[FF] Demony, zwoje i czarna magia |
Sexican « Citoyen » 1446135660000
| 0 | ||
Zgłaszanie postaci zamknięte! Owy Fanfic jest na razie testem pisanym w przeszłości. Ostatnio przeglądając mój folder z rysunkami napotkałem go. Przeczytałem, a potem doszedłem do wniosku, że warto by było zobaczyć czy spodoba się użytkownikom forum. I oto jest. Jako, że nie miałem pomysłu na nazwę, użyłem tą z pierwszego rozdziału. Napiszcie, czy chcecie, abym wrzucił kolejne rozdziały(są chyba 4 gotowe) i co poprawić. Serdecznie dziękuję za każdą ocenę(nie, za hejty nie.). Imię:(nie znane) Ksywka: Cooler strona: to się okaże. Cechy: kłamliwy, nieufny, materialista, (czarne) poczucie humoru, nie częsta wrażliwość, nie wstydzi się strachu Kolor oczu: żółty Podrasa: Nightmare Mice Przyzwyczajenia, częste zachowania: "jestem k**** p********** idiotą...", "jadziękuję", "walę to", wszczyna kłótnie, lubi narzekać Imię: Ignis Ksywka: brak strona: Adoin Cechy: mroczny, szczery, brutalny, wytrzymały Kolor oczu: Czerwony Podrasa: prawdopodobnie Nightmare Mice Przyzwyczajenia, częste zachowania: nie znane Imię: Milka Ksywka: brak strona: rebeliantka Cechy: Pomocna, żartobliwa, radosna podrasa: normalna mysz przyzwyczajenia, częste zachowania: nie znane Imię:Sabine Ksywka: brak strona: Rebeliantka cechy: twarda, wytrzymała, gorąca głowa podrasa: Nightmare Mice przyzwyczajenia, częste zachowania: ucieka przed problemami z przeszłości Imię: Lakirr Ksywka: nie znana strona: rebeliant Cechy: ciekawski, miły, pomocny podrasa: normalna mysz przyzwyczajenia, częste zachowania: "nie wiedziałem, że...", lubi podkradać czyjeś rzeczy Imię: Liorim Ksywka: Lio strona: rebeliant Cechy: wzrok dowódcy, poważny, odważny przyzwyczajenia, częste zachowania: wzdycha gdy coś tłumaczy Imię: Hazita Ksywka: Hazi strona: rebeliant podrasa: Nightmare Mice Cechy: miła, typowa matka, pomysłowa, przyzwyczajenia, częste zachowania: ironiczne pytania Imię: Lynn Ksywka: Vin strona: rebeliant podrasa: normalna mysz cechy:przesadnie odważna, ryzykantka, zwykle przyjaźnie nastawiona do do otoczenia, ciekawska, sprytna, uparta, wesoła, bywa wredna, szczera do bólu, bezczelna, irytująca i wkurzająca.Jest szybka i zwinna, lecz brak jej siły i znajomości magii. przyzwyczajenia, częste zachowania: kocha skakać po drzewach. Niestety, to zachowanie prowadzi do częstych wizyt w lecznicy. Jako broń preferuje łuk, ale zadowoli się także nożem. Ma zwyczaj zakradania się do innych. Czasami lubi dla żartu straszyć myszki. Imię: Aertil Ksywka: Art Stron: Rebelianci Cechy: geniusz, odważny, poważny, zafascynowany magią i technologią Kolor oczu: Jedno czerwone, drugie zielone Podrasa: Demon Przyzwyczajenia, częste zachowania: Wnerwia się, gdy coś nie idzie po jego myśli, przy czym niszczy to co zaczął. Imię: Vince Ksywka: brak Cechy: mol książkowy, kocha podróże, sprawiedliwy, szczery, wesoły, czasami poważny Kolor oczu: BARDZO mocny jasny niebieski Podrasa: nie znana Przyzwyczajenia, częste zachowania: lubi grać na swojej trąbce, prawie zawsze ma pod ręką jakąś książkę, "nie, przepraszam, to moja wina" *reszta postaci pojawi się wkrótce* Rozdział 1 Demon, zwój i czarna magia Dołączyłem po raz kolejny do plemienia. Poprzednio należałem do plemienia oddanego pewnej... Nie ważne. Nie zmieniło się nic. Myszy należące do Mysiej Norkii były dalej miłe, a ja, dalej wspominałem jak TO zrobiłem. Chcąc się odstresować, udałem się na miejsce zbierania serków. Za dużo ich nie miałem. Godziny mijały. Czekałem na kolejne mapy. Nic specjalnego się nie działo. Mapa się zmieniła. Różniła się od innych... Cała spowita w mroku straszyła parą białych, świecących się oczu. Wszyscy znajdowali się w jakimś dziwnym pokoju. Nikt nie ważył się podejść do białego światła. Ktoś zaczął płakać, a inny krzyczeć. Odszedłem od tłumu i porozglądałem się po mapie. No nic strasznego. Po prostu ciemno... Spośród myszy wyłonił się szaman, a oczy zniknęły. Jedna z myszy rzuciła się z płaczem do niego. Przerażona. Chciała, żeby zabrał wszystkich. Nie mogę uwierzyć, że istnieją tacy tchórze...Szamana okrążył mrok, myszy się cofnęły, a ja przyglądałem się z zaciekawieniem. Gdy dziwna mgła zniknęła, zamiast szamana, była czarna mysz z na czerwono świecącymi się oczami. Zaczął spoglądać na tłum. Szukał kogoś. Trwało to parę minut, nikt się nie ruszał. Znalazł. Swoimi mocami wyciągnął przed chwilą płaczącą mysz, ta dalej przerażona patrzyła się na niego. Na demona. -A więc, chcesz stąd uciec?- Zapytał. Pokiwała głową. -Nie czekajmy zatem.- uśmiechnął się, wzbudziło to we mnie nie zapokojenie. Szaman zaczął coś cicho szeptać, jednak nikt go nie rozumiał. Przygotowywał się do rzucenia zaklęcia. Mimo, że miałem do niego podejrzenia, podszedłem do tłumu. Demon wycelował w tą najbliższą. Zamieniła się w kostkę lodu. Myszy odskoczyły i zaczęły uciekać, niektóre wbiegły w ciemność, a inne się chowały. Te, które nie zdążyły - stały się kostką lodu. Ja dalej stałem w miejscu, zaskoczony. Ciary mnie przeszły, gdy szaman się na mnie popatrzył. Uśmiechnął się. -Ciebie szkoda zabijać. Możesz być użyteczny.-mówiąc to, rzucił do mnie jakiś zwój. -Po co mi to? - odparłem, łapiąc go. -Przeczytaj, dowiesz się. Nie przeszkadzaj mi. No chyba, że chcesz skończyć w kostce lodu.-Do jednej z zamarzniętych myszy przyczepił balona. Gdy "ładunek" był całkiem wysoko, coś czarnego go zgarnęło. -A, no tak. Zapomniałem. Rzucił na mnie jakieś zaklęcie. Teleportował mnie na inną mapę. Nie wylądowałem perfekcyjnie, ale spadłem na coś miękkiego. -Ej! Złaź ze mnie! - ktoś krzyknął. Popatrzyłem pod siebie, spadłem na jakąś mysz. Trochę zdezorientowany zacząłem przepraszać. -Oh, przepraszam... Ja nie chciałem, wybacz... -Uh, zejdź ze mnie i z mojej drogi.-mówiąc to zepchała mnie z siebie i zaczęła powoli biec w stronę sera. Nie miałem za bardzo pojęcia co się dzieje. Teleportowałem się zatem do chatki plemiennej. Z tajemniczym zwojem w łapce udałem się do jednego z pokoi i zamknąłem drzwi. Otworzyłem go. Rozdział 2 Propozycja i Nightmare Mice Kolejna teleportacja. Tym razem... Do innego świata. Przed sobą ujrzałem czarny zamek, wrota otworzyły się gdy do nich podszedłem. Zostałem zaproszony. Gdy wszedłem do zamku, omijałem czarne bądź szare myszy. Wszystkie miały kolczyki na uszach. Większość się do mnie uśmiechała. Kontynuowałem "spacer". Podszedł do mnie jakiś strażnik. Też się uśmiechnął. -Idź za mną. Pewnie o tobie mówił Mortiss. Zaciekawiony podążałem za nim. Wchodząc coraz głębiej do zamku. Mijaliśmy różne ulice. Najbardziej zainteresował mnie targ. Można tam było kupić praktycznie wszystko! Jeden ze straganów mnie zainteresował, mysz sprzedawała... Kakao! W transformice kakao jest bardzo rzadkie do skupu. Tylko poza granicami rosło dziko na wyspach. Stanąłem na chwilę wpatrując się w stragan. Strażnik zauważył to i pomachał przed moją twarzą łapą. -O, sorki, już idę, idę.-mruknąłem. Następnie doszliśmy do jakiejś zamożnej dzielnicy. Domy nie były zbudowane z drewna, a z kamienia. Co jakiś czas widziałem czerwone sztandary, na których widać było czarne oczy z równie czarnymi skrzydłami nietoperza. Powoli widziałem zarys ogromnego budynku z czterema wieżami. Gdy stanęliśmy przed drewnianą bramą mój "przyjaciel" zapukał w nią. Potem spojrzał na mnie. -Gdy wejdziesz do sali tronowej okaż szacunek. -powiedział. -A co jeżeli, nie? - uśmiechnąłem się. -Zginiesz.-mój uśmiech zniknął z twarzy. Drzwi od sali otworzyły się, a na tronie... Nie było nikogo. Myślałem, że spotkam się z królem czy coś... Do nas podszedł inny strażnik. Wyglądający inaczej niż ten ktory mnie zaprowadził. Miał na sobie hełm samego Asera, na jego oku widniała blizna. Był pół-ślepy. -To ten którego spotkał Mortiss?-zapytał. -Tak jest sierżancie. Należy do Nightmare Mice.-strażnik odpowiedział. -Nightmare Mice? To wyjaśnia twoje przyciemnione okulary. Tu możesz je zdjąć. Nie powiedziałem wam, czym są Nightmare Mice. Czyli myszy koszmary. Są to odrzucone przez mieszkańców Transformice myszy pół demony. Najczęściej chcący się pozbyć tej... Jak oni na to mówią? A, "klątwy". Rozpoznać można je przez kolor oczu. Czyli mocny żółty lub bardzo jasny niebieski. Reszta wykorzystuje ten dar. Najczęściej porywają myszy i przeprowadzają na nich różnorodne zaklęcia, które zwykle kończą się ich śmiercią... Dalej nie wiem czemu oni to uważają za klątwę... Ja na to błogosławieństwo nie za bardzo zwracam uwagi. Nie używam swoich mocy. Nawet nie umiem. Wróćmy do historii. Posłusznie zdjąłem okularki. Pomrugałem parę razy. To było dziwne uczucie zobaczyć świat inaczej, był taki jasny... -A więc, po co tu jestem?-spytałem. -Mortiss stwierdził, że powinieneś być jednym z nas.-sierżant odparł. -Nas? Czyli? -Zwiemy się Adonai. Większość z nas należy do Nightmare Mice. Inni to demony po całości. Chcemy, aby normalne myszy służyły Nam. Nasz dar musi zostać wykorzystany. W dobrym kierunku oczywiście... Ale potrzebujemy kogoś, kto by robił za szpiega. -Niech zgadnę, i tu pojawiam się ja? -Tak. Mądryś. -Ta odpowiedź wiele o mnie nie mówi... -Właśnie czytałem ci w myślach i widziałem twoje wspomnienia. Wzorowy uczeń, co dostawał uwagi za okulary na lekcji... Ciekawe. Zdolny do kłótni? No, no. Cztery dziewczyny Ciebie już rzuciły? Pobiłeś mój rekord. Tu mnie zamurowało. Nawet tego nie pamiętałem. O wiele rzeczy chciałem zapytać, już miałem zadawać pytania, gdy sierżant się odezwał. -Masz jakieś pytania. Tak, mogę widzieć wspomnienia, których nie pamiętasz nawet Ty. A reszta pytań to...? -Dobra, po pierwsze... Po co wam armia skoro to są normalne myszy, które można zamrozić w kostce lodu? -Cóż... Mamy wrogów. Uważają się za króli, a nazywają się rebeliantami. Mają skrzydła, ostre zęby jak brzytwa i ciężki trening za sobą. Jednym słowem: są trudni do poko- Usłyszałem gong. Obraz przede mną się zamazał. Przez chwilę widziałem ciemność. Obudziłem się w pokoju. Zwój był na jego końcu, palił się na samym skrawku. Rzuciłem się, aby go ugasić, mimo, że nie za bardzo mnie obchodził. Chciałem przestać, ale nie miałem kontroli nad sobą. Ugasiłem go jakoś, a potem schowałem do plecaczka, którego miałem cały czas przy sobie. Dopiero wtedy poczułem, że mogę się ruszać. I zauważyłem, że w pokoju jest niezły tłum. Wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli. Zawstydzony wyszedłem bokiem. Rozdział 3 To nic, w porównaniu z tym co się stanie... Poszedłem do miasta. Nie chciałem się pokazywać innym. Pewnie mają mnie za jakiegoś wariata.... Jakiś głos w myślach mówi, żebym otworzył zwój. Nie mogę... Głowa mnie boli... Oczy również, to nie wina okularów, już do nich przywykłem. Szwendałem się tak po targu. Myszy oferowały różne rzeczy za cukierki. Waluta transformice ciągle się zmieniała. Trochę przyspany chodziłem tak do wieczora. Rozmyślałem nad tymi demonami. Po chwili ciemność ogarnęła miasto. Teleportowałem się do chatki, aby pójść spać. Każde plemię to tak jakby darmowy hotel dla myszy należących do niego. Otrzymałem złą wiadomość. Mysia Norkaa się rozpadała. Odszedłem po chwili. Przecież i tak już byłem tam dziwakiem. Po co miałbym tam siedzieć dłużej, skoro i tak się rozpadała? Kolejny problem na głowie. Bolącej głowie. Ból się nasilał z każdą minutą, oczy się trochę uspokoiły. Coś dalej mnie kusi, abym otworzył zwój. Przechodziłem ulicami miasta. Co jakiś czas widziałem inne myszy, raz spotkałem policjanta który popatrzył na mnie jak na złoczyńcę. Może nim byłem? Czas dłużył się, a moje łapy powoli odmawiały dalszej wędrówki. To chyba była najdłuższa noc w moim życiu. Niespodziewanie miasto z śpiącego spokojnego miejsca przerodziło się w mroczne, otoczone mgłą, dające wymysł nawiedzonego . Było mi zimno. Założyłem chustę, którą wyciągnąłem z mojego plecaka. Chociaż tyle. Burzowe chmury zebrały się nad wielką doliną Transformice. Zaczęło padać. Schowałem się w zaułku, bo czapka nie za bardzo pomagała. Co jakiś czas błyskało. Okna domów zaczęły się zamykać, a żaluzje zasłaniać. Nagly błysk. Na końcu zaułka stała mysz w kapturze. Jej oczy się świeciły. -H-hej! Kim jesteś?-spytałem. Odpowiedziała mi cisza. Tajemnicza postać chwilę wpatrywała się we mnie, a potem nagle pobiegła w swoją stronę. -Czekaj!-krzyknąłem. Pobiegłem za tą myszą, ciągle biegnąc zaułkami i omijając pudła i kartony leżące w nich. Łapy miałem mokre od kałuż w które wdepnąłem podczas pościgu. Zaczynałem się męczyć. Nagle tajemnicza postać skręciła pomiędzy domy. Miasto znałem na pamięć, wszystkie kryjówki, ślepe uliczki były mi dobrze obeznane. I to była jedna ze ślepych uliczek. Nie było z niej wyjścia. Coś w głowie podpowiadało mi, aby ją zabić. Jednak postanowiłem ją tylko "przesłuchać". Rzuciłem się na nią, chcąc ją unieruchomić. Ta sekundę przed zderzeniem tylko na mnie dziwnie popatrzyła. Potem nie mam pojęcia co się stało. Zrobiliśmy parę przewrotów i skończyliśmy na tym, że ją trochę... Poraniłem. Doszłem do tego widząc krew na ziemii. -ZEJDŹ ZE MNIE PATAFIANIE!-krzyknęła, słysząc ją spojrzałem w jej oczy. Były piękne, brązowe. No i mnie zamurowało. To nie była ta sama mysz... *** -NO ZEJDŹ ZE MNIE! Zrobiłem co chciała, dalej zdziwiony i dziwnym wyrazem twarzy wpatrywałem się w nią. Gdy nastąpił kolejny błysk, zobaczyłem ją całą. Jej futro było w kolorze kremowym, włosy koloru granatowego, a końcówki pomarańczowe. Miała na sobie coś w rodzaju zbrojii pomalowanej na głównie ciemny czerwony kolor. Do pasa przypięte dwa pistolety. Również pomalowane. Jeden był niebieski, drugi pomarańczowy. -Na co się gapisz?-popatrzyła na mnie z pogardą. -Nic nic... Ja tylko... Goniłem kogoś i... Ten ktoś wszedł do tego zaułku... No i.. -Nie kończ już. Nie obchodzi mnie to.-przerwała mi, a potem przeszła obok mnie utykając. -Hej, nie potrzebujesz pomocy? Krwawisz... -powiedziałem, trochę się jąkając. -Nie. Idź sobie.-warknęła- nie zadaję się z wami. To "wami" mnie zdziwiło. Obejrzałem się, a nikogo za mną nie było. O co jej chodziło? Gdy już miałem się nią o to spytać, ona wychodziła na ulicę. Poszłem za nią, a gdy wyszłem z zaułku to nigdzie jej nie widziałem. Byłem całkowicie zdezorientowany. -Hej, Cooler! Obróciłem się w stronę głosu. To była Milka. Moja przyjaciółka. -Co robisz na tym deszczu? Nie jest ci zimno? -Em... Mysia norkaa się rozpadła no i nie mam gdzie się podziać... -Chodź do mnie! Mam dwie sypialnie w nowym domu. Prześpisz się, potem pomyślimy. -No okeej... Poszłem za nią do domu. Jednak nie wiedziałem, że ktoś mnie obserwuje. I była to Ona... *** -Rozgość się! Mebli jeszcze nie kupiłam, dalej nie mam wystarczająco serów. Rozglądnąłem się po mieszkaniu. Znajdowałem się najwyraźniej w salonie. Kolor ścian był zielony, cały pokój był całkiem duży, kwadratowy. I całkowicie pusty. -Too... Gdzie mam spać? -Oh, no tak. Mówiąc to, pociągnęła mnie do pierwszych drzwi na prawo. Za nimi znajdowała się średniej wielkości sypialnia z jednoosobowym łóżkiem. Były tam też drzwi po lewej. Pewnie łazienka. Mi to całkowicie wystarczało. -Czuj się jak w domu. Tej sypialni nie będę używać. Mam swoją. Jeżeli chcesz, to zostań na dłużej. Jak coś, będę w mojej sypialni. Pierwsze drzwi obok jak wyjdziesz z pokoju. Dobranoc! Gdy wyszła z pokoju poczułem ciary. Wyjąłem zwój z plecaka. Otworzyłem go. *** Tym razem byłem w zamku. Dosłownie. Znajdowałem się w tym samym miejsu co wcześniej. Rozglądałem się. Na tronie nikogo nie było. Dzięki Bogu, jeszcze by mnie skazał na śmierć, albo coś, za naruszenie jego spokoju. -Ty jesteś Cooler?-usłyszałem za sobą. Jak na rozkaz odwróciłem się, to strażnik. -E... Tak. -Coś się stało przy twojej ostatniej rozmowie z oficerem. Jesteś w jakimś prywatnym miejscu? Nikt tym razem wam nie przerwie? -Nie... Moja znajoma śpi... -Dobrze. Zaprowadzę cię do Ignisa. To mówiąc, ruszył w stronę tronu, lekko przy tym skręcając w prawo. Podążyłem za nim. Za sztandarem obok tronu było... Ukryte przejście, a za nim, schody w dół. Obok barierka. -Tylko się nie wywal. Już dwóch tu tak się poślizgnęło, że złamało kark. Gdy tylko to usłyszałem patrzyłem dokładnie gdzie kładę łapy. Im głębiej schodziłem, tym powietrze robiło się duszniejsze. Dało się oddychać, ale nie było to przyjemne. Doszliśmy na sam dół. Tutaj jednak powietrze było chłodniejsze. Dziwne. Przed nami znajdował się korytarz, wyglądał jakby był więzieniem. Co jakieś dwa metry była cela. Każda pusta. -Idź do tamtych drzwi przed nami. Ignis na ciebie czeka. Zrobiłem jak powiedział. Przeszłem cały korytarz patrząc na puste cele. Gdy stanąłem przed drzwiami, same się otworzyły. W pokoju było biurko, a przy nim siedział oficer. Ignis. -A więc. Co nam ostatnio przerwało? -Sam nie wiem. Zwój się prawie spalił. -Czyli ktoś ciebie dotknął. Zwoje są rodzajem sieci. Jeden nie da rady utrzymać dwóch myszy w naszym świecie. -Oh... Zapamiętam. Ignis dziwnie się na mnie patrzył. Ciągle się uśmiechając. Trochę mnie to niepokoiło. -Usiądź.-wskazał krzesło przed biurkiem. Posłusznie usiadłem. Rozglądnąłem się po pokoju. Był pokryty kamieniem i sztandarami. Dziwnie się tu czułem. Mrok jakby otaczał to miejsce. I poczułem, że coś się nagle zmieniło. Ignis. Przestał się uśmiechać. -Kogoś spotkał tej nocy?-spytał. -Jakąś dziwną zakapturzoną mysz, potem dziewczynę, a potem moją przyjaciółkę.-odpowiedziałem. -Wiesz kim była ta dziewczyna? -Nie... Nigdy jej nie widziałem. -Widziałeś coś na jej zbroi?