[FF] Opowieść o kilku myszkach |
Sloncetogwia « Citoyen » 1490457360000
| 3 | ||
Tak, uważam to FF za błąd. Zawiera pełno pomyłek, niedopowiedzeń..Ale uczymy się na błędach. Nie zamierzam go usunąć, ale także nie będę go kontynuować. Po latach zrozumiałam, że tak nie powinno się pisać..Polecam zobaczyć inne propozycje Fanfiction. Imię: Sofia Wiek: 12 lat Screen: Charakter: odważna, miła, pełna empatii, oddana. Imię: Ikar Wiek: 8 lat Screen: , (od rozdziału 20) Charakter: miły, zabawny, odważny, pracowity (czasem irytujący). Dodatki: skórzaste skrzydła (których nie ma w Transformice). Imię:Raki Wiek:16 lat Screen: Charakter: zły, nie słowny, zbuntowany Imię: Lisa Wiek: 12 lat Screen: Charakter: rozmowna, czasem złośliwa. sprytna, miła, ciekawska, przyjazna, Imię:Zara Wiek:15 lat Screen: Charakter:miła, troskliwa, oczytana, opiekuńcza, zgodna z naturą. Imię: Silva Wiek: 14 lat Screen: Charakter: rozmowna, sprytna, czasem wredna, szczodra, oczytana. Ciekawostka Jej prawdziwe imię to Sylwia. Rodzice wiązali z nią wielkie nadzieje dlatego zapisali ją do szkoły szamańskiej. Niestety jej poziom umiejętności był o wiele niższy niż wymagany poziom wykształcenia szamańskiego. Rodzice Sylwii zapłacili podwójnie żeby ją przyjęto. Jednak ona nie potrafiła przywołać większości przedmiotów. Dostała za to tytuł: Silverin hands- czyli srebrne ręce, nieruchome. Później utworzono jej przydomek Silva, który bardzo polubiła. Uciekła ze szkoły szamańskiej kilka tygodni temu zabierając Andreę. Nie chce utrzymywać kontaktów z rodzicami Imię: Andrea Wiek: 10 Screen: Charakter: strachliwa, pyskata, niezłomna, nie przyznaje się do błędu Imię: Oskar Wiek: 11 lat Szkoła: podstawowa. Screen: Charakter: rozsądny, miły, pomocny. Imię: Estera Wiek: 29 lat Zawód: ogrodniczka Screen: Charakter: uprzejma, szczodra, opiekuńcza Imię: Maurycy Wiek: 34 lata Zawód: generał naczelny. Screen: Charakter: surowy, wymagający. Imię: Olimpia Wiek: 5 lat. Szkoła: przedszkole. Screen: Charakter: wredna, pyskata, skarżypyta, uciążliwa, niemiła. Imię: Asil Wiek: Lustrzane 15 lat. Screen: Charakter: opryskliwa, zdradliwa, sarkastyczna. Rozdział 1 Niektóre myszki łatwo odnajdują swoją drogę. Innym zaś los wyznaczył ciekawszą ścieżkę. Nazywam się Sofia i opowiem wam z moimi przyjaciółmi jak my odnaleźliśmy swój cel. Zaczęło się to kilka lat temu. Miałam 11 lat, mimo to zauważyłam, że cała rodzina jest nadzwyczaj zaniepokojona. -Mamo- zaczęłam widząc, że mama nerwowo czyści talerz- czy coś się stało? - Wiesz, że twój ojciec jest niezwykle uparty... - Co mamo masz na myśli?- zapytałam. - Ostatnio twój brat nie skupiał się na nauce. Tata nie był zadowolony z jego ocen, więc razem postanowiliśmy, że wyślemy Cypriana do bootcamp'u. Nie mogłam w to uwierzyć. Mój brat Cyprian, którego znam od kiedy pamiętam miał iść do szkoły wojskowej na wiele lat. Oczy zalały mi się łzami. Co widocznie zauważyła mama. - Nie płacz. Brat będzie mógł pisać do nas listy, aż 3 razy w tygodniu- powiedziała głaskając mnie po głowie. - Tylko 3 razzy w ttygodnniu- mówiłam przez szloch. Po tych słowach poszłam do swojego pokoju płakać w poduszkę. Nie zmrużyłam oka tej nocy. Myśląc co będzie ze mną, z Cyprianem. Przecież kilka dni temu się tu wprowadziliśmy z village. Następnego dnia nie chciałam wyjść z łóżka. Nic mnie nie pocieszało. Tak smutek zabrał tydzień z mojego życia, do czasu gdy ktoś zadzwonił- zdziwiłam się, przecież do nas nikt nie dzwonił od kiedy się tu przeprowadziliśmy- kto to mógł być? - Sofia. Słonko zobaczysz kto dzwoni?- zapytała mama. - Doobrze- odpowiedziałam obojętnie i poszłam otworzyć drzwi. - O cześć.Nie wiedziałam, że na tej ulicy są jakieś myszki w moim wieku. Tak czy inaczej jestem Lisa- powiedziała myszka w moim wieku. - Hej. Jestem Sofia, ale możesz mówić mi Sofi. - Przyjdę po ciebie jutro- orzekła jak się okazuje moja nowa koleżanka. Wieczorem przyszedł do mnie tata. Nie spodziewałam się miłej rozmowy, bo kilka dni nie skupiałam się na nauce. -Sofio!- krzyknął. Rozdział 2 -Tak tato?- zapytałam starając się ukryć strach w głosie. -Wiesz, że u nas w domu nauka jest najważniejsza. - Oczywiście. -Dlaczego więc twoje oceny drastycznie się pogorszyły? - Bo tato... ja... - Zawiodłem się na tobie... Zdecydowałem, że już nie spotkasz się z tamtą myszką, żebyś mogła się więcej nauczyć. -Co?-łzy znowu przysłoniły mi oczy. Gdy tata wyszedł z pokoju przypomniałam sobie, że Lisa dała mi małą karteczkę z numerem telefonu. -Halo. Lisa?-zaczęłam. -Cześć. Co u ciebie? -Jest źle. Wręcz okropnie! - Co się stało? -Mój tata jest za surowy. Nic mnie w tym domu nie trzyma. Brat w bootcamp'ie. Mama cały dzień w pracy. Zaś tata cały dzień leży na sofie i pracuje przez internet. -Wiesz u mnie jest podobnie. -To może... uciekniemy?- zaproponowałam. - Niezły pomysł-odparła- Spakuj prowiant. Ja wezmę wodę i apteczkę. Tego wieczoru zdecydowałam się uciec z domu- miałam prawie 12 lat, ale to i tak nie jest wiek do ucieczek. Obudziłam się o szóstej rano. Mama jeszcze spała, a tata jak co rano wyszedł pobiegać. Po biegłam szybko do kuchni prawie przewracając się na schodach. Spakowałam prowiant i jeszcze raz spojrzałam na drzwi do pokoju mamy. Wyszłam z domu i czekałam na Lisę przy końcu ulicy. -Zabrałaś wodę i apteczkę?-zapytałam. Skinęła głową. -Masz prowiant?-zapytała. -Tak. Gdzie chcesz najpierw iść, bo mnie fascynuje Defilante. - Mnie też. Po Defilante pójdźmy na Racing. Potem zobaczymy jak się ułoży. Wyruszyłyśmy więc w drogę. Dotarłyśmy do parku. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Odruchowo chwyciłam jej łapkę. -Słyszałaś?- zapytałam jak najciszej mogłam. -Nie ruszaj się. Może pójdzie- powiedziała. Po chwili zauważyłyśmy, że coś z krzaków wspina się na drzewo. -Uwaga lecę!-krzyknął ktoś na drzewie. Chwilkę po tym jakaś postać leżała przed naszymi łapkami. Okazało się, że to myszka taka jak ja i moja koleżanka. Na nieszczęście chłopak. -Ooo. Cześć dziewczyny- powiedział z szerokim uśmiechem. -Nie wierzę. Lepiej się nie pogrążaj- odpowiedziała Lisa ,,bardzo zadowolona". -Może zmienisz zdanie, gdy usłyszysz, że jestem myszką która umie latać. Widzicie te skórzaste skrzydła? Dzięki nim uczę się lotu. -Dlaczego więc spadłeś z drzewa?- zapytałam. -Nawet najlepszym zdarza się upadek. Przy okazji jestem Ikar. Lisa wybuchła śmiechem. - Nie dość, że lata to jeszcze Ikar. -Cha, cha, cha. Pomożecie mi wstać, chyba złamałem nogę- stwierdził z lekkim podirytowaniem. Pomogłyśmy Ikarowi i opowiedziałyśmy mu dlaczego tu jesteśmy z tak dużym bagażem. Rozdział 3 Po krótkiej ciszy zaczęłam rozmowę. -My się jeszcze nie przedstawiłyśmy. Jestem Sofia a koleżanka obok to Lisa. -Moje uszanowanie. Ile macie lat? -12-odpowiedziałyśmy. - A ja 8- powiedział z lekkim rozczarowaniem- Gdzie idziemy? - Do Defilante- odparła Lisa. - A to ciekawe. Też chciałem tam polecieć. - Z taką nogą to ty za prędko nie polecisz- powiedziałam. -Racja. Ale jak ją wyleczę znowu zacznę- stwierdził z dumą w głosie. -Startujesz w jakichś zawodach?- zapytała Lisa. - Wiesz, bo ja... ja jestem za młody na zawody- powiedział za smutkiem w głosie. -Nawet na ligę juniorów?- spytała Lisa, której widocznie zrobiło się żal chłopaka. -Oto chodzi, że musiałbym wyjechać, bo w tym miasteczku nie ma ligi juniorów. -Przy okazji skąd wziąłeś te skrzydła?- kontynuowała. -Sam je zrobiłem z drewnianych patyków, skóry i oczywiście sznurka. Pracowałem nad nimi miesiąc. -Możemy ich dotknąć?- zapytałyśmy. -Jasne. Skrzydełka te były gładkie i delikatne. Nagle coś zimnego popłynęło po naszych futerkach. -Pada. Poszukajmy patyków i liści żeby zrobić schron- zaproponowałam. -Dobry pomysł- odparła Lisa. -Poszukam liści- stwierdził. Rozdzieliliśmy się. Ja i Lisa poszłyśmy na prawo. Ikar poszedł prosto. -Co o nim myślisz?- zapytała. -Wiesz. No ja... uważam, że na swój sposób jest słodki. -Słodki mówisz- powiedziała z lekkim uśmiechem na pyszczku. -Ale jakbym miała wybierać to jest trochę za młody. Skupmy się lepiej na zbieraniu gałązek Zbierałem sobie liście, gdy zobaczyłem cień. - Kim jesteś?- zapytałem. Po chwili z cienia wyłoniła się myszka taka jak ja, ale na odwrót. Posiadał on białe futerko i czarne włosy. - Jestem Raki- odparł. - Raki? Ja jestem -Ikar- przerwał mi. - Skąd to wiesz? -Wiem więcej niż ci się wydaje. Jeżeli komuś powiesz o naszym spotkaniu czeka cię marny los- zagroził i zniknął. Uciekałem w stronę dziewczyn jak najszybciej mogłem i uderzyłem w drzewo. Przez chwilę było ciemno. Potem widziałem całe te zdarzenie jeszcze raz. Na końcu słyszałem same słowa (...) czeka cię marny los. Szłyśmy razem z Lisą do miejsca rozdzielenia. -Sofi, czy wzrok mnie nie myli?- zapytała koleżanka wskazując pod drzewo. -Ikar!- krzyknęłam przestraszona. Szybko pobiegłyśmy do niego rzucając te patyki na bok. -Lisa podaj apteczkę!- zawołałam. -Proszę. -Owińmy głowę. -Jednak ci na nim zależy-powiedziała. -Tak. Jak na młodszym bracie- odpowiedziałam posyłając jej spojrzenie: a ty się o niego nie martwisz? Rozdział 4 -Sprawdź czy on oddycha- zaproponowałam. -Już dawno to zrobiłam- odpowiedziała. -Co jest grane?- powiedział Ikar. -Byłeś nie przytomny- odpowiedziałyśmy. -Gdzie szałas?- zapytał. -No tak szałas. Kompletnie o nim zapomniałyśmy- odparła Lisa. Po szybkim przypomnieniu ja i Lisa zrobiłyśmy szałaso- namiot. Ikar przez cały czas spoglądał w las. -Coś się stało?- zapytałam. -No... Nie. -Jednak jesteś zaniepokojony. -Zmieńmy temat. Nie chcę o tym mówić. -Twoja wola. Jak to możliwe, że masz 8 lat i uciekłeś? Czy twoja rodzina cię zatrzymywała? -Jestem sierotą... Rodzice zginęli kilka miesięcy po moich narodzinach. Potem byłem w domu myszki do 4 roku życia i uciekłem. Nie chcieli żebym się rozwijał. -Czyli 4 lata żyłeś sam? -Tak. To nie takie trudne. W sierocińcu nauczyli mnie jak sobie radzić. -To gdzie byłeś. W sierocińcu, czy domu myszki? -Dla mnie to to samo. -A o czym wy tu gadacie?- zapytała Lisa, która się właśnie obudziła. -Na pewno nie o tym co mi się przydarzyło. Nagle Lisa zauważyła jakiś cień niedaleko naszego schronienia. -Kto to?- zapytała Lisa. -To nikt taki- powiedział szybko Ikar zdejmując z siebie skrzydła i zasłaniając nimi wyjście- Zróbmy cieniste kalambury. -Co to?- zapytałam. -To takie kalambury z cieni. Mam latarkę. -To kto zaczyna?-spytała Lisa. -Ty- zaproponował. -Dobrze. Zgadnijcie co to jest. Ma skrzydła. Dobry słuch i nie widzi. -Skrzydła... Dobry słuch... Nie widzi...- myślałam na głos. -To nietoperz- odpowiedzieliśmy na raz. -No proszę- skomentowała Lisa. -Teraz ja- powiedziałam znów posyłając jej ten wzrok. -Ma dobry wzrok, lata, lubi noc. -To sowa- odparli razem. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Bawiliśmy się tak do czasu, gdy się zmęczyliśmy. Wtedy Ikar zgasił latarkę i poszliśmy spać. Nazajutrz wstałam wcześniej i zauważyłam, że kanapki są zepsute. Postanowiłam więc poszukać jagód i jeżyn. Znalazłam spory krzaczek niedaleko szałasu. Nagle poczułam, że ktoś mnie obserwuje. -Kto tu jest? Nasłuchiwałam przez krótką chwilę. -Ktoś ty?- zapytał głos. Zza drzew wyłoniła się młoda myszka. -Jestem Zara. A ty? -Sofia. Miło mi cię poznać. -Mnie także. Jesteś tu sama? -Nie. -Mogę wam pomóc. -Jak?- zapytałam. -Jestem zielarką amatorką. -Udowodnij. -Te jagody, które trzymasz są trujące. To wilcze jagody- powiedziała z lekkim uśmiechem. Pomyślałam,że co 8 łapek to nie trzy i zaprosiłam Zarę do szałasu. Rozdział 5 -Cześć jestem Zara- oznajmiła. -Hej. Jestem Lisa. -Miło mi cię poznać. Nazywam się Ikar. Zara?-zapytał . -Tak? -Wierzysz w przeznaczenie?-spytał z szerokim uśmiechem. -Ochłoń młody- powiedziała Lisa. -Uważam, że ,,każdy jest kowalem swojego losu". -Czym różnią się wilcze jagody od zwyczajnych?-zapytałam po chwili. -Trudno mi to wytłumaczyć... Ale mogę je odróżnić podczas zbierania. Właśnie jagody. Mam kilka w tej koniczynce. To moja torebka. -Ał!- krzyknął nagle Ikar. -Co się stało?-zapytała Zara zauważając bandaż na jego głowie. -Nie wiadomo. Nie chciał powiedzieć- odparłam. -Bo nie mogę!- szybko stwierdził. -Jak to nie możesz?- kontynuowała Zara z zaniepokojoną miną. -To nie twoja sprawa!- krzyknął sfrustrowany. -Jak wolisz...- powiedziała Zara i poszła na spacer. Nie podobało mi się zachowanie Ikara. Z jednej strony nie powinien się tak odnosić do kogoś kto chce mu pomóc. Z drugiej strony coś musiało stać za tym zachowaniem. Młoda zielarka wróciła tego wieczoru bardzo późno. -Przepraszam za niego-zaczęłam. -Nie ma za co. -Nie wiem co się z nim dzieje. -Hm... Dorasta. Przynajmniej tak myśli- odpowiedziała z lekkim uśmiechem. -Co to znaczy? -Chce być samodzielny. -A. No tak. -Ale co?- wtrąciła się Lisa. -Później wyjaśnię. Już późno. Idźmy spać. W szałasie tej nocy było ciasno, ale ciepło. Znowu obudziłam się wcześnie rano. Krople rosy spływały po skórzastych skrzydłach. Słońce dopiero było przy horyzoncie. Wyszłam ze schronienia żeby obejrzeć okolicę. Przypomniało mi się jednak, że musimy wyruszać dalej. Przecież Defilante samo by do nas nie przyszło. -Dzień Dobry!-zbudziłam resztę. -O matko... Sofia. Wiesz, która jest godzina?- zapytała pół przytomna Lisa. -6-ta- odparła Zara. -Moim zdaniem jest 8-ma- stwierdził Ikar. Rozdział 6 Po rozmowie zdecydowaliśmy, że wyruszymy w drogę po południu. Taka teza wszystkim się spodobała. O dwunastej zaczęliśmy przygotowania. Oczywiście musieliśmy znaleźć nowe pożywienie. Lisa i Ikar poszli szukać jeżyn i malin. Ja i Zara szukałyśmy jagód. -Zobacz- zaczęła zielarka- Te jagody są jadalne. -Aha. A te? -Też. -Czyli tamte są trujące- wywnioskowałam. -Brawo. Właśnie tak. -Lisa?-zapytałem. -Tak. -Czy możesz mi powiedzieć... no wiesz... co Sofia o mnie myśli? -Hmm... Lepiej żebyś o tym nie wiedział. Zdziwiłem się. Wydawało mi się, że one mnie lubią. -Wiedziałem, że nic mi nie powiesz. Widocznie... będę musiał zapytać Zarę. -Co? Przecież znasz ją od nie całych dwóch dni! -Wiesz. Zara jest w tej chwili z Sofią. Wiem, że ty też chciałabyś teraz z nią być. -No dobrze. Jak chcesz. Sofia uważa, że cytuję jakbym miała wybierać to jest za młody . Zamilkłem. Myślałem, że chociaż ona widzi we mnie kogoś więcej niż tylko dziecko. Jednak myliłem się. Ledwo powstrzymałem łzy. Natomiast pomyślałem, że może to przez Zarę. Sofia zaczęła się dziwnie zachowywać od kiedy Zara jest z nami. -Ikar. Ikar. No chodź- przerwała moje rozmyślanie Lisa. -Już idę. Spotkaliśmy się na rozdrożu. Ikar wziął swoje skrzydła i wyruszyliśmy w drogę. Co mnie zdziwiło Ikar milczał. Kilka godzin później dotarliśmy do pola. Po lewej stronie był park. Po prawej las. A na środku pustkowie z wielkim rozłożystym drzewem. -Myślę, że to baobab- zawołała Zara. -A nie sekwoja?- zapytała Lisa. -Wejdźmy tam- zawołał rozchmurzony Ikar wskazując na dużą dziuplę przy korzeniach- Zapalę latarkę. Nagle z drzewa wyleciało całe stado nietoperzy. Gdy wyleciał ostatni weszliśmy do środka. Drzewko wyglądało nie typowo, ponieważ miało jakby meble, schody i pokoje z tego samego drewna. Słońce było w zenicie. Zdecydowaliśmy, że zatrzymamy się w baobabie na kilka dni. Wpierw musieliśmy tam posprzątać. Ku mojemu zaskoczeniu była tam miotła. Więc ja i Lisa jak to dziewczyny, wzięłyśmy miotłę i zaczęłyśmy zamiatać. Zara wolała zrobić okna, żeby wpuścić tam trochę światła. Zaś Ikar znalazł drewniane narzędzia i wyprostował schody (były bardzo skrzywione). Po sprzątaniu znaleźliśmy dwa łóżka i jedną dużą pufę (oprócz pufy wszystko drewniane). -Drewno, drewno drewno. Przez to drewno chyba oszaleje!- pieklił Ikar, położył się na pufie i zwinął się w kłębek. -Czuje podobnie- powiedziała Lisa i położyła się na 1 łóżku. -Jestem przygotowana- stwierdziła Zara wyciągając z koniczynki gruby koc z mchu i cienki koc z trawy. Ja położyłam się na kolejnym łóżku. W nocy obudził mnie dziwny hałas. Jakby coś szumiało. Podeszłam więc do okna zrobionego przez Zarę i zobaczyłam tłum myszek biegnących po przesuwającym się torze. -Defilante- szepnęłam. Rozdział 7 Tamtej nocy już nie zmrużyłam oka. Zastanawiałam się skąd wzięło się tak umeblowane drzewo. Nagle krzyk zerwał mnie z leżenia w spokoju. Szybko pobiegłam do jego źródła. Zastałam tam Zarę i Ikara widocznie kłócących się o coś. -Co się stało?- zapytałam. -Ona jest jakaś dziwna! Ona... Ona lubi pająki!- wykrzykiwał przerażony Ikar. -Zapytam jeszcze raz co się stało? -Znalazłem łazienkę i chciałem się wykąpać. Ale kiedy miałem już wejść do wanny zauważyłem tą bestię wewnątrz. Chciałem więc rozprawić się z pająkiem w standardowy sposób. Mianowicie wziąłem coś cięższego niż on i chciałem go przygnieść. Wtedy Zara wparowała do łazienki jak wariatka i zabrała mi przedmiot. Po czym wzięła to ohydztwo na ręce i nie pozwoliła mi zażyć kąpieli. -Ikar. Pająki to nasi przyjaciele. Pomagają nam w walce ze szkodnikami takimi jak muchy czy komary. Poza tym on był tu pierwszy przeproś go. On też ma uczucia. -Kobieto jesteś chora! -Ikar- powiedziałam. -Ikar. Przeproś. On słyszy twój krzyk o wiele głośniej. Boi się ciebie bardziej niż ty jego. -Sofia trzymaj mnie, bo normalnie nie wytrzymam- mówił przez zęby- Jak usłyszę jakie to pająki jeszcze są cudowne to będę potrzebował długiego spaceru. -Naprawdę taka kłótnia przez zwykłego pająka? -Chyba go jeszcze nie widziałaś. To chyba ptasznik! -Nie krzycz proszę. On się ciebie boi. -O nie. Jak będę tu jeszcze z dwie minuty to chyba zwariuję! Idę się przejść. Pająki... Dlaczego akurat pająki- powiedział wychodząc. -On nie chciał cię urazić. Nie nie. -Zara. Może wypuścisz tego pająka? On nie odpuści- mówiłam. -Dobrze. Nikt ciebie nie rozumie malutki. Idź wolno- powiedziała wypuszczając go na podłogę. Po chwili słyszałam kolejny krzyk. -Ratunku! Pająk! Sofia! Zara! Nawet Ikar! Ratujcie!- krzyczała Lisa. -Już ci pomagam- orzekła Zara biegnąc na górę. -Dziękuję Zara-mówiła. -Powinnaś go przeprosić-stwierdziła po chwili zielarka. -E Zara może chodź ze mną na zewnątrz...-powiedziałam. Gdybym jej wtedy nie zabrała mogłaby narobić sobie wrogów. -Zara...- zaczęłam po chwili. -Tak? -Rozumiem, że lubisz odmienne rzeczy, ale nie możesz zmuszać do tego innych. -Hm... Zobacz. Widzisz tą gąsięnicę? Niedługo przeobrazi się w motyla. Większość osób woli motyla. Przecież każdy motyl był kiedyś gąsięnicą. Pająki są podobne tylko, że one nie przechodzą transformacji. Nietoperze podobnie. Wiele stworzeń jest nie docenianych. Ale rozumiem twoją prośbę. -Dobrze... Do zobaczenia kiedy wrócisz. -Do zobaczenia. Wracając miałam zmieszane uczucia. Rozmyślając usłyszałam po raz kolejny szum i widziałam w oddali grupkę myszek.Poszłam więc po najbardziej zaufaną mi osobę-Lisę. Weszłam po schodach i przyszłam do pokoju. Lecz Lisy tam nie było. Przeglądając pomieszczenie znalazłam tajemniczą płytkę. Ciekawość kazała mi ją nacisnąć. Niespodziewanie otworzył się przede mną długi tunel prowadzący na szeroką gałąź na zewnątrz. Przy końcu gałęzi siedział Ikar z założonymi skrzydłami. -Piękny widok prawda?- zapytał z posępną miną. -Co się stało. Ikar gdzie jest Lisa? -Usiądź wyjaśnię. Pamiętasz, że nie chciałem wam opowiedzieć co się stało, że zderzyłem się z drzewem? -Tak, ale co to ma wspólnego? -Widziałem kogoś... Nie wiem do końca kto to był. Zagroził mi, że jeśli komuś powiem o tym spotkaniu to czeka mnie marny los... Gdy zbierałem jeżyny z nią ten ktoś to widział. Chciał się zemścić i dzisiaj kiedy przyszedłem po spacerze zobaczyłem kartkę z okupem. Pisało na niej, że jeśli chcemy jeszcze zobaczyć koleżankę musimy zdobyć skarb Defilante, który znajduje się w lesie mroku. Milczałam jak on mógł nam o tym nie mówić? Przecież razem na pewno dalibyśmy radę. Rozdział 8 Odwróciłam się i zaczęłam powoli wracać do środka. -Sofia wracaj. Ja nie chciałem- szlochał Ikar. Wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i dotarło do mnie, że to przecież nie jego wina. Wiedziałam, że razem możemy zdziałać wiele. -Ikar chodź na chwilę- zawołałam po chwili. -Tak?- zapytał. -Przepraszam. Razem na pewno jakoś damy radę. Po tych słowach Ikar spojrzał mi w oczy i się przytulił. -Dobrze, że jesteś- powiedział. Byłem na spacerze żeby odsapnąć od tych pająków. Właśnie wracałem do baobabu, gdy zauważyłem że jakiś cień tam biegnie. Po kilku minutach usłyszałem rozpaczliwy krzyk. Pobiegłem do drzewa jak najszybciej moja świeżo zagojona noga pozwalała. W środku zastałem Rakiego z ogłuszoną Lisą na ramieniu. -Ostrzegałem!- krzyknął złowrogo. Po chwili nacisnął płytkę i uciekł na dużą, rozłożystą gałąź. -Nie masz gdzie uciec. Zostaw Lisę w spokoju!- zawołałem ukrywając strach w głosie. -Tak ci się tylko zdaje!- powiedział Raki skacząc z gałęzi i wyciągając portal z woreczka. Za Rakim wyleciała karteczka. Załamałem się. Lisa była nie winna. Usiadłem więc na krańcu gałęzi i chciałem skoczyć, gdy zobaczyłem Sofię. -Ikar- przerwałam milczenie- Znalazłam Defilante. -Oh Sofia! Dziękuję! Dzięki tobie możemy uratować Lisę. -Już późno. Połóż się spać. Skinął głową i poszedł spać. Następnego dnia obudził mnie Ikar. Okazało się, że zostaliśmy sami. Zara zniknęła bez śladu. -Chodźmy do Defilante- orzekłam. Biegaliśmy po mapie cały dzień, ale nie znaleźliśmy żadnego skarbu. Wracaliśmy właśnie do baobabu, gdy znalazłam na ziemi mapę. -Co to?- zapytał. -Mapa lasu mroku. Wiem gdzie jest skarb ale... -Ale? -Jest tam wiele niebezpieczeństw. -Jestem gotowy. Rozdział 9 Następnego dnia postanowiliśmy znaleźć skarb Defilante. Niestety jak to jest u większości skarbów na naszej drodze znalazły się także pułapki. Byliśmy świadomi zagrożenia, ale musieliśmy działać żeby odzyskać Lisę. Wkroczyliśmy do lasu mroku po południu -Jesteś pewny, że chcesz temu zdziałać? -Tak. -Pierwsze zadanie: Musisz się starać, nie będzie źle. Jeden błąd a wszystko skończy się. -O co chodzi?- zapytał. -Hmm... Wydaje mi się, że chodzi o labirynt. -Jaki labirynt? Tutaj nic nie ma- powiedział dotykając dźwigni, która pociągnęła pobliskie krzaki i krzewy tworząc labirynt. -Wow. Co to było?- zapytał zszokowany. -Labirynt... -Dlaczego akurat labirynt? -Coś się stało? Wyglądasz na zmartwionego. -Kiedyś z kolegami wszedłem do labiryntu. Było ciemno. Rozdzieliliśmy się. Nagle z krzaków usłyszałem krzyki moich kolegów i miauczenie kotów. Uciekałem ile sił w łapkach. Wiele minut później znalazłem wyjście. Nie pomogłem im. Za bardzo się bałem... -Przecież wiesz, że to -Nie moja wina?- wszedł w moje słowo- Każdy mi to powtarza. Fakty są takie, że ja chyba przynoszę pecha... -Ikar... Ty nie przynosisz pecha. Pamiętasz jak zbierałeś liście na szałas? Albo kiedy naprawiłeś schody w tym drzewku? -Tak. -Widzisz. Są rzeczy, w których jesteś dobry i są takie, w których nie. Jeśli chodzi o labirynt. Nie możesz cały czas przed nim uciekać. Przestań żyć przeszłością. -Mogą w nim być koty. -Tak, ale mamy szczęście. -Dlaczego? -Ponieważ jest wśród nas latająca mysz. Nie czekaliśmy ani chwili dłużej. Od razu wstąpiliśmy do środka. Ikar nadal wykazywał strach przed labiryntem dlatego poszliśmy jednym torem. Do czasu, gdy poczułam dziwny zapach. -Stój- zatrzymałam towarzysza. -Co jest grane? -Czujesz to? -Zaraz czy to... Koty! -Nie to coś innego... -Jak to? Mgła przysłaniająca nam wcześniej widok opadła. Ku naszym oczom ukazało się na jednej z ścian duże ptasie gniazdo. -Myszołów- szepnął połykając ślinę. -Chodź na palcach. O tak. -Nie jestem z baletu żeby chodzić na palcach. -Ikar- powiedziałam posyłając mu spojrzenie ,, Chcesz przetrwać"? -No dobrze, pójdę na paluszkach. Poza tym masz ładną kokardkę. -Dzię- nie dokończyłam zdania, ponieważ stanęłam na suchej gałęzi, która wydała przenikliwy, chrupiący dźwięk. Nie minęła minuta a drapieżnik sfrunął z gniazda prosto w naszą stronę. Wtopiłabym się w tło Lasu Mroku, gdyby nie moja łososiowa kokardka. Myszołów spojrzał na nią swoim wielkim okiem po czym porwał mnie do swojego gniazda. Bardzo mocno mnie ścisnął w szponach. Zaczęłam widzieć mroczki przed oczyma. W końcu widziałam tylko czarne tło i czułam, że nie mogę się poruszać- wtedy zdałam sobie sprawę, że zemdlałam. W tamtej chwili cała nadzieja tkwiła w Ikarze. ... Rozdział 10 Kilka minut po schwytaniu Sofii przez myszołowa zauważyłem, że straciła przytomność. Wiedziałem, że muszę szybko działać żeby ją uratować. Użyłem więc moich szarych komórek. Rozejrzałem się dookoła kilka razy. Zauważyłem kilka gałązek prowadzących na opuszczone gniazdo obok. Najlepszą myślą, która mi przyszła do głowy była następująca: aby dać Sofii czas na wybudzenie musiałem odwrócić uwagę drapieżnika, przecież latająca mysz zdarza się rzadko ;). Zacząłem więc się wspinać. Ptak szybko mnie zauważył i natychmiast opuścił gniazdo. Skakałem z gałęzi na gałąź przy, niektórych musiałem dolecieć do kolejnej. Na początku było łatwo, ale później brakowało mi już sił- skąd te ptaszyska mają tyle energii?