[FF] Przyjaźń i zdrada |
![]() ![]() « Sénateur » 1449554160000
| 0 | ||
djarmyxdd a dit : Nie oznacza to od razu że skopiowałam, ale fakt, prolog usunęłam, bo Mesmera uświadomiła mi, że jego treść kompletnie nie ma teraz związku z treścią opowiadania, poza tym, był wymyślony na poczekaniu, a ja prologów niestety pisać nie umiem Jeśli masz zamiar na to odpisywać, jeśli ktokolwiek ma zamiar, proszę, róbcie to na priv. |
![]() ![]() « Sénateur » 1449600300000
| 0 | ||
Ten prolog znacznie bardziej pasuje do opowiadania, szczególnie jak tak przeczytałam połowę. I chyba bardziej zachęca do przygód :) |
![]() ![]() « Sénateur » 1449604680000
| 0 | ||
Mesmera a dit : Dziękuję Rozdział XIII Część I, Rozdział XIII "Oczyszczenie z zarzutów" Wokół było pełno krwi. Było też strasznie ciemno i zimno, albo z powodu moich ran tak mi się wydawało. Podszedł do mnie. W tych maskach wyglądaliśmy jak bracia. -Proszę, nie... -Uspokój się mięczaku, a wtedy być może nie zginiesz. Wyjął długi błyszczący przedmiot zza pleców. Sztylet. -Aale, potem będziesz miał straszne kłopoty- próbowałem ratować sytuację. -O mnie się nie martw- powiedział i się uśmiechnął- Lepiej martw się o siebie, bo raczej nie trafisz do dobrego miejsca.- wyszeptał, po czym wbił sztylet prosto w mój brzuch. A potem zapadła ciemność. Stoję obok kanapy, a przed twarzą migocze mi runa. W uszach cały czas słyszę nieznośny szept, nie mam pojęcia co on oznacza ani co mówi. Runa zaczyna kręcić się coraz szybciej, szept robi się coraz bardziej natarczywy, przechodzi prawie w krzyk. I nagle wszystko zwalnia. -Zmartwychwstanie.- szepcze. Czuję nagły impuls, by się odwrócić. Robię to i widzę przed sobą mysz. Czuję, że mój umysł wie, że jest ona ważna. Jej futro jest smoliście czarne, tak samo jak maska, którą ma na twarzy. Na szyi ma szal. W łapce trzyma nóż, celuje nim we mnie. Bierze zamach i.... Rzuca nim prosto we mnie. Nie mogę się ruszyć, choć miotam się we wszystkie strony. Nóż leci powoli, lecz się nie zatrzymuje. Mój zabójca zaczyna natraczywie powtarzać "już wiesz". Wpadam na genialny pomysł. -Jużwiemjużwiemjużwiemjużwiemjuuużwieeeemargh!!! A potem zapadła ciemność. Obudziłam się z bliżej nieokreślonym krzykiem. Zaraz, coś mi się śniło... Zaczęłam sobie przypominać mój lekko dziwny sen. Ten sen coś mi przypomina... Niczym kadry z filmu, przed moimi oczami przesuwają się obrazy z poprzedniego dnia. Czytanie książki, przemiana w szamana, upadek, dziwna postać odbijająca się w szybie, odkrycie własnej śmierci, zabezpieczanie chatki, stanie po śr... Moment, DZIWNA POSTAĆ ODBIJAJĄCA SIĘ W OKNIE? Po karku przeleciał mi dreszczyk grozy, lecz został szybko stłumiony przez nagły wybuch euforii. Eureka, wiem kto mnie zabił! Czyli ten sen to prawda... Niczym wiatr zbiegłam po schodach do jadalni i wysłałam Pawłowi szeptem wiadomość. =Paweł szybko teleportuj się do mnie szybko Pawełszybkooo!!!= Po chwili usłyszałam świst i zobaczyłam przed sobą przerażonego Pawła. -Mordują?! Grożą?! Krzywdzą?!- zapytał się oszołomiony. -Niee, głuptasie, odkryłam kto mnie zabił! Nie dość, że sama w sobie moja wypowiedź była dziwna, to jeszcze powiedziałam ją z takim entuzjazmem i radością... Pawła z początku zamurowało, lecz za chwilę cieszył się razem ze mną. Staliśmy na środku jadalni i śmialiśmy się niczym debile. Gdy Paweł w reszcie się ogarnął, to zapytał: -Ale jak to odkryłaś? -I wtedy uświadomiłam sobie, że moim zabójcą jest mysz ze snu! -Niesamowite...