[FF] Survivor-walka o życie |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1449076920000
| 12 | ||
Wstęp Mam na imię Elisabeth.Jestem dosyć młoda,a mimo to zdecydowałam się na survivor.Większość trafia tam przez przypadek,tylko nie liczni o tym decydują.To doświadczenie całkowicie zmieniło moje życie. Pożegnałam się z zapłakaną rodziną i wyskoczyłam na dwór.Powędrowałam w stronę ulicy Survivor,wybrałam byle jaką dzielnicę i w mgnieniu oka znalazłam się na arenie.Właśnie zaczęła się nowa runda i shaman strzelał w nas kulami.Podskakiwałam,kuliłam się,nie powiem,szło mi całkiem nieźle.Podczas mojej ósmej rundy,przyszła jakaś inna myszka.Chłopak,zdecydowanie.I wtedy o mało co przez niego nie przegrałam.Shaman właśnie celował we mnie kulą.Czas wydawał się spowolnić.Spróbowałam odskoczyć,lecz on niechcący nadepnął na mój ogon.Przewróciłam się,kula upadła na podłoże i poturlała się ku mnie.Próbowałam wstać,ale poczułam tylko rozdzierający ból w łapce.Złamałam ją.Nie mogłam się ruszyć.Kula toczyła się wolno,ale nie mogłam jej uniknąć,ze względu na przeklęte złamanie.Mysz,która była wszystkiemu winna,nagle odciągnęła mnie i ukryła się razem ze mną pomiędzy blokami lodu. -Jestem Joseph.-wysapał. Przez chwilę nie mogłam dojść do siebie.O mało co ta kula nie strąciła mnie z mapy!W końcu jednak otrząsnęłam się i natychmiast wybuchłam. -Czy ty wiesz,że jedna mała pomyłka tutaj może zakończyć się śmiercią?!-krzyczałam. Joseph chyba się trochę wystraszył,bo patrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma i nic nie mówił. -Przepraszam...-odezwał się po chwili-Ale gdyby nie ja,ta kula by cię zabiła. -Gdybym nie złamała łapki,nie było by tematu. -Gdybyś się nie przewróciła,nie złamałabyś łapki.-spokojnie odparł Joseph. -Gdybyś mi nie przydeptał ogona,nie przewróciłabym się. -Gdybyś... -Dobra,rozumiem!-przerwałam mu. Joseph opatrzył moją łapkę i przez dłuższy czas milczeliśmy. -Jak się tu znalazłeś?-przerwałam ciszę. -Widzisz,rodzice porzucili mnie,gdy byłem mały.Mieszkałem w domu dziecka do 15 roku życia,wtedy wzięła mnie rodzina zastępcza.Ale i oni mnie nie znosili.Uciekłem więc,a tutaj na pewno nie będą mnie szukać...A ty? -Ja tutaj przyszłam sama.Szukałam po prostu przygody. -Taak...Ale wiesz,że możesz tu umrzeć? -Owszem,wiem. Joseph otworzył pyszczek,żeby coś powiedzieć,ale przerwał mu dzwonek ogłaszający kolejną rundę. Szło nam tak dobrze,że zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.Śmialiśmy się,jakbyśmy grali w zwykłego zbijaka na WF-ie.Doskonale wiedzieliśmy,że jeden niezdarny ruch,jedno zamyślenie może nas zabić.I wtedy to się stało... Tak się zagadaliśmy,że praktycznie nie zwracaliśmy uwagi na otoczenie.Dopiero po pewnym czasie spostrzegliśmy,że na arenie zostaliśmy tylko my.Nie przejmowałam się tym zbytnio,skupiłam się na shamanie,który miał nas teraz na oku.I wtedy shaman wykonał zły ruch i zleciał w przepaść.Spojrzeliśmy się na siebie oczami przepełnionymi radością i przytuliliśmy się.Jejku,jego futerko było takie cudowne,w jego uścisku czułam się bezpieczna.I wtedy usłyszałam huk.Joseph puścił mnie,zasłonił mnie plecami i krzyknął:"Uważaj!".Ledwo co wypowiedział te słowa,leżał nieprzytomny na ziemi.Przyszła mi do głowy jedna myśl:pośmiertne przywoływanie obiektów.Natychmiast z moich oczu wypłynął strumień łez,który sięgał aż do mojej szyi.Chwyciłam go,zarzuciłam sobie jego łapki na mój kark i powlokłam się ku norce zbudowanej z czekolady.Był wyjątkowo ciężki,więc z trudem wgramoliłam się do wnętrza dziury.Pierwsze co zrobiłam,to sprawdzenie,czy oddycha.Gdy poczułam na pyszczku jego ciepły oddech,ulżyło mi.Przynajmniej mogłam coś zdziałać.Natychmiast go opatrzyłam,a po zabandażowaniu wszystkich jego ran,miał mnóstwo opatrunków,a najwięcej na głowie i brzuchu.Gdyby nie było z nim tak źle,pewnie śmiałabym się,że wygląda jak mumia.Ale widok przekrwionych w pewnych miejscach bandaży,jego leżącego z zamkniętymi oczami i przede wszystkim świadomość,że jest z nim źle,ścisnęła mi serce,a spod powiek wypłynęła mi na nowo rzeka łez.Nie mogłam tego wszystkiego znieść.Położyłam się obok niego i zasnęłam. Shaman obudził mnie ze snu,strzelając kulami w naszą kryjówkę.Rozwalił ją całkowicie,zasłaniałam ciałem Josepha,aby czekoladowe deski jeszcze bardziej nie pogorszyły jego stanu.Niszczyciel zauważył,że coś pod sobą mam,odepchnął mnie więc mocno i uśmiechnął się szyderczo na widok nieprzytomnego,rannego chłopaka.Chwycił go za łapkę,widziałam jak Joseph delikatnie otwiera oczy i patrzy na mnie bezradnie.Wstałam,podbiegłam do nich,ale było już za późno.Shaman właśnie kopał mojego kolegę,a potem wypchał go w przepaść.Mnie samą zamknął w klatce,a ja płakałam tak mocno,że utopiłam się w moich łzach. Obudziłam się cała spocona pyszczkiem w stronę czekolady,przez którą nie mogłam oddychać.Więc to dlatego śniło mi się,że się topię...Na szczęście,to był tylko okropny koszmar.Odruchowo spojrzałam w stronę Josepha,który leżał spokojnie na czekoladzie i oddychał.Poczułam niemałą ulgę.Zaczęłam głaskać delikatnie rannego po łapkach,może się przebudzi.Tak,podziałało.Joseph próbował się podnieść,ale natychmiast upadł,wydając bolesny okrzyk. -Spokojnie...-podtrzymałam go,by mógł usiąść-Wszystko dobrze...? -Chyba...Chyba tak...-odparł słabym,cichym głosem. Joseph spojrzał na mnie lekko zdziwionym wzrokiem. -Ty...Płakałaś? -Yyyy ,no wiesz...-wytarłam wysychającą łzę z pyszczka. -Dlaczego? -No jak to, dlaczego? Przecież jesteś moim przyjacielem. -No tak, przyjacielem...-w jego głosie słyszałam rozczarowanie, jakby oczekiwał czegoś więcej. -Gdzie jesteśmy? -W czekoladowej "norce". To było jedyne bezpieczne miejsce w pobliżu. Patrzyłam się w sufit, ostatnie wydarzenia bardzo mnie wymęczyły. Czułam jego wzrok na sobie. Gdy odwróciłam głowę, uśmiechał się. Nic więcej się nie działo, milczeliśmy. Było zupełnie jak wtedy, kiedy złamałam łapkę. Spojrzałam się na bandaż, który jeszcze wisiał niedbale na kostce. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, a Joseph chyba to zauważył. -Pamiętasz? -No jasne,jak mogłabym zapomnieć. -Jesteś najfajniejszą dziewczyną,jaką kiedykolwiek poznałem.-szturchnął mnie w ramię. To było trochę dziwne, oczekiwałam odrobiny więcej... Wbiłam wzrok w ścianę. Coś się z nią działo, jakby delikatnie się kiwała. Joseph zaniepokoił się, nadstawił uszu. -Słyszysz to...? Tak, słyszałam. Do tych dźwięków doszedł jeszcze odgłos kroków. Coś strzeliło, a ściana zaczęła się gwałtownie przechylać. -Uciekaj!-krzyknął Joseph ,szarpnął mnie za łapkę i wylądowałam na zewnątrz. Ostre słońce raziło mnie w oczy. Wszędzie było mnóstwo kurzu i dymu. A gdy szczątki naszej kryjówki całkowicie runęły w dół, zza nich wyłonił się shaman! Najwyraźniej usłyszał nas i zawalił na nas ściany "domku". Ponownie poczułam szarpnięcie, tym razem wpadłam w krzewy. -Drugi raz ratujesz mi życie-szepnęłam do mojego kolegi siedzącego obok. -Nie ma sprawy.A teraz chodź za mną. Prowadził mnie przez las. Dopiero teraz zauważyłam, że nadal jest osłabiony i ledwo utrzymuje się na nogach. -Joseph, zatrzymajmy się... -Shaman nas ściga. -Ale ty ledwo idziesz!-usiadłam na kamieniu i pociągnęłam go w dół. -Elisa, nie rób sobie żartów...-próbował wstać, ale trzymałam go mocno. -Runda zaraz się skończy, chwila odpoczynku nam nie zaszkodzi, a Tobie wręcz pomoże. Na horyzoncie pojawiła się sylwetka. To był shaman. Spojrzał się na mnie wzrokiem, który mówił "Nie dam rady". -Jeszcze przed chwilą chciałeś uciekać. -Ze względu na Ciebie. Poza tym, no wiesz...Ja chciałem umrzeć w spokoju... -Ale jak to "umrzeć"...?-serce mocniej mi zabiło. -Kiedy myszka dostanie kulą szamana, doznaje ogromnych obrażeń, które powodują śmierć...