- ale wiedziałem, że jeśli myszołów się mną znudzi to na pewno wróci do Sofii. Przebudziłam się godzinę później. Natychmiast spostrzegłam, że drapieżnik zniknął. Wstałam. Podeszłam na kraniec gniazda. Zobaczyłam, że Ikar nie ma już sił biegać. Zauważyłam w gnieździe długą lianę. Zaczekałam na idealny moment i rzuciłam ją na myszołowa. Liana zaplątała jego skrzydło z nogą, w rezultacie spadł. Ostrożnie zeszłam z gałęzi. -Sofia!- krzyknął uradowany- Dziękuję. -Nie to ja dziękuję. Postanowiliśmy chwilę odpocząć. Było już kilka godzin po południu, jednak las zdawał się być odporny na zmianę czasu. Zanim się spostrzegłam zrobiło się jakoś chłodno. -Wiesz może jak zrobić sweter z mchu?- zapytałam. -Nie jestem pewien... Coś mi świta, że kiedyś się o tym uczyłem, ale nie pamiętam szczegółów. -Pamiętasz mniej więcej co trzeba zrobić? -Tak... Przynajmniej tak mi się wydaje. Najpierw znajdź 3 metry mchu- 1,5 metra na myszkę. -Dobrze. Potem? -Około 3 kg. trawy i igła z choinki. -Coś jeszcze? -Prawdopodobnie liana do zmierzenia nas. -To ja zbiorę mech i lianę. -W takim razie ja wybiorę odpowiednie źdźbła. Bardzo szybko udało nam się znaleźć odpowiednie rzeczy. Później musieliśmy wziąć się za szycie. Było dużo śmiechu, ponieważ żadne z nas nie szyło tak dokładnie żeby zrobić sweter (Ikar zrobił swoje skrzydła przy pomocy kolegów). Pierwsza próba zakończyła się zrobieniem czapek- niestety było za zimno żeby nosić tylko czapki. Za drugim razem było lepiej, ponieważ były to dwa golfy- na nieszczęście za krótkie. Po opracowaniu techniki udało nam się za trzecim razem uszyć dwa ładne swetry. -Wreszcie- powiedział. -Całkiem ładne. A ty jak myślisz? -Pewnie. Po chwili zauważyłam, że mam na nosie płatek śniegu. Wiedziałam co to oznacza-zima. Uciekłam z domu wczesną jesienią, więc mogłam się tego spodziewać. Nim się obejrzałam zaczęła się śnieżyca. Panował już półmrok, lecz nadal dało się zobaczyć drzewa oddalone od nas na kilka kroków. Instynktownie wykopaliśmy średniej wielkości norkę w ziemi. Dobrym pomysłem było uszycie swetrów, ponieważ zrobiło się o wile chłodniej. Nie wiedziałam, że na Defilante panują tak srogie zimy, że pierwszego dnia jest około -10*C. Śnieżyca trwała aż 3 dni, które musieliśmy spędzić w norce. Na szczęście 4 dnia przestało padać. Śnieg sięgał nam do ramion. Jedynymi rzeczami zdolnymi do zjedzenia były: rzeżucha, dzikie gruszki i pozostałe po jesieni grzyby. Musieliśmy zebrać co się dało, ponieważ nie zrobiliśmy zapasów. -Za jasno- mówił Ikar zasłaniając oczy. -Tak, ale bez jedzenia szybko osłabniemy. -Racja. -Co wolisz rzeżuchę, czy dzikie gruszki? -Rzeżuchę. -Ja zbiorę dzikie gruszki a ty rzeżuchę dobrze? - zaproponowałam. Skinął głową. Rozdział 11 Musieliśmy się sprężać, ponieważ zimą szybko zachodzi słońce. Jednak okazało się, że gruszki i grzyby są zepsute. Została nam tylko rzeżucha. Niestety zwykła rzeżucha nie daje takiego uczucia sytości jak np. jabłko czy gruszka. Natomiast udało nam się znaleźć inne źródło pożywienia i wody- mianowicie bulwy. Nie były one zbyt smaczne, ale dawały nam więcej energii i napojenia. Wiedzieliśmy, że musimy przeczekać zimę żeby zacząć ponowne poszukiwania. Tak minął nam tydzień. Pewnego dnia coś się jednak zmieniło. Zrobiło się o wiele cieplej. Tego dnia czułam, że ktoś jest w pobliżu. -Idę na spacer- powiedział Ikar wychodząc z norki. -Nie wracaj zbyt późno. Może się ochłodzić. Ale jego już nie było. Musiałem się przewietrzyć. Siedzenie w norce prawie przez cały dzień nie było zdrowe dla 9 latka (urodziny miałem kilka dni temu). Także miałem nadzieję na znalezienie czegoś smaczniejszego niż rzeżucha i bulwy. Poszedłem kilka kroków w las by się rozejrzeć za czymś na ząb. Znalazłem coś dziwnego: zupę pomidorową położoną na płaskim kamieniu. Jak to ja nie zawahałem się ani chwili żeby ją wziąć. Niestety nie spodziewałem się, że może to być pułapka. Gdy wziąłem zupę jakiś sznur zawiązał mi się na łapce ciągnąc mnie w górę. Wisiałem na drzewie przez pół godziny. Do czasu, gdy usłyszałem głos dwóch myszek : -Mówiłam Ci, że ktoś się złapie. -No... Byle miał ten ktoś coś do jedzenia- przejadły mi się te zupy pomidorowe. Nadsłuchując czekałem, aż wyjdą zza krzaków obok. -Jesteś oficjalnie złapany. Teraz możesz spełnić nasze żądania! -Andrea tak się nie mówi. Powinnaś powiedzieć tylko, że ma spełnić nasze żądania żebyśmy mogły go uwolnić. -Silva nie powinnyśmy zdradzać mu naszych imion. -Jesteś młodsza- nie znasz się. -Obiecałaś mamie, że zabierzesz mnie na obóz. Zamiast tego przyszłyśmy tu. Wszystko opowiem! -O ty mała skarżypyto! -Halo panie spokój- wtrąciłem się. -Przepraszam. To jest moja młodsza siostra i jeszcze się uczy. -Wcale, że nie! -Właśnie, że tak. Andrea ty lepiej idź pilnować namiotu. Młodsza myszka spuściła głowę w dół i zniknęła za krzakami. Zaś druga myszka uważnie mi się przyglądała. -Wiesz. Nie żebym się skarżył, ale czy mogłabyś mnie rozwiązać? Albo przynajmniej przeciąć linę tą kosą, którą trzymasz? Spojrzała na mnie przelotnie. Już miała przeciąć linę, gdy zobaczyła że moja łapka robi się czewono - sina. -Zawsze myślałam, że chłopcy są bardziej wytrzymali. -Co masz na myśli? -Ja dałam radę wisieć na tym przez godzinę i trzydzieści minut. -Ty wisiałaś na tym drzewie w celu? -Sama się na to nie godziłam. To siostra ,,przez przypadek" mnie przywiązała. -To jak? Uwolnisz mnie? -Tak... ale powiedz. Masz coś do jedzenia? -Tylko rzeżuchę i bulwy- powiedziałem zniesmaczony. -Bulwy! Uwolnię cię za 5 bulw. -Zgoda, ale musisz dać mi 4 zupy pomidorowe. -Dobrze. Bądź tu jutro o godzinie 14:07. Wróciłem do domu o około 13. W oczach Sofii widziałem zaniepokojenie. -Gdzieś ty był? Już myślałam, że ciebie też ktoś porwał. -Niezupełnie. Sam dałem się złapać. Wiem. Wiem jestem nieostrożny, ale. -Ale? -Jutro zjemy coś nowego. Lubisz może zupę pomidorową? -Uwielbiam. Rozdział 12 Tego dnia Ikar bardzo mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że on potrafi tak dobrze wybrnąć z kłopotów- może źle go oceniłam?- Następnego dnia około godziny 14. Ikar znowu wybył z norki. Natomiast ja postanowiłam, że udekoruję norę. Poszedłem po zupę pomidorową około 7 minut przed czasem. Jak ustaliłem z Silvą. Obie stały przy drzewie z czterema miskami zup. -Szybko jesteś... To dobrze- powiedziała Silva przelotnie spoglądając w las. -No szybko. Bo on zauważy- rzekła Andrea pociągając siostrę za futerko. -Cicho. Chcesz go nastraszyć? -Zaraz o kim mówicie?- zapytałem widząc ich niepokój. -Powiedz Silva. -Ok. Ktoś nas kontroluje. Kiedy weszłyśmy do serca lasu. Zza krzaków wyskoczyła jakaś mysz z nożem. Zagroziła, a właściwie to zagroził nam, że jeśli o tym komuś powiem to gorzko tego pożałujemy. -Niech zgadnę Raki? -Skąd on wie?- zapytała Andrea. -Bo ja też miałem z nim do czynienia... Porwał moją koleżankę. -Och, jakże mi przykro. Szybciej bo może tu przyjść- stwierdziła Silva. Wziąłem ostrożnie miski i oddałem bulwy. Zanim się obejrzałem Silva i Andrea poszły wgłąb lasu. -Oj Ikar. Jesteś taki przewidywalny- powiedział Raki podchodząc do mnie z nożem. -Raki... Co tam u ciebie?- zapytałem próbując odwrócić jego uwagę (nóż był przy moim gardle). -Kończy ci się czas Ikar. Uważaj bo z tej sytuacji nie odlecisz na swoich amatorskich skrzydełkach. Skarb za życie. Czas ucieka. Tik, tak, tik, tak... -Daj mi kilka dni. Obiecuję, że go zdobędę. -Dobrze. Masz czas do jutra wieczorem. Delikatny głosik Lisy może niedługo ucichnąć. -Powiedz mi tylko jedno. Co jest w skarbie? -Hmm- zaśmiał się szyderczo- Skoro i tak nie zostanie ci wiele czasu. Jest w nim mlecznobiałe zaczarowane lustro, które uwalnia lustrzane odbicie każdej osoby. -Jak to? Lustrzane odbicie? -Jeszcze się nie domyśliłeś? Ikar od tyłu to Raki. Jestem twoim lustrzanym odbiciem. Twoją odwrotnością. Lisa, Sofia, Silva i Andrea też mają swoje odbicia. -Co?! W takim razie po co ci to lustro skoro jesteś tutaj? -Jak to wytłumaczyć na twój chłopski rozum... To lustro ma trzy właściwości. Pierwsze: uwalnia odbicia. Drugie: zniewala odbicie. Trzecie: sprawia, że oryginalna osoba staje się odbiciem, jeżeli odbicie jest bardziej wyraźne niż osoba, której jest odbiciem. -Dlaczego to robisz? -Wiesz jak to jest być tylko odbiciem. Istnieje lustrzany świat tylko, że gorszy. Słyszą cię tylko, niektóre odbicia. Widzą cię tylko odbicia. Ja miałem szczęście, że zwiałem. Jestem od ciebie: starszy, mądrzejszy i co najważniejsze bardziej przystojny. -O nie nie. Mogę uwierzyć w odbicia, lustrzany świat, ale że nędzna podróbka jest ładniejsza ode mnie? Nigdy! -Uważaj na słowa-stwierdził bez podstawy przytykając mi nóż do gardła- Czas leci tik, tak, tik, tak. Nim się spostrzegłem zobaczyłem, że go nie ma. Roztrzęsiony stałem w miejscu przez kilka minut. Jakim prawem on ma być ładniejszy ode mnie? Przecież to nie możliwe. Tak czy owak. Zerwała mnie bardzo szybka ulewa. Co gorsze moje włosy oklapły. I jak ja miałem pokazać się Sofii? Niestety nie mogłem ich na nowo ułożyć. Musiałyby być suche. Wróciłem do norki wyglądając jak zmokła kwoka. Wyglądałem jak idiota. Sofia nie mogła powstrzymać śmiechu. Chociaż to była poważna sprawa. Oczywiście ja zachowałem powagę. Wyszukałem pretekst do oderwania się od moich biednych włosków. Mianowicie udekorowanie norki. Nawet ładnie ją urządziła, ale sam z siebie bym o tym nie gadał. Tamtego popołudnia nie mogłam powstrzymać śmiechu. Ikar wyglądał jakby przeszło po nim tornado. Mógł przecież wziąć swoje skrzydła na wszelki wypadek i przykryć się nimi podczas deszczu. Zaskoczyłby mnie rozmową o norce, ale ja już znam tego cwaniaka. Specjalnie odwrócił moją uwagę. Lecz później zrobiło się poważniej. Błagał mnie żebym pozwoliła mu jutro szukać skarbu. Wiedziałam, że po takiej ulewie na pewno się przeziębi. Cóż; Gdy tylko mu o tym powiedziałam wykorzystał tą swoją dziecięcą słodycz i mnie przekupił. Kto by się oparł małej myszce z wielkimi oczami (specjalnie powiększonymi, zapewne lata pracy), smutną minką, opadłymi uszami i podkulonym ogonkiem. Czasami mam go dosyć. Byłam pewna, że jest on na tyle nieostrożny, że z samego rana ucieknie z norki i będzie próbował zdobyć skarb na własną rękę. Tak było, Wiem, ponieważ tylko udawałam, że śpię. Nawet nie chciał wziąć swetra. -Ikar załóż sweter proszę. -Mówisz jak opiekunowie z domu myszki. -Przepraszam... -To miłe. Troszczysz się o mnie- odparł próbując położyć swoją dłoń na moim ramieniu. -Ikar. To troska jaką można darzyć siostrę, czy brata. -Tak. Tak możesz to sobie tłumaczyć. -Oj Ikar... -Co? -Sweter. Rozdział 13 -No dobrze. -Zjedz zupę. Doda ci sił. -Nie jestem głodny... -Dobra. Co się dzieje? -Ale co? -Przecież widzę, że jesteś wystraszony. Co się dzieje? -Jak chcesz... Mamy czas do dziś wieczorem. -Nie... Jak to? Znaczy skąd to wiesz? -Wczoraj spotkałem porywacza. -Heja- powiedziała nieznana mi myszka wchodząca do norki. -Cześć? -To Silva. -Miło poznać. Ikar powinieneś zacierać ślady. Da się po nich dojść do waszego schronienia. -Czy Silva to twoje prawdziwe imię-zapytałam. -Nie... Ale lubię ten przydomek. Możesz mi też mówić Silverin- orzekła lekko uśmiechając się. -Gdzie Andrea? -Andrea? -Pilnuje obozu. To moja siostra- wyjaśniła- Widzę, że smakuje wam moja zupa. -Pyszna. Z jakich składników ją robisz? -Tajemnica. -Słyszałaś może o lustrze odbić- zapytał Silvę Ikar. -Tak. Ikar Sofia nie jest jeszcze gotowa... -Racja. -O co chodzi? -Dowiesz się później. Pogadajcie tu sobie dziewczyny. Ja spróbuję zdobyć skarb- powiedział i wyszedł. -To czym się zajmujesz Silva? -Głównie pilnowaniem siostry i szukaniem szafiru pasującego do... Pilnowaniem siostry. A ty? -Aha. Ja szukam z Ikarem skarbu lasu Mroku. W wolnym czasie zaś dekoruję norkę. -Więc się nie nudzisz. -Można tak powiedzieć. Po co ci ta kosa? -Do obrony i zbierania plonów. To pamiątka rodzinna. Oczywiście odnowiona. Znalazłem kolejną wskazówkę. Chociaż za bardzo mi nie pomogła na początku. -Kolejny krok jest niedaleko stąd. Wejdź na coś co przypomina lustro. Aby odnaleźć coś co otworzy skrzynię-czytałem na głos. -Co może przypominać lustro... Lodowisko! Pobiegłem ile sił w łapkach do pobliskiego zamarzniętego jeziora. Zacząłem ostrożnie stąpać po nim. Przyszło mi do głowy przeglądać lód. Spoglądając na lodowisko nie widziałem własnego odbicia. To upewniło mnie w słowach Raki'ego. Zamyśliłem się na chwilę. Zapewne znacie takie zamyślenie, gdy spoglądacie w dal przypominając sobie, niektóre wydarzenia, lub sytuację. Moje rozmyślanie przerwało coś świecącego. Był to klucz. Wiedziałem, że muszę go zdobyć nawet za cenę choroby. Pazurkami wyciąłem w lodzie przeręblę. Zawahałem się na chwilę, ale przypomniała mi się Lisa. Nie mogłem jej zawieźć. Wskoczyłem do lodowatej wody po mały pozłacany kluczyk na dnie całkiem płytkiego jeziora. Czułem jakby miliony małych igieł wbiło się w moją skórę, ale nie myślałem o tym za dużo. Chwyciłem klucz. Już miałem wypłynąć na powierzchnię, ale poczułem że moje nogi nie mogą się poruszać. Widziałem, że ktoś stoi przy przerębli. Nagle jakaś myszka wskoczyła do wody. Tylko o jednej osobie wtedy myślałem Raki. Przyszły mi na myśl same czarne scenariusze: może już wieczór? Może to policjant z domu myszki? Albo odbicie kogoś? Jakże się myliłem... Rozdział 14 Moje przypuszczenia okazały się niesłuszne. Gdy tylko znalazłem się na lądzie i zaczerpnąłem powietrza zauważyłem Sofię i Silvę. Nie mogłem jednak stanąć na nogach. Widziałem, że Sofia zakrywa sobie łapkami pyszczek. W końcu Silva zaczęła rozmowę. -Twoje stopy. Matko... -Co? -One są sine. Ta woda musiała być zatruta. Co ty zrobiłeś?-zapytała zaniepokojona Sofia. Zacząłem czuć się bardzo źle. Potem zauważyłem fioletowo zielone wypustki na moich rękach i nogach. Co bardzo mnie przeraziło. Następnie zacząłem widzieć obraz niewyraźnie, aż w końcu widziałem tylko białe tło. Bardzo się przeraziłam. Ikar opadł na ziemię (wcześniej siedział) a na jego policzkach pojawiły się purpurowe rumieńce. Silva wyciągnęła z kieszeni dziwny zielonkawy kwiat. -Musi to zjeść inaczej to się pogorszy...- wypowiedziała podając mi roślinę. Rozdrobniłam kwiat kamieniem. Następnie podałam jemu roślinę do ust. Jednak Silva wyglądała jakby zaraz miała płakać. -Dlaczego jesteś taka zmartwiona? -Jeżeli on nie dostanie kwiatu wanilii choroba się rozwinie. To przez bakterię z gatunku Incorruptelam Possidebit. Ale one nie rosną w tych stronach! -Nie... Nie! -Przykro mi... Ale możesz znaleźć zamiennik. -Skąd ty tyle o tym wiesz? -Zanim się spotkałyśmy uczyłam się medycyny z grubej księgi. Właściwie jestem lekarzem amatorem. - Pójdę poszukać zamiennika. Spoglądaj na niego za nim wrócę. Zostawiłam Ikara pod opieką Silvy. Nie wiedziałam niestety czego szukam. Stanęłam pomiędzy krzakami. Rękoma odgarniałam śnieg sprawdzając czy jakieś rośliny przetrwały zimę. -Trawa. Tylko trawa! -To mu pomoże- powiedziała zakapturzona postać- Podaj mu to a wyzdrowieje. -Kwiat wanilii. Skąd go masz? -Bierz, bo może być za późno. Postać wręczyła mi roślinę i zniknęła jak się pojawiła. Pobiegłam uradowana na lodowisko. Silva jakąś szmatką ocierała czoło Ikara. -Szybko. Gorączka się nasila. -Co mam zrobić? -Rozdrobnij płatki i wrzuć je do wrzątku. Niedaleko stąd są gorące źródła. Wystarczy, że nalejesz trochę do jednej z misek- orzekła wskazując na pobliską dziurę. -Dobrze. -Zanurz miskę. Pobiegłam do norki po jedną z misek. Wróciłam i zagłębiłam ją w prawie parzącej wodzie. Po czym ostrożnie położyłam na wodzie każdy z nich. Woda zabarwiła się na kolor przejrzysto żółty. -Wlej mu to do pyszczka. -Już. Gorączka Ikara spadła. Zaczął głębiej oddychać. Razem z Silvą przeniosłam go do norki. -Nie pogorszy mu się. Wręcz odwrotnie już się poprawiło. Możesz iść szukać skarbu. Właśnie skarb. Zapomniałam o nim. O Lisie. Wyszłam z norki. Znalazłam kolejną wskazówkę. Lecz była ona podarta. Stanęłam pod drzewem i zobaczyłam dziwny cień. -Sprytne- myślałam na głos widząc skarb na drzewie. Wspięłam się na nie i wzięłam skarb. Był on bardzo ciężki. Ledwo mogłam go utrzymać. Wróciłam do norki cała zdyszana. Na miejscu Silva rozmawiała z Ikarem. -Miło, że już się obudziłeś. -Gdzie byłaś? -Mam skarb. -A ja klucz. Otworzyliśmy skrzynię. Było w niej dziwne lustro. -Nie dotykaj! To niebezpieczne- nalegał Ikar- Musimy je oddać. -Jutro. Ja jestem zmęczona a ty jesteś jeszcze osłabiony. -Tej nocy zostanę z wami. Zasnęliśmy zmęczeni. Mimo, iż był dopiero wieczór. Rano obudziła mnie Silva. -Skarb zniknął! Znaczy lustro. -Powiedzieć mu? - Nie. Niech odpoczywa. Muszę wracać. Życzę wam powodzenia. Poza tym Defilante zostało zamknięte. -Dobrze wiedzieć. Silva pomachała nam kilka razy i weszła w głąb lasu. Rozdział 15 Ikar dopiero w południe się przebudził. Od razu zauważył brak skarbu. -Nie rozumiem dlaczego ktoś to ukradł. -To nie twoja wina. Ale kto by chciał ukraść zwykłe, ciężkie lustro? -Ono ma specjalne właściwości. Muszę je znaleźć. -Jeśli pokarzesz, że możesz stanąć na nogach. Wstał. Na początku podpierał się o ścianę. Lecz potem stanął bez pomocy. Obiecałam, że poszuka skarbu, więc obietnicy nie złamałam. Intuicja kazała mi iść za śladami prowadzącymi od norki. Kilkanaście minut później usłyszałem rozmowę dwóch myszek. -Mam to co chciałeś. Proszę oddaj moją siostrę. -Nie jestem głupi. Pokaż najpierw czy masz lustro odbić. -Właśnie, że jesteś głupi- wymamrotała druga myszka. -Coś ty powiedziała?! -Nic! Proszę oto lustro, które chciałeś. -Tak... Dobra robota. Położyłem się na śniegu. Przez maleńką dziurkę w krzewach zobaczyłem twarze tych myszek. -Silva jak mogłaś- szepnąłem do siebie. -Cicho! Słyszałaś? -Chyba tak... -Ktoś cię śledził! -Nie przysięgam! -Tak! Zdradziłaś mnie! Ale nie bój się. To twój ostatni raz! -Nie proszę nie! Pamiętasz o nas? Zależało nam na sobie. -Pamiętam. Ale to i tak nie zmieni mojej decyzji-orzekł cicho Raki. -Znowu może tak być. -Tak. Zamarłem Silva podeszła do Raki'ego. Chwile się przytulali. -Mylisz się kochana. Tak już nie będzie- powiedział Raki. Raki chwycił lusterko żeby odbiło Silvę. Lecz jej odbicie się nie pojawiło. Widocznie nie powiedział mi o wszystkich mocach tego lustra. Przez chwilę w odbiciu widać było jej odbicie. Jednak później zniknęło. -Wybacz Silverin. Ale albo ja, albo ty. Gładził przez chwilę szybkę lusterka po czym pobiegł w las. Wolnym krokiem wróciłem do norki. -Sofia. Już po Silvie. -Jak to? -Ten porywacz uwięził ją w lusterku. To ona je ukradła. -Nie rozumiem. Dlaczego? -Chciała ratować siostrę. Biedaczka. -Szkoda. Można było się z nią dogadać. Biedna Silva. Szybko zapadła cisza. Niespodziewanie zobaczyłam jakąś postać przy norce. -Sofia. Ikar- powiedziała. Na początku nie rozpoznałam tej myszki. Miała ona brudne, zniszczone futerko. Wyblakłe oczy. Także ranę na pyszczku. -Lisa? -A kto inny? Nie mogłam powstrzymać szczęścia. Chociaż miała inny kolor włosów i inną fryzurę. -To nie Lisa!-krzyknął Ikar. -Co ty wygadujesz? To przecież Lisa. -Wcale, że nie! To jej odbicie! -Nie wiesz co ja przeżyłam. Ikar inaczej cię zapamiętałam. -Nie spodziewałam się tego po tobie Ikar. Widzisz w jakim stanie jest Lisa? -Widzę. Przepraszam. -Nie mnie powinieneś przepraszać. -Lisa ja- próbował wytłumaczyć się Ikar. -Sofia. Muszę ci zdradzić, że on specjalnie mnie na to skazał. -Tego już za wiele. Ikar nie możesz tu zostać. Lepiej będzie dla wszystkich jeśli odejdziesz. -Jak wolisz. Sama nie wierzyłam w swoje słowa. Ale jak on mógł być tak podły żeby ją skazać na takie cierpienie. Miałam go za przyjaciela. Rozdział 16 Opuściłem przyjaciółki. Byłem pewien, że to nie Lisa. Ale może się myliłem? Sofia nie chciała mnie znać. Przecież to Raki porwał Lisę. Nie mogłem Sofii o tym teraz powiedzieć. Nie byłaby gotowa. Z drugiej strony jeśli to była Lisa to byłem dla niej okropny. Całe szczęście, że jest jedna rzecz, o której nikomu nie powiedziałem. Mianowicie moi wujkowie mieszkają w Defilante (ja urodziłem się w Vanilli, więc oni nie mogli mnie przygarnąć). Niestety nie miałem dokładnych namiarów. Wiedziałem tylko, że mieszkają w dębie na końcu lasu mroku (baobab też był ich). Ale którym końcu? Las ma około 9 hektarów. Kilka dni zajmie mi obejście całego. Chociaż mam się gdzie podziać. Może uda mi się wrócić do Lisy i Sofii? Powinienem dać im czas. Szybko znalazłem jeden z wielu obozów rozstawionych przez moich kuzynów. Szczęście mi sprzyjało. Obóz był zaopatrzony. Oprócz drzwi. Udało mi się przed wygnaniem zabrać skrzydła, więc miałem i drzwi i coś do okrycia. Nie chciałem dalej myśleć o Sofii i Lisie, więc postarałem się zasnąć. -Wiesz Sofia- zaczęła Lisa- Kiedy mnie porwano myślałam właśnie o tobie. Mojej przyjaciółce. -Naprawdę? -Oczywiście. Jesteś dla mnie jak siostra. -To będzie nam raźniej razem. -Jasne. -Mimo tego smutno mi jakoś... -Zapomnij o nim. Był niebezpieczny. Tak jest lepiej. Poza tym on żył 3 lata sam. Coś mi nie pasowało. Ikar żył 4 lata sam. Może przez ten stres pomieszało się biedaczce? Pewnie tak. Na pewno chciała pokazać, że jest sobą. To miejsce źle mi się kojarzyło. -Lisa. Może wybierzemy się w drugie miejsce gdzie pragnęłyśmy iść? -Tak. Mianowicie Bootcamp. -Racing. To nie twoja wina. To przez ten stres zapomniałaś. Ale Bootcamp też zwiedzimy. Jest tam mój brat Cyprian. -To może nie. Mam dość chłopaków na razie. -Rozumiem skoro Ik -Nie mów tego imienia- weszła mi w słowo. -Dobrze. Odpocznij. -Dziękuję. Z całego serca rozumiałam Lisę. Jenak co jakiś czas myślałam o Ikarze. Czy nic mu nie jest? Czy ma gdzie się schronić? Musiałam jednak odrzucić te myśli póki Lisa nie wydobrzeje. Nie śmiałabym jej proponować tego teraz. Może za tydzień, dwa. -Wstawaj kuzyn. Już rano- zbudził mnie głos. -A ty to kto? -Możesz mnie nie pamiętać. Ale gdzie się góry nie zejdą tam kuzyn kuzyna rozpozna. -Cześć. -No cześć. Powiedz mi co się stało. Powinieneś już dawno znaleźć rodzinę zastępczą. -Oni nie doceniali moich ambicji, więc uciekłem z kolegami. -Jak to nie doceniali? -Opiekunowie z domu myszki. -O boże... Co ja powiem mamie, że zwiałeś? -Przecież mogę tu nocować. -Nie. Nie możesz. Zimy są tu srogie a lata upalna. Poza tym muszę złożyć ten namiot. -Proszę cię. -Nie to ja proszę. Chodź do domu. Moja mama cię przygarnie. -A co z twoim tatą? -Jest generałem naczelnym w Bootcamp'ie nr. 7. -To fajnie. -Tak. Ale mam dużo obowiązków. -Powiesz jakich? -Zaraz, zaraz... przeciągasz. Słuchaj Dekar prędzej, czy później pójdziesz ze mną. -Ikar. Nie Dekar. Ruszyłem jak się okazuje z kuzynem do domu moich wujków. -Mam pytanie- powiedział. -Jakie? -Dlaczego masz na imię Ikar? -Podobno moja mama pragnęła latać. Lecz niedostała licencji pilota, ponieważ okazało się, że spodziewa się dziecka. Kiedy miałem miesiąc mama dowiedziała się, że ma raka. Zginęła 2 miesiące później. Tacie zaś udało się zdobyć licencję pilota. Niestety zginął w wypadku w samolocie. -Szkoda. To tutaj. Przed moimi oczyma stał wielki rozłożysty dąb z wielkimi konarami. -Jeszcze się nie przedstawiłem jestem Oskar. -Fajne imię. -Dzięki. Poczekaj. Muszę zapukać do drzwi. Dobre wychowanie przede wszystkim. Chwilę po zapukaniu drzwi otworzyła młoda kobieta. Wyglądała na lekko zmęczoną. Miała zdrowe, długie, czarne włosy i jasno pomarańczowe futerko. -Szybko wróciłeś synku. Czy na pewno złożyłeś namiot? -Nie mamo. Ale mam dla ciebie niespodziankę. -Tak? -Widzisz tego chłopca obok? -Jasne. To twój nowy kolega? -Coś więcej. To mój kuzyn Ikar. -Ikar? Ikar. Matko Święta. Kiedy ostatni raz cię widziałam byłeś maluteńki. Ale zaraz, czy ty nie powinieneś być w domu myszki? -Nie mamo. On ich tam nie obchodził. -To przykre. Na co czekacie. Wchodźcie. Obiad gotowy. Dąb był ślicznie ozdobiony. Na początku był widoczny korytarz i wejścia do pokoi. Szybko jednak zorientowałem się gdzie jest kuchnia. W powietrzu unosił się przyjemny zapach zapiekanki serowej. Podczas obiadu ptaki przyjemnie ćwierkały wśród gałęzi. -Czy wiesz, że jestem siostrą twojej mamy? -Nie wiedziałem ciociu. -Tak. Elza była wspaniałą kobietą... -Elza? -To skrót od Elżbieta. Tak twoja mama miała na imię. Ja nazywam się Estera. -Przyjemnie tu u was. -Dziękuję. Razem z Maurycym wybrałam to drzewo. -Ikar gdzie byłeś zanim cię znalazłem? -Mieszkałem z Sofią w norce. -Oj. Żeby z dziewczynką pod jednym ciasnym dachem... -Przepraszam ciociu, ale zima nas zaskoczyła. -Dobrze. Rozumiem. Oskar jedz zupę. Daj kuzynowi dobry przykład. -Już mamo. -Cześć wróciłam!- krzyknęła jakaś myszka. -Nie! Mamo czy ta mała wiedźma też musi z nami jeść? -Synku nie mów tak o swojej siostrze. -A ona jakaś zła?- szepnąłem. -Sam zobaczysz... -Kim ty jesteś?! Mamo! Oskar znowu przyprowadził jakąś łazęgę! -To nie łazęga kochanie, ale twój kuzyn. -Co?! Jest za brzydki! Moja koleżanka mówi, że to nasi koledzy są najładniejsi. -Olimpio nie bądź nie miła. -Ja mamusiu jestem tylko szczera. -Mówiłem, że wiedźma. -A ty jesteś ogr! Okropny ogr! -Dlaczego jesteś taka nie miła. -Jesteś głupi! Mamo idę jeść w pokoju! -Olimpia wróć. Zjemy razem. Do dębu weszła wysoka myszka w mundurze. -Witaj tato- powiedział Oskar. -Czołem młodzieży. -Tatusiu!- krzyknęła uradowana Olimpia. -Cześć moja mała perełko. Jak sobie poradziłaś dzisiaj w przedszkolu? -Dobrze tatusiu. -To wspaniale. -Właśnie tatusiu Oskar znowu mi dokuczał i przyprowadził tego ,,niby" mojego kuzyna. -Dzień dobry- przywitałem się. -Jesteś synem Elżbiety? -Tak. -Twoja matka była dobrą kobietą, więc możesz tu zostać. -Ale tatusiu on też mi dokuczał. -To prawda? -Nie panie generale. -Proszę... Ale moja córeczka nie kłamie. -Kochanie- wtrąciła się ciocia- Ikar był grzeczny. -Na pewno? -Tak kochany. -Tatusiu mama mnie nie kocha, dlatego tak mówi. -Dobrze. Idź na drzemkę moja mała Olimpio. -Pa tatusiu- rzekła i ucałowała wuja w policzek. -Dlaczego wszyscy chłopcy są nie wychowani. -Tato melduję, iż zrobiłem wszystko z listy zadań -Brawo. -Ikar ty jutro dostaniesz listę. -Dlaczego? -Jeżeli jesteś w moim domu żyjesz na moich warunkach! -Maurycy nie krzycz na niego. -Dobrze kochana. Wiem, że się mnie mogłeś przestraszyć, ale ja chcę tylko twojego dobra. Żebyś był silny. Fakt trochę bałem się wujka, ale czułem że jest moim (jednym z pierwszych) autorytetem. Może to mi pomoże? Dernière modification le 1595765040000 |