- skomentował. Co dziwne, wyglądał na dumnego ze mnie z powodu mojego odkrycia. Siedzieliśmy sobie w jadalni przy stole, opatuleni w koce i rozgrzani ciepłą herbatą, a za oknem wiał zimny, jesienny wiatr. Sięgałam właśnie po mój kubeczek, gdy nagle otworzyły się drzwi wejściowe do mojej chatki. Zamarliśmy na krzesłach. W drzwiach ukazała się ciemna mysz, chłopak. W masce i szaliku. Mój mózg natychmiast skojarzył fakty. To on... Zabójca. Jak on tu się dostał? Jak nas znalazł... Błyskawicznie zmieniłam się w szamana. To samo zrobił też Paweł. Mysz zdziwiona wyciągnęła jakiś ciemny, podłużny przedmiot zza pleców. Była to książka. -Emmm... Czemu celujecie we mnie kulami armatnimi?- zapytał przybysz. Dopiero teraz zauważyłam, że po wielu godzinach spędzonych z graczem na survivorze odruchowo przyzwałam cannona. Na pyszczku Pawła malowało się coś w rodzaju ulgi. Zupełnie jakby znał ową mysz. Opuściłam kulę. Teraz dostrzegałam, że to nie zabójca, lecz zupełnie inna mysz; jego futerko nie było tak smoliście czarne jak we śnie, poza tym, miało gdzieniegdzie rude plamy. Jego maska miała rude włosy, a szalik był w pomarańczowo czarne paski. Wstyd mi się zrobiło, że zaatakowaliśmy niewinną osobę. Chłopak ze strachu aż podniósł ręce do góry. Zmieniłam się z powrotem w mysz. Paweł uczynił to samo. Podeszliśmy do wciąż zestresowanego gościa i gdy miałam już zacząć go przepraszać, to Paweł wypalił: -Ja cię znam, to ty ode mnie pożyczałeś książkę? Potwierdzenie. A więc dlatego mógł tutaj wejść... Po ustaleniu personaliów naszego gościa, Sebastiana, zaczęłam mu tłumaczyć, dlaczego zaszła taka pomyłka. Gdy zaczęłam mówić o wyglądzie mojego zabójcy, to Sebastian wyraźnie się zamyślił. -Niedawno złapali takiego, trybunał, ponoć za morderstwo. Kolejne. Poczułam nagły przypływ emocji. Czy to prawda? Czy teraz już nie muszę się bać? -A skąd to wiesz?- nie mogłam się przełamać, aby mu uwierzyć. -Na Café jest burza właśnie o jakieś morderstwo, chyba to. Café? Naprawdę nie ma wiarygodniejszego źródła informacji, tylko CAFÉ?! No cóż trzeba to sprawdzić... -Chodźmy tam.- szepnęłam. "Nasze" Café, było czymś kompletnie innym od TEGO CAFÉ, które znają gracze. Tutaj myszy porozumiewały się za pomocą myśli, mogły więc przesyłać sobie nawzajem do umysłów melodie, obrazy i wspomnienia. Nie widziały siebie nawzajem. Miliony myśli przepływały nam przez głowę. To reklama jakiegoś pokoju, to jakieś dziwne rysunki, albo nowe gry Kuby... Kwintesencja Café. Siłą woli próbowałam skierować się do najintensywniejszego obszaru myśli. Wyczułam, że było tu pełno osób, każdy mówił, a raczej myślał, w tym samym czasie. Słyszałam pełno urywków relacji z tych zdarzeń, przed moimi oczami przesuwały się zdjęcia z miejsca morderstwa, jak i zdjęcia samego mordercy. Miałam już dość wsłuchiwania się w ten jazgot, więc zapytałam się, o co w tym wszystkim chodzi. Oczywiście, jak to na Café, od razu zwyzywali mnie od nieogarów i innych takich, a reszta najzwyczajniej w świecie mnie ignorowała. W końcu jednak ktoś się odważył i opowiedział mi szczegółową relację. Brzmiała ona, mniej więcej tak: "Stało się to w nocy. Dwaj hackerzy planowali rzeź w chatce plemiennej, lub jakiś rabunek, do końca nie wiadomo. Wszystko szło dobrze, dopóki się nie pokłócili, wtedy wywiązała się szarpanina, podczas której jeden wbił drugiemu nóż w brzuch. Gdy zdał sobie sprawę z tego, co zrobił (to chyba byli przyjaciele), to postanowił popełnić samobójstwo wbijając sobie nóż w brzuch. Zaalarmowane krzykami myszy mieszkające nieopodal wezwały trybunał, który uratował od śmierci niedoszłego samobójcę. Drugi zginął. Tak przynajmniej słyszałem." Potem ktoś pokazał mi zdjęcie z miejsca zbrodni, które było dość brutalne, lecz po chwili pod warstwą krwi dostrzegłam hackera, który kiedyś mnie uprowadził, Jakuba. Trochę żal mi się zrobiło widząc go martwego. Na kolejnym zdjęciu zobaczyłam niedoszłego samobójcę, mojego zabójcę. Faktycznie, to był on. W moje serce wstąpiło nieopisane uczucie ulgi. Chociaż i tak będę mieć koszmary po tych zdjęciach. Gdy wszyscy wróciliśmy do domu, to do wieczora siedzieliśmy w kuchni i relacjonowaliśmy sobie naszą podróż do Café, bo każdy trafił w inne miejsce. Zastanawia mnie tylko jedno; dlaczego hackerzy mieli takie same, czarne maski? Krrrwiście |
