[FF] Survivor-walka o życie |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1492210320000
| 9 | ||
Rozdział 33 Nie spałam już od dosyć dawna, a mimo to nie miałam siły wstać z łóżka. Nawet nie wiedziałam o której się obudziłam, nie było tam okien ani zegara. Robienie czegokolwiek było bezsensowne - byłam tu zamknięta i jedyne, co znajdowało się w mojej celi to łóżko i toaleta. Wtuliłam twarz w poduszkę. Była szorstka. Z moich oczu znowu popłynęły łzy, tworząc mokrą plamę na pościeli. Nie miałam pojęcia, ile tu już przebywałam. Dzień, parę dni? Straciłam już rachubę. Mogłam to rozpoznać jedynie po ilości posiłków, jakich mi przynoszono - jeden dziennie. I tak nie miałam apetytu. W końcu kto miałby ochotę zjeść cokolwiek, gdy wszystko stracił? Nie podnosiłam się już z łóżka, chyba że po to, aby się załatwić. Czułam się źle. Czułam się słaba, okropna, bezużyteczna. Heat nie przychodził. Nic dziwnego, nikt nie chciał się już ze mną zadawać. Miało to swoje plusy, lecz niewielkie. Przynajmniej nikt nie widział mnie w stanie, w jakim byłam. Przysłuchiwałam się krokom i głosom na korytarzu. W pewnym momencie zamek w drzwiach mojego pokoju stuknął, a te otworzyły się. Pewnie kolejna porcja jedzenia. Obróciłam się twarzą do ściany. Obrzydzała mnie sama myśl o spojrzeniu na kogoś. -Elisabeth…-usłyszałam słaby głos. Zdziwiło mnie to, że mysz wymówiła moje imię, ale nadal nie reagowałam. Przybysz podszedł do mnie. Czułam na plecach jego wzrok. -Nie wyglądasz dobrze. Spojrzałam na Heata zirytowanym wzrokiem. -A jak mam, do cholery, wyglądać? Patrzył się na mnie. Sprawiał wrażenie zawstydzonego, ale i zaniepokojonego. -Co ty tutaj robisz?- zapytałam, ponownie chowając pyszczek w poduszce. -Chcę ci pomóc. -W czym? -A w czym chcesz, żebym ci pomógł? Westchnęłam. Denerwował mnie. -Nie wiem. Może w zabiciu się?- mruknęłam. -Przestań-powiedział stanowczo.-Wstawaj. -Nie mam ochoty. Pociągnął mnie za łapę, a ja mimowolnie podniosłam się z łóżka. Momentalnie zakręciło mi się w głowie i lekko się zachwiałam. Heat przyjrzał mi się, a jego pysk wyrażał coraz więcej negatywnych emocji. -Dawali ci cokolwiek do jedzenia?-wydukał. Pokiwałam głową. -Jadłaś? Zaprzeczyłam. -Dlaczego?-zapytał nieudolnie ukrywając wściekłość. -Jestem na przesłuchaniu, czy co?-wrzasnęłam. -Chodź za mną-szybko odwrócił ode mnie wzrok. Wyprowadził mnie z mojej celi i przeprowadził przez korytarz. Wskazał na metalowe drzwi z naklejką w kształcie kółka. -Odśwież się. Zaczekam tu. Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale weszłam do pomieszczenia. Była to typowa łazienka publiczna z kabinami prysznicowymi. Weszłam do jednej z nich i umyłam się. Spodziewałam się, że odczuję po tym przyjemność, ale tak się nie stało. Byłam rozczarowana. Spojrzałam w duże lustro a to, co w nim zobaczyłam, omal mnie nie przestraszyło. Moje futro było matowe i zmierzwione, oczy mętne. Włosy zrobiły się rzadkie i zniszczone. Byłam chuda prawie tak bardzo, jak anorektyczka. Przyłożyłam łapę do pyszczka i wpatrywałam się zszokowana w odbicie. -Co się ze mną stało…?-wydusiłam przez ściśnięte gardło. Oczy mi zwilgotniały. Poczułam nagły przypływ gniewu. Uderzyłam w lustro z całej siły, a to pękło. Upadłam na kolana, łkając. -Koniec, Elisa. Uspokój się. Wytrzymaj chociaż trochę - szepnęłam do siebie. Wyszłam z łazienki. Heat czekał przy drzwiach. Na mój widok odetchnął z ulgą. -Już myślałem, że się tam utopiłaś-zaśmiał się. Zmusiłam się do śmiechu, ale nie wyszło. Mina chłopaka zrzedła i wpatrywał się we mnie przez chwilę z powagą. W końcu westchnął i poprowadził mnie dalej. *** Weszliśmy na dużą salę przepełnioną różnymi myszami. Unosił się tam zapach smażonego mięsa. -Będziesz jadł?-zapytałam. -Nie, ty będziesz jadła. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. -Chyba nie myślisz, że cokolwiek tu zjem. -Chyba nie myślisz, że wypuszczę cię stąd, zanim coś zjesz - uśmiechnął się szelmowsko. Podeszliśmy do baru. -Na co masz ochotę? -Na nic. Westchnął. Obrócił się do wielkiej tablicy, na której przedstawiono zdjęcia różnych potraw. Było to pewnie coś w stylu menu. Kliknął czerwony guzik obok jednej z pozycji. Z małego otworu w tablicy wypadł niewielki krążek. Heat złapał go. -Usiądź gdzieś-powiedział do mnie. Podeszłam do wolnego stolika i usiadłam przy nim. Leżały na nim sztućce. Spojrzałam na nóż. Może i nie był zbyt ostry, ale gdyby się postarać… Moje rozmyślania przerwał Heat, który postawił przede mną talerz. Znajdowała się na nim ryba i sałatka. Spojrzałam na jedzenie z obrzydzeniem, ale musiałam przełknąć cokolwiek, żeby mój plan zadziałał. Zabrałam się za jedzenie. Z trudem podniosłam do pyszczka kawałek ryby i spojrzałam na Heata. Uśmiechał się łagodnie. *** Kiedy z trudem przełknęłam pół ryby i trochę sałatki, spojrzałam na Heata. -Nie męcz mnie już-poprosiłam. Zaśmiał się serdecznie. -Dobrze. Ważne, że zjadłaś cokolwiek. Wymusiłam uśmiech. Wstałam od stołu i strąciłam z niego sztućce. -Ojć. Może i byłam słabą aktorką, ale Heat był dosyć naiwny. Podniosłam sztućce. Na stół odłożyłam widelec, natomiast nóż ukryłam w dłoni. -Chodźmy-powiedziałam. Serce biło mi mocno, gdy szliśmy korytarzem. Zatrzymałam się przy drzwiach do łazienki. -Możesz już iść, ja jeszcze muszę coś załatwić-powiedziałam. Heat spojrzał na mnie dziwnie, ale zgodził się. Weszłam do łazienki i odczułam ulgę. Mój koszmar za chwilkę się skończy. Nareszcie. W pomieszczeniu nikogo nie było, więc momentalnie przyłożyłam nóż do szyi. Zawahałam się chwilę. Niestety, było to błędem. Kiedy już miałam wykonać cięcie, drzwi uchyliły się. -Elisabeth!-krzyknął Heat i rzucił się na mnie. -Zostaw mnie!-wrzasnęłam. Nóż wypadł mi z ręki, a Heat przygwoździł mnie do ziemi. Zaczęłam się wiercić i rzucać, próbując złapać nóż. Chłopak kopnął go. Narzędzie poleciało na drugą stronę pomieszczenia. -Nawet nie wiesz, jak ja się czuję!-krzyczałam. Głośno płakałam, żeby nie powiedzieć, że ryczałam. -Uspokój się-głos Heat’a drżał. Przewrócił mnie na plecy. -Jak?-łkałam. Łzy spływały mi po skroniach. Chłopak nachylił się do mnie i rozluźnił chwyt. Wykorzystałam to i kopnęłam go w brzuch. Zrzuciłam go z siebie i wybiegłam z pomieszczenia. Biegłam przed siebie, gdy zobaczyłam przed sobą rząd myszek. Patrzyły na mnie jak na zbiegłego więźnia. Właściwie, można było mnie tak nazwać. Otoczyli mnie, a ja się poddałam. Rozdział 34 Złapali mnie. Trafiłam do białego pokoju, a moje kończyny zostały przywiązane do szpitalnego łóżka. Podpięli mnie do kroplówki i nafaszerowali jakimiś tabletkami. Byłam wściekła, ale po jakimś czasie złość przerodziła się w zmęczenie. Heat rozmawiał z kimś na korytarzu. Mogłam usłyszeć fragmenty tej dyskusji. -Śledziłem i zaciągnąłem ją tu tylko po to, żebyście nie okazali nią najmniejszego zainteresowania? Nie dość, że prawie zagłodziła się na śmierć, to jeszcze próbowała popełnić samobójstwo. - Nie wiedzieliśmy, że jest w takim stanie - powiedziała jakaś kobieta, pewnie pielęgniarka. - Jak mieliście wiedzieć, skoro nikt do niej nie przychodził? Gdybyśmy ją stracili, Itsu byłaby wściekła. Tu głosy umilkły, słychać było tylko coraz głośniejsze kroki. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się, skrzypiąc. Pojawił się w nich Heat i pielęgniarka z rudym futerkiem. - Jak się czujesz? - zapytał chłopak. - Nie chcę na ciebie patrzeć - odburknęłam. Po usłyszanej przeze mnie rozmowie byłam na niego zła jeszcze bardziej. - Uratowałem ci życie - przypomniał. - Ale to przez ciebie chcę je stracić. Rozumiesz? Obrzydziłeś mi życie, a teraz wciskasz mi je na siłę. W dodatku byłeś taki miły. Przez chwilę nawet uwierzyłam, że mnie lubisz. Ale nie, oszukałeś mnie. Znowu - powiedziałam z żalem. - Jestem tylko potrzebna do jakiegoś waszego kolejnego planu. Heat patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Pielęgniarka odepchnęła go i zamknęła przed nim drzwi. - Z kolei ty robisz ze mnie wariatkę. Przywiązanie mnie tu jest niepotrzebne - stwierdziłam. - Zagrażasz sobie i otoczeniu. Gdyby nie pasy, które mnie trzymały, podniosłabym się z wrażenia. - Pierwszy raz coś takiego o sobie słyszę. - Łatwo dajesz się ponieść emocjom - powiedziała pielęgniarka przeglądając dokumenty. - Pod ich wpływem stajesz się nieobliczalna, zwłaszcza teraz. - Jak to “teraz”? - nie umiałam ukryć zszokowania. - Stwierdziłam u ciebie depresję egzogenną. Ale nie martw się, dysponujemy najlepszymi lekami, za tydzień będziesz zdrowa - mysz uśmiechnęła się promiennie. Zmarszczyłam brwi. O ile mogłam przyjąć do świadomości to, że jestem chora, zaniepokoiła mnie wiadomość o tak dobrze działających lekach. Było to nieco podejrzane. - Nie znam się na medycynie, ale leczenie depresji raczej nie trwa tak krótko. Uśmiech pielęgniarki na chwilę zbladł, ale zaraz wrócił na swoje miejsce. - Z naszymi lekarstwami, owszem! Już powinny zacząć działać. Właśnie podajemy ci je przez kroplówkę, wraz z substancjami odżywczymi. Dziwne, że jeszcze nie zmarłaś z głodu! - zaśmiała się. To miejsce wydawało mi się coraz dziwniejsze. - Czym jest depresja egzogenna? - zainteresowałam się nagle. Pielęgniarka rozpromieniała jeszcze bardziej. - Wraca ci ciekawość! To typ depresji spowodowany traumatycznym przeżyciem, np. stratą kogoś bliskiego lub stresem. - Joseph… - szepnęłam. - Ten cholerny du... - Jesteś za młoda na przeklinanie! - przerwała mi kobieta. - Rozumiem, o co ci chodzi. Takim osobom nie można ufać. Na twoim miejscu dawno bym go zabiła. - Też mam ochotę go zabić - wyznałam szczerze. - Więc dlaczego tego nie zrobisz? Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Jeszcze przed chwilą skarciła mnie za użycie “przekleństwa”, a teraz proponuje zabójstwo. Z drugiej strony miała rację. Tak naprawdę to Joseph wpędził mnie w depresję. Heat próbował mnie z tego wyciągnąć, to nie była jego wina, że mu się nie udało. Nagle cała tęsknota do Josepha zniknęła wraz z nienawiścią do Heat’a. Joseph zasługiwał na karę za to, co mi zrobił. - Wypuści mnie pani? - zapytałam. - Słonko, nie mogę. Jesteś jeszcze w zbyt złym stanie. Mogę cię puścić tylko do łazienki i to pod moim nadzorem. Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Siedziałem w szałasie i przeglądałem mapę survivoru. Byliśmy bardzo blisko portalu, może tydzień drogi bez postojów. Powinniśmy zostać tu jeszcze na około 2 dni i ruszyć w drogę. Uśmiechnąłem się na myśl, że niedługo się stąd wydostanę, ale nagle coś mi się przypomniało. Przybyłem tu, żeby uciec od mojej rodziny zastępczej. Od tego czasu minął ponad rok. Jak zareagują na mój powrót? Może szuka mnie policja? Nie chciałem tam wracać. Byłem już pełnoletni, więc mogłem sam o sobie decydować, ale nie miałem mieszkania ani pieniędzy na nie. Musiałem więc przedłużyć podróż do czasu, aż coś wymyślę. Wyszedłem z namiotu i rozejrzałem się wokół. Wszyscy siedzieli przy ognisku rozmawiając i śmiejąc się. Dziwne, że w takiej sytuacji potrafią zachować optymizm. Nawet Lassie się uśmiechała. Usiadłem obok nich. Gdy mnie zauważyli, ucichli nagle i spojrzeli na mnie z wyczekiwaniem. - Musimy zatrzymać się tu na dłużej - powiedziałem. - Dlaczego? - zapytała Kaprine. - Słyszałem jakieś dziwne dźwięki w lesie - skłamałem. Nie mogłem powiedzieć im o prawdziwym powodzie. - Myślisz, że może być tam coś niebezpiecznego? - zapytał Eleceon. - Na pewno. Moi towarzysze spojrzeli po sobie zakłopotani. - Skoro tak mówisz… Nie myślałem, że tak łatwo się zgodzą. Spodziewałem się, że będę musiał ich przekonywać. Mimo to, byli rozczarowani. Rozumiałem to. Chcieli jak najszybciej stąd odejść, pewnie mieli rodziny. Nie wszyscy przecież przyszli na survivor by uciec od codziennego życia. Część pewnie trafiła tu przypadkowo, inni chcieli przeżyć przygodę. Tak jak Elisabeth. Ta dziewczyna znowu nawiedziła moje myśli. Czasami ogarniało mnie nawet wrażenie, że mam wyrzuty sumienia, ale chyba mi się zdawało. Owszem, kochałem Elisabeth, ale to przez nią Yunka i Wicky nie żyją. Zraniła mnie tym. Od tamtego czasu nie mogłem na nią patrzeć. Z drugiej strony, gdy odeszła, nie umiałem przestać o niej myśleć. Czasami były to jedynie wspomnienia, innym razem rozmyślałem o tym, co by było, gdyby tu została. Zazwyczaj towarzyszyły temu negatywne uczucia, lecz od czasu do czasu mimowolnie uśmiechałem się na jej wspomnienie. Niczego już nie rozumiałem, nawet samego siebie. Wpatrywałem się w tańczący płomień, zrobiło się ciemno. Wszyscy porozchodzili się do szałasów, zostałem tylko ja i Morty. Patrzył się na mnie. - Dziwny jesteś - uznał. Spojrzałem się na niego pytająco. - Jestem młodszy od ciebie, a wiem, co ona teraz czuje. - Tak? Więc co czuje właśnie Elisabeth? - zapytałem drwiąco. - Nie wydaje mi się, żeby nadal żyła. Serce ścisnęło mi się, słysząc własne słowa, ale to zignorowałem. - Nie widzisz, że się zmieniłeś? Zrobiłeś się zimny i nieczuły. - Co ty możesz wiedzieć? - zapytałem, patrząc w ciemne niebo. - Masz trzynaście lat. - Dzięki pobytowi na survivorze zmądrzałem trochę. Dojrzałem, chyba tak to można powiedzieć. - Jesteś też bardzo skromny - zaśmiałem się. - O, to jest Joseph którego poznałem - uśmiechnął się. - Przestań udawać surowego przywódcę. Wszyscy doskonale wiemy, że nim nie jesteś. Okaż trochę uczuć. Zacząłem się już martwić, że coś ci szwankuje z psychiką. Westchnąłem. - Myślę, że po takim czasie przebywania w ciągłym niebezpieczeństwie, wielokrotnym ocieraniu się o śmierć i bycia świadkiem kilku zabójstw, każdemu psychika trochę szwankuje, jeśli można to tak nazwać. - Masz rację - stwierdził Morty. - Nie zdziwiłbym się, gdyby Elisabeth… - Przestań - przerwałem mu. - Żałujesz tego - uznał. - Każdy by żałował. Westchnąłem ciężko. - Nie wiem - przyznałem. - Gdzieś w głębi serca na pewno. Mam nadzieję, że zrozumiesz swój błąd - powiedział, wstając. - Zanim będzie za późno… Słyszałem, jak szura łapami po świeżej trawie. Widziałem zarys jego sylwetki. - Dobranoc - powiedział. Schował się w szałasie i zostawił mnie sam na sam z moimi myślami. Siedziałem na czarnej kanapie. Ściany pomieszczenia były niepomalowane, jak zresztą w całej bazie. Itsu nie przywiązywała wagi do wyglądu - była ślepa. Miała za to znakomity węch i słuch. Kiedyś próbowałem cicho zakradać się do jej pokoju, ale nigdy nie uszło mi to płazem. W końcu się poddałem i uznałem, że ta tajemnicza mysz usłyszy nawet igłę rzuconą na dywan w pokoju obok. Fioletowowłosa właśnie zalewała herbatę. - Pomóc ci? - zapytałem. - Nie rób ze mnie kaleki, Heat - powiedziała surowo. Po chwili jednak usłyszałem kapanie wody na podłogę i cichy syk dziewczyny. W końcu przyniosła dwa kubki i usiadła obok mnie. Jedno naczynie położyła na małym stoliku, a z drugiego zaczęła powoli pić. - Jak się tu poruszasz? - zapytałem. - Znam układ mebli na pamięć. Nie miałem zbyt dobrych relacji z Itsu, więc zdziwiłem się, gdy kazała mi do siebie przyjść. Spytałem więc, dlaczego miałem się tu pojawić. - Chcę porozmawiać o Elisabeth. Serce zabiło mi mocno. Obawiałem się, że szefowa ukaże mnie za nieupilnowanie Elisy. Przełknąłem ślinę i oczekiwałem na dalsze tłumaczenia. - Dobrze wiesz, że ta dziewczyna jest nam potrzebna - powiedziała po przełknięciu kilku łyków gorącego napoju. - Nie wierzę, że to mówię, ale ja też popełniłam błąd. Mogłam od razu tobie powierzyć opiekę nad nią. Od teraz masz jej pilnować. Pokiwałem głową, ale przypomniałem sobie o ślepocie Itsu. Dołączyłem do niej dosyć dawno, a nadal nie umiałem się przyzwyczaić. - Dobrze. Podniosłem kubek z herbatą i napiłem się trochę. Zawsze gdy z nią rozmawiałem, czułem dziwny niepokój. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać. Zazwyczaj była opanowana, ale co jakiś czas zdarzało jej się wybuchnąć gniewem. Najczęściej wyżywała się na shamanach, ale czasami miałem wrażenie że zaraz wyjmie nóż i wbije mi go w pierś. Starałem się jej nie denerwować. Przypomniałem sobie o tabletkach podawanych Elisabeth. - Co wy jej daliście? - Leki - ucięła krótko. - A dokładniej? - Nie mogę powiedzieć. Jedyne, co mogę zdradzić to to, że za jakiś tydzień będzie w miarę normalnie funkcjonować. - Dlaczego nie możesz powiedzieć? Zmarszczyła brwi i zacisnęła łapę w pięść. Pożałowałem tego, że zadałem to pytanie. - Uwierz mi, że nie chcesz wiedzieć. Miała rację. Zaniepokoiło mnie już samo zdanie wypowiedziane przez nią. Postanowiłem zakończyć naszą rozmowę. - Ja już pójdę. Zobaczę, jak się czuje Elisabeth. Pokiwała głową. Wyszedłem, pogrążony w rozmyślaniach, zostawiając w pokoju Itsu niedopitą herbatę. Dzisiaj pierwszy raz od długiego czasu naprawdę się wyspałam. Łapy nadal miałam przywiązane do łóżka, ale spało mi się dobrze. Była to dla mnie miła odmiana zważywszy na to, że ostatnie noce przepłakałam. Tuż po przebudzeniu patrzyłam chwilę w sufit i myślałam. Tym razem jednak o trochę mniej przygnębiających rzeczach. W pewnym momencie usłyszałam otwieranie drzwi. Do sali wszedł Heat. - Dobrze się czujesz? -zapytał. Zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią. - Chyba tak - odpowiedziałam w końcu. - Dzięki za troskę. Uśmiechnął się przyjaźnie. Usiadł na skraju mojego łóżka. Zapanowała niezręczna cisza, podczas której chłopak przyglądał mi się. Miał nieobecny wzrok, jakby o czymś myślał. Odchrząknęłam w końcu. - Przepraszam - zaśmiał się. - Zamyśliłem się. - Domyśliłam się. - Cały czas muszą cię tu trzymać? - Tak… Trochę to niewygodne, ale da się przyzwyczaić. Znowu cisza. - Heat… - spojrzał na mnie pytająco. - Chciałabym cię przeprosić. - Za co? - zapytał zaskoczony. - Byłam trochę niemiła. W dodatku to, co zrobiłam… Co chciałam zrobić... - zacisnęłam powieki, próbując odgonić od siebie te wspomnienia. - Sprawiłam wam dużo kłopotów. Dziękuję, że mnie uratowałeś. Zaśmiał się serdecznie. - Nie ma za co. Nie sprawiłaś nikomu kłopotów. To ja jestem ci winien przeprosiny. Poczułam, że chce mi się płakać. Tym razem nie było to jednak ze smutku, a z ulgi. Obraz mi się rozmył. - Co się dzieje? - Nie wiem… - roześmiałam się przez łzy. - Mógłbyś na chwilę rozwiązać mi przednie łapy? Była to trochę dziwaczna prośba, ale wykonał ją. Gdy tylko skończył, rzuciłam mu się na szyję. Płakałam coraz mocniej, wciskając pyszczek w jego futro. Na początku lekko się spiął, ale potem mnie objął. Nadgarstki piekły mnie od liny, którymi były spętane. - Nie wiem, jak ci dziękować - wyznałam. Spojrzałam na jego pyszczek. Uśmiechał się delikatnie. - Wcale nie musisz. Głaskał mnie po głowie, a ja powoli się uspokajałam. Nagle do głowy przyszedł mi nietypowy w tej sytuacji pomysł. - Są tu gdzieś nożyczki? Popatrzył na mnie, lekko przestraszony. - Nie martw się. Jeśli mi nie ufasz, ty możesz je trzymać. Nadal sprawiał wrażenie, jakby nie był do tego przekonany, ale wziął nożyczki z małego pudełka, w którym były też bandaże, plastry i inne przybory. Podał mi je, dokładnie rejestrując każdy mój ruch. Chwyciłam moje włosy i ucięłam je szybkim ruchem na wysokości brody. W łapce został mi różowy pukiel włosów. Heat patrzył na mnie zszokowany. Jego mina mnie rozbawiła. - Wystraszyłaś mnie - powiedział z wyrzutami. - Dlaczego? - Myślałem, że tym razem naprawdę popełnisz samobójstwo i to na moich oczach. Było mi naprawdę miło, że tak się mną przejmował. Znowu go przytuliłam. Siedzieliśmy tak chwilę, aż w końcu zapytał: - Po co to zrobiłaś? - Chcę poczuć się silniejsza. Przestać być delikatną Elisabeth, która jest zdana na innych. Nie chcę już taka być. Czułam, że miało to też związek z Josephem. On zawsze się mną opiekował, jak dzieckiem. Zamierzałam się z nim kiedyś spotkać, żeby dać mu zasłużoną karę. Chciałam udowodnić mu, że nie jestem już małą dziewczynką. Nie powiedziałam tego Heat’owi. To była moja tajemnica. Każdy jakieś miał. - Nienawidzę Josepha - wypaliłam nagle. - To przez niego chciałam się zabić. To on zniszczył moje życie. - Z drugiej strony, dzięki niemu jesteś tutaj - Heat uśmiechnął się szelmowsko. Ten uśmiech coś w sobie miał. Można było z niego odczytać charakter Heat’a. Coś mnie w nim przyciągało. - Tylko to mogę mu zawdzięczać - zaśmiałam się. Rozmawialiśmy jeszcze długo, a ja z każdą minutą lubiłam go coraz bardziej. Czas mijał nam spokojnie. Zbyt spokojnie. Na survivorze nauczyłem się ciągłej gotowości na nadejście niebezpieczeństwa, lecz teraz było to niepotrzebne. Nie znaleźliśmy się w obliczu zagrożenia od paru tygodni. To dużo, jak na survivor. Miałem jednak ciągłe wrażenie, że za chwile się to zmieni. To jak ciągłe skakanie przez mały strumyk - w końcu trzeba do niego wpaść. Mimo to, powoli przestawałem być przygotowany na każdy atak. Można było powiedzieć, że trochę się rozleniwiłem. Większość dnia spędzałem na planowaniu naszej podróży i tego, co zrobię gdy już znajdziemy się w mieście. Nadal nie byłem pewny. Obawiałem się, że może zająć to zbyt długo. Czasami nawet rozważałem zostanie tutaj i rozkazanie reszcie iść dalej. Prędzej czy później jednak musieliśmy się stąd ruszyć. Moi towarzysze nie przyznawali się do tego, ale ja widziałem ich niecierpliwość. Musiałem szybko coś wymyślić. Każdy ma lepsze i gorsze dni. Ja ostatnio miewałam te lepsze. Rozmowy z Heat’em napełniały mnie optymizmem, opiekująca się mną pielęgniarka stwierdziła, że widać u mnie poprawę i że niedługo już nie będę musiała być przywiązana do łóżka. Czasami jednak nadmiar dobrych wiadomości doprowadza do pogorszenia się nastroju, tak samo jak przesadnie nadmuchany balonik pęka. Właśnie ten dzień był moim gorszym. Zaczęło się rano, kiedy to pielęgniarka brutalnie obudziła mnie ze snu potrząsając mną jak szmacianą lalką. Musiała mi podać kolejną dawkę leku, a ja zwyczajnie miałam ochotę jeszcze pospać. Wcisnęła mi go na siłę. Miałam brać je dwa razy dziennie, lecz ilekroć pytałam o cel ich przyjmowania, pielęgniarka mnie ignorowała. Siedziałam zirytowana z łapami przykutymi do łóżka i próbowałam je uwolnić. Moje starania były bezcelowe, a w dodatku wzmacniało to moje rozdrażnienie. W końcu zrezygnowałam. Czekałam na Heat'a, który ostatnio często mnie odwiedzał. W tym czasie zastanawiałam się ile czasu już tutaj jestem. Parę dni? Parę tygodni? Parę miesięcy? Heat nie przychodził, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć. W bazie Itsu na pewno każdy miał swoje obowiązki, które musiał wypełniać. Mimo to, byłam na niego zdenerwowana. Wiedział przecież, że nie czułam się dobrze. Znowu poczułam samotność i odrzucenie. Starałam się uspokoić, wmówić sobie, że będzie dobrze, ale nie umiałam. Zaczęło mi być wszystko jedno, miałam wrażenie że wszystko, co robiłam, nie ma sensu. Właściwie nic nie robiłam, byłam tylko ciężarem dla innych. Dla Itsu, dla tej pielęgniarki, dla Heat'a. Pewnie dlatego nie przychodził. Pewnie miał po prostu dosyć niańczenia mnie. Płakałam. Znowu płakałam. Nawet ja miałam siebie dość. Miałam dość mojego użalania się nad sobą. Wpadłam w błędne koło - nie chciałam być słaba i z tej słabości płakałam. Miałam ochotę schować pyszczek w łapy, ale więzy mi to uniemożliwiły. Zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Łzy rozmazały mi obraz, więc tym bardziej zdziwiłam się, gdy usłyszałam głosy nad sobą. - To normalne - stwierdziła jakaś kobieta. - Wahania nastroju są skutkiem ubocznym naszych leków. Lekarstwa musi przyjmować jeszcze długo, nawet po całkowitym wyleczeniu. Organizm wkrótce się do tego przystosuje, ale będą one pojawiać się co jakiś czas. Zamrugałam, żeby odgonić łzy. Przede mną stała kobieta w białym kitlu. Miała rude futerko i krótkie włosy tego samego koloru. Przyglądała mi się krytycznie. Obok niej stał Heat, który wyglądał na