Natiibobr « Consul » 1490459520000
| 1 | ||
Fajny pomysł! Powodzenia :) |
Sloncetogwia « Citoyen » 1490460180000
| 2 | ||
Dziękuję ;) |
0 | ||
Ciekawe, ale ja bym dodala wiecej opisow, poprawila interpunkcje itp :P Moze zajrze :D |
Sloncetogwia « Citoyen » 1490522700000
| 3 | ||
Dziękuje za uwagę. W najbliższym czasie dodam opisy ;). Dernière modification le 1490720340000 |
Sloncetogwia « Citoyen » 1490719140000
| 2 | ||
Rozdział 5 gotowy! :) |
Airisse « Consul » 1490727240000
| 1 | ||
calkiem fajne ff radzilabym dodac zakladki |
Sloncetogwia « Citoyen » 1492025940000
| 1 | ||
Długo nie wchodziłam. Mimo to rozdział 9 gotowy! |
Bananuszki « Censeur » 1492343460000
| 6 | ||
PODOBA MI SIE TO IMIE RAKI! POWODZENIA będę czytać! Dernière modification le 1492343580000 |
Sloncetogwia « Citoyen » 1492343520000
| 1 | ||
Dziękuję bardzo :) |
Sloncetogwia « Citoyen » 1492797060000
| 1 | ||
Jak myślisz kto wskoczył do wody? a) Policjant z domu dziecka b) Jakieś odbicie c) Raki d) inne Napisz w komentarzu. |
Bejrzie « Consul » 1492798560000
| 0 | ||
Musze przyznac ze fajne ff, czytam wlasnie 1 rozdzial Gdy bede miec wolne przeczytam reszte Btw obstawiam b |
Sloncetogwia « Citoyen » 1492854900000
| 1 | ||
Uważasz, że kto ukradł lusterko? a) Silva b) Zara c) Raki d) inne Odpowiedź napisz w komentarzu |
Bejrzie « Consul » 1492854960000
| 1 | ||
Raki c |
Sloncetogwia « Citoyen » 1492883100000
| 1 | ||
.... Dernière modification le 1492933620000 |
Sloncetogwia « Citoyen » 1493560800000
| 2 | ||
Rozdział 17 -Właśnie. Oskar pokazałeś swój pokój kuzynowi? -Jeszcze nie tato. -Więc najwyższa pora. -Zgadzam się Maurycy. Mamy tylko 3 sypialnie. Jedna nasza. Druga Olimpii i trzecia Oskara. -To ja może poszukam czegoś na czym będę spać? -Mam piętrowe łóżko. -Masz bardzo ładne skrzydła młodzieńcze. -Dziękuję. -Już muszę iść. Do zobaczenia Estero. Oskar zasalutował. -Pa tatusiu- krzyknęła z pokoju Olimpia. Także ja zasalutowałem. -Spocznij. Powiedział wuja i wyszedł. -Bardzo dobrze, że zasalutowałeś. Teraz Maurycy wie, że go szanujesz. Dobrze chłopcy umyjcie naczynia i możecie iść do pokoju. -Tak mamo. -Dobrze ciociu. Trochę trudno szło mi zmywanie -w domu myszki tak nikt nie robił. Ale z kilkoma wskazówkami Oskara udało się. Szybko pomknąłem do jego pokoju. Był on przytulny, lecz nie wyglądał jak pokój dziecka. Było w nim tylko: okno, radio (żarówkowe), telewizor i dwupiętrowe łóżko ręcznie robione. W kąciku pokoju było małe drewniane pudełeczko z lekko uchylonym wieczkiem. -To prezent od taty. -Czy to zabawki? -Lepiej drewniane żołnierzyki kilku frontów. Plus mały scyzoryk i drewno. Gdy będę miał 12. urodziny tata pozwoli mi wystrugać własne. Na razie się uczę. -Bardzo dokładne. -Tata strugał. -Co robisz w wolnym czasie? -Słucham audycji Młodzi wojenni . Lub oglądam w telewizji Poranek z Armią i Harcerze naszych lasów . -Takie pytanie. Czy ty chcesz być żołnierzem, czy to marzenie twojego taty? -Wiesz... Trochę bardziej wolę harcerstwo... -Powiem tacie!- wtrąciła się Olimpia. -Wtedy ja powiem, że ty podsłuchujesz. -Z tobą niema zabawy! -Dlaczego przestała? -Tata gardzi podsłuchiwaniem. -Wszystko jasne. -Pobawimy się? -Ok. -Wybieram front o nazwie poligon 303. A ty? -Nie wiem. Może tę. -Dobry wybór to division 896 z pod Myszaryżu. -Myszaryżu? -Stolicy sztuki. Była tam kiedyś wielka bitwa. Chodziłeś do szkoły? -Nie. Tam niczego mnie nie uczyli... -Szkoda. Zaczynamy. Witaj generale Einshweite, czy twoja armia jest gotowa? -Einshweite? -Tak się nazywał generał twojej armii. Dobrze czas się skończył. Dobranoc. -Jak to jest dopiero południe. -Sam zobaczysz. Oskar zasłonił rolety i poszedł spać. Ja leżałem na wyższym piętrze przez około godzinę. Półmrok w pokoju zrobił swoje. -Wstawać już szósta! -Tak jest tato. -Już wstaje. -Pośpiesz się chłopcze. Opał się sam nie znajdzie. Wyszedłem po chwili z Oskarem i wujem Maurycym do lasu. Na środku małego kółka były dwie siekierki. -Dobrze zanim zaczniecie ciąć drewno musicie zrobić 20 pompek dla rozgrzewki. -Tak jest! Z trudem zrobiłem 20 pompek. -Masz bardzo słabe mięśnie. Ale po kilku treningach to się zmieni. Teraz siekiery w łapkę i ciąć. Uciąłem jeden kawałek. Potem drugi. Jednak instynktownie spojrzałem w las. -Chłopcze czy coś się stało? -Jeżeli to szanownemu panu generałowi nie sprawi trudności to muszę się nauczyć bronić. -To bardzo poważna umiejętność. -Wiem, ale ktoś mnie nęka... -Od jutra zaczniemy trening. Oto twoja lista zadań. Przeczytaj na głos i powiedz czy nie za dużo. -Zmywanie. Ubijanie sera. Zamiatanie. Podkarmienie ptaków. Umycie podłogi. Pościelenie łóżka. Jest wystarczająco. -Miło to słyszeć. Już muszę iść na pociąg do bootcamp'u nr. 7. Zasalutowaliśmy. -Spocznij. Do zobaczenia. Wzięliśmy drewno i ruszyliśmy do domu. -Brawo chłopcy. Olimpia jest już w przedszkolu. -Co za ulga- odpowiedział Oskar. -To ja zrobię listę zadań. Skończyłem 2 godziny później. Byłem zdyszany jak mysz, którą jestem. -Wykąp się. Oskar pokaż gdzie jest łazienka. -Tak mamo. W porównaniu z innymi pomieszczeniami w tym domu łazienka była duża i nowoczesna. -Pobawimy się? -Nie, teraz lecą Harcerze naszych lasów -Ok. Program ten leciał 30 min. Wypowiadali się w nim harcerze (1 harcerz- 1 las- Village, Vanilla, Survivor, Defilante, Racing). Ogólnie to było najdłuższe 30 minut mojego życia- zaciekawił mnie jedynie harcerz z Racingu. -Chłopcy bylibyście tacy uprzejmi i zebralibyście jeżyny? Dzisiaj będzie zupa owocowa. -Oczywiście mamo. -Dobrze ciociu. Odruchowo poszedłem szukać jeżyn za dębem. -Ikar tutaj- powiedział Oskar odsłaniając trawę. -Ociepliło się. -Cóż tutaj szybko zachodzą zmiany klimatyczne. Poza tym w tym tygodniu w Defilante obchodzimy Święto Wiosny. -Święto wiosny? -Najpierw zbieramy spod śniegu liście, które przetrwały zimę. Potem wrzucamy je w metal owinięty gumą i podpalamy je i robimy pochodnie. Później przechadzamy się po lesie z nimi i roztapiamy śnieg. Dzień później robimy wiosenne sałatki i kompoty. -Ciekawe. -Ok weźmy już te jeżyny. Zebraliśmy dwie garście jeżyn. Po czym poszliśmy do kuchni. -Bardzo ładne jeżyny. Idealne do zupy. Pobawcie się chwilę. Ja przygotuję obiad. -Może się pobawimy w chowanego? Skinął głową. Ponownie wyszliśmy na dwór. Wokół dębu były rozsiane sosny. -Ja szukam- orzekł. Schowałem się za najszerszym drzewem jakie widziałem oczywiście niedaleko domu. Zanim Oskar przestał liczyć poczułem, że ktoś stoi za mną. Powoli odwróciłem się. Ku moim oczom ukazała się wysoka sylwetka. -Mam nadzieję, że zrobiłeś zadania z listy. -Tak oczywiście. -Oskar chodź. Trzeba nauczyć twojego kuzyna samoobrony. Ogarnęła mnie wielka ulga. Już się bałem, że to może być Raki... (...) Wuja Maurycy przyprowadził nas na pole przeszkód. -Szkoliłem się na rekruta właśnie w tym miejscu. Kiedyś trzeba było samemu się szkolić żeby być gdziekolwiek przyjętym. Teraz to wasze miejsce. Możecie tu trenować nawet, gdy będę w Bootcamp'ie. Teraz jestem z wami więc pokarzę wam różne techniki. Zgadzacie się? -Oczywiście. -Tak jest. -Pierwsza technika. Mechanik. Sami róbcie sobie bronie do samoobrony. Druga. Władca wiatru. Zawsze walcz w stronę wiatru niczym chorągiew. Trzecia. Fizyk. Walcz zgodnie z zasadami. 1 zasada jeżeli na ciało nie działa żadna siła lub siły działające równoważą się to ciało to pozostaje w spoczynku lub porusza się ruchem jednostajnym prostoliniowym. II jeżeli na ciało działa siła niezrównoważona to ciało to porusza się ruchem zmiennym wartość przyspieszenia w tym ruchu jest wprost proporcjonalna do masy ciała i do wartości liczbowej działające siły. III jeżeli ciało A działa na ciało b pewną siłą F to ciało B działa na ciało A siłą F o tym samej wartości , kierunku ale o przeciwnym zwrocie. -Czyli? -Akcja = reakcja. -Ok. -Jeżeli będziecie walczyć korzystając z tych technik będzie wam łatwiej. -Tatusiu!- krzyknęła Olimpia- Wróciłam ze szkoły i cię nie było. Ale już jesteś. -Tak malutka. Chcesz popatrzyć jak chłopcy uczą się bronić? -Nie. Tatusiu dostałam dzisiaj żółtozieloną kropkę. -To dobrze. Muszę nauczyć chłopców samoobrony. -Ale tatusiu. -Możesz już odejść. -Dobrze... -To tyle na dzisiaj. Muszę zjeść obiad i wrócić na Bootcamp. Podczas obiadu żadne słowo nie padło między Olimpią a wujem Maurycym. Po obiedzie (tak jak wczoraj) wuja pożegnał się i wyszedł. -To wszystko twoja wina- mówiła Olimpia do mnie- Przez ciebie tata nie zwraca na mnie uwagi. -Mała nie szalej. -Spójrz mi w oczy kiedy do mnie mówisz. Trochę się przeraziłem. Jej oczy były całe czarne i miały zielone otoczki. -Uważaj Ikar czas leci tik, tak, tik, tak. Gdzieś już słyszałem te słowa- ale nie mogłem sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Otoczki Olimpii miały taki sam kolor co włosy Lisy. Lisa siedziała po turecku w głębokim spokoju. -Nic ci nie jest? Nie odpowiedziała. Rozdział 18 Przyglądałam się Lisie przez kolejne 5 minut. -Nic ci nie jest? Lisa. -Tak?!- zerwała się. -Spałaś? -Oczywiście... -Wyglądałaś jakbyś coś mówiła... -To przez ten stres... -Rozumiem. -Co się z tobą dzieje Olimpia? -Ale o co ci chodzi? Byłem zdumiony. Przed chwilą mi groziła a teraz mówi o co chodzi? -Nic nie pamiętasz? -Nic po kłótni z tatą... -Dziwne. -Ikar idziesz- zapytał Oskar wyglądając z pokoju. -Zaraz. -Pomożesz mi? -Spróbuję. -Ale nie myśl, że będziemy się przyjaźnić. -Dobrze, dobrze. Popracuję nad tym. -Jestem zmęczona- stwierdziła Lisa. -W takim razie odpocznij. -Tylko mnie nie obudź. -Dobrze. Przepraszam za tamto. -I powinnaś. Lisa zaczęła się dziwnie zachowywać. Nie rozumiałam jej od kilku dni. Jakby nie była sobą... -Odczep się ode mnie. Znowu pojawiły się otoczki. -Olimpia skup się. Co się dzieje. -To nie twoja sprawa. Nie wtrącaj się. -Co się dzieje? -Raki się o wszystkim dowie. -Skąd wiesz o nim? -Jest inaczej niż myślisz. -Olimpia. -Nie jestem Olimpia! -To kim jesteś? -Zwą mnie Asil. Uważaj będę cię ,,odwiedzać". -Jak to odwiedzać? Otoczki zniknęły. -Ale kogo odwiedzać? -Wróciłaś. Pamiętasz może coś co było przed chwilą? -Tylko czarną sylwetkę przede mną. -Bardzo dziwne. Popracuję nad tym w pokoju Oskara. Zamyślony zapomniałem zjeść obiad. Była godzina 16:30 (wiem, ponieważ był tam zegar) wiedziałem, że muszę iść spać albo nie wstanę kiedy wuja obudzi Oskara. Popędziłem do pokoju aby zasnąć. Oskar leżał na boku przykryty pod szyję. Rozdział 19 Wspiąłem się na 2. piętro łóżka. Jednak nie mogłem zasnąć. Ta sytuacja była dziwna. Jak to możliwe, że Olimpia nie pamięta prawie nic z rozmów, w których mi groziła? Kto to Asil? Pytania w mojej głowie pojawiały się lawinowo. Rozmyślałem tak przez około godzinę. W końcu jednak udało mi się zasnąć. Zdawało mi się, że obudziłem się chwilę później. Byłem na środku ogromnego pokoju. Nade mną świeciło jasne światło. Obok stała jakaś myszka. Nie mogłem zobaczyć jej twarzy. Widziałem, że porusza ustami coś zapewne mówiąc. Nagle przestała mówić. Światło zgasło. Czułem, że coś mnie ściąga do tyłu. Usłyszałem tylko jedno słowo: ,,Nie daj się oszukać". Otworzyłem oczy. Obok mojego łóżka stał Oskar. -Co się dzieje? -Miałeś gorączkę. Poza tym rzucałeś się po łóżku. Zastanawiałem się czy nie zawołać mamy. -Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło. -Wydaje mi się, że to przez te jeżyny. -Ale ja nie jadłem obiadu. -Trzymałeś je w łapkach. -Hmm. -Poczekaj. Oskar po chwili przyszedł ze szklanką wody. -Wypij. To pomoże. -Dziękuję. Bardzo chciało mi się pić. Ta woda smakowała mi jak żadna inna. -Co to? -Przegotowana źródlana woda z miodem. -Bardzo dobra. -Pij. Odpręży cię. Ostrożnie odłożyłem szklankę na półkę obok. Bardzo szybko zasnąłem. Obudziłem się dopiero o 9. Oskar siedział przy telewizorze. -Co jest grane? -Dzisiaj jest odegrana na żywo krwawa rekonstrukcja bitwy o Defilante. Będzie ona ukazana w Poranku z Armią. Mój tata nigdy nie przegrał. -Zaraz to oni będą walczyć naprawdę? -Tak na tym polega rekonstrukcja. -Wcale, że nie! To niebezpieczne. Rekonstrukcje to udawanie bitew. -Ćśśś już leci. -Uwaga dziś jesteśmy blisko pola bitwy. Jak co dwa lata o Defilante walczą : Armia Bootcamp'u nr. 7 z Wojskiem 274. Wielu żołnierzy zostało w tym roku wyszkolonych przez generała naczelnego Maurycego Neure. Wroga armia jest dziś pod dyktandem cesarza Lio Hokuto- powiedział prezenter w telewizji. -Jak to walczą? -Mówiłem. To nie rekonstrukcja! Nagle telewizor stracił sygnał. -No nie... -Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. -Mam nadzieję... Po chwili ciocia weszła do pokoju. -Maurycy... -Mamo? -On, on został poważnie ranny! -Nie! To niemożliwe! -Słuchałam audycji... Tam wszystko było na bieżąco. Jak my sobie poradzimy? -Ja mamo zajmę się nami zanim tata wyzdrowieje. -Na pewno synku chcesz wziąć na siebie tą odpowiedzialność? -Jak na syna generała przystało. -Ja też pomogę. -Jesteście kochani. Ciocia opuściła pokój. -Dobrze, że cię znalazłem. Na takich kuzynów można liczyć. -Dziękuję. -Chodźmy po opał. Wyszliśmy z domu wolnym krokiem. Miałem zmieszane uczucia. -Jak to tata mówił? -Co? -Zanim ścinaliśmy drewno. -Dla rozgrzewki zróbcie 20 pompek? -Właśnie. -Ale ty ze mną spróbujesz? -Pewnie. Tym razem poszło mi o wiele lepiej. -Dobrze. Teraz siekiera w dłoń. Także wziął siekierę. -I ciąć. Nie poszło nam źle. Szybko wzięliśmy drewno w łapki i ruszyliśmy do domu. Ciocia Estera była w swoim pokoju. Chcieliśmy zrobić jej niespodziankę, więc sami spróbowaliśmy zrobić obiad. Poszliśmy więc na dwór. -Niema tu za dużo składników... -Są bulwy. -Tylko nie bulwy! Zjadłem ich już za dużo. Poza tym nie mają smaku. -A próbowałeś pieczonych bulw z solą? -Nie. -Smakują jak frytki. Tylko że są zdrowsze. -Naprawdę? -Tak. Zebraliśmy więc większość bulw będących pod łapką. Poszliśmy do kuchni. -Co teraz? -Trzeba je pokroić w plasterki. -Ok. Podczas cięcia nie minęło między nami ani jedno słowo, może jedynie lekki uśmiech. Oskar przez cały czas był myślami gdzie indziej- w sumie nie dziwiłem mu się. Przez błogą ciszę oboje zasnęliśmy na krzesłach. Obudziło nas pikanie piekarnika. Szybko zerwałem się i po kliknięciu kilku przycisków wyłączyłem pieczenie. Oskar wziął ręcznik i powoli wyciągnął blachę z przypominającymi pieczoną pierś kurczaka cząstkami bulw. Odczekaliśmy kilka minut żeby trochę ostygły. Później posypaliśmy je solą. -Możemy już jeść? -Poczekaj zawołam mamę. Jednak po chwili ciocia Estera sama przyszła. -Dziękuję chłopcy. Musimy jednak zaczekać na Olimpię. -Już jestem- orzekła Olimpia stojąc w progu- Wiem o wszystkim... -Rozchmurz się. Tata wróci. -Co ty możesz o tym wiedzieć? Nie było cię tam! A ty obiecałeś, że mi pomożesz ale widzę, że inaczej sobie wypełniłeś czas. Zdrajca! -Olimpia. Pomogę. Obiecuję. -Na co mi twoja obietnica. Gdyby nie to, że dzisiaj poznałam przyjaciela byłby to najgorszy dzień świata! -Widzisz kochanie. Jednak coś dobrego z tego wynikło. -O Ikar on chce ciebie poznać. -Tak? -Tak. Wypytywał się o ciebie. Troszkę się zaniepokoiłem. -To zapewne pomyłka... -Nie. Opisał mi ciebie charakterem i wyglądem. Zamurowało mnie. Jednak nie chciałem tego ciągnąć. Milczałem zamyślony przez chwilę. Pojawiły się otoczki Olimpii. -Miło cię widzieć. -Olimpia znowu? -Już ci coś tłumaczyłam. Niedługo się spotkamy... -Co to znaczy? -Zobaczysz. -Córeczko dziwnie się zachowujesz. -Siostra nic ci nie jest? Otoczki zniknęły. -Ale co jest? -Może to grypa... Połóż się spać. -Dobrze. W samą porę otoczki zniknęły. Coś się działo z Olimpią. Ale ja nie mogłem dojść do tego co. Rozdział 20 -Spokojnie Sofia. Więcej tak nie zrobię. -Naprawdę. Jesteś pewna, że już tobie minęło? -Jak mówię, że tego nie zrobię to tego nie zrobię! -Dobrze. -No. Wybaczyłam mu. Jeszcze dzisiaj wróci. Czułam wielką ulgę. Nie wiedziałam jednak czy to prawda. Lisa wyszła jeszcze minutę później. Siedziałem sobie na dworze. Powoli zaczynając puszczać w niepamięć Raki'ego. -Ikar- zawołała jakaś myszka. -Ktoś ty? -Lisa. -Przepraszam cię. Nie chciałem. Przykro mi. -Już dobrze. Chodź ze mną. -Zaczekaj. Napisałem na ziemi pożegnanie dla Oskara i cioci, a także przeprosiny za odejście w tak niezręcznej sytuacji. -Chodź. Szedłem za Lisą przez około pół godziny. Stanęliśmy na środku bagna z ropy (naturalnej). Na drugiej stronie stała inna myszka. -Dalej idź. Sofia już czeka. -Sofia! Na środku bagna było powalone wielkie drzewo. Ostrożnie pomknąłem przez nie. -No witaj. -Raki! Lisa jak mogłaś?! -Lisa? Chyba jeszcze nie przedstawiłem ci mojej starej znajomej. -Tylko nie starej! -Wiesz o co chodzi. Oto Asil. Wtedy do mnie dotarło. Lisa nigdy nie wróciła. To przez nią Olimpia dziwnie się zachowywała. -Czego chcesz? -Asil trzymaj go. Raki wyjął lustro z kieszeni. Zdążyłem tylko spojrzeć w nie i spostrzegłem białe światło. Czułem, że leżę na czymś. Wstałem i zobaczyłem te miejsce, ale jakby całe z cieniutkiego szkła. Były tam dziwnie wyglądające myszki. W tamtej chwili dotarło do mnie, że stałem się odbiciem Raki'ego. Lisa nie wróciła, Ikar się nie pojawił. Wtedy dopiero czułam, że jestem sama. Wszystkie moje myśli krążyły wokół ostatniego tygodnia. Trudno mi było uwierzyć, że tak po prostu uciekli. -Widzę, że jesteś sama- przerwała moje rozmyślania Zara. -Zara jak tu dotarłaś? -Mieszkam w tym lesie. Co się stało? Możesz mi wszystko opowiedzieć. Opowiedziałam jej wszystko od czasu, gdy zniknęła. Na końcu przecząco pokiwała głową. -To niedobrze... Rozumiem, że Ikar i Silva nic ci nie powiedzieli? -Właśnie. -Musieli zatem mieć powód... -Ty też? -Spokojnie później się wszystkiego dowiesz. Chodź ze mną. Ostrożnie wzięłam połowę zapasów mając niewielką nadzieję, że ktoś z moich przyjaciół wróci. Wyruszyłam z Zarą po krótkiej chwili. Było około południa jednak słońca przez gęste drzewa nie było widać. Szłyśmy już kilka godzin jednak nadal nic nie widziałam. W pewnej chwili Zara stanęła. -Tu nic nie ma. -Ponieważ niektórzy nie widzą niektórych rzeczy. Zara wyjęła z (koniczynki) torebki jakąś fiolkę z fioletowym płynem. Po czym opuszkami palców dotknęła substancji. Następnie delikatnie posmarowała obszar pod moimi oczami. -Teraz co widzisz? -Małą zaokrągloną chatkę, ślicznie ozdobioną. -To mój dom. Wejdź. W środku było więcej miejsca niż się wydawało. Był to dosyć skromny, ale ładny dom z jednym pokojem (połączone ze sobą kuchnia, sypialnia- dwa liściaste hamaki). -Ładny dom. -Dziękuję. Rozgość się. Muszę zebrać coś do jedzenia. Powiedziała i wyszła. Zara nie wracała przez kilka godzin i szybko zaczęło mi się nudzić. Zauważyłam półkę z książkami. Jedna z nich wystawała poza szereg. Nosiła ona tytuł ,,Mity i legendy Transformice". Na pierwszej stronie był obrazek myszki z dużymi kłami i grubym futrem- z opisu wynikło, że to wilkomysz. Druga strona przedstawiała myszkę z dużym ogonem przekształconym w płetwę- wiedziałam, że to syrena. Trzecia strona przedstawiała vampira. Lecz czwarta była inna była na niej mysz patrząca w lustro- jej lustrzane odbicie wyglądało całkiem inaczej niż ona, zaciekawiłam się, więc tym i przeczytałam legendę. Brzmiała ona następująco: ,,Wiele lat temu pewna myszka była bardzo szczęśliwa- miała bowiem kochającą rodzinę. Lecz pewnego dnia obudziła się sama. Do jej pokoju weszła wysoka mysz z ostrą miną. Zabroniła ona jej opuszczać pomieszczenia. Myszka ta żyła lata w samotności. W jej 13. urodziny macocha postanowiła podarować jej duże lustro. Spoglądała w nie wspominając radosne wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Pewnego dnia znalazła ona grubą księgę, w której było napisane jak można stworzyć sobie towarzyszy. Owa myszka chciała żeby jej przyjaciel był taki jak ona, więc wybrała sposób ożywienia lustrzanego odbicia. Na początku było ono takie same jak ona. Lecz macocha zauważyła, że jej pasierbica jest weselsza, więc przeklęła jej odbicie, które stało się jej odwrotnością. Pewnej nocy wyszło ono z lustra i zabrało ją ze sobą. Słuch o tej myszce zaginął". Wystraszyła mnie trochę ta legenda. -Sofia co ty czytasz? -Wystraszyłaś mnie. -Skąd wzięłaś tę książkę. Schowałam ją. -Była na półce, wystawała nawet poza szereg. -Dziwne... -Czy te legendy są prawdziwe? -W każdej legendzie jest ziarno prawdy... -Zara czy to prawda? -Zależy jak kto rozumie prawdę... -Czy legenda o lustrzanych odbiciach jest prawdą? Zara spojrzała na mnie wystraszona. -Odłóż tę książkę. Nie powinnaś tego czytać. -Zara chcę wiedzieć. Nie jestem już dzieckiem. -Jak chcesz ta legenda jest 3. prawdziwą w tej książce. Odłożyłam książkę. Wspięłam się na hamak i starałam się zasnąć. Zara chwilę siedziała przy oknie, potem sama wdrapała się na hamak. Tej nocy trudno mi się spało. Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Wstałam bardzo wcześnie. Usiadłam na półce przy oknie i patrzyłam w dal. Przypomniały mi się wtedy słowa Ikara na widok Lisy ,,To nie Lisa tylko jej odbicie". Skąd on o tym wiedział? Siedziałem na środku wielkiego pustkowia na kamieniu. Wokół było tylko kilka odbić. -Weź się w garść. To nie koniec świata- powiedziało jedno z nich. -Łatwo ci to powiedzieć. -Będzie lepiej. -Tu jest jakoś dziwnie. Wszystko jest jakby ze szkła... -Taki jest już ten świat. Da się przyzwyczaić. Ile już tu jesteś? -Dzień, może dwa... -Ja jestem pierwszą osobą, która została przeniesiona tu siłą. Jestem tu od około 10 może 15 lat. -Naprawdę? -Tak. Co kilka dni robimy losowanie, które odbicie wydostanie się. -Kiedy następne? -Jutro. -Jak można kandydować? -Nie trzeba. Wystarczy, że kilkoro z nas zagłosuje na ciebie. Do zobaczenia. -Pa. -Jeszcze jedno jako odbicie trzeba stawać w lustrzanych miejscach gdzie stoi postać. Nie rozumiałem za bardzo tych nowych informacji. Po chwili czułem, że moje nogi same idą w jedno miejsce. Rozdział 21 Stała tam jedna myszka. -No cześć Ikar. -Skąd mnie znasz? -To ja Lisa. Rzeczywiście wyglądała tak samo jak gdy się poznaliśmy. -Więc on nigdy nie chciał cię uwolnić. -Tak. Jednak dałeś się oszukać... -To ty? Ty mówiłaś do mnie we śnie? -Tak. O już widać kogoś w świetle. -Jak ci się podoba w moim świecie? -Nie tak bardzo jak tobie... -Przyzwyczaisz się. -Uwolnij mnie. Proszę. -Zastanowię się... Tak. -Serio? -No serio. -Ikar to zły pomysł- orzekła Lisa. Zanim się obejrzałem znalazłem się w realnym świecie. -No dalej idź do Sofii. Pobiegłem bez zastanowienia do norki. Lecz nie mogłem się tak szybko jak wcześniej zatrzymać. Już miałem uderzyć w norkę gdy zobaczyłem, że jestem w środku. -Coś jest nie tak. Zauważyłem Zarę. Zapewne zbierała zioła. -Zara! Zara! Milczenie. Poszedłem bliżej. Stałem tuż przed nią. -Zara. Nadal nie odpowiedziała. Zamknąłem na chwilę oczy, gdy je otworzyłem Zara stała tuż za mną. Było to dziwne. Spróbowałem dotknąć jej ręki, lecz kiedy ją zbliżyłem stawała się biała, później niewidzialna. -Pa Zara. Już miałem odejść zrezygnowany, gdy. -Tak? -Widzisz mnie? -Słyszę. Co ci się stało? -Stałem się odbiciem... -Przecież to niemożliwe. Chyba, że ktoś znalazł lustro. -Ja i Sofia znaleźliśmy. -Gdzie jesteś? -Obok ciebie. -Chodź. Zaprowadzę cię do niej. Jeszcze jedno. Ona cię nie będzie słyszeć. -W takim razie dlaczego z tobą rozmawiam. Czy ty też nie powinnaś mnie nie słyszeć? -Jestem inna... -Aha. To ile będziemy iść? -Wreszcie się rozchmurzyłeś. Kilka godzin. -Dlaczego? -Ty się ciesz. W ogóle się nie zmęczysz. -Jak to? -Ponieważ jesteś odbiciem. -Jednak są zalety tej sytuacji. -Widzisz. No chodź. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że zmienienie zabrało mi skrzydła. -Zara da się coś odzyskać co zostało zabrane przez lustro? -Tak... Przy przemianie w postać. A co straciłeś? -Skrzydła. -Jakie? A no tak. Jeszcze je odzyskasz. -Co jeszcze mogą odbicia? -Komunikować się we śnie, niektóre władać nad pogodą, lub latać. -Latać? -Ale tylko niektóre. I jeszcze rzadko kiedy przejmować nad kimś władze. W tamtej chwili podziwiałem Zarę- trudno przecież rozmawiać z kimś kogo się nie widzi a ona rozmawiała ze mną przez całą drogę. -O to tu mieszkasz? -Widzisz mój dom? -Wyraźnie. -Ciekawe. Jest w środku. Nie mogę jej jeszcze o tobie powiedzieć. Staraj się nie próbować tych nowych umiejętności tam. -Zgoda. Wszedłem do środka- jeśli można to tak nazwać. Mimo, że wiedziałem, że ona mnie nie usłyszy rozmawiałem do niej. -Cześć Sofia. -O Zara wróciłaś. -Tak. Już późno. Lepiej zaśnij. -Dobrze Dobranoc. -Dobranoc Sofia. Poczekałem, aż zaśnie i zacząłem rozmowę. -Nie musisz szeptać. -Wiem, ale już się przyzwyczaiłem. -To normalne. -Mogę się z nią porozumieć w czasie jej snu? -Możesz spróbować. Ale nie wiem czy ci się uda. Skupiłem się jak tylko mogłem. Zauważyłem po chwili, że jestem we śnie Sofii. Siedziała ona na ławce w parku. -Sofia no cześć. -Ikar. Nic ci nie jest? -Nie. Usiadłem na ławce. Tym razem pozwoliła żebym położył łapkę na jej ramieniu. -Wiem, że to tylko sen, ale obiecaj mi, że wrócisz. -Jestem z tobą przecież. -Taki zabawny jak dawniej... -To prawda. Jestem z tobą cały czas. Nagle znowu znalazłem się w domu Zary. -Udało ci się? -Chyba tak. Nagle Sofia obudziła się i usiadła na blacie przy parapecie. -Zara-zaczęła- Czy są sny, które są prawdą? -Tak. Śpij dalej. -Nie mogę... Usiadłem koło niej i delikatnie zacząłem dotykać jej ręki. -Jak wolisz... -Wiesz Zara czuję się odprężona. Chyba to okno tak działa. Zara mrugnęła do mnie. -Tak te zasłony są ze słodkim kwiatowym zapachem. -Dziwne ja nie czuję żadnych kwiatów. -Przyzwyczaiłaś się. Sofia wpatrzona w okno zasnęła. -To ja to zrobiłem? -Myślała o tobie, więc tak. -Jako odbicie mogę spać? -Jak normalna osoba. Chyba, że jest pełnia. -Skąd ja mam widzieć czy jest pełnia skoro te drzewa tak gęsto rosną? -Wiesz, że las mroku co tydzień przesuwa się o metr? -Nie. -Spójrz jeszcze raz za okno. Widać było dokładnie ładną zieloną polanę. Gwiazdy połyskiwały. Dawno nie widziałem tak ładnej okolicy. Rozdział 22 -Nie ma księżyca. Jednak coś mi nie pozwala zasnąć. Wyjęła z (koniczynki) torebki jakiś sok. Potem wypiła substancję. -Teraz ja też nie zasnę. -Nie musisz tego dla mnie robić... -Tak, ale co byś robił? -Sam nie wiem... -Widzisz. Tak to możemy sobie porozmawiać. -Właśnie. Dlaczego ty mnie słyszysz, a wcześniej ja widziałem swoje odbicie? -Może cię widzieć tylko osoba, którą odbijasz. -A. Dlaczego mnie słyszysz w takim razie? -Ponieważ ja nigdy nie miałam odbicia. -To tak działa? -Tak. -Mam pytanie. Czy wszyscy widzą twój dom? -Cóż oprócz ciebie nie spotkałam jeszcze takiej myszki. -To dobrze. -Fakt. Wstałam bardzo wcześnie. Wczorajsza noc- sen, to zapewne one na to wpłynęły. Musiałam się przewietrzyć. Padało, ale mimo tego było ładnie. Wiosenny wiatr delikatnie powiewał. Śnieg ustępował. Z ponad niego kiełkowały nowe rośliny. Drzewa odżywały zielenią. Spacerowałam w głąb lasu. Wpierw sprawdziłam, w którą stronę jest zbudowany dom Zary. Był on skierowany na północ- mech na pobliskich drzewach rósł gęsto co oznaczało północ. Usiadłam na nieośnieżonym pieńku. Z ciekawością przyglądałam się okolicy. Z kilku stron słychać było różne szelesty. Ten las zdawał się trochę przypominać mi mój ogród. Był jednak bardziej dziki, nieokiełznany. Po chwili usłyszałam jednak inny odgłos. Były to kroki. Nie wiedziałam kto wyjdzie zza krzaków obok. Mógł to być ktokolwiek, cokolwiek... Jednak wyobraźnia podsuwała mi różne stworzenia. Kroki były coraz głośniejsze. Czułam, że tylko chwila dzieli mnie od stworzenia. Zza krzewów wyłoniła się zakapturzona myszka. Usiadła obok. -Co tam? -Sama nie wiem... Znamy się? -Raczej nie. Jak masz na imię? -Sofia. -Podobnie jak moja ciotka. Ile masz lat? -Nie zdradzę... Możesz być niebezpieczny... -Ja mam 16 może 15. -Jutro 13. -Wszystkiego najlepszego w takim razie. -Dziękuję. Jak masz na imię? -Nie zdradzę możesz być niebezpieczna- powiedział z lekkim uśmiechem. -Nie znamy się, ale wydaje mi się jakbym od dawna cię znała. Fajnie się z tobą rozmawia. -Umiesz się spodobać ludziom. Śliczna kokarda. Pasuje ci do oczu. -Ale ja mam brązowe oczy. -Ładnemu we wszystkim ładnie. -Racja. -To dla ciebie. Wsunął kwiat w moje włosy. -Dziękuję. -Spotkajmy się jutro. W tym samym miejscu o tym samym czasie. -Dlaczego by nie? -Więc do zobaczenia. Oddalił się. Od czasu zniknięcia Lisy i Ikara miło mi było z kimś porozmawiać-Zara często wychodzi. Nie wiedziałam kto to był, ale coś mnie do niego ciągnęło- zapewne tajemniczość. Wróciłam do domu Zary. -Zara skąd ona ma ten kwiat? -Nie mam pojęcia. Ktoś musiał jej go wręczyć... -Zara do kogo ty mówisz? -Do siebie... -Ok... -Zapytaj jej się kto dał jej ten kwiat. -Skąd masz tę roślinę? -Spotkałam kogoś. Był on miły- orzekła zamyślona. -On? -Tak nie znam jego imienia. -Ciągle pada? -Nie. -Idę na spacer. Zara skinęła głową dając znak żebym poszedł z nią. -Uspokój się. Nawet nie zna go. -Przecież nie jestem zdenerwowany. -Teraz cię widzę, poza tym mówisz przez zęby... -A ty byś nie mówiła? -Rozumiem... -Dlaczego na początku, gdy cię wołałem nie odezwałaś się? -Miałam zatyczki. -O ty spryciulo. Rozdział 23 -Chciałam się wyciszyć. Czasem naprawdę potrzebuję spokoju... -Wiesz co mnie wcześniej uspokajało? -Nie. -Latanie. -Przecież mówię. Jeszcze je odzyskasz. -Wiesz ile dni nad nimi spędziłem? -Ile? -W zasadzie sam już nie pamiętam. Miałem cztery lata... -No tak...Cały ty. -Jak to cały ja? -O wielu rzeczach zapominasz... -Na przykład jakich? -O naszym pierwszym spotkaniu... -Przecież to Sofia nas sobie przedstawiła. -Poznaliśmy się o wiele wcześniej... -Kiedy? -Pamiętasz może pewien labirynt? -Nawet mi nie przypominaj... Ale skąd ty o tym wiesz? -Ja wskazałam ci wyjście. Pamiętasz? -Ty? Pamiętam, że to była myszka w wieku 11 lat. Miała jasnobrązowe włosy... -Kiedyś tak wyglądałam... -A futerko? Jego nie można zmienić. -Mi się zmieniało od urodzenia do poprzedniej wiosny. -Ciekawa z ciebie osoba. -Nie tak bardzo jak ty. -Co masz na myśli? -Jesteś jednym z niewielu przyjaznych odbić. Poza tym jesteś silny jak na 12 lat. -Mam 9. -Wyglądasz na 12. To przez to, że 9 lat w lustrzanych to 12 tutaj. -To tak jakbym miał 12 lat? -Raczej niedługo to się zmieni. -Jak wszystko. Chociaż ja przez ostatnie lata za bardzo się nie zmieniałem. -Masz już taki charakter. Tą cechę trudno zmienić. Ale dzięki niej jesteś tym kim jesteś. - To może ci się wydać niezręczne. Zawsze mnie ciekawiło skąd jesteś taka mądra. -Nauczyłam się czytać książki w wieku 2-ch lat. Potem coraz częściej sięgałam po nie. -Brawo. -Dziękuję. -Wiesz...? Chciałbym nauczyć się jednej z tych specjalnych umiejętności... -Ale nic na siłę. -Oczywiście. -Skup się i spróbuj dotknąć mojej ręki. -Co? Wybacz nie słuchałem. -Coś tam jednak słyszałeś. Przypomnij sobie. -Aha już wiem. -Pierwsza próba. -Poczekaj... Nie mogę. -Skup się Ikar. Dasz radę. Druga próba. -Staram się przecież... Nie uda mi się. -Szybko się poddajesz. Podobnie jak twoja mama. -Skąd ty możesz o tym wiedzieć? -Ponieważ jak miałam siedem lat twoja mama próbowała zdawać na pilotaż. Wiesz ile razy powiedziała : ,,Jednak nie dam rady, to nie dla mnie"? -Nie... Skąd mogę wiedzieć? -Ponieważ jest coś o czym ci nie mówiłam. Powód dlaczego ci pomagam... -Jaki? -Tak naprawdę nie poznaliśmy się w labiryncie. -To gdzie? Kiedy? -O wiele wcześniej. Tak naprawdę łączy nas więcej rzeczy niż myślisz. -Co jeszcze? Przejdź do rzeczy. -Jestem twoją siostrą. -Jak to? Przecież... Opiekunowie z sierocińca powiedzieli, że zostałem sam, że nikt z mojej bliskiej rodziny nie przeżył... -Powiedzieli tak dlatego, że uciekłam zanim tata zginął... Zostałeś mi tylko ty. Nie mogłam ci powiedzieć tego wtedy w baobabie. -No tak... Nie byłem dla ciebie zbyt wyrozumiały... -Ja także. Dobra nie rozgadujmy się podaj mi rękę. -Proszę. Udało się. -Widzisz? Wiedziałam, że ci się uda. -Wracamy? -Chodź. Zaraz nadejdzie zmrok. Szliśmy chwilę półkrokiem. Kiedy wróciliśmy Sofia spała. -Trochę długo nam to zajęło. -Jutro spróbujesz czegoś nowego. Już późno. -Dobranoc. Rano obudziła mnie rozmowa. -Czy na pewno na tyle jemu ufasz żeby iść sama? -Tak wydawał się miły. -Wiesz, że to jest dosyć daleko od mojego domu. Jakby coś ci groziło nie mogłabym ci pomóc. -Wiem. Ale niemożna się wszystkiego bać. Już idę. Niedługo wrócę. Wyszła. -Jaka ona jest nieostrożna... Idź za nią. Pilnuj jej. -Na pewno? -Tak. Nie będzie wiedzieć, że jej pilnujesz. A mnie by zauważyła. -Skoro tak mówisz. Do zobaczenia. -Do zobaczenia. Wyszedłem. Sofia nie oddaliła się jeszcze, więc poszedłem za nią. Dotarłem do pewnego miejsca z pieńkiem na środku. Czekała tam zakapturzona myszka. Rozdział 24 -No witaj. Sofia tak? -Zapamiętałeś. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szyderczo. -Więc przyszłaś? -Dlaczego by nie? -Jestem tu sam... Może mógłbym do ciebie dołączyć? -Wiesz nie jestem sama... -Nie daj się prosić. -Do kogo się uśmiechasz? -Czasami tak mam... -Dlaczego nosisz okulary słoneczne? -Mam bardzo wrażliwe oczy. Kiedy tylko zdejmę okulary one łzawią. -Moja koleżanka zna się na zielarstwie. Może ci pomóc. Chodź ze mną. -Zaraz... Poszła. -Jak ci się podoba wolność? -Ty mnie znasz? Znaczy słyszysz? -Ty mnie także znasz. Już od dawna. -Nie kojarzę. -Może jeżeli ściągnę kaptur odświeżę ci pamięć. -Nie... To niemożliwe. Co ty tu robisz? -Opiekuję się twoją przyjaciółką. Trochę wyrosłeś od ostatniego spotkania. Ale głos to ty masz dziecięcy... -Co masz na myśli? Dopiero wtedy zauważyłem, że trochę zdarłem sobie gardło. -Chyba sam widzisz. -Nie będę ci się tłumaczyć. -I kto tu teraz jest nędzną podróbką? Widzisz teraz tą bezsilność? -Jaką bezsilność? -Na przykład możesz w większości gadać do siebie. -Wyobraź sobie, że nie tylko sam do siebie mówię. -No tak inaczej nie byłbyś taki odważny. Kto ci pomaga? -Nie dowiesz się. Podszedł bliżej. -Prędzej czy później dowiem się. -Lepiej ty uważaj, ponieważ ja znajdę sposób byśmy się zamienili. Ścisnąłem mu ze średnią siłą rękę. -Proszę... Chcesz walczyć? -To koniec tej rozmowy. -Wracaj tu ja jeszcze nie skończyłem! Powoli się oddaliłem. Sofia i Zara jadły obiad. -Zara mam prośbę. -Jaką? -Ten kogo poznałam zapytał mi się czy może dołączyć... -Nawet nie znasz go... -Jest sympatyczny. Skinąłem przecząco głową. -Jednak powinnaś go bardziej znać... -Zaufaj mi czasem. -Twoja wola... Niedługo wrócę Instynktownie poszedłem z Zarą. -Druga lekcja. Wyjęła z koniczynki piłkę. -Złap. -Żartujesz sobie? -Podanie ręki jest za tobą. Spróbuj chociaż. Jeszcze raz. -Mam... A jednak nie. -Drugi raz. -To bez sensu... -Dasz radę. Dalej. -Złapałem! -No widzisz? I po co się poddawać? -Ja już taki jestem. Pytanie czy jeżeli trzymam piłkę to jej nie widać? -Tak mi się wydaję... Koniec na dziś. Weszliśmy do domu. Sofia czytała jakąś książkę. -Mówiłam żebyś tego nie czytała. -To co mam robić kiedy ciebie niema? -Czytaj inne książki. -Na przykład? -,,Dziennik Isabell", albo ,,Historia Transformice" jest dużo więcej. -Trochę się zmieniłaś przez ostatnie kilka dni... -Nie mogę powiedzieć, że sama z siebie. Oczywiście domyśliłem się, że zrzuciła winę na mnie. Chociaż dosłownie tego nie powiedziała. Rozdział 25 -Jednak nie chcę czytać. -Ostatnio jesteś jakaś zamyślona. O czym myślisz? -O przyszłości, przeszłości. Konsekwencjach moich decyzji i decyzji innych... -Nie zaprzątaj sobie tym głowy. -Właśnie próbuję, ale co jakiś czas mi się to przypomina. -Gdybyś mogła coś zmienić co by to było? -Pilnowałabym bardziej Lisy i Ikara... -Przeszłości nie zmienisz, ale jest przed tobą przyszłość nad, którą trzeba pracować żeby stała się dobrą teraźniejszością. -Racja. Jednak nadal nad czymś myślę... -Nad czym? -Czy powinnam jemu jutro pokazać nasze schronienie... Zara spojrzała na nią niepokojąco. -Zadaj sobie najpierw pytanie czy ufasz mu na tyle żeby się otworzyć. Jutro odpowiedz mi jak zdecydowałaś. -Jeszcze nie zaszło słońce... -Wiesz dzisiaj zapowiada się ładna noc. Idealna by patrzeć na gwiazdy. -Mówisz? -Tak... Od kilku dni czekałam na tą noc. -Dlaczego? -Jest już dosyć ciepło żeby je obejrzeć. -Ale czym? -Mam teleskop na dachu. -Działa? -Mam taką nadzieję... Weszłyśmy na dach. Panował już półmrok. Gwiazdy były widoczne na całym nieboskłonie. Było jednak trochę chłodno. Nocne zwierzęta co jakiś czas wydawały różne odgłosy. Co jakiś czas chłodniejszy podmuch wiatru przeszywał moje futerko. Zara co jakiś czas zaglądała przez teleskop i zapisywała coś w notatniku. Udało nam się zauważyć nawet kilka ,,spadających gwiazd"- naprawdę meteorytów roztapianych przez atmosferę. W pewnej chwili Zara złożyła przyrząd i zawołała mnie do środka. -I jak? Nadal jesteś zamyślona? -Trochę... -Miałam nadzieję, że się trochę wyciszysz. -Tak, mniej więcej działa. Lecz było troszkę nudno... -Szybko się nudzisz... Nawet w takim lesie, takiej różnorodności... Niełatwo cię zaskoczyć. -Fakt... Jestem już zmęczona. Która jest godzina? -Wydaje mi się, że 22:30. -Naprawdę? Tak długo byłyśmy na zewnątrz? -Tak. -Coś mi jednak zaprząta myśli... -Co? -Czy coś nam grozi... -To już nie twój problem. Ja powinnam dbać o nasze bezpieczeństwo. Lepiej zaśnij. Wcześnie wstajesz. -Masz rację. Do jutra. -Do jutra. Jak na kilka ostatnich dni udało mi się szybko zasnąć. Słyszałam jednak, że Zara z kimś rozmawia- ale z kim? Miałam wielką nadzieję, że naprawdę do siebie, ale rozsądek odrzucał tę wersję. Jak zwykle wstałam wcześnie. Dopiero dzisiaj zauważyłam, że za domem Zary jest polana. Jak najciszej wyszłam. Wspięłam się na dach. Okolica wyglądała ładnie. Słońce będące przy horyzoncie oświetlało źdźbła traw skroplone rosą. Niebo miało jasnobłękitny kolor. Śnieg zaczął ustępować. Było nawet na tyle ciepło, że zdjęłam sweter. Wiedziałam, że to pierwsze oznaki wiosny, lecz jeżeli spojrzałam w stronę lasu widziałam tylko niewielkie oznaki wiosny. Z południa nadal wiał chłodny wiatr. Widziałam w oddali jakieś postacie, lecz były one zbyt daleko żebym mogła im się przyjrzeć. Wstałem bardzo wcześnie- jeszcze wcześniej od Sofii. Usiadłem blisko okna i rozmyślając spoglądałem w las. -Bardzo wcześnie wstajesz. -Wiem… Coś mi nie pozwala spać dłużej. -Jacy wy jesteście zamyśleni. -Wydaje mi się, że coś nam grozi… -To nie wasz problem tylko mój. Jesteście pod moim dachem, więc ja jestem odpowiedzialna za wasze bezpieczeństwo. -Tak, ale to przez nas możesz być w niebezpieczeństwie. -Z takiej perspektywy wszystko może być groźne. -Trochę chodzi mi też o Sofię. Ta osobą z którą się spotyka jest niebezpieczna. -Jesteś chyba zazdrosny… -Co? Przecież mi zależy na naszym bezpieczeństwie… Zazdrosny? -Dobrze wrócimy do tego później. -Przepraszam, ale chyba zdarłem sobie gardło, ledwo mówię… -To coś innego. -Jak to? Przecież co się odezwę mój głos piszczy, świszczy… -Sam dojdziesz do tego. Poczekaj zaparzę herbatę, która złagodzi objawy. -Ile będzie się parzyć? -Około trzy minuty. -I co ja będę robił przez całe trzy minuty? -Bardzo szybko się nudzicie…Możesz iść na spacer, umyć podłogę. -To już wolałbym iść na spacer, ale to też mnie nudzi… -Zatykam uszy. Daj znać kiedy przestaniesz narzekać. Czekałem przez trzy minuty prawie nic nie mówiąc. -Zara. Już minęły… Milczenie. -Zara? -Tak. O już się zaparzyła. -Jakoś dziwnie smakuje… -No tak… Zapomniałam ją osłodzić… -Miód trochę ją osłodził. Nie potrzeba cukru. -Tak? -Tak. To co mi dolega? -Nie uczyli cię w sierocińcu? -Nie… Przynajmniej tak mi się wydaję… To co mi jest? -O idzie Sofia. Później powiem. -O nie siostra… Tak ja się nie będę bawił… -Hej Zara. Już wstałaś? -Tak. -Zaraz czy ty zrobiłaś sobie herbatę z miodem? Kilka dni temu powiedziałaś, że masz alergię na miód… -Jest dla ciebie… -Ale ona jest na dnie kubka. Czy ty coś, albo kogoś ukrywasz. -Ja… Nie. -Zawahałaś się. -Nie… -A może ty ukrywasz te tzw lustrzane odbicia? -Ja Zara…? -Wiesz co? Ucieknę z nim. Znalazłam Racing. Defilante jest otwarte. Sofia zaczęła zachowywać się dziwnie. Nie wiedziałem, czy zaczęła się tak zachowywać, czy wcześniej po prostu tego nie dostrzegałem. Dopiero wtedy zauważyłem, że pod oczami Sofii są widoczne dwie czarne otoczki. Podobnie jak Olimpia. Jednak po chwili zniknęły. -Czy naprawdę tego chcesz? -Tak… Wyszła. -Otoczki zniknęły… Dlaczego, więc Sofia tak się zachowała? -Może naprawdę tego chciała… -Szybko jesteś… -Chodź ze mną. Wyruszymy do Racing’u. -Wskaż, więc drogę. -To w tamtą stronę. Szliśmy przez kilka minut. Po chwili zobaczyliśmy bramę z dużym napisem RACING. Przeszliśmy przez nią bez zastanowienia. -Pytałaś mnie kiedyś jak mam na imię. -Tak. -Mam pewne imię, lecz wolę przezwisko. -Jakie? -Sekator. -Skąd takie przezwisko? -Sam nie wiem, ale jest. -To powiedz. Co się stało, że mój głos tak piszczy? Uśmiechnęła się. -Cóż… W wieku lustrzanym masz dwanaście lat. Tak? -Sama powiedziałaś. -W tym wieku zachodzą pewne zmiany… -Przejdź do rzeczy. -Głos zaczyna ci się łamać. -Co? Znaczy… Już mi nie przejdzie? -Przejdzie, ale za kilka lat. -Dobrze, że praktycznie tylko ty mnie słyszysz… Przecież z tym nie da się rozmawiać… -To naturalne. Rozdział 26 -Ale zaraz… Powiedziałeś praktycznie? Czyli… Coś przede mną ukrywasz… -Tak. Żeby cię chronić… Siostrę mam tylko jedną. -Jestem starsza. Ja powinnam ciebie chronić. Powiedz co cię trapi. -Tak jest ponieważ moja odwrotność to właśnie ten ,,nowy przyjaciel” Sofii. -Dlaczego nie powiedziałeś? Przecież ona jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie! -W jakim sensie? -Jeżeli on skradnie jej serce stanie się osobą na zawsze i będzie mógł uwolnić wszystkie odbicia z nim sprzymierzone. Poza tym ona zostanie na zawsze uwięziona w lustrze. -Jak to? Nie możemy do tego dopuścić! -Jednak troszeczkę jesteś zazdrosny. -Zara tu nie chodzi o zazdrość. Możemy ją stracić, ale co gorsze. Możemy stracić całe nasze dotychczasowe życie. -Teraz to raczej nie mamy szans… Więc wolę się z tym pogodzić. -Nie poznaje cię. Poddajesz się. W sumie jestem taki sam… Ale ty jesteś moją podporą, więc nie mogę patrzeć na takie zachowanie. Całe Trnsformice może być zagrożone, więc niemów tu o poddaniu się. Ja już dawno stałem się cieniem samego siebie i nie chcę żeby stało to się z innymi. -Niezła mowa. -Co się z tobą dzieje? Wcześniej byłaś bardziej poważna. -Każdy się zmienia. Ja próbuję rozluźnić atmosferę. Za to ty nadawałbyś się na przywódcę. -Kilkoro myszek, którymi przewodzi odbicie, jak początek kiepskiego kawału. -Przecież to czym jesteś nie pokazuje kim jesteś. Liczy się jaki jesteś naprawdę. -Ale kim ja jestem? Nie myszką. Nie widać mnie, nie słychać. I ja się nadaję na przywódcę? -Jesteś odważny, nieustępliwy i wynosisz wnioski ze swoich błędów. -Dodaj jeszcze przechwałki, pychę… -Teraz widzisz, że to było złe. Nie tylko twój wygląd uległ zmianie, także masz bardziej dojrzały charakter. Poza tym ty najlepiej znasz naszego przeciwnika. Milczałem przez chwilę znów rozmyślając. -Rozchmurz się. Jest wiosna. -Właściwie to idealna pogoda na latawce. -Widzisz? Jednak jest coś co rozprasza te twoje rozmyślania. -Tak. Ale i tak do tego wrócę. -Nie jesteś pierwszy. -W jakim sensie? -To jest już od dziesiątek lat. Ja byłam częścią jednego z takich zgromadzeń o reszcie czytałam. Moje nazywało się Legion Nadziei i nie wszyscy z nas byli myszkami. -Pocieszająca nazwa… -Muszę ci coś pokazać. Wyszliśmy na zewnątrz. -Pociągnij tę dźwignię. -Dobrze. Przede mną otworzyły się szerokie schody (na około 16 osób). -Wejdź śmiało. Zeszliśmy nimi do miejsca przypominającego fort. -Tu trenowaliśmy. Tworzyliśmy bronie, zbroje. -Sami? -Tak. Nawet ładnie wyszły. Teraz ty będziesz przewodził, więc do ciebie będzie należeć to. Na końcu ogromnej sali był umieszczony na zawieszkach długi, czarno – srebrzysty miecz. -Jego oszczę ma takie właściwości jak lustro… Ale ty nie możesz sprowokować walki. -Rozumiem… Ale nie mogę go wziąć. -Więc musisz poćwiczyć. Nie od razu village zbudowano. Możesz tutaj trenować kiedy nie możesz spać. Muszę zebrać zioła. Zaczekaj. Oglądałem salę z wielkim zaciekawieniem. Zaciekawiły mnie portrety drużyn. Rozumiałem, że osoby trochę wytarte to odbicia- było ich sporo. Każdy obraz miał w tle nazwę drużyn. W końcu dotarłem do ,,Legionu Nadziei”. Na czele stała Zara z kimś innym (lekko wytarta postać). Z tyłu było widocznych sześć myszek (3 wytarte). Wszyscy zostali narysowani z lekkim uśmiechem. Z ciekawości spojrzałem za obraz. Były tam wypisane na osobnych kartkach imiona. Tylko Zara miała wspólną kartkę. Do ,,Legionu Nadziei” należeli: Nora, Daniel, Sylwia, Kasia, Zack (czyt. zak), Róża, Zara i Jack. -Widzę, że znalazłeś galerię. -Tak. -Przypominają ci oni kogoś? -Nie… -To- wskazała na myszkę z tyłu- Sylwia. Znana tobie jako Silva. -Silva? Jak… Przecież ona ma jasne włosy a na obrazie ma czarne pasemka. -Ona kiedyś z własnej woli chciała zostać odbiciem, ponieważ zauroczył ją jeden z nich. -Nawet wiem, który… -To Jack- powiedziała drżącym głosem. -Dlaczego ma domalowaną białą otoczkę wokół ciała. -Jedynie on zginął… Po rozpadzie legionu domalowałam mu białą otoczkę dla pamięci. -Byliście razem. -Tak… Namalowaliśmy go (obraz) dwa lata temu. Jedna łza spłynęła po jej policzku, -Nie byłam na tyle silna żeby zniszczyć swoje odbicie. On został więźniem lustra. To ja schowałam lustro i podarłam wskazówkę. Na półce obok widniała biała kreda. -Co robisz- zapytała. Dokładnie zamalowałem kontury Silvy. -Ona też jest więźniem lustra. -Ile jeszcze osób wchłonie te przeklęte lustro? Zauważyłem coś. -Po co ta biała kartka? -Na kolejną drużynę. Tym razem twoją. -To ty rysowałaś? -Tylko ,,Legion Nadziei” -Namalujesz też naszą drużynę? -Tak. -Znam jedną osobę, która się przyłączy. -Jaką? -Lisę. Ale nici z tego jeżeli nie zostanie uwolniona… -Ja to potrafię. Zrobiła kredą biały krąg i wylała na niego zieloną substancję. -Powtórzysz imię? -Lisa. Usiadła blisko krawędzi i przełożyła rękę. Nagle lekko pochyliła się i prawie spadła. -Zara! Ledwo udało mi się je wciągnąć. Wyjaśniliśmy Lisie co się działo. -To jak? Dołączysz do nas?