-tu przypomniałem sobie, że umiał czytać wspomnienia, czy tam myśli. Jedno to samo. -Nie. A powinienem? -Niebieskiego feniksa. Symbol Rebeliantów. Jednak nie twoja wina, że dalej żyje. Nie wiedziałeś nawet jak oni wyglądają. Następnym razem masz dyskretnie zabić takową mysz. -Ale jak? Nie mam nawet czym.-Oficer wyjął nóż, wyrwał jednego swojego włosa i opuścił na broń. Nóż przeciął to na pół. Demonstrując mi to, podał mi go. Przyjąłem. -Już masz. -Czyli to będzie moje pierwsze zadanie? No to będzie krwiście... Bardzo krwiście...-powiedziałem, przyglądając się nożowi. Miał na sobie znak wilka. -To nic, w porównianiu z tym co się stanie...-uśmiechnął się. Rozdział 4 Prawdziwa przygoda zaczęła się teraz Zbierałem sery. Zaczęło mi ich brakować. Mapa za mapą wchodziłem do nory. Nic takiego się nie działo. Wreszcie nadeszła mapa z przepaścią. Nie było mowy o przeskoczeniu jej. To parę myszy spadło, to się poślizgnęło, to próbowało obudzić szamana, który aktualnie stał jak słup. Jakaś czarna mysz przepchnęła się przez tłum i rzuciła się w przepaść. "Kolejny. Może bąbel będzie?" pomyślałem. Nagle coś ciemnego śmignęło mi przed oczami. To ta mysz, która się rzuciła. Miała skrzydła jak nietoperz. Wszyscy na nią spojrzeli, a ta uśmiechnęła się złowieszczo. Poleciała w stronę sera i... Zabrała cały. Wszyscy zaczęli krzyczeć, aby go zostawić. Ja nie reagowałem. Coś mnie uspokajało. Jakaś aura na mnie działała. Ze swojej prawej strony poczułem coś... Jakby jasnego, przyjemnego i ciepłego. Obejrzałem się w tą stronę. Mysz syjamska z czarnymi długimi włosami gotowała się do skoku. W ostatniej chwili, na jej grzbiecie pojawiły się... Skrzydła. Wraz ze skokiem, poleciała w stronę tamtego złodzieja. Strąciła go do przepaści i wezwała policjantów. Szybka, efektowna akcja. Przypomniało mi się coś. Coś miałem zrobić. Przez dobrą chwilę wpatrywałem się w syjamkę. O co chodziło? Co jest nie tak? Wszyscy patrzyli na nią z uśmiechem. Co ona zrobiła? Już zapomniałem... I wtedy dostałem olśnienia. Miała na sobie niebieskiego feniksa. Tatuaż. Wiedziałem co mam robić. Śledziłem ją jeszcze przez parę map, a potem dopiero zacząłem rozmyślać co z nią zrobić. Przestała zbierać sery i poszła gdzieś. A ja za nią. Skręciła do zaułku, akurat w samym centrum miasta. Znowu ktoś skręca do załków, a ja za nimi podążam, co oni z nimi mają? Wykorzystałem jej nieuwagę. Zamknąłem jej pyszczek i wbiłem nóż w serce. Zakrwawiona padła na ziemię. Uciekłem z miejsca zbrodni. "Wspaniale"-usłyszałem w głowie. Byłem z siebie dumny. Coś jednak mówiło mi, że było to złe. "Jestem tu złym czy dobrym gościem? Co?" spytałem siebie w myślach. Nie umiałem odpowiedzieć. *** Poszedłem do domu Milki. Salon miał teraz sofę i telewizor jakiś metr przed nią. Właśnie leciały wiadomości. A moja przyjaciółka je oglądała na swoim nowym siedzowisku. -Mysz brutalnie zamordowana w samym środku miasta!-usłyszałem. To spiker z telewizji. -Co się stało?-spytałem, oczywiście wiedziałem o co chodzi. -Nie słyszysz? Zabili jakąś mysz. Podobno to już któraś z ich organizacji. Mówię Ci, za nie długo coś się stanie...-odpowiedziała, wyłączyła telewizor i na mnie popatrzyła. -Wygląda na to, że robi się niebezpiecznie w transformice. Lepiej nie wychodzić z domu nawet na zbieranie serów. -Uhm. Chyba jak będę wychodzić, to pójdę środkiem ulicy. Żadnych skrótów od dzisiaj... -Ehe.-powiedziałem, kierując się do mojego pokoju. -Chyba nie jesteś za bardzo w humorze. Nie będę ci przeszkadzać. Jeszcze mnie załaskoczesz na śmierć i będę następną ofiarą w wiadomościach!-zażartowała. Ja lekko się zaśmiałem. Moja sypialnia się troszkę zmieniła. Poczułem to. Okazało się, że doszła komódka obok łóżka. Jednak było coś jeszcze. Czułem, że ktoś mnie obserwuje. Spojrzałem w stronę okna. Piękne brązowe oczy spojrzały na mnie z lekkim strachem i zniknęły. -HEJ!-krzyknąłem, a potem wyskoczyłem przez okno(na szczęście bezpiecznie!) i rzuciłem się w pościg. Kolejny. Tym razem biegłem środkiem ulicy. Omijałem myszy, jedną udało mi się nawet przeskoczyć. Zamiast zwalniać ze zmęczenia, przyspieszałem. Coś się zaraz miało stać, tylko co? Wszystko co nie było ważne stało się szare, tylko ta dziewczyna którą ścigałem była w kolorach. Uników nie robiłem ja, tylko jakiś instynkt. I stało się. Poczułem nagły przypływ energii. Coś się zmieniło. Teraz mój sprint można było porównać do prędkości światła. Powoli się do niej zbliżałem, a ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Już miałem ją złapać, ale... Odskoczyła w bok, wkakując na czyjś wóz, zadyszana. Ja zobaczyłem ją tylko kątem oka, a potem rąbnąłem z całej siły w ścianę. Obejrzałem się jeszcze za siebie, patrząc na odjeżdżającą rebeliantkę. Ostatnie co zobaczyłem przed omdleniem? Skrzydła nietoperza na moim grzbiecie. *** Obudziłem się na łóżku w bardzo jasnym pomieszczeniu. Zdezorientowany chciałem się rozglądnąć, ale ból głowy tak mnie dręczył, że było to niemożliwe. Widziałem też wszystko podwójnie. Przypominałem sobie powoli co się stało przed chwilą. Albo parę dni wcześniej. Miesięcy. Lat. Straciłem poczucie czasu. Może jestem w szpitalu i obudziłem się z paroletniej śpiączki? A co jeżeli to przyszłość w której zamiast myszy są robotami?! Histeryzowałem w myślach tak dobre parę minut. Rozmyślałem, patrząc na wszystko nieprzytomnym wzrokiem. -Patrzcie, nasz demon się obudził!-usłyszałem trochę znajomy głos. Spoglądnąłem w stronę dźwięku kroków. I coś dziabnęło mnie w prawą łapę. -AU!-krzyknąłem i oprzytomniałem na zmysłach. Cokolwiek to było, błyskawicznie złagodziło ból głowy i inne objawy. Tym razem zacząłem masować mą łapkę. Nie za dużo to dawało, ale wyglądało że mnie to zabolało. -Nie wiedziałem, że demony czują ból.-ktoś obok. Miał głos nastolatka, albo młodego dorosłego. Nie miałem ochoty na niego patrzeć. Prawdopodobnie on mnie... Ugryzł, ukłuł, czy co tam zrobił. Sadysta! -Nie jestem jakimś demonem... Jadziękuję...-powiedziałem. -Tak? To dlaczego się przemieniłeś jak mnie goniłeś?-znowu znajomy głos. Brązowooka. Spoglądnąłem w jej stronę. Tak. To była ona. Nie wiedziałem, czy się mnie boi, czy jest na mnie zła. Trudno to było rozpoznać po jej wyrazie twarzy. Patrzyłem w te jej piękne oczy. Zafascynowały mnie. Usłyszałem jakieś kroki. To przerwało mój trans. -Ekhem, pytam się. -E... ja... Chwila, przemieniłem się? -No tak. Nie mów, że nie pamiętasz ostatnich paru godzin... -To ten pościg był parę godzin temu? -Uhm. To pytam poraz trzeci. Jak nie jesteś demonem to czemu się zmieniłeś? -Ale... Ja... Nie umiem używać moich mocy... -Co?-Tym razem jakiś głos dorosłego. Obok brązowookiej pojawiła się mysz z czarno-brązowo-białym futrem. Włosy miał ciemno brązowe, oczy niebieskie. Na sobie strój z szarą koszulą i równie niebieskimi spodniami. Zawiązana bandana na głowie. I jeszcze zgniło-żółta chusta na klatce piersiowiej (czy tam szyji, sięgała do klatki). Wzrok dowódcy. Patrzył na mnie krzywym wzrokiem. Jakby zdegustowany. -No nie umiem. Nie było nikogo kto by mnie nauczył. Nawet nie mam po co. Nie bawię się w trucizny i testy na normalnych myszach. -To po co goniłeś Sabine?-spytał. -Ładne imię.-odpowiedziałem, unikając pytania. Zszedłem z łóżka i otworzyłem plecak. Brakowało paru rzeczy.-Ej... Kto mnie okradł? Ten "ze wzrokiem dowódcy" popatrzył na tego obok mnie. Zwykła mysz z futrem zielonym futrem, biało-pomarańczowym kapeluszem, słuchawkami i... Cukierkiem w ustach. Moim cukierkiem! -Hej! Oddawaj resztę!-popatrzyłem na niego z wyrzutem, a on na tego dowódcę. -Lakirr, oddaj mu jego rzeczy. Nie mówiłem nic o tym, że demony można okradać.-do łap dostałem torebkę cukierków. Było ich z dziesięć, może więcej. Nie wiem ile ich zjadł. Spakowałem ową torbę to plecaka, a potem zacząłem się kierować do wyjścia. Ktoś położył łapę na moim ramieniu. -Co chcesz?-spytałem. Już trochę zdenerwowany. -Słuchaj, nie pomożesz nam, to my nie pomożemy tobie. Nic nam nie powiesz to nie puścimy ciebie wolno. Popatrzyłem na niego, robiąc minę niezadowolonego dziecka. Nastała dziwna cisza. Obydwoje patrzyliśmy sobie z niezadowoleniem w oczy. Kątem oka widziałem, że Sabine i Lakirr spoglądają na nas zdziwieni. Znowu to dziwne przeczucie, coś znowu miało się stać. Nagły skok w biciu mojego serca. Zaraz miałem się przemienić. Dowódca najwyraźniej to zauważył. -Tylko mnie nie zabij w formie demona. Kontrolujesz to w ogóle?-spytał. Nagle się uspokoiłem. -Nie...-odparłem. -Wiesz, może zawrzyjmy układ? -Co masz na myśli? -Ty powiesz nam co wiesz o Adoinach, a my puścimy ciebie wolno i zagwarantuję ci kogoś kto ciebie nauczy panować nad twoimi mocami.-Skąd wiedział, że coś o nich wiem? Bardzo mnie to kusiło. Ale to rebelianci, co powie Ignis? Może stałbym się kimś ważnym? Widać było po mnie, że myślę o tej propozycji. Ciągle nad tym rozmyślałem. Coś w mojej głowie walczyło ze zdradzeniem Adoinów a pomocy rebeliantom. Rozsądek z... czymś w mym zakutym łbie. Postanowiłem, że zrobię coś co powinienem od razu. -Dobra, pomogę wam.-powiedziałem. A on, uśmiechnął się do mnie. *** -To chyba wszystko co mogę wam powiedzieć.-odparłem. -Cóż, dało nam to trochę przewagi nad nimi.-rzekł dowódca. Podczas przesłuchania dowiedziałem się, że jego imię brzmi Liorim. -Wiecie... wiecie, że oni mają własny świat?-powiedziałem. Wszyscy popatrzyli się na mnie zdziwieni. Nie wiedzieli. -Jak... własny świat?-Lakirr podszedł i spytał. -No... Chcieli, żebym do nich dołączył. Do ich świata wchodziłem za pomocą tego.-z plecaka wyjąłem zwój. Lio popatrzył na mnie z uśmiechem. -Młody, ty wiesz jak tym pomożesz rebeliantom? To zostanie ci zapamiętane! Może ich wreszcie pokonamy na dobre. -Chcecie przez jeden zwój armię wprowadzić? Od razu mówię, że jeden zwój da radę tylko jedną mysz... Utrzymać w ich świecie. -To jednak komplikuje trochę sprawy... Może szamani będą umieli coś z tym zrobić. Magia demonów... -To co teraz? Powiedziałem wszystko co wiem. -Teraz, to załatwimy ci lekcje panowania nad mocami. -I tu chyba kończy się moja przygoda... -Oo nie. Prawdziwa przygoda zaczęła się teraz.-uśmiechnął się do mnie. Rozdział 5 Lekcja pierwsza, czy ostatnia? Podążałem za Liorimem. Przechodziliśmy akurat jakimś korytarzem. Przy jednych z drzwi słyszałem dźwięk, jaki wydaje sprej. Jednak nie przystałem, aby nasłuchiwać. Lio parł przed siebie, nie chciałem go zgubić, jeszcze sam bym się zgubił. Gdziekolwiek byłem, miejsce wydawało się ogromne. Doszliśmy to jakiejś, bramy, czy drzwi. Były całkiem duże. Za nimi znajdowała się... Biblioteka. Zwyczajna biblioteka. No dobra, nie jakaś zwyczajna, ale ogromna. Ktokolwiek tym zarządzał, miał co robić. -Hazita! Gdzie jesteś?- krzyknął Liorim, rozglądając się po wielgachnym pokoju. -Kim jest... Hazita?-spytałem, patrząc na jego. On najwyraźniej nie zwrócił na mnie uwagi. Poszedł przed siebie i przytulił jakąś mysz. Podszedłem do niego. -Kiedy masz czas?-spytał się jej, szara mysz z rudymi włosami, czapką z goglami i bardzo jasnymi niebieskimi oczami. Gdzieś w wieku Lio. Nie była normalna. To Nightmare Mice. -Chyba codzienne, no chyba, że mi coś wypadnie.-tu spojrzała na mnie- A to kto? -To, to jest... Eee...-mówiąc to przysunął się do mnie, obejmując mnie łapą, a potem jeszcze rzucił we mnie wzrokiem typu "Pomóż..." -Cooler.-powiedziałem, uśmiechnąłem się krzywo trochę zawstydzony tą sytuacją. Liorim także. -A więc, ktoś nowy do ekipy czy coś innego?- Hazita, bo to prawdopodobnie była ona, spytała. -Lekcje panowania nad mocami.-Powiedział Lio, a ona i ja popatrzyliśmy się na siebie krzywo. *** Poszedłem za Hazitą do parku. Podobno miałem medytować... Nie brzmiało to ciekawie, więc nie za szczęśliwy za nią podążałem. -To co, ile razy się przemieniłeś w życiu?-spytała. -Raz... -Oh... To coś niski ten wynik, dawno? -Nie, ale dokładnie parę sekund po przemianie rąbnąłem w ścianę. -Szybowałeś? -Nie... Biegłem za Sabine. -Bo? -Obserwowała mnie przez okno. Raz już się spotkaliśmy, ale w dziwnych okolicznościach i się nie znaliśmy. -Bara bara?-zaczęła się śmiać. -Co?! -Żartuję. Cokolwiek się stało, to pewnie już za tobą nie przepada. Nasza Sabine to czasami gorąca głowa. Jesteśmy na miejscu. Nie wielka polanka z małym jeziorkiem na środku. Do jeziorka wpływał strumień prosto z gór, woda była zimna i prawie przezroczysta. Gdzieś jakiś innym strumieniem wpływała do rzeki Lilia, czyli głównej rzeki naszej doliny. -Kiedykolwiek medytowałeś? -Nie... -A umiesz przemienić się w szamana? -Umiem. -No to dawaj. Zrobiłem co chciała. Zamknąłem oczy i skupiłem się. Po około pięciu sekundach na moim ciele pojawiły się złote tatuaże. Poczułem w moim ciele nagły przypływ energii, jakbym kawę wypił. Ciekawe uczucie. Dawno się nie przemieniałem w szamana. -Druid widzę. W kota już umiesz się zmieniać? -Ehe. -Dawaj. Bez problemu nastąpiła moja przemiana. Byłem wyższy od niej, moje futro zrobiło się czarne po czasie. Zwykle było brązowe. Popatrzyłem po sobie zdziwiony. Anulowałem transformację i stałem przed nią będąc szamanem. -Ile razy się zmieniałeś w kota? -Często. Lubię poskakać po dachach. -Hm... Mówisz, że w życiu tylko raz się przemieniłeś? -No. -Wygląda na to, że twoje moce dopiero teraz zaczynają mieszkać w twoim ciele. -Mieszkać? -Nie wiedziałam jak to ująć. Przez przemianę je uwolniłeś, dopiero teraz zaczyna się prawdziwa przemiana. Spróbuj się zmienić w demona. -Jak? -Jakbyś chciał się zmienić w szamana, ale myśl o swoim demonistycznym wcieleniu. -Wiele mi to mówi...-wymamrotałem, prawdopodobnie tego nie słyszała. Skupiłem się. Myślałem o czarnej magii, tym zwoju, demonach... Zamknąłem oczy. Wsłuchiwałem się w strumień, śpiew ptaków i oddech Hazity. Rozluźniłem się. Do mojego ciała zaczęła napływać energia. I usłyszałem szept "zabiiij....". Otworzyłem oczy. Ona patrzyła się na mnie zadowolona. -No... Brawo. Masz talent. Już to widzę. -Ale nic nie zrobiłem... -Nie? To skąd te skrzydła na twoim grzbiecie i świecące tatuaże? Spojrzałem na siebie. Faktycznie, zmieniłem się. Jak powiedziała: złote tatuaże i skrzydła. Ciekawe zjawisko, coś zupełnie nowego wydarzyło się w moim nudnym życiu. -Słuchaj, jutro możemy zrobić kolejną lekcję, rozmyślę nad tymi twoimi mocami. Na razie idź do domu. Wiesz gdzie jest nasza chatka. Odwiedź nas jutro. Gdzieś po południu.-powiedziała, a potem odwróciła się w stronę domu.-Tylko zmień się w normalną mysz! *** Powoli dochodziłem do mieszkania Milki. Potrzebowałem się przespać. Poczułem, że coś śmierdzi. Naprawdę, śmierdzi! Jakby spalenizna, albo coś się paliło albo moje demoniczne moce przejęły mój nos. To jednak było to pierwsze. Dom Milki palił się. Rozdział 6 Patologia Mnie i Milkę wzięli pod dach Rebelianci. Zaprzyjaźniłem się ze wszystkimi, Milka również. Moje lekcje trwały, obydwoje dostaliśmy własne pokoje. Dni powoli mijały. Z każdym dniem było mi przyjemniej w ich chatce. Zaczynałem się czuć jak u siebie. Podczas tych paru dni wydarzyło się parę przygód... Tylko posłuchajcie! Goniłem Liorima krzycząc na całe gardło, a on uciekał przede mną jak szczur przed kotem. -WRACAJ!!! NIE SKOŃCZYLIŚMY JESZCZEE!!!-krzyknąłem. -NIE!!! ZOSTAW MNIE!! -NIGDY!!! I tak goniliśmy się przez jakieś piętnaście minut, ale wreszcie podbiegłem wystarczająco blisko i skoczyłem na niego. Hazita tylko popatrzyła na nas zdziwiona. -Weź go, proszę... -On jest moim problemem tylko podczas zajęć. Męcz się sam! -SŁYSZYSZ MNIE?!-krzyknąłem mu prosto do ucha. -NIE! I NIE CHCĘ!-zepchał mnie z siebie i znowu zaczęliśmy gonitwę, co jakiś czas jakoś łapałem go i krzyczałem wprost do uszu. Wreszcie, uciekł do swojego pokoju. -CZY TWOJE USZY JUŻ KRWAWIĄ?!! -NIEEE!!! I NIE CHCĘ ŻEBY KRWAWIŁY! I tak oto resztę dnia spędziłem, dręcząc Lio swoim głosem. *** -Cooler, bądź taki miły i obudź Sabine.-powiedział Liorim. -Jesteś pewien?-spytałem, poznałem ją trochę bliżej, ale dalej za mną nie przepadała, czasami miałem wrażenie, że chce mnie zabić. -Tak. Uznam to jako prezent dla moich uszu, za twoje tortury tydzień temu. I tak oto trochę blady powoli kierowałem się do JEJ pokoju. Przed drzwiami zatrzymałem się i wpatrywałem w klamkę bite dziesięć minut. Wreszcie zrobiłem parę głębokich wdechów i wydechów i otworzyłem wrota do jej pieczary. Smok dalej spał w swoim łożu, oddychając regularnie. Powoli zaczynałem podchodzić do potwora, a gdy byłem wystarczająco blisko... -Sabine... Trzeba wstać... Już śniadanie...-powiedziałem, a potem stanąłem w bezruchu. -Hazita... Daj mi jeszcze pospaaać...-wymamrotała. Nie rozpoznała mojego głosu. Może i lepiej? Ale to oznaczało, że... Brzmiałem jak baba! I wtedy wpadłem na diaboliczny pomysł. Wziąłem poduszkę i... rzuciłem ją dosłownie na jej głowę, a ona zdezorientowana obejrzała się za siebie. Spojrzała na mnie jak jakiś tygrys na swoją ofiarę. Byłem w czterech literach. Już miałem się wycofać, ale... Dostałem poduszką w twarz. -Gdybyś widział swoją minę!-zwijała się na swoim łóżku ze śmiechu. Odpowiedziałem atakiem, a jedyną amunicją była sama poduszka. Gdy dostała po raz drugi, popatrzyła na mnie zdezorientowana. Ja również. Nie wiem co się wtedy stało. Po minucie wbiła we mnie wzrok smoka. I wtedy strach znowu wrócił. Jednak znowu dostałem z poduszki. I tak "wymienialiśmy się" tą poduszką. Wreszcie wpadłem na diaboliczny plan(ponownie!). Gdy dostałem po raz pięćdziesiąty poduchą, wziąłem ją w łapę, a potem... Skoczyłem na Sabine! I rozpoczęła się prawdziwa walka na poduszki, raz dostałem w twarz, raz w policzek, a ona raz to w głowę a raz w ucho. I tak biliśmy się, zostawiając puch w całym pokoju, śmiejac się do tego. W otwartych drzwiach stanął Lakirr, wpatrywał się w nas, my jednak nie przerywaliśmy naszej zabawy. I tak do nas dołączył. Milka również. I tak biliśmy się poduszkami. Raz to ktoś spadał z łóżka, raz spadliśmy wszyscy, nasz śmiech chyba było słychać w całej chatce. -Co tu się dzieje?!