Psychopatyczny Triathlon Jesienny |
7 | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Nastała jesień, a tym samym coś wielkiego! Postanowiliśmy zorganizować Wam coś co pomoże odgonić jesienne humorki, które zazwyczaj dopadają nas w tym okresie. Oto co dla Was przygotowaliśmy - Psychopatyczny Triathlon Jesienny! Kategoria I Zdjęcie ukazujące piękno jesieni! Jak jest konkurs to i nagrody muszą być!
Ponadto, przyznane będą także punkty aktywności: Skończone prace należy przesłać na mail: psychopatyczne.plody@gmail.com do dnia 10 października. Szczególne podziękowania za pomoc w trakcie tworzenia wątku i konkursu: Iscariote#0000, Oryginqlnq#0000, Michi#0010, Czarnullka#0000, Chiirs#0000, Lizysss#0000.
Nagrody zostaną przyznane w sobotę (tj. 17.10) o godzinie 18:00 w chatce plemiennej Psychopatycznych Płodów Zagłady! I kategoria: Sups#0000 Chiirs#0000 Securus#4201 II kategoria: Wino#1404 III Kategoria Sups#5809 Pecora pisnął i przesunął się o kilka kroków w tył, gdy niespodziewanie spadł na niego wielgachny liść dębu. Przykrył on całkowicie malutkie, pulchne ciałko. Gdy jednak pod zamaszystymi ruchami uwięzionej myszki owy liść nie śmiał się z niej zsunąć, zaczęła popiskiwać głośniej, aż szybko przerodziło się to w krzyk agonii. Cierpienie skończyło się dopiero w chwili, gdy zirytowana Amarena podeszła do niej, za pomocą pyska i przednich łapek zdejmując liść z niezdarnego przyjaciela. Pecora rozszerzył oczy i otrzepał się. — Dalej, opóźniasz nas. — Samica ponagliła go zirytowanym ruchem różowego ogona, a jej zielone oczy złowrogo zabłyszczały. Pecora natychmiast ruszył za nią potulnie, by dogonić resztę kompanii poruszającej się na przedzie. Nie należał do osobników lubiących wdawać się w konflikty, a ze znacznie większą od niego nimfą już tym bardziej nie miał zamiaru dyskutować. — Do bagien już niedaleka droga — zauważył Curo, futrzasty ciemnoszary samczyk, który zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na niezwykłe piekło, jakie było dane przed chwilą zobaczyć jednemu z jego trzech towarzyszy. Grupka przyjaciół przemieszczała się przez las w poszukiwaniu pradawnych bagien, na których, rzekomo, urzędowała wiedźma, pożeraczka dzieci czy też znachorka. Każda kultura zwykła nadawać jej swoją własną nazwę. Jednak w każdej z tych kultur jedno było jasne — owa mysz posiadała wiedzę całego lasu, ponoć trawy szeptały jej na dobranoc, ptaki świergotały, a grzyby grały kołysankę. Jak nikt znała się na ziołach i była prawdopodobnie jedyną nadzieją dla zranionej Vole. Zmizierniała, wychudzona i ubrudzona samiczka brnęła przed siebie z coraz to większym trudem. Gdyby nie fakt, że myszy miały za swoją przewodniczkę Amerenę, nimfę, która w lesie się urodziła i znała jak własną kieszeń, koniec chorowitej Vole prawdopodobnie nie byłby zbyt ciekawy. Ona i Pecora pochodzili z zupełnie innych terenów, z których później zostali nieszczęśliwie wyłapani jako potencjalni słudzy dla “rasy panów”. W mysim świecie panowała bowiem ogromna dyskryminacja, rasy “dzikie” były uważane za podmyszy i podnóżki dla ras “cywilizowanych”. Curo należał właśnie do tych drugich, lecz jako młoda, wiecznie łaknąca przygody i pokoju mysz, zdecydował się pomóc przy ucieczce niewolników swojej rodziny, przy okazji dziwnym trafem wyruszając z nimi w niezwykłą podróż. Po jakimś czasie szwendania się po dziczy, właściwie nie widząc konkretnego celu, grupka młodzików natrafiła na Amerenę. Marudna paniusia po wielu negocjacjach zgodziła się, aby do nich dołączyć i pomóc, jak sama twierdziła, “z czystej litości, bo nie mogła patrzeć na takie niedołęgi i miernoty kręcące się bezcelowo po ich lesie”. Nimfy były nieuchwytne i nieznane dla większości myszy, to też rasy “cywilizowane” omijały je szerokim ruchem, a “dzikie” nigdy nie kwapiły się do nawiązania z nimi większych relacji. Nagłe spotkanie grupy niedoświadczonych młodzików pragnących robić wielkie rzeczy z pewnością musiało więc Amerenę zaskoczyć. — Hej, Vole, czy wszystko w porządku? Może powinniśmy się zatrzy- — Zaniepokojonemu Pecorze przerwano w pół zdania, zatykając mu pysk włochatym, różowym ogonem. — Cicho sza. Jesteśmy blisko terenów myszy plamiastych, tych najgorzej nastawionych dzikusów, nigdzie się nie zatrzymujemy. — Nimfa zgromiła go wzrokiem. — Nie ma zmiłuj, musisz jeszcze trochę