![]() ![]() « Consul » 1449829260000
| 0 | ||
Przeczytałam 3 rodziały części 1 i już sie wciągnełam! :D Masz talent do Opowiadań ;) Dodaje do Ulubionych ★ Dernière modification le 1449829320000 |
![]() ![]() « Sénateur » 1450214940000
| 0 | ||
^Dzięki Taki szybki rozdział, aby nie przedłużać Rozdział XIV Część II, Rozdział XIV "Śnieg" Dość długo nie wychodziłam z domu, bo wiecie, zimno na dworze, mordercy się pod płotem kręcą... Chociaż z tymi mordercami to chyba przesadzam. W Transformice nie ma jako takich pór roku, ale za to są eventy, które jakby wyznaczają pory roku. Ponoć niedawno zaczął się event zimowy, oznaczający jak sama nazwa wskazuje zimę. Nic ciekawego się nie działo, a przynajmniej do dzisiaj. Dzisiaj spadł śnieg. Jako że pierwszy raz w życiu widziałam śnieg, bez wachania wybiegłam przed chatkę i zaczęłam się tarzać w białym puchu. Nieświadomie zawołałam do siebie Pawła, Lenę i Sebastiana, z którym nawiasem mówiąc już się zaprzyjaźniłam. Przybyli do mnie po jakimś czasie, tak samo jak ja radośni z powodu opadów śniegu. Ogródek wnet począł się zapełniać bałwankami, fortami ze śniegu, a nawet moim śniegowym klonem, ulepionym rzecz jasna przez Pawła. Przez conajmniej kilka godzin bawiliśmy się tak, wesoło obrzucając się śnieżkami (stoczyliśmy kilka bitew). Ogólnie całkiem fajnie się bawiłam, nie licząc lekkiego ukłucia zazdrości, gdy Paweł zbyt długo przebywał z Leną, lecz to potem się wyrównało z tymi kilkoma godzinami które spędził ze mną. Gdy niebo zaczynało powoli szarzeć, razem z Pawłem zaczęliśmy budować jakieś coś, chyba bałwana. Gdy już byliśmy blisko końca, to wtedy na naszą budowlę spadła mysz. Ot tak, z nieba. Wzdechnęłam ze smutkiem. Zaczynałam już lubieć tego śniegowego mutanta. Mysz otrzepała się i spojrzała na nas tak, jakby spadała z nieba codziennie. Skrzywiła się i powiedziała pod nosem: -Przeklęte smoki, mam jakieś kilkaset kilometrów do Ottersdale, a many brak...- po czym zaczęła chować po kieszeniach płaszcza drobne przedmioty, które wypadły jej podczas upadku. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z taką myszą. Jej futro nie przypominało żadnego z tych istniejących, było jakby "naturalniejsze". Miała na sobie długi, brązowy, połatany płaszcz, z mnóstwem kieszeni, a z każdej wystawała jej jakaś tajemnicza mikstura w buteleczce lub sakiewka ze złotem. Włosy miała brązowe, uczesane w zawadiackiego koka, przykrytego kapeluszem z kolorowym piórkiem. Oprócz płaszcza miała też na sobie koszulkę i spodnie, co w świecie myszy jest dość rzadko spotykane. Przyjrzałam się bliżej jej twarzy. Od jednego kącika ust aż do kącika oka ciągnęła się blizna, natomiast na prawym oku miała bielmo. Na szczęście nie zauważyła mojego przyglądania się, bo nadal była zajęta sprzątaniem swoich drobiazgów. Jej kieszenie musiały być naprawdę głębokie. W pewnym momencie wstała (cały czas przykucała) i spojrzała krytycznie na ziemię, jak na dawnego wroga. Zmarszczyła czoło, po czym oderwała się od bitwy na wzrok z ziemią, następnie spojrzała na nas i się zapytała twardym głosem: -Nie macie przy sobie żadnego pojemniczka, albo słoiczka- w geście wyjaśnienia pokazała nam na rozbitą butelkę i plamę niebieskiej cieczy na ziemi. Zgodnie pokręciliśmy głowami. Zaczęła coś gadać pod nosem, ale nie wiem co dokładnie, bo usłyszałam tylko fragment: -Ajajaj, nie można tak tego zostawić, bo jeszcze mandragory im w ogródku porosną. Z drugiej strony, mana jest troszeńkę droga, a mi jej brakuje... O, już wiem. Zmień się w szama, czy w co wy tam się zmieniacie- powiedziała głośno do Leny.- i wyczaruj mi runę. Lena wyczarowała jej piękną, złocistą runę, lecz ta spojrzała na nią z niesmakiem. -A idź ty popisywać się gdzie indziej. Potrzebna mi taka zwykła, o, ty mi daj!- wskazała na mnie. Zmieniłam się w szamana, po czym bez zbędnych ceregieli przyzwałam zwykłą, błękitną. Dziwna przybyszka chwyciła ją mocno a następnie zgarnęła na nią niebieski płyn. Gdy chciała ją zchować do kieszeni na moment zawachała się, po czym spojrzała mi w oczy. -Masz całkiem spory potencjał- powiedziała i podała mi runę.- Masz, jest teraz magiczna. I zniknęła zostawiając mnie skonfundowaną na środku ogródka. Kim ona była? |