-usłyszeliśmy czyjś krzyk, Liorim. Jak na rozkaz obejrzeliśmy się w stronę drzwi. I ktoś rzucił poduszkę w jego twarz. Niestety, byłem to ja. Resztę dnia spędziliśmy w swoich pokojach, przesyłając poduchy od drzwi do drzwi. Niby szlaban, ale się nie nudziliśmy! *** Jedna z moich lekcji była dosyć ciekawa, bo gośćmi specjalnymi byli Lakirr, Sabine i Milka. Mieli zobaczyc jak się przemieniam w swoją demoniczną postać, a także obserwować jak się uczę latać. Wszędzie było mokro, a gdzieniegdzie jakieś kałuże z błota. Wszystko przebiegało sprawnie. Tylko przed jakimkolwiek użyciem skrzydeł musiałem opanować równowagę. Stałem na moich przednich łapach pionowo, lekko się kiwocząc, lekko pomagając sobie skrzydłami. Jednak Lakirr rzucił we mnie małym kamieniem, kompletnie niszcząc mój stan skupienia. Niestety spadłem. -Mam spróbować jeszcze raz?-spytałem. -Nie ma próbowania. Jest tylko zrobić, lub nie zrobić.-powiedziała Hazita. -Ale jak coś mam zrobić jeżeli nie spróbuję? -E...- definitywnie ją zaktało- cóż, mój nauczyciel mówił to zawsze, ale to też mnie dziwiło. Liorim pojawił się w parku. Przyglądał się mnie. Niestety jego wzrok mnie zdezorientował. -W ogóle nie możesz skupić. Przełóżmy tą lekcję na jutro. -No dobra.-machnąłem skrzydłami, to było dla mnie coś nowego, nowe ciało, którym mogę ruszać. Jednak machnąłem tak mocno, że błoto poleciało na Lakirra, Milkę i Sabine. Jak tylko ich zobaczyłem, całych umalowanych na ciemny brąz zacząłem tarzać się ze śmiechu. Gdy tylko się ogarnąłem dostałem w twarz jakąś farbą. Pomarańczową. A następne co zobaczyłem to Sabine wylewającą z wiadra niebieską farbę na mnie. -Eeej...-powiedziałem, prawie połykając odrobinę pomarańczowo-niebieskiej substancji. -Przynajmniej jesteś tak piękny jak my!-zaśmiała się Milka. -Fajnie ci w tych kolorach!-stwierdził Lakirr. A "artystka" która zajęła się przed chwilą moim make-upem właśnie wchodziła do chatki, cała zadowolona. Kiedyś się zemszczę! *** -Ej! Cooler! Mamy się wybrać do sklepu kupić jakieś jedzenie.-usłyszałem Sabine, stała w wejściu do mojego pokoju. -Dużo tego? -Nie, ale mamy iść. Widzimy się za pięć minut przed drzwiami wyjściowymi. -Dobra, będę. -Ale ja będę szybcieej! -O nie! Obydwoje jednak przyszliśmy w tej samej chwili, po dwóch minutach drażnienia się między sobą, opuściliśmy chatkę z listą zakupów w naszych łapach. Zaproponowałem skrót, ale Sabine stwierdziła, że od kiedy Adoini zabili mysz w centrum miasta woli chodzić nawet na około, ale środkiem drogi. Gdyby wiedziała, że to ja jestem sprawcą zabójstwa najprawdopodobniej by mnie zabiła na miejscu. Przechodziliśmy alejką. Co parę metrów było jakieś drzewo. Jednak coś przykuło moją uwagę. W jednym z drzew coś nadmiernie szeleściło. Zaniepokoiło mnie to. Przystanąłem przy owym drzewku i nasłuchiwałem, to spoglądając na nie, to na tą piękną brązowooką mysz obok. I nagle, w ułamku sekundy spadła na mnie... Dziewczyna! -Skoczyłem już na dwie myszy, teraz jedna spadła na mnie. to jakaś kara?-spytałem, niestety całkiem głośno. Owa dziewczyna była czarną myszką o kruczo czarnych włosach, w paru miejscach żółtych. I równie żółtą kokardką przy lewym uchu, a na jej ogonie zawiązana była złota gwiazda. Nie wydawała się ciężka, ale mnie naprawdę przygniotła. -Hej... Ja się tu duszę...-ledwo powiedziałem. -Oh, przepraszam. Nie chciałam, postawiłam łapę w złym miejscu i się ześlizgnęłam.-uśmiechnęła się do mnie. Wstała, dając mi wziąć oddech. Jej oczy miały kolor jakby cytrynowej skórki. Spojrzała na Sabine, a gdy popatrzyła na jej ramię, z niebieskim feniksem na nim, uśmiechnęła się jeszcze bardziej. -Widzę inni rebelianci? -nie wiedziałem, czy było to pytanie czy tak stwierdziła. Miała dziwny ton. -Ehe.-nie zadowolona, odpowiedziała moja brązowooka przyjaciółka. -Coś robiła na tym drzewie?-spytałem, podnosząc się z ziemi. -Lubię sobie czasami sobie po nich poskakać... Ale często z nich spadam. -Może się lepiej poznajmy? Miło poznać kolejną rebeliantkę.-powiedziałem. -Lynn.-przedstawiła się. -Cooler. -Chodźmy już do tego sklepu.-Mruknęła Sabine. Wyraźnie była niezadowolona, tylko nie wiem czym. Całą drogę rozmawiałem z nową koleżanką, jeżeli tak ją mogę nazwać. Poznałem ją, fajna z niej dziewczyna. Obydwoje byliśmy "Very Happy". Jednak ta piękność przede mną szła całą drogę zgarbiona i jakby czymś zdenerwowana. Chyba jej nie polubiła. *** Lynn miała swoje jednoosobowe mieszkanie. Mimo, że żyła na drugim końcu doliny Transformice mieliśmy z nią stały kontakt. Dni powoli mijały. Ja już prawie umiałem latać. Ona dalej nie wiedziała, że jestem Nightmare Mice. Cała ekipa postanowiła, że skoro ją dobrze znamy to powinna wiedzieć. Zaprosiliśmy ją na moją lekcję. -No dobra, zmieniaj się i ćwiczymy dalej.-powiedziała Hazita. -Latanie?- spytałem. -Oczywiście. A co innego?-uśmiechnęła się do mnie. Lynn przez cały czas patrzyła na mnie ze zdziwieniem, albo może zachwytem? Gdy tylko lekcja się skończyła zadała mi mnóstwo pytań. Odpowiedziałem na nie wszystkie. Sabine przypatrywała się mnie jakby widziała we mnie wroga. Nie za bardzo mi się to podobało. Dopiero mnie polubiła... -Dzieciaki, obiad. -A, Cooler, jutro następna lekcja. No i fajnie. *** Obudziłem się rano, szczęśliwy, miałem ciekawy plan na lekcję. Poszedłem na śniadanie. Do wszystkich się podejrzliwie uśmiechałem. -Coś ty taki szczęśliwy?-Lakirr spytał. -A, tak jakoś.-odpowiedziałem, uśmiechając się bardziej. -Ten twój uśmiech to mnie normalnie straszy.-powiedziała Sabine. -Mnie też.-dołączyła Hazita-dobra, czekam na ciebie w parku. I ktoś założył na mnie papierową torbę, z otworami na oczy i nos. Popatrzyłem za siebie, Liorim patrzył na mnie uśmiechnięty. -Przynajmniej nie będziesz nikogo straszył tym swoim uśmieszkiem. Tylko żebyś mi tego nie zdejmował!-zaśmiał się. To pokrzyżowało mój doskonały plan! -Heej... "Ja ci pokażę co to straszną twarz..." pomyślałem. A potem pobiegłem do łazienki, bo wpadłem na nowy plan, który idealnie się komponował do tej torby. Kończąc moją sztukę uciekłem z łazienki i sprintem ruszyłem, oczywiście z torbą na głowie, na lekcję. -Dalej tego nie zdjąłeś? Po raz pierwszy się chyba Liorima posłuchałeś.-powiedziała Hazita. W międzyczasie reszta ekipy przyszła do parku, Lio też. -A mogę ją zdjąć? Źle mi się w niej oddycha.-spytałem, robiąc słodkie oczy do niej. -Dobra, i tak by przeszkadzała. I tak zrobiłem. Zdarłem torbę z mojej głowy, pokazując mój make-up. Byłem straszny. Wyglądało to tak, że z oczu niby lała się krew, mój pysk jakby był cały rozdarty i widać było całą szczękę, a wszystko to idealnie namalowane. Włosy całe czarne i w paru miejscach czerwone i mokre od farby. Popatrzyli na mnie zdziwieni. -No co? Brak słońca źle działa na moją cerę.-odparłem, cały dumny z siebie. Hazita i Liorim dalej patrzyli z otwartymi pyskami, a Lakirr, Sabine, Milka i Lynn tarzali się po ziemi ze śmiechu. Rozdział 7 Zawiść i gorycz Wszyscy przygotowywaliśmy się do pewnej akcji. Mieliśmy okraść jedną ze stacji Adoinów z broni, leków i... Jakiegoś czarnego towaru. Każdy się gotował. Ja i Milka dostaliśmy jakieś podstawowe bronie i zbroję. Okazało się, że Milce lepiej idą sztylety i skradanka niż strzelanie. Ja umiałem i strzelać i się skradać. Lynn miała własną broń, tylko zbroję dostała. Na miejsce dostaliśmy się za pomocu jakiegoś helikoptera. Kierowała nim Hazita. Odstawiła nas w krzakach, a potem odleciała, zostawiając nas. Całą akcję miała zacząć Sabine, jednak najpierw musiała podłożyć bomby, a następnie je zdetonować. Pewna siebie opuściła kryjówkę i wkroczyła na teren wroga. Co jakiś czas słychać było strzały, martwiło mnie, że mogło się jej coś stać. Raz chciałem wyjść z krzaków, ale rozsądek mnie powstrzymał. Plan znałem na pamięć- gdy tylko bomby wybuchną, to mamy biec do głównej siedziby i brać pudła z magazynu. Stało się. Nagły przypływ adrenaliny, wszyscy biegliśmy ile sił w nogach. Niektóre demony zdezorientowane patrzyły to na nas, to na wybuch. Innymi słowy- nie wiedziały czy gasić pożar czy nas powstrzymać. Dobiegliśmy do magazynu, wzięliśmy towar na jakiś pojazd i zaczęliśmy uciekać. Tym razem do nas strzelali, zbroje się przydały, bo kule nie przechodziły przez nie. Hazita przyleciała w samą porę. Uciekliśmy. Wszystko stało się bardzo szybko. Wydało mi się, że minęło parę sekund, a była to godzina. Spokojnie lecieliśmy w stronę domu. Jednak było coś co mnie naprawdę niezapokoiło. Coś było nie tak. Myślałem, że to może część planu, ale.. Sabine z nami nie było. *** Gdy wróciliśmy do chatki od razu zdjęliśmy zbroje i odpoczęliśmy. W tym czasie Liorim i Hazita próbowali nawiązać kontakt z moją zagubioną przyjaciółką. Niestety, bez skutku. Podwieczorek nie był taki wesoły, jak zawsze. To jedno krzesło- należące do niej stało puste. To jedno, któro miało namalowany znak feniksa. Moje przeczucia mogły być fałszywe, ale coś podpowiadało mi, co się jej stało. Co naprawdę się stało. Znowu ta walka między dobrem, a złem w mojej głowie. Wróciłem do pokoju. Nie byłem smutny, o nie. Nie byłem zmiartwiony, ani przejęty. Czułem coś, co poczułem gdy straciłem inną dziewczynę, która nawet jej nie dorównywała pięknem. Czułem... Potężną zawiść. *** Następny dzień był inny niż zwykle. Miałem typowe cienie pod oczami i nie był to żaden make-up. Inni patrzyli na mnie ze smutkiem. O co im chodziło? Na każde pytanie odpowiadałem prychnięciem, albo wzrokiem typu "powiedz coś jeszcze, to ciebie zabiję". Cały dzień spędziłem w moim pokoju. Patrząc w podłogę. Co jakiś czas prychając. Nie przyszedłem na śniadanie. Ani obiad. Ani podwieczorek. Czułem, że za każdym razem gdy ktoś przechodził obok moich drzwi, próbuje przez nie wypatrzyć mnie. Dochodziła dwudziesta druga. Poszedłem spać. *** Kolejny dzień. Tym razem żołądek krzyczał, że chce jeść. Zniechęcony zszedłem na śniadanie. Cała ekipa patrzyła na mnie teraz z zaskoczeniem. Gdy tylko Liorim mnie zobaczył, powiedział, że po śniadaniu ze mną porozmawia. Nigdzie się nie wybierałem. Nie przeszkadzało mi to. Jak powiedział, tak zrobił. -Słuchaj, wyglądasz naprawdę źle od przedwczorajszej akcji. Nie jesteś może chory?-spytał. Nie ukrywając małego przejęcia. -Nie.-odparłem. Bez uczuć. Bez jakiegoś mocnego tonu. -Nie mów, że wszystko jest okej, bo nie jest. I to po tobie widać. Masz cienie pod oczami, na wszystko patrzysz zniechęcony i zagniewany, nie jesz, nie pijesz. Hazita się naprawdę martwi. Nie dość, że Sabine zniknęła to jeszcze z tobą coś się dzieje.-na dźwięk imienia zaginionej coś we mnie dosłownie skoczyło. Nie wiem co. Ciśnienie, albo oddech wzrósł... Porozglądałem się nerwowo wokoło. On to zauważył.-no i mamy rozwiązanie zagadki. Spoglądnąłem na niego z miną typu "co masz na myśli?". -Martwisz się o Sabine. Widziałem twoje zakłopotanie jak wypowiedziałem jej imię. -Nie... Może trochę tak, ale mnie to bardzo nie rusza... -Rusza cie. To po tobie widać. Spodobała ci się, co?-gdy powiedział to ostatnie zdanie, poczułem że się chyba rumienię. A on się uśmiechnął widząc moją twarz.-Słuchaj, przez cały czas próbujemy ją znaleźć, nawiązać kontakt. Jak tylko cokolwiek znajdziemy, to powiemy wszystkim. Nie masz się czym martwić. Znając ją, to pewnie teraz idzie do naszej chatki, albo śmieje się z Adoinów. Niby trochę to mnie uspokoiło, ale nie bardzo. Lio poszedł w stronę pokoju Hazity, a ja w stronę swojego. Położyłem się na łóżku, a potem zerknąłem na zbroję rzuconą gdzieś obok komódki. Cała szara, taka bez kolorów i brudna. Wszyscy takie dostaliśmy. Tylko Sabine miała przemalowaną. To czemu ja też nie? Rozdział 8 Zrobiłem dobrze, czy źle? Sabine dalej było, minął już tydzień od jej zniknięcia. Zbliżała się kolejna akcja. Mieliśmy ukraść wiadomości o innych rebeliantach z głównej bazy Adoinów, ale wiadomo, główna baza to nie żarty. Potrzebowaliśmy kogoś, kto odwróciłby uwagę strażników gdy reszta by się wkradała to bazy dowodzenia. Lynn się zgłosiła. -Jesteś pewna? To dopiero druga misja.-powiedział Liorim. -Oczywiście! Umiem zwracać na siebie uwagę. -No dobrze. Tylko się nie daj złapać. Tam będzie się od nich roić. Mieliśmy godzinę na przygotowanie. Z dumą nałożyłem na siebie swoją przemalowaną zbroję. Była ciemno szara, z wilkiem na ramieniu, jakieś inne znaki zostawiłem na potem. Swoje pistolety zawiesiłem na pasie, a potem czekałem na resztę. Pierwsza przyszła Hazita i powiedziała, że na miejsce dojedziemy motorami. Musiałem jechać z Lakirrem, bo nie umiałem prowadzić. Po paru minutach byliśmy już wszyscy. Opuściliśmy chatkę i wsiedliśmy na pojazdy. Baza Adoinów naprawdę była ogromna. Otoczona podwójnymi murami sprawiała wrażenie nie do zdobycia. I wszystko to za granicą Transformice. Mi to bardziej wyglądało na jakiś obóz koncentracyjny połączony z wojskiem, niż baza. -Lynn, zaczynaj.-rozkazał Liorim. -Podczas akcji, mówcie mi Vin!-i mówiąc to, wspięła się na mur i wkroczyła na teren wroga. Zaczęliśmy czekać. Minuta po minucie, obserwowaliśmy jak strażnicy chodzą po murach. Było cicho jak w grobie. Usłyszałem głos Lynn i lekko odskoczyłem, przestraszyło mnie to. Milka i Lakirr lekko i cichutko się zaśmiali. -Hej, mogę wam otworzyć główną bramę przed zwróceniem ich uwagi, no chyba, że wolicie się wspinać po murach.-usłyszałem. To Vin, spojrzałem w kierunku głosu. -Będziemy się wspinać. Wzbudzi mniejsze podejrzenia.-odparł Lio do jakiegoś małego urządzenia. Komunikator.-zaczynaj. I po sekundzie wybuchł alarm, gdy strażnicy zbiegli z murów zaczęliśmy wspólną wspinaczkę za pomocą lin i haków. Poszło szybko, przekradaliśmy się z miejsca na miejsce, powoli dochodząc do centrum dowodzenia. Ale coś nas zatrzymało. Spora gruba żołnierzy wypatrzyła nas i otoczyła. Byliśmy bardzo blisko wejścia. Nie strzelali, czekali na rozkaz. Gdzieś oddali reszta strażników próbowała się uporać z Lynn. Do okręgu doszła jakaś mysz. Ignis. -Kogo my tu mamy?-spytał- Dowódcę, pilotkę, technika, a gdzie wasza koleżanka? Pewnie odwraca uwagę nowych... Chwila...dwójkę nowych rebeliantów widzę. No no, nie wiedziałem, że rekrutacja otwarta. Spojrzałem na Liorima. Patrzył się z nienawiścią na przywódcę Adoinów. Jednak Ignis nagle spoglądnął na mnie, zaciekawiony, i zdziwiony. -Chwila... Ja ciebie znam...-przyglądnął się mnie bliżej- ty mały zdrajco... Zadałeś się z nimi? -My się znamy?-spytałem, próbując go zbić z tropu. -Oczywiście, przecież już dla nas zabiłeś jedną mysz, Cooler.-wszyscy popatrzyli na mnie. Myślałem, że spalę się ze wstydu na miejscu.-O, nie powiedziałeś swoim koleżkom? Ależ sobie narobił kłopotów. On uśmiechał się szeroko do mnie, a potem wyszedł z kręgu. -Wsadzić do celi. Wyciągniemy z nich informacje.-powiedział, odchodząc. Wybuchły bomby gazowe. Wszyscy zaczęli kaszleć, a to dało nam czas na ucieczkę. Już miałem iść za ekipą, ale doszłem do wniosku, że nie chcą mnie widzieć. Pobiegłem w inną stronę. Wdrapałem się na mur, a potem skoczyłem a kolejny, z tamtego już zeskoczyłem. Wywnioskowałem, że chaos powstrzyma strażników i Ignisa przed gonieniem mnie i ich. Usłyszałem tylko dźwięk silnika motorów. Ujrzałem ich, uciekających. Oczywiście z całą ekipą. Nie stałem tak długo, pobiegłem skrótem do doliny. *** Powoli maszerowałem w kierunku Transformice. Znajdowałem się na brzegu góry. Ścieżka którą szedłem była wyżej od "ulicy" stworzonej dla różnorodnych pojazdów. Łapy powoli zaczynały mnie bolić, a długa droga mnie jeszcze czekała. Dźwięk silników. Schowałem się w krzakach. To moi starzy przyjaciele, uciekali. Ktoś ich gonił. A raczej coś. Z niewiarygodną szybkością. Coś jeszcze przebiegło za mną, kolejne stworzenie. Postanowiłem to sprawdzić. Biegłem ile sił w łapach. To coś jednak skoczyło na Lynn, jadącą na dole. Jej motor wywrócił się, a ona spadła wraz z tym czymś w dół. Skoczyłem za nimi. Obydwoje stoczyli się w dół. Ja się potkąłem i razem z nimi zacząłem się toczyć, miałem wrażenie, że złamałem wszystko. Gdy tylko zatrzymałem się na równym terenie, ujrzałem ją walczącą z czarną maszkarą. Rzuciłem się na to coś. A potem spojrzeliśmy sobie w oczy. To była normalna mysz, a nie zwierzę... Wziąłem w łapę pistolet i ustrzeliłem to coś. Z oczu i pyska coś wyleciało. Nie zwróciłem na to uwagi. Lynn wpatrywała się we mnie ze smutkiem. Z góry zaczęła schodzić ekipa. Uciekłem, zanim mnie zobaczyli. *** Byłem dosłownie w czterech literach. Adoini i Rebelianci na sto procent byli przeciwko mnie. Chodziłem tak po mieście. I nad czymś się zastanawiałem. Co miałem teraz zrobić? I nagle pomyślałem o czymś, o czym powinienem pomyśleć wcześniej... Kto rzucił bomby gazowe? *** Wcześniejszej nocy wynająłem pokój w hotelu. Postanowiłem się przejść. Nie miałem co robić. Byłem trochę głodny. Brakowało mi obiadów gotowanych przez Hazitę. Eh... Skoro mowa o nich, akurat przekradałem się obok ich chaty. W parku byli Liorim i Hazi. Rozmawiali o czymś. Postanowiłem podsłuchać. -Przecież go znasz. Nie zrobiłby tego. Nawet jeśli, to opanowany przez ciemność.-powiedziała. -Eh... Hazita, nie rozumiesz. Nie mówiąc nam o tym, zdradził nas i siebie. Znając jego to pewnie się gdzieś chowa po kątach, w obawie przed Rebeliantami. -Lio!