zaniepokojonego. - Przepraszam - wymamrotałam, pociągając nosem. - Za co? - zdziwił się chłopak. - Za bycie uciążliwą. Ja nie wytrzymałabym z osobą, która chciała się zabić, która płacze i śmieje się na zmianę. - To nie twoja wina - powiedziała ruda mysz, ale nie było w jej tonie nic pocieszającego. - Jesteś chora psychicznie, więc musimy dawać ci tabletki, a te huśtawki emocjonalne są ich skutkami ubocznymi. Zresztą, nie jedynymi. Heat popatrzył na kobietę ostrzegawczo. - Nie wiem, czy określenie “chora psychicznie” jest odpowiednie. - Oczywiście, że jest. Szczerze mówiąc, pogodziłam się z tym. Depresja jest chorobą psychiczną, więc przygotowałam się na to, że ktoś w końcu użyje tego stwierdzenia. Nie brzmiało to najlepiej, ale było prawdą. Mysz, prawdopodobnie lekarka, odwróciła się w stronę drzwi i już miała przez nie wyjść, lecz Heat zatrzymał ją. - Mogłaby ją pani na chwilę rozwiązać? Zmrużyła oczy i zmierzyła go badawczym wzrokiem, jakby oceniała, czy ma zamiar ze mną uciec. W końcu niechętnie zgodziła się. Po uwolnieniu mnie, natychmiast potarłam nadgarstki. Były zaczerwienione, futerko lekko na nich wyłysiało, a skóra zaczęła mi się delikatnie łuszczyć. Lekarka wyszła z pomieszczenia, nakazując jeszcze Heat’owi, by mnie pilnował. Gdy tylko wyszła, chłopak przytulił mnie mocno. Wtulał pysk w moje włosy, a ja przez chwilę mogłam tylko patrzeć zaskoczona w przestrzeń. Znowu się rozkleiłam. Tym razem nie wiedziałam czy ze szczęścia, ze smutku, a może z innego powodu. Objęłam go więc tylko, płacząc mu w kark. - Nie zostawiaj mnie - poprosiłam nagle. - Potrzebuję cię. Poczułam, jak jego serce zabiło szybciej. Ja sama byłam zaskoczona moim niespodziewanym wyznaniem. - Nie zostawię - zaśmiał się po jakimś czasie. - Nie bój się. To się niedługo skończy, a wtedy zrobimy co tylko będziesz chciała. - Chciałabym zabić Josepha. Oderwał się ode mnie nagle i spojrzał mi głęboko w oczy. Wydawał się być przestraszony. - Przemyśl to, Elisabeth. To bardzo poważna decyzja. - On chciał zabić mnie. Nie bezpośrednio, ale na pewno na to liczył, porzucając mnie w lesie. Chcę, żeby poczuł mój strach i smutek. Chcę, żeby zginął - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Im więcej o nim myślałam, tym większą złość czułam. - Elisa… Rozumiem twoje odczucia, ale jeśli go zabijesz, on już nie powróci. - Przecież wiem! - podniosłam nieco głos. - Nie jestem dzieckiem, nie musisz mi tego tłumaczyć. - Nawet jeśli to rozumiesz, musisz liczyć się z konsekwencjami. O ile na survivorze nikt nic ci za to nie zrobi, to policja zgarnie cię, gdy wrócisz do miasta. Myślisz, że dlaczego w bazie Itsu jest tak dużo myszy? Większość z nich kogoś zabiła. Ukrywają się tu, bo miały dosyć ciągłego niebezpieczeństwa. Tutaj mogą zaznać trochę spokoju, jednocześnie nie wracając do miasta. Wiadomość o tym, że większość mieszkających tu myszy kogoś zabiła, zszokowała mnie. - Jesteś jednym z nich? Westchnął i spuścił głowę. Przytaknął niechętnie. - Razem z bratem postanowiliśmy wydostać się z survivoru. Po pewnym czasie pokłóciliśmy się. Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło. Poniosły mnie emocje… Potem odnalazła mnie Itsu. Chciała mnie zabić, ale zlitowała się. Zaprowadziła mnie tu. Przychodziło więcej myszek, aż w końcu stworzyliśmy takie jakby stowarzyszenie. Zrobiło mi się go żal. Wiedział, co znaczy stracić kogoś bliskiego. Pewnie dlatego chciał mnie powstrzymać przed zabijaniem Josepha. Mimo to, nadal chciałam to zrobić. Nie powiedziałam mu o tym. - Przeze mnie zginęły 3 osoby. Na samą myśl o nich łzy zaczęły spływać mi po policzkach. - Nie musisz o tym mówić. - Muszę się komuś wyżalić - zaczerpnęłam oddech i kontynuowałam. - Pierwsza była Maggie. Przetrzymywała nas w swoim domu, lecz Wicky i Itsu nas odnalazły. Uciekaliśmy tajnym korytarzem, a ona została w środku. Gdybym zaciągnęła ją za nami, żyłaby. Wicky i Yunka... - na ich wspomnienie zalałam się łzami. Heat mnie przytulił, gładził mnie po głowie, a ja szlochałam. Wzięłam się w garść. - Całkiem niedawno znaleźliśmy schronienie, a ja akurat obraziłam się na Josepha… Przeszłam się na spacer po lesie i tym samym zwabiłam Wicky do reszty. Zabiła Yunkę, a ja zamordowałam samą Wicky - oznajmiłam łamiącym się głosem i znowu wybuchłam płaczem. Płakałam długo. W klatce piersiowej czułam nieprzyjemny ucisk i pustkę. Rozdrapałam stare rany. Z drugiej strony, czułam ulgę. Nikomu nie mówiłam o tym, jak źle się z tym czułam. W tej chwili Heat był moim jedynym podparciem. - Joseph znienawidził mnie za to ostatnie - wyszeptałam po pewnym czasie. - Nie jest ciebie wart. Nie widzi twojego cierpienia. Ja je widzę. - A więc ty jesteś wart. Zaśmiał się, ale spoważniał, gdy zrozumiał, że nie żartuję. Uśmiechnął się łagodnie. - Cieszę się z tego, Elisabeth. Nachylił się do mnie powoli i złączył swoje usta z moimi. Chwycił delikatnie moją głowę i bawił się moimi włosami. Odwzajemniłam pocałunek. Trwało to krótko, a ja poczułam się tak dobrze od bardzo dawna. Nie mogłam się powstrzymać. Znowu zaczęłam płakać. - Spokojnie - powiedział cicho. Otarłam oczy łapką. Uśmiechnęłam się blado. - Dziękuję. Tylko nie udawaj skromnego i nie pytaj znowu, za co. Myślę, że doskonale wiesz - zaśmiałam się. - Nie ma za co. Uśmiechał się, ale w jego oczach widoczny był lekki niepokój. - Coś się stało? - zapytałam. - Nie. Po prostu muszę już iść. Wstał i wychodząc z sali, powiedział: - Będzie dobrze, Elisabeth. Tylko nie rób niczego głupiego. Rozdział 37 Gdy Heat wyszedł, postanowiłam skorzystać z tego, że nie byłam tu uwięziona i się przejść. Przede wszystkim chciałam się uczesać i umyć twarz. Moje oczy pewnie były zaczerwienione od płaczu, a ja bardzo tego nie lubiłam. Miałam wrażenie, że każdy się na mnie patrzył. Znalazłam w mojej sali jakiś grzebień i rozczesałam włosy. Odnalazłam wejście do łazienki i stanęłam przed lustrem. Widziałam lekką poprawę - policzki nie były już takie zapadnięte, a ja nie byłam już taka chuda. Mimo to, moje włosy miały barwę wyblakłego różu. Miałam ochotę zmienić ich kolor, ale nie sądziłam by była tu jakaś fryzjerka. Postanowiłam sprawdzić to później. Opłukałam pysk zimną wodą. Nie przyniosło to natychmiastowego rezultatu, ale oczy przestały mnie szczypać. Wyszłam z pomieszczenia i uznałam, że warto byłoby pospacerować trochę przed powrotem do szpitala. Chodziłam korytarzami, co jakiś czas mijając różne myszy. Cały czas dźwięczyło mi w uszach zdanie wypowiedziane przez Heat'a: “Nie rób niczego głupiego”. Starałam się rzeczywiście nad tym zastanowić. Ilekroć jednak myślałam o Josephie, ogarniała mnie złość. Natomiast o Heacie miałam zupełnie inne zdanie. Był miły i opiekuńczy, a jednocześnie nie zachowywał się jakby był moim ojcem. Miałam wrażenie, że traktuje mnie poważnie. Podobało mi się to. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że się uśmiecham. Rozśmieszyło mnie to. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, a potem parsknęłam śmiechem. Nie rozumiałam dlaczego, ale nie umiałam przestać się uśmiechać. Uznałam, że to lepsze niż płacz i podążyłam dalej korytarzem. *** Po dłuższym czasie spaceru zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem ktoś mnie nie szuka. Baza Itsu była bardzo rozbudowana, nie mogłam uwierzyć, że w tak krótkim czasie zrobiła coś takiego. Dotarłam do miejsca, gdzie najwyraźniej mało kto przebywał, bo jak narazie nikogo tu nie widziałam. Przeszłam obok jakiegoś pomieszczenia. Widziałam jego wnętrze - ściana łącząca je z korytarzem zrobiona była ze szkła. W środku dominowały ciemne kolory. Stały tam fotele i było mnóstwo luster. Obok siedzeń, na półkach, stały jakieś sprzęty i kosmetyki. Chciałam wejść do środka, ale się powstrzymałam. Uznałam, że jeszcze tu przyjdę i wtedy zobaczę, co to jest. Zbyt dużo czasu spędziłam poza szpitalem. *** Jakimś cudem wróciłam, nie błądząc zbytnio. Gdy tylko zobaczyłam w oddali drzwi do gabinetów, pobiegłam w ich stronę. Miałam szczerą nadzieję, że nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Biegłam, mimo bólu nóg i ognia w płucach. Po tylu dniach, albo i tygodniach, było to wspaniałe uczucie. Chciałam biec szybciej, ale nie umiałam. Ciężko mi się oddychało, ledwie łapałam powietrze. Kręciło mi się w głowie, przed oczami latały mi czarne plamki. Nagle zachwiałam się i osunęłam na podłogę. Mój mózg nie umiał zarejestrować tego, co się działo. Przez chwilę nic nie czułam, nie widziałam ani nie słyszałam. Potem coś zaczęło do mnie docierać, ale wszystko działo się jakby przez sen. Ktoś pochylał się nade mną. -Zaczęło działać. - powiedziała kobieta, z mieszanką zdenerewowania i ekscytacji w głosie. Jakaś inna osoba mruknęła z zadowoleniem. -Zobaczymy, jak na to zareaguje. Otworzyłam oczy, a ostre światło lamp raziło mnie mocno. Słyszałam jeszcze jakieś urywki poprzedniej rozmowy, ale właścicielki głosów biorących w niej udział oddaliły się gdzieś. -Gdzie ty byłaś? - zapytała srogo pielęgniarka. - Spacer - wymamrotałam niewyraźnie. Nie miałam siły powiedzieć nic więcej. - Dlaczego biegłaś? - zaczęła przesłuchanie. Wzruszyłam niemrawo ramionami. Naprawdę, nie umiałam wydusić już ani słowa. Czułam się bezwładna jak worek ziemniaków. -Widzisz, tak właśnie jest gdy nie przestrzegasz zaleceń lekarza. Dobrze, że zasłabłaś tutaj, a nie gdzieś indziej - zganiła mnie. Zaczęła prawić mi kazanie, ale każde jej słowo było coraz cichsze, aż w końcu zupełnie jej nie słyszałam. Znowu odpłynęłam. *** Gdy ponownie otworzyłam oczy, ujrzałam tylko ciemność. Zamrugałam parę razy, ale to nic nie dało. Lekko spanikowana, podniosłam się. Byłam na szpitalnym łóżku. Zeszłam z niego nieco zbyt gwałtownie, by zapalić światło. Niestety, chyba jeszcze nie zregenerowałam sił i znalazłam się na podłodze, strącając przy tym różne przyrządy z szafki obok. Nie byłam sama w tym pomieszczeniu. W pokoju zrobiło się jasno, a ja zmrużyłam oczy. Poczułam, jak ktoś bierze mnie pod pachy i pomaga mi wstać. Stanęłam trochę chwiejnie, ale utrzymałam równowagę. -Dziękuję, ale sama bym sobie poradziła - powiedziałam, jeszcze nie rozbudzona. Uniosłam głowę, spodziewając się widoku zirytowanej pielęgniarki. Zamiast tego zobaczyłam bruneta, którego emocji nie mogłam rozszyfrować. -Heat - wydukałam zdumiona. Uśmiechnął się do mnie. Chyba lekko się zaczerwieniłam. -Wyjdź - powiedziałam w końcu. - Pewnie wyglądam jak zwłoki. - Nieprawda - powiedział, ale bez przekonania w głosie. - Nie kłam - poprosiłam. - Czuję się jakbym została pocięta na kawałki, a ktoś próbował mnie poskładać. Nie wiem, dlaczego. Przecież dotąd było dobrze, a teraz mam wrażenie, że jest ze mną jeszcze gorzej niż wcześniej. Po chwili pożałowałam tych słów. Nie przepadałam za użalaniem się nad sobą, ale czasami musiałam to z siebie wyrzucić. -Może to od tych leków. Nie wszystkie lekarstwa są miłe i przyjemne jak te dla dzieci - pocieszył mnie, chociaż wyglądał jakby chciał coś udowodnić samemu sobie. - Byłeś tutaj cały czas? - zapytałam, zmieniając temat. Pokiwał głową, lekko zmieszany. Policzki mnie zapiekły. -To bardzo miłe z twojej strony - powiedziałam, słabo ukrywając uśmiech. Schowałam pysk w poduszkę. - Jestem zmęczona. Dobranoc. Światło zgasło, a ja zasnęłam szybciej niż zwykle. Mijał dzień za dniem. Czułam się coraz lepiej, aż w końcu pielęgniarka pozwoliła mi chodzić po bazie. Właściwie w szpitalu miałam zostać tylko na tydzień na obserwacji i koniec. Zastanawiałam się, co będzie, gdy z niego wyjdę. Znowu zostanie mi przydzielona cela, w której będę więziona? Domyślałam się, że tak, ale widziałam jeszcze promyk nadziei. Krążyłam po korytarzach, gdy przypomniałam sobie mój ostatni spacer. Miałam sprawdzić pomieszczenie, które spotkałam pod koniec. Odpuściłam sobie długą włóczęgę i od razu zapytałam się pielęgniarki, czy ma jakiś plan tego miejsca. Na szczęście, miała. Podała mi skrawek papieru z dokładnie opisaną siecią korytarzy. Na końcu jednego z nich narysowany był mały prostokąt, który miał przedstawiać jakiś pokój. Uznałam, że tego właśnie szukam. Z trudem zorientowałam mapę i zaczęłam podążać w tamtym kierunku. Okazało się, że to około 5 minut drogi ze szpitala. Gdy tylko zobaczyłam przeszkloną ścianę, nieco się zestresowałam. Odetchnęłam i otworzyłam drzwi. Coś zadzwoniło, a zza rogu wyłoniła się przyjaźnie wyglądająca mysz. - Witam! - zawołała z uśmiechem na ustach. Zdałam sobie sprawę, że nie przygotowałam się na taką sytuację. - Czy… Co… - zaczęłam się zacinać. - Chciałam się zapytać… Co tu jest? Zaśmiałam się nerwowo. - Salon fryzjerski. Prosiłam Itsu, żeby pozwoliła mi na wywieszenie tabliczki z napisem “Salon Fryzjerski u Anne”, ale nie pozwoliła - westchnęła, po czym mruknęła. - Typowa szefowa… - Aha, no dobrze - odchrząknęłam. - Do widzenia. Już miałam wyjść, ale przypomniałam sobie o czymś. Odwróciłam się gwałtownie od drzwi. - Czy jest możliwość pofarbowania u pani włosów? - Tak! Mam mnóstwo farb, bardzo dobrej jakości! - powiedziała zachęcająco i zaczęła krzątać się po salonie. Wyciągnęła z koszyka na półce mnóstwo tubek i pokazała mi je. - Siadaj, kochana, na fotelu przy umywalce! Wykonałam jej polecenie. Oparłam głowę o zagłówek i czekałam. - Jaki kolor? - Czarny - powiedziałam bez zastanowienia. - Naprawdę? - zdziwiła się. - Będziesz wyglądała o wiele poważniej, a masz takie śliczne, różowe włosy… - O to chodzi. Nie chcę być traktowana jak dziecko - wytłumaczyłam. Pokiwała głową, nieco speszona. Zaczęła myć mi włosy, przyjemnie masując mi głowę. Przymknęłam oczy i, od bardzo dawna, rozluźniłam się. - Jak tutaj trafiłaś? - usłyszałam. Zastanawiałam się chwilę. - To naprawdę długa historia. Poza tym, nie jest zbyt szczęśliwa… - Przepraszam - wymamrotała zawstydzona. - Mogłam się domyślić. Ja będąc małą dziewczynką bawiłam się na podwórku ze starszymi kolegami… Stwierdzili, że nie jestem na tyle odważna, żeby wejść na survivor. Uległam i się wkręciłam. Zaczęłam zabijać, wpadłam w jakiś szał. Myślałam, że tak naprawdę nikt tam nie umiera, że to tylko zabawa. Gdy zdałam sobie sprawę, że tak nie jest, próbowałam uciec. W ten sposób znalazłam się tu. W bazie Itsu nie jest tak źle, uwierz mi. - Chyba, że zostajesz do niej zwabiona przez chłopaka który udaje, że chce ci pomóc, a Itsu próbowała zabić ciebie i twoich przyjaciół - wypaliłam, nieco zdenerwowana, po czym szepnęłam. - W jednym przypadku się to udało. - Nie wiedziałam… - Bo ci nie powiedziałam. Nie chcesz znać całej mojej historii. Kiedyś chyba napiszę o tym książkę - zaśmiałam się nerwowo. - Ile masz lat? - Chyba osiemnaście. - Chyba? - Trafiłam na survivor na początku poprzedniej jesieni, miałam wtedy siedemnaście lat. Nie mam pojęcia, jaki mamy teraz miesiąc, bo kompletnie tracę tu poczucie czasu. Fryzjerka ucichła, spłukując mi włosy. Nie miałam jej tego za złe. Gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami i ktoś opowiadał mi, jakie to jego życie jest tragiczne, też nie wiedziałam, co powiedzieć. Mysz poprosiła, żebym się podniosła. Wykonałam polecenie, a ta zaczęła nakładać mi farbę na włosy, rozdzielając pojedyncze pasemka. Gdy skończyła, siedziałam tak około pół godziny, po czym dziewczyna zmyła farbę i wysuszyła mi włosy. - Masz pieniądze? - zapytała, gdy wstałam z fotela. Serce zabiło mi mocniej, a mi zakręciło się w głowie. Nie wzięłam tego pod uwagę. Zaprzeczyłam nieśmiało. - Racja, skąd miałabyś mieć - machnęła lekceważąco ręką. - Trudno, może kiedyś się rozliczymy. Powodzenia w dalszym życiu, słoneczko. Niech ci się dobrze układa. Uśmiechnęłam się szeroko. - Dziękuję. Wyszłam z salonu i przeszłam parę kroków korytarzem. Stało tam parę chłopaków, wyglądających na starszych ode mnie o parę lat. Gdy