *u* Czekam na dalsze c: |
Serozjadka « Citoyen » 1390555380000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Świetny czekam co będzie dalej. |
Myrshka « Censeur » 1390562940000
| 0 | ||
Naprawdę coraz lepsze rozdziały <3 |
Agamyszka « Citoyen » 1390580040000
| 0 | ||
Siódmy rozdział już gotowy do przeczytania. *~* Ten mi się wyjątkowo podoba, dostałam nagłego przypływu weny. Patkall, dałam Ci jedną z najwazniejszych ról, czuj się zaszczycony. XD |
Tombard « Citoyen » 1390580220000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Mi to juz nie... xD Nie no...żartuje,poza tym biorę się za czytanie. :] \/ Przeczytane i...dobrze,jestem cierpliwy. :P |
Agamyszka « Citoyen » 1390580340000
| 0 | ||
Tombard a dit : Spokjnie, jeszcze wystąpisz. Mam już (prawie) wszystko zaplanowane. C: |
Patkall « Censeur » 1390580460000
| 0 | ||
Agamyszka a dit : Czuje się zaszczycony, zapowiada się ciekawie, tylko razi mnie w oczy to, że nie ma zwykłych myszy, tylko wszędzie szamani. To trochę dziwne, ponieważ akcja rozgrywa się w krainie myszy. |