-była wyraźnie wkurzona po jego ostatnim zdaniu. Ja również. -To tylko uliczny szczur.-miałem ochotę wyskoczyć i mu dać w ten jego pysk. Wczoraj byliśmy drużyną, a teraz jakby mnie nigdy nie chciał poznać! -Przestań. Skoro nas jak to uznałeś, zdradził, to po co pojechał z nami do tej bazy? Przecież tam mógłby wezwać Ignisa, złapaliby nas od razu, z tymi jego predatorami. A gdy go przyjęliśmy do nas to mówiłeś, że masz co do niego dobre przeczucia. -To mnie zastanawia, jakoś nigdy te przeczucia mnie nie zawodziły. -To się zastanawiaj, ja idę do siebie. Spróbuję namierzyć Sabine.-odeszła, pomachując ogonem ze złości. Powoli się cofałem, nie wydając ani najmniejszego hałasu, w obawie, że mnie usłyszy i zabije na miejscu. Nadepnąłem na patyk, łamiąc go. Usłyszał. Gwałtownie obrócił się w stronę krzaku, w którym siedziałem. Podszedł. Złapał mnie nagle za kark i podniósł do góry. -No cześć...-powiedziałem. -Co ty tu robisz?-był wyraźnie zły. I wtedy coś mi przyszło do głowy. -A nic, chowam się po kątach, w obawie przed Adoinami. Przecież jestem tylko szczurem ulicznym. Co ciebie to obchodzi?-spytałem, z ironią. Popatrzył na mnie niedorzecznie. -Adoinami? Raczej Rebeliantami! Jesteś po złej stronie, młody. -Jeżeli stroja niczyja jest dla ciebie zła, to nie rozumiem twojego toku rozumowania!-prychnąłem, odwróciłem się na pięcie i poszedłem w stronę miasta. Zły. Położył na moim ramieniu łapę-Co chcesz? -Powiedz mi tylko, czemu nam o tym nie powiedziałeś. -Zmienilibyście od razu zdanie o mnie. A poza tym, nie chciałem być z zabity na miejscu. -A kogoś ty zabił w ogóle? -Ehh... Może jeszcze spytaj o której godzinie? Skąd mam wiedzieć, nie znałem jej-popatrzył się na mnie dziwnie- Tą co została zabita w centrum miasta. W wiadomościach była. -Ona nas zdradziła... Nie wiedziałem, czy zrobiłem dobrze czy źle, zabijając ją. Byłem zdezorientowany. Przecież po zabójstwie głos w głowie powiedział, że to dobrze. Może to nie był głos Ignisa tylko... Mój? *** Sprawa się wyjaśniła. Mimo, że było to coś ciężkiego to mi wybaczyli. Strasznie było sztywno w chatce, od ostatniej misji. Nadeszła pora podwieczorku. Hazity z nami nie było, pewnie gotowała coś jeszcze w kuchni. Po piętnastu minutach prawie wszyscy kończyli jeść. Nikt się nie odzywał. Do jadalni wbiegła Hazi. -Mam Sabine!-krzyknęła. I jak na rozkaz, wszyscy się odwrócili w jej stronę. -Dostałam nie dokładne koordynaty, musimy zbadać okolicę. -Ekipa, zbierać się i jedziemy!-rozkazał Liorim. W pięć minut byliśmy gotowi. Wyruszyliśmy. *** Rozdzieliliśmy się, a potem zaczęliśmy przeczesywać pobliski teren. Ja akuratnie byłem sam. W nocy. Dostałem własny komunikator, jakby się coś stało. Zauważyłem dom gdzieś w lesie. Pobiegłem tam. Dobiegłem na miejsce zmęczony. Otworzyłem drzwi od chatki, spoglądając do środka. Na podłodze były odciski łap, z krwi. Miałem złe przeczucia. Usłyszałem przeładowywaną broń. -Nawet się nie rusz.-usłyszałem z boku. Chłopak celował w moją głowę shotgunem. -Spokojnie. Nie przyszedłem cie skrzywdzić. -Mike idioto, odłóż to!-znajomy głos, Sabine. -Czemu? Nie znamy go, ma dwa pistolety przy sobie i jeszcze zbroję. To pewnie nie oswojony predator Adoinów! -Nie jestem predatorem!-powiedziałem, zdenerwowany. Ostatnio za dużo o ich słyszałem. Będę musiał się spytać Liorima -Mówię, odłóż to!-tak, to była ona. Popatrzyłem w stronę głosów. Jakaś nieznana mysz, pewnie Mike, właśnie spuściła swój karabin w stronę podłogi. Sabine wyglądała inaczej. Teraz jej włosy były dłuższe, czarne i żółte na końcówkach. Trochę jak Lynn, ale jej styl był całkowicie inny. Zbroja była w paru miejscach ubrudzona, a strój pod nią w paru miejscach poszarpany i dziurawy. Na głowie miała bandaż, czerwony od krwi. -Sabine? Szukaliśmy ciebie! Dobrze, że przysłałaś nam koordynaty.-powiedziałem, uśmiechająć się do niej. Mike słysząc to, popatrzył na nią zdziwiony. -Co? Dlaczego nie powiedziałaś?-spytał. -Bo byś nie pozwolił im tu dotrzeć! Od kiedy się tu zjawiłam traktujesz mnie, jakbym była dzieckiem! Wszystko robisz za mnie, cokolwiek robię, jest niby niebezpieczne! Mam tego dość!-krzyknęła na niego-Nie wiem jak ty, ja biorę swoje rzeczy i idę. Rób co chcesz, nie obchodzi mnie to. I skierowała się do drzwi, wszedła do pokoju. Ten "nadopiekuńczy" spojrzał tylko na nią zaskoczony. Jego wyraz twarzy się zmienił na gniew. Obrócił się w moim kierunku i wyszedł z chaty. Lekko mnie potrącając. Wyraźnie był zły na siebie. Albo na Sabine. Powolutku podszedłem do najwyraźniej jej pokoju, zatrzymałem się w drzwiach. Lekko je otworzyłem, widząc ją, pakującą rzeczy do plecaka. Do tego, coś cichutko i powoli śpiewała. "When i ran to the deep dark forest long after this began where the sun would set, trees were dead and the rivers were none And I hope for a trace to lead me back home from this place But there was no sound, there was only me and my disgrace" Resztę już nuciła. Piosenka była ładna, i w innym języku, angielskim. Dobrze go znałem, więc tekst rozumiałem. W ostatniej chwili odsunąłem się od drzwi, bo odwróciła się w ich stronę, naraziłem się na zdradzenie swojej pozycji. -Możemy iść.-rzuciła, a potem przeszła obok mnie szybko, jakby gdyby nigdy nic. Podbiegłem za nią do drzwi. -To, w którą stronę?-powiedziała przed chatką, zdejmując bandaż i pokazując jej ranę, którą od razu przykryła włosami. -Idź za mną, powiem innym przez komunikator, że ciebie znalazłem. *** Hazita jednak odkryła rany Sabine. Zajmowała się nią całą noc, dosłownie! Przez to nie zasnąłem, bo nasza zguba ciągle krzyczała, że jest w porządku. Chyba nikt nie spał. Na śniadanie Sabine przyszła cała obandażowana, wkurzona i zaspana. Tylko Hazita i Lakirr byli szczęśliwi. Hazi- wiadomo. Ale ten zielony dowcipniś się smiał z tej mumii, która zasiadła przy stole. Skończyło się na tym, że mumia oblała Lakirra niebieską farbą. Do końca dnia nie było mu do śmiechu. Wszystko wróciło do normy. Lakirr dostawał za swoje, Lynn skakała po drzewach, ja dalej kontynuowałem lekcje, Milka zajmowała się swoimi sprawami... Ale Sabine nie była sobą. Dernière modification le 1448108340000 |
0 | ||
Zakładkę robisz w ten sposób: [#Nazwa zakładki][/#Nazwa zakładki] W tym drugim piszesz to samo co w pierwszym. A i co do FF, to wydaje się ciekawe. Pisz dalej! :D |
Sexican « Citoyen » 1446137460000
| 0 | ||
Tutaj będą się pojawiać następne rozdziały, bo przekroczyłem limit w 1 poście. Rozdziały: 9-18 Rasy i ich cechy: Nightmare Mice- pół demony, mogące zamieniać się kiedy chcą(jeżeli opanowały swoje moce) w tzw. "Mroczną Wersję Siebie". Są słabsze od pełnych demonów. Odróżniać je można od zwykłych myszy po kolorach oczu. Mysz-Rebeliant- prawdziwa nazwa rasy nie jest znana. Myszy należące do tej rasy mogą sprawić, że na ich grzbiecie pojawią się pierzaste skrzydła. Podobno są dobrą energią świata, przeciwnością Nightmare Mice. Demon- bycie demonem nie jest łatwe. Albowiem tylko zdrowe i mocne umysły mogą zawładnąć nad swoimi mocami, ratując siebie od opętania. Demony mogą odróżnić tylko nadmyszy, czujące ich pulsującą ciemną energię. Normalna mysz- zwykła mysz. Imię: Eli Ksywka: Eliś, Elissa Strona: Rebelianci Cechy: uparta, czasem sarkastyczna i wredna, często "buja w obłokach" Kolor oczu: lewe pomarańczowe, drugie granatowe (pomarańczowe jest zasłonięte przepaską, której nigdy nie zdejmuje) Podrasa: demon (pochodzi z dawno upadłego Imperium Nocy) Przyzwyczajenia, częste zachowania: nieraz nie jest świadoma tego, że ktoś coś do niej mówi Rozdział 9 Ciemność może owładnąć wszystkich Milka odeszła od naszej ekipy z powodów rodzinnych. Mieliśmy z nią kontakt, ale nie zawsze miała czas. Czasami przesyłała nam przydatne informacje o Adoinach, nie wiem, skąd je brała. Stała się naszym informatorem. Zbroję i sztylety wzięła ze sobą. Tydzień minął od jej wyjazdu, a my mieliśmy dyski pełne informacji o tych czarnych szczurach. Dni powoli mijały, Sabine tylko milczała, a na każde pytanie odpowiadała prychnięciem. Była czasami agresywna. Lakirr bał się do niej w ogóle podejść, Lynn mówiła jej "wyglądasz strasznie, naprawdę", Liorim patrzył na nią trochę zasmucony, trochę zdziwiony, Hazita pytała się jej czy wszystko dobrze, ona zawsze odpowiadała "zawsze o to pytasz!", a ja tylko obserwowałem. Przed jej zniknięciem zachowywała się normalnie. Zdjęła swoje bandaże, ukazując niektóre rany. Kolor włosów zmieniła na czarno-czerwony. Pulsowała od niej ciemna energia. *** Nadszedł kolejny dzień. Z Sabine nie było lepiej. Oczy jakimś cudem zmieniły kolor na żółty. Nic nie mówiła. Widać ją było tylko podczas obiadów, jednak na podwieczorek już się nie zjawiła. -Pójdę sprawdzić co z nią nie tak.-powiedziała Hazita, a potem nas opuściła. Minęło dziesięć minut. Wszyscy skończyli deser, był on pyszny. Lody polane truskawkowym albo jagodowym zimnym sosem. Liorim jako jedyny go nie zjadł. Powoli zaczęliśmy iść w stronę pokoji. Nagle coś go pobudziło. -Czekajcie... Nic nie mówcie...-powoli mruknął. To jego uszy dalej działały po moim ataku miesiąc temu? Wstał od stołu i całkiem szybko poszedł do pokoju Sabine. My również. Na miejscu słychać było, jak Hazita i brązowooka na siebie krzyczą. Co tam się działo? Liorim otworzył drzwi. Naszym oczom ukazały się dwie myszy, Hazi ze łzami w oczach kłóciła się z Sabine, która wyraźnie była zła. -Ja tylko staram się robić dla nas to co najlepsze!-krzyknęła Hazita -Nigdy o to nie prosiłam, wcale tego nie chciałam! Jedyne czego chcę to trochę czasu dla siebie!-odkrzyknęła brązowooka.-Po prostu ode mnie odejdź! Proszę, po prostu mnie nie dotykaj! Zawsze udajesz kogoś innego! -Ty nigdy nie słuchasz, ty zawsze nalegasz, i tylko wypominasz, że czegoś nam brakuje! -Ja tylko chcę swojej prywatności... czego nie zostawisz mnie samej?! -A ty czemu zawsze od tego uciekasz?! -BO MAM POWÓD!-krzyknęła, a potem wzięła plecak i uciekła z chatki. Hazi przez dwa dni płakała. Liorim przez ten cały czas ją pocieszał... Lynn, Lakirr i ja smutnie przechodziliśmy obok jej pokoju. Nikt od tamtego czasu się chyba nie odzywał. Nic nie było słychać w całej chacie prócz własnego oddychania. Czemu się pokłóciły? I... o co chodziło? *** -Cooler, idź do sklepu. Tu masz listę.-powiedział Lio, a potem podał mi karteczkę. -Dobra, jak coś to idę sam. -Tylko nie kupuj żadnych dodatkowych rzeczy, dobra? -Masz na myśli...? -Słodyczy. -No ale... To cios poniżej pasa! -Jak wrócisz to zobacz to lodówki.-uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę. Opuściłem chatkę, a potem wszedłem do centrum miasta. Tu znajdowało się mnóstwo targów, ale nie było na nich nic ciekawego. Sklep znajdował się na drugim końcu doliny. Niestety. Z powodu napięcia między Adoinami, a Rebeliantami, omijałem ciemne uliczki i skróty poza murami miasta. Parłem przed siebie, omijając myszy. W międzyczasie czytając, co mam kupić. Raz wpadłem na jakąś mysz, raz prawie się przewróciłem. Normalka. Skręciłem w zaułek, nawet o tym nie wiedząc. Gdy się ogarnąłem, byłem już za daleko, aby zawrócić. Ktoś był tam ze mną jeszcze. Coś za mną przebiegło. A następnie przede mną. Przestraszony zacząłem biec na jego koniec. Niestety, tajemnicza postać strąciła górę kartonów i pudeł zasypując i blokując wyjście. Drugie było jakieś 200 metrów za mną. Usłyszałem cichutki, powolutki śpiew. -When i ran to the deep dark forest long... After this began...-przecież to była Sabine... Co ona tu robiła?-where the sun would set, trees were dead, and the rivers were none, and I hope for a trace to lead me back, home from this place. But there was no sound... -There was only me, and my disgrace.-dokończyłem. Ostatnie co poczułem to nagłe, szybkie cięcie po moim gardle. Padłem na ziemię. Rozdział 10 Przeszłość Sabine Obudziłem się w tym samym miejscu, miałem ranę na gardle. Nie krwawiła, ale była głęboka. Jakim cudem żyłem? Zakryłem to chustą. Była noc. Późna noc. Jak najszybciej pobiegłem do chatki. Czułem, że coś za mną podąża... Czy to była ona? Dlaczego mnie prawie zabiła? Dlaczego mnie... ścigała? Pod drzwiami chaty uczucie zniknęło. Przestała mnie śledzić. Jeżeli to była ona. Wszedłem do środka, zdejmując chustę. Było mi w niej gorąco. Liorim popatrzył na mnie, albo zdziwiony albo przestraszony. A popatrzył bardziej na moją ranę niż na mnie. -Co ci się stało? Jakimś cudem to przeżył?!-spytał, Hazita również mnie zobaczyła. -No właśnie nie wiem... Mogę mieć pytanie? -Tak, ale potem masz mi powiedzieć co się stało. -Czy Sabine miała jakieś kłopoty w przeszłości?-spojrzał na mnie zaskoczony tym pytaniem. -Młody... Powiem ci, ale niech Hazi ciebie obandażuje. *** Na szyi miałem lekko zawiązany bandaż, żebym się nie dusił. Siedziałem w moim pokoju, rozmyślając nad tym co się stało w tym zaułku. W drzwiach stanął Lio. -Miałem ci powiedzieć o przeszłości Sabine.-powiedział. -No... -Słuchaj, gdy ją przygarnęliśmy była uliczną myszką. Tak jak ty. -Tylko ja miałem plemię... -Tak... Słuchaj, to zaczęło się wcześniej. Bowiem była w... Gildii Adoinów. -Co?! -Dobra, zawrzyjmy układ. Opowiem ci całą historię, ale dopóty nie skończę masz mi nie przerywać. -Dobra. -No dobrze. Zaczęło się tak, że dołączyła do Adoinów. Na początku była to tylko organizacja płatnych zabójców. Została tam wytrenowana na mistrzynię. Nie dużo dzieliło ją od przejęcia władzy w gildii. Jednak zostało jej jedno zadanie.-tutaj dramatycznie się zatrzymał, posmutniał.-Zabić swoich rodziców, rodzinę... Nie mogłem zrozumieć, jak ona mogła to zrobić? Przecież była rebeliantką... Może dalej jest? -Zrobiła to. Zamurowało mnie. Ona naprawdę to zrobiła... Nie wierzyłem. Nigdy po niej tego nie było widać. Przecież na codzień była wesołą dziewczyną! -Dopiero jak zobaczyła ich ciała, ocknęła się z transu. Załamała się... Rok później doszła do nas. Tylko Hazicie i mnie o tym powiedziała. Nie chce do tego wracać. Dalej nie wiem, o co pokłóciła się z Hazitą. Hazi nie chce mi wyjawić. Może lepiej... Czemu o to pytałeś? -Bo to ona zrobiła to-wskazałem na swoją obandażowaną szyję. Popatrzył się na mnie ze zgrozą. *** Zacząłem trening wojownika. To znaczy, nie tylko ja, ale jeszcze Lakirr i Lynn. Codziennie rano wczesna pobudka, kilometrowy bieg, potem tor przeszkód i ćwiczenie celności. Zacząłem się przyzwyczajać, tylko weekendy mieliśmy wolne. Ogólnie to nie miałem pojęcia po co to wszystko. Przecież byliśmy dobrymi "żołnierzami". Z dnia na dzień stawaliśmy się lepsi. Wreszcie, to wszystko zajmowało nam najdłużej godzinę, dwie. Wszyscy w trójkę wybraliśmy się do sklepu. Na wszelki wypadek mieliśmy swoje bronie. Ja- pistolety, Lakirr-rewolwer, Lynn-łuk i nóż. Oczywiście musieliśmy iść nadłuższą drogą, omijając skróty. Przechodziliśmy właśnie obok TEGO zaułku. TEGO, w którym prawie zginąłem. Coś mnie do niego ciągnęło. Ich też. Wymieniliśmy pytające spojrzenia, a potem kiwnęliśmy głową. Wszedliśmy do niego. Ciemna energia przepełniała to miejsce. Roiło się od niej normalnie. Słyszeliśmy skrzypnięcie noża o nóż. Ktoś był tu jeszcze. -Nie chowajcie się. I tak was widzę.-znajomy głos. Bardzo znajomy. Prześliśmy jeszcze dwa metry i zauważyliśmy szarą mysz z peleryną i kapturem. Jej oczy się świeciły. Siedziała na dużym... parapeci , ostrząc nóż. Co mnie zdziwiło, że była w takiej pozycji, że by nas nie zobaczyła od razu. Więc skąd o nas wiedziała? -Kim ty jesteś?-spytała Lynn. -Przecież mnie znasz, droga Lynn.-powiedziała, zeskakując z podwyższenia.-Wszyscy mnie znacie. -Jakoś nie przypominam sobie szarej dziewczyny z kapturem i peleryną na sobie. I świecącymi się oczyma...-odparł Lakirr. -Ja również-dodałem. Wtedy owa mysz zrzuciła kaptur z głowy, pokazując swoje czarne, długie i ciemno czerwone na końcówkach włosy. Zamurowało mnie. Przecież to była Sabine... -A teraz?-uśmiechnęła się, a następnie odwróciła do nas tyłem.-Gęby opadły? Nie dziwi mnie to. Nie na codzień widzi się płatną zabójczynię. -Co? Dlaczego to zrobiłaś? Przecież zabiłaś już wystarczająco myszy. Wiesz o kogo mi chodzi! O twoją rodzinę! -Dlaczego? No cóż...-popatrzyła na mnie. Wyjęła sztylety.-Zrobiłam tak, jak chciała Hazita. Przestałam uciekać od przeszłości. *** Wróciliśmy cali posiekani i troszkę zniszczeni psychicznie. Nam wszystkim spojrzała w umysł, i trochę go zniszczyła. Ona się nami bawiła. Dalej nie rozumiem, po co to wszystko, mimo, że znam jej przeszłość. Jak tylko zamknęliśmy drzwi od chaty, padliśmy ze zmęczenia na drewnianą podłogę. Zauważyłem Liorima przed nami. -A wam co się stało? Zacznę sam chodzić do sklepu... Eh... Idę po apteczkę... *** Siedzieliśmy w salonie cali obandażowani. Oczywiście powiedzieliśmy, co się stało. Hazita i Lio doszli do zdania, że Sabine stała się bardziej niebezpieczna niż gdy była z nimi. Hazi obwiniała się, że gdyby nie ona to by do tego nie doszło. Było mi jej szkoda. Tak naprawdę to wszyscy nie wiedzieliśmy dlaczego się tak zmieniła. Wcześniej była normalna. Poszedliśmy do swoich pokoji, aby odpocząć. Ja zamiast pójść spać, rozmyślałem nad tą brązowooką dziewczyną. Dlaczego się tak zmieniła? Nawet jej futro zmieniło kolor. Zmienił się jej charakter, jej pogląd na świat... Chwila, nie miała już brązowych oczu... Miała żółte. -Żółte...-mruknąłem do siebie.-Żółte...? Żółte! Eureka! MAM ROZWIĄZANIE! Wybiegłem z pokoju. Inni wychylili swoje głowy zza drzwi z pytającym spojrzeniem. -Cooler... O co chodzi?-spytał Liorim. -Hazita, czy normalne myszy mogą się zmienić w Nightmare Mice?