-Joseph zauważył łzę spływającą po moim pyszczku- Elisabeth, nie przejmuj się...Przecież ledwo mnie znasz. A teraz uciekaj, a ja tu poczekam. Shaman tak czy siak mnie dobije i już. -Nie mogę! Ty nic nie rozumiesz...Zakochałam się w tobie... Zatkało go. Patrzył się na mnie, ale shaman był coraz bliżej. Teraz wystarczyło,że strzeli kulą, a byłoby już po nas. -To dobrze się składa.-pocałował mnie. Czułam się jak w niebie...Teraz mogłam już umrzeć. Usłyszałam strzał i świst lecącej ku nas kuli. Ale to się już nie liczyło. Czułam, że Josephowi mocno bije serce, chyba odrobinę się bał. Ja zresztą też. A gdy kula była już bardzo blisko, nasz naturalny odruch kazał nam wyciągnąć łapki "do obrony". Przymknęłam oczy. Usłyszałam dźwięk dzwonka. Umarliśmy? Trafiliśmy do Mysiego Nieba? Czy stoimy przed obliczem Szamańskiej Bogini? Otworzyłam oczy. Byłam otoczona tłumem myszek ze skaleczeniami, siniakami i złamaniami. Przede mną stała złotowłosa shamanka, co umocniło mnie w przekonaniu, że zakończyliśmy życie. Przypomniało mi się jednak, że jeśli ktoś umrze w wyniku ciężkich obrażeń lub choroby, zostaje automatycznie uleczony. Odetchnęłam z ulgą, a shamanka zaczęła rzucać w nas kulami. Bogini by tak nie zrobiła, więc byłam już przekonana, że żyję. Dotarło do mnie, że Joseph nadal jest chory. Od razu spochmurniałam i wspięłam się na drewnianą półkę. Spodziewałam się dostrzec tego głupka, który dopiero przed chwilą mi powiedział, że umiera. Byłam na niego wściekła, ale martwiłam się, mimo to. Nie widziałam go. Serce zdawało mi się wybuchnąć, a w moich uszach szumiała krew. Rozglądałam się rozpaczliwie w poszukiwaniu chłopaka, ale nie pomogło. Zrezygnowana padłam na deskę, ale pożałowałam tego. Poczułam ból z tyłu głowy i usłyszałam cichy trzask. Przestraszyłam się, że rozbiłam sobie czaszkę. Usiadłam gwałtownie i ujrzałam myszkę stojącą nade mną. Odskoczyłam do tyłu i poczułam, że spadam. Zamknęłam oczy i czekałam na śmierć, ale nie spadałam. Trzymała mnie silna łapka należąca do Josepha. -Joseph! Czy ty wiesz, jak się martwiłam? -Serio? Wiesz, to moja wina, że odskoczyłaś. Mogłem nie stawać na tego patyka i cię tak nie zaskakiwać. Spojrzałam na przełamaną gałązkę leżącą przy łapkach Josepha. To ona tak chrupnęła. -Hej...A może byś się tak już wdrapała na tę deskę?-jęknął. -Uh...Jasne, wybacz. Podciągnął mnie, a ja chwyciłam się pazurkami półki i z niemałym wysiłkiem weszłam na nią. Starałam się jednak nie poznać po sobie swojego zmęczenia. Wiedziałam, że Joseph ma większe problemy. -Dziękuję. Naprawdę nie da się już nic zrobić? Westchnął i dał mi do zrozumienia, że on coś wie. -Elisabeth. To jest naprawdę niebezpieczne. Mogłabyś nawet umrzeć, dlatego proszę Cię, nie rób tego. Pokiwałam nieznacznie głową. Nie mogłam mu obiecać, że niczego nie zrobię. -Dobrze...Jeśli kula shamana zrani zwykłą myszkę, do jej krwi dostaje się taka jakby trucizna. Aby ją usunąć, należy poczekać na wampirową rundę i dać sobie wstrzyknąć ODROBINĘ Wampirzego Jadu. Jeśli dostaniesz za mało-nie zadziała, lecz jeśli za dużo, umierasz po kilku godzinach. Jeśli uda Ci się dostać odpowiednią dawkę, stajesz się wampirem i podchodzisz do zranionej myszy wyciągając zarażoną krew, ale TYLKO I WYŁĄCZNIE zarażoną. Nie jest to takie proste. Wampirze myszki są "opętane". -To tyle?-byłam mile zaskoczona, że naprawdę tak niewiele potrzeba. -Tak. Ale to naprawdę jest niebezpieczne. *** Mijały rundy, a ja z niecierpliwością wyczekiwałam wampirów. Joseph słabł z godziny na godzinę. Nie mogłam patrzeć na jego zsiwiałe futerko i wory pod oczami tak duże, że prześwitywały sierść. Jego niebieskie oczy nie błyszczały i były smutne. W końcu był na tyle chory, że nie mogliśmy już walczyć. Osiedliśmy się w małej, drewnianej chatce. Miałam na szczęście jeszcze spore zapasy jedzenia. Nastała zima i marzliśmy cały czas. Dla rozgrzania zrobiłam nam ciepłe kakao. -Wszystko dobrze?-spytałam podając kubek Josephowi. -Tak. Dzięki. Ale ja czułam, że wcale nie jest dobrze. Bałam się, że Joseph może nie doczekać Wampirowej Rundy. Zadzwonił dzwonek. Z nadzieją wyjrzałam na pole walki. Nie widziałam shamanki. Dostrzegłam jedynie, że z któregoś miejsca wybuchł dym, a myszka wyłoniła się z niego i miała kły. To oznaczało jedno-wampiry. Chciałam krzyczeć i śpiewać na całe gardło, ale nie słynę z okazywania entuzjazmu. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i jednym łykiem wypiłam cały napój i posłałam radosne spojrzenie chłopakowi. -Elisabeth, nie! Nie, nie, nie...Proszę! Wypatrzyłam mało agresywnego wampira. -Uważaj na siebie.-rzuciłam i pobiegłam. Joseph krzyczał jeszcze, żebym stała, a potem mruczał coś pod nosem w stylu "I poco ja jej to mówiłem...?", ale ja pędziłam już do wampira i byłam skupiona na tym, żeby to coś mnie nie opętało. Podbiegłam do wampira i dałam mu się ukąsić. Poczułam, jak jad wpływa do moich żył i rosną mi kły.Uciekłam, nie chciałam dostać śmiertelnej dawki. Skupiłam się na zachowaniu świadomości. To nie było takie łatwe...Nie mogłam poruszać nogami, żyły własnym życiem. Słyszałam cały czas szepty:”Krwi...Krew, dawaj krew!”. Po chwili zdałam sobie sprawę, że ja wypowiadam te słowa. Nie , przepraszam, to moje usta to mówiły. Starałam się panować nad nogami, które prowadziły mnie od myszy do myszy.To było naprawdę trudne. W końcu moje nogi poszły mi trochę na rękę(tak dziwnie to brzmi…) i zaprowadziły mnie do Josepha. Siedział pod ścianą naszej “chatki” i szukał kogoś w tłumie. Dopiero po chwili mnie dostrzegł i pisnął cicho ze strachu. Patrzył na mnie przestraszony i krzyknął w kierunku myszek uciekających przed wampirami: -Elisabeth! Pomóż! Najwidoczniej mnie nie poznał. Nie chciałam,żeby był taki przestraszony, więc starałam się go uspokoić. -Kr...Uh…-walczyłam z wampirem,który opanował mój umysł.-Głupku,to ja… Patrzył na mnie zdumiony, potem lekko przestraszony, ale w końcu się uśmiechnął. -Dzięki...Trudno panować nad sobą będąc wampirem? Przytaknęłam.Nie miałam ochoty użerać się z odpowiedzią. Pochyliłam się nad nim i ze wszystkich sił walczyłam,żeby przypadkiem nie zjeść go żywcem. Wykryłam zarażoną krew i wyssałam jad. Nawet nie wiecie, jak mnie kusiło , żeby spróbować jego krwi. Z trudem wyjęłam kły z jego ręki. -Dziękuję...Nie musialas się tak poświęcać. -Musiałam.-wydukałam, ale kierowanie własnym ciałem szło mi coraz lepiej. -Runda zaraz się skończy. Będziemy mieli znowu spokój. Mam nadzieję. Rzeczywiście, zmieniłam się w normalną mysz i pojawił się shaman. Byłam wycieńczona. Powlokłam się gdzieś i padłam. Zasypiając usłyszałam jeszcze cichy szept:”Kocham cię”. Uśmiechnęłam się lekko i odleciałam w krainę snów. *** -Wstawaj! Wszystko mnie bolało, ale od razu zerwalam się na równe nogi. -Co jest?! -A co może być?-odpowiedział radośnie Joseph.Byliśmy w naszym domku, pachniało naleśnikami. -Skąd ty to masz…?-patrzyłam zdziwiona na Josepha, który niósł mi cały talerz placków. -Usmażyłem. Jedz, jesteś strasznie blada. -Dzięki, ale jak ty je usmażyłeś? -Hmmm…No wiesz, znalazłem składniki, rozpaliłem ognisko… -Ok, nieważne. Wyglądał zdecydowanie lepiej. Po ranach nie było już śladu, poruszał się szybko, tak jak kiedyś i nie mówił już takim słabym i smutnym głosem. Kamień spadł mi z serca.Przypomniałam sobie, co powiedział mi,gdy zasypiałam. -Ja ciebie też.-cmoknęłam go w policzek. -Słyszałaś jeszcze?