przechodziłam obok nich, niechcący potrąciłam jednego ramieniem. - Przepraszam - wymamrotałam i poszłam dalej. Poczułam, jak ktoś chwycił mnie za łapę i pociągnął w swoją stronę. Zdezorientowana powtórzyłam przeprosiny, nieco głośniej niż wcześniej. - Nie masz za co przepraszać, Elisabeth - powiedział jakiś szatyn. - Skąd znasz moje imię? - zapytałam zaniepokojona. - Nie cieszysz się tu dobrą sławą. Zmarszczyłam brwi. - Jak to? - Prawie każdy cię tu zna. Popadasz w depresję, a Itsu tak się o ciebie troszczy, że nawet załatwiła ci lekarstwa - powiedział nieco ironicznie. Reszta zawtórowała mu złośliwym śmiechem. - To chyba normalne - rzuciłam. - Widzisz, tutaj nie. Biedna Elisa, rzucił ją chłopak. Tak zdesperowana, że próbowała się pociąć plastikowym nożem. Szkoda, że ci się nie udało. Ścisnęło mi się gardło. Nie mogłam nic zrobić, stałam tylko w miejscu słuchając jego monologu i mając ochotę się rozpłakać. A on dopiero zaczynał. - Zagłodzona, wychudzona… Przypięli cię pasami do łóżka, bali się, że dostaniesz jakiejś psychozy - kolejna salwa śmiechu, kolejny ucisk w klatce piersiowej. - Myślałaś, że jak zmienisz fryzurę, nikt cię nie rozpozna? Jesteś największym tchórzem jakiego widziałem. W dodatku Itsu tak w ciebie wierzy, myśli, że się przydasz… Ale nie martw się, możesz mi to wynagrodzić. Szatyn uśmiechnął się, a jego koledzy sobie poszli, szepcząc coś do siebie. Ogarnął mnie strach. Domyślałam się, co chce zrobić, ale nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli. Zaczął mnie całować, ale nie były to miłe, delikatne pocałunki, a wymuszone i agresywne. Odepchnęłam go ze łzami bezradności w oczach. Spojrzał się na mnie wściekły. Uderzył mnie pięścią w brzuch, a ja zwinęłam się z bólu. Zaczęłam głośno płakać, krzyczeć. Chciałam, żeby ktoś mnie usłyszał. Chłopak zaczął mnie kopać i obrzucać wyzwiskami. - Dlaczego ciebie tak trudno zabić? - zapytał, sapiąc i uderzając mnie z całej siły w głowę. Pociemniało mi w oczach, zebrało mi się na wymioty. Ciężko oddychałam, serce biło mi nierówno. Łkałam i kaszlałam na zmianę. - Liczyłem, że będziesz chciała współpracować, ale chyba zabicie cię będzie lepszym rozwiązaniem. Z tymi obrażeniami powinnaś pożyć jeszcze jakąś godzinę, ale za to cierpiąc. Na pożegnanie popchnął mnie jeszcze tak mocno, że upadłam, a potem odszedł spokojnym krokiem. Szumiało mi w głowie i czułam, jak po policzku spływa mi ciepła ciecz. Wszystko mnie bolało, a ja zastanawiałam się, dlaczego pod koniec mojego życia spotkało mnie tyle złego. Z drugiej strony, przypomniałam sobie Heata i pocałunek z nim. To było naprawdę miłe uczucie. Heat był ostatnim, o czym myślałam przed stratą przytomności. *** Gdy tylko dotarły do mnie jakieś bodźce z zewnątrz, zaczęłam łkać. Nie mogłam tego opanować, mimo że cholernie bolał mnie wtedy brzuch. Chyba nadal leżałam, ale na czymś dziwnym, co podpierało tylko moją głowę i nogi. Skupiłam wzrok. Przed sobą miałam ciemnowłosego chłopaka, podobnego do tego, który mnie zaatakował. Niósł mnie. - Zostaw mnie! - warknęłam, nieporadnie odpychając go od siebie. Dopiero, gdy się zatrzymał, zauważyłam, że biegł. Mimo że nadal wszystko było lekko rozmazane, zobaczyłam jego zdenerwowany, zmartwiony i zaskoczony zarazem wyraz twarzy. - Co się dzieje? - wydukał. - Zostaw… - załkałam bezsilnie. Posadził mnie na podłodze przy ścianie. Oparłam się o nią, wyczerpana. Krzywiłam się z bólu. - Co się dzieje? - powtórzył. - Wszystko mnie boli - szepnęłam. - Powiedział, że pożyję jakąś godzinę… Uznałam, że to mogło mieć w tamtej chwili znaczenie i chyba miałam rację. - Kto? - zapytał chłopak. - Kiedy? Nie czekając na moją odpowiedź, wziął mnie na ręce i pognał dalej. - Ten facet. Nie wiem kiedy, zemdlałam - mamrotałam, wysilając swój mózg. - Jaki facet? Co ci się stało? - Daj odpocząć - poprosiłam cicho. Nie odezwał się już. Miałam nadzieję, że zemdleję i nie będę musiała znosić tego bólu, ale jak na złość, byłam na tyle świadoma, by go czuć. Zagłuszał inne moje zmysły. Wszystko poza nim docierało do mnie jak przez mgłę. Schowałam głowę w sierści osoby, która mnie niosła i starałam się oddychać, co szło mi coraz gorzej. Mój oddech stawał się coraz bardziej nierówny i urywany, a mysz chyba to zauważyła, bo przyspieszyła i coś krzyknęła. Zaczęło brakować mi tlenu. Zostałam gdzieś przeniesiona i położona, poczułam ukłucie na zewnętrznej stronie przedramienia i coś wylądowało na moim pyszczku. Oddychało mi się trochę lepiej. - Och, Elisabeth, wyglądasz jak siedem nieszczęść - usłyszałam nad sobą kobiecy głos. - Witamy ponownie. Chciałem zaprosić Elisabeth na spacer, więc poszedłem do jej pokoju. Nie było jej tam. Od pielęgniarki dowiedziałem się, że gdzieś poszła. Zacząłem jej więc szukać. Spotkałem po drodze jakichś chłopaków, którzy twierdzili, że szła w stronę salonu fryzjerskiego. Zadowolony, że będę mógł z nią normalnie pogadać, popędziłem tam. Tej dziewczyny nie można zostawić samej nawet piętnaście minut. Teraz leży w szpitalu, półprzytomna, z rozciętym policzkiem i cała poobijana. Dopiero gdy zajął się nią lekarz, zauważyłem, że zmieniła kolor włosów. - Połamane żebra, niewielkie obrażenia wewnętrzne… - mruczał starszy mężczyzna, pisząc coś w notesie. - Spore problemy z oddychaniem, ale to raczej wina leków, które przyjmuje. - To chyba nie jest dobra oznaka - wtrąciłem się. - Każde lekarstwa mają jakieś skutki uboczne - powiedział monotonnym głosem, jakby nauczył się tej formułki na pamięć. - Nie możemy przerwać ich podawania, bo będzie jeszcze gorzej. Po dość długim czasie spędzonym w bazie Itsu nauczyłem się, żeby nikomu nie wierzyć na słowo. Nawet jeśli ta osoba jest lekarzem. - Nie ma jakiegoś zamiennika? - Nie dysponujemy taką różnorodnością środków na to schorzenie - mysz twardo stała przy swoim. Spojrzałem na Elisę. Miała przymknięte oczy i smutny wyraz pyska. Ciężko oddychała. Jakaś kobieta właśnie zszywała jej ranę na policzku. Wyszedłem z sali i skierowałem się do pokoju Itsu. Zapukałem i otworzyłem drzwi. Siedziała na kanapie. - Słyszałaś, co się stało? - zapytałem. Zaprzeczyła. - Elisabeth znowu jest w szpitalu - westchnąłem. Drgnęła lekko. - Już? - zapytała przejęta, po czym jakby sobie coś uświadomiła i dodała szybko. - Dopiero co wyszła. Co się stało? - Nie wiem. Znalazłem ją leżącą na korytarzu. Problemy z oddychaniem, złamane żebra i jakieś urazy wewnętrzne. - Pewnie ktoś ją pobił - warknęła, wstając z siedzenia. - Ta. W dodatku niedawno straciła przytomność na dosyć długo. Lekarz mówi, że to przez te tabletki. Itsu spokojnie weszła do kuchni i nieco niezgrabnie wstawiła wodę. Po omacku znalazła szafkę i wyjęła z niej dwa kubki. - Na pewno. - Nie uważasz, że to dziwne? - zapytałem nieco zaskoczony. - Nie. Niedługo dowiesz się, dlaczego - do kubków wrzuciła po torebce herbaty. - Ile słodzisz? - Dwie - odparłem zamyślony. Chciałem zapytać, dlaczego niedługo się dowiem, ale zwyczajnie się bałem. Skoro miałem się dowiedzieć niedługo, najwidoczniej wtedy była odpowiednia pora. Itsu wsypała do jednego kubka dwie łyżeczki cukru, do drugiego jedną. Łapki trochę jej drżały, przez co maleńkie kryształki cukru przetoczyły się przez blat i spadły na podłogę. Czajnik zaczął wydawać charakterystyczne świszczenie. Itsu wzięła go, wymacała kubki i wlała wrzącą wodę do środka. Podała mi naczynie, a ja odłożyłem je na stolik, żeby herbata trochę ostygła. - Wolałabym, żeby Elisabeth teraz nie umarła. - Od kiedy tak się nią przejmujesz? - zapytałem zaskoczony. - Od kiedy zabiła Wicky. Wcześniej zauważyłam, że pod wpływem emocji jest zdolna do wielu rzeczy, więc wysłałam cię razem z nią, żebyś obserwował zachowanie Elisy i reszty. Szczęście się do nas uśmiechnęło, bo przyjaciele ją znienawidzili i zostawili samą sobie. Ona odwzajemniła ich uczucia… Jesteśmy w fantastycznej sytuacji, w przeciwieństwie