-spytałem. -Tak... Jeżeli przepełni je nienawiść i gorycz...-odpowiedziała. -Dlatego Sabine się zmieniła... Popatrzyliśmy po sobie znacząco. Rozdział 11 Houston, mamy problem Powoli zbliżała się akcja, która miała powalić Adoinów na pewien czas. Polegała na splądrowaniu i zniszczeniu ich bazy głównej. Mieliśmy dwa dni na przygotowanie. Wiadomo- trotyl na bomby, amunicja, zbroje... Podczas śniadania dostaliśmy wiadomość Milki. Hazita postanowiła, że przeczyta ją po południu. Przecież to może poczekać, nie? *** Byliśmy po treningu i obiedzie. Nadeszła chwila przeczytania wiadomości. Hazi już miała coś powiedzieć, ale zastygła z oczami wpatrującymi się w ekran. Liorim podszedł i spojrzał w niego. Zaskoczony stanął w miejscu. -Dzieciaki, bierzcie rzeczy, uciekamy z doliny! *** Ja z Hazitą i Lakirrem mieliśmy polecieć helikopterem, Liorim z Lynn na motocyklach. My zabraliśmy pudła z jedzeniem, opcjonalnie amunicją. Lecieliśmy nad Lilią, zgodnie z jej nurtem. Światła miasta powoli za nami znikały. Wkrótce nie było widać nic. -Będziemy jeszcze lecieć z dobrą godzinę. Lepiej odpocznijcie.-powiedziała. *** Na horyzoncie widać było jakieś białe światła. Jakby miasto, lub wioska. Przyglądałem się jeszcze dobrą chwilę. Lecieliśmy w jej stronę, powoli zwalniając. -Toucan do wieży. Czy mamy pozwolenie na lądowanie?-powiedziała Hazita do mikrofonu. Nie usłyszałem nic więcej, ale wylądowaliśmy na lądowisku "A5". Podjechała do nas ciężarówka, wzięli nasze pudła i zawieźli pod chatę. Nie wiedziałem, o co chodzi. Z Lakirrem patrzyliśmy po sobie zdezorientowani. Nie długo potem, dojechali Liorim i Lynn. Do chaty dostaliśmy klucze, żołnierze pomogli nam przenieść pudełka z ciężarówki do domu. Potem zasalutowali do nas i odjechali. -Co właściwie się stało?-spytałem. Lio i Hazi popatrzyli po sobie. -Adoini jutro zaatakują Transformice.-powiedział Liorim-w dolinie byliśmy tylko my, i opcjonalnie pojedyńci rebelianci. Zwykłe myszy może coś obronią do pojutrze, ale prędzej czy później zostanie to przejęte. -Chcesz powiedzieć, że uciekliśmy od walki?-zapytała Lynn. -Nie. W miesiąc przygotujemy armię rebeliantów i odbijemy naszą dolinę. Zapewniam wam to. *** Minął dzień. Każdy z nas wybrał sobie pokój, niby wszystko było jak dawniej, ale nie byliśmy w Transformice. Poza granicami wszystko było dzikie i nieokiełznane. Nawet, jeżeli znajdowaliśmy się w mieście rebeliantów. Miasto nazywało się Mordrao. Nie mam pojęcia skąd się im wziął pomysł na taką nazwę. I dziwnie się nią wymawiało, bo na końcowym "o" był akcent. Nie znaliśmy dokładnie planu miasteczka, ale wiedzieliśmy gdzie jest sklep i park, co nam wystarczało. Dzisiaj doszła nas wieść, że po całodziennej walce, nasza dolina się poddała. Zginęło wtedy wiele myszy, ale również sam prezydent i jego żona. Żałoba trwała tydzień. Przygotowywaliśmy się do odbicia naszego domu. *** Tymczasem w Transformice... W jednej z chat, które nie zostały spalone, a przeznaczone dla Nightmare Mice, siedziała sama Sabine. Leżała na sofie, ostrząc nóż, miał on znak wilka. Uśmiechała się do siebie. Do drzwi ktoś zapukał. -Kogo woła w me skromne progi? -Dostaliśmy pounfą informację o tym, że w tej chacie znajdują się normalne myszy. Poddajcie się, albo wyważymy drzwi.-powiedział głos zza drewnianych drzwi. -A wyważajcie, to nie mój dom. A poza tym, są otwarte.-odparła, nie przestawając ostrzyć noża. Skrzypnięcie drzwi. Do środka wszedli żołnierze, a widząc pół-demona na kanapie zdziwili się. Do środka jeszcze wszedł sam Ignis. Popatrzył na czarną mysz na sofie, a potem rzucił swoim karabinem o podłogę. -Mówili, że znajdę tu rebeliantów! -Ja się liczę?-spytała, śmiejąc się.-Kiedyś nią byłam. -Wiesz, że to cie może teraz zgubić? -Wiesz, że jeżeli podniesiesz prawą łapę uruchomi się pułapka?-uśmiechnęła się do niego. A Ignis tylko popatrzył pod siebie, a następnie na nią. -Nie żartujesz... Skąd wiedziałaś, że przyjdziemy? -Nie wiedziałam. Aha, jeżeli ktokolwiek z was podniesie łapy, to się uruchomi pułapka. Ależ jestem zapominalska. -Drugi demon, który zdradził własną rasę. -Em, nie. Przed błogosławieństwem byłam z rebeliantami. -A więc należysz do Adoinów? -Nie. Jestem tylko płatną zabójczynią. Za dużą sumkę mogę pomęczyć ofiary, za niższą od razu zabijam. -Chwila... Czy to napewno ta dziewczyna...?-spytał swoich żołnierzy. -Która. -Ta młoda, od grupy rebeliantów kiedyś mieszkających tutaj. Tej, w której był zdrajca. Jak on się nazywał? -Cooler.-dokończyła za niego. -Czyli jednak... Mam propozycję. -Słucham. -Zapłacę ci pięć milionów, ale chcę zobaczyć głowy twoich starych przyjaciół. -Dziesięć. -Sześć... -Osiem. -Siedem i pół... -Stoi.-rzuciła poduchą w jeden z obrazów. Spadł z hukiem na podłogę, odsłaniając ukryty przycisk. Rzuciła w niego drugą poduchą.-Teraz możecie się ruszyć. -Miło robi się z tobą interesy, młoda... -Nawzajem. Rozdział 12 Dni mijają, a coraz więcej się dzieje Z Lakirrem i Lynn poszedłem się przespacerować. Chcieliśmy poznać tereny, ewentualnie popływać w rzece. Znaleźliśmy się w małej dolince. Przepływała przez nią Lilia. Siedliśmy na miękkiej, całkiem wysokiej trawie. Rozkoszowaliśmy się cieplutkim słońcem. Dzisiaj niebo nie miało na sobie żadnej chmurki. Żyć- nie umierać! -Słyszeliście? Coś tam zaszeleściło.-powiedziała Lynn, spoglądając na gęste krzaki za nami. -Tak... Pewnie jakieś zwierzę. Królik, albo co.-stwierdził Lakirr-Tu pewnie ich pełno. -Nie wydaje mi się.-powiedziałem. Zacząłem iść w stronę tego krzaka. Oni za mną. Powoli zbliżaliśmy się do krzaczora, ale gdy byliśmy już metr od niego coś z niego wyskoczyło w stronę lasu, a potem uciekło. Ciekawość wizięła górę i zaczęliśmy gonić czarną postać. Była to mysz. Nightmare mice. Czuć od niej było energię. Dobiegliśmy do jakiejś drogi, a tajemniczy demon wsiadł na motocykl i odjechał, posyłając nam jeszcze uśmiech. Nie zdążyłem zapamiętać twarzy. Na poboczu jednak coś zostało. Snajperka. *** Sabine wróciła do chaty, niezadowolona. Nie dość, że straciła snajperkę to jeszcze szansę na zgarnięcie 3/5 nagrody. Kopnęła zdjęcie jakiejś rodziny leżące na podłodze. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod jej łapami, gdy ta kierowała się do sofy. Usiadła na niej. Lubiła przebywać w tej chacie. Coś ją tu zawsze ciągnęło. I nie miała pojęcia co. Pachniało tu parzoną kawą i miętą. Ściany drewniane, w paru miejscach popękane. Dach dziurawy i przeciekający. Jej uwagę zwróciło zdjęcie. To, któro kopnęła ze złości. Podniosła je, przypatrując się. Nie było kolorowe, a szare. Czyli robione dawno temu. Na fotografii widniały cztery myszy. Dwie dorosłe i dwie młode. Starszy samiec miał czarne, krótkie włosy i nosił ciemną chustę. Samica o długich, lekko kręconych na końcówkach włosach miała w nich kwiat. Chłopiec na zdjęciu uśmiechał się, syjam z bujnymi włosami. Obok stała dziewczyna. Krótkie, proste, czarne włosy. Nie za bardzo się uśmiechała. Interesował ją zabawkowy pistolet, który trzymała w łapce. Oni jej kogoś przypominali. Przyglądała się, próbując rozwiązać zagadkę jaką podsunął jej własny umysł. Jej trans przerwało pukanie do drzwi. -Proszę. I tak się nie zamykają-prawie krzyknęła. Odłożyła fotografię na komodę obok. Do chaty wszedł Ignis. Sam. -I co? Masz ich głowy? -Chcesz ich po jednym dniu? Oczekujesz niemożliwego.-zerknęła na niego z pogardą. -Może. Ale to oznacza zmniejszenie ceny. Znalazłem innego łowcę. -Do ilu?-spytała. Zdenerwowana, zignorowała wieść o innym łowcy głów. -Do zera. A następnie nastała ciemność. *** Codziennie widziałem przez okno żołnierzy patrolujących okolicę. Czasami helikoptery przelatywały nad chatą. Byłem trochę zmęczony, ale nie na tyle, aby iść spać. Albowiem była późna noc. Wpatrywałem się w snajperkę, którą powiesiłem na ścianie. Kogo ścigałem? I co chciał zrobić? Albo chciała... Te pytania dręczyły mnie dobrą godzinę. Zmęczenie wzięło gorę. Zamknąłem okno i położyłem się w łóżku. Z komody obok wziąłem szklankę i wypiłem końcówkę soku winogrowego-był pyszny. Zamknąłem oczy i zasnąłem. *** Obudziłem się. Spojrzałem na zegarek. Ósma trzydzieści pięć. Wstałem lekko, ziewając. Niby przespałem całą noc, ale dalej mógłbym spać do końca dnia! To łóżko było takie wygodne... I mięciutkie. Ziewnąłem raz jeszcze. Ubrałem się, a potem spojrzałem w lustro. Wyglądałem jak jakiś lew. A nie mysz. Nie miałem grzebienia, ani szczotki. Chwila, po co mi to? Byłem mężczyzną, a nie babą! Zszedłem do jadalni. Tam czekali już Lakirr, Lynn, Liorim i Hazita. Siedzieli przy stole. -Witaj, lwie.-powiedziała Lynn. -Nastroszyła ci się grzywa po wczorajszym pościgu? Czy miałeś koszmar?-zaśmiał się Lakirr. -Nie. Tak zwykle wyglądam po przebudzeniu ze snu zimowego.-wyjaśniłem. Lekko się pośmiali. Zjedliśmy śniadanie. Nie mieliśmy na dziś żadnych planów. Wolny dzień. Jak wczoraj. Ogólnie to nie było co robić. Do popołudnia nie działo się NIC. Dosłownie. Jednak około czternastej... -ADOIN!-za oknem słychać było krzyk. -ADOIN NA NASZYM TERENIE!-kolejny. Wyjrzeliśmy przez okno. Żołnierze biegli w lewą stronę, na wschód. Wychyliłem się bardziej. Jakaś czarna mysz, właśnie poddała się armi. Z radośnie machającym ogonem i skutymi łapami szła w stronę aresztu. To wyglądało podejrzanie. Dlaczego się poddała? Dlaczego była wesoła? Inni to również zauważyli. Postanowiliśmy zbadać sprawę. *** -Słucham?-powiedziała biała mysz za biurkiem. Sekretarka. -Feniks Rebelii.-odparł Liorim. Biała mysz tylko pokazała, aby podążać za nią. Za nią otworzyły się tajne drzwi, wszedliśmy do środka, a dalej poprowadził nas żołnierz. Przechodziliśmy długim korytarzem. Skręciliśmy w pierwsze drzwi po lewej, tam naszym oczom ukazała się dorosła mysz, z czapką policjanta na głowie. -O, flota Duch.-odezwał się.-W czym pomóc? -My w sprawie Adoina którego dziś schwytano.-odpowiedziała Hazita. -Cóż, jeżeli można to było nazwać schwytaniem... Sama się poddała. Właśnie jest przesłuchiwana. I nie uwierzycie.-tu zatrzymał.-powiedziała nam o nich wiele rzeczy, nawet o tajnych planach. Wszedliśmy do jakiegoś pokoju. Za szybą widać było oficera, który przesłuchiwał... Sabine. Gdy nas zobaczyła, uśmiechnęła się. Liorim popatrzył na nią z pogardą. Oficer ujrzał nas, a potem zostawił ją samą. Gdy zamknął drzwi od drugiego pokoju, ona położyła tylne łapy na stole i zaczęła się huśtać na krześle. -Zaiste dziwny demon. Powiedziała nam wszystko o Adoinach bez wachania. I jeszcze do tego zadowolona.-odpowiedział, zamykając drzwi na klucz. -Znamy ją.-odezwał się Hazita. Oficer podniósł jedną brew.-kiedyś należałą do naszej ekipy, ale wtedy była normalną myszą. -Cóż, teraz jest demonem. Ale powiedziała, że jest po niczyjej stronie. Nie mamy też dowodów, że należała do Adoinów, ani, że popełniła jakieś przestępstwa przeciwko Rebeliantom i Transformice. Czyli jest wolna. -Ta... Możemy z nią porozmawiać?-spytał Lio. -Oczywiście, tylko otworzę wam drzwi. I zrobił jak powiedział. Wszedliśmy do pokoju, mocne światła na chwilę mnie oślepiły, ale potem ujrzałem szeroko uśmiechającą się Sabine. Siedziała na krześle i nas obserwowała. -Witam w moich skromnych progach!-powiedziała.-No dobra, nie moich, ale skromnych. -Czyli naprawdę się zmieniłaś w demona...-bąknęła Hazita. -Ehe. Wiesz, ile mi to pomogło w namierzeniu was? -A po co nas namierzyłaś?-spytała Lynn. -Po wasze głowy.-od tak powiedziała, jakby to nie było nic wielkiego. -Co?!-zdziwił się Lakirr. -Ta, ale już nieaktualne. Ignis chciał was po jednym dniu. Wynajął innego zabójcę. Idiota myślał, że przez walnięcie mnie w głowę pozbędzie się mnie. Łowcy głów nie wybaczają. Trzeba było go jakoś wsypać, nie? -Zmieniłaś się, Sabine. Znowu będziesz zabijać swoich? Tak jak twoją rodzinę?-odezwał się Liorim. -Nie wkurzaj mnie, bo ci idioci za szybą źle mnie przeszukali i mam duży zapas sztyletów. Gdybym chciała, to wyszłabym z tego budynku w minutę. No dobra, trochę mniej. -Brałaś dodatkowy trening, czy co? -Nie. Sama się nauczyłam. Chcę was powiadomić, że wracam do rebelii. -Wiesz, że nie masz dużych szans na powrót do ekipy? -A kto powiedział, że do was wracam? Rozmowa była dziwna, ja jedyny się podczas niej nie odezwałem. Dalej była piękna, ale naprawdę się zmieniła pod względem charakteru. -Aha, Cooler, jak tylko Ignis ciebie zobaczy to jesteś martwy.-bąknęła. -E... Dobrze wiedzieć...-odpowiedziałem. -Spokojnie, jak mnie zobaczy to też jestem martwa. Popatrzyliśmy po sobie. Nie mieliśmy nic do powiedzenia. Opuściliśmy pokój, a Sabine pomachała nam łapą na pożegnanie. -Oficerze, mówiłeś, że jest wolna.-powiedział Liorim. -Tak. A z powodu, że dała nam wiele pożytecznych informacji o Adoinach, przykładowo skąd wziąć zwoje do ich świata, to dostanie chatę i parę innych rzeczy w naszym mieście. Zasłużyła.-to mówiąc, pokazał jej aby wyszła. Poszła w kierunku drzwi z pyskiem zadartym do góry i dumnie machającym ogonem. -Oficerze, gdzie będzie ta chata? -Zawieziemy ciebie, młoda. Masz u nas wielką przysługę.-odpowiedział. -To nie czekajmy. Wyszła z paroma żołnierzami. My za nią. *** Chata obok naszej należała do niej. To było dziwne uczucie, mysz która raz mnie prawie zabiła mieszkała obok. Za dwa dni odbijamy Transformice. *** Sabine miała tylko jedną swoją rzecz w chacie, nie licząc jej broni i ubrania. Była to fotografia jej rodziny. Ta, którą znalazła w swoim starym, zniszczonym domu. Dlatego ją tak ciągnęło. Położyła się na łóżku, ciągle spoglądając na zdjęcie. Po chwili wpatrywania się, położyła je obok. Teraz patrzyła w sufit. I przypomniała sobie, co zrobiła. Łzy spłynęły po jej policzkach. Rozdział 13 Nieszczęśliwa liczba zawsze coś zniszczy Gotowaliśmy się do bitwy. Każdy z nas miał pudło amunicji, własny karabin i hełm. Opuściliśmy chatę i dobiegliśmy do głównej bramy. Właśnie wyjeżdżały czołgi, a za nimi piechota. My dostaliśmy motocykle, Hazita miała kierować helikopterem. Gdy ostatnie oddziały opuściły miasto, nadleciały samoloty. Wszystko w zwartym szyku. Wsiadłem na motocykl, jeszcze raz spojrzałem na hełm, ze znakiem niebieskiego feniksa. Założyłem go na głowę. Włączyłem silnik i pojechałem za ekipą. *** Sabine opuściła swoją chatę. Widziała wyjeżdżający ostatni oddział. Jeżeli by nic nie zrobiła, to by straciła ostatnią szansę na jego dorwanie. Podbiegła do motocyklisty, który akurat filtrował z myszkami. Zrzuciła go z motocykla, włączyła silnik i w ostatniej chwili przed zamknięciem bramy przejechała przez nią. Podążała za rykiem silników armii. *** Dojechaliśmy na miejsce w południe. Cała armia stanęła na górach otaczających Transformice. W centrum doliny, gdzie kiedyś był dom burmistrza, teraz znajdowała się wielka baza. Adoini nas zauważyli. Ich mniej liczne ale lepiej wytrenowane wojsko wyszło na ulice. Ktoś zadął w róg niedaleko mnie. Potem z góry po prawej stronie, następnie na górze z przeciwnej strony, a potem z lewej. Rogi schynchronizowały się, dając mocny, głośny, gruby dźwięk. Gdy nagle ucichły, z czołgu za mną usłyszałem krzyk oficera: -ATAK! *** Sabine dojechała na miejsce, gdy już zbiegaliśmy z gór w stronę miasta. W jej stronę przyleciała czarna mysz, z dzikim wzrokiem i rządzą krwi w oczach. Powaliła ją na ziemię, próbując ugryźć. Sabine jednak wyjęła pistolety i strzeliła prosto w głowę potwora. Krew prysnęła jej po pysku, a mysz padła martwa. -Uhh... Teraz będzie się od nich roić... *** Zrobiliśmy czołgom miejsce, aby nie przejechały żadnego z nas. Jeden z nich wjechał w bramę, taranując ją. Wbiegliśmy do miasta, teraz nie było odwrotu. Karabinem zabiłem dwa pierwsze demony, wbiegłem w zaułek skracając drogę do targu. Po drodze jakiś Adoin chciał mnie trafić, kula z jego pistoletu dosłownie przeleciała przez moją łapę. Krwawiłem, ale adrenalina dalej działała i biegłem dalej. Na targu już toczyła się walka. Zobaczyłem moją ekipę, walczącą z jakimś potworem. Dołączyłem do nich, karabinem przedziurawiłem czarnego demona. -Nieźle sobie radzisz, jak na pierwszy raz z karabinem!-krzyknął Lakirr. -Pierwszy i chyba ostatni!-odkrzyknąłem, strzelając w jakiegoś Adoina. -Ekipa! Biegniemy do centrum! Zgodnie z planem!-zakrzyknął Liorim, a potem zawrócił w stronę dawnego domu prezydenta. Pobiegliśmy za nim, strzelając w demony próbujące nas zatrzymać. *** -No dobra Sabine, skup się, skup... Tak jak Hazita mówiła Coolerowi...-powiedziała do siebie. Poczuła przypływ energii, który ją ożywił. Spoglądnęła na siebie. Miała skrzydła i żółte tatuaże. Odbiła się od ziemi, a potem poleciała w stronę miasta. Czarne potwory chciały ją powstrzymać. Na marne. W powietrzu robiła przeróżne cuda, raz to beczkę, raz to salto. Już zbliżała się do centrum miasta, ale... Ktoś w nią wleciał. Straciła równowagę, zaczęła spadać. *** Byliśmy na miejscu. Wyważyliśmy drzwi, wbiegliśmy do środka zastrzeliwując demony, które stały nam na drodze. Jeden z nich rzucił się na Lynn. Rzucali się po podłodze, jednak po chwili tarzania się Vin wyjęła sztylet i wbiła go w żebro czarnej myszy. Zrzuciła ją z siebie i wstała na łapy. -Ignis jest zapewne w biurze. Musimy tam dotrzeć jak najszybciej. Dalej!