-rumienił się. -Jasne! Cieszę się,że wszystko z tobą w porządku. Ale gdyby coś się działo, to mów od razu. -Spoko. Jak to jest być wampirem? -Potwooornie...Ledwo sobą kierowalam i przylapalam się na powtarzaniu non stop wyrazu “Krew”. Zresztą, teraz strasznie boli mnie głowa. Spojrzał na mnie zaniepokojony. -Ale nie dostałaś za dużo tego jadu, prawda…? -Nie, no co ty! Pokiwał głową, ale chyba go nie przekonałam. Wstał. -Idę do shamana. Nie możemy cały czas siedzieć w domu, możemy być za to ukarani. Idziesz ze mną? -Okej. Wyszliśmy z chatki, uderzył mnie zimny wiatr. Zauważyłam myszkę umykającą przed szamanem. Była biała z brązowymi łatkami i krótkimi włosami, a na głowie nosiła fioletową chustkę. Shaman strzelał w nią i parę razy miałam wrażenie, że już po niej, jednak ona schylała się i zmylała shamana. Obok niej stała inna mysz-szara z poczochranym warkoczem. Patrzyła się na nią i od czasu do czasu krzyczała coś do niej. Próbowała wskoczyć między shamana a biało-brązową myszkę, lecz ta odpychała ją i posyłała jej spojrzenia mówiące: “Nie dasz rady” i “Przestań się narażać”. Nagle, bez jakiegokolwiek powodu, przyszła mi do głowy myśl, żeby się z nimi zaprzyjaźnić. Joseph wpatrywał się w nie i sądzę, że myślał o tym samym. On podobno nigdy nie miał prawdziwych przyjaciół. Znam to uczucie, ja sama nie byłam zbytnio lubiana w szkole. Survivor dał mi małą szansę na poznanie nowych myszek. W końcu shaman znudził się myszką w chustce i skupił się na kimś innym. Joseph pewnym siebie krokiem podszedł do dziewczyny, która właśnie ganiła szarą mysz, wyglądającą na młodszą. Ruszyłam za nim. -Hej, nieźle ci poszło.-zwrócił się do tej w chustce-Jestem Joseph, a ona ma na imię Elisabeth, -Dzięki.Lassie.-uśmiechnęła się-A to moja koleżanka, Kaprine. Kaprine przywitała się nieśmiało i chyba nawet lekko dygnęła. Przyglądałam się temu wszystkiemu w milczeniu. Joseph opowiadał mi o sobie, z jego historii uznałam, że był nieśmiały. Przy mnie zresztą też miał wiele okazji do zdobycia nowych przyjaciół, ale zawsze przed tym uciekał. Zdziwiłam się, że tak po prostu podszedł i się przywitał. -Jesteście nowi na survivalu?-Lassie wyrwała mnie z zamyślenia. Spojrzeliśmy po sobie z Josephem. Straciliśmy poczucie czasu. -Ymhhh...Nie wiemy.-zaczął -Pamiętam, że wyjechałam z domu przed świętami.-dodałam -Czekaj...My tu chyba jesteśmy od początku grudnia, czyli praktycznie miesiąc…-przypomniał sobie Joseph. -I przeżyliście? Wooow…- cicho wtrąciła się Kapi. -Większość myszek umiera na survivalu mniej niż miesiąc od przybycia do tego miejsca.-powiedziała Lassie. Trochę się zaniepokoiłam. Joseph w sumie otarł się o śmierć. Jego choroba zaczęła się jakieś 2 tygodnie temu. Skoro już teraz groziło mu odejście z tego świata, to co będzie np. za tydzień? Jak długo jeszcze pożyjemy? Ta myśl zatruwała mi potem cały dzień. Stałyśmy w gęstym tłumie. “Stałyśmy”, nie “staliśmy”. Josepha z nami nie było. Tylko ja, Lassie i Kaprine. Wychyliłam się z grupki myszek, ujrzałam fioletowłosą myszkę ze szmatką na oczach. Stała nachylona nad shamanem, w łapce trzymała nóż pokryty krwią. Wstała i odeszła, odsłaniając twarz shamana. Zobaczyłam go całego we krwi, oczy miał szeroko otwarte, przepełnione przerażeniem. Jego ciałem wstrząsały drgawki, krew wypływała z ogromnej rany na jego brzuchu. Poczułam czyjeś pazurki na ramieniu, łapka zaczęła mną trząść. -Elisabeth! -Obudź się! Momentalnie podniosłam się z materaca. Cała byłam zlana potem, głowa mnie bolała. -Wszystko w porządku?-zapytała się Kaprine siedząca obok mnie. -Tak… Zauważyłam Lassie i Josepha stojących obok łóżka i przyglądających się mi z zaniepokojeniem. -Jesteś cała spocona.-stwierdziła Lassie. -Zdarza mi się. -Trzęsłaś się przez sen.-dodał Joseph. Wzruszyłam ramionami. Nie obchodziło mnie to, że się trzęsłam. Było -5℃ , a my mieszkamy w chatce bez żadnego pieca. Mogło być mi zimno. -Elisabeth, na pewno wszystko dobrze? -Na pewno!-krzyknęłam. -Elise, nie jest w porządku.- Lassie trzymała przy swoim. Prychnęłam i wyszłam przed dom. Oparłam się o ścianę i mimo napiętej sytuacji usłyszałam rozbawiony głos Kapi. -Obie jesteście tak samo uparte. Okej, byłam zdenerwowana na nich wszystkich, ale uśmiechnęłam się pod nosem. Wtedy zobaczyłam coś, co zabrało mój uśmiech. Fioletowłosa mysz stała naprzeciwko szamana i trzymała w łapce sztylet. Przypomniał mi się mój sen. Był bardziej brutalny, ale praktycznie scena ta sama. Myszka była identyczna, właśnie dźgnęła shamana w udo. Polała się krew, shaman z jękiem upadł na ziemię. Krzyknęłam cicho. Błyskawicznie przede mną pojawił się Joseph. -Coś się stało? Westchnęłam, czułam się jak małe dziecko. Nadal byłam na niego zła, ale wytłumaczyłam mu, o co chodzi. -Tej nocy miałam koszmar. Była w nim mysz z czarna szmatką na oczach i z fioletowymi włosami. Ona…-Nie chciałam przypominać sobie tej brutalnej sceny, ale kontynuowałam.-Ona klęczała nad zakrwawionym shamanem, w łapce trzymała nóż. Patrzył na mnie tak, jakby nie rozumiał. Wskazałam mu na shamana zwijającego się z bólu i myszkę stojącą nad nim. Rozdziawił pyszczek i szeroko otworzył oczy. -Czyli to, co Ci się śniło, dzieje się dzisiaj naprawdę? Skinęłam głową. -Miałaś proroczy sen... Było tam coś jeszcze? -Potem poczułam, jak ktoś wbija pazurki w moje ramię i trzęsie mną. Zmarszczył czoło. -Oprócz ciebie, zbrodniarki i shamana był ktoś jeszcze? -Był tłum innych myszek, Kaprine i Lassie. -A byłem ja? Rzuciłam mu spojrzenie mówiące “Nie wszystko kręci się wokół ciebie”. -Okej, wybacz.. Zza ściany wychyliła się Lassie. -Wszystko dobrze…? -Mniej więcej. -Dobrze, więc o co chodzi? Opowiedziałam jej mój sen i całą sytuację. -Ciekawe...Wiedziałam, że można mieć sen o przyszłości, ale żeby występowała w nim nieznana mysz, która się potem spotyka? Jejku… -Eee, tam...Przypadek. Jako że shaman doszedł do siebie, poszłam grać, pozostawiając Josepha i Lassie samych. Wkrótce jednak zapadł zmrok, więc wróciłam do domku, napiłam się kakaa i zapadłam w sen. Obudziłam się cała mokra i roztrzęsiona , tak jak wczoraj. W naszej chatce nikogo nie było, więc wyszłam na dwór. I znowu zobaczyłam tą mysz. Dopiero teraz zorientowałam się, że to ja jestem shamanem. Dziewczyna ze złowrogim uśmiechem na ustach i nożem w ręku podchodziła do mnie i przyciskała mnie do ściany. Wbiła nóż w mój brzuch. Przeszył mnie ostry ból, zsunęłam się na ziemię. Zaczęłam kaszleć, widziałam krew wylewającą się z rany. Zrobiło mi się słabo, miałam uczucie, jakbym zapadała się w ziemię. Widziałam, jak mysz wbija mi nóż w udo, ale ledwo to poczułam. Nie czułam żadnej części mojego ciała, nic nie słyszałam. Wkrótce straciłam węch, a potem świat przede mną zniknął. Nie mogłam złapać oddechu. Chwytałam pyszczkiem powietrze ile się dało, ale nie wiele mogłam zrobić. -Elisabeth!- tym razem to Joseph siedział nade mną. A więc to znowu sen. Odetchnęłam z ulgą, ale musiałam być przygotowana na to, że w prawdziwym życiu również się to zdarzy. -Elisabeth… -Tak…? -Znowu się trzęsłaś. I znowu jesteś cała mokra. Ale tej nocy w pewnym momencie jęknęłaś i chwyciłaś się za brzuch… Joseph miał czerwone oczy. Nie czekał na moją odpowiedź, wyszedł na dwór. -On czuwał nad tobą całą noc…-szepnęła Kapi. Spojrzałam na nią pytająco. -No tak...Gdy usłyszał, jak jęknęłaś , wstał i siedział nad tobą. On naprawdę coś do Ciebie czuje. A tobie naprawdę coś dolega. Bolała mnie głowa. Może rzeczywiście coś mi jest, ale na pewno nic poważnego. -Miałaś dzisiaj znowu koszmar? -Tak. Byłam shamanka i ona mnie zaatakowała. Wydaje mi się , że mnie zabiła… -No nie…Ale czekaj, skoro tamten sen był brutalniejszy niż rzeczywistość, ten na pewno też był gorszy.-mówiła to do mnie, ale miałam wrażenie, że próbuje uspokoić sama siebie. Rozległ się dzwonek. Kaprine spojrzała na mnie z przerażeniem i cicho załkała. Spojrzałam na swoje dłonie-były pokryte tatuażami. Zamknęłam oczy i spuściłam głowę. To mój czas. Wyszłam z chatki starając nie natknąć się na Josepha. Nie wiedziałam, co robić. Nie miałam serca zabijać myszek, ale w sumie nie miałam wyboru...Niepewnie rzuciłam kulą. Spadł jeden souris. Wtedy poczułam nagle uderzenie i moje ciało przylgnęło do ściany. “Mój sen. Spełnia się. To koniec…” pomyślałam. Modliłam się do Szamańskiej Bogini, żeby nie zaczęła od brzucha. Chyba mnie wysłuchała- myszka trafiła nożem w moje ramię. Krzyknęłam. Wiem, że to dziwny moment na tego typu rozmyślania, ale jak ona wie, gdzie trafi? Przecież ma chustę na oczach. -Jestem ślepa, ale wiem, gdzie są części ciała, słabiaczko.