![]() ![]() « Consul » 1450273620000
| 0 | ||
................ Dernière modification le 1462208580000 |
![]() ![]() « Sénateur » 1450958160000
| 0 | ||
To żyje! ![]() Czemu Marcelina z I części? Bo tak jakoś wyszło |
![]() ![]() « Citoyen » 1451147220000
| 0 | ||
Napisz Rozdzial Bo Umieram D: |
![]() ![]() « Censeur » 1451685720000
| 0 | ||
/odkop |
![]() ![]() « Sénateur » 1451730180000
| 0 | ||
Ok, macie... Hihi, nie chciało mi się pisać c: Rozdział XV Część II, Rozdział XV "Zagubiona w Nekodancer" Ostatnio sporo się działo. Zrobiliśmy wielką, wspólną ucztę i zaprosiliśmy na nią wszystkich naszych znajomych, śpiewaliśmy i dawaliśmy sobie prezenty. Paweł powiedział, że celebrowaliśmy wtedy ludzkie święto zwane Bożym Narodzeniem. Byćmoże, ale i tak było fajnie. Potem zrobiliśmy wielką imprezę i wystzrelaliśmy pełno fajerwerków z naszych ekwipunków. To też była ludzka tradycja. W sumie fajne te ich tradycje i święta. Dziś miałam w planach słodkie nic nierobienie. Miałam zamiar cały dzień się lenić, oglądać filmy i jeść ciasteczka. Gdy szłam w kierunku kanapy, do domu wpadła zaaferowana Lena. Widać było, że miała do mnie jakąś sprawę. Nie powiedziała mi o co chodzi, tylko złapała mnie za łapkę i zaczęła ciągnąć do wyjścia. Zdezorientowana stawiłam opór i zapytałam: -Hola, hola, gdzie ty mnie ciągniesz? -Ano tak, zapomniałam powiedzieć- odpowiedziała tryskając radością- przypomiało mi się, że kiedyś obiecałam ci, że gdzieś pójdziemy, no nie? Tak więc pomyślałam, że mogłybyśmy wybrać się np. do Bouboum, albo Fortoresse... -Wiesz, nie kojarzę, żebyśmy kiedyś się umawiały...- zaczęłam zaskoczona. Ta cała sytuacja i jej zaangażowanie były jakieś dziwne, w końcu nigdy nie chciała aż tak ze mną iść... -Oj chodź, fajnie będzie- powiedziała i znów zaczęła mnie ciągnąć w stronę wyjścia. Przestałam stawiać opór, bo w sumie co mi tam i dałam się jej wyciągnąć przed dom. Zmieniłyśmy się w szamanki i teleportowałyśmy się do budynku zmiany gry. Byłam tu już w zamierzchłych czasach, wyrobiłam sobie kartę dostępu do Bouboum i Fortoresse. Teraz znów tu byłam, tym razem nie sama. Och, właśnie na czym polega to przejście do innych gier? (Czasem zapominam że jestem narratorem) Pamiętam, że jak wyrabiałam swoje karty dostępu, to podchodziło się do takiej pani w okienku i mówiło się, że chce się wyrobić konto do tej i do tej gry. Tak, nie zapominajmy, wciąż jesteśmy w grze. Przez chwilę pani wyrabiała naszą kartę, a w zasadzie mikroskopijny chip. Za chwilę pani mówiła nam, żeby podać jej rękę, po czym nam wstrzykiwała naszą kartę dostępu pod skórę. Tym sposobem mogliśmy z łatwością przechodzić do innych gier. Ale to nie koniec. Przed przejściem trzeba było przejść transformację w specjalnym pomieszczeniu, znajdującym się w budynku zmiany gry. Był to długi korytarz, podczas przejścia nim zamienialiśmy się w wybraną postać: to w chomika lub innego zwierzaka z Bouboum, to w żołnierza z Fortoresse, albo w kota z Nekodancer. Przechodziłam to już kilka razy. Swoją drogą dla nas, dla delikatnych myszek, elementy niektórych gier mogą być trochę... brutalne. W Fortoresse gra mało nowomyszek, bo to straszne przeżycie ze świata pełnego sera, radości i słońca trafić do świata zimnej