-krzyknął Liorim. Przebiegliśmy różne korytarze, a za nami zostały tylko ciała albo ledwo żywe demony. Doszliśmy do dużych drzwi. Ledwo otworzyliśmy je, a już skoczyły na nas czarne myszy. Jedna z nich zraniła Lakirra, teraz na grzbiecie miał ranę po pazurach. Wstał z bólem z podłogi. Przed nami, za biurkiem, w fotelu siedział uśmiechnięty Ignis. *** Sabine próbowała podratować się machaniem skrzydeł, ale nie łopotała nimi synchronicznie, przez co dalej nie mogła złapać równowagi. Uderzyła w ziemię. Kartony trochę zamortyzowały upadek, ale całe ciało bolało ją jak cholera. Wstała poturbowana, z bólem. Zachwiała się. Prawa tylna łapa bolała najbardziej. Adrenalina wróciła. Ból zniknął, a ona pognała do głównej bazy Ignisa. *** Za biurkiem znajdowało się ogromne okno. Stłuczone. Liorim wpatrywał się w Ignisa. Gotował się do skoku, ale tego nie pokazywał. -Znów spotykamy się w ciekawych okolicznościach.-odezwał się, zszedł z krzesła i wyjrzał przez okno za nim.-Ah, słodki chaos. -Ignis, tym razem nie wyjdziesz stąd żywy.-powiedział Lio. -Mylisz się. To wy, nie wyjdziecie żywi.-odpowiedział, ale czarna mysz wskoczyła przez dziurę w oknie i zaczęła z nim walczyć. *** Sabine wskoczyła przez okno na Ignisa. Wyjęła pistolety i zaczęła w niego strzelać. Walczyła jak prawdziwy lew. My wpatrywaliśmy się w nią, zdziwieni. Liorim jedyny zareagował i dołączył do walki. Ja, Lakirr i Lynn wykorzystaliśmy sytuację i podłożyliśmy bomby. Zgodnie z planem. Coś zwróciło moją uwagę. Odgłosy walki i pistoletów ucichły, a wojownicy stali w lini prostej. Ignis w środku. Poczułem niepokój. On chciał coś zrobić. Na coś czekał. Spoglądał raz to na Lio, raz na Sabine. Nagle wyjął pistolet i strzelił w jej stronę. Padła na ziemię. *** Liorim wykorzystał chwilę nieuwagi Ignisa i strzelił w niego z karabinu. Trafił. Teraz dawny władca demonów wyglądał jak szer szwajcarski, a nie mysz. Wszystko stało się niespodziewanie szybko. -Zła... Nie da się... Pokonać...-to było ostatnie, co z siebie wydusił. Ochłonąłem. Skończyło się. Jego śmierć oznaczała porażkę Adoinów. Porażkę zła. Odbiliśmy nasz dom. Jednak, zapomniałem o czymś... Sabine dalej leżała nieruchomo na drugim końcu pokoju, a wokół niej kałuża krwi. Podbiegłem do niej, a ona ledwo otworzyła oczy i spojrzała na mnie. -Pomściłam swoich rodziców... Teraz mogę do nich dołączyć.-Lekko uśmiechnęła się. Potem jej żółte oczka zamknęła się, a głowa opadła. Odeszła. Rozdział 14 Ktoś odchodzi, ktoś przychodzi Gdy tłumy myszy świętowały wolność na ulicach, ja siedziałem w dawnej chacie ekipy i wyglądałem przez okna. Do mojego wkroczyła Hazita, zmartwiona, uśmiechnęła się do mnie. -Hej, wiem co czujesz...-powiedziała, podchodząc do mnie. Ja patrzyłem na nią jakby nieprzytomnym wzrokiem- Każdy to kiedyś czuł, albo poczuje. Przysiadła obok mnie, a ja odwróciłem głowę w stronę okna. Wieczór powoli zapadał, a gwiazdy zaczynały świecić. Hazi popatrzyła w granatowe niebo. -Cooler... Wiesz... Chcę ci coś powiedzieć. Coś co krępowało Sabine.-spoglądnąłem na nią zaciekawiony.-Bo wiesz, od kiedy zrobiliście tą poduszkową bitwę, tak, tę, za którą dostaliście szlaban bo Liorim dostał poduchą w twarz, od kiedy zacząłeś z nią filtrować... No, poczuła coś do ciebie. -Naprawdę?-spytałem, niedowierzając w to, co słyszę. -Tak. Wstydziła się to tobie powiedzieć, ale mówiła mi o tym. Jako jedyna nastolatka nie miała się komu wygadać w takich sprawach. -Ale... Od jakiegoś czasu przestała zwracać na mnie uwagę... Jakbym ją nic nie obchodził. -Myślała, że Lynn ci się spodobała. Ale tak mocno. Wiesz o co mi chodzi. -Co? Nie... To znaczy, fajna jest, ale Sabine miała piękne oczy, i charakter... Piękna na zewnątrz i wewnątrz. Tak piękna, jak jej rysunki. -Z pewnością teraz rumieni się w niebie.-popatrzyłem na nią pytająco.-Rodzice nigdy ci nie opowiadali, gdzie trafiają zmarłe myszy? -Umarli, jak byłem mały... -No cóż... Zmarłe dusze myszy mają dwa wyjścia. Jeżeli były dobre, to leciały do nieba. Tam żyją ze swoją rodziną, która dawno zmarła. Jednak, jeśli za życia były pełne nienawiści, spadają do piekła, gdzie w mękach umierają jako dusze przez wiele lat. Potem, jeżeli zrozumiały siebie i swoje czyny, lecą do nieba. I w nocy, pojawiają się jako gwiazdy.-przysłuchiwałem się ciekawie, to było niewiarygodne.- Pamiętaj, jak przyjrzesz się dobrze, to może znowu ją zobaczysz. Uśmiechnąłem się do siebie, wpatrując się w granatowe sklepienie pokryte białymi świecącymi punktami. -Chwila... Jeżeli umierają w męczarniach jako dusze, to mogą umrzeć w niebie? -Tak. Wtedy, wracają na ziemię jako noworodki. Czasami jako dorosłe myszy, ale w innej postaci. Nie pamiętają jednak dawnych siebie. Dopiero w niebie przypominają sobie wszystkie przygody, które przeżyli podczas swoich wielu żyć. W drzwiach stanął Lakirr, oboje popatrzyliśmy na niego. -Chyba przyszedłem w złej chwili... Hazita, jak skończysz, Liorim chciałby porozmawiać. -Szczerze, to chyba mogę już pójść.-spojrzała na uśmiechniętego mnie. -Ja też.-powiedziałem. Zszedliśmy do jadalni. Było ciemno jak nie wiem. Nic nie było widać. W jednej chwili, wiele świec, ustawionych na podłodze, stole i blatach zapaliło się. Światło ukazało uśmiechającego się Liorima. Hazita podeszła do niego, również uśmiechnięta. Z boku pojawiła się Lynn, cichutko śmiejąca się. -Hazita... Mogę cie o coś spytać?-spytał Lio. -Oczywiście...-odpowiedziała Hazi. -Wyjdziesz za mnie?-mówiąc to klęknął, a z kieszeni w stroju wyjął pudełko z pierścionkiem. -TAK! *** Wesele trwało dalej. Ja wpatrywałem się w gwiazdy. Dzisiaj było je pięknie widać. Wszyściutkie. Nie trzeba było zapalać lamp w mieście, bo księżyc w pełni. I wtedy zobaczyłem. Brązowe oczy radośnie wpatrujące się we mnie. *** Obudziłem się wesoły. Z uśmiechem na twarzy. Zszedłem do jadalni na śniadanie. Na dole byli już wszyscy. Lakirr zajadał się naleśnikami, Lynn patrzyła na niego ze zdziwioną miną, a Liorim i Hazita miziali się. Jakby się pocałowali, to zwróciłbym tort weselny. Siadłem przy stole i zacząłem jeść swoją porcję naleśników. Ten zielony pożeracz brał chyba ósmą porcję. Jakim cudem on to wszystko zmieścił? Z pełnym pyskiem wymamrotał coś w stylu "kocham naleśniki!". I nagły huk, który przygłuszył ciamkanie Lakirra, zaskoczył nas. Ziemia zadrżała, ale potem nic. Po prostu bum, i tyle z pokazu. Rozejrzeliśmy się, patrząc po sobie, zdezorientowani. Nawet te dwa gołąbki przestały się tulić. -Może lepiej to sprawdźmy?-zaproponowałem. Wszyscy przytaknęliśmy. *** Doszliśmy do tłumu myszy wpatrujących się w drewnianą chatę. Niby nic takiego, ale z jednego okna leciał bardzo gęsty dym. Przepchnęliśmy się do drzwi, które ledwo trzymały się w zawiasach. Bez trudu otworzyliśmy je i wszedliśmy do środka, zostawiając tłum głównie brązowych myszy za nami. -Lynn, Hazita, pójdźcie sprawdzić parter. Ja z Lakirrem i Coolerem sprawdzimy piętro.-powiedział Liorim. Zgodziliśmy się, a potem odeszliśmy w swoją stronę. Na schodach czuć było spaleniznę, coś definitywnie się paliło. -Ugh, znowu! Znowu!-usłyszałem krzyknięcie z góry. Gdy byliśmy na piętrze, ujrzaliśmy wkurzoną, czarno białą mysz, z jednym okiem czerwonym drugim zielonym, uderzającą w jakieś płaskie urządzenie. Czułem od niego ciemną energię. Był demonem, idealnie to maskował. Zobaczył nas po sekundzie i spalił buraka. No i czego się wstydził? -To ty spowodowałeś wybuch?-spytałem. -Ta...-powiedział. -Dlaczego?-dopytał Lio. -To wina nieudanego wynalazku! O razu po włączeniu wyłączył się, to się wkurzyłem. Walnąłem w niego łapą i zrobił niezły huk. Ale skryłem się pod stołem, więc nic mi się nie stało. -Hm. Czyli wygląda na to, że nic tu po nas.-bąknął Liorim.-Może znajdziemy coś do roboty, skoro Adoini upadli. -Adoini? No, no no. Widzę Rebeliantów! Miło poznać. Nazywam się Aertil. Rozdział 15 Zła nie da się pokonać Aertil stał się naszym specjalistą od techniki i magii. Z powodu pokonania Adoinów, nie mieliśmy nic do roboty. Hazita przeczytała wszystkie wiadomości od Milki, które dostaliśmy gdy nas nie było. Żadno nie było jakoś strasznie interesujące, ale jedno przykuło moją uwagę. Pisało w nim o jakimś Isaacu, niby skądś go kojarzyłem, ale nie wiem skąd. Z tego co wyczytałem, to należał do Adoinów. Cóż, wiadomo, że od kiedy Ignis nie żyje do te demony nie wrócą. Czyli nie był niczym ważnym. *** Od Milki dostaliśmy nieznane koordynaty. A także polecenie, aby nie dać się zauważyć. Oczywiście, pojechaliśmy. Czemu nie? Pojechał z nami Aertil. Skoro stał się jakby naszym członkiem ekipy to czemu by go nie zabrać? Na miejscu usłyszeliśmy krzyki i huk pracujących maszyn. Skryliśmy się za krzakami i oglądaliśmy dolinę. To, co tam ujrzeliśmy zaparło nam dech w piersiach. Ujrzeliśmy sztandary Adoinów. *** Za nami słychać było kroki. I powolne klaśnięcia. Spojrzeliśmy za siebie, ukazała nam się czarna mysz, z czerwonymi włosami i szaro bordową opaską zawiązaną na głowie. Podobną do tej, co miał Liorim. -Witam, witam.-powiedziała tajemnicza postać.-Rebelianci, czyż nie? Isaac. Miło mi. Ukłonił się, a potem na jego pysku namalował się uśmiech. Walnął dwa razy ogonem o ziemię, a zza niego wyszły demony. Ogłuszyli nas od razu. *** Obudziłem się w celi. Ze mną byli Hazita i Aertil. Oni również się zbudzili. Rozglądnęliśmy się po pomieszczeniu, ale nie dostrzegliśmy nic prócz czterech łóżek, jakby to w ogóle można było nazwać łóżkiem. W celi na przeciwko nas właśnie budzili się Lynn i Liorim. Lakirr gdzieś zniknął. -Wszyscy w porządku?-spytał Lio. -Tak, ale gdzie jest Lakirr?-spytałem. Popatrzyliśmy się po sobie. Nikt nie wiedział co się stało i gdzie się znajdujemy. Ostatnia godzina gdzieś zniknęła głęboko w umyśle, który nie chciał nam ukazać prawdy. Do naszej celi podeszła czarna mysz, z czymś na oczach. Ogólnie to cała była czarno-biała. I kwiatek we włosach. -Demony ze mną. Normalne myszy niech poczekają.-powiedziała, nie patrząc na nas, a gdzieś przed siebie. *** Byliśmy w zamku. Korytarze wydawały mi się znane, ale nie wiedziałem skąd. Wepchnęli nas(dosłownie!) do sali tronowej. Czarno-czerwona mysz siedziała na tronie, i uśmiechała się do nas. -Witam w moich skromnych progach Rebeliantów.-bąknął.-Nigdy nie myślałem, że to powiem, ale cóż, mam dla was propozycję. -Słuchamy.-powiedział zainteresowany Aertil. -Otóż, jak wiadomo, Adoini jakby... Hm... Jak to było? A, upadli.-tu przerwał.-Przez tego tchórza Ignisa. Ma szczęście, że nie żyje, bo sam bym go zabił wchodząc do umysłu i niszcząc od środka. Stare dobre czasy, gdy za zabójstwo oficera dostawało się pochwały. Ale wróćmy do tematu. -Nie podoba mi się to.-szepnąłem do Hazity. -Jesteście demonami. No dobra, jeden z was jest demonem. Ale wy-tu wskazał na mnie i Hazi.- to pół demony. Dalej się zaliczacie. A każda nadnaturalna mysz może dołączyć do Adoinów. -Chyba sobie żartujesz, nigdy nie dołączę do was! Chańbicie Nightmare Mice!-krzyknęła Hazita. -Czyli jedna oferta odrzucona. No nic.-popatrzył na Aertila, a potem na mnie.-A wy? Hm? -Nigdy.-powiedzieliśmy, razem. Na salę wszedła czarna mysz, z czarnymi włosami i czerwonymi końcówkami. Przypominała tego na tronie. Spojrzała na nas, szczególnie na mnie. Stanęła obok nas. Rozglądała się po ogromnej hali, patrząc w najciemniejsze zakamarki. -No proszę. Kolejna demonica. Istnieje w ogóle takie słowo? Nieważne.-zszedł z tronu i podszedł do nowej przybyszki.-A jaka piękna. Nigdy nie widziałem tak wspaniałych oczu. Widać, że byłaś normalną myszą. Chwila... Wy się znacie! Popatrzył na mnie i na nią. Ona odwróciła od niego wzrok i prychnęła. Uśmiechnęła się do siebie. W ciemnych zakamarkach sali zaczęło coś migać. -No to bomba.-powiedziała. I całą salą zawładnął głośny huk bomb, wszystko zaczęło się zapadać. *** Liorima i Lynn ocaliliśmy w ostatniej chwili, bo cele były już prawie zasypane. Tajemnicza dziewczyna pomogła nam się wydostać-w skrócie, uciekliśmy. Tylko wchodząc na jedną z gór, zastaliśmy zieloną mysz, leżącą na ziemi. Martwą, i całą zakrwawioną. To był Lakirr. *** Pochowaliśmy go z całym szacunkiem. Wojna, która nie zdążyła się zacząć, pochłonęła kolejną ofiarę. Nie wiedzieliśmy co go zabiło. Dziewczyna została z nami na jego pogrzebie. Znałem ją, jednak nie przychodziło mi na myśl, kim jest. Gdy ekipa chowała jej dawnego członka, ja spojrzałem na nią. Ścierała łapą łzy z policzków. Pojechała z nami do Transformice. Padało, więc wróciliśmy mokrzy. Odprowadziła nas pod samą chatę. -Hej, młoda. Uratowałaś nas. Może wejdziesz do środka?-zaproponował Liorim. -Pod warunkiem, że będę mogła oblać Coolera niebiesko-pomarańczową farbą, jak dawniej!-powiedziała z uśmiechem. Hazita przytuliła ją z całej siły. I ze łzami w oczach uśmiechała się do niej. Sabine wróciła z zaświatów. Rozdział 16 I dobre i złe Siedziałem z Sabine na balkonie. Razem wpatrywaliśmy się w gwiazdy. Czasami ukradkiem na mnie spojrzała, jednak gdy to dostrzegałem ona odwracała wzrok. Już parę razy widziałem rumieńce na jej twarzy. Nie wie o tym, że wiem co do mnie czuje. -Sabine... Jakim cudem przeżyłaś?-spytałem, aby przerwać dziwną ciszę, która trwała od paru minut. -Zmartwychwstałam.-odpowiedziała z uśmiechem na pysku. -Ale... Jak? -Powiedzieli mi, że będę jeszcze potrzebna. Lakirr też. -Czekaj, Lakirr?! Musimy go odkopać!-przerwałem jej, zaniepokojony. -Nie trzeba. Pojawi się w nowym ciele. Jak ja. -Co?-nic nie rozumiałem. -Wszystko ci wytłumaczę, ale mi nie przerywaj. -Dobra. -No okej... Gdy pojawiłam się w niebie, Elise i Papaille powitali mnie pierwsi. Powiedzieli mi, że Adoini odrodzą się szybko i jestem potrzebna w ekipie. Następnie zobaczyłam samych Melibellule i Tigrounette. Podobno już raz ich widziałeś, jak ciebie zabiłam.-tutaj na chwilę zastygła.- Powiadomili mnie o niebezpieczeństwie, jakie zagraża Transformice. Isaac teraz włada Adoinami, walka z nimi nie będzie tak łatwa jak wcześniej. Każda łapa się liczy. Przywrócili mnie do życia w nowym ciele. Lakirr wkrótce powinien do nas dołączyć. Każdy z nas ma trzy szanse. -Czyli? O, przepraszam, miałem nie przerywać. -Gdy zginiemy za czwartym razem, już nie wrócimy. Trzy to wystarczająco, według nich. -Czyli ja, ty i Lakirr możemy kopnąć w kalendarz tylko dwa razy... -Tak. Krępująca cisza zapadła znowu. Wpatrywaliśmy się w niebo, nie patrząc na siebie. Po paru minutach wróciliśmy do swoich pokoi. *** Sabine podzieliła się z innymi informacjami o tym, co usłyszała w niebie. Byliśmy wybrani przez samych twórców świata na uratowanie go. To był zaszczyt. Walka o Transformice. Walka o świat. Ale jedno mnie zastanawiało... Dlaczego sami tego nie zrobią? Są bogami. Mogą wszystko. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Lynn. Klepnęła mnie po grzbiecie. -Hej, panie zamyślony, czas spać. -Ta, ta, już idę.-odpowiedziałem, patrząc na Sabine, która uśmiechnęła się do mnie przed wejściem do jej pokoju. Ah, przypomniała mi się walka na poduszki. Wtedy był z nami Lakirr i Milka. Ciekawe, kiedy ten zielony śmieszek wróci. Przechodziłem obok pokoju Liorima, i usłyszałem jakieś podejrzane dźwięki. Spojrzałem przez dziurkę od klucza, zauważyłem Lio trzymającego coś białego i podłużnego w łapie. Zamknął oczy i westchnął. Spoglądnął jeszcze raz na rzecz, trzymającą w łapie. I nagle, kliknął coś na tajemniczym przedmiocie, który wysunął długi, cienki, świecący laser. Machnął nim parę razy, pokazując swoje umiejętności. Zrozumiałem, czym była ta rzecz. Miecz świetlny. *** Nie powiedziałem nikomu co zobaczyłem wczorajszego wieczora. Na śniadaniu siedziałem cicho. Lynn rozmawiała z Sabine. Obydwie wesołe. Spoglądałem na nie lekko zamyślony. Aertil siedział obok i jadł śniadanie. Poznałem go lepiej. Poważny i mądry chłop. I cokolwiek zbuduje i nie będzie działało, niszczy to ze złości. Skądś to znam. Kończąc swój posiłek wymknąłem się po cichu. Postanowiłem zaczęrpnąć trochę świeżego powietrza. Przemyśleć to wszystko. Przechadzałem się po mieście. Rozmyślając. Lekki chłodny wiatr targał moje włosy, a tłum rozmawiających myszy przygłuszał moje myśli. Wpadłem na jakąś mysz, chłopaka. Przewrócił się, a książka wypadła mu z łap wprost do kałuży. -O, sorki... Zapłacę ci za tą książkę.-powiedziałem pomagając mu wstać. -Nie... To ja przepraszam, ja na ciebie wpadłem.-odpowiedział, a gdy spojrzał na mnie, zmienił wyraz twarzy na zaskoczony.-Sebastian?! -Eeee... Chyba mnie z kimś pomyliłeś. -Co?! Nigdy bym nie pomylił swojego brata z kimś innym! -Ale ja nie mam na imię Sebastian... -Masz, masz! To może inaczej, Cooler, tu Vince, pamiętasz mnie?-spytał, uśmiechając się. Na moim pysku pojawił się szeroki uśmiech. Znalazłem brata. *** Wieczorem, gdy zaznajomiłem Vince z moją sytuacją wydarzyło się coś, czego nie przewidziałem. Lakirr przyszedł do naszej chaty z kimś jeszcze. Sabine uściskała się mocno, z tym kimś. Pocałowali się. Rozdział 17 To tylko cisza przed prawdziwą burzą Snike, bo tak się nazywał gość, z którym się ostatnio pocałowała Sabine, traktował mnie jak dzieciaka. Czasami miałem ochotę wyrwać mu łapę, którą czochrał moje włosy. Na szczęście, nie dołączył do ekipy. No bo po co? Po co zajmować się bezpieczeństwem świata? Co do mojego brata, to dalej nie wiem, czy jest za Rebelią, czy woli siedzieć w książkach. Gadaliśmy całe dnie, nie widzieliśmy się... Parenaście lat. W moim pokoju akuratnie obgadywaliśmy dzieciństwo. -Wysłali mnie do sierocińca La'Enfance. Przymuszali mnie do szkoły, ale i tak często chodziłem na wagary. Poznałem z pięć dziewczyn, mniej lub więcej, każda mnie rzuciła po jakimś czasie. -To Sabine chyba jest szóstą, nie?