- odezwała się, jakby czytała w moich myślach. Przesunęłam się lekko w lewo, ale ona poszła za mną. -Mam idealny słuch. -Kim ty jesteś? -Z czasem się dowiesz.-uśmiechnęła się tajemniczo i wbiła ostrze w mój nadgarstek. Znowu krzyknęłam. Ona to wie, jak dręczyć myszki...Umrę w męczarniach wykrwawiając się na śmierć...Stało się coś, czego nie chciałam doświadczyć. Wbiła sztylet w mój brzuch. Nie miałam siły na krzyczenie. Wyszeptałam tylko “Pomocy”, kaszlnęłam i stopniowo traciłam zmysły. Zanim straciłam przytomność, zauważyłam jakąś młodą myszkę, która odwróciła uwagę dręczycielki. Potem jeszcze widziałam sylwetkę, która podniosła mnie i zaniosła do domku. Zdołałam wyszeptać ciche, słabe i chrypliwe “Dziękuję.”. *** Usłyszałem jęki. Wstałem z łóżka i podszedłem do Elisabeth. Leżała na łóżku trzymając się za brzuch, miała bolesny wyraz twarzy. Znowu coś się jej dzieje. Usiadłem koło niej. Uspokoiła się trochę, ale starałem się nie zasnąć, co było trudne, bo byłem bardzo zmęczony. Westchnąłem. A co jeśli dostała za duża dawkę wampirzego jadu? Rano obudziła się przecież cała mokra, a w nocy się trzęsła. W sumie nie znalem objawów, ale bardzo się o nią obawiałem. Zaczęło wschodzić słońce. Tamtej nocy mniej więcej o tej porze Elisabeth zaczęło dziać się coś złego. Teraz na pewno nie mogłem zasnąć. -Co z nią?-usłyszałem głos Kaprine. -Narazie spokojna… -Pozazdrościć takiego przyjaciela.-ziewnęła Lassie.-Idę kupić jakieś jedzenie. Poszła do zasłoniętej części pokoju i przebrała się, a potem wyszła z naszej małej chatki. Kaprine zasnęła a ja znowu siedziałem sam. Przymknąłem oczy i chyba zasnąłem. Gdy się obudziłem, słońce było już wysoko. Elisabeth kaszlnęła, jęknęła i znowu chwyciła się za brzuch. Zaczęła się trząść mocniej niż tamtej nocy. Nie wiedziałem co robić, więc zacząłem głaskać ja po ramieniu. -Elisabeth...Obudź się… Nic to nie dawało, spróbowałem jeszcze raz. -Elisabeth! Przestała drżeć. -Elisabeth… -Tak…? Wytłumaczyłem jej, co działo się z nią tej nocy. Nie dałem rady siedzieć przy niej dłużej. Czułem, że mam wilgotne oczy, wyszedłem i skierowałem się do shamana. W tym momencie rozległ się dzwonek. Poczułem zimny dotyk śnieżki na pyszczku i usłyszałem śmiech. -Ładnie to tak..? -Sorki. Mam na imię Morty. -Nie jesteś za mały na survivor?-sądząc po jego wyglądzie, miał ok.12 lat. -To długa historia. -Jasne, rozumiem. Nie było widać shamana, więc odszedłem na bok, a Morty poszedł na przód. Usłyszałem krzyki. Potem podbiegł do mnie mój nowy kolega i powiedział, że ktoś atakuje shamana. To już drugi raz. Biedny shaman. Po chwili dodał, że musimy mu, a raczej jej pomóc. Spojrzałem w kierunku shamanki. Fioletowłosa mysz ze sztyletem dźgała ja raz po raz. Najpierw było ramię, potem nadgarstek. A teraz celowała w brzuch. Ranna miała włosy w kolorze pastelowego różu, ale Elisabeth stwierdziłaby, że jestem daltonistą i zaczęła by się wymądrzać, że to łososiowy. Wracając do sytuacji, dziewczyna potwornie cierpiała. Wyglądała dokładnie jak Elise. I wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Serce zaczęło mi walić, krew szumiała w uszach. To przecież JEST Eli. Na szczęście, mój nowy, młodszy kolega wymyślił plan. On odciąga uwagę fioletowłosej, a ja zabieram Elisabeth. W tym momencie ta psychopatka wbiła nóż w brzuch Elisy, a ja czułem się, jakbym miał zaraz zemdleć. Zbrodniarka odbiegła w stronę tańczącego Morty’ego zostawiając wykrwawiającą się Elisabeth samą. Podbiegłem do niej i ja podniosłem. Wydusiła z siebie “Dziękuję” i straciła przytomność. Pobiegłem do chatki i położyłem ranną na łóżku. -Kaprine, podaj apteczkę, szybko, błagam! Zerwała się na równe nogi i przyniosła mi torbę z lekami. -Czy ona ja tak pokaleczyła? Przytaknąłem. Rana na brzuchu Elisabeth krwawiła mocno. W końcu jednak udało mi się to opanować i Elisabeth leżała już spokojnie na swoim materacu i żyła, co było najważniejsze. Usiadłem koło niej i załamałem się. Tego wszystkiego było zbyt wiele. Najpierw przeze mnie zwichnęła łapkę, potem przeze mnie dostała wampirzy jad, teraz przeze mnie ktoś ją zaatakował. Gdybym w tych wszystkich sytuacjach jej pilnował, nie miałaby nawet siniaka. Nie wiem, co bym bez niej zrobił. Tatuaże na jej ciele błyskały słabym światłem, jak zepsuta żarówka. Wkrótce jednak sen opadł na moje powieki dając mi chwilę wytchnienia w tej okropnej sytuacji. Otworzyłam oczy. Nóż nadal był wbity w mój brzuch. Nie czułam bólu ani słabości. Nade mną cały czas stała tajemnicza myszka. Miałam ochotę strzelić w nią kulą z racji tego, że nadal byłam shamanem. Podniosłam się i wyczarowałam kulę. Ale ona tylko przeniknęła dziewczynę nie krzywdząc jej. Poczułam, że mogę się unosić, mimo, że nie należę do Władców Wiatru. Spojrzałam w dół i ujrzałam...siebie samą. Leżałam w kałuży krwi nie oddychając. Umarłam. -Haha, Itsu zawsze zwycięża!- zaśmiała się morderczyni. Teraz przynajmniej wiem, jak ma na imię. Ale to nie zmieniało faktu, że nie żyję. Otworzyłam oczy. Tym razem obudziłam się sama, nikt mnie nie wołał mówiąc, że coś ze mną nie tak. Była ciemna noc, księżyc w pełni rzucał srebrne światło na świat. Spojrzałam na swoje łapki. Nie było na nich tatuaży, ale zauważyłam bandaż w miejscu rany na nadgarstku. Ktoś mnie uratował. Ostatnie co pamiętam, to właśnie to, że ktoś mnie podniósł. Miałam szczerą nadzieję, że to Joseph. Wyszłam na dwór, miałam ochotę się przewietrzyć. Jak na styczniową noc, było całkiem ciepło. Natknęłam się na mysz z bambusem w pyszczku. -To ty.- powiedziała oglądając mnie uważnie. -Jak to, ja?- nie rozumiałam, o co mu chodzi. -To ciebie Itsu prawie zabiła, co nie? -Taaaak...Ale czekaj, skąd ty wiesz, że ma na imię Itsu? -Kiedy indziej Ci opowiem. Jak się czujesz? -Spoko. Trochę jeszcze boli, ale jest ok. Spojrzałam na niebo. Było takie piękne tej nocy. Gwiazdy świeciły prawie tak mocno, jak księżyc. -Każdy teraz cię zna. -Jak to? -Każdy słyszał o tym, że Itsu cię napadła. Pokiwałam głową. Nie lubiłam być w centrum uwagi, zwłaszcza jeśli każdy wygaduje , że “Jesteś ofiarą przemocy” i inne bzdury...Dam sobie radę sama, nie chcę, żeby się nade mną użalali. -Jak długo byłaś przytomna? -Ostatnie co pamiętam to to, że Itsu podeszła do innej myszy i ktoś mnie podniósł. -Nie ma za co.-uśmiechnął się dumnie. -Naprawdę? Bo wiesz, ja mam 17 lat, ty jakieś 10… -Ekhem!-przerwał mi- Po pierwsze, mam 12 lat! A po drugie, ja odwracałem uwagę. Zabrał cię mój kolega Joseph. -Joseph?- cieszyłam się, ale byłam szczerze zdziwiona. -Tak. A żebyś wiedziała, jak on się przejął! Nie zdążyłem odprowadzić Itsu na bezpieczną odległość, a on już do Ciebie skoczył! Wyglądał, jakby kochał cię nad życie. Zarumieniłam się. Wiedziałam już, że on coś do mnie czuje, pocałowaliśmy się. Ale żeby aż tak…? -Muszę lecieć. Pa! Zauważyłam, że niebo zaczęło szarzeć, a chwilę potem rumieniło się soczysta czerwienią. Uwielbiałam wschody słońca. Powietrze było zimne, ale mnie coś rozpalało od środka. Położyłam się na trawie i przymknęłam oczy. Wdychałam rześkie, zimowe powietrze. Miałam ochotę wyjść z tego survivoru i odpoczywać w moim ogródku, tak jak kiedyś. Spotkać się z rodziną, stoczyć wojnę na śnieżki z rodzeństwem i napić się gorącej czekolady mamy. Poczułam jedną, maleńka łzę spadająca na trawę. Nie chciałam płakać, nie tutaj, nie teraz. Pomyślałam o miłych rzeczach. Ciepła woda. Plaża. Jeszcze nigdy nie byłam tak bardzo uspokojona od czasu wejścia na survivor. -Elisabeth! Mimowolnie westchnęłam ale leżałam dalej. -Wszystko dobrze?! Nie odpowiedziałam. To już nie można pobyć trochę samej? -Elisabeth!- teraz głos był naprawdę przestraszony, wręcz zrozpaczony. -Czego chcesz?!