wytrzymać Vole. — Oczywiście. Właściwie to wcale nie potrzebuję odpoczynku. Widząc jednak półprzymknięte oczy pozbawione ich codziennego blasku i zmatowiałe, kasztanowe futro, wszyscy doskonale wiedzieli, że samica, jak zwykle, kłamie jak z nut. Jak wyraźnie wskazała Amarena, kompania zaczęła przemykać tak szybko, jak tylko było to możliwe, mając na stanie rannego osobnika. Pecora uniósł pyszczek, niedowierzająco obserwując wzbijające się daleko ponad jego pole widzenia pnie. Niebo było pochmurne, typowo smętnie jesienne. Deszcz jeszcze nie padał, ale mógł nagle uderzyć. Zawsze trzeba było być na niego gotowym. Tak samo, jak na agresywne atakujące znienacka liście. Samiec westchnął. Mimo dwóch ładnych miesięcy spędzonych w lesie wciąż nie mógł się przyzwyczaić do tutejszego krajobrazu. Całe dzieciństwo spędził na beztroskiej łącę, później przesiedział smutny rok zamknięty w stęchniałej norze. Po tym okresie budzenie się z rosą pod nosem i świergotem ptaków w oddali było, zaiste, niezwykłe, ale jednak wciąż dziwne. Tutaj też po raz pierwszy było mu dane zobaczyć prawdziwą jesień. Zwierzęta zbierające zapasy, żółciejące liście, kasztany w niepokojąco ostrych łupinach i urocze żołędzie. Wszystko to było takie świeże, takie… piękne. Nagle, ku ziemi zaczął wirować kolejny barwny liść. Tym razem jednak mysz sprawnie oceniła sytuację i śmignęła kilkanaście kroków dalej, zanim dała się złapać w liściastą zasadzkę. Z dumą wyprostował się, a przez jego czyściutką na błysk wełnę przeszedł podmuch wiatru. Pecora nagląco pokręcił łebkiem, po czym uświadamiając sobie, że znowu został w tyle, pognał do przodu, nie mając zamiaru czekać, aż Amarena znowu go zgnoi. Dzwoneczek przywiązany do jego ogona zgrabnie poruszał się na wietrze, wydając z siebie aksamitny dźwięk. Nimfa wielokrotnie zwracała mu uwagę, żeby pozbyć się “tego śmiecia”, uważając, słusznie, że jego dźwięk może przyciągnąć potencjalnych wrogów. Pecora jednak, choć zwykle nie był uparty i posłusznie wykonywał dawane mu polecenia, swojego dzwoneczka nie zgodził się za żadne skarby pozbyć. — Stójcie! — Szept Curo przemieszany rozkazem, niepokojem i wrogością zaalarmował od razu całą kompanię. Myszy stanęły jak na baczność, Pecora kątem oka zauważył, jak Amarena i wciąż ukrywająca ból Vole obnażają zęby. Dla zmarniałego nosa samca nie dotarły jednak żadne niepokojące wonie. Nigdy nie był nauczony wykrywania zapachów, na otwartym terenie bez żadnych naturalnych wrogów nie było to potrzebne, w niewoli już tym bardziej, a wszechobecna woń gnijących liści też nie pomagała. Żadne podejrzane dźwięki również nie dotarły do jego już bardziej wyczulonych od węchu uszu. Nie miał więc pojęcia, skąd ta nagła reakcja przyjaciół. Zaniepokojony był tym bardziej, że walki wprost nie znosił, a zapach i widok krwi przyprawiały go o mdłości. Nie trzeba było jednak długo czekać, by w pobliskim, częściowo już ogołoconym z liści krzewie pojawił się cień. Owy cień stopniowo zniekształcał się i zbliżał, aż w końcu przyczaił i wyskoczył, przeobrażając w pełną sylwetkę. Pecora o mało się nie zachłysnął, bo sylwetka ta bez najmniejszego ostrzeżenia rzuciła się właśnie na niego. Myszy z kompanii wrzasnęły jedna po drugiej. Jednak sparaliżowany strachem samiec nawet nie śmiał otworzyć oczu, by ujrzeć pyszczek swego oprawcy. Ochłonął dopiero w chwili, gdy rozlegające się wokół krzyki wzrosły na sile, a napastnik został od niego odepchnięty. Zupełnie wtedy, gdy to liść dębu postanowił zaatakować biednego Pecorę. Samczyk odważył się wreszcie uchylić powieki. Przed nim toczyła się zacięta walka trzech na jednego, jednakże mimo przewagi liczebnej Curo, Amarena i Vole zdecydowanie ustępowali napastnikowi, a właściwie napastniczce, wigorem i umiejętnościami. Pecora, zbyt przerażony, nawet nie pomyślał o pomocy towarzyszom, jak się jednak zaraz okazało, nie było zbytnio takiej potrzeby. Gdy Curo przygwoździł wroga do ziemi, Vole, o mało co nie przewracając się o własne łapy, chwyciła ją za kark, sprawnie unieruchamiając. Amarena podeszła z przodu, na chwilę odwracając się do Pecory i posyłając mu spojrzenie wyraźnie mówiące “to wszystko przez twój debilny dzwonek”. Następnie zwróciła się już do nieznajomej. Ta wydawała się być mocno zdezorientowana nietypowym składem kompanii — rzeczywiście, podróżujące razem