-zapytała Zara. -Dlaczego nie? Macie już nazwę? -Armia Ambicji-odparłem. -Chodźcie- zawołała siostra. Zaprowadziła nas na polanę za jej domem. -Wzięłam aparat. Ustawmy się. Ikar do przodu. -Nie. Wszyscy będziemy z przodu. Zdjęcie wyszło ładnie. Wróciliśmy do zbrojowni. Zara szybko i dokładnie narysowała nas. Najpierw lekko starła Lisę. Zatrzymała się przy mnie. -Chcesz być na obrazie jako odbicie? Mogę cię zostawić tak. -Jestem jaki jestem. Śmiało zetrzyj. -Na pewno? -Nie wstydzę się tego. Nawet zaczynam się przyzwyczajać. Po kilku poprawkach obraz był gotowy. Ja i Lisa byliśmy trochę przezroczyści. -Zaraz… Zara ja mam przyczepioną jakąś kulę? -Tak. To oznacza, że jesteś odbiciem od mniej niż roku. -Lisa wybierz sobie broń- orzekła Zara. -Wybieram ten łuk. -Dobry wybór. Lekka konstrukcja. Strzały przecinają powietrze z dużą szybkością. Nazywaliśmy ten łuk władcą wiatru. Lisa chciała wziąć łuk, ale nie udało jej się. -Tak myślałam… -Jeszcze wam się uda. Musicie po prostu ćwiczyć. -Ćwiczyć?- zdziwiła się Lisa. -Widzisz. Musimy trenować, aby dotknąć cokolwiek. … Rozdział 27 -Lisa wybierz sobie broń- orzekła Zara. -Wybieram ten łuk. -Dobry wybór. Lekka konstrukcja. Strzały przecinają powietrze z dużą szybkością. Nazywaliśmy ten łuk władcą wiatru. Lisa chciała wziąć łuk, ale nie udało jej się. -Tak myślałam… -Jeszcze wam się uda. Musicie po prostu ćwiczyć. -Ćwiczyć?- zdziwiła się Lisa. -Widzisz. Musimy trenować, aby dotknąć cokolwiek. -Wiem… ale miałam nikłą nadzieję, że nie będą potrzebne… -Nie wszystko jest takie proste. Zara z zaniepokojeniem patrzyła na zewnątrz. Dotarło do nas, że jest krótko po zachodzie. Srebrzysta tarcza księżyca widniała na niebie. Zaczęła unosić się gęsta mgła. -Lepiej chodźcie. To nie czas na bycie na dworze- orzekła wymijająco. -Nic dziwnego. To tylko mgła. -To nie zwykła mgła… Lepiej chodźcie… Spojrzała na nas. W jej oczach dało się dostrzec przerażenie. Z kilku ostatnich tygodni w lesie wywnioskowałem, że trzeba się spodziewać wszystkiego. Ogólnie ten las był jakiś dziwny. Z tego co czytałem z jednej z książek siostry wiem, że to miejsce jest o wiele gorsze od ,,Trójkąta Bermudzkiego”. Dla przykładu: las się przesuwa, zatrute wody, szybkie zmiany klimatu, myszki zmieniają się w różne stworzenia. Trochę za dużo informacji jak na trzy tygodnie, może cztery. Poszliśmy z Zarą do domu. Mgła stawała się coraz gęstsza i (co dziwne) bardziej zielona. Lisa siedziała przy oknie i patrzyła na nią z uwagą. Ja i Zara robiliśmy herbatę. -Tam ktoś jest… prawda?-szepnęła cicho Lisa. -… Nie-zawahała się siostra. -Zara ja znam to twoje wahanie się… Coś jest nie tak z tą mgłą. -Chcecie wiedzieć co? -No oczywiście… Mamy prawo wiedzieć. -Widać w nich osobę, lub osoby za której powrotem choć niemożliwym czekamy. -Co z osobą, która jest szczęśliwa? -Nie zobaczy nic… Lepiej idźmy spać zanim zaczniemy je widzieć… -W sumie to nic groźnego- stwierdziła Lisa. -Mylisz się… Te zmiennokształtne stworzenia mogą zabrać nas do przepaści. -Jak? -Jest mgła. One unoszą się kilka centymetrów nad ziemią czego nie widać. Gdy są nad przepaścią nadal unoszą się z taką samą wysokością. Lisa przestała słuchać. Patrzyła w okno jak w obrazek. -Lisa? Podszedłem bliżej. Coś zwróciło moją uwagę we mgle. Stało tam dwoje postaci. Powoli stawały się wyraźne. -Nie patrzcie tam!-zawołała Zara. Jednak nie posłuchaliśmy. Postacie podeszły do okna. Wydawało mi się, że je znam. Łagodnie się uśmiechały. Zaczynałem czuć zmęczenie. Powoli przestawałem analizować wszystko dookoła. Słyszałem tylko cichy głos- był niewyraźny. -Ikar ty też?- zawołała Zara. -Widzę kogoś… -odparłem półprzytomny. -Zwalcz to! -To chyba ktoś kogo znamy… W tamtej chwili zobaczyłem obrączki na palcach tych myszek. Byłem już jednak na tyle zmęczony, że nie odpowiadałem na pytania Zary. Jedna z postaci wyciągnęła rękę. -Muszę iść… -Halo. Gdzie ty chcesz iść? Niema mowy. Podaj mi rękę. Pomogę ci. Nie rozumiałem co powiedziała. Rozumiałem tylko część jej słów. Próbowała mnie zatrzymać. Jednak wystarczyła tylko chwila i byłem już za ścianą. -Sio! Znikajcie stwory jedne! Zara machała lampką przed postaciami. Nagle zmęczenie zmalało. Postacie zmieniły się w myszo kształtne stworzenia i uciekły w mgłę. Wróciliśmy do domu. Sam zaproponowałem żeby zasłonić rolety. Tej nocy żadne z nas nie odważyło się zerkać przez nie. Lisie szybko udało się zasnąć. -Dlaczego mnie nie słuchałeś? -Sam nie jestem pewien… Wiem, że ten las skrywa dużo tajemnic. Uśmiechnęła się. -Już myślałam, że nikt z was się tym nie zainteresuje. -Jak? Wiesz przecież, że prawie cały wolny czas czytam twoje książki, księgi, encyklopedie, nawet gazety. -Muszę przyznać, że wybierasz całkiem nietypowe lektury… Ostatnia to: ,,Czy Las Mroku jest nowym Trójkątem Bermudzkim?”… Zaraz… ty chcesz odkryć te tajemnice. Tylko uważaj żeby nie ryzykować za bardzo. -Przecież nic mi nie będzie grozić. -To, że jesteś odbiciem nie znaczy, że jesteś niezniszczalny. -Można to sprawdzić. -Lepiej idź spać. Widzę, że jest ci to potrzebne. -E tam… -Teraz mam potwierdzenie. Dalej na hamak. Zaczynasz wariować. Sam nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy, ale sprzeczałem się z nią przez kilka minut. Wydawało mi się to nawet zabawne. Rano musiałem odpokutować, umyłem podłogę. Lisę ominęło to, ponieważ była od rana w bunkrze. -Nie wiem co mi strzeliło wtedy do głowy… -Ale nie za to myjesz podłogę. -Chodzi ci o to, że te zmiennokształtne stwory mnie omamiły? -Nie. -Matko Święta to co ja zrobiłem? -Możesz mi czasami pomagać. Poza tym naniosłeś trochę ziemi. Sprzeczka nawet trochę mi się podobała. Dowiedziałam się jak to jest mieć brata. -Mieszkamy ze sobą od kilku tygodni. -Chodzi mi o konwersacje brata z siostrą. Wiesz takie małe sprzeczki. -Aha. Rozdział 28 -Co do twoich planów z naszym lasem. Weź to. Podała mi dosyć grubą książkę. -Wcześniej jej tu nie widziałem… -Była schowana… To lektura dla ciebie. Autor opisuje różne rzeczy z naszego lasu. Stąd wiedziałam, że one boją się światła. Księga była oprawiona grubą skórą (podobną do tej, którą wybrałem do skrzydeł). Na środku widniał napis zrobiony ze złotego papieru. Nosiła ona tytuł ,,Co skrywa ten las?”. Pierwsza strona była jakby specjalnie wyrwana. Druga jednak miała wiadomość od autora. -Nie przejmuj się tym co autor tam napisał… To tylko takie przypuszczenia. Trudno było mi to określić jako ,,przypuszczenia”. Autor zapisał w niej swoje siedmioletnie mieszkanie w tym lesie. Najpierw był z grupką osób- zabłądzili. Wszyscy zaczynali znikać. Tydzień po został tylko on. Zaczął interesować się prawami tego lasu. Spotykał stworzenia, których nie było w żadnym atlasie, żadnej encyklopedii. -Wiesz wydaje mi się, że ta osoba napisała to dla fanów. Słuchasz mnie. -No… ćśśś. -Już wiesz dlaczego schowałam tą książkę… To pierwszy tom. Z tego co jest na końcu wiem, że jest jeszcze jeden. -Jeszcze jeden?- zerknąłem spoza kartek. -Tak. Wróciła Lisa. -Co tam czytasz? Nie odpowiedziałem. -Lepiej nie pytaj Lisa. Wiedziałam, że ta książka tak go wchłonie. -Chciałam jeszcze powiedzieć, że rozpętała się burza. Poza tym trawa zaczęła świecić… -Wiem o co chodzi- powiedziałem trzymając palec na kartce- To tzw. Burza Świetlista. Lepiej nie wychodźmy na zewnątrz. To nie zwykła burza. Zamiast zwykłych błyskawic będą pioruny kuliste. Będące groźne dla większości stworzeń w tej książce. Trawa poprzez świecenie uwalnia większość zanieczyszczeń zebranych przez kilka miesięcy. Podczas ostatniej fazy na niebie pojawi się coś podobnego do zorzy, tylko że z ładunkami elektrostatycznymi. -Masz ci los. Kilka książek i już nadrobił materiał szkolny… Ale burza… Teraz… Moje biedne roślinki… -Oj Zara, przecież jako taka znachorka roślin odzyskasz je. -To nie takie łatwe Lisa. Ja to hodowałam przez kilka miesięcy. Takie wspaniałe… Dorodne… Lisa mruknęła coś pod nosem. -Jakie masz rośliny siostra? -Warzywa, zioła, owoce leśne, kwiaty lecznicze. -Ucierpią tylko warzywa. Przynajmniej tak twierdzi książka. -Moja biedna włoszczyzna… -Ja tu zwariuje. O warzywo takie użalanie się? Proszę cię…-Wiecie, że wasze negatywne emocje wzmacniają tę burzę. Spojrzały na mnie z zaskoczeniem. Lisa zrobiła herbatę żeby złagodzić sytuację. Zara dopiero wieczorem odciągnęła mnie od książki. -Widzę, że masz potrzebę odkrywać rzeczy dookoła, ale nie możesz spędzać nad tym hobby tyle czasu. -To nie hobby tylko ciekawość. -W takim razie opanuj ją trochę. -Ale kiedy myślę o tych wszystkich rzeczach, o których mogę nie wiedzieć… To drażniące uczucie. -Jutro sobie poczytasz. -Albo jeszcze dzisiaj… -Ani waż się wyjść. Jest Burza Świetlista, a ty chcesz ryzykować? Sam przeczytałeś o konsekwencjach w ,,Co skrywa ten las”. -Nie muszę być na dworze. Mogę przecież iść do fortu. -Tobie to dać książkę…-mruknęła. -Skoro tak ci zależy. Zostanę. Przynajmniej do rana. -No. Wreszcie myślisz logicznie. Noc minęła mi szybko. Z samego rana wziąłem książkę i poszedłem do bunkra. Lisa uważnie przyglądała się obrazom. -Ładnie są narysowane-zacząłem. -Fakt. Od jakiegoś czasu wzrok mi się pogorszył. Ale wydaje mi się, że na każdym jest jedna liczba. -Czekaj… Zmrużyłem oczy. Na początku nie widziałem nic szczególnego-tylko obrazy. Potem zauważyłem lekko połyskujące litery. -Masz rację! Każdy malunek ma jedną literę. -Zapiszemy je gdzieś? -Czekaj wyglądają mi znajomo… Otworzyłem książkę na stronie 11. (każdą analizowałem odrębnie, kilka razy) były tam ukazane podobne cyfry. -Aha! Tu cię mam! -Ale co? Ja nie siedzę w tej książce. -To zapewne szyfr… -Mów po ludzku. -Na przykład jeden to ,,a”. -A… W tym sensie. Pokaż tą książkę. -Proszę. -… Ale ja tu nic nie widzę… Tylko puste kartki. -Jak? Przecież… -Może tylko, niektórzy to widzą? -Może… Dokładnie rozszyfrowywałem każdą cyfrę 21, 11, 18, 23, 20, 5… 4, 18, 24, 22, 9- ukryte drzwi. Gdy zapamiętałem zbiór cyfr i ich znaczenie liczby zniknęły. Różne myśli przemknęły mi po głowie. Najbardziej prawdopodobna była następująca: Możliwe, że Zara nie może się dowiedzieć. -Jaki jest szyfr? -Ukryte drzwi… -Dziwne. Powinniśmy powiedzieć Zarze. -Wiesz… Wydaje mi się, że Zara o tym nie powinna wiedzieć. -Dlaczego? -Szyfr zniknął… Mam wrażenie, że tylko my mamy o tym wiedzieć… Wkrótce. Dernière modification le 1497622740000 |
Yellow_biscuit « Citoyen » 1494000180000
| 2 | ||
Fajnie się czyta. |
Sloncetogwia « Citoyen » 1499176380000
| 2 | ||
Rozdział 28 -Co do twoich planów z naszym lasem. Weź to. Podała mi dosyć grubą książkę. -Wcześniej jej tu nie widziałem… -Była schowana… To lektura dla ciebie. Autor opisuje różne rzeczy z naszego lasu. Stąd wiedziałam, że one boją się światła. Księga była oprawiona grubą skórą (podobną do tej, którą wybrałem do skrzydeł). Na środku widniał napis zrobiony ze złotego papieru. Nosiła ona tytuł ,,Co skrywa ten las?”. Pierwsza strona była jakby specjalnie wyrwana. Druga jednak miała wiadomość od autora. -Nie przejmuj się tym co autor tam napisał… To tylko takie przypuszczenia. Trudno było mi to określić jako ,,przypuszczenia”. Autor zapisał w niej swoje siedmioletnie mieszkanie w tym lesie. Najpierw był z grupką osób- zabłądzili. Wszyscy zaczynali znikać. Tydzień po został tylko on. Zaczął interesować się prawami tego lasu. Spotykał stworzenia, których nie było w żadnym atlasie, żadnej encyklopedii. -Wiesz wydaje mi się, że ta osoba napisała to dla fanów. Słuchasz mnie. -No… ćśśś. -Już wiesz dlaczego schowałam tą książkę… To pierwszy tom. Z tego co jest na końcu wiem, że jest jeszcze jeden. -Jeszcze jeden?- zerknąłem spoza kartek. -Tak. Wróciła Lisa. -Co tam czytasz? Nie odpowiedziałem. -Lepiej nie pytaj Lisa. Wiedziałam, że ta książka tak go wchłonie. -Chciałam jeszcze powiedzieć, że rozpętała się burza. Poza tym trawa zaczęła świecić… -Wiem o co chodzi- powiedziałem trzymając palec na kartce- To tzw. Burza Świetlista. Lepiej nie wychodźmy na zewnątrz. To nie zwykła burza. Zamiast zwykłych błyskawic będą pioruny kuliste. Będące groźne dla większości stworzeń w tej książce. Trawa poprzez świecenie uwalnia większość zanieczyszczeń zebranych przez kilka miesięcy. Podczas ostatniej fazy na niebie pojawi się coś podobnego do zorzy, tylko że z ładunkami elektrostatycznymi. -Masz ci los. Kilka książek i już nadrobił materiał szkolny… Ale burza… Teraz… Moje biedne roślinki… -Oj Zara, przecież jako taka znachorka roślin odzyskasz je. -To nie takie łatwe Lisa. Ja to hodowałam przez kilka miesięcy. Takie wspaniałe… Dorodne… Lisa mruknęła coś pod nosem. -Jakie masz rośliny siostra? -Warzywa, zioła, owoce leśne, kwiaty lecznicze. -Ucierpią tylko warzywa. Przynajmniej tak twierdzi książka. -Moja biedna włoszczyzna… -Ja tu zwariuje. O warzywo takie użalanie się? Proszę cię…-Wiecie, że wasze negatywne emocje wzmacniają tę burzę. Spojrzały na mnie z zaskoczeniem. Lisa zrobiła herbatę żeby złagodzić sytuację. Zara dopiero wieczorem odciągnęła mnie od książki. -Widzę, że masz potrzebę odkrywać rzeczy dookoła, ale nie możesz spędzać nad tym hobby tyle czasu. -To nie hobby tylko ciekawość. -W takim razie opanuj ją trochę. -Ale kiedy myślę o tych wszystkich rzeczach, o których mogę nie wiedzieć… To drażniące uczucie. -Jutro sobie poczytasz. -Albo jeszcze dzisiaj… -Ani waż się wyjść. Jest Burza Świetlista, a ty chcesz ryzykować? Sam przeczytałeś o konsekwencjach w ,,Co skrywa ten las”. -Nie muszę być na dworze. Mogę przecież iść do fortu. -Tobie to dać książkę…-mruknęła. -Skoro tak ci zależy. Zostanę. Przynajmniej do rana. -No. Wreszcie myślisz logicznie. Noc minęła mi szybko. Z samego rana wziąłem książkę i poszedłem do bunkra. Lisa uważnie przyglądała się obrazom. -Ładnie są narysowane-zacząłem. -Fakt. Od jakiegoś czasu wzrok mi się pogorszył. Ale wydaje mi się, że na każdym jest jedna liczba. -Czekaj… Zmrużyłem oczy. Na początku nie widziałem nic szczególnego-tylko obrazy. Potem zauważyłem lekko połyskujące litery. -Masz rację! Każdy malunek ma jedną literę. -Zapiszemy je gdzieś? -Czekaj wyglądają mi znajomo… Otworzyłem książkę na stronie 11. (każdą analizowałem odrębnie, kilka razy) były tam ukazane podobne cyfry. -Aha! Tu cię mam! -Ale co? Ja nie siedzę w tej książce. -To zapewne szyfr… -Mów po ludzku. -Na przykład jeden to ,,a”. -A… W tym sensie. Pokaż tą książkę. -Proszę. -… Ale ja tu nic nie widzę… Tylko puste kartki. -Jak? Przecież… -Może tylko, niektórzy to widzą? -Może… Dokładnie rozszyfrowywałem każdą cyfrę 21, 11, 18, 23, 20, 5… 4, 18, 24, 22, 9- ukryte drzwi. Gdy zapamiętałem zbiór cyfr i ich znaczenie liczby zniknęły. Różne myśli przemknęły mi po głowie. Najbardziej prawdopodobna była następująca: Możliwe, że Zara nie może się dowiedzieć. -Jaki jest szyfr? -Ukryte drzwi… -Dziwne. Powinniśmy powiedzieć Zarze. -Wiesz… Wydaje mi się, że Zara o tym nie powinna wiedzieć. -Dlaczego? -Szyfr zniknął… Mam wrażenie, że tylko my mamy o tym wiedzieć… Rozdział 29 Zara z Lisą patrzyły na siebie, jakby zaraz miały powiedzieć sobie parę słów. Zara przyszła dopiero godzinę później. Lisa obiecała mi, że nie powie jej o tym. -Co robicie? -Nic takiego… Oglądamy pomieszczenie. W oczach Lisy widoczne było zaniepokojenie. Dyskretnie stuknąłem łokciem o ścianę żeby jej przypomnieć o tym co obiecała. -Ja czytam… -Tego to ja się spodziewałam… Pamiętajcie, że nie możemy zapomnieć o niebezpieczeństwu, które nam grozi. -Z tą książką mamy przewagę… Całkowicie o tym zapomniałem, a przecież to miał być priorytet. Jednak coś mi mówiło, że w tej książce jest rozwiązanie. -Trzy, dwa, jeden. Biegniemy!- zawołał sekator. Rozpoczęła się runda. Przed nami pojawiły się lodowe i drewniane budowle. Norka stała na samym końcu. -Uważaj!- złapał mnie za rękę. Prawie ześlizgnęłam się z lodu. -O czym myślisz? -O przyjaciołach… Dwoje nie wróciło… A jedna okazała się być niebezpieczna… -Nie martw się… Teraz jesteś ze mną. Pomogę ci w każdej sytuacji. -Naprawdę? -Oczywiście. -Jesteś prawdziwym przyjacielem. -Dobrze to słyszeć-odparł z cynicznym uśmiechem. Zdziwiłam się. Wydawało mi się, że jesteśmy przyjaciółmi, ale on zareagował na to jakby była to część jakiegoś planu. -Co jest?-spytał po chwili. -Nic… Myślałam, że się zaskoczysz, ale wydałeś się tego spodziewać. -Chciałem wtedy powiedzieć, że miło mi to słyszeć. -Aha… -Jest dobrze. Nie musisz się mnie bać. -Wiesz przez chwilę miałam wątpliwości o to czy mogę ci zaufać, ale teraz już wiem. Gdzie spędzimy noc? -W tamtej chatce. -No nie wiem… Wygląda trochę mroczno… -,,Nie ocenia się książki po okładce”. -W sumie… Chyba masz rację. -Nie chyba tylko na pewno. Nie poruszyłam już tematu chatki. Chociaż miałam rację: ściany były pomalowane na czarno, meble w stylu gotyckim, okna małe (styl romański). Trudno było mi pogodzić się z myślą, że tutaj nocujemy. Nie mogłam pojąć w jaki sposób ta chatka podoba się Sekatorowi… Zostaliśmy sami. Zara godzinę wcześniej poszła po nasiona. -Co to było? Prawie nas wydałaś… -To nie takie proste. Ty nie odrywasz od tego oczu, więc łatwo ci mnie obwiniać. -Nie obwiniać. Po prostu przypominam, co obiecałaś. -Obiecałam… Skąd możesz wiedzieć, czy nie skrzyżowałam palców? -Widzę, że wróciłaś do charakteru przed… no wiesz… -Za to ty stałeś się nadzwyczaj poważny… -Jesteś nieostrożna. Powinnaś zdać sobie sprawę, że coś nam może grozić. -Znowu o tym samym… Jeśli nam nic nie grozi? Ile czasu chcesz spędzić na zamartwianiu się? -Tyle ile potrzeba. -Ty siebie słyszysz? Nie mamy praktycznie żadnych obowiązków, w każdej chwili moglibyśmy stąd odejść. Możemy robić co chcemy… A ty czas marnujesz… -Marnowanie czasu to spędzanie go na głupotach. -Co ty widzisz w tym zbiorze zapisanych kartek? -Rozwiązanie naszych problemów jakbyś chciała wiedzieć. -To już obsesja! Zara powinna ci to zabrać. -Ani się waż! -Dlaczego? -Wiesz?! Zostajesz sama. Mam dosyć tych sprzeczek… Co ci przeszkadza to, że czytam? -Możesz inaczej spędzać czas… -Skoro tyle o tym mówisz to dlaczego sama nie zrobisz tych rzeczy? -Ja sama nie mogę… -Jak to? -Sama nie potrafię jeszcze trzymać przedmiotów… -Poczekaj. Zara wróci i jej o tym powiesz. -I co ja mam robić przez ten czas? -Poczytaj. -Odpada… -To… może obserwuj drzewa. -Jest godzina po zmroku. -Więc… policz obrazy. -Jest dwanaście. -Skończyły mi się argumenty… Zajmij się czymś. -Czym? -Jakimś hobby… -Podobno skończyły ci się argumenty? -Daj mi pomyśleć… Możesz umyć podłogę… -Żarty sobie robisz? -Dobrze… Wymyśl coś. Jakby co będę w domu… Musiałem od niej chwilę odpocząć… To już była przesada-czy jej nic się nie podoba? Dziewczyny wróciły wieczorem. Tej nocy było bardzo duszno. -Zara może włączysz wiatrak. Widzę, że stoi w kącie pokoju-zaproponowała Lisa. -Działa na soki roślinne, których jest za mało. -Na dworze widać kilka średniej wielkości warzyw. -Lisa myślałam, że już to omówiłyśmy… Jak więcej urośnie to wiatrak zadziała. Nie mogę od tak ściąć plonów. -Chcesz żebyśmy się podusili? -Damy radę. -O co wy się znowu kłócicie? -Chyba słyszałeś… -W sensie, że… chodzi o rośliny. Jest ciepło. Możemy nocować na dworze. Zara masz koce? -Tylko dwa. -Bez łaski. Ja mogę się obyć bez ,,zielarskich” kocyków… -Lisa tu nie chodzi o dumę tylko o to, że ziemia jest zimna. -To co? -Wiecie? Mi nie przeszkadza ta duchota. Ale dla porządku pomyślałem, że ja i Lisa idziemy na zewnątrz. -Nie musisz… Jednak wiedziałem, że jeśli nie załagodzę sytuacji będzie gorzej… -Więc? Idziesz Lisa? -No… Idę… -Zrobię herbatę. Jeśli ktoś z was będzie chciał się napić może w każdej chwili przyjść. -Musisz? -Co? -Prowokować kłótnię… Dlaczego jesteście takie zawzięte? -W jakim sensie? -O byle błahostkę się kłócicie? Nie możecie bez tego wytrzymać? -Wiesz… To ona mnie sprowokowała… -Lisa… -Jest duszno. Widziałam wiatrak. Zara po prostu chciała mnie udusić… -Przecież od razu mogłaś wyjść na zewnątrz. -Ale ten wiatrak stał bezczynnie w kącie… Przecież mogła wlać do niego chociaż kroplę tego soku… -Tak, ale byłoby tego za mało. Musiałaby ściąć jedyne plony. -Plon za życie. To mała cena. -Nie przesadzaj. Naprawdę nie jest tak źle. Da się wytrzymać. -Czy ty oddychasz dwutlenkiem węgla? Nie da się wytrzymać! -Co jeszcze? Dobranoc. Mam dość… Jakby co będę w domu. Czasami mam jej dosyć… Co chwila tylko kłótnia, albo sprzeczka… -O przyszedłeś… Herbata stygnie. -Tak… -Jest późno. Wypij herbatę i idź spać… A co z Lisą? -Jeszcze przyjdzie. -No tak… Rozdział 30 Tej nocy jeszcze kilka razy się sprzeczały- czasami mam ochotę je udusić. Zasnąłem dopiero o drugiej. Rano obudziły mnie narzekania Zary. -Co się dzieje? -Ona musiała. Po prostu musiała się mścić… -W jakim sensie? -Widzisz… Przy warzywach mam płotek żeby jakiś szkodnik mi ich nie wyjadł… Lisa to wykorzystała i otworzyła furtkę… Została mi tylko nędzna, mała kapusta. -Ta kapusta może urosnąć. -O nie. Nie wierzę! Sio szkodniku! Zara wybiegła na zewnątrz i przeganiała małe stworzonko. Stworek uciekał ile sił w łapkach. Na szczęście dla niego drzwi były lekko uchylone. Zwierzątko szybko i zwinnie wdrapało się na jeden z hamaków. -Gdzie to jest?! -Spokojnie siostra… Lepiej odłóż tą miotłę, bo ktoś cię jeszcze weźmie za czarownicę… -Posłuchaj… Jeśli ich nie wygonię założą tu gniazdo i zjedzą moje plony… Więc rozumiesz. -Właśnie nie. Próbowałaś je oswoić? -Żartujesz? Mieszkam w tym lesie dłużej niż ty, więc wiem że tego się nie oswoi. -Próbowałaś? -Oczywiście, że nie. To jest takie szybkie, że naciągnęłabym mięśnie zanim złapałabym chociaż jednego. -Tutaj pisze, że da się je oswoić. -Możesz spróbować, ale nie mogę obiecać że się uda… To gdzie się schował? -W jednym z hamaków… Jak to się nazywa? -Prawdziwej nazwy nie znam, ale nazywam to Nimibo. -Jak one wyglądają? Nie udało mi się go obejrzeć. -To taka jaszczurka z piórami, dziobem i długimi odnóżami. Jeśli chodzi o odżywianie Nimib; one zjedzą wszystko co przypomina owoc, lub warzywo. Zimą zapadają w większości w sen zimowy, ale niektóre gatunki radzą sobie jedząc bulwy i ukryte pod śniegiem rośliny. -Jaką prędkość osiągają? -Nie wiem. Są tak szybkie, że nawet się nie zastanawiałam. -W książce prawie nic o nich nie pisze. -Nie dziwię się. Jeśli chcesz spróbować musisz umieścić Nimibo w czymś głębokim. -Nie chcę go więzić… -Jednak będziesz musiał… -Co masz na myśli. -Ten osobnik ma złamaną nogę… Bez pomocy nie przetrwa… -W takim razie… -Jeszcze jedno. One mogą urosnąć wyżej od nas. -Jakim cudem? Przecież to jest malutkie. -Uwierz mi. Widziałam kiedyś Nimibo twojego wzrostu. Dobrze wybierz sobie gdzieś miejsce, gdzie będzie. Tylko z dala od moich grządek. -Może być za domem przy sośnie? -Tak, ale uważaj na moje hortensje i żonkile. -Ok. Delikatnie wziąłem stworzonko. Było ono wielkości średniej igły. Pod sosną było wykopane niewielkie wgłębienie, więc je wykorzystałem. Trzeba było tylko znaleźć jedną z łopat Zary. Gdy upewniłem się, że zagłębienie jest odpowiedniej wielkości i szerokości położyłem Nimibo. Szybko zrobiło się bardzo gorąco i duszno. -Co robisz?-spytała Lisa. -Nic takiego. -Może jednak użyjemy tego wiatraka? -Zapytaj się Zary, może ci pozwoli… -A jeśli się nie zgodzi? -Nie przekonasz się jeżeli jej nie spytasz. -Tak, ale jeśli się znowu pokłócimy? -Posłuchaj. Sprawy z Zarą rozwiązuj z Zarą. Czuje się przytłoczony tym, że co średnio siedem godzin muszę wysłuchiwać waszych sprzeczek. -Dlaczego nie możesz? Przecież ty cały dzień nic tylko czytasz. Nie zapomniałeś o czymś? -O czym? -Co z Sofią? Co z ukrytymi drzwiami? -Nawet nie wiemy gdzie ona jest. A drzwi to tylko… tylko… -Tylko co? -Drzwi to… Może być nasze rozwiązanie. Przecież nie wiadomo co kryją, czy istnieją. Dzięki ci Lisa! Jesteś genialna! -Proszę. Ale, że genialna? -Chodź. Wyjaśnię. -To o co chodzi? -Szyfr brzmiał ,,ukryte drzwi” tak? -Tak. -Wystarczy tylko je znaleźć. Rozglądaj się za nietypowymi rzeczami. -Na przykład? -Nie wiem, może wystające cegły, płytki z freskami. -Wiesz, że freski są a właściwie były rysowane na ścianach? -Dobrze, więc płytki z obrazkami. -I ty nadrobiłeś materiał? -Wiesz, kilka książek na różne nietypowe tematy to nie wiedza szkolna. Przyznaję, że Zara troszkę wtedy przesadziła. Widzisz coś dziwnego? -Nie, a ty? -Na razie nic. -Ach… -Co? -Całą rękę ubrudziłam od wszędzie rozsianego kurzu. Zara powinna tu czasami sprzątać… -My też… -Dlaczego? Przecież to jest jej pomieszczenie. -Teraz też nasze. Lisa nie możemy wszystkiego na nią zrzucać. -Co masz na myśli? -Kiedy ostatnio robiłaś pranie z harmonogramu? -Kiedy była moja kolei… -Akurat… -Zmieńmy temat. Znalazłeś coś? -Nie… -To chyba nie ma sensu… Czy te drzwi w ogóle istnieją? Może Zara to wymyśliła żebyś miał zajęcie… Ał! -Co się stało? -Oparłam się łokciem o wystający ze ściany drut… -Po co? -Wiesz, raczej nie wiedziałam, że on tam jest… -Racja… Boli? -No oczywiście, że tak! -Zaczekaj. -Gdzie idziesz? -Po opatrunek. Kilka minut zajęło mi znalezienie plastra. -Co tak długo? -Szukałem plastra. -Tak długo? -Wiesz mogłaś sama po niego pójść… -Z krwawiącym łokciem? -Bez przesady… kilka kropel krwi w tą, czy drugą stronę nie zrobi różnicy. -Pośpiesz się… -Spróbuj się nie ruszać. Rozdział 31 -Halo co ty trzymasz w drugiej ręce? -Wodę utlenioną. Nie ruszaj się. -Szczypie… -Czyli leczy. -I tak by mi nic nie było. -Oprócz zakażenia. Założę plaster. -Ok. -No… Teraz uważaj. -Wiesz ten drut wygląda jak wsuwka do włosów… -Więc jakim cudem wbił się w twój łokieć? -Jest bardzo stara. -Masz rację… Widać nawet rdzę. Masz przy sobie rękawiczki? -Tylko jedną. Po co ci ta rękawiczka? -Zobaczysz… Założyłem rękawiczkę i spróbowałem delikatnie wyjąć rzeczoną wsuwkę. -Przecież to nie wsuwka tylko klucz. -Sorry… Rękawiczka się przekuła o ostry koniec klucza… -Co robicie?