-uniosłam się nagle, zdenerwowana. Joseph siedział przede mną przestraszony nie na żarty. Od razu pożałowałam ignorowania jego wołań. -Przepraszam...Chciałam się przewietrzyć. -Naprawdę, myślałem, że znowu ta dziewczyna cię zaatakowała, czy coś… -Fajnie, że się tak o mnie troszczysz. Ale ja naprawdę nie jestem małym dzieckiem, potrafię sobie poradzić. -Radzisz sobie tak, że przez dwa dni byłaś nieprzytomna. Ta wiadomość mnie zszokowała. -Aż dwa dni…? Pokiwał głową. -Wiesz, już myśleliśmy, że się nie obudzisz… Wtuliłam się w niego. Tego potrzebowałam. -Dziękuję ci. -Za co? -No, wiesz… Za to , że zabrałeś mnie od Itsu. -Nie ma sprawy. Itsu to ta dziewczyna? -Tak. Siedzieliśmy tak chwilę. Chciałabym, żeby zawsze było tak spokojnie. -Wracajmy do miasta.-szepnęłam. -Dobrze. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. -Tam, głęboko w lesie jest wyjście z survivoru. Przeprawa tam jest bardzo niebezpieczna, bardziej niż survivor, ale...Możemy spróbować. Pobiegłam do naszej chatki. Chwyciłam torbę i zaczęłam pakować moje rzeczy. Robiłam to na tyle głośno, że Lassie i Kaprine obudziły się. -Elisabeth! Tak się cieszę, że nareszcie się obudziłaś!- krzyknęła Kapi. -Co ty robisz?-zapytała zdezorientowana Lassie. -Pakuje się. Wracam razem z Josephem do domu. -Słucham? -Wracamy do domu. Idziecie z nami? Spojrzały po sobie. -Zgoda.-powiedziały jednocześnie. W tym momencie do domku wszedł Joseph. -Wyruszamy jutro w południe. Mimo to, możecie zacząć się pakować. Idzie z nami jeszcze ktoś. W wejściu stanęła ta myszka, z którą rozmawiałam w nocy. -To jest Morty. Resztę dnia spędziliśmy całkiem miło, rozmawiając i umykając przed kulami. Od czasu do czasu widziałam Itsu, która raniła shamana. Wieczorem graliśmy w karty. W końcu jednak wszyscy zasnęli, więc i ja nie miałam wyboru. *** Znowu byłam shamanem. Itsu podeszła do mnie, tym razem całkiem spokojnie. -Wiem, co masz zamiar zrobić. Nie uciekniesz tak łatwo. Wyjęła nóż z torby i zaczęła przejeżdżać palcem po ostrzu. -Nieźle wybrnęłaś. Ale tym razem nie będzie tak łatwo. Twój kochany Joseph już cię nie ocali. Uważaj, Elisabeth. Zniknęła zostawiając mnie samą. Obudziłam się. Wiedziałam, co się teraz wydarzy. -Chyba nie muszę ci mówić, że się trzęsłaś.-powiedział całkiem spokojnie Joseph- A tobie pewnie śniła się Itsu. Pokiwałam głową. -Coś mówiła? -Nic takiego…-skłamałam. -W każdym razie, wyruszamy. Wstał z materaca, zarzucił sobie plecak na ramię i wyszedł razem z Mortym. -Czekamy przed wejściem do lasu.-krzyknął jeszcze i już go nie było. Kaprine wzięła torbę, a Lassie zawiązała chustę na głowie. -Ruszamy.-oznajmiła z uśmiechem. Szliśmy lasem. Przez łyse gałęzie prześwitywało zimne, słabe światło słoneczne. Na ziemi leżało mnóstwo rozkładających się liści, które były pokryte lekkim szronem. Szczerze mówiąc, nic się nie działo. Po prostu maszerowaliśmy dróżką wśród drzew. Mam skłonność do rozmyślania o różnych rzeczach w dziwnych lub nudnych sytuacjach. Tak jak wtedy , gdy Itsu mnie atakowała. Ale zazwyczaj moje myśli dążą do sensowniejszych tematów, a że miałam czas, postanowiłam zastanowić się nad moim snem. Itsu mówiła tam coś w stylu “Teraz nie będzie tak łatwo. Twój kochany Joseph już cię nie ocali. Uważaj Elisabeth.”. Tylko po co miałaby mnie ostrzegać? I przed czym? Może mi się zdaje, ale ona nie chce, żebym żyła, więc równie dobrze mogłaby mnie nie ostrzegać. Zostawić na pożarcie wilkom, czy coś… W tej chwili usłyszałam jakiś szmer. Rozejrzałam się. -Wszystko ok? -Tak. Joseph przyglądał mi się uważnie, ale po chwili sobie odpuścił, a ja wróciłam do swoich myśli. Byłam lekko zaniepokojona. Podobno jest tu niebezpieczniej niż na survivorze, a w dodatku miałam ten ostrzegawczy sen… Ponownie usłyszałam szelest. Obejrzałam się przestraszona za siebie, ale nikogo nie było. -Ej, na pewno wszystko w porządku? -Mhm…-odparłam zamyślona. -Ok. Mówił coś jeszcze, ale mój umysł zdawał się tego nie rejestrować. -Elisabeth! -Hm? -Pytam się o coś… -Umh...Yyy, no tak…-nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Morty zarechotał, a dziewczyny uderzyły się łapką w twarz. -Pytałem się- odparł zirytowany- co Ci się śniło. - Nic, nieważne… -A właśnie, że ważne. -No właśnie nie! -Dlaczego taka jesteś?-zdenerwował się. -Jaka?-unioslam brew Mruknął coś pod nosem i więcej się nie odezwał. Coś przeleciało nad nami. Stanęliśmy i zaczęliśmy się rozglądać. Zauważyłam shamana lecącego prosto na nas. Zatrzymał się w powietrzu i zaczął coś wyczarowywać. -Totem…-szepnęła Lassie -Chować się!- wrzasnela Kaprine wskakujac w gęste krzewy. Ja natomiast wskoczylam za drzewo i usłyszałam niewiarygodny huk. Kule spadły na nas jak nagły i potężny grad. Gdy się skończyło, wyszłam zza drzewa. -Wszystko w porządku?- wysapałam. Kapi wynurzyla się spomiędzy gałązek. -Ja żyję. -Ja też.- oznajmiła Lassie zeskakując z niskiego drzewa. Zardzewiała blacha leżąca przy mojej łapce zadrgała i została odrzucona w tył. -To...Było… ŚWIETNE!- wykrzyknął Morty. -No dobra, a gdzie Joseph?- rozejrzała się Kaprine. -Tu…-jęknął wyłaniając się z liści. -Wszystko dobrze?-przestraszyła się Lassie. -Tak… Usłyszałam trzask i Morty upadł na ziemię. -Co jest…? -Duchy.- odparła Kaprine. -To znaczy? -To takie iskry, które odpychają różne rzeczy. Shaman ich czasem używa. Poczułam siłę powalającą mnie na liście i uderzyłam głową w kamień. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Słyszałam kolejne trzaski i głosy moich przyjaciół. Spróbowałam się podnieść, ale coś znowu przygniotło mnie do ziemi. Ponownie uderzyłam w kamień i zemdlałam. *** Poczułam ucisk w łapkach i niewiarygodny ból w czaszce. Otworzyłam oczy, ale obraz był zamazany. Widziałam tylko jakąś sylwetkę przechadzającą się przede mną. -Tak, mam ją.- powiedziała, a obraz się wyostrzył. To była Itsu. Zdusiłam w sobie krzyk i zamarłam bez ruchu. -Jest nieprzytomna, ale żyje.- odparła do słuchawki. -Dobra, pa. Nastawiła uszu. Serce mocniej mi zabiło. -A więc obudziłaś się… I uderzyła mnie w głowę patelnią, a ja znowu straciłam przytomność. Otworzyłam oczy. Świat przede mną wirował, głowa zdawała się odpadać. Usiadłam. -Hej. Wszystko dobrze?- usłyszałam męski głos. Przede mną siedział Joseph. -Aha. -jęknęłam. -Porządnie uderzyłaś w ten kamień. Rozejrzałam się po lesie. Niektóre drzewa miały połamane gałęzie, ale gdyby nie to, nie byłoby śladu po atakach szamana. -Skończyło się? -Tak. Odetchnęłam z ulgą. Nie miałam ochoty na kolejne stracenie przytomności. -Może się tu zatrzymany? -Jestem za.-odezwał się Morty bawiący się patykiem.-Zmęczyłem się. Joseph zastanowił się chwilę, po czym zapytał: -Dziewczyny, co wy na to? -Może być. - Kaprine wzruszyła ramionami. Lassie mruknęła coś w stylu “Jak tam chcesz”. Sprawiała wrażenie obrażonej. -A gdzie śpimy? -Może szałas…- podsunęła Kaprine. Dźwignęłam się na nogi. -Pójdę poszukać jakichś patyków. Joseph otworzył pyszczek, żeby coś powiedzieć, ale Morty go prześcignął. -Idę z tobą! Poszłam szlaczkiem w głąb lasu, a Morty pobiegł za mną. -Coś pomiędzy wami jest. -Co? -No, pomiędzy tobą a Josephem. Zamurowało mnie. W sumie tak bardzo się nad tym nie zastanawiałam. -A co cię to tak właściwie obchodzi? -No nic. Tak sobie mówię. Podniosłam parę złamanych gałęzi odpowiednio grubych i długich na szałas. Morty zrobił podobnie. -Lubię go. A on lubi mnie.-odparłam po chwili. -Taaak, lubi Cię. Zdecydowanie. -Masz coś do tego?-uniosłam brwi. -Nie.-zaśmiał się. -Musi Cię strasznie lubić, skoro bezmyślnie skoczył do Ciebie w pobliże tej Itsu. Zadrżałam. Dotknęłam miejsca zadania rany na brzuchu. Nadal był tam bandaż. Przypomniałam sobie wszystko, co wtedy się wydarzyło. To było jakieś 5 dni temu, a zdawało mi się, jakby minęły miesiące od tego zdarzenia. Tak dużo się działo. -Uh...Nie przypominaj mi o tym. -Bardzo bolało? Jezu, ciekawe jak to jest. -Znając nasze szczęście, niedługo się dowiesz. Zebraliśmy już wystarczająco dużo gałęzi, więc wróciliśmy. Rzuciłam patyki na ziemię. -Mamy jakiś sznurek? Nóż? Joseph wyciągnął z plecaka sztylet. -Skąd to masz…?- zapytałam zdziwiona. -Właściwie to sam nie wiem.