nimfa, dwa “dzikusy” i jedna mysz “cywilizowana” nie były częstym widokiem. Jej krótki, kikutowaty ogon niezgrabnie sterczał, gdy leżała tak unieruchomiona. Pecora wciąż obserwował wszystko z odpowiedniej odległości. — Czego szukacie na tym terytorium? — Oczy miała zmrużone, a sierść minimalnie zjeżoną. — Nigdy nie słyszałam, żeby plamiści atakowali w pojedynkę — zwróciła się nimfa, ignorując zadane przed chwilą pytanie. Samczyk siedział zbyt daleko, by zauważyć reakcję na pysku nieznajomej, ale przez szybkie odwrócenie łba i przebieranie łapkami wydawała się speszona. Amarena jakby warknęła coś pod nosem i złapała jej głowę w przednie kończyny, przybliżając do siebie. — Czego szukacie na tym terytorium? — powtórzyła, wytrzymując chwyt i spojrzenie nimfy. — Jedynie tędy przechodzimy. Nie sądzę, że najpierw atakowanie nas, a dopiero potem pytanie o zamiary jest właściwą kolejnością działania w takiej sytuacji. Pecorze mignęło, jakby napastniczka próbowała właśnie splunąć Amarenie na pysk, ale może tylko mu się zdawało? — Myślę, że równie dobrze możecie przechodzić sobie gdzie indziej. — Otóż nie, nie możemy. Jak zresztą mówiłam, zaraz się stąd zmywamy. — To gdzie niby zmierzacie? — To absolutnie nieważne. — Nimfa strzepnęła ogonem, na chwilę uciekając wzrokiem. — Curo, przytrzymaj ją przez sekundkę sam, wiem, że dasz radę. Vole. — Machnęła łbem, wskazując rannej kierunek. Curo zmrużył oczy, a następnie przelał cały ciężar ciała do tyłu i przyparł nieznajomą, jak tylko mógł, ignorując jej nagły syk. Vole i Amarena natomiast podeszły do zaciekawionego Pecory. Nimfa usiadła jak najbliżej ich obojga i ściszyła głos. — Nie możemy jej puścić wolno, narazimy się na atak większej grupy. Co prawda po tym, że rzuciła się na nas sama i była bardzo zmieszana po moim pierwszym pytaniu mogę wnioskować, że jest jednym z tych osobników wygnanych ze swoich stad, lecz wciąż trzymających się ich na tyle blisko, na ile przepisy i wola dawnych towarzyszy im pozwalają. Nie warto jednak ryzykować. Jedyną opcją będzie zabranie jej ze sobą jako zakładnika, kto wie, może się nam przydać. — Nie możemy! Nie możemy ufać komuś takiemu, Amarena. — Vole zerwała się z miejsca. — A widzisz inną opcję? Puszczenie jej luzem, jak mówiłam, będzie wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem. — Więc sugerujesz, że zrobimy z niej coś jak niewolnika? — wydusił z siebie Pecora. — Owszem. Vole i Pecora spojrzeli po sobie ze strachem. Obydwoje aż za dobrze wiedzieli, jak bolesne i przykre jest życie zależne od kogoś drugiego, będąc trzymanym na smyczy. Samiec zdecydowanie nie życzyłby czegoś takiego nawet największemu wrogowi. Zresztą, on nawet nie miał wrogów! — Uhhh, tak, wiem, co macie na myśli. Nie taka niewola. Będziemy trzymali ją na dystans, prowadzili przywiązaną i kontrolowali, ale nie tak brutalnie jak was cywilizowani oraz tylko przez jakiś czas. Gdy wyciągniemy z niej wystarczająco dużo lub w ewentualności zbudujemy duże zaufanie, wypuścimy ją wolno lub damy większą swobodę. Czas nam pokaże. Wtedy jeszcze żaden z nich nie miał pojęcia, ile zamieszania i życia do ich kompanii wprowadzi młoda, zadziorna i wyzywająca mysz plamista. Anvanii#0000 Tego dnia było jakoś inaczej, wyjątkowo. Promienie słoneczne nie pukały już w szybę z nadzieją na dostanie się do pomieszczenia, a światło z podwórza było jakby bledsze niż zwykle. Było przytłaczająco cicho, jednakże z zewnątrz słyszalny był wicher, który tańczył i grał własną muzykę, który rozpędzał gałęzie drzew w różne strony. Zdawało się, że nic nie było w stanie wyrwać jej teraz ze snu, spokojnego, ale za razem niesamowicie głębokiego. Tym razem to nie radosne promienie, które zazwyczaj wraz ze wschodem słońca zaczynają taniec w pomieszczeniu, tym razem to szaleńczy wiatr. Poczuła nieprzyjemny dreszcz, otóż było jej zimno. Pierw się skuliła, przyciągając nogi aż pod brodę, a kołdra, pod którą spała zawędrowała aż pod sam czubek nosa. Wciąż nie otwierała oczu, trwała w tej pozycji korzystając z ostatnich chwil, w których mogła się wygrzać. Trzask gdzieś zza okna wyrwał ją momentalnie z tej pozycji. Leniwie otworzyła oczy, które momentalnie zostały oślepione tym nieprzyjemnym białym światłem z zewnątrz, teraz już wyraźnie słyszała ten okropny wicher. Niechętnie zczołgała się z łóżka zawijając