wojny, pełnej krwi. Z kolei w Bouboum łatwo umrzeć od wybuchu bomby, a jest to o wiele mniej przyjemne od spadnięcia w przepaść. W Nekodancer natomiast nigdy nie grałam, lecz słyszałam, że jest to najmniej brutalna z trzech wymienionych gier. Stałam tak zamyślona i bezmyślnie szłam za Leną kroczącą prosto do przejścia do Nekodancer, do którego nie miałam karty dostępu. Gdy to zauważyłam, zatrzymałam się i powiedziałam to Lenie, która skwitowała to tylko wybuchem śmiechu i pociągnęła mnie za łapkę. -Niedobrze- pomyślałam- Jeśli nie mam karty dostępu do Neko, nie przemienię się w kota, co oznacza, że program raczej nie wepuści mnie do gry... Chyba że wejdę z kimś, to wtedy nie zdąży mnie przeskanować i nas wpuści... Wiedziałam, że jeśli uda nam się wejść, będą kłopoty. Starałam się zachamować Lenę, ale ona uparcie mnie ciągnęła w stronę wejścia do Nekodancer. -Lena, proszę stój, to się nie skończy dobrze!- wykrzyknęłam. Dookoła stało kilka myszy lecz żadna nie chciała zareagować. -Oj, nie histeryzuj, nic ci się nie stanie- prychnęła zdegustowana. -To się nie skończy dobrze. To nie morze się skończyć dobrze.- pomyślałam. Minęłyśmy framugę drzwi, które najpierw otworzyły się przed nami z hałasem, a potem tak samo zamknęły. Byłyśmy już w korytarzu do Neko, a Lena mimo moich błagań i jęków uparcie ciągła mnie dalej. Po chwili jej ciało obrosło gęstym, białym futrem, kończyny się wydłużyły, całe ciało stało się większe, jakby napuchło. Lena zmieniła się w kota. Byłam przerażona, zmęczona i zdezorientowana. Już prawie pogodziłam się z myślą, że pożrą mnie koty i że moja przyjaciółka sama mnie do nich ciągnie. -Chwila moment, a jeśli to nie Lena mnie tam ciągnie?- przemknęło mi przez głowę. Spojrzałam przyjaciółce w oczy. Były niebieskie jak zawsze, lecz gdzieś w głębi czaił się błysk czerwieni. Połączyłam to w całość z innymi wiadomościami i uznałam, że "coś" steruje Leną. Chciałam to przekazać Pawłowi, niech się przed nią ratuje, lecz wtedy, gdy miałam mu przesłać szept poczułam nagły wstrząs. To Lena, albo raczej "coś" zatrzymało się. Spojrzałam do przodu, aby dowiedzieć się dlaczego. Przed nami widać było połyskujący portal, natomiast w oddali widać było prawie całe Nekodancer. A co jeśli wezwałabym moda? Mógłby mnie jeszcze uratować! Ale jak to zrobić w tajemnicy przed czymś? Postanowiłam iść na żywioł i tak jak kiedyś Paweł, zaczęłam szeptać dziwne słówka pod nosem. "Coś" to zauważyło i całym swoim ciężarem przydusiło mnie do ściany. Zadygotałam z przerażenia. Żarty się skończyły. -A więc chcesz moda wezwać, tak? Czyli mam cię rozszarpać tutaj?- zapytało z wściekłością, przyduszając mnie wielką łapą do ściany. Wbrew mojej woli zaczęłam się wyrywać i rzucać na boki, niczym przerażony szczur. Musiałam rozwścieczyć kota, bo przejechał pazurami po moim brzuchu i łapkach. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Rany nie były groźne, lecz strasznie bolały i trochę krwawiły. Kot mnie puścił, a ja z hukiem upadłam na podłogę. Poczułam ból rozlewający się po całym moim ciele. Kot strącił mnie łapką do portalu, a sam odwrócił się i zaczął wracać do Transformice. Przelatując portalem w głowie kołatała mi się jedna myśl: -Jestem myszą w świecie kotów. A i ciekawostka przyrodniczo naukowa: na początku tak właśnie chciałam nazwać ten Fanfikszyn ( patrz nazwa rozdziału), bo miał się tyczyć właśnie samego zagubienia w Neko. |
![]() ![]() « Censeur » 1451776380000
| 0 | ||
Woooow, tego chyba jeszcze nie było! Nawiązanie do innej gry! Kiedyś sam chciałem zrobić coś podobnego, ale życie potoczyło się inaczej. No, ale nareszcie rozdział! Świetny! Czekam na więcej. |
![]() ![]() « Censeur » 1451812620000
| 0 | ||
A będę mogła zgłosić postać? |
![]() ![]() « Consul » 1451815080000
| 0 | ||
Super, ten wątek dalej ma moc. >:D |