- odrzekł przyglądając się ostrzu. -Ok, ja mam sznurek. -zgłosiła się Kaprine. Morty zaczął ostrzyć końce kiji, a ja i Kaprine związywałyśmy je tworząc stożek. Joseph i Lassie zajmowali się ocieplaniem szałasu- zakrywali dziury liśćmi, a na koniec wyściełali środek naszego schronienia. Po około godzinie namiot był gotowy, a słońce chyliło się ku zachodowi. Wyjęłam z plecaka prowiant i rozdałam każdemu porcję jedzenia. Jedliśmy w ciszy. W końcu Morty oblizał łapki i odezwał się. -Macie jakieś koce? Zimno się robi. Kaprine wyjęła z torby 3 duże pledy. Morty zaniósł je do środka. -Musimy pełnić warty. -stwierdziła Lassie. -Mogę pierwsza, nie jestem zmęczona. -Ok. Dziewczyny zjadły i wskoczyły do środka. Joseph zrobił podobnie. Usiadłam przed naszym prowizorycznym domkiem i spojrzałam w niebo. Gwiazdy błyszczały, zapewne układając się w jakieś konstelacje, których nie znałam. Z wnętrza namiotu słyszałam chrapanie i spokojne oddechy. Coś zaszurało i podszedł do mnie Joseph. -Hej- powiedział cicho. -Nie powinieneś spać? -Nie mogłem zasnąć. Zaśmiałam się cicho. -W dziesięć sekund nie zaśniesz. Uśmiechnął się. Pierwszy raz od wielu dni na jego twarzy zagościł taki spokój. Oparłam się o jego ramię. -Jest taka cicha noc. Od dawna tego nie czułam. -Ja też nie. -przyznał. Ziewnęłam. Nagle poczułam ogarniające mnie zmęczenie. -Idź spać. Ja poczekam. Opadły mi powieki. *** Obudziłam się niezwykle wyspana zważywszy na to, że nie miałam żadnych koszmarów. Mimo to, nadal była noc i księżyc wisiał wysoko na niebie. Josepha nie było, byłam okryta pledem. Zajrzałam do środka. -Hej, co tak… Zamarłam. Nikogo nie było. Po głowie zaczęły mi krążyć czarne sceny. Wszystkich porwano. Pozabijano. Otrząsnęłam się z tych myśli. -Joseph? Kaprine? Morty? Lassie?- zawołałam rozpaczliwie. Cisza. I nagle poczułam uderzenie w tył głowy. *** Pewnie się domyślacie, co się stało. Zostałam uderzona patelnią. Gdy otworzyłam oczy, coś wbijało mi się w łapki. Spróbowałam nimi poruszyć, ale były związane. Plecami wyczuwałam gładką, zimną powierzchnię. Znajdowałam się w jakimś szarym pomieszczeniu. Chciałam wstać, ale nogi też były związane. Usłyszałam zduszony krzyk. Koło mnie siedzieli moi przyjaciele. Wszyscy byli przytomni, oprócz Morty’ego. “Chciał, to ma”, pomyślałam. Próbowałam krzyknąć, ale nie mogłam, bo pyszczek miałam zaklejony solidną taśmą klejącą. Na podłodze leżała patelnia. Świetne narzędzia zbrodni. Patelnia i taśma. Nagle metalowe drzwi w kącie sali otworzyły się i stanęła w nich Itsu. Nastawiła uszu, wsłuchując się w naszej oddechy. -Wygląda na to, że się obudziliście- mruknęła.-Witam w mojej kryjówce. Kaprine zaczęła się rzucać usiłując coś krzyknąć, ale nie dała rady, taśma trzymała mocno. Oparła się ze zrezygnowaniem o ścianę. Itsu zaśmiała się cicho. -Rozumiem twoją rozpacz. Ale spokojnie, niedługo wszyscy…-zawahała się- No, prawie wszyscy stąd wyjdziecie. Jak to PRAWIE wszyscy? Ktoś tu zostanie? Zerknęłam z nadzieją na Josepha. Mam nadzieję, że zrozumiał mój przekaz: “Masz przy sobie nóż?”. Przez chwilę rozszerzył oczy, jakby przypomniał sobie o włączonej kuchence w domu. Potem jednak na jego pyszczku pojawiło się coś na kształt szelmowskiego uśmiechu, ale taśma psuła cały efekt. Nagle jęknął i osunął się bezwładnie na ziemię. Patrzyłam na niego zaskoczona, a Lassie była widocznie przerażona, ale on tylko puścił do nas oczko. Itsu stanęła jak wryta. -Który to? Zaczęłam cicho piszczeć , dając do zrozumienia, aby odkleiła to diabelstwo z mojego pyszczka. Z lekkim trudem odnalazła moją twarz i zdarła taśmę. Odetchnęłam z ulgą. -To ten obok mnie! Coś mu się stało!- zawołałam z udawaną rozpaczą. Zauważyłam, że Morty powoli odzyskiwał przytomność. Reszta patrzyła się na mnie jak na wariatkę. Itsu wytężyła słuch. Wydała cichy odgłos strachu. -Oh- starała się ukryć emocje, ale słyszałam, jak głos jej drżał.- Wyniosę go. O jednego mniej. Pociągnęła Josepha za nogi i zostawiła go w końcu sali. -Matko!- oburzyłam się.- Jak możesz go tak zostawić?! On umarł, a ty nawet go nie rozwiążesz? Rozumiem, że jesteś zła, ale każdy powinien mieć szacunek do zmarłych! Wyglądała na zaskoczoną. W końcu jednak uwolniła Josepha z więzy. Ujrzałam delikatny uśmiech ulgi na jego pyszczku, ale Itsu była na szczęście niewidoma. Podeszła do nas i poruszyła uszami. -O, kolejny się obudził. Morty zaczął się wyrywać z lin, a gdy dostrzegł Josepha, jeszcze bardziej spanikował. -Spokojnie. Na każdego przychodzi pora.- zaśmiałam się. Może brzmiało to okrutnie, ale nie mogłam powiedzieć mu prawdy. Na wyjaśnienia będzie jeszcze czas. W tym czasie Joseph poruszył się i cicho złapał za patelnię. Itsu ledwie zdążyła się zorientować, już leżała na podłodze. -To się nazywa aktorstwo. -zaśmiał się Joseph. -Zaklaskałabym, ale nadal jestem związana- odezwałam się z lekkim wyrzutem. -Uwolnij nas, mój wybawco. Przeciął nożem nasze liny i zerwał taśmę z pyszczków reszty. Lassie nadal wyglądała na zszokowaną. -Ale ty… Ty… Umarłeś… -No co ty! To był mój plan -zwrócił się do mnie- A Elisabeth go idealnie zrozumiała. Uśmiechnęłam się. -Chodźmy już, zaraz się obudzi. Doszliśmy do drzwi , które prowadziły na schody. Wspięliśmy się po stopniach i wyszliśmy na świeże powietrze. -Jesteśmy w tym samym lesie. Tam jest nasz szałas- Morty wskazał łapką na mały trójkącik wśród drzew. Gdy dotarliśmy na miejsce, zaczęło się ściemniać. Rzuciłam się na koc w namiocie i ziewnęłam. -Jestem taka zmęczona… -To dobranoc-uśmiechnął się ciepło Joseph i zarzucił na mnie koc. Dręczyła mnie myśl o Itsu. Powiedziała, że z jej kryjówki wyjdzie PRAWIE każdy. To oznacza, że jedna, czy nawet więcej osób miało tam zostać. Ale dlaczego…? Nie myślałam nad tym jednak długo, bo zamknęłam oczy i zasnęłam. Obudziły mnie promyki słońca prześwitujące przez dach namiotu. Wyszłam na zewnątrz przeciągając się i zobaczyłam moich przyjaciół siedzących przy ognisku. Lassie robiła jajecznicę. -No nareszcie-odezwał się Morty.-Teraz tłumacz wszystko, co się wczoraj wydarzyło. Usiadłam przy nich, a Lassie rozdała nam po talerzu jajecznicy. Zaczęłam opowiadać, jak siedzieliśmy z Josephem przed namiotem, jak obudziłam się w środku nocy i zostałam uderzona w tył głowy patelnią, no i oczywiście o genialnym planie Josepha. Gdy skończyłam, wszyscy patrzyli się na nas z podziwem. -No dobra-Kaprine nieco spoważniała.-Ale Itsu mówiła coś o tym, że ktoś zostanie w jej bazie. -Sam nie wiem, co o tym myśleć-przyznał Joseph. -Może ktoś jest jej potrzebny? -Do czego niby?-zaśmiałam się. Zapanowało milczenie. Wszyscy mieli zamyślone miny. Właśnie skończyłam śniadanie, więc odłożyłam talerz. -Jesteśmy za blisko jej kryjówki-odezwał się Morty.-Ona już wie, gdzie jesteśmy. -No tak. A poza tym, chcemy dojść do miasta. Jesteśmy tu po to, żeby uciec z survivoru-przypomniała nam Lassie. Właśnie. Miałam dość przeżyć. Mieliśmy przecież uciec przez ten las do miasta, a nie bawić się z jakąś Itsu. -Musimy ruszać dalej. Nie możemy się tu zatrzymać, to niebezpieczne. Poza tym, musimy zrobić to, o czym mówiła Lassie-powiedział Joseph. Wzięliśmy nasze koce i plecaki z namiotu i wyruszyliśmy. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. -A jeśli ktoś z nas będzie szamanem? Co wtedy? -No...Wiesz…-zaczęła Lassie, ale nie skończyła. -Wydaje mi się, że po prostu pojawi się na spawnie dla szamanów i tam będzie zabijał myszki-odezwał się Morty. -Ale wróci do nas potem, prawda?-zaniepokoiła się Kapi. -Raczej tak. Uspokoiłam się nieco. Myślałam, że taki ktoś będzie zmuszony zabijać NAS. A takiego ataku już bym raczej nie przeżyła… *** Po jakichś dwóch godzinach marszu na mrozie, łapki zaczęły mi drętwieć od zimna. Niebo zaszło chmurami i zrobiło się nieprzyjemnie szaro. Joseph powęszył trochę. -Będzie padał deszcz-stwierdził. -Skąd to wiesz?