przy tym pierzynę wokoło siebie. Wciąż czuła to nieprzyjemne zimno i nie miała najmniejszej ochoty wychodzić z łóżka. Znów usłyszała ten trzask zza okna i pisnęła mimowolnie z przerażenia, jakby obawiała się, iż zaraz ktoś zza niego wyskoczy, do tego dołączyło skrzypienie podłogi. Kroki, które stawały się coraz to bliższe. Nagle drzwi się otworzyły, dziewczyna stała przez moment nie rozumiejąc, co się właściwie stało, ale zaraz oprzytomniała. U progu stał już mężczyzna, był on nieco wyższy od niej i na oko również starszy o parę lat. - Alice? Coś się stało? Słyszałem ten krzyk. – Oznajmił, widać po nim było iż jest zmartwiony. - Przepraszam Eriku. – Oznajmiła i zrzucając pierzynę na drewnianą posadzkę rzuciła się w jego ramiona. Chociaż nie wydarzyło się nic specjalnego to ona odczuwała ten niepokój praktycznie, co dnia odkąd przybyli do tej starej posiadłości. Wtuliła głowę w jego klatkę piersiową, usłyszała ten przyspieszony oddech, zapewne musiał się spieszyć by tu przyjść. Nagle poczuła jego dłoń na swoich włosach, jak są gładzone, w ten znany jej dobre delikatny i czuły sposób. - Nie lubisz jesieni, racja? – Nie widziała teraz jego twarzy, ale doskonale wiedziała, iż się uśmiecha. - Lubię, ale... – Musiała zaczerpnąć głębszego oddechu. – Nie uważasz, że jest w tej porze coś przewrotnego? Czasami jest kolorowa, ciepła i wyjątkowa, a ostatnie lata nie widziałam takowej. Teraz jest tylko ta szarość, wiatr, i to mrożące krew w żyłach odczucie, iż jest się obserwowanym. – Wciąż nasłuchiwała jego oddechu, uspokajało ją to. - Rzeczywiście, nie pamiętam już jak to było kiedyś. – Westchnął. – To chyba od rozpoczęcia tej epidemii? Czyż nie? Wtedy świat stał się takim przygnębiającym miejscem. – Wyjaśnił mężczyzna. - Nienawidziłam tego, że jestem inna, nienawidziłam siebie i wszystkich, którzy przez to mnie odrzucili. Czułam tą narastającą złość w sercu, gdy okazało się, że nawet rodzina chce się mnie pozbyć, by nie mieć problemów, ale… czy gdybym była normalna to trafiłabym na ciebie? Czy poznalibyśmy się? – Odsunęła się nieco od niego i spojrzała w jego piękne, skrzące się oczy. On jednak w odpowiedzi jedynie zaśmiał się pod nosem. - Nie powinnaś myśleć „Co gdyby”, bo to do niczego nie prowadzi. Ciesz się tym co osiągnęłaś i nie patrz wstecz, aby nigdy niczego nie żałować Alie. – Mruknął i delikatnie ucałował jej czoło. – Nawet gdybyś była zwyczajna to moje uczucia by się nie zmieniły. – I wtedy wyciągnął nieco wyżej jedną z dłoni, druga natomiast wciąż oplatała jej talie. Widoczny stał się lekki dymek, a może iskry i lada moment, w jego dłoni zaczęła się formować bryła. Przybrała ona formę róży, z najdrobniejszymi szczegółami, a była ona stworzona z lodu. Wręczył jej ten „kwiat” i tym razem ona odpowiedziała momentalnie śmiejąc się pod nosem. - Taką samą podarowałeś mi tamtego dnia, gdy pierwszy raz się zawahałam. – Wyjaśniła i przyjęła podarek. - I będę ci je dawał za każdym razem, gdy poczujesz tą niepewność. - Dłonią zawędrował w poszukiwaniu jej dłoni i zaraz ją ujął. – Być może pogoda nie zachęca, ale co powiesz na spacer? – Liczył na pozytywną odpowiedź. - Naturalnie, ale pozwól, że pierw się cieplej ubiorę. – Zaśmiała się pod nosem. - Wciąż bywam w szoku, że władczyni ognistego żywiołu narzeka na zimno. – Mruknął i zaraz opuścił pokój, aby poczekać na nią. Alice zaraz chwyciła jakieś ciuszki z szuflady, nie miała ich zbyt wiele, ponieważ nie był to ich dom. Można natomiast stwierdzić, iż była to stara, opuszczona rezydencja, w której tymczasowo się ukrywali. A przed czym? Chyba przed światem i zwyczajnymi ludźmi, tymi, którzy najchętniej by ich pozabijali, gdyby tylko nadarzyła się okazja. Dziewczyna założyła na siebie odzienie i wyszła z pokoju, zeszła z wolna po ogromnych, półokrągłych schodach na parter, gdzie stał już jej ukochany. Podał jej płaszcz i uśmiechnął się sympatycznie. Znowu czuła się odważnie, kto wie czy nie tylko, dlatego że tak bardzo przepadała za jego towarzystwem. Delikatnie podsunęła mu dłoń, a on zaraz ją ujął, od razu poczuła przyjemne ciepło, co było dość absurdalne. Jakby się tak zastanowić to rzeczywiście kiedyś nie potrafili być chociażby blisko siebie, bo bolał ich dotyk, w końcu, pomimo że oboje byli uzdolnieni to ich moce należały do dwóch różnych światów. Na dworze było jeszcze