- zaskoczyła nas Zara. Opuściłem klucz na podłogę i położyłem na nim stopę. -Nic ciekawego- odparła Lisa. -Szukacie czegoś? -Zmiotki do kurzu. Lisa spojrzała wzrokiem ,,jak śmiałeś?”. -Aha. Jest w domu za fotelem. -Dobrze Lisa. Możesz po nią pójść. Wiedziałem, że za to się jeszcze od niej nasłucham narzekań. Zara wydawała się być bardziej tajemnicza i podejrzliwa niż zwykle. Głośny szum obudził mnie z samego rana. Mój towarzysz siedział na fotelu i bawił się nożem. -S.. Skąd ty to masz?! -Nie bój się. To nic groźnego. -Odpowiedz na pytanie. Skąd to masz! -Wiesz… To jedyna pamiątka po rodzinie… Już miałam posłać w jego stronę słowa współczucia, gdy zobaczyłam lekki uśmiech. -Dziwnie się zachowujesz… -Sofia. Mnie nie musisz się obawiać. -Co tam Raki?- powiedziała dziwnie wyglądająca myszka. -Raki? -Asil! Co tu robisz?! -Nie było cię od kilku dni, więc pomyślałam, że trzeba sprawdzić, czy plan się powiódł… -Jaki plan?! -No przecież wiesz. Twojego jedynego powodu bycia tutaj. -Asil ja cię ostrzegam! -Zapomniałeś? -Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo! -Co wy robicie? A ty Asil kim jesteś? -Jego przyjaciółką. -Jaki plan? -Sofio droga. Plan ma na celu zaprzyjaźnić się z tobą. Od dawna szukałem nowej przyjaciółki. -Właśnie, że nie. Nie pamiętasz ? To był nasz najważniejszy cel. -Och moja przyjaciółko. Chyba powinnaś się przewietrzyć- orzekł przez zęby. Asil wyszła. -Dlaczego ona mówiła do ciebie Raki? -To skrót od mojego imienia: Ranno i nazwiska: Kilco. -Aha… Wydawało mi się wczoraj, że jesteś ode mnie wyższy, ale dziś jesteśmy równi… -Co?! Szybko podbiegł do lusterka. -Widzisz? -To dlatego, że wczoraj staliśmy na nierównej powierzchni. -I głos masz inny… -Jak?! A jednak… Dzieje się… -Ale co ? -Ból gardła mi przechodzi. -To dobrze. Już myślałam, że coś przede mną ukrywasz… -No co ty? -Właśnie, że ukrywa- wtrąciła się Asil, której wejścia nie zauważyłam. -Asil! -Serio teraz taki masz głos? Cha! Jakbym słyszała jakiegoś dzieciaka. -Jak jeszcze raz nazwiesz mnie dzieciakiem! -No przepraszam, ale brzmisz komicznie. -Jeszcze jedno słowo! -Powtarzasz się… Wiedziałeś, że takie konsekwencje cię czekają, ale się uparłeś… -Zaraz wrócisz do lustra! -Lustra? -Tak nazywa się rodzinne miasto Asil. -Jeszcze dzisiaj tu przyjdę. -Ani mi się waż! Asil wyszła z chatki. Ranno znowu zaczął bawić się nożem. -Zrobisz sobie krzywdę. -Ja? Chyba żartujesz. Ufam temu bardziej niż innym przedmiotom. -Jakim? -Po prostu innym… -A co to za lusterko w twojej sakiewce? -Żadne! Jest pęknięte… -Chciałabym je obejrzeć… -Nie! Pęknięte, stare lustro nie pasuje do ciebie. -Lubię stare lustra. -Ale ono nie odbija. Naprawdę nie ma na co patrzeć… -Dobrze. Bronisz tego jak skarbu. -Nie mówmy o tym. Widzę, że jesteś zaniepokojona. -Trochę… -Niepotrzebnie. Rozdział 32 -Idziemy na zewnątrz? -Nie… -Dlaczego? -Jesteś przemęczona. Lepiej jeszcze pośpij a może wieczorem pójdziemy. Prawdę mówiąc byłam zmęczona. Połowę nocy nie spałam. Ciemne ściany chatki pomagały w zasypianiu. Jednak tuż przed tym usłyszałam dziwną rozmowę. -Ile to jeszcze potrwa?- zapytała Asil. -Już niedługo. Zaczyna wątpić. -Więc znajdź kogoś innego. Dlaczego akurat ona? -Ponieważ dzięki niej mogę ,,upiec dwie pieczenie na jednym ogniu” -W jakim sensie? -Pamiętasz może pewną osobę, której zwróciliśmy wolność ze świata lustrzanego? -Tak. To I… -Nie mów tego imienia. Ona śpi, ale słyszy. -Dobrze. -Więc mam z tą osobą niedokończone sprawy… -Czego jeszcze od niego chcesz? -Nie tylko od niego… Mam niedokończone sprawy z jego siostrą. -Jaką? On jest jedynakiem. -Nie. Ma starszą siostrę. -Jak ma na imię? -Pierwsza litera jej imienia to Z. -A… Ona. Jaką sprawę? -Pamiętasz ,,Legion Nadziei”? -Pamiętam… byli strasznie uciążliwi… zwłaszcza ten Jack. -On i panienka na Z pozbyli się własnych odwrotności. Chcę się zrewanżować. -Tylko uważaj, bo pójdzie jak z Silvą. -To była tylko chwila słabości! -Więc powiesz mi, że nic cię z nią nie łączyło? -Tego nie powiedziałem… -Przyznaj się. Ona miała być twoim pierwszym celem, ale nie udało się przez to, że ty też jej uległeś. -Ciszej! Nie jesteśmy na dworze. -To może Sofii odwrotność tutaj przywołasz? -Mam złe kontakty z Aifos… -Lepiej mnie posłuchaj i skończ to zanim będzie za późno. Nie słyszałam już nic więcej po tym, ponieważ zasnęłam. Ale coś mi się kojarzyło z tymi ,,odwrotnościami”. Wiedziałam, że z samego rana muszę z nim porozmawiać. -Ranno? -Tak? -Co masz wspólnego z Silvą i Zarą? Zbladł. -Z Silvą kiedyś się przyjaźniłem. A Zara była w przeciwnej drużynie harcerskiej. -A odwrotności? -Tak mówię na osoby o całkowicie innych charakterach. -Świat Lustrzany? -Dzielnica w rodzinnym mieście Asil. -To dlaczego zbladłeś? -Ponieważ przez przypadek się przeciąłem nożem. -A mówiłam żebyś uważał. -Tak… Widocznie jestem nieostrożny. -Asil może to potwierdzić? -Nie…! Jest chora. Pójdź na spacer. Odświeżysz się. -Dobrze. Następnego dnia znowu przyszliśmy do fortu. -Lisa, pamiętasz może gdzie zaplanowałyście z Sofią iść po Defilante? -Nie… Czekaj… Tak. Racing. -A wiesz gdzie mogłaby być? -Na początku jest taka upiorna, czarna chatka. -To dlaczego od początku nie mówiłaś? -Nie pytałeś. -A muszę pytać? -Tak. Skąd mam wiedzieć, czy chcesz wiedzieć? -Oczywiście… Cała ty. -Chciałam ci wcześniej powiedzieć, ale zmusiłeś nas do sprzątania, zmusiłeś mnie. -Chciałaś żeby się wydało? -Nie… Było już późno i Zara zawołała nas do domu. -Wiemy jak ich znaleźć. -Kogo? -Sofię i jej towarzysza. -Będzie trudno… -Lisa śpi? -Tak. W hamaku. -Wracając. Ruszam z samego rana. -Sam? -Tak. -A co z mieczem? -Przecież nie mogę go ze sobą taszczyć. -Więc weź mniejszy sztylet. Bez tego będzie trudno. -Dobrze. Z samego rana pobiegłem do fortu i wziąłem jeden z trzech sztyletów. Przyszedłem do domu po herbatę i kanapki, które zrobiłem z Zarą. Poleciłem Lisie opiekę nad Nimibo i wyruszyłem w drogę. Oczywiście prowiant włożyłem do plecaka. Do tamtej pory nie domyślałem się nawet jaka długa jest polana, za którą mieszkamy. Było bardzo gorąco. W takich chwilach żałowałem utraty skrzydeł. Było około godziny 13:00, gdy zauważyłem na horyzoncie maleńką bramę. Godzinę później byłem przed nią. Kilka kroków dalej była zauważalna czarna chatka. Szczęśliwym trafem niedaleko był rozstawiony namiot. Coś mi w tamtej chatce nie pasowało… Następnego dnia znowu poszłam na spacer. Miałam nadzieję na odkrycie prawdy. Na szczęście Ranno kolejny raz rozmawiał z Asil. -Myślisz, że mogła się domyślić? -Jeżeli jest na tyle mądra żeby imiona Raki i Asil powiedzieć od tyłu. Rozdział 33 -R a k i, I k a r. A s i l, L i s a- szepęłam. Wtedy dotarła do mnie prawda. Wystraszona zbierałam fakty. I- Słyszałam dwie podejrzane rozmowy ze znanymi mi imionami; Zara, Silva. II- Ich imiona to od tyłu Ikar, Lisa, którzy zaginęli. III- mówili o Lustrzanym Świecie wymienionym w ,,Mity i legendy Transformice” IV- on ma nóż. V- nie pokazał mi lusterka, które może być tym, które wymieniono w ,,mitach”. Jedyne co mi przyszło do głowy to uciekać- ale dokąd? Zara kogoś ukrywa. Silva zniknęła. W pewnej chwili zaczęłam po prostu biec przed siebie. Nagle upadłam. -Co się stało Sofijko? -Nie mów tak do mnie! Wiem kim jesteś! -Ona wie?- spytała Asil trzymająca mnie za ręce. -Nie wszystko… Jak wolisz. Pewnie jesteś zaskoczona i zadajesz sobie pytanie: ,,Czego od ciebie chcemy”? -A nie? -Słuchaj uważnie. Nic ci nie będzie jeśli zrobisz co karzemy. -Ale czego ode mnie chcesz? -Jesteś mi potrzebna do planu. Chyba, że wolisz przyjrzeć się temu. Wyjął mlecznobiałe lustro. -Skąd to masz? -Sami je dla mnie zdobyliście. Pamiętasz? -Porwanie Lisy… To ty! -A kto inny? -Co się z nią stało? -Zamieniła się z Asil rolami. -Zaraz… ale co z? -Ikarem? To samo co z Lisą -Jak? -Już to kiedyś tłumaczyłem, ale… To lustro ma specjalne właściwości. -Kto ci je dał? -Silva. Koniec przesłuchania. Teraz zabierzemy cię tam, gdzie nikt nas nie znajdzie. Nim się obejrzałam uderzyli mnie czymś w głowę. Obudziłam się kilka godzin później. Przez maleńkie okienko widziałam tylko maluteńki namiot w oddali. -,,Śpiąca Królewna” wstała? -Gdzie Asil? -Zaprasza tu twoją znajomą. -Dlaczego jestem związana? -Żeby wybić ci z głowy ucieczkę. -Zostaw mnie w spokoju maniaku jeden- pomyślałam. -Za takie gadanie pozbawisz się kończyn! -Ty słyszysz moje myśli? -Słychać je w tym budynku. Teraz cisza! Po krótkim odpoczynku postanowiłem się rozejrzeć. Ku mojemu zdziwieniu na horyzoncie widniał dziwny budynek. Ciekawość kazała mi tam zajrzeć. Oczywiście dopiero pół godziny później dotarłem na miejsce. -Co to jest?- zapytałem siebie. Budynek ten był zrobiony z drzew z lasu mroku. Z książki wiedziałem, że drewno z tych drzew pozwala słyszeć myśli. Ze środka była słyszalna rozmowa. Zakluczone… Nie wejdziesz…- było napisane na drzwiach. Nagle zawiasy zaczęły skrzypieć. Schowałem się za jednym z nielicznych, pojedynczych drzew. -Kogo śledzimy- zapytała Lisa. -Co ty tu robisz? -Zara mnie wysłała. -Nikogo nie śledzimy. Ćśśś, ktoś wyszedł. -Znasz tą osobę? -I to bardzo dobrze. No nie. -Co? -Zamknął drzwi… -Po co drzwi? -Przez takie drewno nie przejdziesz. -No proszę. Kogo ja tu mam?- spytała Asil. -Ty! Chodź tu i walcz! -Dobrze, ale na moich warunkach. On nie włącza się. Jasne? -Tak. Prawdopodobieństwo, że jedna pokona drugą było nikłe, ponieważ z tego co mi się wydaję to są podobne. Zostało mi, więc czekać na zmęczenie Asil. -Jak?! Jakim cudem mnie pokonałaś? -Trzeba było zostać odbiciem, które wolniej się męczy. -Halo! Halo!- zaczęła krzyczeć. -Co ona robi?- zapytała Lisa. -Zdradza naszą pozycję. Lisa rozwiązała kokardkę, która zdobiła jej ogon i związała Asil usta. -Teraz nic nie piśnie. -Wiesz… Lisa trochę za ostro. -Przypomnieć ci co oni nam zrobili? -Dobrze. Może tak zostać. Raki nie wrócił przez następne dwie godziny- co dało nam czas na odkrycie, że klucz, który znaleźliśmy pasuje do zamka. Szybko weszliśmy do środka, gdzie co jakiś moment były widoczne drzwi. -Które to? -Nie wiem… Sprawdźmy zamki. Niestety dopiero ostatnie drzwi były tymi właściwymi. -Związał ją. -Masz coś ostrego? -Tylko sztylet, ale nie wiem czy wystarczy żeby przeciąć taki gruby sznur… -Spróbuj. Ja nie mogę. Udało się. Sofia wybiegła stamtąd jak najszybciej mogła zatrzaskując za sobą drzwi. -My ją rozwiązujemy a ona tak się odwdzięcza?- oburzyła się Lisa. -Przecież ona nas nie widzi. Nie wiedziała, że tu jesteśmy. Rozdział 34 -No tak… -Jak wyjdziemy? -Nie wyjdziecie. Raki stał tuż przed nami, za nim stała Asil ze związanymi Zarą i Sofią. -Już wiem jak uciekłaś. -Ja sama tego nie wiem. To skąd ty to wiesz? -Masz. Niech rozsmaruje to pod oczami. Rzucił w stronę Asil błękitno- beżową fiolkę. Asil posmarowała mi pod oczami jakąś dziwną substancję. -Tam są twoi wybawiciele. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Może to specjalny roztwór na wywołanie fatamorgany? Jednak ten efekt zniknął po kilku sekundach. -Czy to co widziałam to prawda? -Tak. -Ale jak? -Po prostu. Nadal tu są, ale ty ich nie widzisz. -Po co ci Zara? -Po rewanż. Raki podszedł do Zary. -Pij! -Nie. Zostaw mnie. -Dalej pij! Zara została zmuszona do wypicia dziwnej substancji. -Teraz ty! Sofię spotkało to samo. -To… trucizna- powiedziała słabo Zara. -Macie wybór uratować jedną z nich. A my mamy jedną fiolkę z odtrutką. Wrócimy za godzinę. Tylko pełna dawka uratuje jedną z nich, ale nie mogą czekać więcej niż godzinę. -Jak niby mamy wybrać? -Ja już wybrałam… -Jakim cudem? -Z Zarą mam konflikt, a dla Sofii dużo poświęciliśmy. -Ale rodzina to rodzina. -Ja i Sofia od rodziny uciekłyśmy. -Ja nie poznałem swoich rodziców. -Ale z naszych relacji możesz wiedzieć jak to jest. -Gdybym wcześniej wiedział co nas czeka zostałbym w sierocińcu… -Oj już nie bądź taka bezradna sierotka. -Co masz na myśli? -Myślisz, że poświęciliby swój jedyny cel? -Zara jest celem rewanżu, z tego co słyszałem… -Jest zielarką… Powinna mieć coś w torebce, którą wszędzie nosi. -Przyjrzyj się uważnie. Nie ma torebki… -Im dłużej zwlekamy tym mniej mają czasu… -Nic mi nie mów… Jakkolwiek zdecydujemy stracimy jedną z nich… -Zdania nie zmienię. -Sofię znamy kilka tygodni. Zarę trzy miesiące. -Dziwne. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Co chwilę posyłałeś jakieś czułe słówka. Zwłaszcza Sofii. A teraz ją skazujesz. -Wiesz. Po pierwsze trzy lata żyłem sam. Drugie po tak długim odosobnieniu szukałem kontaktu z kimkolwiek. Trzecie Zara jest moją jedyną rodziną. Czwarte wtedy byłem młodszy i mniej rozsądny. -Wybierzcie Sofię- zawołała słabo Zara. -Zara. Ty ledwo mówisz. Ile on ci dał tej trucizny? -Chyba 2/3 fiolki. -Zaplanował to… Proszę powiedz, że znasz jakąś odtrutkę, surowicę. -Znam… Ale macie, mamy bardzo mało czasu… -Gdzie? Gdzie jest? -Ukryte drzwi w forcie… Znajdźcie sekretny pokój ukryty przed laty… -Zara? Zara! -Zemdlała… Szybko! -Ale jak? Gdzie? My nawet nie wiemy jak tam dojść! -Zwykle to ty jesteś ten bystrooki, ale… koło nas jest klapa z dziurką od klucza. -Pasuje… Chodź. Klapa była bardzo ciężka. Po jej otwarciu był widoczny: wąski, ciemny tunel z małą drabiną. -Ja tędy nie idę! -Dlaczego? -Mam klaustrofobię… -Kiedy mi chciałaś o tym powiedzieć?! -Jak najpóźniej. Nie idę! -Słuchaj. Zara wysłała cię tu na pomoc, a ty nic praktycznie nie robisz. -A kto znalazł klapę? -Ty… Ale tylko to zrobiłaś podczas ostatnich kilku dni. Tylko narzekasz. Jeszcze to… -Wiem, że jesteś teraz w trudnej sytuacji, ponieważ twoja jedyna krewna potrzebuje natychmiastowej odtrutki, ale to nie powód żebyś się na mnie wyżywał. Czasami zachowujesz się jak Raki. Mam wątpliwości czy ta przemiana była na lepsze. Ty w ogóle siebie słyszysz? -Lisa… Ja… -Nie tłumacz się… Mamy znaleźć tę surowicę, czy nie? Milczałem. Nie wiedziałem nawet kiedy stałem się wobec niej taki surowy. Po kilku minutowym schodzeniu dotarliśmy do wózka. Nie było w nim steru, ale mapa korytarzy w postaci skrzyni biegów w samochodach. Instynktownie wybraliśmy kierunek północny. Wózek jechał bardzo szybko, mimo że nie miał silnika. Po kilku minutach dotarliśmy do celu, co mnie zdziwiło, ponieważ wcześniejsze dojście z domu Zary do Racingu trwało kilka godzin (już nie mówiąc o dojściu do budowli). -To tutaj?-zapytałem. -Tak myślę. Rozdział 35 Ostrożnie wyszliśmy z wagonika. Przed nami (właściwie to nad nami) rozciągała się długa żelazna drabina. Postanowiliśmy się na nią wspiąć i przekonać się dokąd prowadzi. Niestety znając nasze, moje ,,wielkie” szczęście właz był zakluczony. -To wszystko na nic… Wracam… - powiedziała zawiedziona Lisa. -Jeszcze nie rezygnuj. Spróbuję go otworzyć. Niestety trudno jest w półmroku dopasować mały kluczyk do nieoznakowanej dziurki… Już miałem włożyć klucz, ale (nie wiem jakim cudem) wypadł mi z rąk. -Złapałam! -Co za ulga… Podała mi klucz. -Teraz uważaj. Na szczęście drugim razem się udało. To co na nas czekało po drugiej stronie nie było oczywiste. -Gdzie jesteśmy? Chyba to nie jest jakiś pokój tortur… ? -Raczej nie. -A jeśli tak? -Nie strasz mnie tak Lisa. -Jest ciemno, więc nie możemy wiedzieć co nas czeka. -Czekaj… Chyba coś widzę. -Ani się waż. To może być jakaś pułapka! Mimo przestrodze podszedłem sprawdzić co to. Była to niecodzienna lampa ścienna przypominająca pochodnię. Kilka centymetrów dalej umieszczony był włącznik. -Nic się nie bój. To tylko światło. Które oczywiście nie działało. -Działa? -Nie… -To już znak! Wracajmy. -A zdecydowałaś, którą wybrać? -Nie… Oczywiście, że nie! -Wiec chodź. Chwilę później Lisa upadła. -Co się stało? -Nie wiem. -Jak to? -Po prostu. -Więc jakim cudem się przewróciłaś? -Nie mam pojęcia… Poszedłem kilka kroków dalej i przydarzyło mi się to samo. -Co tu się dzieję? Jak to się dzieję? -Widzisz? To nie takie proste. -Możesz wstać? -Nie… -Coś tu jest nie tak… Gdy tylko próbowaliśmy wstać coś nas przyciągało jeszcze mocniej do powierzchni. Moja determinacja stopniowo malała. -Sprawdź, czy nie masz czegoś przed sobą. -Nie… Nic tu nie ma… Ty też sprawdź. -Nie… Zaraz… Chyba coś tu jest… Lisa wyciągnęła rękę jak najdalej mogła. Końcem palca przyciągnęła wałkowaty przedmiot. -Co to? - A żebym to ja wiedziała. A właściwie widziała. -Poszukaj czegoś nietypowego. -Czego? Jak? -No nie wiem… może jakichś wypustek, albo przycisków. -Powtarzam. Jak? -Opuszkami palców. -… Znalazłam. -Wypustkę, czy przycisk? -Coś pomiędzy. -Naciśnij. -Jeśli to pułapka wiedz, że ty ,,idziesz na pierwszy ogień”. -Dobrze, dobrze. Chwilę później pomieszczenie rozświetliło jaskrawo – białe światło. W pierwszych minutach trudno było nie mrugać. -Co to ma być? Ledwo widzę. Wiedziałam, że pułapka. -Nie… To latarka. -Latarka… Ja byłam na kilku wyprawach pod namiot i widziałam wiele latarek… Ale to nie jest latarka. -To co to dla ciebie jest. -To strasznie mocny reflektor! Aż mi daje po oczach. -Może mi podasz? Obejrzę. -Masz. -Wiesz Lisa… to ma paletę jasności. Teraz jest włączone na całą moc jaką posiada. -To coś złego? -Może nam się wyłączyć w każdej chwili. -… Wiesz… Może zamiast patrzeć na instrukcję spójrz na podłoże. -Na moje skrzydła… Co to jest?! Na betonowej podłodze wiły się grube jak dwa ramiona pnącza. Co ciekawe uciekały z miejsc, w które świeciła latarka. -Boi się światła… -Nic dziwnego. Ja też nie mogę na to patrzeć. -Lisa nie rozumiesz? Mamy na to haka. Wystarczy tylko znaleźć jakąś gładką powierzchnię do odbicia światła… -Co ty znowu kombinujesz? Nie filozofuj. -Zobaczysz. -Oświecisz mnie? -Poszukam jakichś gładkich powierzchni. -Do czego? -Chcę oświetlić całe pomieszczenie. -Tam na ścianie jest jedno. -Coś jest nie tak… nie rozświetliło za dużo… Mam! Chodzi o kąt. Rozdział 36 Po poprawieniu kąta pomieszczenie zostało rozświetlone. Korzenie zaczęły usychać. Na samym środku były trzy rzeczy: antybiotyk, odtrutka i surowica. -Co wybieramy?- spytała. -Nie antybiotyk, ponieważ on osłabia odporność. -A surowica? -Jest chyba na ukąszenie węża, lub skorpiona… Tak, więc metodą eliminacji wybraliśmy odtrutkę. -Spójrz na ściany… Wow. To są freski. -Muszę to sobie gdzieś zapisać. Co my robimy!? -W jakim sensie? -Przecież one na nas czekają! Tu liczy się każda minuta! Z impetem otworzyłem właz. Przez tą sytuację zapomniałem, że teraz potrzebuję więcej czasu na zatrzymanie się i spadłem na sam dół. -Żyjesz?- zawołała po chwili Lisa. -Tak mi się zdaje. Aj! Po co ja głupi się tak spieszyłem? -Do przemiany się zagoi. Wsiadaj. Oczywiście przez moje ,,wielkie” szczęście cały łokieć był obity. Wagonik wyruszył. Co jakiś czas spoglądałem na Lisę, czy nie upuściła fiolki. Kilka minut później byliśmy na miejscu. Jakoś udało mi się wspiąć po drabinie z obitym łokciem. -Zara. Siostro. Mamy dwie odtrutki! Zara? Zara! -Ikar… -Ona gdzieś tu jest… One. -Ikar… Ich tu nie ma… -Muszą gdzieś być! -Ale nie tu… -O… Oni nas oszukali…A ja głupi uwierzyłem! -Uspokój się. -Najchętniej bym ich udusił! -Nic jej nie będzie. -Nie rozumiesz, że oni nie mają odtrutki?! -Posłuchaj. One są widocznie częścią jakiegoś planu. -Skąd możesz to wiedzieć? -Znam Asil jak siebie samą. To dlatego, że mimo dużych różnic jesteśmy podobne. Ty też możesz spróbować. -Pomyślmy… Zara należała do ,,Legionu Nadziei”, który dawał im się we znaki. Sofia zaś jest częścią jego planu… Zemsta trucizną nie byłaby w jego stylu… Ale gdzie oni są? Gdzie one są? -Tego dowiemy się później. Już wieczór. Proponuję zasnąć i rano wszcząć poszukiwania. Niechętnie zgodziłem się z tym. Ale nie spałem. Całą noc zastanawiałem się gdzie mogą być? Czy im nic nie jest? Lisa obudziła się kiedy jasny, wąski promień świecił jej w oczy. -Jak się spało?- usłyszałem po chwili- Tylko mi nie mów, że nie spałeś. -Jak można spać w takiej chwili? -Od tych nerwów włosy zaczną ci siwieć. -Może nie zauważyłaś, ale mam białe włosy. Oczywiście przez moje ,,wielkie” szczęście cały łokieć był obity. Wagonik wyruszył. Co jakiś czas spoglądałem na Lisę, czy nie upuściła fiolki. Kilka minut później byliśmy na miejscu. Jakoś udało mi się wspiąć po drabinie z obitym łokciem. -Zara. Siostro. Mamy dwie odtrutki! Zara? Zara! -Ikar… -Ona gdzieś tu jest… One. -Ikar… Ich tu nie ma… -Muszą gdzieś być! -Ale nie tu… -O… Oni nas oszukali…A ja głupi uwierzyłem! -Uspokój się. -Najchętniej bym ich udusił! -Nic jej nie będzie. -Nie rozumiesz, że oni nie mają odtrutki?! -Posłuchaj. One są widocznie częścią jakiegoś planu. -Skąd możesz to wiedzieć? -Znam Asil jak siebie samą. To dlatego, że mimo dużych różnic jesteśmy podobne. Ty też możesz spróbować. -Pomyślmy… Zara należała do ,,Legionu Nadziei”, który dawał im się we znaki. Sofia zaś jest częścią jego planu… Zemsta trucizną nie byłaby w jego stylu… Ale gdzie oni są? Gdzie one są? -Tego dowiemy się później. Już wieczór. Proponuję zasnąć i rano wszcząć poszukiwania. Niechętnie zgodziłem się z tym. Ale nie spałem. Całą noc zastanawiałem się gdzie mogą być? Czy im nic nie jest? Lisa obudziła się kiedy jasny, wąski promień świecił jej w oczy. -Jak się spało?- usłyszałem po chwili- Tylko mi nie mów, że nie spałeś. -Jak można spać w takiej chwili? -Od tych nerwów włosy zaczną ci siwieć. -Może nie zauważyłaś, ale mam białe włosy. -Jaki to był w ogóle sierociniec, skoro miał takie kiepskie wymogi sanitarne? -Sanitarne? -Zdrowotne. Nie czytałeś o tym? -Nie… To co? Idziemy? -Jak chcesz… Ale jeśli zemdleje to będzie twoja wina. Klaustrofobia pamiętasz? -Pamiętam. Nie wiem dokładnie kiedy się obudziłam. Przed sobą widziałam metalowe pręty przypominające kraty. Na samym środku umiejscowiona była kłódka. Powietrze w pomieszczeniu było suche. Celę oświetlało jasne, białe światło z halogenów. Niedługo po zapoznaniu się z otoczeniem usłyszałam głosy. -Myślisz, że kim ona jest, że dostała najlepszy pokój?- zapytała jedna z nich. -Nie wiem Jadźka, ale jej się poszczęściło. Rozdział 37 -W jakim sensie Tadzik? -Jest główną częścią ,,Wielkiego Planu”. -Mówisz, że to ona? -No oczywiście. -A wstała? -Tak mi się zdaje. Masz lusterko. Pogadaj z nią. Tylko nie męcz jej. -Dzięki. Na ciebie brat to można liczyć… Kilka sekund później przez kraty w celi obok wystawało małe, kieszonkowe lusterko. -Cześć- zawołała. -Hej… -Co ty taka smutna? -Może dlatego, że: zostałam porwana, oszukana i podtruta? -Czyli to naprawdę ty! -O czym mówisz? -No o planie. Ty będziesz jego częścią. -Kogo? -Planu głuptasie… To ty nie wiesz? -Ile ty masz lat żeby mnie przesłuchiwać? -Sześć i pół. A Tadzik ma osiem. -Jak tu trafiliście? -Zgubiliśmy się w lesie i nas znaleźli. -Kto? -Wybawiciele. Zabrali nas tutaj. Nakarmili. Dali schronienie… -Hej! Jadwiga! Kogo tam znowu zagadujesz?- dudnił głos z końca sali. -Nie twoja sprawa Borys!