![]() ![]() « Censeur » 1451816520000
| 0 | ||
Ok, chciałaś kota to masz: ![]() Anastazja jest miła i przyjazna. Chętnie pomaga innym, jest nadmiernie odważna, co niekturych irytuje. Stara się ignorować innych, gdy ich nie lubi. Uwielbia kolor pomarańczowy. |
![]() ![]() « Censeur » 1451816580000
| 0 | ||
Zgłoszę jeszcze mysz, ale później |
![]() ![]() « Sénateur » 1451865300000
| 0 | ||
Już nie musisz jej dawać Rozdział XVI Część II, Rozdział XVI "Hipnoza" Siedziałem w salonie i czytałem książkę. Przede mną ogień strzelał w kominku. -Długo nie widziałem się z Marceliną- pomyślałem, mimo że spotkaliśmy się wczoraj. Przewróciłem stronę i rozsiadłem się wygodniej w fotelu. -Ciekawi mnie, co ona teraz robi. -Ciekawa jestem, co teraz Paweł robi.- pomyślałam i poczułam ciepło na sercu, po chwili zgaszone przez przeczucie niebezpieczeństwa. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą dwa koty; jednego czarno-białego w zielonej koszulce i szaro-białego w koszuli z krawatem. Gdy mnie zobaczyły, natychmiast się zatrzymały i popatrzyły na mnie wzrokiem pełnym pożądania. Pożądania, w tym sensie, że chciały mnie pożreć/rozszarpać. Nie czekając na atak od razu ruszyłam biegiem przez korytarz między pokojami. W Transformice aby wejść do innego pokoju lub trybu trzeba było przejść się trawiastą ścieżką i przejść pod bramą. Tutaj przechodziło się krętymi korytarzami statku kosmicznego. Skręciłam w jakiś boczny korytarz by zgubić koty, które z początku zaskoczone, po chwili zaczęły mnie ścigać. Po chwili szybkiego biegu chyba je zgubiłam. Odetchnęłam z ulgą i poszłam wzdłuż korytarza, aby nie ryzykować ponownego natknięcia się na poprzednią parkę. Mój spokój trwał niedługo, bo już po chwili spokojnego marszu, z naprzeciwka wyskoczył ogniście rudy kot w czarnych okularach. Natomiast drogę z tyłu zablokowały mi dwa koty które goniły mnie wcześniej. Najwidoczniej ich nie zgubiłam. Nie miałam drogi odwrotu, nie licząc drzwi obok, za którymi mogło być o wiele więcej kotów. Nie miałam zamiaru tam wchodzić, lecz gdy rudy kot zamachnął się łapą tak, że o mało nie odciął mi głowy, zmieniłam zdanie i z impetem wpadłam do pokoju. Jak myślałam, w pokoju było o wiele więcej kotów. Stanęłam przerażona pod drzwiami, podtrzymując je swoim ciężarem. Koty w pokoju spojrzały na mnie magnetyzującym wzrokiem. Wszystkie przestały tańczyć i powoli ruszyły w moją stronę, prychając i sycząc. Stałam wciąż opierając się o drzwi, które nawiasem mówiąc zaczynały lekko uginać się pod ciężarem wpadających nań kotów i trzęsłam się ze strachu. Gdy jakiś kot próbował przeorać mi pyszczek pazurami, odruchowo zasłoniłam się łapkami, zyskując kolejne szramy na ciele. Tym samym spowodowałam, że drzwi się orworzyły, a kolejne trzy koty wpadły do pomieszczenia. -Świetnie, znowu zginę.-pomyślałam. Ze strachu przed ponowną, tym razem nieuniknioną śmiercią zaczęłam głośno piszczeć "iiiiiii". Wtem mnie olśniło. Magiczna runa w ekwipunku! Szybkim ruchem wyjęłam ją i zaczęłam się zastanawiać, jak mam się nią bronić. To tylko kawałek duchowej materii, czy on może mnie obronić? Moje zastanawianie się przerwał bury kot pragnący rozpłatać mnie na pół. W ostatniej chwili odparłam jego atak, blokując jego szpony runą. Przynajmniej kiedyś była to runa, teraz był to świecący na błękitno miecz. -Aa, więc tak to działa!