chłodniej niż mogłoby się wydawać. Wiatr wciąż szalał, ale nie przeszkadzało im to. Zwyczajnie ruszyli przed siebie, tą leśną ścieżynką, która prowadziła do głównej drogi. Alice była w szoku, jak świat bardzo się zmienił i choć panowała teraz zdecydowana szarówka to wciąż była w stanie dostrzec te kolorowe liście, które opadały na ziemię, ale również te, które zawzięcie walczyły z grawitacją i próbowały nadal się trzymać swojej drzewiej rodzicielki. I chociaż dziewczyna miała pewność, iż te lasy są zamieszkiwane przez różne dziwne stworzenia, oczywiście na skutek wcześniej wspomnianej epidemii, to potrafiła dostrzec zwyczajne stworzenia. Rude, lisie pyszczki przemykały jedynie na tle tego wszystkiego, kto wie czy się bawiły czy szykowały już na nadejście zimy? Wiewiórki, które nadal próbowały wypełnić swoją spiżarnię licznymi nasionami i orzechami, a nawet te drobne ptaszki, które zawzięcie szukały nasion, które ewentualnie ostały się gdzieś w ziemi. Nie zabrakło oczywiście owych, dziwniejszych odmian zwierząt, przy których nasza para zdecydowanie poczuła się mniej pewnie, ale wciąż szli na przód. Było coś niezwykłego w tych stworzeniach, ciężko stwierdzić czy to, że wyglądały jak mnóstwo różnych dzikich zwierząt połączonych w jedność czy może raczej chodziło o te liliowe kryształy, które posiadały czy to na grzbiecie czy to też na samym czubku czoła. Alice nie była pewna czy ludzie w tych czasach normalnie zapuszczali się w las, ale zdecydowanie nie potrafiła sobie wyobrazić reakcji osoby, która nigdy nie miała nic wspólnego z magią na widok takiego stworzenia. Jakby nie patrzeć to ona niegdyś również nie miała nic wspólnego z magią, z resztą tak samo jak Erik i ktokolwiek inny na tym świecie, magia nie istniała. Jednak teraz, gdy poczuła jej istnienie na samej sobie nie czuła się wcale dziwnie w tym otoczeniu, wręcz czasami się cieszyła, bo każdy dzień był nieco inny, a co najważniejsze… nigdy nie było nudno. - Zwierzęta są niesamowite. Potrafią zbierać zapasy na zimę, szkoda, że ludzie wciąż tego nie umieją, można się tyle nauczyć od takich stworzonek. – Stwierdził czarnowłosy. - Być może umieją, ale są przyzwyczajeni do tego, że mają markety dosłownie pod nosem. – Westchnęła blondwłosa. – Nie odczuwają potrzeby magazynowania. - Spójrz na to z innej strony, gdyby tak robili to mogliby już siedzieć w domu przez całą zimę. – Rozmarzył się chłopak. – Siedzieć i wygrzewać się przy cieple kominka. - Mogliby, ale ludzie pracują. – Westchnęła. – Czasami zazdroszczę tego normalnym osobom, tej rutyny. Idą do pracy, wracają o stałej godzinie, chodzą na zakupy. Mają ciepły dom i rodzinę. – Rozmarzyła się nieco i znów zastanawiała się czy ich życie będzie mogło wrócić na takowy tor kiedykolwiek. - Dobry pomysł Alice. – Chłopak przystanął w miejscu i chwycił jej dłonie, trzymając je dość mocno i chociaż odczuła wtedy, iż znów zrobiło się chłodniej to czekała na wyjaśnienia. – Gdy tylko skończy się ta wojna to wpadniemy w tą rutynę, ale teraz… nie jesteśmy w stanie tego zrobić, sama wiesz… od tamtego dnia naszej ucieczki, całe miasta rozwieszane są w plakatach gończych z naszymi zdjęciami, zwyczajnie nie możemy teraz wrócić. – Wyjaśnił, a czuć było w jego głosie nutę nostalgii ale i zmartwienia. - Wojna… - Westchnęła. – To nie wojna tylko głupi konflikt ludzi z ludźmi, bo inaczej tego nazwać się nie da. Zaczęło się to tylko przez te nagonki na uzdolnionych, to nie do pomyślenia. – Jej poliki nieco zapiekły, czy możliwe, że odczuła teraz jak zaczynają się odmrażać na tym mrozie? - Tak, jednak… Pamiętaj o tym. W odróżnieniu od innych uzdolnionych ludzi, tych co posiedli moc, my posiedliśmy magię żywiołową, główną i ostateczną. – Wyjaśnił. – Jesteśmy prawie władcami tej grupy. – Wyjaśnił, a ona wybuchła śmiechem. - Uważasz, że nadajemy się na tak ważne stanowisko? – Wciąż się śmiała. - A jakże inaczej, co więcej. To my zakończymy tą wojnę. Alice, zrobimy to razem. My i nasi przyjaciele, którzy zdecydowali się do nas dołączyć. – Zbliżył się do niej i przystawił jej dłoń do swojego polika. – Zaufaj mi Alie. Naprawimy świat, skoro on nie umie wrócić na odpowiedni tor. - Ufam tobie ponad wszystko Erik. Skoro uważasz, że tak powinniśmy postąpić to musi być to słuszne. – Mruknęła i znów objęła go wtulając się w jego klatkę. - Jest ci