- wycedziła Jadwiga. -Wiedzę, że przyjaźnie się tutaj natworzyły… -Nie wszyscy… Każdy się boi tych z końca sali… Tam są ci najgorsi. -Czyli jacy? -Którzy stawiali opór. Głuptasy nie? Jak można sprzeciwiać się pomocy? -Pomocy… Czy ty w ogóle wiesz kim są ci ,,wybawiciele”? -Nie… Ale bardzo chcę ich poznać. -Uwierz mi. Nie chcesz. Kilka minut później ze wschodniej części korytarza był słyszalny tępy, dudniący dźwięk metalowych kół. -Już godzina karmienia. Weź od razu swoją porcję i podziękuj a będzie dobrze. Zwykle nie byłam zbyt grymaśna, ale coś mi mówiło, że lepiej nie próbować. Tymczasem metaliczny dźwięk był coraz bliżej. Nim się spostrzegłam wózek był przy mojej kracie. -Jedzenie. Tajemnicza osoba otworzyła małą szufladkę w kracie. -Trzymaj tu ręce… O tak. Osoba przełożyła talerzyk przez szufladkę. Kiedy go wzięłam szufladka natychmiast została zatrzaśnięta i zakluczona. ,,Daniem” nałożonym na talerz była substancja przypominająca połączenie galaretki i kisielu. W dodatku miało zapach tynku. -Co to jest? -Jedzenie. -Ja wiem jak wygląda jedzenie… -Tylko to jemy. Smakuje jak woda z cukrem. -I wy to jecie? -Oczywiście. To od wybawicieli. -Dlaczego im tak ufasz? -Już mówiłam… Lepiej jedz, bo bardziej zgęstnieje. -Znasz przepis? -Nie zagaduj mnie, bo efekt przestanie działać. -Jak to? Dopiero w tamtej chwili zobaczyłam w odbiciu lusterka, że Jadwiga ma powiększone źrenice. Ale zaraz po tym one zaczęły stopniowo maleć, aż doszły do naturalnych rozmiarów. -Co… Się dzieje? -Jadwiga. Dobrze się czujesz? -Kim jesteś!? Gdzie ja jestem? -Ja jestem Sofia a gdzie jesteśmy ci nie powiem, ponieważ sama nie wiem… -Co się stało? Pamiętam tylko jak dwoje osób podało mi na siłę jakiś żel… Tadzik gdzie jesteśmy? -Jadzia lepiej zjedz porcję- odparł nieprzytomnym głosem. Nagle do celi Jadzi wbiegła jakaś zamaskowana osoba ze strzykawką. Po zastrzyku Jadzia zaczęła się trząść i (powiedzmy) pielęgniarka wyniosła ją z celi. -Co z nią będzie? -Musi spędzić dwie noce w inkubatorze. Jedz. Dokładnie przeanalizowałam sytuację i domyśliłam się, że to może być coś w rodzaju odurzającego roztworu. Jak najszybciej mogłam wyrzuciłam substancję na korytarz. Gdy wykonałam tę czynność usłyszałam ogłuszający wrzask z innych cel i natychmiast podbiegła pod moją celę ta sama osoba i specjalną strzykawką wzięła substancję. Osoba otworzyła celę i siłą wstrzyknęła mi żel w ramię. W tamtej samej chwili białe i czarne płaty zaczęły przysłaniać mi obraz. Obudziłam się na łóżku szpitalnym w dużym, pustym pokoju. Po jednej stronie znajdowały się pistacjowe (odcień zieleni) drzwi a po drugiej metaliczny stolik ze strzykawkami i kroplówkami. Nade mną znajdowało się coś co przypominało plastikowe akwarium, tylko że z dziurkami; zapewne żebym się nie udusiła. Czekałam kilka minut i wymienione wcześniej drzwi otwarła młoda lekarka. -Nie bój się. To potrwa krótko. -Kim jesteś? -Nie pozwolono mi wyjawić kim jestem, jak się nazywam. Powinnaś tylko wiedzieć, że jestem lekarzem. -Co to jest? -Inkubator z parametrami życiowymi… Oj… jesteś odwodniona… -Nic dziwnego skoro mnie otruto… -Nie użalaj się nad sobą. To w niczym nie pomaga… wierz mi. -Skąd wiesz o tym, że mogę być… -Jesteś. Przepraszam, że przerwałam… -Odwodniona? -Inkubator pobrał ci krew godzinę temu. -Godzinę!? -Tak. Nie nosisz zegarka? -Nie… -No nic… Trzeba zaaplikować ci dawkę leku. -Ja jestem zdrowa… -Nie wydaje mi się… A odwodnienie? -No tak… Rozdział 38 Lekarka przypięła mi kroplówkę do wenflonu i poszła. Jednak coś mi mówiło, że skądś znam jej głos. Po kilku minutach od podłączenia kroplówki byłam bardzo senna. Następnego dnia kolejny raz zawitała u mnie lekarka. -Mogę chociaż wiedzieć jak masz na imię? -Moje imię tak jak twoje zaczyna się na literę S. -Fajnie. Co mi teraz manipulujesz przy kroplówce? -Podaje ci leki i białko dożylnie. Musisz dotrwać do rozwiązania planu… -Ty też o tym wiesz? -Rozumiałabyś dlaczego gdybyś wiedziała gdzie jesteś, ale nie mogę ci zdradzić. -Czy ja mam jakąś zakaźną chorobę? -Nie dlaczego pytasz? -Nosisz kombinezon świadczący o epidemii… -Żebyś mnie nie rozpoznała… I znowu musiałam coś palnąć. -Zaraz, zaraz… nie wydajesz mi się być dorosła. Masz zezwolenie na leczenie mnie? -Powiedzmy. -A kogoś już leczyłaś? -I to na twoich oczach. Zdając sobie sprawę co powiedziała dodała. -To takie lekarskie powiedzenie… Przyjdę za godzinę żeby odłączyć kroplówkę. Jednak to jedno zdanie nie dawało mi spokoju… Jak powiedziała tak zrobiła. Mniej więcej godzinę później przyszła z małą torebką- oczywiście białą. -Tyle tu bieli, że można pomyśleć… zresztą wiesz. -Rozumiem, ale takie są zasady. -Mogę o coś prosić? -W granicach rozsądku. -Chciałabym zegarek. -Na to byłam przygotowana. Weź ten. Mam zapasowy w torebce. Wyjmując sobie nowy zegarek wypadła jej lista pacjentów. -Czyli jest tu ktoś jeszcze? -To jest szpital… Ale nie. -Jak? A tu pisze, że jest jakiś Jack… -To zeszłoroczny pacjent. -Czy nadal jesteśmy w więzieniu? -Nie… To znaczy w jakim więzieniu? -Ukrywasz coś? -Musisz dużo pić- odparła wymijająco. -Tyle to sama wiem. -Więc dlaczego nie tknęłaś nawet szklanki? -Nie myślałam o tym… -Dlaczego ja w takim razie mam tobie mówić o rzeczach, których powinnaś się dowiedzieć w swoim czasie. Rozdział 39 Nie miałam argumentów. Tym razem podróż trwała dłużej. Minęło kilka dni i nadal nie dotarliśmy na miejsce. -Lisa? -Tak? -Czy my w ogóle jedziemy? -Wiesz nie wiem… Przecież ty miałeś włączyć. -I włączyłem… Ale coś tu nie gra… -Co? -Jedziemy wolniej niż byśmy szli na pieszo… -Bez przesady. -Przyjrzyj się. -Jak mam to ocenić skoro panuje tu półmrok? -Obserwuj jakiś przedmiot, zwierze. -Przedmiotów tu żadnych nie wiedzę, zwierząt zresztą też… -A ten ślimak? -Jaki? -Obok torów pełznie. -Po prawej, czy lewej. -Lewej. -Gdzie niby widzisz ślimaka? -Już nas wyprzedził… -Wydaje mi się, że nawet go nie było. Tylko chciałeś bronić swojej racji. -Nie. -Już ci wierze… -Ale ty jesteś grymaśna… -A ty poważny… -Ktoś musi być… -Ale to już przesada. Kto ty jesteś? Mnich ślubujący milczenie? -No nie. -To tak się nie zachowuj. -Czyli jak? Rozważnie? -Jakoś wcześniej tą rozwagą nie biłeś… -A ty sarkazmem… -Czasami nie można z tobą wytrzymać… -Możesz być przynajmniej przez pięć minut cicho? -A ty? -Oczywiście, że tak… -Serio? W namiocie do pierwszej w nocy nawijałeś o zwykłych bzdurach… -To nie były bzdury. -Ta jasne… A to kiedy mówiłeś jakiego koloru skarpetki nosiła kucharka? -To akurat ze zmęczenia… -Akurat… Wiem, że trochę masz za uszami… -A ty niby taka święta? -Nie święta, ale sprytniejsza. -Co niby mam za uszami? -Milczenie o wiesz kim, o labiryncie, i o miłostkach… -Jeśli chodzi o Sofię to rozmawialiśmy już o tym. -Nie wspomniałam o kogo chodzi… -Nie bądź wredna. -Bo co? Tego już było za wiele. -Bo pstro wiesz?! Cicho! Nie mogę już słuchać tej twojej paplaniny! Bądź łaskawie cicho przez pięć minut. -Znalazł się pan cięta riposta… -Przez ciebie zaraz zwariuję! -Jeśli tak to postrzegasz to mogłeś zostać na górze! -A co z tą twoją klaustrofobią? -Nic. -Jak to nic? -Zaczyna ci odbijać. -Nie tylko mnie. Przecież sama powiedziałaś, że masz klaustrofobię. -Na kłamstwach się nie znasz? -Znam ale… -Ale nie za dobrze? -Jesteś wredna. -A ty zarozumiały. -Ja? -Tak. Od samego początku. -Czujesz? -Nie próbuj odwrócić mojej uwagi. -Nie próbuję Lisa. Coś ciężko się oddycha… -Co ripost ci zabrakło? -Nie! Słabo mi się robi… -Czekaj… Jest tu jakieś ciężkie powietrze. -No mówię przecież. Chociaż muszę przyznać, że wcześniej było gorzej. -Co masz na myśli? -Teraz jest trochę lepiej. Przed chwilą myślałem, że się uduszę. -Bez przesady… -Znowu jakoś duszno. -Co jest grane? -Nie mam pojęcia. Ale coś tu jest nie tak. -Jak ty nie masz pojęcia, to już się boję. -Nie masz czego… Pomyślmy. Kiedy gorzej się oddychało? -W sensie? -W jakim momencie? -Rozmowy. -Jaka wtedy była atmosfera? -Normalna. Atmosferę mamy tylko jedną. -Nie ta atmosfera. -To jaka? -Między nami. -Czyli? -Czy kłóciliśmy się. -Hmm… Tak sądzę. Ale po co pytasz? -Jeszcze się nie domyśliłaś? -I kto tu jest wredny? -Czekaj. Zrobiłem eksperyment. Jak jest teraz? -Trochę duszno. -Dobrze. A jak było przed tym? Rozdział 40 -Normalnie. Wnioski? -Dziwne… -No mów. -To by oznaczało, że powietrze reaguje na emocje… Ale to nie możliwe… -Po tych wszystkich zdarzeniach nadal uważasz, że nie istnieją rzeczy niemożliwe? -No w sumie… Ale skoro tak jest to pomyśl jakie dziwne powietrze byłoby w miastach… -Hmm. A jesteś pewien, że to powietrze samo z siebie tak się zmienia? -Nie. Coś mi przyszło do głowy. Zacząłem rozglądać się dookoła. -Co jest? -Szukam czegoś co mogłoby zmieniać gęstość powietrza. -Pomóc? -Jeśli możesz. -Chyba widzę… -Co dokładnie? -W miarę okrągłe kamienie z szerokimi otworami. -Gdzie? -Przy sklepieniu tunelu. -Racja… Wóz zatrzymał się. Widocznie brakowało paliwa. To dało pretekst żeby wyjść i obejrzeć skały. Po bliższym przyjrzeniu się stwierdziliśmy, że to one sprowadzają tu powietrze. -Sprawdzałeś wewnątrz? -Nie. -Jest tam siatka, jakby filtr. A obok jest dźwignia. -Faktycznie. To włącznik. -Ale do czego? -Zdaje się, że do kontroli powietrza. -Skąd to wiesz? -Napis jest wypukły. -Aha. Ustawisz na normalne powietrze? -Tak… Jak jest teraz? -Dobrze. Co zrobimy z tym brakiem paliwa? -Pójdziemy na pieszo. Milczała, ale z jej miny wywnioskowałem, że nie uśmiecha jej się to. -Na pieszo?- powiedziała zniechęcona. -Szybko minie, zobaczysz. -Mam nadzieję… -To niedaleko. -Ale jechaliśmy kilka dni. -Na resztce paliwa. Musimy być gdzieś w połowie. -Ech. -Chodź. Okazało się jednak, że jesteśmy dość daleko- minęło (około) kilka godzin od zaczęcia ,,spaceru” i nadal nie byliśmy na miejscu. W pewnej chwili Lisa stanęła, po czym osunęła się na ziemię. -Lisa, co jest? -Źle się czuję… -A dokładnie? -Słabo mi… -Połóż się. - Po co? -Wydaje mi się, że jesteś odwodniona. -Skąd możesz to wiedzieć? -Jesteś strasznie blada. Poza tym. Kiedy ostatnio cokolwiek piłaś? -Daj pomyśleć… Chyba przed naszym spotkaniem. -Nie żartuj. -Ale ja nie żartuję. -Z tego co wiem, nikt i nic nie może przeżyć dłużej niż dwa tygodnie bez picia czegokolwiek. Pomyśl jeszcze raz. Kiedy? -Raz spróbowałam herbaty z miodem. -Gdzie to było? -U Zary. -Przecież to było tydzień temu… Niedobrze… -Od kiedy jesteś lekarzem? -Nie jestem, ale udzielić pomocy mogę. Dalej, połóż się. -Już. Co teraz? -Oprzyj nogi o ścianę. Spojrzała na mnie w tamtej chwili jak na podglądacza. -Ok, rozumiem. Odwrócę się. -No. -To jest jakaś baza, tak? -Tak mi się wydaję. -Więc powinna mieć gdzieś dopływ wody. -Raczej tak… Ale gdzie? -Oto jest pytanie… Zamierzam poszukać. -Ani mi się waż mnie zostawiać! -Przecież wrócę. -A jeżeli oni będą pierwsi? -Co by tu robili? -Nie wiem… Może szukali nowych ofiar? -Nie myśl tak. -A jak inaczej? -Przecież nawet, gdyby tu byli byłoby im ciężko. -Dlaczego niby? -Wiesz… Niedawno sama pokonałaś Asil, a to już jest wyczyn. -Bez przesady… Pewnie była zmęczona. -Pewnie ty byłaś silniejsza. Od razu po niej widać, że była odwrotnością. Za to ty jesteś: odważna, inteligentna, sprytna. Nawet styl masz lepszy. -W jakim sensie? Nie lubisz zielonych włosów? -Daj spokój, przecież to nie wygląda naturalnie. Poza tym te kolczyki szpiczaste. Nie lubię takiego wydziwiania… -Oj przyznaj, wpadła ci w oko. -Chyba żartujesz. Nigdy w życiu. -,,Nigdy nie mów nigdy”. Może jeszcze zmienisz zdanie. -Aż mnie ciarki przeszły, gdy to powiedziałaś. To jak. Mogę cię zostawić samą? -Ale wracaj szybko. -Tylko mi nie mów, że jeszcze się niepokoisz. -Nie… Po prostu… Rozdział 41 -Po prostu? -Fajnie mi się z tobą rozmawiało… Zauważyłem lekki rumieniec na jej twarzy. -Jakby co. Wołaj. -Jasne. Poszedłem lekko zmieszany. Nie wiedziałem co myśleć o tej sytuacji, ale moim priorytetem nadal było znalezienie wody. Minęło kilkanaście minut. Moją uwagę przyciągnął dziwny odgłos dochodzący ze ściany. Dotykając opuszkami palców wyczułem ubytek, w głębi, którego znajdowała się gruba rura transportująca wodę, lub gaz. Na moje nieszczęście po dokładniejszym przyjrzeniu się, znalazła się druga rura, a obok niej tabliczka: ,,Która z gazem, która z wodą? To wie tylko nasze stowarzyszenie. J. Z.” To jeszcze bardziej skomplikowało moją sytuację. Lecz po bliższych oględzinach znalazłem kraniki z napisami. Ale tego szczęścia już było zbyt wiele. Napisy były jakby w innym języku, więc przez lekkie zmęczenie trudno mi było to rozszyfrować. W pewnym momencie byłem tak otumaniony, że powtarzałem jak sekretarka w kółko: Zag, adow, adow, zag. Recytowałem to chyba cztery razy zanim przyszło mi do głowy, żeby te słowa odwrócić… Gdy to się udało zauważyłem, że wylot (kranu) jest przykryty skałą przywiązaną mocnym sznurem do rury. Wtedy coś mi się przypomniało. Sięgnąłem ostrożnie do kieszeni i wyciągnąłem sztylet. Kiedy wylot był odgrodzony, zostało mi tylko znaleźć jakiś pojemnik. Tego dnia obudziłam się w miarę późno. Na korytarzu panował popłoch. Oczywiście widziałam tylko cienie przechodzące przez maleńką szczelinę w drzwiach. Kilka razy nawet ktoś pukał do mnie, ale drzwi były zakluczone- coraz bardziej dziwił mnie ten szpital. Wskazówki zegarka, tego dnia chodziły do tyłu… Lekarka przyszła mniej więcej o 14-ej. -Co tu takie zamieszanie? -Zmiany w kadrze. To normalne. Dziś możesz wyjść z pokoju. -Naprawdę? -Tak… Ale to wieczorem. Ach… bym zapomniała. Już pora na obiad. Podała mi styropianową miskę. -Zupa pomidorowa. Kiedy ja ją jadłam… -Dobrze. Nie będę przeszkadzać. Przyjdę wieczorem. -Musisz mnie zakluczyć? -Owszem. Do pokoju wparowała mniejsza myszka w białym fartuszku. -Siostra chodź. Mamy problem pod dwudziestką. -Już idę Andra… -Wiem kim jesteś! -Nic nie wiesz Sofia. Nie znasz mnie. -Powiedziałaś Andra, tak? To skrót od Andrea. -To ja może przyjdę innym razem… - powiedziała myszka w fartuchu. -Ja… ja lubię takie imiona… -Więc skąd wiesz jak się nazywam? -Jestem twoim lekarzem prowadzącym… Muszę wiedzieć jak masz na imię. -A zdanie ,,tak i to na twoich oczach”? -Tak się tylko mówi… Nagle inkubator zaczął wariować. Lekarka wyglądała niepokojąco. Poczułam mocny ból głowy, a moje oczy od pewnego momentu przysłaniała ,,mgła” w postaci spirali. Gdy otworzyłam oczy ból znowu się nasilił. Dopiero, gdy spróbowałam dotknąć swojej głowy uświadomiłam sobie, że jestem przykuta do podłogi. Jak tylko mogłam rozejrzałam się po miejscu, w którym byłam. Mimo tego trudno było mi stwierdzić gdzie dokładnie jestem. Powoli ból głowy osłabiał mnie. Było zimno i wilgotno. Miejsce wyglądało na opuszczone. Zaś łańcuch coraz bardziej dawał się we znaki. Ogólnie trudno mi było oddychać, ponieważ byłam przykuta kilka centymetrów nad ziemią w pozycji litery X. Czułam jakby każdy oddech rozrywał jakąś część ciała. Zapewne z tego powodu nie zauważyłam, że nie byłam sama. -Coś ci się nie udało- dodał znany mi głos. -Pierwszy raz widzę żeby ktoś stamtąd uciekł… -A ty? -Ja z innej części… Ale… -Co? -Musiała się domyślić... -Przecież tamte dzieciaki nie uciekły… Jak oni się nazywali?… Chyba Jadźka i Tadeusz. -Jakoś tak… Ćśśś. Wybudziła się. -Trochę wcześniej niż myślałeś. Rozkuj mnie. -Przecież jesteś mi potrzebna. -Do czego niby? Podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy szyderczo. -Już nie pamiętasz, że dla mnie odwróciłaś się od najbliższych? -Muszę ci przyznać, że potrafisz oszukać. -To była zaledwie rozgrzewka. -Ty masz w ogóle jakąś słabość? -Okulary- przyznała cicho Asil. -Nie odzywaj się! Teraz ja rozmawiam, nie widać? -Przepraszam o mój panie… dwunastolatku- zaśmiała się. -Już chyba o tym prowadziliśmy konwersację. To naturalny proces. -Tak jak chowanie się przed światem przez zwykłą wadę… -Asil! -No co? Taka prawda. Pamiętam kiedy nie nosiłeś tych szkiełek. Jeżeli już chodzi o szkiełka. Może kupisz kontakty? -Wolę to. -Jasne… Wszystko wydałeś na to. -Koniec. Marka się przebrała… Wrócisz kiedy się uspokoisz. Tego się nie spodziewałam. Szczęśliwie znalazłem glinianą miskę. Właśnie wracałem, gdy moje oczy dostrzegły coś niepokojącego. -Nie… To nie może być prawda… Skąd ty się tu wzięłaś… Dlaczego ty? -Zapytaj swoją odwrotność… Już żartować nie można… -Gdzie jest Lisa? -Tam gdzie byłam ja… -Ale ona… Ona musi coś wypić. -To już nie wypije. -Skąd możesz to wiedzieć? Rozdział 42 -Widziałam, co zrobił z Sofią… Lepiej żeby nie zdradzać ci szczegółów. -A co z Zarą? -Nie wiem… A Sofia cię nie obchodzi? -No obchodzi, jako znajoma. Zaś Zara to moja siostra… Chwila moment… On cię tu przysłał żeby potem mi zrobić fatalną w skutkach próbę? Powiedz, gdzie masz klucz. -Ty mi nie będziesz rządził. -Szybko. Raz, raz. -Nie. -Dawaj. -Bo co? Ty mi nie możesz nic zrobić. -Skąd ta pewność? -Nie należysz do osób, których należy się bać. -A gdybym miał broń? -Nie jesteś taki żeby trzymać broń przy sobie. -Skąd ty w ogóle wiesz, jaki jestem? -Każde odbicie jest podobne do osoby, którą odbija. -Ale ta podobizna jest względna… -Nie aż tak jak myślisz… -Mów co wiesz. -Za co niby? -Nie ukrywaj. Wiem, że w porównaniu do Lisy jesteś bardziej gadatliwa. -Zgrywasz mądrale a naprawdę nawet nie wiesz: na czym polega Plan, kim byli twoi rodzice, i kim sam jesteś. -Po pierwsze. Skąd mogę wiedzieć o co d o k ł a d n i e chodzi w waszym. -Jego- przerwała- To jest jego Plan. -Coś tak posmutniała? -Nie mam klucza. -Nie pytałem o klucz. -Wiem… -Niech zgadnę. Zaczął cię traktować jak pomocnicę. -Tak, ale to nie o to chodzi. -To o co? -Plan. Myślisz, że chodzi tylko o Sofię i Zarę? Nie. Ten Plan obejmuje dwa wymiary. Zwyczajny i Lustrzany. -Czyli to grubsza sprawa… -O wiele. Zaczęło się kiedy Silva zdradziła, że nic nikomu nie mówiłeś o spotkaniu. Więc stwierdził, że jeżeli nikt, nic nie wie, możecie się zamienić rolami. -Ale z tego co wiem jako osoba jest słabszy. -Osoba? Nie powiedziałabym. Chyba nie znasz swojej historii tak dobrze. -Więc mnie oświeć. -Twoi rodzice zajmowali się utrzymywaniem porządku między wymiarami. Ponieważ Kraina Lustrzana pozwalała na legalny wstęp tylko swoim obywatelom, jedno z nich musiało tam zostać… albo stamtąd pochodzić. -Co dalej? Które? -Więcej się dowiesz w swoim czasie. Na mnie już pora. -Jak? -Rozmyślił się. Wracam. Wystarczyło jedno mrugnięcie a zamiast Asil pojawiła się Lisa. -Jesteś! -Wiem, wiem… Miałaś rację. -I? -Pomyliłem się. Nie powinienem cię zostawiać. -Miło to słyszeć. Masz tą wodę? -Tak. -O czym myślisz? -Jak byś zareagowała, gdybyś usłyszała fragment historii o jednym z twoich bliskich? -Normalnie. -A gdybyś ich nigdy nie znała? -Czekałabym na dalszą część… A. Już wiem co masz na myśli. Pomyślisz chwilę, przejdzie ci. -Łatwo powiedzieć… Czegoś się dowiedziałaś? -Niezbyt, ale wymusiłam powrót. -Czym? -Rozmową na byle jaki temat. -Lecz… Dlaczego zdecydowałaś się wrócić… przecież mogłaś znów być osobą. -W sumie tak… Ale kto by ci pomógł? Oraz nie chciałam dłużej tam zostać. -Dzięki. Chociaż mogłaś… -Wziąć klucz? Ku mojemu zdziwieniu Lisa wzięła do ręki mały złotawy kluczyk. -Zaczynasz coraz bardziej mnie zadziwiać. Jakim cudem? -Kiedy próbował zasłonić sobie uszy, podeszłam do wieszaka i zabrałam to, co nam się należy. -Mam nadzieję, że pasuje. -Tylko on tam był. -Więc jest szansa. Chodź. Zostało nam jeszcze trochę drogi. -Nadal trochę mi słabo. -Będą przystanki. Zobaczysz. Szybko zleci. -Co? Tak szybko ci się Lisa znudziła?- zaczęła Asil kiedy tylko wróciła. -Daj spokój. Uszy mnie bolą. Popilnuj jej. Teraz twoja warta. Poszedł. -Wynalazł stare zapiski i zgrywa autorytet. -Zapiski? -Tak… Myślisz, że sam to wymyślił? To Plan tak stary, że prawie skruszał. -Konkretnie? Dlaczego mnie o tym mówisz? -Ponieważ nie tylko ty jesteś w to zamieszana. To dotyczy w równym stopniu ciebie i mnie. -Jak to? -Już i tak za dużo powiedziałam… -Właśnie nie. Mów dalej. -Zostawiłem cię na pięć minut a już prawie zdradziłaś Plan… Nie poznaję cię Asil… -Od kiedy tu stoisz? -Dobrych kilku minut. Ciebie nie można zostawić samej. Teraz ja pilnuję. Asil z głową spuszczoną w dól powoli wyszła z pokoju. -Dlaczego nigdy nie zdejmujesz okularów słonecznych? -To nie twoja sprawa. Asil myśli, że też jest ważna… Ale tylko ja wyjdę z tego cało… -Co? -Skoro już ci się pochwaliła Planem czas go zdradzić do końca. Kiedy będziesz wycieńczona do stopnia śpiączki, przywołamy resztę znajomych. Nie będą wiedzieli co się dzieje. A w tamtym czasie Lustrzany świat zniknie. Wszystkie odbicia zostaną rozszczepione a ich najlepsze cechy trafią do medalionu. Łącznie z niektórymi osobami. W tym twoi przyjaciele: Lisa i Ikar. Wraz z Lisą zniknie Asil. Pewnie myślisz ,,więc po co ja?”. Otóż ty będziesz elementem, który scali wszystko ze sobą. Dernière modification le 1520259300000 |
Crybaby911 « Censeur » 1499193060000
| 5 | ||
Super! Jestem na 28 rozdziale. Nie czytałam chyba jeszcze lepszego ff |
Sloncetogwia « Citoyen » 1499516400000
| 3 | ||
Dziękuję bardzo. Niedługo dodam następne. A oto następne: Rozdział 43 -A jeżeli ciebie też rozszczepi? -Nie rozszczepi. Ja jestem jako wybraniec w tej przepowiedni. Wiesz dlaczego? Dlatego, że ja jestem w połowie osobą, a w połowie odbiciem. Niema drugiej takiej osoby. Plan spełni się za tydzień. -Ciekawe jakie zdanie na ten temat ma Asil. -Ona nie zna całego planu. Dlatego myśli, że też będzie władcą medalionu. -Gdyby się dowiedziała? -Nie uwierzy ci. Minęło kilka godzin i trzy przystanki. Byliśmy już przy drabinie. Pierwsza wspięła się Lisa- w razie gdyby spadła złapałbym ją. Minęło kilka minut i nad sobą zobaczyłem delikatny promień światła. -Przypomniało mi się, jak wyglądało to pomieszczenie. Chodźmy stąd czym prędzej. Mówiąc to delikatnie przekręciła kluczyk w drzwiach. Już tylko korytarz i następne drzwi dzieliły nas od wolności. Bez namysłu jak najszybciej mogliśmy wybiegliśmy z tej bazy. W pierwszej sekundzie ogarniało nas poczucie ulgi. Ale później tydzień (mniej, więcej) bez światła dał się we znaki. * * * -Więc… Co dalej? -Nie wiem… Nie mam żadnych wskazówek. -Na pewno? -Tak. Nic mi nie wiadomo, gdzie się ukrywają. Chyba, że. -Chyba, że? -Są w miejscu, w którym zaczęły się nasze problemy. -Chodzi ci o Las Mroku? -Zgadza się. -Dlaczego akurat tam? -Żeby się tego dowiedzieć musimy… odnaleźć ukryte drzwi. -Tylko mi nie mów, że musimy tam wrócić! -Coś ty. Zbyt dużo czasu spędziliśmy w tym… właściwie… co to jest? -Jakaś baza, albo bunkier. Raczej bunkier. -Czas wyruszyć. -To daleko, prawda? -Troszkę… -Mówiłeś o jakimś namiocie? -Tak, ale to było kilka dni temu. -Chciałabym tam pójść. -Dlaczego? -Ciekawość. -Nieco zboczymy z kursu. -Więc będzie jak na wycieczce turystycznej. -Bez mapy i dokładnego położenia. -Już nie bądź takim pesymistą. -Kim? -Osobą, która wymyśla same ,,czarne scenariusze”. -Raczej realne… Ostatnie kilka miesięcy wpłynęło na moje nastawienie. W tym kluczowe były poprzednie tygodnie. -Muszę przyznać, że gdyby ktoś tuż przed przeprowadzeniem się do village powiedział mi, co się tutaj stanie, uznałabym to za żart. -A nie byłaby ta opowieść, zbyt pogmatwana? -To zależy. Kto, w jakie słowa, by to ujął. -Racja. Chwilkę po zakończeniu rozmowy zaczęła się wyprawa. Co jakiś czas mijaliśmy pojedyncze drzewa- na których liściach widniał ciemnobrązowy kolor. Świadczyło to tylko o jednym- jesieni. Pod jednym z roślin stała ławka. -Cały rok. -W jakim sensie?