-zaciekawiła się Kaprine. -Wyczuwam. -Więc może się gdzieś schowamy? -Problem w tym, że w czasie burzy lepiej nie być blisko drzew-powiedziała Lassie. -No to mamy problem. Jako że byliśmy w lesie, wszędzie otaczały nas drzewa. Słyszałam o wielu wypadkach związanych z burzą w lesie. Pioruny trafiały w korony drzew podpalając je i prowadząc do pożaru całego lasu. Czasem taki ogień był gaszony, ale zazwyczaj dawano mu się samemu wypalić. To byłby dopiero problem. -To co robimy? Zrobiło się tak zimno, że widziałam wyraźnie powietrze wydychane przez moich towarzyszy. Zatrzęsłam się. Jedyne, co na sobie miałam to moje futerko. -Musimy się gdzieś zatrzymać. Będzie o to trudno, zważywszy na to, że szałas nie jest już taki bezpieczny-Joseph zerkał to na mnie, to na Kaprine i resztę, jakby oceniając ile jeszcze wytrzymamy na takim mrozie. Poczułam delikatne, zimne ukłucie na skórze. Potem kolejne, a wraz z uszczypnięciami moje futerko pomału zaczęło wilgotnieć. -Za późno-mruknął Morty.-Zaczęło padać. W końcu lodowaty deszcz rozpadał się na dobre. Zmokłam do suchej nitki już po paru minutach stania na deszczu. Lassie zaczęła kichać. -Zaraz wszyscy się rozchorujemy…-zmartwił się Joseph. -Albo zmienimy się w rzeźbę lodową-dodała Kaprine. Rozglądałam się po lesie w poszukiwaniu schronienia, ale na nic. Deszcz był tak silny, że przenikał w ogromnych ilościach nawet przez najmniejsze szczeliny. Czułam, jak przeszywa mnie zimno i wilgoć. Rozbolało mnie gardło. -Nikt nie mieszka w tym lesie?-zapytałam lekko przyciszonym głosem. Pokręcili przecząco głowami. -Oh, świetnie. Przeczekamy burzę i o ile Bogini nie zabije nas piorunem, dostaniemy zapalenia płuc i umrzemy-burknęłam. Jak na potwierdzenie moich słów, niebo rozjaśnił grzmot. -Przykryjmy się wszyscy kocami i chodźmy dalej. Stojąc w miejscu nic nie zdziałamy-poradziła nam Lassie. Nie pozostało nam nic innego jak zrobić to i po prostu przeczekać deszcz, miejąc nadzieję, że jakoś nam się to uda. *** Burza już odchodziła, a deszcz przestał padać. Byłam przemoczona, zmarznięta i czułam, jakbym dostała jakiejś grypy. Mimo to szłam dalej, bo jakbym powiedziała coś o tym, że źle się czuję, to od razu by była wielka afera (wywołana oczywiście przez Josepha). Zamiast rozmyślania nad tym, że jestem wycieńczona i prawdopodobnie chora, zaczęłam przypominać sobie stare, dobre czasy (które w sumie aż tak stare nie były). Przypomniałam sobie tą noc, kiedy poznałam Morty’ego. A jako, że mam tendencję do zadawania pytań w niewłaściwym miejscu i czasie, nasunęła mi się do głowy pewna myśl. -Morty? -Hm? -Pamiętasz, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy? Zmarszczył brwi, jakby przypominając sobie to wydarzenie. -Tak-odrzekł po chwili. -Wtedy mówiłeś, że skądś znasz imię Itsu. Skąd? W jego oczach dostrzegłam panikę, jakbym tym pytaniem otworzyła jakąś puszkę Pandory. -Chwila, o co chodzi?-zapytała Lassie. -Ta, no właśnie. Przecież ja was poznałem, co nie?-Joseph drążył temat. -My się spotkaliśmy pierwszy raz w tę noc, kiedy zdecydowaliśmy się uciec z survivoru.-odparł Morty nieco spokojniejszy, że zmieniliśmy cel rozmowy. -Tak, ale nie zmieniaj tematu. Odpowiedz, skąd znasz imię Itsu? Wziął głęboki oddech. -My się tak jakby znamy. -Jak to znacie?-nie mogłam w to uwierzyć. Morty podrapał się w tył głowy. -Wiedziałem, że będziecie się mnie czepiać-westchnął. -Przecież nie mamy ci niczego za złe. Po prostu jesteśmy ciekawi-Kaprine pogłaskała go po ramieniu. -Kiedyś, gdy byłem na survivorze, Itsu mnie zaatakowała. Uznała, że jestem potężnym shamanem i zachęcała mnie do tego, żebym przeszedł na jej stronę. -No ale ważne, że się nie dałeś-stwierdziłam. Nagle Lassie wydała zduszony okrzyk. -Chyba już wiem, dlaczego ktoś miał zostać w jej kryjówce-powiedziała przerażona. Nagle wszystko stało się jasne. No oczywiście! -Morty, ona chciała Ciebie!-zawołałam. -Co?-roześmiał się.-Na pewno jej już przeszło. -Wszystko się zgadza! Wzruszył ramionami. Postanowiłam zakończyć dyskusję, ale wiedziałam swoje. Zerknęłam w stronę Lassie. Wyglądała na smutną i obciążoną czymś naprawdę ważnym. -Coś się dzieje?-zapytałam łagodnie. -Nie, nie...Wszystko dobrze. Kaszlnęłam. O tak, zdecydowanie złapałam jakieś przeziębienie. Było mi potwornie zimno. Czułam, że jeszcze przez dłuższy czas będę musiała się z tym męczyć. -Przydałyby się jakieś kurtki-Kaprine się zatrzęsła.-I nowe koce. -Niczego więcej nie mamy-westchnął bezradnie Joseph. -Zrobiłeś dla nas naprawdę wiele-przytuliłam się do jego ramienia.-Gdyby nie ty, siedzielibyśmy u Itsu albo leżeli martwi gdzieś pod drzewem. Uśmiechnął się lekko. Chyba poprawiłam mu tym humor. Szliśmy tak przytuleni, gdy zobaczyłam ogromne drzewo na środku drogi. -To chyba nie jest naturalne-stwierdził Morty. Stanęliśmy naprzeciwko pnia grubości małego domu. -Dziwne-Lassie dotknęła kory drzewa.-Jest naprawdę wielkie. A wygląda, jakby samo takie wyrosło. Puściłam ramię Josepha i podeszłam do drzewa. Obejrzałam je dokładnie. -Tu jest jakieś pęknięcie-oznajmiłam. Lassie podeszła do mnie i pchnęła delikatnie fragment kory. -Drzwi-szepnęła. Weszliśmy do środka. Był to spory pokój z drewnianym łóżkiem, stołem, krzesłami i szafą. -Jejku… -Driady-powiedziała cicho Lassie. -Co? -Driady to nimfy drzew-wytłumaczyłam, ale widząc niezrozumienie na twarzach Morty’ego i Kaprine, kontynuowałam.-W mitologii greckiej to były takie stworzenia mieszkające w drzewach. -Ah, no tak. Chyba miałem to na historii-przypomniał sobie Morty. -Ale one nie istnieją-stwierdził Joseph. -Skąd wiesz? -Bo to są tylko mity greckie… -Ale w historii Transformice też były o nich wzmianki-powiedziała Lassie. -No dobrze, dobrze. Ale to są jakieś wymyślone istoty-Joseph trzymał przy swoim. -Na twoim miejscu nie byłabym taka uparta-odezwał się miły, łagodny, dziewczęcy głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam szaro-białą mysz z pięknymi, falowanymi włosami w ołówkowym kolorze. Miała na głowie czarny wianek i trzymała biały wachlarz z szarą kropką na środku. Była naprawdę ładna. -Ty tu mieszkasz?-zdziwiła się Kapi. Przytaknęła. Skoro mieszka w drzewie, na pewno była nimfą. Ale nimfy zawsze kojarzyły mi się z radosnymi, kolorowo ubranymi dziewczynami. A ona wyglądała naprawdę smutno. Nawet ta plecionka z kwiatów spoczywająca na jej włosach była w ciemnym kolorze. Stała w progu drzwi z uśmiechem na pyszczku, ale w jej błękitnych oczach widać było przygnębienie. -Czyli jesteś nimfą?-zapytałam ostrożnie. -Dokładnie-obejrzała nas.-A co wy tutaj robicie? -Znaleźliśmy to drzewo… No i ciekawość wzięła górą. -Jesteście całkowicie przemoczeni-zauważyła nimfa, po czym wskazała na mnie i Lassie.-Jesteście chore. Nie jestem w stanie ocenić, jak bardzo. Chodźcie za mną. Dziewczyna klasnęła i z sufitu wysunęła się drabina. Weszłyśmy po niej na górę, a ona automatycznie się zamknęła. Znalezłyśmy się w malutkim pomieszczeniu, gdzie stały szafki z jakimiś tabletkami, herbatkami i ziołami. Pod jedną ze ścian stały łóżka. -Usiądźcie sobie na łóżku, a ja zobaczę, co wam jest. Na początku nie zwracałam uwagi na nasze zdrowie, ale teraz zauważyłam, że Lassie co chwilę pociąga nosem i kaszle. Mnie już od początku bolało gardło, ale jakoś tego nie zauważałam. Usiadłam na miękkim materacu obok Lassie, a nimfa wzięła jakieś pudełeczko z pyłkiem i posypała nim nasze głowy. -Wybaczcie, nie przedstawiłam się. Jestem Maggie. Mam… Oh, nigdy się w tym nie orientuję. Bo widzicie, nimfy inaczej liczą lata niż myszy. Poza tym, można określić też lata w ludzkich…-machnęła ręką.-Mniejsza z tym. Przyjrzała się nam uważnie. -No tak. Ty-wskazała na mnie.-Jesteś po prostu przeziębiona, ale ta druga ma jakąś grypę albo zapalenie płuc. Gdy Lassie, Elisa i ta dziewczyna weszły na górę, zostaliśmy sami. Kaprine zaczęła oglądać meble, a Morty wyszedł gdzieś na dwór. Trochę martwiłem się o dziewczyny, a o Elisabeth najbardziej. Podobno są chore. Wiedziałem, że powinienem ich bardziej pilnować, ale po prostu byłem bezradny. Teraz przynajmniej ktoś się nimi opiekuje. Po chwili ta “nimfa” zeszła na dół trzymając w ręku jakieś kartonowe pudełko. -Wybaczcie, że tak po prostu je zabrałam-zwróciła sie do nas.