zimno? – Chciał już spytać w momencie, gdy poczuł jej dłoń na poliku, ale teraz był niemalże pewien. - Może trochę, wracajmy. – Oznajmiła. – Pamiętam jak się poznaliśmy. Dzień był tak samo mroźny jak ten, a ty siedziałeś w parku, dość blisko mojego dawnego mieszkania i grałeś na gitarze, pamiętam do dzisiaj jak bardzo melodia ta oplotła moje serce, sama się prosiła o to by podejść. – Odsunęła się od niego i znów miała okazję podziwiać jego wspaniałe oczy. - A ty jej posłuchałaś, to właśnie doceniam. – Pogładził ją po głowie. – To była już jesień, prawda? – Chciał się upewnić. - Owszem, jesień… A twoja melodia była wtedy jedynym kolorem, który udało mi się dostrzec. – Posłała mu delikatny uśmiech, lecz pełen wdzięczności. Tym razem to ona znalazła jego dłoń i delikatnie ją chwyciła. Powolnym spacerem zaczęli wracać do rezydencji, z nadzieję, iż będą mogli napić się ciepłego naparu i usiąść chociaż na moment przy rozpalonym kominku. Securus#4201 Jesień dla Alicji była najlepszym czasem na dłuższe spacery. Przyjemne promienie słońca, chłodny wietrzyk, który zmuszał liście do tańca, zapach powietrza przed deszczem. To w tej porze roku uwielbiała drobna, brązowooka brunetka. Kiedy tylko wstała w swojej jasnej piżamie, podeszła powolnym krokiem do okna, przeciągając się. Złapała za klamkę, otworzyła je, a jej oczom ukazał się widok na jej piękny ogród. W większości był on przykryty liśćmi o ciepłych barwach. Po lewej stronie stało duże, łyse drzewo. Obok niego znajdowała się huśtawka, na której Alicja często lubiła siadać, słuchać muzyki oraz przyglądać się niebu. Po środku ogrodu biegła krótka ścieżka, która prowadziła do furtki. Natomiast po prawej stronie stał brudny od deszczu i błota stolik z krzesłami. W lecie bardzo lubiła tam przesiadywać z laptopem, oglądając seriale. Zaciągnęła się świeżym powietrzem, spojrzała na chwilę w lekko zachmurzone niebo i postanowiła, że wybierze się na spacer. Zamknęła okno, obróciła się do szafy, która była od razu po prawej stronie. Otworzyła ją, przeleciała wzrokiem po wiszących ubraniach i zamyśliła się na chwilę. Na dworze niby było ciepło, ale stwierdziła, że woli nie ryzykować, więc zdjęła z wieszaka jej ulubioną, czarną bluzę z kapturem. Z niższej szafki wyjęła bieliznę oraz ciemne jeansy. Zabrała wszystko ze sobą i udała się na korytarz. Podeszła do drzwi naprzeciw jej pokoju. Była to łazienka. Weszła do niej, położyła ciuchy na pralce, a następnie zaczęła się rozbierać. Stanęła pod prysznicem odkręcając czerwony kurek, tym samym pozwalając spływać wodzie po jej nagim ciele. Kiedy skończyła się myć sięgnęła po ręcznik, który wisiał obok na wieszaku. Owinęła się w niego, wyszła spod prysznica i wzięła jeszcze jeden mniejszy. Zaczęła wycierać w niego włosy. Podeszła do zlewu, nad którym wisiało nieduże lusterko. Odłożyła ręcznik na bok i zaczęła się sobie przyglądać. Nie lubiła swojego wyglądu, według niej była taka „zwyczajna”. Westchnęła cicho, sięgnęła do szafki po suszarkę. Podłączyła ją do prądu i zaczęła suszyć włosy. W trakcie tego rozmyślała gdzie uda się na spacer. Zdecydowała się na las, który znajdował się niedaleko. Kiedy jej włosy były już suche, odłączyła suszarkę i schowała ją tam, gdzie była wcześniej. Zdjęła ręcznik, który miała na swoim ciele, sięgnęła po bieliznę oraz ubrania, które następnie na siebie nałożyła. Z małego pudełeczka, które stało na pralce wyjęła czarną gumkę do włosów. Zerknęła ponownie w lustro i zaplotła niedbałego warkocza, związując go nią przy końcu. Podniosła piżamę, złożyła ją i wróciła do pokoju. Schowała ją do szafy. Podeszła do łóżka, które chwilę później zaczęła ścielić. Kiedy już skończyła, zerknęła na zegarek, który wskazywał ósmą piętnaście. Postanowiła, że czas zjeść śniadanie. Opuściła pomieszczenie i udała się do kuchni. Nie była ona jakaś duża, utrzymana w jasnych barwach. Podeszła do lodówki, otworzyła ją i zaczęła myśleć o tym, co by chciała zjeść. Padło na parówki. Wyjęła je z lodówki i położyła na blacie, następnie z szafki wyjęła garnek, do którego nalała wody. Postawiła go na kuchenkę i zapaliła gaz pod nim. Obrała parówki z folii i wrzuciła je do wody. Podczas ich gotowania posmarowała dwie kromki chleba masłem, które położyła na uszykowany talerzyk. Kiedy woda zaczęła wrzeć, wyjęła widelec z szuflady i zaczęła wyławiać