do nich - opowiadała zafascynowana. - Niedługo osiągnę mój cel. Po półtora roku starań wreszcie spełnią się moje marzenia. Patrzyłem na nią, starając się zrozumieć motywy tego wszystkiego. Itsu była dziwna i faktycznie lubiła znęcać się nad innymi, ale zazwyczaj traktowała ich jak zabawki, które porzucała po dwóch tygodniach. - Dlaczego się tak na nich uwzięłaś? Myślałem, że to Elisa ci podpadła, a jednak teraz traktujesz ją niczym boginię. Skrzywiła się. Byłem pewny, że gdyby nie jej ślepota, zostałbym zgromiony wzrokiem. - Nie lubię Elisabeth, a już na pewno nie uważam jej za bóstwo. Jest mi po prostu potrzebna. - Do czego? "Potrzebuję cię". Takie słowa najczęściej padają w jakichś romansach - zaśmiałem się. Itsu błyskawicznym ruchem wyjęła swój nóż i przygwoździła mnie do ziemi. Na swoim podbródku poczułem nacisk zimnego ostrza. Natychmiast pożałowałem swoich słów. - Myślałam, że nauczyłam cię szacunku do mnie, Heat - warknęła. - Masz rację, przepraszam - zachrypiałem. - Nikt nie będzie mi się tu w niej zakochiwał ani ty, ani ja, ani nikt inny. Swoją drogą, ty też nie przesadzaj z tymi amorami. - Chcę, tylko żeby mi uwierzyła, dlatego staram się zachowywać się jak najwiarygodniej. Sama kazałaś mi tak robić. - Kazałam ci udawać - syknęła. - A nie zbliżać się do niej naprawdę. - Więc udaję - odpowiedziałem już nieco zirytowany. Nacisk ostrza był coraz silniejszy, poczułem w jego miejscu pieczenie. Ciepła kropla spłynęła po mojej szyi, zlepiając sierść. - Zaraz wbijesz mi ten nóż w gardło i tyle będzie po mojej pomocy - wymamrotałem, starając się ukryć stres. Dziewczyna zreflektowała się i pozwoliła mi wstać. - Następnym razem uważaj na słowa - rzuciła chłodno. Skarciłem siebie w myślach. Miała rację. Łudziłem się, że może nie traktuje mnie już tak surowo i mogę pozwolić sobie na mały żart. Niestety, Itsu to Itsu. Nie znam osoby, której pozwoliłaby traktować się jak koleżankę czy chociażby dobrą znajomą. - Wybacz. Sięgnąłem po herbatę. Była ciepła, ale nie gorąca. Szybko wypiłem cały napar i umyłem po sobie kubek. Może nie przyjaźniłem się z moją szefową, ale nie chciałem sprawiać jej dodatkowych kłopotów, zwłaszcza że jest niewidoma. Byłem nieco zmieszany całą tą sytuacją, więc zwyczajnie pożegnałem się z nią i wyszedłem. Miałem wyrzuty sumienia, że muszę okłamywać Elisabeth. Widziałem, że ona naprawdę coś do mnie czuje, a poza tym nadal nie wróciła zupełnie do zdrowia psychicznego. Pomogłem jej, udawałem, że coś pomiędzy nami jest. Musiałem być szczególnie ostrożny. Gdyby dowiedziała się, że tak naprawdę Itsu kazała mi to robić, byłoby naprawdę źle. Moja szefowa najprawdopodobniej by mnie zabiła lub poddała torturom, a sama byłaby w złej sytuacji. Elisa mogłaby się zabić, przestać współpracować lub - co gorsza - uciec do swoich byłych towarzyszy i o wszystkim ich poinformować. Byłyby nici z naszego planu. Najbardziej jednak namieszało mi w głowie uczucie żalu, ilekroć pomyślałem o samobójstwie Elisabeth. Musiałem przestać ją lubić, nawet po koleżeńsku. To tylko nasze narzędzie, a do przedmiotów nie należy się przywiązywać. Poprawiło mi się, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ostatnio wypisali mnie ze szpitala i przydzielili mi jakiś pokój, ale nadal muszę brać te tabletki. Podobno gdybym przestała, poczułabym się jeszcze gorzej niż przedtem. Od tamtego incydentu Heat nie odstępuje mnie na krok. Mogę pójść bez niego tylko do łazienki, a i wtedy po dziesięciu minutach pyta, czy wszystko w porządku. Szczerze mówiąc, jest to całkiem miłe, mimo że czasami mnie to denerwuje. Prawie już zapomniałam o Josephie i reszcie, jestem tutaj szczęśliwa. Tęsknię tylko za rodziną i słońcem. Nie przebywałam na łonie natury od dobrych paru miesięcy. Nie wiem już nawet jaki jest miesiąc czy chociażby pora roku. Mogę się tylko domyślać. Tego dnia, zmęczona nocną rozmową z Heat’em, spałam dosyć długo. W pewnym momencie, ze snu agresywnie wyrwał mnie pisk. Po tylu źle przespanych na survivorze nocach, miałam swego rodzaju traumę. Mój rozespany umysł uznał wysoki dźwięk za krzyk, a ja gwałtownie obudziłam się z ciężko bijącym sercem i chęcią ucieczki. Stojący w drzwiach Heat spojrzał na mnie zdziwiony. — Wszystko w porządku? — Tak… — pokiwałam głową. — Po prostu trochę się wystraszyłam. — Chyba trzeba naoliwić te drzwi — zaśmiał się. — Sam dostałbym zawału, gdyby mnie tak obudzono. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. — Może wyszlibyśmy dzisiaj z bazy? Proszę, chciałabym zobaczyć słońce, las, niebo… Zaczęłam przypominać sobie te wszystkie piękne rzeczy, których kiedyś tak nie doceniałam. Na ich wspomnienie z tęsknoty ścisnęło mi się gardło. — Nie jestem pewien. Itsu zabrania wychodzenia na zewnątrz bez wyraźnej potrzeby. Skrzywiłam się, ale ta informacja nie ruszyła mnie zbytnio. Już miałam pomysł, co zrobić, żeby chociaż na chwilę zobaczyć przyrodę. — Eh, no dobrze. To może daj mi chwilę na ogarnięcie się, poczekaj na mnie na stołówce. Heat bez zastanowienia wyszedł z pomieszczenia. Jego mózg chyba też nie działał zbyt dobrze w godzinach porannych. Odczekałam chwilę i wyjrzałam za drzwi. Chłopak właśnie znikał za zakrętem korytarza. Wzięłam mapkę bazy ze stołu i uciekłam z pokoju. Odnalazłam na kartce miejsce, gdzie jest mój pokój i skierowałam się w stronę włazu. Sieć tuneli była tak inteligentnie skonstruowana, że najdłuższa droga prowadziła z samego końca bazy do początku i przejście jej trwało około piętnastu minut. Toteż już po paru chwilach znalazłam się przy wyjściu. Rozejrzałam się wokół, upewniając się, że nikogo w pobliżu nie było. Mój puls przyspieszył tak mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej. Miałam wrażenie, że moje serce za chwilę wybuchnie – zarówno ze zdenerwowania, jak i podekscytowania. Wspięłam się po drabinie i chwyciłam za rączkę od włazu. Pchnęłam go, ale był bardzo ciężki. Miałam wrażenie, że nikt go nie używał od bardzo dawna, bo słychać było, jak piszczał. Bolały mnie ręce, więc postanowiłam podważyć płytę całym ciałem. Drgnęła i ruszyła lekko do góry. Zaśmiałam się jednocześnie łapiąc oddech. Przypływ optymizmu nie pozwalał mi się zmęczyć i pchałam dalej. W końcu do środka wpadły słabe promienie słońca. Poczułam ściśnięcie w gardle i łzy płynące po moich policzkach. Tak bardzo za tym tęskniłam. Nacisnęłam na właz, a ten z okropnym skrzeknięciem otworzył się i ciężko upadł na ziemię z drugiej strony. Słońce mnie oślepiało, w nos drażnił mnie zapach gnijących liści i mchu. Wyczołgałam się z bazy i opadłam zmęczona na wilgotną ziemię. Wdychałam zapachy i świeże powietrze, dopóki nie rozbolała mnie głowa. Śmiałam się przez łzy, ale nie wiedziałam, dlaczego płaczę. Była to mieszanina tęsknoty, radości i smutku. Patrzyłam na gołe gałęzie, przez które prześwitało blade słońce. Było chłodno, ale nie obchodziło mnie to. Podniosłam się na nogi i zaszlochałam. Podbiegłam do drzewa i zaczęłam je gładzić, chcąc poczuć wszystkie nierówności kory. Moja łapa trafiła na jakąś kleistą substancję. Powąchałam ją – to była żywica. Od dziecka kochałam jej zapach. Inhalowałam się nim, jakby był jakimś lekarstwem. Zaczęłam biegać po lesie, wymijając drzewa i przeskakując napotkane krzewy. Czułam się wspaniale, jak nigdy dotąd. Rozpierała mnie energia. Gdy trochę się zmęczyłam, przysiadłam na jakimś chłodnym kamieniu. Wpatrywałam się w biegającą niedaleko wiewiórkę, która najwyraźniej gorączkowo szukała jedzenia na zimę. W tamtym momencie przypomniało mi się, jak razem z Lassie i Kaprine poszłyśmy szukać wody, a ja wpadłam do jeziora. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a po chwili moje oczy stały się wilgotne. Myślałam o Josephie, o nich wszystkich i płakałam, nie mogąc się uspokoić. Nie chciałam wracać do bazy, chciałam tutaj zostać. Nagle coś we mnie zaskoczyło. Zerwałam się na nogi i przytaszczyłam do włazu jakiś kamień. Weszłam do środka, a metalową płytę oparłam o głaz. W łapie ściskałam mapę, ale pamiętałam drogę do mojego pokoju. Biegłam, mając nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na moje brudne od błota futerko i liście we włosach. Wpadłam do pomieszczenia i chwyciłam torbę, wrzucając do środka nóż (w końcu mi go oddali), jakąś bułkę, którą kiedyś schowałam na później i parę bandaży, na wszelki wypadek. Wybiegłam jeszcze szybciej, niż przybiegłam. Napędzana adrenaliną podniosłam szybko właz, a następnie zasypałam go liśćmi. Cała się trzęsłam. Zablokowałam szepty od Heat'a, gdyby próbował mnie znaleźć. Pierwszy raz od bardzo dawna postanowiłam skontaktować się z kimś z grona moich dawnych przyjaciół. Pierwszy rozdział specjalny w #81. Poszukiwania Policjanci po raz kolejny w tym tygodniu zawitali w domu rodziny zastępczej Josepha. Zniknął dziesięć dni temu, tak po prostu. Marie i Christian wyszli na zakupy, zostawiając swojego podopiecznego samego w domu, ale nie zastali go po powrocie do mieszkania. Pytali znajomych, nauczycieli chłopaka i sąsiadów, ale nikt nie wiedział, co się z nim stało. Małżeństwo miało więc nadzieję, że tym razem wizyta mundurowych przyniesie jakieś efekty. - Widziała go jakaś kobieta - oświadczył jeden z nich, gdy tylko przekroczył próg domu. - Mówiła, że zmierzał w kierunku survivoru. Marie zamarła, wpatrując się w funkcjonariusza policji. - Przypuszczamy, że Joseph jest właśnie tam, na survivorze. Kobieta zakryła pyszczek łapą, a w jej oczach zebrały się łzy. Chris zaczął głaskać ją po plecach i zwrócił się do policjantów. - Będziecie go nadal szukać, prawda? To przecież nasz syn. Może adoptowany, ale jednak. - Przykro mi, ale nie wolno nam tam wchodzić w sprawach służbowych. To jedyne miejsce, gdzie można robić co dusza zapragnie. Poza tym, nie miałoby to sensu. Zamknięty w sobie, siedemnastoletni chłopak tam nie przeżyje. Jestem niemal pewny, że niedługo zginie, o ile już się tak nie stało. - Macie obowiązek go szukać, dopóki nie będzie żadnej nadziei - warknął mężczyzna. - Sprawdzimy jeszcze okolice. Nie mamy całkowitej pewności, że państwa syn jest na survivorze, ale niestety, jeśli nie znajdziemy go w przeciągu miesiąca, można go uznać za zmarłego. Christian westchnął głęboko i skinął głową. Policjant wyszedł, zamykając za sobą drzwi. - Znajdzie się, spokojnie… - szepnął do swojej żony. Ta jednak miała złe przeczucia. Chciała mieć nadzieję, ale nie potrafiła. *** Tak minął rok. Joseph został uznany za zmarłego, a policja o nim zapomniała. Małżeństwo częściowo pogodziło się z jego stratą, ale tylko w połowie. Mimo że ukrywali to przed resztą, nadal cały czas myśleli “co by było gdyby”. Cały czas rozpatrywali różne możliwości, a nawet wejście na survivor na własną rękę, żeby tylko znaleźć syna. Próbowali do niego szeptać, ale okazało się, że nie ma możliwości wysyłania wiadomości między mieszkańcami miasteczka a graczami survivoru. To był zupełnie inny świat. Pozbawiony zasad, odcięty od normalnego życia. Właśnie ta myśl ich przerażała, że nie można było nawet porozmawiać z Josephem. Dzisiaj, 20 czerwca, obchodziłby 18 urodziny. Od dzisiejszego dnia jest dorosły. Może robić co chce. O ile jeszcze żyje. - Chris… - odezwała się Marie. - Myślisz, że on żyje? Jej mąż uniósł wzrok znad gazety. Milczał chwilę, zastanawiając się, jaka odpowiedź byłaby najrozsądniejsza. - Nie wiem - przyznał. - Nie ma go już rok. Być może zginął na survivorze, a nawet jeśli nie, to cały czas tam jest. Możliwe, że nawet próbuje wrócić do domu. - Chciałabym spróbować go znaleźć. Jeszcze raz - powiedziała cicho kobieta. - Policja nie podejmie się ponownych poszukiwań. Dla nich Josepha nie ma, zginął. - Więc my go poszukajmy - wypaliła i natychmiast pożałowała tych słów. Christian odłożył gazetę i zlustrował ją chłodnym wzrokiem. - Chcesz tam iść? Marie pokiwała nieśmiało głową. - Czy ty wiesz, jakie to niebezpieczne? - podniósł głos. Po policzkach kobiety zaczęły płynąć łzy, ale przytaknęła. - Chcesz umrzeć? - zapytał, wstając z fotela i podchodząc do swojej żony. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, starając się uspokoić. - Chcę go znaleźć - wydukała w końcu. - Wiesz, jakie są szanse na to, że żyje? Nikłe. - Wiem, ale… Mężczyzna chwycił ją za ramiona i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. - Nie możemy narażać swojego życia. Jeśli żyje, wróci. Może za rok, dwa, trzy, ale wróci. Jeśli my zginiemy, kogo zastanie w tym domu? - Jesteśmy jego rodzicami, powinniśmy być skłonni do takich poświęceń. - Zdolność do oddania życia za swoje dziecko, a pójście na pewną śmierć to dwie różne rzeczy. Musimy zachować zdrowy rozsądek. Mysz wbijała wzrok w podłogę, głęboko nad czymś rozmyślając. Skinęła głową. - Przepraszam… - szepnęła. - Nie masz za co. Po prostu nie daj się ponieść emocjom. Musimy się z tym pogodzić. Kobieta mruknęła coś w odpowiedzi i zaczęła przygotowywać obiad. Więcej w poście #215 Dernière modification le 1515944220000 |
Bejrzie « Consul » 1492242120000
| 6 | ||
Zawsze konczysz w najlepszym momencie ._. |
Bananuszki « Censeur » 1492267500000
| 8 | ||
Świetne ouo |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1492347720000
| 6 | ||
Bejrzie a dit : No słuchaj przykro mi Banshee112 a dit : Dzięki :D |
Bejrzie « Consul » 1492360080000
| 7 | ||
Orzeszekmysz a dit : nie sądzę -.-- |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1492360500000
| 6 | ||
Bejrzie a dit : No ok, przejrzałaś mnie |
Bananuszki « Censeur » 1492455360000
| 11 | ||
Orzeszekmysz a dit : Bejrzie to haker Dernière modification le 1492526040000 |
Bananuszki « Censeur » 1492525920000
| 8 | ||
/delete ;-; Dernière modification le 1492525980000 |
Bananuszki « Censeur » 1492525920000
| 8 | ||
//delete ;___; Dernière modification le 1492526040000 |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1492528800000
| 6 | ||
^Nawet nie wiem co tam było xd |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1492726200000
| 3 | ||
Rozdział 34 Tak btw, zauważyliście że połowa rozdziałów została wstawiona w nocy? Dernière modification le 1492726680000 |
Bejrzie « Consul » 1492755660000
| 2 | ||
epik rozdział tak |
Bananuszki « Censeur » 1492799220000
| 8 | ||
Znów kończysz w najlepszym momencie D: |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1492804620000
| 3 | ||
Banshee112 a dit : Ale tym razem skończyło się mniej polsatowo xd |
Bananuszki « Censeur » 1492882440000
| 9 | ||
Orzeszekmysz a dit : Szczęście twe |
Niesprawiedliwy « Consul » 1493149800000
| 5 | ||
ach, to jest cudowne zabieram się do czytania zaległych rozdziałów!! |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1493415240000
| 4 | ||
Gaberosss a dit : Dzięki :D Rozdział 35 Ogólnie to do końca przewiduję około 8 rozdziałów + epilog. Może trochę się przedłuży, nie wiem. W każdym razie nadal nie jestem do końca zdecydowana, jak zakończyć to ff. Tutaj zwracam się do was. A mianowicie, podam wam trzy literki. Pod każdą z nich kryje się jakies zakończenie. Osoby chętne do wzięcia udziału w głosowaniu wysyłają mi jedną z nich na wiadomość prywatną. Temat wiadomości powinien brzmieć "Głosowanie", żeby łatwiej było mi policzyć wasze głosy. Nie wiem, czy to wypali. Jeśli nie, to sama coś wybiorę. xD Oto literki: A B C |
Bananuszki « Censeur » 1493452260000
| 8 | ||
Czyli mam wybierać bez wiedzy... Co wybieram? Aha xD |
Orzeszekmysz « Citoyen » 1493455860000
| 3 | ||
Banshee112 a dit : Takie bardziej losowanie XD Nie mogę wam powiedzieć co wybieracie, za duży spoiler. Jak nikt nie zagłosuje no to trudno, sama coś napiszę *lenny* |
Bejrzie « Consul » 1493455860000
| 2 | ||
Wybieram D, a mianowicie Joseph zabija Heat'a, bo chce być znowu z Elisą Btw już czytam :D Dernière modification le 1493455920000 |