-podniósł jedną brew z uśmiechem. -Co?! Nie! -Widać to po tobie. Wystarczy dostrzec jak na nią patrzysz, to widać, że ci się spodobała. Ale ten Snike chyba zabrał twoje miejsce. -Nie lubię tego gościa. Traktuje mnie jak dzieciaka. -Wszystkich traktuje tak prócz Sabine, Hazity i Liorima. -Jakby spojrzał na Lio lub Hazi tak samo jak na mnie, to by go Liorim wyrzucił z chaty na zbity pysk. -Gdzieś się nauczył takich słów? -Znam gorsze. -Cóż, ja się dosłownie wychowałem na książkach. Dałbym wszystko za jakąś przygodę. Karkołomną czy nie, wszystko. -Mówisz? -Ehe. Tylko książki mnie ratują od nudy. -Ja się nie nudzę. Z ekipą? Nigdy. Zawsze jest z kim pogadać, zawsze wykręcimy jakiś żart... -Ja miałem tylko siebie. I przez jakiś czas drugiego. -Jakiego drugiego? -Brata. -Czekaj, to jest nas trzech? -Tak, ale nie wiem gdzie jest Isaac. Jakiś miesiąc temu, po przejęciu Transformice przez Adoinów, zniknął. Może go porwali?-powiedział ze smutkiem. -Chwila, Isaac? -Tak. -Z czarnymi i czerwonymi na końcówkach włosami? -Tak! Skąd wiedziałeś? -O cholera. *** Myśl o tym, że mój drugi brat jest Adoinem spriawiała mnie o straszny ból serca. Oczywiście powiadomiłem całą ekipę, bo co innego miałbym zrobić? Byli dla mnie jak druga rodzina. Podczas jednej z wieczornych rozmów za oknem zagrzmiał piorun, i nagle zaczęło padać. Światło zgasło, a sekundę później się ktoś przewrócił. -KU...-usłyszałem zaklęcie Snikera, przed następnym gruchnięciem o podłogę. -Niech ktoś włączy światło, bo się pozabijamy!-krzyknęła Lynn. -Macie latarkę? Sprawdzę bezpieczniki.-To był chyba głos Aertila. Znowu ktoś się przewrócił. -Ja mam! Czekaj, jest chyba w moim pokoju... Ała!-Powiedział Lakirr. I ponownie, ktoś walnął o podłogę. Zapewne on. Tym razem ktoś uderzył we mnie z dużą siłą, wywaliłem się, a jakaś nie znana mi w ciemnościach sylwetka przygniotła mnie. Wydusiłem z siebie pufnięcie, bo trudno mi było oddychać z takim ciężarem na sobie, chociaż nie największym. Światło się zapaliło, a ja ujrzałem na sobie zdezorientowaną Sabine. Jak najprędzej wstała ze mnie, zasłaniając rumieńce. Przed sobą zauważyłem kołtun myszy, leżących na podłodze. Od dołu Liorim, próbujący oddychać, potem Snike, zdziwiony sytuacją i Lakirr, próbujący wstać. Jednym słowem wyglądało to śmiesznie, a tymbardziej mina Snikera. Wyglądał, jakby nie wiedział co się dzieje. Do pokoju wszedł Aertil. -Już naprawiłem bezpieczniki, to przez piorun. Ale lepiej, żebyśmy wyłączyli prąd, bo nie wiem czy następnym razem w ogóle przywrócę światłość.-powiedział, spoglądając na kołtun myszy przed nim. -Jak Bóg!-bąknął Lakirr. -Ta... Jak Bóg...-dodał Art.-Nieźle tam leje, nie wiem, jak dojdę do domu. -Mamy parę wolnych pokoji. Możesz się u nas przespać jedną noc-powiedział Liorim, który własnie wstał z podłogi. -Wiecie, jeszcze jest wcześnie. Dopiero osiemnasta. Nie ma sensu teraz iść spać. Ma ktoś pomysły, co możemy zrobić?-spytała Hazita. -Możemy pooglądać błyskawice na poddaszu!-zaproponowałem. -Albo zrobić ognisko.-odezwał się Liorim. Popatrzyliśmy na niego zdziwieni.-Ostatnio dobudowałem daszek przy wejściu do parku. Jest na tyle wielki, że pomieści nas i ognisko. -W sumie... Dobry pomysł!-powiedziała Lynn. -Pójdę po ser i pianki.-poinformowała Hazita, a potem poszła w stronę kuchni. -To ja wezmę coś do picia.-odezwał się Lakirr. -W takim razie zajmę się jakimś siedzeniem.-powiedziała Lynn. -To ja ci pomogę.-dodał Aertil. -Dobra, nie mam nic innego do roboty. Pomogę wam.-dodał i Vince. -Ja zajmę się ogniskiem, skoro jestem druidem.-dodałem. Wszyscy poszli w swoją stronę. Zostałem sam na sali. Tylko coś mi nie pasowało. Sabine i Snike nie wzięli żadnej pracy, więc gdzie poszli? *** Przed rozpaleniem ogniska postanowiłem ich poszukać. Oczywiście, najpierw udałem się do pokoju Sabine. I trafiłem w dziesiątkę. Nie otworzyłem drzwi, ale ich słyszałem. Spojrzałem przez dziurkę do klucza. -To, po co tu przyszliśmy?-spytał. -A nic nic, musiałam po coś pójść.-odpowiedziała. Odwróciła się od szuflady i przechodząc obok niego pociągnęła jej ogonem po jego brodzie. Uśmiechnął się do niej. -Czyli po co?-spytał ponownie. -Po ostatnią rzecz jaką zobaczysz.-i nagle przecięła jego gardło nożem. On padł na podłogę, jeszcze ledwo żyjąc i niby oddychając.-To za moich rodziców, zdrajco. Jego ciało, jak również krew magicznie zniknęła. Czyżby Snike zdradził nas kiedyś z Adoinami? Nie miałem czasu na myślenie, bo Sabine zbliżała się do drzwi. *** Ogniska nie rozpaliłem od razu, bo jakiekolwiek drewno znalazłem było mokre. Potrzebowałem polać je czymś łatwopalnym. Jakimś dziwnym trafem Lakirr miał paliwo... Zrezygnowałem z pomysłu, bo nie chciałem wiedzieć jak to się skończy. Vince grał na swojej trąbce różne wesołe melodie, czasami pokazując Sabine jak się gra. Była zachwycona jego intstrumentem. Niestety, przez zamyślenie spaliłem swoją piankę. Drugą. -Cholerka. Znowu.-mruknąłem do siebie. -Ej! A może poopowiadajmy sobie jakieś straszne historie?-zaproponował Lakirr. Wszyscy się zgodzili. Liorim rozejrzał się po wszystkich siedzących i ujrzał jedno puste miejsce. -Gdzie jest Snike?-spytał. -Powiedział, że musi się z kimś spotkać. I że to jest ważne. Poszedł w tej ulewie do domu.-odpowiedziała Sabine. -Oby nic mu się nie stało. -Tak, oby... Rozdział 18 Ktoś nowy Razem z Sabine i Lynn mieliśmy pójść do sklepu. I Lakirrem, bo zgłosił się w ostatniej chwili. Aertila mieliśmy zaprosić do nas w drodze powrotnej. Vince został w chacie aby pomóc w czymś Hazicie. Opuściliśmy chatę z plecakami zwisającymi z grzbietów. Oczywiście pustymi. -Hej, może pójdźmy po Snikera?-zaproponował Lakirr. -Nie.-odpowiedziała mu Sabine. Zezłoszczona. -Dlaczego? -Bo nie. -Już pewnie ją rzucił.-szepnął do mnie i Lynn, która się zaśmiała słysząc to. -Słyszałam. Chodźmy skrótem przez zaułek.-powiedziała żółtooka. -Nie wiem czy to dobry pomysł.-bąknąłem.-Wiesz przecież, że Adoini wracają. I to pod wodzą mojego brata. -Skoro są poza terenami miasta, to oznacza, że są słabi. Chodź i nie marudź.-odpowiedziała natychmiast Sabine. Wkroczyliśmy do jednego z zaułków, który skracał drogę do sklepu. Za nami coś przebiegło. Wszyscy prócz Sabine stanęliśmy jak wryci. Żółtooka parła przed siebie jak gdyby nigdy nic. -Dwa pół demony i dwie zwykłe myszy. Cóż to je przyprowadza do demonicy?-spytał jakiś kobiecy głos z ciemności. -Mam chyba Deja Vu.-powiedziałem do siebie. -Deja vu by było, jakby działo się to samo, a nie coś podobnego.-poprawił mnie Lakirr. -Jeden pies... -Nie odpowiedzieliście na moje pytanie. Co was sprowadza?-spytał ponownie nieznany głos. Sabine stanęła i westchnęła. -Nic. Skracamy sobie drogę do sklepu, więc bądź tak miła, i nas nie zaczepiaj.-odpowiedziała żółtooka. -Skracacie drogę wchodząc na mój teren. -A co nas to obchodzi? Niech tam to będzie twój teren, nie obchodzi mnie to, my tylko przechodzimy.-odpowiedziała wyraźnie zdenerwowana Sabine. -Spokojnie. Żyłka ci pęknie. Żółtooka ruszyła przed siebie. My za nią. Jednak po przejściu paru metrów przed Sabine pojawiła się syjamska mysz, z fioletowymi włosami, opaską na oku i... Fioletową kitą na ogonie oraz skrzydłami. Pióra na końcach skrzydeł również fioletowe. Czuć było od niej pulsującą ciemną energię. "WHAT DOES THE FOX SAY?!" Spojrzeliśmy na Lakirra. Zaczerwienił się. -No co? To komórka!-odpowiedział. -Zepsułeś chwilę napięcia...-mruknąłem. -Czuję się jak na lekcji... Wyłącz komórkę, bo psujesz napięcie.-zamruczał do siebie. *** Doszliśmy jakoś do porozumienia z Eli. Tak nazywała się demonica, którą spotkaliśmy na jej terenie. Jakoś poszedliśmy do sklepu, ale do chaty wracaliśmy z nią. Wszystkie myszy patrzyły na nią ze zdziwieniem, nie odczarowywała swoich skrzydeł ani kity na ogonie. Po paru minutowej przechadce, stanęli przed nami dwaj policjanci. -Dostaliśmy wiadomość, że panoszy się z wami Adoin. I to chodzi w swojej formie demona...-powiedział jeden z nich, blondyn. Eli lekko ugięła przednie łapy, gotowa do walki. Lakirr podszedł do policjantów, z poważną miną. -Feniks Rebelii.-powiedział. -Oh... Przepraszamy, już znikamy.-powiedział jeden z nich, brunet. I zrobili jak powiedział. Poszli w swoją stronę. -Jesteś Adoinem?-spytała, z lekkim uśmiechem Sabine. -Nie. Nigdy do nich bym nie dołączyła. Zdradzili imperium Nocy, do którego należałam. Przez nich upadło. -Jak, zdradzili?-dopytałem. -Gdy drugie imperium, również upadłe, zaatakowało, nie przyszli nam z pomocą. Tylko dobili tych, którzy przeżyli. Ja uciekłam.-Czułem, że o czymś nam nie powiedziała. Nie wiedziałem jednak, o czym. Znowu ruszyliśmy, w ciszy, do chaty. Nasza nowa przyjaciółka nie miała domu, zaoferowaliśmy jej tymczasowy pobyt. Dernière modification le 1448308080000 |
Sexican « Citoyen » 1446286680000
| 0 | ||
Nowy rozdział has arrived! Nowy rozdział uses READ ME! Rozdział 19 Śmierć za śmiercią Obudziłem się w środku nocy. Tak nagle. Poczułem potrzebę wstania z łóżka, coś mnie gdzieś wzywało. Ubrałem zbroję, w razie czego. Otworzyłem drzwi od pokoju, i zauważyłem, że inni też się obudzili. -A wam co?-spytałem. -Mi pewnie nie uwierzysz, ale mam uczucie jakby mnie coś wzywało.-odpowiedział Lakirr. -Witaj w domu, mam tak samo. -Ja również.-dodali, razem, cała reszta. Tylko Eli stała na końcu korytarza, bujała w obłokach. Czasami tak miała. -No to chyba musimy to sprawdzić, kto idzie?-spytał Liorim. Wszyscy się zgłosili. Eli dostała zbroję, i jakąś broń. Nie zauważyłem jaką, ale pewnie były to pistolety. Mieliśmy pół godziny na przygotowanie. Każdy z nas miał swoją własną broń. Wyjechaliśmy z Transformice punktualnie o północy. *** Zatrzymaliśmy się na rozdwojeniu dróg. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie teraz jechać. Wyłączyliśmy silniki motorów, i popatrzyliśmy po sobie. -Ktoś ma jakiś pomysł?-spytała Lynn. "W lewo." usłyszałem głos w głowie. I mu zaufałem. -W lewo!-krzyknąłem, a potem pojechałem zgodnie z instrukcją z głowy. Cała grupa pojechała za mną, zgrabnie omijając przeszkody. W pewnym momencie, nagle stanąłem. Moje zmysły wyostrzyły się, a uszy zadrgały. Najmniejszy ruch przyciągał moją uwagę, a cichutki szmer obwieszczał o swoim przybyciu. -Czy wy też...?-pytająco popatrzył na nas Aertil. -Tak.-odpowiedziała mu Hazita. Jej źrenice teraz były zmrużone w szparki. Tak jak wszystkim. -Hej, ale fajnie ci w takich oczach.-stwierdził Lakirr, patrząc na Lynn. -Jakich?-spytała. -No... Kocich. Popatrz na oczy innych. Wie ktoś może, co się z nami dzieje?-pytania się nie kończyły, tym razem ja wziąłem głos. -Dziczejemy.-odpowiedział mi Liorim. *** -Co masz na myśli?-spytała Sabine. -Gdy myszy po raz pierwszy pojawiły się na świecie, były dzikie. Same polowały, nie hodowały zwierząt i roślin, mieszkały w jaskiniach... Potem nagle się rozwinęły. Zaleniwiliśmy się. Nasze instynkty zanikły, a umysły ucichły.-odparł Lio. -Tam coś jest.-Eli zabrała głos, jej ogon drgał, ze zdenerwowania. Podeszła do krzaka, za którym toczyła się przepaść. A na jej dole baza Adoinów. Postawiłem łapę na krawędzi, i parę kamieni stoczyło się w dół, przywracając uwagę strażników. Nie zauważyli nas. -Myślicie, że to nas tu ciągnęło?-spytałem. -Jestem tego pewien!-znany głos, zaskoczony. Vince. -Co ty tu robisz?! -Od godziny obserwuję strażników. Mnie też tam ciągnie! "Idźcie." ponownie jakiś głos. Znowu to samo! Znowu jakieś głosy w głowie, mówią mi, co mam robić. I walnął mnie piorun. "Zamknij się i idź. Nie odejmuję ci tego życia." czyżbym się kłócił z samym Bogiem? I ponownie walnął mnie piorun... "Nie rozmyślaj, tylko idź... Tą śmierć ci zaliczam". -Cooler...?-Eli popatrzyła na mnie zdziwiona, jak wszyscy. -Nie teraz, Tigronuette, czy jak mu tam, wchodzi mi do głowy i wali piorunem. Aha, i mówi, żeby iść do ich bazy.-odpowiedziałem. -Ale tak bez planu? To bez sensu.-Liorim powiedział, i dostał piorunem.-Dobra, dobra! To ma sens. Chodźcie, bo jeszcze kogoś walnie. *** Tak. Wkroczyliśmy bez planu do ich bazy. Jakby była nasza. Oczywiście nas złapali. I zabrali do Isaaca. -Kogo widzę?-powiedział. Drugi brat.-Grupę Rebeliantów. Podszedł do Sabine, Lynn, i Eli. Jeszcze chwilę patrząc na Liorima, zanim przystąpił do rozmowy. -Trzy piękne dziewczyny. Jedna to Nigthmare Mice, druga to zwykła mysz, a trzecia...-spojrzał na Eli.-Demon. Miło widzieć kogoś z Imperium Nocy. -Jeżeli myślisz, że do ciebie dołączę, to się srogo mylisz.-odpowiedziała. -To ja dodam, że jesteś idiotą.-dodała, z szerokim uśmiechem, Sabine. Lynn się zaśmiała. -A to dlaczego?-spytał, zdenerwowany. -Bo znowu podłożyłam bomby. -Jadziękuję... *** Tak. Znów to samo. Ta mini przygoda skończyła się szybko, bo Isaac dostał... Piorunem. Nie było mi go szkoda, jednak czułem jakiś malutki smutek. Byłem pewny jego śmierci. To był mój błąd. *** Gdy odjeżdżaliśmy do Transformice, z krzaków wyskoczyły hordy demonów, dziesięć na każdego z nas. Plus Isaac na mnie. Jakim cudem przeżył? Jednak to nie miało wtedy znaczenia, musiałem odeprzeć atak. Aertil używał paralizatora, rzadko pistoleta. Na razie tylko jeden demon leżał obok niego. Lynn używała łuku, gdy jakaś ciemna mysz podeszła do niej, to noża. Dobrze sobie radziła. Sabine skakała z jednego demona na drugiego, zatapiając sztylety w ich grzbietach. Eli nie używała swoich pistoletów, tylko pazurów i zębów. Najlepiej jej szło, powaliła już pięciu. Liorim używał swojego miecza świetlnego, na który wcześniej nie zwracałem uwagi. Hazita w łapach trzymała karabin, strzelała we wszystkie demony, próbujące podejść. Vince jakoś dawał radę z małym sztylecikiem, którym powalił dwa potwory. Ja na razie unikałem ataków. I nagle, w jedno z drzew, uderzył piorun(dużo ich było w przeciągu ostatniej godziny, Tigronuette chyba się nami bawił). Las, otaczający nas, stanął w płomieniach. Wiele demonów uciekło. Zostało paru ledwo żyjących, i wachających się. I Isaac. -Wy tchórzliwe szczury! Ignis wam to zapamięta! Ja to wam zapamiętam!-krzyknął do znikających cieni. Teraz tylko on był moim celem. Nie obchodziło mnie, że zabiję własnego brata. Tylko to, czy on to zrobi. I zrobił. *** Śmierć była dziwna. Widziałem wszystko, co mnie otaczało. Obracającego się Isaaca, dumnego ze swojego zwycięstwa. Oczy Sabine, które zapełniały się łzami. I twarz mojego brata. Zasmuconą. Całą ekipę, patrzącą na martwego mnie. Nie mogłem się ruszyć. Po prostu... Patrzyłem. Miałem poderżnięte gardło. I obraz zamazał się. Zauważyłem Tigronuette. Moje trzecie życie, ostatnie. Ostatnia szansa. Dotknął mojego nosa, i odzyskałem panowanie nad swoim ciałem. *** Nagle wstałem, i skoczyłem na Isaaca. Ten zaskoczony nie odparł ataku, padliśmy na ziemię. Walka toczyła się dalej, oczywiście on przegrywał. Był zmęczony. Już wyjąłem pistolet, aby go zastrzelić, ale jakimś cudem przechwycił go, i wycelował w Sabine i Vince. Strzelił dwa razy. Obydwoje padli na ziemię. Miałem dość. Gdy wycelował we mnie, skręciłem mu łapę, a potem zabrałem dzieło zbrodni. Miałem go na celowniku. Uspokoił się. -Naprawdę zastrzelisz własnego brata?-powiedział.-Wyczytałem ci z myśli. Tak, wiem. -A ty zastrzeliłbyś swojego?-zapytałem. -Co...? Nie, nigdy, nie, nie. -Naprawdę? TO COŚ NAROBIŁ?!-wskazałem na dalej leżącego Vince. Strzeliłem. Leżał sztywno na ziemi. Adoini upadli poraz kolejny. Zabiłem własnego brata, który zabił swojego. *** Vince nie miał swojej szansy. Niestety, nie wrócił, jak Sabine. Pogrzebaliśmy go obok Isaaca, i rodziców. Znalazłem ich grób. Gdy ekipa powoli odchodziła, ja stałem. Modliłem się za nich obydwu. -Obyś zrozumiał swoje błędy, Isaac. Obyś jak najszybciej dołączył do Vince. I do rodziców. Bracie. Zostawiłem kwiaty na czterech grobach. A gdy odwróciłem się, zauważyłem uśmiechającą Sabine. Spojrzałem na nią pytająco. -Hazita powiedziała mi, co ci powiedziała gdy mnie nie było. I że ty też to dzielisz.-odparła. -Któro? Co? -To miłe. -Czyli? -To mocniejsze "lubię cię". Rozdział 20 Kolejne dni mijają -Ekipa, zbiórka w jadalni.-usłyszałem głos z mojego komunikatora. Prawdopodobnie była to Hazita, głosy zawse były bardzo zniekształcone. Zszedłem po shodach. Popatrzyłem na kalendarz, dwudziesty szósty listopada. Za dwa dni moje urodziny. Nigdy ich nie obchodziłem, bo z kim? Usłyszałem kichnięcie. Zaciekawiony obróciłem wzrok w stronę stołu, gdzie reszta już czekała. Lakirr położył głowę na stole, złyszałem jak marudził. Podszedłem. Hazita i Liorim popatrzyli na mnie zdziwieni. O co chodzi? -A tobie co?-spytałem. -Przeziębienie...-kichnął ponownie, Eli odsunęła się, Lynn też. Jego nos był czerwony, oczy również. Potem dziewczyny spojrzały na mnie, ukryły swoje uśmiechy łapą. Zachichotały. -Jak mnie zarazisz, to obudzisz się z różowymi włosami. Jak Cooler.-powiedziała Sabine. Uświadomiłem sobie, o co chodziło Hazi i Lio. Popędziłem do łazienki, i stanąłem przed lustrem. Moje włosy były mocno różowe. -SABINEEEE! *** Po dwóch godzinach zmywania farby, zszedłem do kuchni zrobić coś sobie do jedzenia. Gdy Sabine przeszedła obok mnie, zachichotała. Aby dojść do kuchni, musiałem przejść przez jadalnię. Tam spotkałem Hazitę. -Przełożyliśmy spotkanie, bo myłeś włosy.-powiedziała. -To wina Sabine! -Miłość jest dziwna. Zrozum. Spotkanie o osiemnastej. -Co tak późno? -Sabine oblała wiadrem farby Eli. Pewnie zmycie tego zajmie jej z cztery godziny. -Przynajmniej nie rzuciła sztyletem... -Rzuca sztyletem gdy jest w złym humorze. Rozlewa farbę jak jest w bardzo dobrym. -Oh, dobrze wiedzieć! Z uśmiechem opuściła mnie w jadalni. Zrobiłem sobie śniadanie. *** Nadeszła godzina osiemnasta. Nasza ekipa zeszła się w jadalni. Ostatni przyszedł Liorim, pokazał, żebyśmy usiedli na swoich miejscach. -Wiem, jak pokonać Adoinów raz na zawsze.