-Jestem Maggie. Zrobię wam herbatkę na odporność, bo wy też jesteście przemoczeni. A gdzie ten młody? -Morty wyszedł na dwór-oznajmiła Kapi. -A jak macie na imię? -Ja Joseph, a to jest Kaprine-odpowiedziałem.-A ty naprawdę jesteś nimfą? -Wiesz… W Transformice nimfa nieco różni się od tych nimf z mitologii greckiej. Zazwyczaj najważniejsi shamani drzewek mocy po prostu tchną cząstkę swojej mocy do roślin i tak powstajemy-podała nam filiżanki herbaty. Wypiłem trochę napoju. Spodziewałem się czegoś kwaśnego, ale napar był naprawdę dobry. Nie wiem, jak określić ten smak. -A dziewczyny?-przypomniała sobie Kaprine. -W sensie Elisabeth i Lassie?-z wyraźnym trudem przypominała sobie imiona.- Lassie musi trochę dłużej odpocząć, bo ma jakąś grypę. Elisa powinna tu niedługo zejść. Ulżyło mi. Nie jest aż tak źle, jak myślałem. -Jeśli chcecie wziąć kąpiel, to na dole jest łazienka-powiedziała Maggie i klasnęła. W podłodze zrobiła się dziura, wysunęły się schody. Kolejne tajemne przejście. Ciekawe, jakie jeszcze pokoje ukrywa. Kaprine rzuciła się do schodów. -Zajmuję! Klapa w podłodze zasunęła się i po łazience nie było śladu. W tej samej chwili do domu wpadł Morty. -Ktoś nas śledzi!-krzyknął. -Co? -Chodziłem sobie po lesie i zauważyłem jakąś mysz, która ukryła się przede mną za drzewo. Nie ukryła się najlepiej, ale to nie zmienia faktu, że zachowywała się podejrzanie. Kolejne kłopoty? Miałem ich już dosyć. Dziewczyny chore, Itsu też pewnie już szykuje na nas pułapkę. Masakra. Po chwili z góry wysunęły się schody. Schodziła po nich Elisabeth. Mimo tego, że jakieś 2 godziny spędziła na deszczu, wyglądała pięknie. Jej aksamitne, łososiowe włosy powiewały delikatnie podczas chodu. -Lassie sobie odpoczywa, powiedziała, że zaraz do nas przyjdzie-oznajmiła. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. -Ok, dosyć tego-Morty patrzył się na nas z delikatnym obrzydzeniem.-Mamy ważniejsze sprawy od waszych randek. Ktoś nas śledzi. -To znaczy?-zapytała Elisa. -No...W sumie , to nie wiem kto. Widziałem tylko jak ktoś chowa się przede mną za drzewo. -Na pewno? Nie zdawało ci się? -Nie. Dokładnie widziałem jakąś dziewczynę. Dopiero teraz zauważyłem, że Lassie już do nas zeszła i przysłuchiwała się rozmowie. Na jej twarzy malowała się mieszanina przerażenia i smutku. -Co jest?-zapytałem. -To wszystko moja wina-westchnęła. -Jak to? -Ta osoba, która cię śledziła...To moja siostra-zwróciła się do Morty’ego. -Co? Pokiwała głową. Zrozumiałem, że nie chce o tym mówić. Słońce zaczęło zachodzić. -Może chodźmy już spać. Jutro o tym pogadamy-zaproponowała Elisabeth. -Jasne. Zanim zdążyłem pomyśleć, cmoknąłem ją w policzek. Maggie klasnęła. Szczerze mówiąc, była tak cicho, że o niej zapomniałem. Wytworzyły się kolejne schody na dół. Zszedłem po nich i położyłem się do łóżka. Nie miałem pojęcia, jak bardzo byłem zmęczony. Imię:Elisabeth Wiek:17 Cechy:Miła,pogodna,trochę zadziorna,uparta. Imię:Joseph Wiek:17 Cechy:Łagodny,troskliwy,przyjacielski,odważny Można zgłaszać postacie wypełniając w komentarzu formularz: Screen: Imię: Wiek: Cechy: Podesłane przez czytelników: Imię: Kaprine Wiek: 15 Cechy: Nadmiernie odważna, nieco irytującą, ofiarną, uprzejma, nie ufna Imię: Lassie Wiek: 19 Cechy: uparta, miła, sprytna, dobrze shamanuje Imię: Morty Wiek: 12 Cechy: trolluje myszy na survivorze - jest mechanikiem i fizykiem, więc sobie bardzo łatwo radzi. zwykle spychanie myszek to dla niego tylko zabawa, chyba, że trafia na pro. jest przyjazny, troskliwy, śmieszny i szalony. Imię: Itsu Wiek: 27 lat Cechy: Ślepa, wyostrzony słuch, dzięki niemu skutecznie omija kule, na survivorze jest od parunastu lat, często atakuje brutalnie szamana, spokojna, kłamliwa, tajemnicza, Inne: Raz wampir rzucił się na nią, i podrapał pazurami po całym pysku... I oczach, przez co oślepła. Od tamtego czasu nosi czarną "szmatę" zakrywającą jej szare oczy. Na pysku oczywiście ma dwie blizny po pazurach. Imię: Maggie Wiek: 20 ludzkich Cechy: miła, uparta, sprytna, tajemnicza, wychowana w lesie, jest dobra Imię: Wicky (Czyt. Wiki) Wiek: 18 lat Cechy: zła, arogancka, nie miła, cwana, siostra Lassie Ha, nareszcie Morty i Itsu są w postaciach!:D Niedługo powinien pojawić się rozdział 9, jeśli będę miała wenę, to może nawet jutro.:D Dernière modification le 1467581580000 |
Aya_san « Consul » 1449081600000
| 0 | ||
/delete Dernière modification le 1452413100000 |
Niepamintam « Citoyen » 1449083520000
| 0 | ||
Czo dalej? 3: |
0 | ||
Radzę rozbudować wątek i pisać dłuższe rozdziały :) |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1449087360000
| 0 | ||
Ok,dzięki za rady,postaram się.:) |
Japanmousee « Citoyen » 1449266580000
| 0 | ||
Powodzenia ;) Dernière modification le 1457025660000 |
Karikob « Citoyen » 1449314520000
| 1 | ||
Radziłabym robić spacje po kropkach, przecinkach etc., bo trochę nieestetycznie to wygląda. Jak pozostali wspominali, dłuższe rozdziały. Widzę także pewne literówki i drobne błędy, ale poza tym nie jest źle. Powodzenia. |
Agussekxxxx « Citoyen » 1449811980000
| 0 | ||
Pisz dalej, plissss!!!! |
Awaryjnekuff « Citoyen » 1450188480000
| 0 | ||
Czo tam się ształo? ;-; |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1452008340000
| 0 | ||
Rozdział 5 opublikowany! Nareszcie... |
Myscribbles « Citoyen » 1452011040000
| 0 | ||
Genialne ^^ Czekam na 6 rozdział :D |
Agataxa « Censeur » 1452017100000
| 0 | ||
Ja zglosze postać później |
Agataxa « Censeur » 1452017460000
| 0 | ||
Imię: Kaprine Wiek: 15 Cechy: Nadmiernie odważna, nieco irytującą, ofiarną, uprzejma, nie ufna |
Aya_san « Consul » 1452023520000
| 0 | ||
Imię: Lassie Wiek: 19 Cechy: uparta, miła, sprytna, dobrze szamanuje |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1452074880000
| 0 | ||
malahania a dit : Przyjmuję.:> agataxa a dit : Przyjmuję.:) Niedługo dodam.;D |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1452345420000
| 0 | ||
Rozdział 6 już jest!:D Pod koniec pojawia się Kaprine zgłoszona przez Agataxa i Lassie zgłoszona przez Malahania. PS.Wieeeelkie dzięki za nowe postacie, kończyły mi się pomysły na fabułę.:> |
Agussekxxxx « Citoyen » 1452346380000
| 0 | ||
no nie, robisz więcej rozdziałów ode mnie!! czuję to!!! pobiją mnie!!! pobiją!! muszę się wziąć za swój fanfik! ...e tam, może jutro. dobra, masz postać: Imię: Morty Wiek: 12 Cechy: trolluje myszy na survivorze - jest mechanikiem i fizykiem, więc sobie bardzo łatwo radzi. zwykle spychanie myszek to dla niego tylko zabawa, chyba, że trafia na pro. jest przyjazny, troskliwy, śmieszny i szalony. |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1452349200000
| 0 | ||
agussekxxxx a dit : Heh.xD Ok, dzięki za postać, spróbuję ją wstawić do 7 rozdziału.xD |
Sexican « Citoyen » 1452361440000
| 0 | ||
Od pewnego czasu obserwuję ten FF... I przyznam, że ładnie go prowadzisz. Ślicznie są opisane akcje. Rzucę ci może postać, bo nie wiem, czy jest otwarte. Możesz ją użyć jako "Tą Złą". Imię: Itsu Wiek: 27 lat Cechy: Ślepa, wyostrzony słuch, dzięki niemu skutecznie omija kule, na survivorze jest od parunastu lat, często atakuje brutalnie szamana, spokojna, kłamliwa, tajemnicza, Inne: Raz wampir rzucił się na nią, i podrapał pazurami po całym pysku... I oczach, przez co oślepła. Od tamtego czasu nosi czarną "szmatę" zakrywającą jej szare oczy. Na pysku oczywiście ma dwie blizny po pazurach. |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1452368160000
| 0 | ||
cooleron a dit : Jejku, bardzo dziękuję.:) Oczywiście przyjmuję postać, przyda się czarny charakter.;D Niedługo powinna pojawić się razem z Morty w dziale "Postacie".;) |