parówki. Położyła je obok kanapek, podeszła do lodówki i ją otworzyła. Wyjęła z niej keczup, zamknęła ją, podeszła po talerz i udała się do salonu. Usiadła na sofie, sięgnęła po pilot ze stolika, który był przed nią i włączyła telewizję. Skakała chwilę po kanałach, aż w końcu znalazła serial warty jej uwagi. Zabrała się za skonsumowanie posiłku. Po skończonym posiłku na zegarku widniała już dziewiąta, więc stwierdziła, że zmyje naczynia po śniadaniu i wyjdzie już z domu. Zabrała pusty talerz, poszła do kuchni, opłukała go wodą i odłożyła na suszarkę. Przed wyjściem udała się jeszcze do łazienki, aby umyć zęby. Po wykonanej czynności poszła do korytarza. Z szafy wyjęła szary płaszcz, który na siebie ubrała, a z szuflady niżej czarne, wiązane buty, które sięgały jej do kostki. Nałożyła je na nogi i opatuliła szyję ciemnym, ciepłym szalikiem. Z wieszaka zdjęła pęk kluczy, a następnie wyszła z domu. Zamknęła drzwi, przeszła ścieżką rozglądając się po ogrodzie. Przeszła przez drewnianą furtkę i skręciła w lewo. Droga do lasu nie była długa, zajęło jej to maksymalnie piętnaście minut. Podczas niej mijała wiele sklepów z kolorowymi witrynami sklepowymi, kilku ludzi, których mogła policzyć na palcach jednej ręki. Najwidoczniej mało ludzi lubiło jesień. Kiedy dotarła do lasu, rozejrzała się, ponieważ miała dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje, jednak nikogo w pobliżu nie było. Westchnęła cicho i weszła w głąb lasu. Był on cały w pięknych, ciepłych barwach, miło się po nim spacerowało, cisza, żadnych ludzi, brak warkotu silników. Można było spokojnie oddać się myślom. Jednak coś nadal niepokoiło Alicję. Mianowicie uczucie obserwacji nadal nie minęło. Rozejrzała się ponownie, ale w pobliżu stały tylko same drzewa. Wymamrotała coś do siebie, pokręciła głową i poszła dalej. W pewnym momencie usłyszała niedaleko łamiącą się gałąź. Jej serce zaczęło bić szybciej, a strach przejął nad nią kontrolę. Zaczęła biec przed siebie ile sił w nogach. Mijała pełno drzew, krzewów oraz stosów porąbanego drewna. Kiedy zaczęła łapać ją zadyszka zwolniła, aż w końcu się zatrzymała, rozglądając się. Doszło do niej, że nikogo za nią nie ma i uspokoiła się odrobinę. Wtem z krzaków, które stały przed nią coś wyskoczyło. Był to piękny, rudy lis. Zawarczał na nią, przez co przerażona zrobiła kilka kroków w tył. Zwierzę coraz bliżej do niej podchodziło, a jej drogę ucieczki zatorowało drzewo, które znalazło się za nią. Zamknęła oczy, żegnając się z życiem kiedy nagle poczuła, że coś szarpie ją za nogawkę. Niepewnie otworzyła jedno oko i zerknęła w tą stronę. Lis wydawał się już łagodniejszy, nie warczał na nią, a kiedy zobaczył, że na nią patrzy odsunął się i zaczął iść w prawo, obracając się za nią. - Mam za Tobą iść? – zapytała, mimo, że zdawała sobie sprawę, że przecież lis jej nie odpowie. Niewiele myśląc udała się za rudym zwierzęciem. Chwilę później dotarli do dość dziwnego miejsca. Mianowicie do wysokiego płotu, który był zarośnięty całkowicie przez gałęzie. Szli wzdłuż niego, aż w końcu dotarli do metalowej dużej furtki, która zamknięta była na kłódkę. Szarpnęła za nią, jednak to nic nie dało. W tym momencie lis na nią zawarczał, aby zwrócił jej uwagę. Pyskiem przesunął niewielki kamyk , spod którego wystawał klucz. Odsunął się i poczekał, aż Alicja po niego podejdzie. Zrobiła to dość niepewnie, kucnęła i podniosła przedmiot. Wróciła do furtki i włożyła go do kłódki, przekręciła, a ta otworzyła się. Zdjęła ją, chowając do kieszeni, popchnęła mocniej metalową bramę i zajrzała do środka. Między jej nogami do środka wbiegł lis, przez co o mało się nie przewróciła. Rozejrzała się po miejscu. Totalnie ją zatkało. Miejsce, w którym się znajdowała było tak piękne, że zaparło jej dech w piersiach. Naprzeciwko niej stała zarośnięta, stara, nieużywana fontanna. Oprócz niej po lewej, jak i po prawej stronie znajdowały się przykryte liśćmi drewniane ławki. W pewnym momencie usłyszała ciche szczeknięcie zza fontanny. Jednak było to dalej niż się jej to wydawało. Poszła w tamtym kierunku, przeszła przez wąski korytarz z muru, a jej oczom ukazał się dość zaskakujący widok. Mianowicie oprócz lisa, znajdowały się tam jeszcze inne zwierzęta. Sarny, wiewiórki, kilka rodzajów ptaków, jeże, szop oraz kuna leśna. Ten widok tak ją zaskoczył, że