- zapytała Lisa. -Minął zaledwie rok od naszego spotkania… a tyle się zmieniło, tyle rzeczy można by naprawić, gdyby istniał wehikuł czasu… -Co chcesz poprawić? Przecież, aż takich głupot nie popełniłeś. Czego ty żałujesz? -W takim razie… Przegapienia ,,Sylwestra”. -Dlaczego akurat ,,Sylwestra”? -Ponieważ tylko w ten dzień, ostatnią dobę roku. Patrząc na fajerwerki czułem rodzinną atmosferę. -Jest jesień, więc tegorocznego nie opuścisz. -Fakt. Tymczasem zerwał się wiatr. Wcześniej średnio zachmurzone niebo, stało się granatowe. Nie minęła minuta a duża, ciężka kropla deszczu spłynęła po wysuszonej letnim słońcem trawie. -Musimy iść zanim rozpada się na dobre…- zacząłem. -Kapryśna ta pogoda. Chociaż ma to swoje plusy… które są minusami dla nas. -Nie lubisz deszczu. -A kto lubi? -Może ktoś, kto kilka tygodni był uwięziony. -Jeżeli to miała być ironia, to jest taka sobie… Zaś deszczu nie lubię, ponieważ mokną i plączą mi się po nim włosy. -Czasem tak bywa. No wstawaj. Rozmowa, rozmową, ale pada coraz mocniej. Jakiś czas później, w oddali ukazał się: mały, szary trójkąt. Był to ów namiot. Wtedy minuty zaczęły mijać szybciej- oczywiście w przenośni. Namiot zastaliśmy w nieco gorszym stanie, niż go zapamiętałem, ale co do warunków noclegu nikt z nas nie miał zbyt wygórowanych wymagań. Schronienie okazało się być splądrowane. Termos, śpiwory i stolik- właściwie nie potrzebnie postawiony- zniknęły bez śladu. Minęło kilka godzin. Urwanie chmury miało się ku końcowi. Byłam sama. Chłód stał się jeszcze bardziej przenikliwy. Łańcuchy się trochę obluzowały. Delikatnymi skrętami nadgarstka uwolniłam rękę, potem drugą. Z nogami nie udało się tego powtórzyć. Niewielki kosmyk włosów wpadł mi do oka. Zdałam sobie sprawę, że od czasu ucieczki cały czas miałam tą samą, nierozczesaną fryzurę. Trochę potrwało zanim udało mi się rozplątać gumkę ze zlepków włosów. Tymczasem w północnym punkcie pomieszczenia, blisko podłoża, pojawiła się wąska stróżka światła- tam znajdowały się drzwi. Szybko włożyłam z powrotem ręce w łańcuchy. Krótko po tym wrota otworzyły się na oścież. Nie był to oprawca, lecz jego wspólniczka- Asil. Czekając, aż światło zgaśnie stała w miejscu. Chwilę później podeszła do wschodniej części. Wszystko wokół rozświetliły kolorowe lampki. -To z choinki, ale nie jesteśmy kretami. Rozdział 44 -Dlaczego je włączyłaś? -Uważam, że za to, iż scalisz medalion należy ci się chociaż to. -Medalion… Właśnie! Muszę ci coś powiedzieć. -Co takiego? -On cię oszukał! Sprawdź całą przepowiednię! -Ostrzegł mnie, że będziesz chciała namieszać mi w głowie, ale ja się nie dam. -W jakim celu miałabym cię oszukać? -Żeby się uwolnić. Zmieniłaś fryzurę? -Gumka sama spadła. -Uff. Dobrze, że łańcuch się nie obluzował. Wtedy miałabym problemy… -Mam pytanie? -Jakie? -Jaki mamy miesiąc? -Pierwszą połowę Listopada. -Okrągły rok. -Drugiej rocznicy nie doczekasz. -Radzę ci. Sprawdź przepowiednię. Podsunęła mi tackę z jednym listkiem sałaty. -Miałam ci to dać. -Skoro masz to przetrwać, dlaczego traktuje ciebie jak pomocnicę? -Taki ma charakter. Już idę. Jakbyś chciała wiedzieć jest wpół do szóstej rano. Nie miałam pomysłu jak ją nakłonić do sprawdzenia przepowiedni. Musiałam zdać raport. Ale cały czas zastanawiała mnie ta przepowiednia. Poszłam wąskim korytarzem do pokoju ze srebrnymi drzwiami. -Co tak długo? -Chcę zobaczyć proroctwo. -Asil, Asil, Asil… Ciebie można ostrzegać i nadal wierzysz w kłamstwa. -Brzmiała wiarygodnie. -Może i tak, ale to nie powód, by stać się zdrajcą. -Chociaż fragment. -Przestajesz ufać, więc medalion cię nie zaakceptuje. Teraz raport. -Nic się nie zmieniło prócz jednego. -Czego? -Ma rozpuszczone włosy. -Tyle razy ci mówiłem! Sprawdź napięcie łańcuchów! A ty nic sobie z tego nie robiłaś! -Skąd wiesz, że gumka sama nie spadła… ? -Jesteś naiwna! Całe szczęście, że nogi zapinałem ja. Ty byś to na pewno spartoliła! -To tylko mały błąd w Planie. -,,Diabeł tkwi w szczegółach”. Czy ty coś w ogóle potrafisz? -Chyba… -Nic nie umiesz!-przerwał- Ciesz się z tego jak cię traktuję, ponieważ w tej chwili ty mogłabyś być elementem scalającym. Zrozumiano? -Tak. -Odejść. Bez tego sygnału nie mogłam opuścić pomieszczenia- dobrze, że to traktowanie już niedługo miało się skończyć. Jedno nadal mnie trapiło- czy medalion będzie pojedynczy. Wiedziałam, że jeśli tak, on się nie podzieli, ale to już nie moja sprawa- byle tylko doczekać końca. Obudziłem się wczesnym rankiem. Promyk Słoneczny prześwitywał przez materiał namiotu. Lisa jeszcze spała- spokojnie jak na ostatnie noce. Mimo, iż słońce pozostało widoczne, powietrze było chłodne. Postanowiłem rozejrzeć się po okolicy. Na jednym z drzew widniała kartka z kalendarza. Na samym środku widniała cyfra 1, zaś nad nią napis Listopad. Wziąłem ze sobą kartkę. Wróciłem do namiotu. Towarzyszka nie spała. -Skąd to masz? -Było na drzewie. -Proszę… Jak w jednej piosence: ,,Przeszło lato jesień zima już”. -Smutna piosnka. -To ,,Białe róże”. -Idziemy, czy wolisz zostać dłużej? -Sam zdecyduj. Nie mam zdania. -Pytam, ponieważ liczy się dla mnie twoja opinia. -Wiem, ale… -Ale? -Potem nie będzie, gdzie nocować. -Z jednej strony nie będzie, lecz z drugiej wiem, gdzie możemy się zatrzymać. -Gdzie? -Nie mówiłem, ale mam rodzinę na obrzeżu Lasu Mroku. -Daleko? -Trudno mi stwierdzić. Wcześniej nie bywałem w tych zakątkach. -Masz mapę? -Nie. -A kompas. -Także. -Więc ,,idziemy w ciemno”. -A nadzieja jest latarką. -Bardzo śmieszne… -Damy radę. -Ale, czy starczy nam czasu… -Co masz na myśli? -To ma się stać w tym tygodniu. -Skąd wiesz? -Czuję to. -Skoro zależy nam na czasie. Należy już wyruszać. -Zgadzam się. Zaniepokoiło mnie to wyznanie- obawiam się, że nie zdołamy tego powstrzymać. Czas zaczął się wydłużać. Nawet nie zauważyłem, kiedy minęliśmy napis Racing. Przeminęło wiele minut- może i nawet godzin. Na horyzoncie ukazał się las. Zachmurzone niebo nie zdradzało czasu. * * * -Myślisz, że w Lesie znowu panuje zima?- zapytała w pewnym momencie Lisa. -To zależy. -Od czego? -Od tego, czy nic nie uległo zmianie. -Co to ma do rzeczy? -Z tego co wiem, ten Las ma swoje prawa. Rozdział 46 W mgnieniu oka Lustro zawisło na koniuszkach palców. -Może i jesteś w stanie, ale mam wybór. Z mojej strony to koniec. Zwierciadło znów błysnęło. -Wybór… - burknął. -Wiesz… Nie możesz jej zmusić. -Ty nie jesteś osobą, która może mówić co ja mogę, a czego nie. -Znowu zabrzmiałeś jakoś poważnie. Eksperyment z eliksirami? -Nie. Młodnienie działa tylko wtedy kiedy jestem dosyć blisko którychś z nich. -Kogo? -Gromadki rozbitej na początku. -Legionu Nadziei? -Nie! Swoją drogą ciekawe co się z nimi stało. -To ja już pójdę. -Zaraz. Najpierw… uwolnij Sofię. Myślałam, że się przesłyszałam, więc spytałam dla pewności. -Co? -Głucha? Wypuść ją. -Dobrze się czujesz? -Lepiej niż ci się wydaje. -Jednak eliksiry… -Nie! Nie jestem odurzony, ani szalony… -Więc co ci jest? -Nic. Zara odmówiła współpracy, więc Sofia doprowadzi nas ,,po nitce do kłębka”. -Jak? Przecież ona ich nie zobaczy. -A wywary zielarki? -Zatrzymałeś je jednak. -Coś mi mówiło, że jeszcze się przydadzą. Niech to wygląda na zdradę. Pójdź do niej i upuść klucz dosyć blisko. Potem wyjdź nie zamykając drzwi. -Skąd wiesz, że ,,połknie haczyk”? -Uwierz mi. Ucieknie w popłochu. Przez chwilę miałam wątpliwości, ale z nim lepiej było nie dyskutować. -A co z wywarem? -Zamocz w nim kluczyk. To w pokoju na lewo. Zielona fiolka. Musisz wlać do naczynia. -Jak wywar zadziała? -Przeniknie do jej krwiobiegu przez palce. -Jak dowiemy się, gdzie przebywają. -Pójdziesz za nią. Udasz, że jej wierzysz z tą przepowiednią. Krótko mówiąc będziesz wtyką. -O nie! Szpiega ze mnie nie zrobisz! -Czy ja powiedziałem, że będziesz szpiegiem? Masz być wtyką. Czyli z nimi rozmawiać i się zwierzać, oczywiście z kłamstw, a kiedy ci zaufają wróć. -Kiedy za nią ruszyć? -Jakieś pięć minut po ucieczce. Znów przyszła. Jednak tamtym razem nie zamieniłyśmy słowa- Chwilę pokręciła się w kółko i uciekła. -A co ja tu mam?- zapytałam samą siebie, gdy przed sobą ujrzałam mały miedziany przedmiot. Był to klucz. Kolejny raz uwolniłam nadgarstki. Po kilku ćwiczeniach żeby móc się zgiąć by otworzyć łańcuch przykuty do moich stóp- udało się. Już miałam biec stamtąd jak najszybciej, ale nogi okazały się być ,,nieprzytomne”. Słowem. Nim się spostrzegłam, zamiast omijać to miejsce z jak najdalszego punktu, widziałam je z innej strony- z punktu widzenia kurzu. Leżałam tak jakieś trzy minuty- zapewne wyglądałam komicznie, tłuste włosy, płowiejąca (tracąca kolor) kokarda. W końcu postanowiłam zrobić drugą próbę- udało się, choć chodziłam jak na szczudłach. Krótkie osłuchanie terenu potwierdziło mnie w tym, iż mam szansę. Drzwi na zewnątrz były otwarte. Okazało się, że to zwykła, opuszczona kawiarnia w- o litości- Lesie Mroku. Więc uciekłam…- ale gdzie miałam się udać? W końcu Las to las; same drzewa i skały. Mimo oddalenia się od kawiarni czułam, jakby ktoś mnie obserwował. Utwierdzał mnie w tym głosy- jakieś dziwne, ponieważ słyszałam je bardzo blisko. Przede mną widniała drabina a nade mną domek na drzewie. -Halo! Ktoś tu jest?- zapytałam dla pewności. Schodki lekko się zatrzęsły. Chwilę po tym ukazała się mysz w kapturze. W domku znaleźliśmy peleryny z kapturem. Jakiś czas po odkryciu znaleziska ktoś wzbudził w nas stan gotowości. Lisa zaproponowała, że sprawdzi kto to. Tajemnicza postać przyłożyła ręce do twarzy, jakby widząc coś szokującego- no nie powiem… nie wyglądałam zbyt dobrze, ale… bez przesady. -Kim jesteś? Postać zastukała w drewno. W mgnieniu oka pojawiła się kolejna osoba, trzymająca- o zgrozo- sztylet. Niebawem jednak ostre narzędzie spadło, wbijając się w ziemię. W pierwszej chwili nie miałem pojęcia, kto to jest. Jednak coś mi mówiło, że obrona nie jest konieczna. Skinąłem głową dając Lisie sygnał, że może odsłonić twarz. -Lisa?- zapytała. Towarzyszka skinęła głową. -Już dosyć późno. Wyjaśnimy wszystko w domku na drzewie. Wyciągnąłem sztylet z ziemi i również wspiąłem się schodkami do chatki. Mimo iż była mała jakoś udało nam się rozmieścić- Lisa zajęła pufę, Sofia fotel, a mi została kanapa. -Więc jak to się stało? -Co dokładnie?- dopytała się Lisa. -Nasze problemy. -Zaczęło się, jak sama wiesz w tym lesie. Chyba poznałaś już prawdziwą tożsamość swojego nowego przyjaciela?-dopytałem się. -Skąd wiesz o tym? -Przecież sama powiedziałaś. Pamiętasz? U Zary. -No tak. Po połowie godziny opowiadania całej tej historii, zaczęło się ściemniać- szybciej jak to w lesie. Rozdział 47 -Więc mówiłaś, że gdzie byłaś?- spytała Lisa. -W jakiejś kawiarni. -To daleko? -Jakiś kilometr stąd. Nie włączałem się do rozmowy. Mimo, że byliśmy w domku na drzewie, to z wewnątrz wydawał się on być zwykłym domem. Wyposażenie trochę mogło zmylić- w domku był telewizor, łazienka, kuchnia, a nawet lodówka z różnymi składnikami. -Lisa chodź na chwilkę. -Wiesz, że nie ładnie zostawiać gościa samego? -Wiem, wiem. Wiesz co można z tego zrobić? -Kaszkawał to ser. Ale nie mam pojęcia co zrobimy z sosem sojowym. -A on zły jakiś? -Ma specyficzny smak… -Aha. A co sądzisz o zapiekance? -Ma pleśń na sobie. -Racja. -Przeszkadzam? -Wręcz przeciwnie. Wybierz sobie kolacje. -Płatki z mlekiem mogą być. Minęło kilka tygodni. Przez ten czas dużo się dowiedziałam. Znalazłam nawet jakiś notes, więc mogłam utrwalić swoje przeszpiegi. Plan się przedłużał aczkolwiek, niektóre rzeczy coraz bardziej mnie zastanawiały. Między innymi to, że mimo iż minęło trochę czasu a oni nadal czują się nieswojo w swoim towarzystwie. Codziennie wczesnym rankiem szłam do miejsca, gdzie ktoś ośmielił się ściąć stąd drzewo, po którym został pień- siedziałam na nim i zapisywałam nowe informacje. Nie było zbyt przyjemnie. Śnieg padał kilka dni z rzędu a do kafejki było za daleko, właściwie nie zauważyłabym jej przez zaspy. Wiedziałam, że nie mogę tyle zwlekać z ujawnieniem się. W notesie zapisywałam nie tylko śledztwo, ale też kwadry księżyca. Poczekałam na idealną noc, aby się ujawnić. Nawet odgrywałam co powiem. Mimikę twarzy ćwiczyłam w soplach lodu. Wreszcie nadszedł ten dzień, a właściwie noc. Byłam gotowa- jeżeli chodzi o księżyc, to wybrałam noc z pełnią, tak żeby był za mną, kiedy będę mówić. Tak, czy owak ,,wszystko było zapięte na ostatni guzik” wystarczyło tylko to spełnić. Stałam pod drzewem. Jeszcze raz przypomniałam sobie plan, i wtarłam trochę śniegu we włosy. Zastukałam kilkakrotnie w korę. -Słyszycie?- zapytała Sofia. -I to dobrze. Lisa zostań. Sprawdzę kto to. -Dlaczego ty? -Lisa. Przecież to może być ktoś niebezpieczny. -Weź to- powiedziała wyciągając ocieplacz- Na zewnątrz jest zimno. -Dzięki. -Aż mi się przypomniał dzień, w którym udało nam się znaleźć klucz. -Fakt. Było podobnie- rzuciłem wychodząc. Nie wiedząc dlaczego, schodziłem plecami do drabiny. Na początku nie rozpoznałem osoby stojącej na dole. Trochę to schodzenie potrwało, więc wymusiłam wspomnieniami łzy w oczach- wszystko dla sprawy. -M-Musisz mi pomóc. -Pierwsze. Skąd się tu wzięłaś. Drugie. Czego od nas chcesz. -Potrzebuję pomocy. -Co się stało? -To co mówiliście to prawda, właściwie, co mówiła Sofia. On mnie oszukał. A teraz chce się zemścić na mnie. -Z jakiej racji? -Zniszczyłam kawałek przepowiedni. Proszę. Nie mam dużo czasu. -Dlaczego mam ci wierzyć? Zauważyłam, że zerknął na księżyc za mną- tak jak planowałam. -Ty nie jesteś taki… -Jaki? -Oschły. Przymrużyłam oczy żeby jedna łza spłynęła. -Chodź. Poszło szybciej niż myślałam… Nie miałem pojęcia, czy możemy jej zaufać. Ale nie mogłem jej pozwolić dalej marznąć. -Dziewczyny. Mamy gościa. -Kogo?- zapytała Sofia wychylając głowę z kuchni. -Błagam powiedz, że to nie jakiś lis. Jak wczoraj- odparła Lisa wycierając włosy po kąpieli. -Nic z tych rzeczy. Wspięłam się chwilę po nim. Prawie zepsułam plan, ponieważ ledwo powstrzymałam się od śmiechu, te miny: Lisy- Jakby zobaczyła kogoś, kto wygrał z nią w konkursie- i Sofii- Jak gdyby widziała ,,Kubę Rozpruwacza” tuż po seansie. -C-Co ona tu robi- zapytała wystraszona. -Potrzebuje naszej pomocy. -Jeszcze ci mało?!- burknęła Lisa- Czego tu chcesz? -Nie tak ostro- zgromił ją. Sofia milczała. -Skoro ona ma tu mieszkać to ja nie zamierzam dłużej! -Lisa proszę cię- uśmiechnął się łapiąc ją za rękę- Raczej łazienki Ci nie będzie okupować. -Masz szczęście- fuknęła. -I to jakie- pomyślałam. Przez te zdarzenia brunetka ocknęła się z milczenia. -Przeszkadzam? -Ależ skąd!- kiwnął głową. -Aha działa na dwa fronty- przeszło mi przez myśl-To gdzie będę spać?- ,,ośmieliłam się wtrącić” w ,,telenowelę”. -Jak to?! Podłoga czeka- syknęła. -Lis. Przecież jest jeszcze dmuchany materac w szafie-dodał. Rozdział 48 Napompowałam pompką (z zestawu) materac i położyłam w kącie. Już miałam spać, ale – na moje nieszczęście- zachciało im się rozmowy. Trzeba przyznać, że takie przeszpiegi, pozwalają dowiedzieć się wielu nowych rzeczy, na temat znanych ci osób. Wracając do rozmowy, a właściwie co jakiś czas wymienianych słów. Widocznie podzielili sobie role, kto, czym się zajmuje. Sofia spoglądała przez okno. Ikar to samo, ale po przeciwnej stronie. Jedyną nie wiadomą była Lisa, która (na ironię) przyglądała się mnie. W końcu (godzinę później) postanowiłam zakończyć ,,przesłuchanie” zaciągając poduszkę na głowę. -Ja nie będę obok niej spać- oburzyła się Lisa, widząc odległość materaca od siebie. -Oj Lis. -Jaki znowu lis? Z drzewa spadłeś? -Skrót od Lisa. -Co za długie mam imię, że je skracasz? -Nie. To nie tak. -To jak? -Ciszej. Tylko my nie śpimy. -Jak? Sofia nie śpi. -Zasnęła oparta o parapet. -Aha. -Nie patrz tak na nią. -Na kogo? -Asil. -Właśnie. Przypomniałeś mi. -O czym? -Że jesteś zdrajca i się do ciebie nie odzywam. -Lis. -Nie mów tak na mnie! -Jednak kontynuujesz dialog. -Przez ciebie, mendo jedna. -Co? -Nic. -Daj już jej spokój. Raczej cię nie zaatakuje przez sen. -Nigdy nic nie wiadomo. -Zaparzyć ci melasę. -Przez nią tracę czujność. -I szybciej zasypiasz. -Draniu jeden, taki jest twój plan, tak?- zapytała ze śmiechem. -Czyli jaki? -Sama nie wiem- przyznała śmiejąc się jeszcze głośniej. -Ćśśś. Nie jesteś tu sama. -Nie mogę przestać. -Idę po melasę. Zamilkła szybciej niż myślała. Zaś kilka minut później sama zasnęła. Poczekałem, aż zacznie spokojniej oddychać i wyszedłem na zewnątrz. Jednak nawet poza schronieniem dało się usłyszeć skrzypienie podłogi. W pewnym momencie zauważyłem, że coś jest nie tak. Wokół domku na drzewie trawa zmieniła kolor na bordowy. Natomiast po zwykłych drzewach zaczynało coś spływać. Podszedłem bliżej jednego z nich. Badawczo przeciągnąłem palcem po korze. Nagle ,,przeszły po mnie ciarki”. To była krew. Nigdy wcześniej nie czułem takiego przerażenia- co się stało? Skąd ta krew!? Po chwili tylko dwa drzewa zostawały tak upiorne. Przyglądałem się im z pewnego dystansu. -Dlaczego?- zapytał głos. Pod roślinami ukazały się dwie postacie. ,,Blade jak ściana”. Ta sprawa stawała się coraz bardziej niepokojąca. Niestety twarze owych osób były, jakby zamazane. Obie trzymały jeden nóż. Postanowiłem cofnąć się o krok do tyłu. Postacie postawiły krok do przodu. W tamtej sytuacji najlepszym wyjściem byłaby ucieczka do najbliższego schronienia. Odruchowo odwróciłem się tyłem od nich, ale ze zdziwienia powtórzyłem czynność. Nic nie było. Ani domku, ani drzew. Wszystko zaczęło przyspieszać. Postacie zniknęły. Przed moimi oczyma rozegrała się nietypowa scena. Mianowicie ciemna sylwetka tłukąca lustro. Nim zdążyłem to przeanalizować znów byłem w lesie, z tymi upiornymi osobami. Tym razem stały bliżej. W jednej chwili cisnęły narzędzie przed siebie. Zatrzymało się ono tuż przed moją twarzą. Zmrużyłem oczy, po czym zauważyłem zmianę otoczenia. Leżałem na podłodze. Przyszło mi do głowy, że to był tylko sen, a ja spadłem z łóżka przerywając go. Zmieniłem pozycję. Wszystkie spojrzenia była na mnie skupione. -Tego to ja jeszcze nie widziałam...- przyznała Lisa pod nosem. -Cha, cha, cha...bardzo śmieszne. Która godzina? -Jakaś siódma rano- dodała Sofia. -Gdzie Asil? -W łazience. Używa mojego szamponu. -Już zaczynasz? ,,Każdy zasługuje na drugą szansę”. -Jasne… Mimowolnie spojrzałem w stronę drzew ze snu. Były normalne. Obudziłam się później od nich. Muszę przyznać, że łatwo zdobyłam ich zaufanie. -Więc jak to się stało, że zrozumiałaś jak jest naprawdę?- zapytała po pewnym czasie Sofia. -Już mówiłam. Spotkałam kogoś, kto mnie w tym utwierdził. -Chwila… Wcześniej mówiłaś, że zobaczyłaś przepowiednię. -Tak. -To w sumie, jak to było? -Nieważne. Przy okazji jesteśmy same. -Jak to? -Pewnie poszli na spacer. -...Spacer. Postanowiłam (przed wykonaniem planu) ,,dolać oliwy do ognia” -Dlaczego cię nie zabrali? Przecież takie spacery ,,we dwójkę”… -Co masz na myśli? -Wiesz. Długo nie mieliście kontaktu. A oni byli razem cały czas. -Czy ty coś sugerujesz? -Ja nic. Ale trochę od nich odstajesz. -Odstaję? -Tak. ,,Widać to gołym okiem”. -Mają więcej wspólnych tematów. -To nie będzie trwać wiecznie. -Co? -Wywar. Jeszcze trochę a znów znikną z twojej perspektywy. -Jak? -Wszystko się kiedyś kończy. -Ale można temu zapobiec…? -Bez mikstury nie. -I co wtedy będzie? -Już mówiłam. Chociaż stawiam na to, że po prostu obudzisz się, będąc samą. -A ty? -Jeszcze trochę a też ,,zniknę”. -Dlaczego? -Wyruszę w dalszą drogę. Rozdział 49 Zdałam sobie sprawę, że za dużo powiedziałam. Asil zamilkła. Nie wiedziałam co o tym myśleć- w jakim celu powiedziała mi to, o co chodzi? -Ja jednak muszę się przewietrzyć. Powiedziałam wychodząc. Było zimno. Jednak nie zamierzałam się cofnąć. Śnieg nie ustępował- szczęście, że nie było śnieżycy. W pewnym momencie potknęłam się o coś dziwnego. Był to oblodzony pień. Było -10*C a ja leżałam twarzą w śniegu. Szybko jednak się zerwałam, aby zobaczyć, czy ktoś to widział. Na szczęście nikt. Mimo tego postanowiłam wrócić. -Widzisz? Mówiłam ,że taki spacer dobrze ci zrobi- powiedziała w pewnym momencie Lisa. -Może i tak, ale one zostały same. -To co? -Przecież nie mają żadnej broni. -A muszą? Rozluźnij się. Koniec. Nikt nas nie ściga, wolność. -Wszystko może się zdarzyć. Coś zaszeleściło w krzakach. -Tylko nie mów, że chcesz to sprawdzić. -Dla naszego bezpieczeństwa. -Nie widzisz tego, co masz przed oczyma… -Co? -Twoją uwagę przyciągają drobnostki, a na przykład relacje między nami schodzą, ,,na drugi plan”. -… To nie jest teraz najważniejsze… -Jak to nie? Tyle czasu byliśmy odizolowani, a w ciągu tych 2-ch tygodni, padło tylko kilka zdań… Zamykasz się. -Może i tak… Co to było? -Co przed chwilą mówiłam…? -To pytanie retoryczne? -Tak… Chociaż nawiąż kontakt wzrokowy? -Czyli? -Patrz na mnie. Mimo lekkiej irytacji odwróciłem się w jej stronę. -Dobrze się czujesz? -Chciałam sprawdzić, czy mogę ,,chodzić na palcach”. -Ja wiem, jak wygląda ,,chodzenie na palcach”… Ty chyba tańczysz… -A nie mogę? -No możesz… -Więc skąd to zdziwienie? -To naturalna reakcja na nowy czynnik… -Mniej planowania, więcej działania. -Lepiej planować… -Może i tak, ale czasem trzeba odpocząć. Nagle (co mnie zaskoczyło) dostałem śnieżką w plecy. -To ty rzuciłaś? -Nie… -Czyli ktoś tu jest. -Albo wiatr zdmuchnął z drzewa. W sumie to mogła mieć rację, ale trudno było mi sobie wyobrazić kulkę śniegu wielkości pięści stworzoną naturalnie. -Załóżmy, że tak było… -Naucz się cieszyć z tego, co dobre. To może zagramy w chowanego? -Przecież masz 14 lat. -To co? Nie wolno mi? -Tego nie sugeruję. -Więc znajdź sobie dobrą kryjówkę. Wygrasz kiedy dobiegniesz do skały… Mówiła coś jeszcze, ale moją uwagę przykuła wcześniej nie zauważona jaskinia. -Słyszałeś? -Tak… -To dalej. Liczę do dziesięciu. Odwróciła się. Po znalezieniu kryjówki czekałem te dziesięć sekund. Nic się nie wydarzyło. Dyskretnie spojrzałem, co ona robi. Nie było jej. -Musisz coś zobaczyć- dudnił lekko stłumiony głos. -Lisa? -Tak. Chodź. -Wiesz… Wydawało mi się, że ty nie miałaś się kryć. -To przypadkiem… -Jeżeli uważasz, że należy to obejrzeć. Nie dałem poznać, ale ta jaskinia mnie też zainteresowała i muszę przyznać, że tak było. -Widziałeś kiedyś coś takiego? -Raczej nie. Dużo tu wody… -Na wodę nie patrz. Najwyżej będzie zimno. Zobacz te kryształy… -Niech zgadnę chcesz taki? -Ładnie się mieni. -Więc który z dostępnych? -Ten rubinowy po lewej. -Ten? -Nie, to jest szkarłatny… Ja wezmę. Miał być jeden, skończyło się na trzech… -To możesz sobie obejrzeć wnętrze, a ja wracam. -Ok. Po chwili usłyszałem ciche zderzenie. -Co jest?- zapytała wzburzona. -Spróbuj w innym miejscu. -Nie mogę… -Jak to… -Sam zobacz. Rozdział 50 Przez skałę w żaden sposób nie dało się przejść. -Nie rozumiem… -Wiesz… Trochę zaczyna brakować mi powietrza. Fakt. Jaskinia była zamknięta. Nie istniał otwór transportujący tu tlen. -Wcześniej nam to nie przeszkadzało. Lisa zaczęła przebierać nogami- powierzchnia stała się śliska. -Jeśli stąd wyjdziemy będzie zimno… -Jakaś dziwna ta woda… - odpowiedziałem widząc odcień. -Tak. Po drugiej stronie zbiornika pojawił się wąż. -Jakby co się nie bój. -W tej chwili to bardziej mi żal tego gada. Wskazała palcem na stworzenie, które zaczęło tonąć. -A myślałem, że węże potrafią pływać. -Z tą wodą jest coś nie tak… O matko, my też tam wpadniemy. I jak na zawołanie ześlizgnęliśmy się wprost do wody. Od razu ,,idąc na dno”. Szybko zaczęło nam brakować powietrza. Byłem pewien, że nie ma ratunku. W pewnym momencie uciążliwe uczucie zniknęło. Postanowiłem jeszcze raz spróbować się wynurzyć. Udało się, choć nie miałem zbyt dużej potrzeby zaczerpnąć powietrza. -Co tak długo? -Ty się jeszcze pytasz? Mało brakowało a byśmy się utopili. -A czy to by coś zmieniło?… ech. -Co? -Przypomniało mi się, że stąd nie wyjdziemy… Tak poza tym, zauważyłeś, że lepiej się oddycha? -Tak. Zanim się zorientowałem już jej nie było. -Działa. -Co działa? -Przechodzenie. Siedziałam na fotelu oglądając zasiane ,,ziarno niepewności”. -Co ci się stało w rękę- zapytała po chwili Sofia. -Nic. O co ci chodzi? -O to- powiedziała wskazując. Na mojej ręce widniała szklana rysa. Weszłam do szafy, którą zakluczyłam i wyjęłam szafirowy odłamek ułatwiający kontakt. -W jakim celu tego używasz?- zapytał widząc, co zabrałam. -Jak niby miałam zdać raport? -Niech ci będzie… -Dlaczego mam tą rysę? Coś poszło nie tak? -Nie… Ona zniknie… tak zniknie… -Czy ty kłamiesz? -Zarzucasz mi kłamstwo, czy nie wierzysz przepowiedni? -Ani to, ani to… -Poza tym musisz to oddać. -Co?! Jak! Kiedy? Dopiero zdobywam ich zaufanie… -Nie musisz. Rozmowa się zakończyła. Zaś ,,rana” się powiększyła. Wyszłam. Musiałam zapisać coś w zeszycie… którego nie było. Z impetem wróciłam na drzewo. -Sofia widziałaś może mały fioletowy notes? -Nie. Dlaczego pytasz… nawet jeśli widziałam to nie pamiętam. Przyznaję się… widziałam ten zeszyt, ponieważ się o niego potknęłam. Ale następnego dnia zniknął. -To masz, czy nie?- zapytała zaciskając zęby. Poczułam,jak przeszywa mnie wzrokiem. -Gdzie?! -Ale co?- zdawałam się udawać, że nie wiem o co chodzi... -Gdzie jest się pytam! Moje szczęście klapa się otworzyła- wrócili. Asil uciekła z pokoju. -Co jest?- zapytała Lisa odwieszając okrycie. Nie odpowiedziałam. -Coś się stało?- ponowił pytanie. -Nic- odparłam krótko. Miałam dosyć załatwiania spraw za mnie. Przecież nie byłam o tyle młodsza żeby tak mnie traktować…teraz czułam jak mógł się czuć na początku... Sofia bez słowa przykryła się kocem na sofie. -Ale ona wie, że ja miałam dzisiaj tam spać- zapytała ,,w żartach” Lisa. -Raczej się tym nie przejmuje. -Wszystko dobrze? -Tak… Co jest z tą jaskinią…? -Gdyby Zara mnie też nauczyła dostałbyś w głowę z gazety. -Jak to… to jeszcze… -Tak. Nie miałam kiedy zapytać. -Matko… było dużo czasu. -Może i tak. Jutro kolejny spacer? -O nie. Tylko nie to. -To nie chcesz jej zbadać? -Muszę przyznać, że potrafisz mnie przekonać. -Widzisz?… Czy mam zwidy? -Jeżeli chodzi o twoją rękę to wyraźnie. -Co?… Ty też coś masz… Dernière modification le 1520259900000 |