- wykrzyknęłam i zaczęłam machać mieczem na prawo i lewo. Adrenalina dodawała mi sił i brawury, oraz pozwalała zapomnieć, że robię wielu osobom krzywdę. Koty mimo widoku konsekwencji cięć miecza nadal mnie atakowały. Po jakimś czasie grupa nacierająca na mnie zaczęła się przerzedzać. Gdy wszystkie koty uciekły, lub stały w kącie liżąc rany wreszcie bezpiecznie odejść. Wyszłam z pokoju i korytarzem poszłam do jakiegoś wąskiego i zaciemnionego korytarzyka. Tutaj wreszcie mogłam ocenić stan mojego zdrowia. Od stoczonych walk miałam pełno ran ciętych na łapkach i tułowiu. -Muszę jak najszybciej się stąd wydostać- pomyślałam i poczułam lekką utratę sił. Bądź co bądź, straciłam trochę krwi. Postanowiłam wyjść z zaułka i powoli i ostrożnie udać się do stacji zmiany gry. Po wyjściu skierowałam się w prawo, na rozdrożu korytarzy. Po chwili wpadłam na coś miękkiego. Uniosłam łepek do góry i sprawdziłam na co wpadłam. Na kota. Bo cóż innego tutaj łaziło? Kot spojrzał na mnie tym samym łakomym wzrokiem co reszta sierściuchów, lecz gdy spojrzał na moje rany, a następnie na wielką, błyszczącą na niebiesko klingę częściowo zbroczoną kocią krwią, potrząsnął głową i spojrzał na mnie normalnym, jakby lekko współczującym wzrokiem. -Pomogę ci- powiedział cicho. Zdziwiła mnie jego wypowiedź, chociaż w zasadzie dzisiaj już nic nie powinno mnie zdziwić. Uspokoiłam się wewnętrznie i miałam okazję przyjżeć się bliżej napotkanemu kotu, a raczej kotce. Była ona czarno-biała, tak samo jak wcześniej spotkany kot, ale miała na sobie bluzę z kapturem i zielone spodnie, a co dziwne, miała buty. W jej uszach tkwiły słuchawki. -Mam na imię Anastazja.-przedstawiła się- Wiem co czujesz, bo też kiedyś byłam w takiej sytuacji. Zaprowadzę cię do wyjścia, tylko najpierw musimy znaleźć ci jakiś kamuflarz, bo nie jestem pewna czy zdołam cię obronić. Skinęłam głową. W towarzystwie Anastazji czułam się znacznie bezpieczniej. Po jakimś czasie, gdy wreszcie udało nam się znaleźć dla mnie należyte przebranie wyruszyłyśmy powoli, aby nie budzić podejrzeń, do stacji zmiany gry. -Czemu nie wezwałaś moda?- zapytała Anastazja. -Ano wiesz... zapomniało mi się od nadmiaru wrażeń... Szłyśmy prostym korytarzem, którego koniec było już widać. Powoli doczłapałyśmy się do końca i moim oczom ukazała się wielka sala pełna czego? Nie uwierzycie, ale była pełna kotów... -Dobra, staraj się być ostrożna...- szepnęła. W moim kocim przebraniu, czyli opasce z kocimi uszkami i typowym dla tutejszych ubraniu mogłam uchodzić za lekko skarlałego kota, więc czułam się jako tako pewnie. Mysie uszy były ukryte pod włosami i dodatkowo przypięte ciasno do mojej głowy, tak na wszelki wypadek. Na końcu sali była stacja zmiany gry, oddzielona od wielkej hali ścianą. Skierowałyśmy się w jej kierunku. Gdy byłyśmy już obok wejścia jakiś rudy kot co zagadał się ze znajomymi wpadł na nas, przy okazji potrącając mnie przy tym. -Oj, przepraszam drogie panie, nie zauważyłem was...- zaczął się tłumaczyć. -Ależ nic się nie stało...-powiedziałam poprawiając opaskę. Anastazja nic nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się we mnie przerażona. -Um, Marcelino...-zaczęła W tym samym czasie otoczyła mnie grupa kotów gapiących się na mnie ze zdziwieniem. Rudas który przed chwilą mnie przepraszał zerwał mi opaskę z głowy. W tłumie rozległy się szepty. -Ty nie jesteś kotem...TY NIE JESTEŚ KOTEM!-wysyczał -WIEJ!!!-wykrzyknęła Ana Dopiero teraz zauważyłam, że moje prawdziwe uszy wylazły spod włosów i teraz godnie reprezentowały mój gatunek. Nie zwlekając, wzięłam nogi za pas i pobiegłam w stronę korytarza prowadzącego do Transformice. Koty przez moment były w szoku, lecz za chwilę zaczęły mnie gonić przekrzykując się nawzajem. -Aaagh POMOCY!!!- darłam się nie przestając biec. Już tylko kilka metrów dzieliło mnie od drzwi do korytarza. Koty nie zaprzestały pościgu i były coraz bliżej. Parokrotnie poczułam na plecach powiew wiatru, jakby któryś właśnie miał mi rozharatać plecy. W ostatniej sekundzie wbiegłam za drzwi, które błyskawicznie się zamknęły, więc koty prowdzące w pościgu nie zdążyły wychamować i wpadły na drzwi. Za sobą usłyszałam dzwięki wielokrotnych zderzeń i jęki kocurów. Robiłem się już śpiący, był już wieczór. Postanowiłem, że doczytam tą stronę i idę sobię zrobić kawę. Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. -Marcelina?- pomyślałem. Odwróciłem głowę i ujrzałem za sobą nikogo innego, jak Lenę. Co ona tutaj robiła? Podeszła do mnie i bez pytania usiadła mi na kolanach. Poczułem się niezręcznie. Przecież ona ma chłopaka... Gwałtownie pocałowała mnie w pyszczek. Zrobiło mi się niesamowicie błogo, lecz przez moją głowę przelewało się wiele myśli. -A co z Marco? -A co z Marceliną... Z trudem oderwałem się od niej i popatrzyłem na nią krytycznie. Jej oczy, zazwyczaj błękitne, dziś miały czerwony poblask. Przestraszyłem się i natychmiast zrzuciłem ją z siebie i odbiegłem od niej. Ona natomiast wyjęła mały sztylet zza pleców. -Zabawa się skończyła- powiedziała, po czym zaczęła powoli do mnie podchodzić. Nie miałem dokąd uciec. Musiałem cofać się wprost pod ścianę, wprost w pułapkę. Po chwili opierałem się plecami o ścianę a ona stała metr przede mną. Byłem przerażony; zginę we własnym domu, zabity przez przyjaciółkę? Zbliżyła się do mnie. Nóż przełożyła do drugiej ręki a sama przydusiła mnie swoim ciałem co ściany. Czułem zdezorientowanie i przerażenie. Zacząłem się szarpać, lecz ona tylko mocniej przydusiła mnie do ściany. -W sumie dość ciekawe że nagle zaczęła się do mnie tak tulić.-pomyślałem. Ze strachu zamknąłem oczy. Poczułem na szyi zimne ostrze, które za chwilę mnie zabije. Nagle usłyszałem huk uderzających drzwi o ścianę. -O matko, zawał murowany- pomyślałem. W drzwiach stała przemieniona w szamana Marcelina, cała w bandażach. -Dosyć tego.-powiedziała. Była naprawdę mocno na Lenę wkurzona. Lena widać na nią tak samo. Twarz na sam widok Marceliny jej się wykrzywiła. Stały tak chwilę... i ruszyły do ataku. Zsunąłem się bezwładnie po ścianie obserwując całą walkę. Marcelina dzielnie odpierała ataki Leny kulami armatnimi i runami. Po chwili zaciętej walki leżała na Lenie przygniatając ją do podłogi i trzymając w dłoni jej sztylet. Nie mogłem wyjść z podziwu. -Wezwij moda!- krzyknęła do mnie, bo Lena zaczynała się szarpać. Lecz po chwili przestała, a do domu wpadł zaaferowany Sebastian. -Ej Myszy, słyszeliście... Co tu się kurka stało? Sebastian musiał się bardzo zdziwić widokiem obandażowanej Marceliny leżącej na Lenie. Tak samo wyglądała Lena. -Ja... Co się stało? -Ktoś cię chyba zahipnotyzował, bo próbowałaś nas zabić, no chyba że naprawdę chcesz.- zwięźle odpowiedziała Marcelina. Dziewczyny wstały z podłogi i otrzepały się z kurzu. -Iii ja ci to zrobiłam?- powiedziała niedowierzająca Lena wskazując na bandaże Marceliny. -Poniekąd- odpowiedziała tajemniczo. -Wybaczcie...-powiedziała skruszona -Nie przejmuj się, to nie twoja wina. A, właśnie, macie jakieś hipotezy, co do tego, kim był sprawca?- powiedziała tak, jakby jeszcze przed chwilą nie walczyła na śmierć i życie z własną przyjaciółką. -Noo, chyba wiem kto to mógł być... Ale on już nie żyje.-powiedział Seba Wszyscy byli ciekawi sprawcy, lecz tylko Lena się odezwała. -Hacker? -Tak. Wykonali wyrok przed chwilą. Lena była zahipnotyzowana do końca. W pomieszczeniu zaległa jakaś dziwna cisza, dopóki Marcelina jej nie przerwała. -Wiecie, jeśli nie macie nic przeciwko to ja bym użyła na sobie zaklęć uzdrawiających i poszła sobie spać, bo miałam dziś ciężki dzień.- po czym jak gdyby nigdy nic wyszła sobie z domu, pozostawiając przyjaciół w szoku. |
![]() ![]() « Censeur » 1451879640000
| 0 | ||
maarfinka a dit : Ale chce xd |
![]() ![]() « Sénateur » 1451890140000
| 0 | ||
agataxa a dit : A, dobra, nie o to mi chodziło, sorki, jak chcesz to daj |
![]() ![]() « Consul » 1451919660000
| 0 | ||
Supeeer, czekam na więcej. :O |
![]() ![]() « Citoyen » 1452097860000
| 0 | ||
Oh jeej,kocham tego fanfika<3 Świetne te ostatnie dwa rozdziały. Pisz,niecierpliwie się.:> |