nie wiedziała co ma zrobić. Podszedł do niej lis, łapiąc za nogawkę i ciągnąc w lewo. Spojrzała tam, a jej oczom ukazał się niewielki drewniany stolik, na którym coś leżało. Bez zastanowienia wyminęła zwierzę i podeszła zaciekawiona. Odgarnęła liście z przedmiotu. Okazało się, że była to stara książka o zaczarowanym ogrodzie. Usiadła na krzesełku, które stało przy stole i ją otworzyła, zupełnie ignorując otoczenie. Nie zauważyła, że w momencie otworzenia książki zwierzęta do niej podeszły i jakby na coś czekały. Przeglądała ją do momentu, aż nie usłyszała cichego warknięcia. Oderwała wzrok od przedmiotu i zerknęła na zwierzęta. Przestraszyła się widząc je tak blisko, przez co krzyknęła płosząc je. - Przepraszam – wstała z krzesła i poszła kilka kroków przed siebie – Nie chciałam was wystraszyć. Zwierzęta jakby ją rozumiały, podeszły do niej bliżej i patrzyły się na nią. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Chciała w końcu pójść tylko na spacer, a skończyła w jakimś dość dziwnym, ale za to pięknym miejscu. - Do kogo to należy to miejsce? – zapytała siebie samą, rozglądając się – Ktoś tu od dawna nie przychodził.. Kolejne warknięcie. Zerknęła na dobrze już znane źródło hałasu. Lis zaczął powoli iść w jej kierunku, przeszedł za nią i skręcił w prawo. Podążała za nim przez chwilę, przeszli przez dość gęsty, zarośnięty korytarz i dotarli do czegoś, czego Alicja się kompletnie nie spodziewała. Jej oczom ukazał się grób. Był on pokryty liśćmi i porośnięty gałęziami. Lis podszedł do niego i usiadł obok, obserwując dziewczynę. Ta niepewnie podeszła, klęknęła i ręką odgarnęła liście. Jej oczom ukazało się imię i nazwisko oraz lata życia pochowanej osoby. Zdziwiła się widząc bieżący rok. - Czyli to były właściciel tego miejsca? – w odpowiedzi otrzymała ciche szczeknięcie. W pewnym momencie zrozumiała, że zwierzęta tutaj czuły się samotne. Możliwe, że ten pan, który zmarł przebywał tu z nimi prawie codziennie, a teraz zostały same. Spojrzała na lisa, który siedział teraz ze spuszczonym pyszczkiem. Niepewnie wyciągnęła dłoń w jego stronę, chcąc go pogłaskać. Zwierzę się nie opierało, podeszło jedynie bliżej i oparło głowę o jej kolana. Poniekąd rozumiała tą sytuację. To tak jakby nam, ludziom, umarła jakaś bliska osoba. - Ta książka na stoliku należała do tego pana? – lis podniósł głowę i cicho szczeknął – Czytał wam ją? – kolejne szczeknięcie. Niewiele myśląc wstała, pomodliła się za starszego pana oraz wróciła do wcześniejszego miejsca gdzie był stolik. Lis cały czas za nią podążał. Podeszła do krzesełka i ponownie usiadła. Wzięła książkę, rozejrzała się po zwierzętach, które do niej podeszły i zaczęła czytać na głos powieść. Nawet nie zauważyła kiedy zleciał jej cały dzień. Kiedy nastał wieczór postanowiła, że musi już iść do domu. Odłożyła książkę, przeciągnęła się i wstała. - Muszę się już zbierać, wpadnę do was jutro – spojrzała na zwierzęta i uśmiechnęła się. Lis zaczął kierować się w stronę furtki. Alicja zaczęła za nim iść, machając pozostałym na pożegnanie. Kiedy przeszli przez nią, dziewczyna zamknęła ją tak jak była wcześniej, czyli na kłódkę. Kucnęła chcąc schować klucz pod kamyk, jednak lis zaczął warczeć. Spojrzała na niego. - Mam go zatrzymać? – w odpowiedzi otrzymała szczeknięcie – W takim razie zabieram go ze sobą. Podeszła do niego, pogłaskała go po głowie, tym samym się z nim żegnając. Pomachała mu jeszcze i zaczęła iść przed siebie. Zdziwiło ją jednak kiedy usłyszała, że zwierzę za nią podąża. Obejrzała się za siebie. - Chcesz mnie odprowadzić? – szczeknięcie – Może to i dobrze, ciemno już i trochę strasznie wracać samemu. Lis towarzyszył jej do momentu wyjścia z lasu, wtedy zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę. Ta rozumiejąc o co chodzi ponownie go pogłaskała, żegnając się i udała się w stronę swojego domu. *** Od tamtej pory Alicja od czasu do czasu odwiedzała to piękne miejsce, które dzięki niej tętniło życiem. Dernière modification le 1602615120000 |
Diamentowaxx « Citoyen » Membre 1600780080000
| 1 | ||
Powodzenia! ❤ |
Iscariote87 « Citoyen » Membre 1600783500000
| 2 | ||
Powodzenia! |
Czarnullka « Censeur » Membre 1600792380000
| 2 | ||
Powodzenia misiaki! |
Coffe_bear « Citoyen » Membre 1600796640000
| 1 | ||
Powodzenia! |
1 | ||
Powodzenia! ♥ |
1 | ||
Powodzonka! <3 |