-tu popatrzył na mnie.-Głównie dzięki Coolerowi. Chodzi o zwoje. -Te zwoje? Te do ich świata?-spytałem. -Tak. Musimy zniszczyć ich źródło. Ale potrzebujemy szpiega.-odpowiedziała Hazita.-I będzie to Aertil. -A dlaczego nie inni?-zapytała Lynn. -Sabine i Coolera dobrze znają, Eli jest bardzo rozpoznawalna, ty jesteś zwykłą myszą, jak Lakirr. Został Aertil. -To ma sens.-mruknął przeziębiony, i kichnął. Liorim się uśmiechnął. -No dobra, od czego mam zacząć?-spytał Art. *** Pierwszy dzień, od kiedy Aertil wyszedł na misję. Nie mieliśmy żadnych wiadomości od niego, trochę się martwiliśmy, że coś się stało. Wstałem z łóżka, ubrałem się, i przeszedłem między pokojami. Drzwi od pokoju Sabine były otwarte. Zaglądnąłem do środka. Ujrzałem tam uśmiechniętą Hazitę, przy żółtookiej, dalej leżącej w łóżku, i zakrywającą swoją głowę poduszką. -Hazi, zabij mnieeee.... -To tylko przeziębienie.-zaśmiała się. -Po prostu to zrób... Zachichotałem. Niestety Sabine usłyszała. -Uważaj, bo będziesz następny! Ze strachem opuściłem skażony teren. Przeziębienie przed urodzinami? Nie ma mowy! Schodząc do jadalni ujrzałem Lynn i Eli rozmawiające ze sobą. Jadły już śniadanie, co jakiś czas chichotały. -Gdzie Sabine?-spytała Lynn. -Za nie długo Lakirr obudzi się z różowymi włosami.-odpowiedziałem, z uśmiechem. -Przynajmniej jesteśmy bezpieczne przez jakiś czas.-dodała Eli. Udałem się do kuchni. Zrobiłem jedzenie, i usiadłem przy stole. Kolejny dzień bez jakiegoś większego celu-nuda jednym słowem. *** Wieczorkiem postanowiłem pooglądać gwiazdy. Przechodząc obok pokoju Lakirra i Sabine słyszałem kichnięcia. Fuj, zarazki. Przysiadłem na balkonie. Wpatrywałem się w niebo, gdy wpadłem na pomysł. Nie używałem swoich skrzydeł, czemu? Nie miałem okazji nawet polatać. Czas to wypróbować. Zmieniłem się. Teraz widziałem lepiej w ciemności. Machnąłem skrzydłami, lekki powiew przeleciał między moimi łapami. Przyjemny, ciepły wiaterek zawiał w odpowiedzi. Skoczyłem na balustradę, z łatwością łapiąc równowagę. Pomachałem ogonem, lekko podenerwowany. Rozłożyłem skrzydła, były o wiele szersze ode mnie. Ugiąłem lekko przednie łapy, gotując się do skoku. Odczekałem jeszcze sekundę, aby wiatr zwolnił. Skoczyłem, i poszybowałem przed siebie. Gdy zacząłem zwalniać podmachałem skrzydłami, i wzniosłem się w górę. Wspaniałe uczucie, lot między chmurami. Leciałem w stronę zachodzącego słońca, piękny widok. Obróciłem się do góry brzuchem, i poleciałem w dół. Złożyłem skrzydła, a potem podziwiałem dolinę Transformice. Taka spokojna. W niektórych domach światła się jeszcze świeciły, a w innych gasły. Zaczynałem zbliżać się do ziemi, więc rozłożyłem skrzydła. Podniosło mnie wyżej, i zacząłem szybować w stronę chaty. Będę musiał to powtórzyć z Sabine. Wylądowałem zgrabnie na balkonie. I ruszyłem do swojego pokoju, uśmiechnięty. Jutro moje urodziny. Rozdział 21 Moje urodziny... Ta... Obudziłem się. Nie byłem już taki uśmiechnięty, jak zasypiałem. Moje urodziny, ta... Pociągnąłem nosem, lekko zaspany. Miałem katar, nienawidzę kataru. Ubrałem się i ruszyłem do jadalni na śniadanko. Nie oczekiwałem tortu, ani żadnej imprezy. Nigdy swoich urodzin nie obchodziłem, a szczęśliwy byłem tylko dzień przed nimi. Poczułem, że strasznie nerwowo macham ogonem. Nie mogłem się uspokoić, jakby coś się miało stać. Jednak burczenie w brzuchu przerwało moje zamyślenie, i ruszyłem dalej. W kuchni zrobiłem sobie kanapkę, szynka z majonezem. Zasiadłem przy stole. Lekko przymkniętymi oczami jadłem, mogłem się bardziej wyspać. -Młody, wszystko dobrze?-usłyszałem za sobą, i poczułem czyjąś łapę na ramieniu. Obejrzałem się, to Liorim. -Ta, jestem tylko trochę zaspany.-odpowiedziałem, lekko się uśmiechając. -Jakby się coś działo, to mów. -Dobra. Kontynuowałem jedzenie. Z drugiego końca stołu słychać było smarknięcia i kichnięcia. Lakirr i Sabine dalej byli chorzy. Żółtooka wyglądała lepiej niż zielony śmieszek. Skończyłem jeść, i podszedłem do Sabine. -I co, oblałaś już Lakirra?-spytałem, chciałem ją pocieszyć. -Hazita skonfiskowała mi farbę...-odpowiedziała, z zatkanym nosem. Uśmiechnęła się do mnie. -Dzięki Bogu... Przynajmniej nie musiałbym cały dzień pod prysznicem spędzić, jak Eli. No dobra, pół dnia.-mruknął Lakirr, i wysmarkał się w chusteczkę w łapce. -Gorzej wyglądasz. Nie mów, że ciebie też zaraziło.-powiedziała. -Akurat nie, już druga mysz mi to mówi.-odpowiedziałem. -To co się dzieje? -Właśnie nie wiem.-spojrzałem w ziemię. -Nie smutaj mi się tu, bo zaraz znajdę farbę. -Dobra, dobra. Twoja leczy chyba ze wszystkiego.-bąknąłem z uśmiechem. Sabine zaśmiała się cicho. -Idź, bo zaraz dołączysz do kąta zarażonych. Opuściłem dwójkę zombie i udałem się do swojego pokoju. Gdy otworzyłem od niego drzwi, nieprzyjemny chłód zawiał mi między łapami. Przez noc zrobiło się zimno, no cóż, koniec listopada, a okno otwarte. Dziwne, że pod sam koniec jest zimno. Globalne ocieplenie, czy coś pewnie. Zamknąłem okno, i odkręciłem kaloryfer. Miałem zamiar już wziąć do łapy zeszyt z rysunkami, i zająć się swoimi bazgrołami, ale spojrzałem na kalendarz. Dwódziesty ósmy listopada. Data moich urodzin. Cicho warknąłem i zdjąłem kalendarz, rzucając go gdzieś w kąt. Tak, nie lubiłem tego dnia. Z komody wziąłem zeszyt z ołówkiem, i zacząłem rysować co mi do głowy przyszło. Leżąc na łóżku, bo biurka nie miałem. Było to więc trochę niewygodne. Po jakichś dwóch godzinach rysowania postanowiłem wreszcie sprawdzić, co nabazgrałem. Cztery obrazki z małą, czarną myszką płaczącą przy torcie urodzinowym. Każdy z innej perspektywy. Warknąłem, i wyrwałem kartki z zeszytu. Zamknąłem go, i rzuciłem na komódkę. Położyłem się na brzuchu. Ogon znowu nerwowo uderzał o pościel. No i o co ci chodzi? Co chcesz mi powiedzieć? Leżałem tak, wsłuchując się w głuche ciche pufnięcia, spowodowane uderzeniem ogona o pościel. I tak minęła godzina. Dochodziła osiemnasta, a ja nie miałem co do roboty. Poczułem, że w pokoju zrobiło się w tym czasie całkiem gorąco, dotknąłem kaloryfer łapką, ale szybko odskoczyłem, prawie poparzony. Zakręciłem go, i otworzyłem drzwi, aby do środka wleciało powietrze którym da się oddychać. Usłyszałem skrzypienie podłogi na korytarzu, ktoś przechodził. Była to Eli, która na mój widok leciutko się uśmiechnęła. -Cześć.-mruknęła. -Cześć... -Co robisz? -A nic, nudzę się. Czyli to samo od paru dni. -Też nie mam nic do roboty.-spojrzała do wnętrza mojego pokoju.-Co to za zeszyt? -Tamten? Nic takiego, czasami coś w nim rysuję, głównie szkice. -Mogę zobaczyć? -Tak, oczywiście, wejdź. Wszedła do mojego pokoju, i rozglądnęła się. Spojrzała na kalendarz znajdujący się na podłodze, i wyrwane kartki. Podniosła jedną brew, ale potem wzruszyła ramionami. Ja w tym czasie podeszłem po zeszyt, a potem podałem go do jej łap. Zaczęła go przeglądać. -Bardzo ładne, chciałabym tak rysować... -Dzięki, takie rysowanie to nic trudnego, są takie myszy które umieją lepiej. I są jeszcze te utalentowane. -Ty chyba do nich należysz. -Nie... Te utalentowane od małego umieją rysować, ja gdzieś w wieku dwunastu lat zacząłem ładnie rysować. -Kto tak powiedział? -Ja.-uśmiechnąłem się, obydwoje zaśmialiśmy się cicho. A na korytarzu stała Sabine, której wtedy nie ujrzałem. Smutna udała się do swojego pokoju. Rozdział 22 Rodzinka Dalej dwudziesty ósmy listopada. Godzina dziewiętnasta trzydzieści. Kolacja. Do jadalni wkroczyła Hazita, brakowało tylko Sabine. Każdy jadł swój posiłek. Na widok Hazi, Liorim uśmiechnął się. Ta podeszła do niego i zaszeptała coś do ucha. Lio tylko odtaknął. Czyli coś się szykowało. Gdy wszyscy skończyli jeść Liorim chrząknął, zwracając uwagę wszystkich. Wstał i wziął od Hazity jakieś koperty. Otworzył jednął z nich, i zaczął czytać. "Droga ekipo. Tutaj Aertil, dostałem się do głównej i jedynej bazy Adoinów. Jedyne co robią, to tworzą zwoje. Zatrudniłem się, za nie długo nauczą mnie jak działają i jak je tworzyć oraz jak je niszczyć, w razie usterki. Na razie nic nie podejrzewają, nie mogłem wysłać wiadomości głosowej, bo ciągle pod moim pokojem przechodzi jakiś strażnik. Ściany są tu cieńkie jak papier i słychać przez nie wszystko. Dlatego też wybrałem list. Mam nadzieję, że dotarł do was, bo nie ma innego sposobu którym mógłbym się z wami porozumieć. Wkrótce przyślę kolejny. Aertil" Spojrzeliśmy po sobie. Ni to dobre wieści, ni to złe. Liorim wziął drugą kopertę. Popatrzył na nią zaskoczony, i pokazał Hazicie. Ona wzruszyła ramionami, i spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Ciekawe, o co chodziło. Miałem już spytać, ale Lynn mnie wyręczyła. -Coś nie tak? Co z tym listem?-spytała. -Chyba się ktoś pomylił, to dla niejakiego Sebastiana Sobieskiego. Spadek po ojcu i matce.-odpowiedział Lio. Coś mi powiedziało, aby zerknąć na ten list. -Moge zobaczyć?-spytałem.-Skądś go kojarzę. -Chyba nie widzę problemu. Chodź. Podszedłem do Lio, i wziąłem list. Był złożony w pół. Rozłożyłem go, a w środku znalazłem zdjęcie jakiejś rodzinki, jakiś troszkę zgnieciony i stary papier i białą kartkę z jakąś wiadomością. Najpierw moją uwagę przykuło zdjęcie. Znajdowało się na nim pięć myszy. Wszystkie czarne. Z tyłu byli prawdopodobnie rodzice, a przed nimi trójka braci. Różnili się tylko wyrazem twarzy i kolorem włosów. Pierwszy od lewej był smętny, patrzył w przeciwną stronę od swoich braci. Włosy czarne. Potem jakiś z srebrnymi włosami, zachwycony patrzył w trąbkę, którą trzymał w łapach, a następnie mniejszy od swoich braci, z ciemno zielonymi włosami, wpatrujący się w trąbkę brata, chłopak, uśmiechnięty. Ojciec miał czarne włosy, matka srebrne. -Ten przypomina ciebie.-powiedziała Hazita, pokazując łapą na małą mysz z zielonymi włosami. -A ten tu wygląda jak Vince.-odezwał się Lio, wskazując na chłopaka z trąbką w łapkach.-Znasz ich? -Kojarzę.-odpowiedziałem. -Czekaj, miałeś dwóch braci, nie? I Vince nazwał ciebie Sebastian...-powiedział Lio.-A może to...? -Mówisz, że...?-spytałem. -Tak. -Napewno? -Tak... -Ale to napewno to? -Napewno to. -Czekaj, ale to to? -Które to? -No to, że to moja rodzina, czy to, że to mój sobowtór? -To pierwsze. -Od tyłu czy od początku? -Początku. -Ale lewego, czy prawego? -Lewego... -Definitywnie? -Tak, jeszcze jedno pytanie i cię zabiję! -Nożem czy pistoletem? -Pistoletem. -Desert Deagle albo Berett? -Deagle! -Strzał w głowę czy w serce? -Głowę! -Pomęczysz mnie czy zabijesz od razu? -OD RAZU! I gdy miałem zadać kolejne pytanie, Hazita zasłoniła moje usta łapą. -Dziękuję, kochanie.-powiedział Liorim. -Cooler, wiesz, Lio może mieć rację co do tego... Spadku.-zwróciła uwagę Hazi. -Wiecie co? Chyba przeczytam to sam. Wiecie, w moim pokoju.-bąknąłem. -Jak chcesz, to twoje sprawy.-powiedziała Hazita. Uśmiechnąłem się, wziąłem list i ruszyłem w stronę pokoju. Otworzyłem drzwi, i wszedłem do środka. Zamknąłem je za sobą, i usiadłem na łóżku. Zacząłem czytać nowszą kartkę. "Drogi Sebastianie Sobieski Jako, że twoi rodzice zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, a twoi bracia zniknęli, spadek, którym miałeś się podzielić z braćmi należy do Ciebie. Jest to duży dom na ulicy Serrowskiej 4. Zgłoś się po klucze i inne drobiazgi, które również są spadkiem, do burmistrz Krzykozgonki albo jednego z jej zastępców. Oby los był dla ciebie łaskawszy. Zastępca Emil" Ciekawie, dom z dzieciństwa należał do mnie. Będę musiał to kiedyś sprawdzić. Teraz do łapy wziąłem starą kartkę, lekko pogiętą. "Kochani synowie, Vince, Sebastian, Isaac Ja z matką postanowiliśmy, że zostaniecie wysłani do szkoły magii i czarów poza granicami Transformice. Będziecie uczyć się cztery lata, potem wrócicie do ojczyzny. Oczywiście będziecie mieli opcję powrotu do nas na wakacje, święta i dłuższe weekendy. Gdy dorośniecie umiejętność władania magią przyda wam się, albowiem zbliża się wojna. Tak, wojna. Między Akatoshami a Adoinami. Akatosh to myszy nadprzyrodzone, przeciwnicy Nightmare Mice. Inni mówią na nich Rebelianci. Adoini są źli, zapamiętajcie to. Zabili wiele niewinnych myszy, z zimną krwią. Akatosh przyjmą was z otwartymi łapami, jeżeli powiecie, że jesteście moimi synami. Pamiętajcie o haśle "Feniks Rebelii", jest ono używane tylko w poważnych sytuacjach. Nigdy nie dołączajcie do Adoinów, zdradzą was w najgorszym momencie. W wasze piętnaste urodziny wróćcie do rodzinnego domu, i pod ósmą deską od półki z zadrapaniem w salonie znajdziecie skrzynię. Każdy z was dostanie coś innego. Wasz ojciec i matka Mike i Izabela" Dzisiaj miałem piętnaste urodziny. *** -Gdzie idziesz?-spytała Lynn, widząc mnie ubierającego się. -Po spadek. Wiesz, jakieś drobiazgi i dom rodzinny.-odpowiedziałem, zapinając ostatni guzik na kurtce. -No dobra. Przekażę Liorimowi i Hazicie. -Okej. Otworzyłem drzwi i ruszyłem przed siebie, po klucze do domu. Zima, chłód, zimny wiatr milion metrów śniegu. Trudno było przedrzeć się w ogromnym wiatrzysku do budynku w centrum miasta. *** Ulica Serrowska 4. Stoję przed drewnianym, dużym domem. Dobrze mi znanym. Podeszłem do drzwi, i otworzyłem je kluczem. Wszedłem do środka, i zatrzasnęły się przez wiatr. Lekko podskoczyłem, przestraszyłem się. Poszedłem do salonu, w którym ujrzałem parenaście półek. Któraś musiała mieć zadrapanie. Począłem sprawdzać każdą z osobna. Wreszcie, jedna, najmniejsza i pusta, była zadrapana. Odliczyłem osiem desek, i wyjąłem dziewiątą ze swojego miejsca. Pod nią krył się kufer. Otworzyłem go, i w środku ujrzałem trzy różne rzeczy. Sztylety, karabin, i jakąś podłużną. Taką, jaką ma Liorim. Czyli miecz świetlny. Spakowałem je do torby, i wróciłem do chaty. Rozdział 23 <Brak podtytułu> "Zszedłem po schodach do jadalni. Całkowicie zaspany. Cóż, jedna nie przespana noc dała mi popalić. Ziewnąłem, przez co zamknąłem oczy i... Wszedłem w ścianę. "Durna agresywna ściana..." wymamrotałem, i poszedłem dalej. Mój umysł całkowicie zaćmiony, co jakiś czas pociągałem nosem. Czyli zarażony. Kąt zombie-witaj serdecznie. Zjawiłem się w jadalni po dziesięciu minutach. Durne ściany same się na mnie pchały. Przez nie się trochę spóźniłem. Dołączyłem do kąta zarażonych i uśmiechem ich przywitałem. Odpowiedział mi tylko Lakirr. -Witaj nowy zombiaku. Masz ochotę na jakiś mózg?-spytał, lekko roześmiany. -Nie, dzięki. Zjadłem swój.-odpowiedziałem mu. Zaśmialiśmy się obydwoje." Tutaj książka się skończyła. Reszta stron była pusta. Zamknąłem ją i dałem do plecaka. Zadziwiające, przetrwała tyle lat, może wieków w tym sejfie. I to pod wodą! Ruszyłem do moich przyjaciół, którzy byli w innej części bazy. Musiałem to im pokazać. Ta planeta została zapomniana, opuszczona... Wystarczy trochę nauki, a będzie pononie taka sama jak kiedyś. I miałem już dla niej nazwę. Transformautica. Dernière modification le 1450009380000 |
0 | ||
Można zgłaszać postacie? ;o I super rozdział ;D |
Sexican « Citoyen » 1446308580000
| 0 | ||
Oczywiście! W zakładce masz szablon. Już je ogarnąłem. P.S Rozdział 3 będzie naprawdę dłuuuugi w porównaniu do pierwszych dwóch. |
Junikea « Citoyen » 1446334500000
| 0 | ||
Fajnie się zapowiada, będę czytała c: Dernière modification le 1446334680000 |
Dziwnow « Censeur » 1446362820000
| 0 | ||
Nie zauważyłem tego wątku. FF, czuję że będzie fajny, mam nadzieję że doprowadzisz go do końca! |
Sexican « Citoyen » 1446369240000
| 0 | ||
Wrzucam 3 rozdział! Tym razem jest co do czytania. |
Dziwnow « Censeur » 1446372540000
| 0 | ||
Polecam schować rozdziały w spoilery. Ciekawieee... Co będzie dalej? Będę czytał. Dernière modification le 1446372600000 |
Sexican « Citoyen » 1446374220000
| 0 | ||
Tylko ogarnę spojlery to je wrzucę ;) |
Sexican « Citoyen » 1446643560000
| 0 | ||
Po raz drugi robię double. Muszę ograniczyć pisanie w tym temacie do informowania o rozdziałach :d, a skoro o nich mowa, to pojawił się 4 rozdział! |
Rainobia « Citoyen » 1446647760000
| 0 | ||
Zapowiada się ciekawie. Będę czytać. I zgłaszam postać: Imię: Lynn Ksywka: Vin Strona: rebelianci Cechy: przesadnie odważna, ryzykantka, zwykle przyjaźnie nastawiona do do otoczenia, ciekawska, sprytna, uparta, wesoła, bywa wredna, szczera do bólu, bezczelna, irytująca i wkurzająca.Jest szybka i zwinna, lecz brak jej siły i znajomości magii. Kolor oczu: przypominający cytrynową skórkę. Podrasa: zwykła mysz Zwyczaje: kocha skakać po drzewach. Niestety, to zachowanie prowadzi do częstych wizyt w lecznicy. Jako broń preferuje łuk, ale zadowoli się także nożem. Ma zwyczaj zakradania się do innych. Czasami lubi dla żartu straszyć myszki. |
Sexican « Citoyen » 1446666420000
| 0 | ||
Przyjmuję postać u góry! Niestety, pojawi się najdalej w 7 rozdziale, może jakoś się upchnie w 6 ;) |
Sexican « Citoyen » 1446819960000
| 0 | ||
Double za doublem. Rozdział za rozdziałem. Miłego czytania! Informuję, że jeżeli chcecie to wrzucę rozdział i 6, bo teraz piszę już 8. |
Rainobia « Citoyen » 1446822120000
| 0 | ||
cooleron a dit : Chcę! Fajny rozdział, czekam na kolejne. |
Sexican « Citoyen » 1446888660000
| 0 | ||
Jako, że rozdział 5 był krótki, wrzucam rozdział 6. Tym razem będzie trochę humoru ;) |
Rainobia « Citoyen » 1446893580000
| 0 | ||
Poduszki widzę w tym tęczu rozdziale! xD Dernière modification le 1446893940000 |
Sexican « Citoyen » 1447178940000
| 0 | ||
Rozdział 7 nadszedł! Tylko spróbujcie mi tu shipować, to was zjem xD |
0 | ||
Nadrobiłam zaległości. :D Wszystko ciekawie się toczy, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! Sabina x Cooler szipuje to |